- W empik go
Ewangelia dla nienormalnych - ebook
Ewangelia dla nienormalnych - ebook
Ta książka jest dla Ciebie, jeśli: czujesz, że z Twoim życiem coś jest nie tak; wszystko, co robisz, kończy się porażką; nie możesz odnaleźć sensu w wydarzeniach, które Ci się przytrafiają; masz wrażenie, że nikt Cię nie rozumie i że nie potrafisz dogadać się nawet z najbliższymi; myślisz sobie czasem, że Twoje życie jest po prostu nienormalne.
Nie oczekuj!
Że po przeczytaniu tej książki znikną wszystkie Twoje problemy, a cała nienormalność Twojego życia się skończy!
Na co możesz liczyć?
Zobaczysz, że najbardziej nienormalny w tym świecie jest Pan Bóg i kiedy w Jego świetle przyjrzysz się sobie, to Twoja nienormalność stanie się najnormalniejsza na świecie. Co więcej, okaże się, że właśnie w niej jest Twoje prawdziwe szczęście.
Doświadczysz, że nienormalność jest błogosławieństwem.
Bo Ewangelia jest właśnie dla nienormalnych!
Chciałbym Cię od razu zaprosić do spraw najważniejszych, fundamentalnych, które wszystko rozstrzygają – bez gry wstępnej, bez rozgrzewki, bez przygotowywania gruntu. Otóż kładę dziś przed Tobą wypowiedzianą wprost i bez ogródek prawdę: jeśli się nie nawrócisz, nie masz po co żyć!
(fragment książki)
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-957359-1-2 |
Rozmiar pliku: | 918 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli trzymasz w dłoniach tę książkę (bez względu na to, w jaki sposób do Ciebie dotarła), to znaczy, że czegoś szukasz, coś nie daje Ci spokoju, coś w Twoim życiu podpowiada Ci, że tak jak jest, nie jest normalnie ‒ coś powinno być inaczej, coś jest nie tak. Możliwe, że wiesz, co to jest, a możliwe jeszcze bardziej, że nie wiesz, ale tylko przeczuwasz, bo coś Cię wierci i nie chce odejść. Bardzo chciałbym na to Twoje poszukiwanie i wiercenie odpowiedzieć poważnie, bez udawania, przymilania się, bez tworzenia fikcyjnego komfortu. Chciałbym Cię od razu zaprosić do spraw najważniejszych, fundamentalnych, które wszystko rozstrzygają ‒ bez gry wstępnej, bez rozgrzewki, bez przygotowywania gruntu. Otóż kładę dziś przed Tobą wypowiedzianą wprost i bez ogródek prawdę: jeśli się nie nawrócisz, nie masz po co żyć!
W Ewangelii wg św. Łukasza Jezus również stawia sprawę bardzo jasno:
W tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: „Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie.
I opowiedział im następującą przypowieść: „Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?”. Lecz on mu odpowiedział: „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”. (Łk 13,19)
Przypuszczam, że niewielu z nas poważnie traktuje zdanie wypowiedziane przez Jezusa w tym fragmencie Ewangelii: „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy zginiecie”. Gdybyśmy bowiem na serio przyjmowali Jego słowa, budziłyby one w nas przerażenie i powodowały, że momentalnie wpadamy w popłoch. Czy naprawdę słyszymy, że wszyscy zginiemy? Że jeśli się nie nawrócimy, wszyscy zginiemy? I nie chodzi tu o to, że zginiemy przeszyci mieczami w świątyni albo że zawali się na nas jakaś wieża. Jezus mówi, że wszyscy zginiemy, czyli doświadczymy śmierci. A czym jest śmierć? Śmierć to brak życia, to życie po nic. To takie życie, które się skończyło, to życie trupa. Jezus daje nam więc do zrozumienia, że jeśli się nie nawrócimy, to żyjemy bez sensu, to żyjemy po nic, żyjemy tak, jakbyśmy byli martwi. Choć pozornie wydaje się, że normalnie funkcjonujemy, to tak naprawdę jesteśmy chodzącymi trupami. Choć na zewnątrz może się wydawać, że wszystko jest w porządku albo przynajmniej nie ma tragedii, to w rzeczywistości jesteśmy chodzącą śmiercią. Jeśli się nie nawracamy, nasze życie obumiera, przemienia się w suchy bezowocny badyl, jak ten figowiec, o którym wspomina w Ewangelii Pan Jezus. Życie nienawrócone to życie, z którego nie ma żadnego pożytku, które nikomu nic nie daje, które nawet samo dla siebie jest całkiem bezużyteczne. Życie nienawrócone to życie martwe, życie z ciągłym doświadczeniem posuchy, która nie może nigdzie znaleźć zaspokojenia. Życie, które wydrążone w środku ciągle domaga się wypełnienia, nie mogąc go nigdzie znaleźć. Co więcej, to martwe życie jest tym bardziej tragiczne, że dzieje się w świecie, który został stworzony jako cudowny, doskonały do zamieszkania ogród pełen wonnych zapachów i rozkoszy ‒ jego obrazem jest wspomniana w Ewangelii winnica. Pośród bujnych latorośli, które owocują oraz rozsiewają dokoła zapowiedź uciechy i słodyczy, jakie zrodzą się z ich winnych gron, życie nienawrócone jest jak suchy badyl pozbawiony jakiejkolwiek wartości. W takim życiu pojawia się coraz więcej zniechęcenia, odrzucenia i rozczarowania, które wyraźnie widać w słowach właściciela winnicy. Mijają lata, a krzew ciągle powoduje przygnębienie gospodarza, może nawet budzi gniew i chęć usunięcia go z winnicy. To doskonały obraz wewnętrznego dialogu, jaki odbywa się w człowieku nienawróconym, który z biegiem czasu widzi bezowocność swoich wysiłków, który coraz bardziej doświadcza rozczarowania sobą i odrzucenia przez innych, który wreszcie może sam chcieć być usuniętym ze świata, nie znajdując już żadnej nadziei i nie spodziewając się znikąd ratunku czy jakiejkolwiek szansy na zmianę.
Sytuacja byłaby zupełnie beznadziejna, gdyby nie ogrodnik, który, patrząc na uschnięty figowiec, widzi w nim coś, czego nikt, łącznie z samym figowcem, zupełnie nie dostrzega. Żeby to jednak dobrze zrozumieć, spójrzmy na historię innego uschłego drzewa, którą można znaleźć w Księdze Wyjścia:
Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. Mojżesz widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: „Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?”. Gdy zaś Pan ujrzał, że Mojżesz podchodził, żeby się przyjrzeć, zawołał do niego ze środka krzewu: „Mojżeszu, Mojżeszu!”. On zaś odpowiedział: „Oto jestem”. Rzekł mu Bóg: „Nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą”. Powiedział jeszcze Pan: „Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba”. Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga. Mojżesz zaś rzekł Bogu: „Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: «Bóg ojców naszych posłał mię do was». Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, to cóż im mam powiedzieć?”. Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: „JESTEM, który JESTEM”. I dodał: „Tak powiesz synom Izraela: JESTEM posłał mnie do was”. Mówił dalej Bóg do Mojżesza: „Tak powiesz Izraelitom: «JESTEM, Bóg ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba posłał mnie do was». To jest imię moje na wieki i to jest moje zawołanie na najdalsze pokolenia”. (Wj 3,1-6.13-15)
Niestety w związku z niezwykłością opisanych tu wydarzeń, z doniosłością objawionego w tym fragmencie Bożego imienia oraz początkiem jednej z najważniejszych historii w dziejach Izraela to wydarzenie z życia Mojżesza stało się tekstem mocno odrealnionym, a precyzyjniej mówiąc, wyniesionym na wyżyny idei i teologicznych pojęć, mających niewiele wspólnego z codziennym życiem zwykłego człowieka. Żeby jednak dobrze zrozumieć ten przeczytany urywek Pisma, musimy koniecznie zobaczyć, w jakim miejscu swojego życia znajduje się Mojżesz, ponieważ to wydarzenie wyrwane z konkretnej historii tego człowieka traci cały swój ciężar i dramatyzm. Otóż Mojżesz od kilkudziesięciu lat żyje na pustyni, która znajduje się w krainie Madianitów. Ten kraj to miejsce, gdzie z pewnością nikt z nas nie chciałaby mieszkać, ponieważ ziemie Madian były wypełnione poczuciem odrzucenia, przekonaniem, że inni nas nie chcą. Stało się tak dlatego, że początki tego miejsca i zarazem narodu wiążą się z niechcianym dzieckiem, które było protoplastą Madianitów. Jedna z tak zwanych drugorzędnych żon Abrahama, Ketura, zrodziła mu sześciu synów, a wśród nich między innymi Midiana. Niestety po narodzinach Izaaka Abraham postanowił oddalić wszystkich innych swoich synów, cały majątek przeznaczając dla syna Sary. Pozostali synowie patriarchy musieli zatem opuścić miejsce, w którym miał mieszkać Izaak, i udać się daleko na wschód, aby ten najbardziej kochany syn nie musiał martwić się o konkurencję. Madianici mieli więc w genach wpisane poczucie bycia gorszymi, zbędnymi. Ich rola miała polegać na przeszkadzaniu innym ‒ tym, którzy w ich mniemaniu byli lepszymi oraz bardziej godnymi uznania i szacunku.
Fakt zamieszkiwania Mojżesza w kraju Madianitów bardzo celnie obrazuje stan jego duszy. Wychowany w luksusach dworu faraona, dobrze wykształcony i pełen wielkich marzeń z młodości wiedzie życie człowieka niechcianego, odrzuconego przez własny naród. Kiedy był młody, zabił bowiem Egipcjanina, broniąc jednego ze swoich rodaków, i został przez to zmuszony do ucieczki. Musiał opuścić Egipt i Izraelitów, oskarżony przez nich o morderstwo. W tym kraju odrzucenia znalazł żonę. Co więcej, urodziło im się dwóch synów. Biblia jednak jest bardzo oszczędna w opowiadaniu o jakimkolwiek szczęściu tej rodziny, trochę tak, jakby nie było o czym opowiadać. Całe te czterdzieści lat opisane jest w sumie jednym zdaniem, w którym mowa tylko o tym, że Mojżesz w kraju Madian spędził po prostu czterdzieści lat. Trudno zatem oprzeć się poczuciu beznadziei tego czasu, beznadziei wynikającej z takiego postawienia sprawy.
Po upływie tego okresu znajdujemy Mojżesza, już prawie osiemdziesięciolatka, który dalej zajmuje się wypasaniem owiec, na dodatek nie swoich, ale owiec swojego teścia. To kolejny cios w jego męską dumę, ponieważ nawet po tak wielu latach nie dorobił się żadnej własności czy majętności. Tego dnia, o którym przed chwilą wspólnie czytaliśmy, niegdysiejszy wychowanek najlepszych egipskich szkół doszedł ze swoimi owcami na kraniec pustyni. Księga Wyjścia mówi dosłownie, że było to miejsce, które już nawet nie wiedziało, że jest pustynią. A zatem w miejscu o nazwie „nic”, które już nawet nie wie, czym jest, Mojżesz trafia na pagórek zwany Horebem. Nie była to jakaś wielka, majestatyczna góra (wokół znajdowało się wiele znacznie większych i dostojniejszych szczytów), ale było to zwykłe wzniesienie o bardzo marnej nazwie, gdyż można ją przetłumaczyć jako „miejsce wypalone słońcem”. Mówiąc innymi słowy, nic tam nie było, nic tam nie rosło, po prostu kolejne „nic”.
Łącząc ze sobą te wszystkie fakty, można odnieść wrażenie, że Pismo Święte próbuje nagromadzić w tej historii jakąś niezwykłą ilość wszystko ogarniającej nicości. Człowiek, który niczego nie ma w życiu, który także niczego nie osiągnął, który przebywa na krańcu pustyni, czyli na krańcu niczego, dochodzi do pagórka, na którym niczego nie ma ‒ bardziej już chyba nie da się pokazać beznadziei stanu Mojżesza. I właśnie tam Mojżesz napotyka kolejne beznadziejne „nic” ‒ jakby jeszcze było tego wszystkiego mało ‒ dostrzega kilka suchych, wystających z ziemi badyli. Owe badyle przeszły do historii pod nazwą „krzew gorejący”. W rzeczywistości jednak ta roślina jest formą nieprzynoszącego owoców krzaka, czyli jest po prostu zbiorowiskiem pokręconych, suchych patyków i czegoś na kształt liści, które na dodatek płonęły, choć, jak się potem okazało, nie spalały się. Właśnie tam, pośrodku niczego, na pagórku, na którym nie było niczego, w krzaku, który nie miał w sobie niczego, właśnie tam Mojżesz spotkał Boga.
Kiedy czytam ten fragment, mam wrażenie, że wszystkie opisane tam okoliczności: pustynia, pagórek, suchy krzak to po prostu opis samego Mojżesza, jego stanu, jego świadomości, jego samooceny. Ten suchy krzew to najcelniejszy obraz jego życia: plątanina gałęzi, które nigdy nie wydadzą owocu, roślina ledwo żyjąca na wyschłej ziemi, bez żadnych perspektyw na jakąkolwiek zmianę. I w samym środku tej beznadziei płonie ogień, który nie niszczy, nie unicestwia, ale woła: JESTEM. Tak jakby Biblia chciała nam powiedzieć, że w środku tego Mojżeszowego doświadczenia porażki i nieszczęścia Bóg zaprosił go do spotkania ze sobą, przekonując, że właśnie tam jest obecny, właśnie tam dopiero można Go spotkać. Ten suchy krzew, podobnie jak nieprzynoszący owocu figowiec z czytanej przez nas na początku Ewangelii, choć są drzewami nienormalnymi, z pozoru zupełnie bezużytecznymi, dla Boga są najlepszą sposobnością do wyjścia naprzeciw człowiekowi, do utorowania drogi prowadzącej ku spotkaniu z Nim.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej