Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Europa w rodzinie. Czas odmieniony - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lutego 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Europa w rodzinie. Czas odmieniony - ebook

Opowieść o losach rodziny Czapskich zaplecionych z burzliwą historią Europy

"Europa w rodzinie" to pasjonująca panorama dwóch minionych stuleci widzianych przez pryzmat losów kilku środkowoeuropejskich rodzin arystokratycznych. Kreśląc dzieje swej kosmopolitycznej familii, Czapska umiejętnie łączy szczegół i anegdotę z szeroką perspektywą historyczną. Wśród jej przodków i krewnych byli . rosyjski współautor pierwszego rozbioru Polski, austriacki adwersarz Bismarcka, polski powstaniec sybirak, radziecki komisarz spraw zagranicznych… W rozdziałach poświęconych życiu w rodzinnym majątku Przyłuki pod Mińskiem występują też ludzie zupełnie historii nieznani: służący, piastunki, guwernantki, sąsiedzi, przyjaciele i inni mieszkańcy kresowej „atlantydy”.

"Czas odmieniony" jest opowieścią o losach autorki i jej rodzeństwa, rzuconych w sam środek historycznego cyklonu lat 1914-1920. Ich intelektualny i uczuciowy rozwój dokonywał się podczas bogatych w niezwykłe wydarzenia i spotkania wędrówek przez fronty i rewolucje, pomiędzy Przyłukami, Mińskiem, Petersburgiem i Warszawą.

„Podobnie jak w Mannowskich Buddenbrokach, gdzie też historia zamożnego rodu kończy się narodzinami artysty, także pokolenie Czapskiej, zamiast rozpaczać po utracie pałaców i gruntów, zajmie się energicznie sztuką” - Adam Zagajewski.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-3094-1
Rozmiar pliku: 8,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wspomnienia Marii Czapskiej najlepiej czytać razem z pismami jej brata, Józefa, jako doskonałe uzupełnienie jego szkiców o literaturze, malarstwie czy też tekstów autobiograficznych i zapisków w nieodszyfrowanym jeszcze niestety w całości dzienniku. Ale także i czytane osobno są zadziwiającym dokumentem z pogranicza genealogii i historii społecznej; są także dokumentem – i dziełem literackim – potwierdzającym raz jeszcze niepokojącą osobliwość nowszej historii Polski – kraju, którego nie było. Kraju, o którego nowszych dziejach dowiadujemy się zwykle przez pryzmat losów garstki patriotów, jako że większość ludzi zamożnych i wykształconych jakoś sobie radziła, niekiedy nawet znakomicie, nie zadręczając się zanadto losem Ojczyzny.

Są tu jakby dwie autorki: Maria Czapska – sumienna i obiektywna kronikarka pewnego rodu, nieszczędząca nam szczegółów, faktów i dat, i – z drugiej strony – Maria Czapska-pisarka, ktoś, kto przeczytał uważnie i z przejęciem tomy Prousta i kto ma temperament artystyczny. Ktoś, kto, nieco podobnie jak Czesław Miłosz w poezji swego wieku dojrzałego, nie potrafi i nie chce zapomnieć spotkanych kiedyś osób, szkicuje więc krótkie portrety owych oficjalistów, rządców, wikarych, nauczycielek francuskiego i niemieckiego, spierających się o to, czy Karol Wielki był Niemcem czy Francuzem – ludzi zaginionych, zapomnianych, więcej niż martwych – i sporządza je najzupełniej bezinteresownie, _con amore_, może z krzywdą dla głównego toku narracji, za to z ogromną korzyścią dla czytelnika. Wskrzesza w ten sposób na moment, na stronę lub pół, człowieka, który przeżył całe życie gdzieś pod Mińskiem i nie została po nim już nawet mogiła – ale który – żyjąc – był może indywidualnością, uśmiechał się w pewien sposób i miał niepowtarzalny sposób mówienia. Na przykład pojawia się przed nami na moment panna Gabriela Dżniewiczówna, wyłania się z nicości i wraca do niej, odrobinę realniejsza. Albo fotograf z Mińska, pan Nappelbaum, co miał „palce zupełnie żółte od wywoływaczy”.

Niezapomniana jest także straszna scena śmierci matki autorki, która nam przypomina, jeśli to jeszcze potrzebne, że cierpienie nie jest związane z żadną klasą społeczną. I ten szczegół: po śmierci matki „w jej saloniku pozostało jej nietknięte biurko z fotografiami i bębenek z niedokończonym haftem, przeznaczonym na ornat: na białym atłasie zielone gałązki o czerwonych jagodach”.

Jakie to biografie interesowały Marię Czapską? W jej książce poznajemy arystokratów pierwszej czy drugiej kategorii, ludzi należących do owej kosmopolitycznej, anachronicznej już w wieku XIX warstwy społecznej, podróżujących koleją żelazną (nie dla nich przecież wymyśloną, tylko dla rzutkich nowych przedsiębiorców i ich najemnych pracowników) do Nicei i do Biarritz; poznajemy Stackelbergów, Meyendorffów, Thunów z ich wzorowo prowadzonym majątkiem, ocieramy się nawet o Bismarcka, dowiadujemy się o życiu Emeryka Czapskiego, o jego pasji numizmatycznej (dawne monety z polskich mennic spełniały dla niego funkcję pamiątek z Atlantydy), o jego ostatnich miesiącach w Krakowie w pałacyku przy ulicy Wolskiej, dziś Piłsudskiego, a przez wiele lat Manifestu Lipcowego! Obok wielkich panów i pań kręci się mniejszy ludek pomocników, anonimowych lub znanych z imienia i nazwiska. Osobny temat to miejsca: dwory i pałace otoczone parkami. Autorka opisuje szczegółowo nieistniejący już dom swego dzieciństwa w Przyłukach.

Już tytuł _Europa w rodzinie_ zawiera tezę – jak najbardziej przekonującą i rzetelnie w książce rozwiniętą – o kosmopolityzmie rodziny Czapskich i oczywiście też innych rodów arystokratycznych. Jednocześnie książka opowiada historię powolnego przejścia, w miarę pojawiania się nowych pokoleń, od swobodnej europejskiej egzystencji, kiedy wybierało się kraj i cesarza-chlebodawcę tak, jak dziś co zdolniejsi inżynierowie wybierają między firmą Microsoft a Sony, do postawy patriotycznej.

Szczególny urok książki polega jednak na tym, że owo przejście, samo w sobie problematyczne przecież i prowadzące niekiedy do ciasnego nacjonalizmu, u Czapskich, dzięki świetnej jakości pokolenia autorki, nie kończy się endeckim zaślepieniem: młodzi Czapscy i ich najbliżsi przyjaciele będą zarówno patriotami, jak i kosmopolitami, nie wymażą z pamięci dziedzictwa europejskiego, Europa pozostanie w rodzinie, Europa historii, sztuki, wyobraźni i ponadnarodowych przyjaźni.

Inny jeszcze wdzięk tej książki – trochę może niebezpieczny i bardzo interesujący – to dwuznaczny urok wszystkich opowieści o upadku, o degradacji, o stracie. Bo przecież głównym tematem Marii Czapskiej (o której bliscy i przyjaciele mówili Maryna czy Marynia – ja już jej nie poznałem, za późno przyjechałem do Paryża) jest właśnie upadek arystokracji polskiej, i po części europejskiej. Oto na przykład Bichetta Radziwiłł, która w młodości zakosztowała wielkiego życia wielkiej pani, kończy swą egzystencję w biedzie. Obraz, przytoczony przez autorkę za _Kaputt_ Malapartego, księżnej Radziwiłł czekającej w strugach ulewnego deszczu na dworcu w okupowanej przez Niemców Warszawie na pociąg, mający zabrać ją do Włoch, gdzie wkrótce umrze, i powtarzającej tylko „_incroyable_”, jest niezapomniany; gdyby chodziło o postać powieściową z nienapisanego niestety polskiego _Lamparta_, a nie o starą, nieszczęśliwą kobietę, byłby wręcz upajający. Są także inni, tyle innych osób, których historię autorka kończy lakonicznie: umarł w biedzie, umarła w nędzy w robotniczej dzielnicy Otwocka, umarła z głodu...

Wszyscy ci wielcy panowie ze Wschodu, którzy w dawnych czasach z politowaniem i wyższością patrzyli na właścicieli ziemskich spod Krakowa czy Poznania – bo tak skromne w ich mniemaniu były tamtejsze majątki – źle skończyli. Paradoksalnie, niepodległość roku 1918, źródło radości dla innych, dla całego prawie społeczeństwa – a zwłaszcza zamykający wojnę bolszewicką traktat ryski – ich skazały na wygnanie z ich niezmierzonych dóbr. Po ostatniej wojnie ich los był na ogół tragiczny, a przynajmniej bardzo trudny. Niektórzy z nas widzieli choć raz ciasne, biedne mieszkania krakowskie, gdzie na kulawych szafach ledwie się mieściły eleganckie niegdyś walizki z wyblakłymi naklejkami z Davos i Nervi – ostatnie w Polsce Ludowej przystanki potomków magnackich rodów.

Nie wiemy, czemu tak jest, ale opowieści o upadku przemawiają silniej do naszej wyobraźni niż historie sukcesu – albo może nie tyle silniej (bo w końcu biografie miliarderów i gwiazd filmowych zawsze znajdują nabywców), ile bardziej poetycko. To, co w życiu należy do najsmutniejszych epizodów czyjegoś losu i co w podręczniku historii najchętniej przeskoczylibyśmy, szukając bardziej optymistycznego rozdziału, w opowieści, w literaturze, we wspomnieniu – gdy już wyschną łzy – zamienia się w niezwykły moment, osnuty aurą poezji.

Upadek rodziny Czapskich miał wyjątkowo poetycki charakter z pewnością przede wszystkim dzięki niezwykłej urodzie życia Józefa Czapskiego. To tak, jakby ten człowiek został obdarzony nie tylko wyjątkowymi talentami artystycznymi, wyjątkową dobrocią i prostotą, ale również darem pięknego życia. On sam żachnąłby się na pewno, zaprotestowałby przeciwko tej obserwacji – nie zwykł tak myśleć o sobie. Czy jednak ktoś, kto nawet w ponurym obozie sowieckim wygłasza wykłady o twórczości Marcela Prousta, kto szukając zaginionych (zamordowanych) kolegów-oficerów zaprzyjaźnia się w Taszkiencie z Anną Achmatową, kto jedzie do Ameryki, żeby zbierać pieniądze na fundusz „Kultury” Giedroycia, a równocześnie pisze wspaniałe szkice-reportaże z tej pragmatycznej wyprawy, nie jest podobny do biblijnego Józefa, który, spętany i porzucony przez własnych braci na dnie studni, stał się pewnego dnia zaufanym doradcą faraona?

Każda chwila spędzona z Józefem Czapskim była poetycka. W niedużym pokoju na piętrze willi-falansteru „Kultury” w Maisons Laffitte wysoka, szczupła postać wielkiego malarza i pisarza – człowieka najzupełniej pozbawionego jakiejkolwiek goryczy typowej dla ludzi wysadzonych z siodła, przeciwnie, przepełnionego radością (a jeśli niekiedy smutkiem, to zwykłym smutkiem będącym cząstką każdego życia) i nienasyconą, żarliwą ciekawością świata i ludzi, książek i obrazów – promieniowała czymś niezwykłym.

Nadzwyczaj skromne ramy jego pracowitej egzystencji – ów mały pokój, okno, za którym kołysały się gałązki francuskich kasztanów, sztalugi, prosty tapczan i jeszcze prostsze półki na książki – tylko wzmagały wrażenie, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym, z księciem, który miał taki kaprys, by zamieszkać _incognito_ w podparyskiej miejscowości i w atmosferze arystokratycznej biedy zająć się pracą twórczą, malowaniem i pisaniem.

Wróćmy jednak do _Europy w rodzinie_: podobnie jak w Mannowskich _Buddenbrookach_, gdzie też historia zamożnego (mieszczańskiego) rodu kończy się narodzinami artysty, także i pokolenie Czapskiej, zamiast rozpaczać po utracie pałaców i gruntów, zajmie się energicznie sztuką. Tyle że, inaczej niż małemu Hanno, który, jak pamiętamy, umarł bardzo wcześnie, Czapskim dane było długie, wypełnione pracą i twórczością życie.

Zwróćmy jednak uwagę, że wcale nie sztuka była ich pierwszym wyborem; uprawianie sztuki było w gruncie rzeczy tylko nagrodą pocieszenia i poświęcono się mu dopiero wtedy, gdy nie powiodły się jeszcze bardziej ambitne zamiary. Maria Czapska – podobnie jak uczynił to w esejach jej brat – opisuje odważnie kryzys, jaki przeżyła ta grupa fenomenalnie zdolnych i uczciwych młodych ludzi w momencie, gdy załamał się ich świat, i cały świat europejski w postaci, jaką znali ich rodzice i dziadkowie, i oni sami, w dzieciństwie i wczesnej młodości. Pierwszy ich projekt narodził się z myśli późnego Lwa Tołstoja i miał charakter utopijny: zakładał życie w absolutnej wewnętrznej czystości, radykalny pacyfizm, pomoc najuboższym, odrzucenie skalanego kompromisem świata historycznego. Razem z przyjaciółmi – wśród których znajdował się także Antoni Marylski, jeszcze jeden niezwykły człowiek, późniejszy współzałożyciel Zakładu dla Niewidomych w Laskach – młodzi Czapscy tworzyli przez jakiś czas coś w rodzaju małej sekty. Opis ich pobytu w głodującym, rewolucyjnym Petersburgu, gdzie zaprawiali się w ćwiczeniach duchowych, jest wzruszający i komiczny zarazem.

Odwaga Marii Czapskiej polega na tym, że przyznaje się do swoich porażek (a pamiętnikarze na ogół ograniczają się do opisywania własnych sukcesów). Naprzód, gdy próbuje być pielęgniarką, wytrzymuje tylko jedną noc u boku umierających żołnierzy, nad ranem ucieka do istniejącego jeszcze domu. Potem zawodzi jako kierowniczka schroniska dla młodzieży na Krochmalnej w Warszawie, nie potrafi opanować zdziczałych wychowanków, i dopiero dzięki pomocy Maryny Falskiej zaprowadza ład w zagrożonym chaosem zakładzie. Te porażki, których naturę możemy zrozumieć – autorka, podobnie zresztą jak i jej brat, obdarzona była raczej temperamentem intelektualnym niż społecznym – miały jednak wymiar symboliczny, nie tylko czysto osobisty. Pokazywały, że dla rodzeństwa Czapskich sprawy socjalne mogły pozostać tylko tłem rozmów, przedmiotem refleksji i może niepokoju, motywacją do działania, ale że na pierwszym planie musiały się znaleźć przedsięwzięcia artystyczne czy intelektualne – trochę tak, jak w powieści Tomasza Manna. Być może pokazywały coś jeszcze więcej: że przeskok od pozycji uprzywilejowanego arystokraty do pozycji skromnego sługi ubogich jest nadzwyczaj trudny, wymaga specjalnego, bardzo rzadkiego talentu, powołania, świętości.

Maria Czapska nie stała się diukiem Saint-Simonem swej rodziny czy klasy; jej książka niepozbawiona jest pewnych wad. W części dziewiętnastowiecznej narracja toczy się w rytmie _staccato_, autorka przeskakuje od jednej informacji do drugiej, jakby niedostatecznie rozgrzana, najwyraźniej niezupełnie przekonana do wartości literackiej niektórych szczegółów – może też nie do końca wierzyła w swój talent pisarski. Rozgrzewa się i rozpędza dopiero tam, gdzie opowiada o własnym dzieciństwie i o życiu swego rodzeństwa, swego pokolenia. Żałujemy, że nie zdążyła opowiedzieć więcej o latach trzydziestych czy o okresie okupacji niemieckiej, który przeżyła w kraju, oddzielona od brata. Wdzięczni za to jesteśmy za zmysł historyczny, z jakim spogląda w przeszłość, gdy na przykład wspomina o pisaniu listów, o tym, jaką wagę miało to zajęcie – dziś już nieomal egzotyczne – jeszcze dla pokolenia jej rodziców, jak wiele czasu pochłaniało.

Dzięki tego rodzaju spostrzeżeniom – a jest ich w książce znacznie więcej – zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy co prawda dokładnie tacy sami jak ci, co nas poprzedzili, ale i zupełnie inni. Dzielimy niektóre ich pragnienia, rozumiemy większość ich namiętności, lecz żyjemy w nowych dekoracjach, patrzymy w stronę nowej przyszłości – i zapewne dlatego sądzimy, że rozumiemy więcej niż oni. Czy naprawdę?

Adam Zagajewski

(fr.) to niewiarygodneSłowo wstępne

Na naszą generację wypadła zagłada naszych domów rodzinnych, ich archiwów, bibliotek, pamiątek kultury całych pokoleń.

W 1938, na rok przed wojną, dotarłam do Monrepos w Finlandii, siedziby rodziny Nicolayów pod Wyborgiem. Był to dom Zofii Nicolay, siostry mojej babki Emerykowej Czapskiej, gdzie się zachowało jeszcze nietknięte archiwum rodzinne.

Powierzono mi wtedy blok korespondencji z listami naszej babki do sióstr i do ich matki, Zofii Meyendorff, odpisy listów dziadka Emeryka, trochę sztychów i fotografii.

Odtąd zaczęłam zbierać zachowane tu i ówdzie pamiątki, listy, notatki, wspomnienia. W tych materiałach odnalazłam echa wielkiej historii włączone w małą, rodzinną. Wojny, rewolucje, kongresy, polityka i dyplomacja, prace i dążenia naszych przodków splata ciąg nieprzerwany urodzeń i zgonów, wesel i pogrzebów. Odnalazłam tu również osoby dawno zmarłe, których postacie przesłaniał mi egoizm młodości, mogłam poznać ich losy, pokochać z opóźnieniem; ożyły domy i rzeczy nieistniejące dziś, a dla mnie najrzeczywistsze, ptaki i kwiaty kraju dzieciństwa.

To, co się zachowało po kataklizmach drugiej wojny światowej, dopełnione dalszymi materiałami, historią oraz moją i moich najbliższych pamięcią, postanowiłam utrwalić w formie kroniki.

Z ułamków złożona, nie stanowi całości, ale daje pewien, choć fragmentaryczny, obraz dziejów naszej wielonarodowej i różnowyznaniowej rodziny na tle historii Europy, od pierwszego rozbioru Polski i wojen napoleońskich aż do wydarzeń pierwszej połowy XX wieku.

Drogim zmarłym, którzy nas wyprzedzili, poświęcam moją pracę.

_„Non amittuntur, sed praemittuntur...”_

Maria Czapska

Maj 1969

(łac.) Nie utraceni, ale wyprzedzający (Seneka)I

Dwaj przodkowie

Rok 1905. Przed ślubem najstarszej siostry nas, pięcioro młodszych, oddano pod opiekę babki Czapskiej. Spędziliśmy wtedy w Suddenbach, pod Rygą, kilka miesięcy letnich. Był to rodzinny dom Meyendorffów, posażne wiano babki. Pamiętam kwadrat starych lip tuż przy domu, szumiące letnie ulewy, babcia nazywała je _pluies blanches_, częste w tym nadmorskim kraju. Przesłaniały, istotnie, gęstą zasłoną cały świat. Czy ktoś tego lata 1905, roku klęski rosyjskiej i nadania konstytucji, przypuszczał, że rewolucja wybuchnie tak gwałtownie, właśnie w Kurlandii, że w ciągu zimy ogromna większość dworów i pałaców baronów niemieckich pójdzie z dymem, że nastąpią krwawe porachunki? Pamiętam album fotograficzny tych zgliszcz, między innymi zdjęcie wypalonych murów Suddenbachu, z pustymi prostokątami okien. Po tylu już żałobach dotknęła babkę naszą śmierć domu jej dzieciństwa i młodości.

Do ostatka nic nie było zmienione w urządzeniu pięknych wnętrz Suddenbachu: tapczan ogromnych rozmiarów pokryty tureckim dywanem, ściany zawieszone obrazami, zielony bilard i w tymże bilardowym pokoju wysokie chińskie wazy, jak się później dowiedziałam, dar carowej Katarzyny dla hrabiego Ottona Magnusa Stackelberga (1736–1800), pradziada Emerykowej Czapskiej.

Licznie rozrodzeni, w Szwecji i w krajach bałtyckich, czterdziestu Stackelbergów brało udział w wojnie północnej w armii Karola XII. Major Karol Wilhelm von Stackelberg, wzięty do niewoli rosyjskiej pod Połtawą, zesłany na Sybir, zmarł w Tobolsku w 1710 roku.

Syn jego, Otto Magnus starszy, w kraju doszczętnie wojną wyniszczonym zagospodarował swoje rozległe włości w Kurlandii i w Estonii, a chociaż mieszkał w chacie słomą krytej, z nabożeństwem przez następne pokolenia przechowanej, syna wyprawił na dwór nowej monarchini do Petersburga. Otto Magnus młodszy, wnuk sybirskiego zesłańca, rozpoczął tam karierę dyplomatyczną pod auspicjami Katarzyny II.

Po Madrycie i Paryżu został mianowany posłem rosyjskim w Warszawie. Katarzyna wysłała go do Polski w celu „likwidacji”, czyli sfinalizowania pierwszego rozbioru. Polakom nie szczędził Otto Magnus upokorzeń ani królowi afrontów. „Ten bałtycki dyplomata – pisze o nim Jean Fabre – wrócił z Madrytu, udając hiszpańskiego granda, a z Paryża, pozując na filozofa”.

Sądząc z jego listów do carowej, był najposłuszniejszym narzędziem w jej ręku i uniżonym dworakiem. Sprzeciwiał się kategorycznie wszelkim reformom projektowanym przez króla, włącznie z pomnożeniem sił zbrojnych.

„Po cóż Polsce wojsko? – mawiał Otto Magnus, według relacji króla – szczęśliwa u siebie, bez znaczenia w Europie, oto cel, który, jak sądzę, trzeba będzie jej wyznaczyć”.

Po spotkaniu króla i carowej w Kaniowie (1789) Stackelberg zapewniał ją, że jest bezsprzeczną panią woli polskich wielmożów (nie szczędził w tym celu katarzyńskich rubli), ale był głęboko dotknięty niełaską doznaną w Kijowie.

„Moje uciążliwe stanowisko, walka prowadzona od piętnastu lat z wrogami panowania W.C.M. w Polsce zyskała mi wrogów, zarówno Polaków, jak i cudzoziemców, bo od pierwszego do ostatniego wszyscy są niechętni wpływom Rosji...” Błagał carową, by nie dawała wiary podszeptom jego wrogów, na życie i honor zaklinał się, że jedyna namiętność władająca nim – „to chwała wiernej służby W.C.M. i przywiązanie do Jej Osoby...”.

Po śmierci Katarzyny Paweł nie chciał widzieć Stackelberga na dworze i radził mu, by wrócił na wieś i odpoczął „po trudach antyszambrowania u księcia Zubowa”. Cesarz nie mógł przebaczyć Stackelbergowi uniżoności, z jaką zabiegał o względy faworyta.

Ambasador omal życiem nie przypłacił niełaski cesarskiej. Przyjaciel jego, baron Heyking, zachęcał go – jako najbardziej do tego powołanego, najlepiej poinformowanego – do spisania kroniki panowania Katarzyny.

„Wieki starły pamięć tysiąca panujących – pisał Heyking – a Tacyt jest wciąż przedmiotem naszego podziwu. Bądź Pan Tacytem nieśmiertelnej Katarzyny”.

Stackelberg nie był Tacytem i nie zostawił po sobie ani kroniki epoki, ani wspomnień.

Do tych katarzyńskich waz, dziedzictwa po Ottonie Magnusie, wrzucała babcia tamtego lata płatki osypujących się róż. W kilka miesięcy później zrewoltowani Łotysze potłukli je zapewne na drobny mak, Łotysze oświeceni przez tychże znienawidzonych baronów, o wiele bardziej uświadomieni aniżeli lud Białej Rusi, który żadnych ekscesów owego roku się nie dopuścił.

„Niszczyć gniazda, aby ptaki nie wróciły” – takie było hasło rewolucji; ptaki nie wróciły.

„Pięć wieków byliśmy na Inflantach warstwą rządzącą – mówił w 1960 roku dziewięćdziesięcioletni wówczas wuj nasz, Aleksander Meyendorff – ale nie nawiązaliśmy porozumienia z ludnością, musiano więc się nas pozbyć, jako obcego elementu. Takie są prawa historii i skutki kolonizacji. W 1950 uprzedzałem Francuzów, że ich sprawa w Algierze będzie, jak nasza, przegrana. Teraz, cokolwiek by zrobili, już jest za późno”.

*

* *

Trzy córki barona Jerzego Meyendorffa i Zofii ze Stackelbergów były oddane pod opiekę gorliwej protestantki, należącej do sekty głośnego w połowie XIX wieku lorda Radstocka. Wpływy Radstocka sięgnęły aż do Austrii, gdzie znalazł wyznawców nawet wśród Polaków, katolików, i dotarły do sfer arystokratycznych Petersburga. Na przekór matce wolnomyślicielce, zarówno niechętnej katolicyzmowi, jak protestantyzmowi, trzy panny Meyendorff chowane w duchu surowej religii nie rozstawały się z Biblią. Często cytowane Pismo św. i sposób wyrażania się córek przezwała pani Meyendorff ironicznie _le jargon de Chanaan_.

Wszystkie trzy pozostały wierne swemu wyznaniu do śmierci. _Comme mes parents sont morts dans cette religion je ne pense pas faire mieux_ – mówiła nasza babka.

Ojciec naszej prababki Zofii Meyendorff, Gustaw Ernest hrabia Stackelberg (1766–1850), był posłem rosyjskim przy dworze wiedeńskim i uczestnikiem kongresu wiedeńskiego (1815), następnie posłem w Królestwie Neapolitańskim. Ożenił się z Austriaczką, hrabianką Karoliną Lüdolf, córką ambasadora austriackiego w Konstantynopolu, a następnie w Królestwie Obojga Sycylii. Gustawowie Stackelberg osiedli na starość w Paryżu, a trzy wnuczki Meyendorff jako dziewczynki przyjeżdżały do dziadków na Place Vendôme. Uczono je tam dobrych manier i języków, a do dobrych manier należało opanowanie wszelkich odruchów, włącznie z przestrachem: należało _s’effrayer gracieusement_. W tym celu musiały, idąc przez pokój, upuścić doniczkę czy szklankę i okazać spłoszenie z gracją. Uczono je nie tylko tańca, ale i zgrabnego chodzenia, przy posiłkach siedziały przy osobnym stole, tzw. kocim (_Katzentisch_), miały tylko jedną szklankę wody, którą odpijały kolejno po jednym hauście. Chodziło bowiem o talię, której nadmiar płynów mógł zaszkodzić. W Krakowie mieszkałam z babcią (przy ulicy Łobzowskiej), przygotowując się do licealnej matury w 1911. Odwoziła mnie czasem w karetce fiakrowej aż na Rynek i mówiła: „_Traverse le Rynek_... Przejdź przez Rynek, chcę widzieć, jak chodzisz”. Czułam, że to był egzamin, co mnie bardzo krępowało.

W tym samym czasie, kiedy trzy siostry Meyendorff, Elżbieta (Lise), Zofia (Sonine) i Georgine (Bichon), przebywały w Paryżu, ich dziadek, były ambasador Stackelberg, utrzymywał – wedle relacji André Maurois – młodziutką kurtyzanę Marię Duplessis, sławną Damę Kameliową, śliczną dwudziestoletnią suchotnicę. Kochali się w niej wszyscy ówcześni członkowie paryskiego Jockey Clubu, ale także Aleksander Dumas-syn. Jemu to przyznała się poetyczna Maria, że ją ten starzec proteguje, bo mu przypomina jego odumarłą córkę. Historiograf Aleksandra Dumas, Johannes Gros, kładzie tę wersję między bajki. „Hrabia, mimo swego podeszłego wieku – pisze Gros – nie szukał w Marii Duplessis Antygony jak Edyp, ale Betsaby jak Dawid. Umieścił ją na Boulevard de la Madeleine pod numerem 11, ofiarował powóz niebieski i dwa konie czystej krwi. Dzięki niemu i innym wielbicielom antresola Marii była pełna kwiatów, nie tylko kamelii, ale też innych, zależnie od pory roku; lękała się róż, bo zapach róż ją upajał, wolała więc bezwonne kamelie...”

*

* *

O wyborze męża w owe czasy decydowali rodzice. Jakie były pragnienia albo marzenia babci przed małżeństwem i czy tylko wola rodziców skłoniła ją do tego związku z Polakiem, obcego wyznania? Nie wiemy. Panna po przekroczeniu lat osiemnastu musiała wyjść za mąż, nie zwlekając, bo nie miała innych widoków, jak tylko wegetację przy rodzicach, a Liza miała już lat dwadzieścia jeden i siostry przepowiadały jej staropanieństwo. Toteż 20 września 1854 roku odbył się w Suddenbach ślub Emeryka Czapskiego z Elżbietą Meyendorff. Emeryk miał lat dwadzieścia siedem i był na służbie państwowej. Emerykowie Czapscy osiedli w Stańkowie, na ziemi mińskiej.

Franciszek Stanisław Kostka Czapski, dziad Emeryka, rodem z Prus Królewskich (pierwotne brzmienie nazwiska rodowego było Czaplski od wsi Czaple), miał opinię światłego obywatela, rzadkiej na owe czasy bezinteresowności.

„Familia Czapskich mniemała się wówczas być pierwszą z patrycjuszów, iż tak powiem, z kraju pomorskiego (...) – pisze Józef Wybicki, kolega w senacie i przyjaciel Franciszka Stanisława Czapskiego. – Panowanie ich nie było podobne do panowania Radziwiłłów, Czartoryskich, Potockich itd. w innych prowincjach, gdzie ci magnaci płacili, protegowali i za to rozkazywali. Czapscy zaś nie byli dość bogaci by przekupywali, a my Prusacy, żyjąc jeszcze w starożytnej skromności, nie mieliśmy potrzeby się zaprzedawać. Byli to prawdziwi starsi bracia na łonie zgodnej i skromnej familii i to był powód, który im dawał pierwsze miejsce w sprawie publicznej”.

W ponurym okresie upadku Rzeczypospolitej, w hulaszczej Warszawie, współcześni zaliczali Czapskiego do dziesięciu nieprzekupnych i wiernych sprawie Ojczyzny obywateli.

Konfederację barską przywitał Czapski z radością, planował z Józefem Wybickim uzbrojenie dwunastu tysięcy wojska i wciągnięcie do akcji Gdańska. Zawiązał też tajną _Unio animorum_ trzech województw pruskich. Po klęsce konfederacji opuścił kraj w towarzystwie księcia Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”. Józef Wybicki, który znał dobrze wojewodę wileńskiego, pisze o nim, że los obdarzył niezmierzonym majątkiem tego księcia, „ale za to Natura odmówiła mu nieomal zupełnie najdroższych dla człowieka darów duszy”. Henryk Rzewuski maluje go z sympatią jako dobrodusznego, przesądnego opoja, bratającego się ze szlachtą w pijackich hulankach.

Mickiewicz widział go jeszcze inaczej. W dzieciństwie poety niejeden pamiętał jeszcze w Nowogródzkiem magnata w podartym kontuszu i jego cudactwa. Jako przykład starodawnych pojęć szlacheckich o własności przypomniał Mickiewicz w swoich wykładach sławnego księcia Radziwiłła „nasiąkłego jeszcze wszystkimi przesądami dawnej szlachty, a posiadającego jeszcze wszystkie jej przymioty (...). Nie nosił przy sobie nigdy więcej niż jednego dukata; (...) byłoby to, powiadał, z hańbą dla rodziny nosić w kieszeni wiele sztuk złota. Zmuszony opuścić kraj i żyć długo za granicą, wziął z sobą tylko jednego dukata; ale kazał go ulać – jak mówi tradycja – wielkości koła od karety. Złożył go w banku i żył wystawiając weksle na tę wartość”.

W konfederacji radomskiej, a zwłaszcza barskiej, odegrał książę Karol żałosną rolę.

W roku pierwszego rozbioru Polski (1772) wojewoda Czapski poślubił we Frankfurcie Weronikę, przyrodnią siostrę księcia Karola. Czapski liczył już wtedy lat czterdzieści siedem i był podwójnym wdowcem, Weronika miała lat osiemnaście, o jej zdanie nikt się zapewne nie pytał.

Do dóbr swoich w Prusach Królewskich: Gąszcz i Rynkówka, oderwanych od Polski już w pierwszym rozbiorze, Czapski nigdy nie wrócił. Zamieszkał na stałe w Warszawie, posagu żony swojej od szwagra, księcia Karola, do śmierci, tj. do 1802 roku, nie odebrał i żył omal w niedostatku. Jako poseł na Sejm Czteroletni i członek Rady Nieustającej wydał drukiem kilka swoich mów senatorskich i kilka broszur, a tytuły tych pism mówią same za siebie.

_Dom nadwerężonej Rzeczypospolitej jakimi materiałami nie tylko do dawnej przywrócić ozdoby, ale jeszcze nowej przydać wspaniałości_, albo: _Myśl szczera jak być dobrym mężem i ojcem każdemu z powołania swego przystoi_, i jeszcze: _Przestroga Ojca dla dzieci swoich jakimi przy religii prawdziwej i gruntownej powinny być obywatelami dla Ojczyzny swej_.

W pismach tych, zgodnie z hasłami i pojęciami epoki, upominał się o stan chłopski.

„Niech nie będzie poddaństwo srogą niewolą przyciśnione – pisał – ale w umiarkowanym jednak trzeba, aby było trzymane posłuszeństwie. Bo mając chleb i pieniądze, brykać koniecznie ma wielkie do tego skłonności (...). Jest rzeczą naypierwszą Panów Własnych (...) pomagać im do oświecenia, oskrobać tę z nich prostotę i oczyścić nieochędóstwo (...), iżby traktowany był jak bliźni, który duszę ma jednego szacunku z największymi Panami – toć nad nimi trzeba mieć miłosierdzie także!”

Inny „szacunek” stosował Czapski do Żydów, których najsurowiej oskarżał o „wysysanie chrześcijańskiego ludu i ogałacanie go ze wszystkich sił”. Zalecał odebrać „tym naywiększym hultajom” propinacje i wszelkie arendy i „nie dawać wolności do takowego łupiestwa”.

Do braci swej, wyróżnionej „wielkim klejnotem polskiego szlachectwa, elektora królów”, przemawiał oględnie i karcił przez omówienie.

Jako „wiernością samotchnący Senator (...) aż dopiero przysięgą obowiązany” zalecał w mowie senackiej przeglądać się jak najczęściej w zwierciadle cnoty, honoru i sumienia, aby wiedzieć, „czy fałszywych kolorów nie widać w Naszey twarzy? Że nie tylko Oryginału samego, ale nawet Kopii naymniejszego uznać w Nas nie można podobieństwa...”. Czyniąc zaś przegląd wszystkich dziedzin życia publicznego, wyznawał „czuły Obywatel i prawdziwy Syn Ojczyzny”, że „cel do tej kieruje mety, co nas bez własnej szkody uszczęśliwić może”. (Chodziło o szkodę stanu szlacheckiego!)

Czapski „czuły obywatel” miał rozum i sumienie, jurgieltem carowej pogardzał i przeciwko jej zakusom na niepodległość Ojczyzny jako barszczanin wystąpił, ale na uszczerbek przywilejów szlacheckich i prerogatyw katolicyzmu się nie godził.

„Podczas rewolucji 1794 roku – pisze o swoim dziadku Edward Czapski – kiedy senatorów wieszano w Warszawie, to cechy rzemieślnicze odbywały dobrowolnie wartę przy drzwiach zubożałego senatora, bo go znali, że nie frymarczył, ale wszystko Ojczyźnie rad poświęcił”.

*

* *

Na sali sejmowej, u króla albo w jaśniejącym przepychem pałacu posła rosyjskiego spotykał zapewne nieraz zubożały senator, usiłujący ratować „nadwerężony dom Rzeczypospolitej”, tego, co pracował na jej zgubę, potrząsając otwartą kiesą pełną złota.

(fr.) białe deszcze

J. Fabre, _Stanislas-Auguste Poniatowski et l’Europe des lumières_, Paryż 1952. (Przypisy oznaczone gwiazdką pochodzą od Autorki).

antyszambrować – wyczekiwać w przedpokoju na przyjęcie przez osobę wpływową

Z archiwów Stackelbergów z Isenhof w Estonii, t. I.

Autorka ma tu na myśli Braci Wolnych, zwanych również Braćmi Płymuckimi lub Ruchem Wolnych Chrześcijan. To protestanckie wyznanie powstało w 1830 roku. Lord Radstock był jednym z jego przedstawicieli, działał aktywnie na terenie Rosji.

(fr.) żargon kanaański

(fr.) Podobnie jak rodzice, którzy umarli w tym wyznaniu, nie postąpię inaczej.

(fr.) płoszyć się z wdziękiem

_Les Trois Dumas_, Paris 1957, z powołaniem się na pracę J. Grosa, _Alexandre Dumas et Marie Duplessis_, Paryż 1923.

J. Wybicki, _Życie moje_, Poznań 1840.

Polski Słownik Biograficzny.

Wykład XX, 23 V 1843, w: _Dzieła. Literatura słowiańska. Kurs trzeci i czwarty_, Warszawa 1955.

propinacja – monopol na działalność gospodarczą, np. w dziedzinie produkcji i sprzedaży alkoholu

arenda – dzierżawa, tu: karczmy, szynku

jurgielt – żołd, zapłata

E. Czapski, Pamiętniki Sybiraka, Londyn 1964.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: