- W empik go
Faceci na karuzeli - ebook
Faceci na karuzeli - ebook
„Życie jest karuzelą”… To dobrze oddaje fabułę tej opowieści. Życie jest bowiem karuzelą, na której kręcimy się, powodowani rozlicznymi przypadkami, często tak zdumiewającymi, jakby były tylko dla nas przeznaczone. A faceci (oni głównie) mają do tego szczególną skłonność. Trzyma się ich bowiem swoisty samczy fatalizm. I mroczne tajemnice, z których trudno się im wyzwolić. To tylko wieś Wejsuny, ale kipi tu cały świat. I liczne tabu pętające losy bohaterów: polityczne, społeczne, erotyczne…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-014-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_przez dziesiątki granic,_
_setki życiorysów,_
_jedno jezioro i jeden bunkier,_
_nie licząc pewnego małego bagna,_
_opowiedziana przez Zmarłych i Żywych,_
_Prawdziwych i Nieprawdziwych,_
_a przez Autora opisana metodą_
_MOZAIKOWĄ_
_Melchiora Wańkowicza,_
_która wymaga tyleż FAKTÓW,_
_co IMAGINACJI,_
_będącej naturalnym darem człowieka piszącego —_
_pragnącego skupić ŻYCIE, jak w soczewce,_
_dla refleksji i wzajemnego zrozumienia…_
Powyższa inwokacja *
próbuje powiedzieć jednocześnie, że wszelkie zbieżności imion, nazwisk, miejscowości i dat, są tyleż prawdziwe, co zmyślone, i mówią o tym, że tak być mogło, choć nie zawsze było, a wszystkich Czytelników, poruszonych tym oświadczeniem, uprasza się o wyrozumiałość.
STU LAT NIEZWYKŁYCH
wsi Wejsuny szukać więc trzeba w sercach i umysłach ludzi mieszkających dziś na Mazurach, bo w każdym z nich jest kawałek opisanej tu prawdy…
_Autor_
_* Śladem\ „Ksiąg\ Jakubowych”\ Olgi\ Tokarczuk_
__
Prolog
Mały Wojtek
Porwanie
Patrzy na nią. Kręci się. Coraz szybciej. Mały siedzi tam i jest tak beztroski… Karuzela…
Mały to Jego wnuk. Ma pięć lat. Urodził się tego samego dnia co On. Tylko 56 lat później. Tak los zdarzył. Jego syn postanowił bowiem, że spłodzi swego następcę, a Jego imiennika (bo jeszcze nazwał go tak samo) na termin rozwiązania wyliczony przez ginekologa, czyli w okolicy Jego urodzin. Po co?
— Żeby było o czym gadać w czasie rodzinnych spotkań (i jest!) — tłumaczy wszystkim Kamil, Jego syn.
Tymczasem Anna, Jego druga żona, a wcześniej przyjaciółka, z którą jest od dwudziestu kilku lat, ma swoją własną teorię. Bo ona na wszystko ma teorię:
— Chciał Cię przywiązać do wnuka! Żebyś czuł się odpowiedzialny przynajmniej tak samo jak jego ojciec. A może bardziej? — I zawiesza głos tak teatralnie, że On zaczyna się bać. Nie Jej. Tej odpowiedzialności.
Tyle że z teoriami Anny jest tak, iż trzeba natychmiast z nimi zerwać, bo mogą rozbudzić Jego wybujałą wyobraźnię, co się już nie jeden raz zdarzało. Więc zwykle wtedy wstaje i kiedy ona mówi, że ma przebiegłego syna, z wysokości swoich 173 cm oznajmia:
— Znikający punkt!
To wystarcza.
Ona uwielbia ten film. Coś się jej poprzestawiało w głowie (a może i nie?) i ów obraz swojej młodości uważa za najważniejszy.
— On nam dawał, k…, poczucie wolności, rozumiesz? — dowodzi zdecydowanie.
Słowo wykropkowane w ustach potomkini hrabiowskiego rodu, którą jest, brzmi obscenicznie, ale ona to pieprzy. Sorry! Ona to naprawdę pieprzy.
Więc mówi, żeby ją dobić, że znika, no, bo jeszcze mogliby pójść do jej mieszkania (nieopodal) i znowu wykonać kilka figur erotycznych bez specjalnego znaczenia, za to z minimalnym orgazmem, który daje im świadectwo, że jeszcze… możemy… żyjemy… Jezu! „Ch… wie po co!” — tak mówi Jego przyjaciel (65 lat), który nie potrafi myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że kiedyś to mógł, a teraz? Wiagra. Cialis. Kamagra. Zależy co tańsze w tym momencie dla jego kieszeni. Ale kupuje. Potem je łyka, ma palpitacje, ale wzwody!!! Ho-ho!!!
Na razie jednak patrzy na tę karuzelę, na której kręci się Jego pięcioletni wnuk — cały szczęśliwy i radosny. Rodziców zostawił we wsi Wejsuny na Mazurach, przyjechał do Warszawy z Dziadkiem, którego kocha jak szalony, z jakiegoś sobie znanego powodu. Pewnie zresztą również dlatego, że Dziadek na wszystko mu pozwala — temu zupełnie nie potulnemu dziecku, puszczanemu samopas na łąkach przy jeziorze Głębokie…
— Wojtuś! — drze się, kiedy karuzela staje. — Idziemy! A on na to: — Do hipopopo?
Jasne, do ZOO. Do hipopotama i do goryla, którym uwielbia się przypatrywać. ZOO jest na wyciągnięcie ręki.
Idą.
— Dziadek, masz pieniążka na gumę? — pyta Jego wnuk.
— Zaraz będę miał.
I kierują się najpierw do bankomatu.
Jest. Wkłada kartę. Stówa wystarczy. Wklepuje PIN i sumę.
— Wojtek, nie kręć się, poczekaj chwilę — mówi i odwraca się w kierunku spluwaczki z banknotami. Bankomat mieli dane. W tym czasie ktoś puka Go w prawe ramię. Spogląda za siebie. Jakiś menel wyciąga rękę.
— Pan da na bułkę — mówi i nim cokolwiek On zdąży odpowiedzieć, menel odwraca się na pięcie i galopem rżnie ulicą. Nagły niepokój wali Go w pierś. Rozgląda się wokół. Wojtka przy nim nie ma. Gdzie jest? Panika narasta. Rozgląda się. Nikogo. No, przecież nie mógł tak zniknąć nagle. Minęły sekundy. A wokół Niego ani śladu Małego.
Biegnie w kierunku bramy ZOO, zapomina o pieniądzach wystających z bankomatu. Odruch: wrócić! Nie ma czasu. Gdzie Mały? Widzi kątem oka, jak kolejny menel wyrywa stówkę z urządzenia i gna w przeciwnym kierunku niż on. Pies go j… Rzuca się do zoologicznej bramy w nadziei, że Wojtek gdzieś tam jest. Ale nie ma. Za to z piskiem opon wystrzela do przodu czarny VW Passat na zagranicznej rejestracji. I On już wie: porwanie!
Komórka… Gdzie jest, k…, ta komórka? Drżącymi paluchami wybiera w końcu 112. Beznamiętny damski głos każe czekać na zgłoszenie się operatora. A w Nim — wstrząs za wstrząsem. Narastają. Robi Mu się słabo, mroczki przed oczami, pada.
Przebudzenie
Nie wie, ile czasu mija, kiedy odzyskuje przytomność. Przytomność? Za dużo powiedziane. Majaczą Mu przed oczami węże różnych rurek i przewodów, wenflony w rękach, kroplówki… Stado kroplówek i monitorów! We łbie szumi, niesmak w ustach i… Wojtek. Gdzie jest Wojtek? I znowu się zapada w nicość. Niby jest, a Go nie ma. Czuje tylko (widzi?) stada zielonych fartuchów uwijających się wokół.
— Uwaga, strzał! — słyszy, ledwo słyszy… Ciałem wstrząsa gwałtowne uderzenie. Zapada się w mrok.
I kolejny raz.
— Wrócił! — To jakiś znajomy głos.
Rzeczywiście — wraca. Powoli, przez kilka kolejnych godzin i dni. Odjeżdża i zanika. I tak w kółko. Ale nie czuje już żadnego bólu w klatce, tylko nieustający lęk, który przyspiesza wybudzanie.
— Chwała Bogu, jesteś znowu… — To głos Jego przyjaciela od Wiagry, kardiologa. Nachyla się nad Nim i szepcze: — Witaj, już nie odchodź.
Ale On się, k…, nigdzie nie wybiera. Tylko ten lęk.
— Gdzie Wojtek? — pyta.
A Wiagra, zamiast do Niego, rzuca gdzieś w bok:
— Podwójnie, proszę…
Biały Kitel o blond włosach (przed trzydziestką) wkłuwa Mu się w wenflon; czuje nad sobą wyraźny zapach Calvina Kleina. Euphoria? Nie. Chyba Beauty. A może Eternity? Biały Kitel znika, a Jego opanowuje pozwalająca mu odpłynąć z tego świata błogość. On ją pewno bzyka po tej Wiagrze… — Tak sobie myśli, uspokojony, nim nie zapadnie znowu w nicość.
W końcu budzi się na dobre. Jego przyjaciel Wiagra (a właściwie Robert) nachyla się nad Nim i mówi w towarzystwie tego samego Białego Kitla:
— Będziesz żył. Poleżysz tutaj trochę, wydobrzejesz. Zdrowie wróci. Musisz się tylko pilnować.
Patrzy na niego zamazanym wzrokiem (bez okularów niewiele widzi) i myśli sobie:
— Co on pieprzy? — A na głos pyta:
— Gdzie Wojtek?
— Możesz być spokojny. Jest w domu.
Ulga… Wodzi nieprzytomnym wzrokiem po sali, patrzy na Wiagrę i Biały Kitel i — wolty umysłu są niezbadane — nachodzi Go nagła chęć na nią, szpitalną siostrę zakonną, więc pyta:
— Jak ma pani na imię?
— Violetta.
— Ładnie — odpowiada i czuje, jak Mu się podnosi ten Jego Pieprzony Korniszon, co pewnie nie uchodzi uwadze ich dwojga, bo Wiagra nachyla się nad Nim i z uśmiechem lubieżnika syczy Mu do ucha:
— Widzę, że naprawdę wracasz do życia…
— Bzykasz ją? — On na to, równie sycząco…
A Wiagra tylko mruga porozumiewawczo, klepie po policzku („Zobaczymy się jutro…”) i zagarnia Białego Kitla ojcowskim (?) ramieniem na korytarz.
A do Niego przychodzi nagła myśl:
— Wojtek jest w domu? W jakim znowu domu, kiedy ten dom to teraz ja! Tylko ja!
Więc się zrywa, wyciąga z siebie te wszystkie pieprzone rurki, przewraca stojaki z kroplówkami i wybiega na korytarz. I trafia Go drugi zawał!
Wtargnięcie Hrabianki
— Spokojnie, tylko spokojnie… — mówi sobie w dwa tygodnie po drugiej próbie odejścia.
Dalej leży w tym samym szpitalu, tylko już w innej sali. Wiagra postarał się o izolatkę. Wrócił do normy, jeśli normą jest stabilny stan pozawałowy. Zrekonstruował wszystkie zdarzenia przed…
Podobno mały Wojtek jest w policyjnej izbie dziecka, bezpieczny. Ale On w to nie wierzy. Karmi się więc tylko przez chwilę bajeczką o jego odnalezieniu: spostrzegli go podobno niedaleko za bramą ZOO, jak przyglądał się fokom. Dlaczego nie wierzy? Bo Mały nie znosi fok. Dla niego są za oślizgłe. Za mokre. Nie można ich przytulić, bo nie mają suchego ciepłego futerka. No, ale może chciał zobaczyć dokładnie dlaczego ich nie lubi. To możliwe. Zawsze próbuje dobrze zdefiniować swoje emocje. Ma to po Nim.
On też je właśnie definiuje…
Nagle rumor na korytarzu.
— Co wy tu sobie, k…, myślicie? Jak nie można? Jestem jego żoną!
To jest hrabianka Anna od „Znikającego Punktu”, małżonka numer dwa.
Wyraźnie szamoce się z kimś, kto nie pozwala jej wejść.
— Dwa tygodnie go szukam. Co to, więzienie jakieś? Won!
I wyzwoliwszy się z czyichś rąk wpada nagle do sali.
— No, jesteś wreszcie!
Rzuca się na Niego, obłapia, całuje, płacze.
— Myślałam, że mi się urwałeś na koniec życia. Co za ulga. To tylko zawał.
No, tak, baby zawsze o sobie…
Przytula się jednak i On. Czuje znowu Calvina Kleina.
— Czy one powariowały na jego punkcie?
Ale ciepełko hrabianki robi Mu dobrze. Rozpływa się w nim na chwilę, bo przywraca Go naprawdę życiu.
— Chciałem od ciebie odskoczyć — mówi — ale, jak widzisz, nie udało się.
Hrabianka rozjaśnia się w czułym uśmiechu i — gładząc Go po ręce z wenflonem — mówi z przekonaniem:
— Jesteś gotów do walki? Nie walniesz w kalendarz?
Nie wie jeszcze co Ona ma na myśli, ale kiwa głową.
— Małego nie ma w izbie dziecka. Sprawdziłam. Został jednak porwany…
Ciśnienie Mu skacze, ale już nie odpływa. Hrabianka Anna jest bowiem — jak zwykle — konkretna:
— Pytanie brzmi: kto? I ja już wiem: ci z Libanu. Dopadli cię i tutaj. Musiałeś tam nieźle narozrabiać…