Faceci w gumofilcach - ebook
Faceci w gumofilcach - ebook
Superbohater ze ściany wschodniej powraca. Nieświeża onuca upchnięta w filcowo-gumowym kamaszu odciśnie swe piętno na obliczu świata (i na niejednej bardackiej gębie).
Bagnet wyciągnięty zza cholewy utoczy znów wrażej juchy, a aparatura w piwniczce radośnie wybulgocze melodię do taktu.
Czas rozgarnąć ziemniaki w kopcu i powybierać granaty.
Strzeżcie się, pekaesem z Chełma nadjeżdża on: pocieszyciel strapionych, bat na namolnych, mistrz kołka i linki hamulcowej - Jakub "Mroczna uszanka" Wędrowycz.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7964-847-4 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego sierpniowego ranka nic nie zwiastowało nadciągającej katastrofy. Jakub przyrządzał właśnie śniadanie, gdy przyczłapał Semen. Przywitali się i zasiedli do konsumpcji kaszanki prosto z patelni. Egzorcysta postawił też na stole miskę orzechów.
– Dziadek, choć kanalia, z jednym miał rację – powiedział gospodarz i pociągnął mały łyk samogonu.
– Z czym? – zainteresował się kozak.
– Gdy kazał posadzić w wolnych miejscach podwórka drzewka owocowe. Zastanawiałem się, czy potrzeba aż tyle, ale jednak się przydają. A zwłaszcza jesienią, jak nastawiam zacier na różnych owocach. Żeby jeszcze wytępić to latające pierzaste tałatajstwo, które mi wyżera połowę plonów...
– Fakt. Ptaki to udręka dla każdego sadownika – zgodził się Semen. – Ale zauważyłem, że zainwestowałeś w nowego stracha na wróble.
– Nowego? – zdziwił się egzorcysta. – Nie instalowałem nic nowego.
– A taki biało-czerwony? Albo bordowy może raczej... Nieduży, jak czteroletni dzieciak, z warkoczykami albo loczkami raczej, i w sukieneczce. Na wisience wisi.
Jakub podszedł do okna, popluł na szybę i chwilę polerował ją rękawem kapoty, aż w brudzie powstała przeźrelina. Zbliżył do niej oko. Faktycznie, na śliwce widać było coś kolorowego.
– Cholerne Bardaki – burknął. – Chcą mnie wrobić w morderstwo! Albo, co gorsza, popsuć plony.
– Że niby jak popsuć plony?
– To ty nie wiesz, że jak się ktoś powiesi albo zostanie powieszony na drzewku owocowym, to ono przestaje rodzić?
– Tego akurat zabobonu nie znałem...
– Dla jednych zabobony, dla drugich mądrość odziedziczona po przodkach! – warknął egzorcysta. – Bardaki zawsze umieli mi dopiec! To moja najlepsza śliwka! No nic, trzeba szybko ukryć trupa, to przynajmniej jednego niebezpieczeństwa unikniemy! Przeklęte gnidy. Że też natura stworzyła takich łotrów!
– Hmm... Czy aby nie przesadzasz?
– Ja niby przesadzam!? Ci bandyci, żeby mi zaszkodzić, posunęli się do zbrodni, a ty ich jeszcze bronisz? Jesteś moim kumplem, ale jak cię zaraz strzelę w ryj...
– Może zacznijmy od obejrzenia domniemanego ciała – zaproponował kozak polubownie.
Wyszli przed dom. Na jednym z drzewek zatknięto stracha na wróble, ale tego stracha znali od lat... Na pozostałych nie spostrzegli niczego podejrzanego.
– Hmm... Trup zniknął – mruknął Jakub. – A jeszcze przed chwilą go tu widziałem. Moja śliwka...
– Ale ja, idąc do ciebie, widziałem go raczej na tym drzewku. – Kozak wskazał starą, nieco zdziczałą wiśnię. – Przemieścił się sam z siebie?
– Pewnie powiesili, cyknęli kompromitujące mnie zdjęcia, przewiesili na inne drzewo, żeby też przestało rodzić, a teraz smarują donos, i to ilustrowany. Albo może to był żywy trup, ewentualnie żywy strach na wróble.
– Cokolwiek to było, żyło i było głodne. – Kozak podniósł ogryzek leżący na ziemi. – Pestkami też naplute... Jada gruszki i wiśnie.
– Człekokształtne... Może małpa uciekła z zoo?
– W sukience?
– Albo do sąsiadów przyjechały wnuki na lato.
Dochodziło południe. Jakub akurat rąbał drwa, gdy drogą nadjechał radiowóz. Co gorsza, zatrzymał się akurat na wprost bramy. Wysiadł Birski, Rowicki został za kółkiem. Może nie chciało mu się wysiadać, a może dostał zadanie w razie czego zapewnić szefowi możliwość szybkiej ucieczki.
– Czyli jednak Bardaki nasmarowali donos – burknął Jakub. – A trup, jak znam życie, leży w skrzyni siewnika i cały jest pokryty moim DNA. Ale żywcem nas nie wezmą!
– Przestań uprawiać czarnowidztwo! Przecież już ustaliliśmy, że to, co siedziało na drzewie, było żywe i wyżerało owoce – ofuknął go Semen.
Gliniarz bezceremonialnie pchnął furtkę i nieproszony wtarabanił się na podwórze. Ominął wilczy dół i ruski potrzask na niedźwiedzie w trawie. Przez chwilę mieli nadzieję, że potknie się na pustej flaszce, ale i tej pułapki uniknął.
– ...bry – burknął gospodarz.
– Słuchajcie no, Wędrowycz – odezwał się intruz – znamy was od lat.
– No, trochę czasu upłynęło – skrzywił się Jakub. – A co, rocznica jakaś?
– Jesteście najtwardszym w gminie zakapiorem, nieprzeciętnym moczymordą i awanturnikiem, do tego kłusownikiem i złodziejem drewna. Zjadacie psy sąsiadom, hałasujecie, pędzicie samogon. Gdyby wierzyć w donosy i konfabulacje Bardaków, jesteście też bandytą, który bez litości wykończył licznych członków ich rodziny. Oraz cynicznym uwodzicielem, który przez całe dekady bałamucił ich dorastające córki...
– Tyle komplementów. – Jakub zarumienił się z zażenowania. – Ale z tym bałamuceniem to raczej nie do końca tak było. Po pierwsze, same chciały, a po drugie, to dla ich dobra było...
– Zamknijcie mordę, obywatelu, i posłuchajcie, bo to cholernie ważne. Czy wiecie, co to jest child alert?
– Nie znam angielskiego. Ale brzmi konkretnie.
– Zaginęła dziewczynka. Cztery lata.
– A co ja mam z tym wspólnego? – zainteresował się Jakub. – Nie jadam dzieci. Dorosłych zresztą też nie. Ksiądz proboszcz twierdzi, że kanibalizm jest grzechem. Choć gdyby się nad tym problemem poważniej zastanowić...
– Wędrowycz, nie rżnijcie głupa. Nie jesteście pedofilem ani nie skrzywdzilibyście dziecka z innych powodów. Nie podejrzewamy was o nic zdrożnego. Po prostu macie naturę wścibskiego wrednego dziada, lubicie słuchać plotek, wtykacie ochoczo nos w nie swoje sprawy, zarazem nie lubicie żadnych obcych na swoim terenie. A fakt, że jesteście kłusownikiem, paradoksalnie przemawia dodatkowo na waszą korzyść.
– Że niby co?
– Mam na myśli, że znacie okoliczne lasy, chaszcze i wądoły jak własną kieszeń. Wiecie, gdzie są wykroty, nory borsuków i tak dalej.
– Biega o to, żeby się za tym dzieciakiem rozejrzeć i przy okazji przepatrzyć okolicę, czy nie kręcą się tu jakieś podejrzane typki? – domyślił się Semen.
– Dokładnie. A jak coś wypatrzycie, to meldujcie.
– Nie będzie potrzeby, cały podejrzany element rozpracujemy, schwytamy, osądzimy i zlikwidujemy w czynie społecznym. Jak zwykle – obiecał Jakub.
– A moglibyście choć raz zrobić tak, jak proszę?
– Ech, nie. A co do dziewczynki, to na pewno sprawka Bardaków. Powinniście ich aresztować i tak od serca przyładować po grzbietach pałami. I to nie tym delikatnym gównem, co teraz macie na wyposażeniu, ale prawdziwymi zomowskimi dziewięćdziesiątkami. Macie przecież schowane.
– Wędrowycz, nie przeginajcie. To nie jest dobry moment na załatwianie osobistych porachunków.
– Hmm... Ale gdy byłem mały, tatko uczył, że na załatwianie porachunków każdy moment jest dobry – zadumał się Jakub.
– Poszukamy tej dziewczynki – zapewnił Semen. – Zrobimy wszystko jak należy. Osobiście dopilnuję. Jak wyglądała i jak była ubrana?
– Tu macie zdjęcie poszukiwanego obiektu... eee... znaczy się dziecka. Zachowajcie ostrożność, może być, eee... uzbrojone. I meldujcie, jak tylko się czegoś dowiecie.
– Dobra, dobra – mruknął polubownie egzorcysta.
Gdy tylko radiowóz zniknął w oddali, pochylili się nad fotografią. Ze zdjęcia patrzyła rezolutna czterolatka o błękitnych oczkach i główce pokrytej loczkami w kolorze blond. Miała na sobie bordową sukienkę, białe podkolanówki i czarne buciki. Obraz był minimalnie rozmazany, jakby zdjęcie stanowiło kadr z filmu wykonanego przez kamerę przemysłową.
– Hmm... Wygląda wypisz wymaluj jak to coś, co wyżerało mi owoce – wycedził Jakub.
– Też mi to przyszło do głowy.
– To dlaczego nie powiedziałeś od razu Birskiemu? – zaciekawił się Jakub.
– A ty?
– Ja to go cholernie nie lubię – wyznał egzorcysta. – Ale w tak ważnej sprawie, jakbym coś wiedział, tobym informacje przekazał nawet gliniarzom. Tylko że wyczuwam drugie dno. To grubsza afera, skoro ten ciul zwraca się do nas o pomoc. Możliwości jest kilka. Najprostsza, że to dzieciak kogoś cholernie ważnego. Wtedy znajdziemy dziewczynkę, złapiemy, ale nie oddamy jej Birskiemu. Sami zgarniemy nagrodę! Albo nawet oddamy bezinteresownie, byle ten ćwok nie dostał nagrody.
– Dobry plan – pochwalił kozak. – A te inne możliwości?
– Jeszcze nie wiem, ale myślę, że wyjdzie w praniu. Na razie trzeba ją odszukać. Minęły ze cztery godziny od czasu, gdy tu łasowała. Myślę, że teraz buszuje w oborze u starego Pierzgi. Ruszamy przetrząsnąć jego gospodarstwo. A jak nie zechce nas wpuścić, dowalimy mu za współudział w porwaniu.
– Czeeeekaj... Czemu akurat u niego chcesz szukać?
– Bo Trościanka jest blisko. Dziecko ma krótkie nóżki i szybko się męczy. W cztery godziny taka dziewczynka daleko nie zaszła.
– A czemu sądzisz, że jest w oborze?
– Dzieci szybko robią się głodne. Owocami na długo żołądka nie zapełniła. Idę o zakład, że siedzi na słomie i ssie mleko prosto z krowiego wymienia. Albo wyżera miód prosto z ula. Dedukcja! – Jakub z dumą stuknął się palcami w skroń.
Zabrali manierki, torbę z najpotrzebniejszymi narzędziami i powędrowali. Na drodze było kilka kałuż. Egzorcysta obejrzał uważnie błoto na ich obrzeżach.
– Doskonale – mruknął. – Jesteśmy na tropie!
– Skąd ta pewność?
– To proste jak drut. Błoto jest. Dziewczyneczki nie lubią brudzić swoich eleganckich pantofelków. Nie ma śladów stóp, znaczy, że omijała kałuże. Czyli poszła właśnie tędy, ale wężykiem.
– Coś w tym jest – pokiwał głową kozak. – Pod warunkiem, że faktycznie udała się w tym kierunku. Może poszła na Witoldów...
Nie uszli daleko, gdy usłyszeli dziwne buczenie. Po niebie śmignął dron.
– Spory – ocenił Jakub. – To nie jest takie zwykłe brząkadełko ze sklepu z dronami, ale lepszy sprzęt. Wojskowy, a może policyjny.
– Syn mi opowiadał, że jak pojazd ma oznakowania warszawskich wodociągów i kanalizacji, to na bank Biuro Ochrony Rządu, ale że ten był nieoznakowany, to może Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego? – zadumał się kozak. – Poleciał na południe... Czyżby szukał tego, co my?
– Niewykluczone. Trzymajmy się planu!
Nim doszli na miejsce, spostrzegli jeszcze dwie podobne maszyny oraz kręcący się nad lasem policyjny śmigłowiec. Gospodarstwo Pierzgi przywitało ich brzęczeniem much nad kupą obornika. Ten pozorny spokój od razu im się nie spodobał. Jakub zastukał trzonkiem granatu w okno chałupy.
– Otwieraj, bandyto, i oddaj dziecko – huknął gromko.
Odpowiedziało mu milczenie. Gospodarza ani jego synów nie było chyba w domu. Obora stała zamknięta na kłódkę.
– Skoro zamknięte, to i dziewczynki w środku nie będzie – zauważył Semen. – Chyba że ją tam zamknęli i polecieli odebrać nagrodę.
– Dzieci są trochę jak ciecz – odparł filozoficznie jego towarzysz. – Byle znalazły otwór w ścianie. Wystarczy, że wepchną gdzieś głowę, reszta przelewa się w ślad za nią.
– Urywamy skobel? Solidny jest.
– Nie zostawiajmy więcej śladów włamu, niż to konieczne...
Na szczęście Jakub miał na pasku wsuwkę do włosów, którą zazwyczaj wyciągał woszczynę z ucha. Chwilę pomajstrował i otworzył. Zapachniało przyjemnie dawno niesprzątaną oborą. Dwadzieścia krów popatrzyło na intruzów życzliwie.
– Ta dziewczynka faktycznie tu była – mruknął Semen.
– Skąd to przypuszczenie? – zdumiał się jego kumpel.
– Popatrz sam. Podłoga uświniona, ale nie ma na plamach obornika odbicia bucików. Panieneczki nie lubią się brudzić, więc zapewne ominęła te bryzgi i krowie placki slalomem – szydził.
– Szybko się uczysz – pochwalił Jakub.
Sprawdzili wszystkie kąty, zajrzeli nawet do kanek na mleko.
– Z próżnego i Salomon nie naleje – skwitował kozak. – Nawet jeśli tu niedawno była, teraz jej nie ma. Trzeba zacząć poszukiwania od początku. Najlepiej w twoim obejściu.
Wyszli z obory, zatrzasnęli kłódkę, jak była. Zajrzeli jeszcze pro forma do sadu Pierzgi, ale wbrew ich podejrzeniom poszukiwana nie wyjadała miodu. Przeszli się po wsi. Jakub poczęstował kilku znajomków samogonem z manierki, ale niczego nowego się nie dowiedzieli. Za to drony wciąż latały nad okolicą, brzęcząc namolnie.
– Podsumujmy – powiedział egzorcysta, gdy człapali szosą na Stary Majdan. – Birski zawiadomił tylko nas. Nikt z okolicznych mieszkańców nawet nie wie, że zaginęła jakaś dziewczynka. Policjanci powinni jak najszybciej zaalarmować wszystkich, poderwać okoliczne wioski do poszukiwań. Puścić dwustu, może i trzystu ludzi tyralierą po lasach, po polach i tak dalej... Nasz organ ścigania jest głupi, ale nie aż tak, żeby nie wiedzieć, jak się prowadzi poszukiwania.
– Ale jednocześnie helikopter w górze latał i drony. Czyli szukają jej, i to na poważnie. Nie widziałem w tych stronach helikoptera... no, będzie ze cztery, pięć lat. Może użyli kamery termowizyjnej?
– Może. Ale tylko człowiek potrafi zajrzeć do każdej dziury i pod każdy krzak. Technika pomaga, jednak zdrowego wieśniaka o sprawnych nogach i z pieskiem u boku nie zastąpi. A w każdym razie nie do końca.
– Szukają jej intensywnie, ale dyskretnie – rozważał kozak. – Birski przyszedł do nas z własnej inicjatywy i zapewne łamiąc rozkazy. Zaszedł, bo wierzy w nasze zdolności, a sam chce zapunktować.
– Zatem nie jest to taka zwykła dziewczynka. Może spadła z kosmosu? Może wylazła dziurą w czasie z innej epoki? Ta sukieneczka... – Jakub popatrzył na zdjęcie. – Taka dziewiętnastowieczna jakby, nie sądzisz?
– Może i tak. Ale podobne to i teraz się nosi.
– Więc może tylko przybłąkała się ze świata równoległego. Tam jest księżniczką, kucykiem albo jednorożcem, a w naszym uległa transformacji w istotę ludzką – rzucił Jakub w zadumie. – Equestriańska magia przyjaźni i te sprawy.
– Od dziś siadasz w knajpie tyłem do telewizora. Szkodzi ci... – mruknął kozak. – Gdyby magia przyjaźni tak działała, obaj od dawna bylibyśmy starymi, wyleniałymi ogierami. Poza tym przesadzasz z tym doszukiwaniem się we wszystkim niezwykłych i ponadnaturalnych zdarzeń. Może to po prostu córka ważnego dyplomaty, który okazał się szpiegiem, albo zbiegła niewolnica szejka z zaprzyjaźnionego kraju arabskiego?
– Tak czy inaczej, nie oddamy jej ani tym od dronów, ani tym ciulom z policji. A już na pewno nie oddamy jej bez dokładnego sprawdzenia, o co w tej sprawie chodzi!
– Tu jesteśmy zgodni. Jaki mamy plan?
– Myślę, że na początek postąpimy zgodnie z tradycją. Pójdziemy dowalić Bardakom i zmusimy ich, żeby oddali dziewczynkę.
– Jakub, masz jakąś obsesję i grubo przesadzasz! Bardaki nie są odpowiedzialni za całe zło tego świata!
– Za całe pewnie nie, ale tak za jedną czwartą to już na pewno!
Zajrzeli jeszcze pro forma do lasu i powędrowali do domu. I tu czekała ich niespodzianka. Już z daleka spostrzegli Izydora Bardaka, który ze swoją suką na smyczy czaił się pod płotem gospodarstwa. Wódz wrogiego klanu ewidentnie knuł coś niedobrego. Zaglądał przez sztachety, jakby czegoś wypatrywał. Zrobili małe kółeczko, przemknęli jak duchy przez chaszcze i z dwóch stron elegancko osaczyli intruza.
– Izydor, przyjacielu, widzę, że zaszedłeś w gości i w dodatku przyprowadziłeś wałówkę na kolację – wycedził Jakub, wyciągając z cholewy gumofilca bagnet.
Suka spojrzała na niego i zaskuczała ponuro.
– Wędrowycz, bałwanie, ześwirowałeś od własnego samogonu?! Od kiedy to niby jesteśmy przyjaciółmi? – zirytował się Izydor.
– Nie jesteśmy. Po prostu dałem ci szansę wytłumaczenia swojej obecności na moim podwórku. Mógłbyś choć raz pościemniać, że przyszedłeś w pokojowych zamiarach albo... Dowalenie wrogowi bez rytualnej wymiany zniewag to jak kupienie konia bez targowania się. Żadna przyjemność.
– Nie jestem na twoim gruncie! Nie przekroczyłem płota!
– Moje podwórko poza granicami posiada jeszcze strefę wód terytorialnych w rowie melioracyjnym. A tę, sądząc po śladach błota, naruszyłeś prawie po kolana. – Z gardzieli Jakuba dobiegło głuche warczenie.
Suka, słysząc je, przypomniała sobie rodziców i spojrzała na egzorcystę znacznie przyjaźniej.
– Słuchaj, Wędrowycz, dobrze wiemy, o co biega. Oddaj dziewczynkę i rozstaniemy się, eee... pokojowo. A nagrodą to się nawet z wami podzielę. Oczywiście nie ma mowy o podziale pół na pół, ale gra warta jest świeczki!
– Hmmm... – zadumał się Jakub. – Skoro ja podejrzewam ciebie, a ty mnie, to znaczy, że żaden z nas jej nie ma. Ciekawe.
– Czyli zgodnie z logiką kryminałów podejrzany jest Semen, bo nikt go nie podejrzewa! – W oku Bardaka pojawił się niedobry błysk.
I zaraz zgasł, bo kozak dał mu od serca w mordę. Suka, widząc swojego pana leżącego w błocie, spojrzała na starców i niepewnie warknęła.
– Nawet nie próbuj – ostrzegł Jakub. – Ale z przyczyn humanitarnych możesz spróbować go docucić.
Bardak pod wpływem lizania po twarzy powoli doszedł do siebie. Obaj kumple poczekali, aż wstanie, a potem przegonili go obelżywymi słowami. Wreszcie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wrócili do domu.
– Ktoś pił z mojego kubka. – Jakub zajrzał do naczynia i w zadumie kontemplował resztki soku z kiszonej kapusty. – W dodatku ktoś jadł z mojej miski... Byłbym przysiągł, że gdy wychodziliśmy, orzechów było po brzegi. Sądzisz, że jak w bajeczce o trzech misiach złotowłosa dzieweczka śpi w mojej pościeli?
– Nie, albowiem jest nas dwóch, a misiów było trzech. – Kozak pokręcił głową. – Poza tym nie nazwałbym pościelą szmat na twoim barłogu.
– Mam takie lepsze powłoczki w skrzyni. Jak przyjeżdża wnuk z żoną i Piotrusiem, to wyciągam. A na co dzień to nie. Wiesz, jak to jest, świeżo wyprane płótno jest sztywne, nieprzyjemne w dotyku, dziwnie pachnie i strasznie drapie. Wolę spać w zleżałej pościeli. Takiej, z której wywietrzała już woń chemikaliów... i która nabrała zdrowej męskiej...
– Myślę, że nasza zguba siedzi w skrzyni, zakopana w tej twojej lepszej pościeli.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo obok stoją czyjeś buciki, a ani ty, ani ja nie mamy tak małej nogi – wyjaśnił kozak i uniósł wieko.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się dziewczynka.
– ...bry – mruknął Semen i zamknął skrzynię.
Popatrzyli na siebie.
– No to zguba się znalazła... – zadumał się Jakub.
Jak na złość, z podwórka dobiegło brzęczenie. To kolejny dron przelatywał nad wioską. Egzorcysta otworzył skrzynię.
– No to gadaj, coś ty za jedna i co tu porabiasz – warknął.
– Jestem Hela Kozińska – przedstawiła się mała.
– Eee... Nie kojarzę w tych stronach podobnego nazwiska. – Jakub na wszelki wypadek łypnął okiem na kumpla.
Semen pokręcił przecząco głową i rozłożył ręce.
– Bo ja nie jestem stąd – wyjaśniła rezolutnie mała.
– A skąd jesteś?
– Nie mówi się obcym, gdzie się mieszka – odpowiedziała z godnością.
– Zupełnie słusznie, czasy takie... – westchnął egzorcysta. – Nie wiemy, kim jesteś, nie wiemy, po co tu jesteś. Ale dzieci to samo utrapienie, więc może oddamy cię w łapy tych, którzy cię szukają, a oni odstawią cię do mamy. – Spojrzał wyczekująco.
– Zadzwonić po tego złamanego fajfusa Birskiego? Może wynegocjujemy, żeby nam odpalił część nagrody – zasugerował Semen.
– Nie wypowiadaj przy dziecku tego ohydnego, rynsztokowego słowa „Birski” – ofuknął go Jakub.
– Z tym dzwonieniem to zły pomysł. – Mała pokręciła głową. – Jak im zwiałam, bardzo się zdenerwowali i jak mnie złapią, pewnie zrobią mi krzywdę.
– Dobra, smarkulo – westchnął Wędrowycz. – Wyjaśnij nam, przed kim uciekasz i dlaczego ukrywasz się akurat w mojej skromnej i schludnej chatce.
– Mama mi powiedziała, że mam odnaleźć potomków Grzegorza Wędrowycza i odebrać depozyt, a potem zanieść go z powrotem do nas.
– Grzegorz Wędrowycz to mój prapradziadek – mruknął Jakub. – Zbudował tu chatę, potem się spaliła i wtedy dziadek nakradł drzewa i zbudował nową...
– A ta twoja mama nie mogła sama po to przyjść!? – zirytował się Semen. – Musiała niewinne dziecko wysyłać do takich wrednych dziadów jak my!?
– Maksymalna masa, która przenika przez portal, wynosi piętnaście kilogramów – wyjaśniła dziewczynka, mrugając błękitnymi ślepkami.
– Jaki znowu portal!?
– No, portal. Taki z fioletową mgiełką. Zwyczajny, co to, portali nie widzieliście? – zdziwiła się.
– Widzieliśmy – uspokoił ją kozak. – Nie raz i nie dwa. Ale dokąd prowadzi ten konkretny, z którego wyszłaś?
– Do nas...
– Czyli? – zapytał Jakub.
– No przecież nie mogę powiedzieć obcym, gdzie mieszkam ani skąd jestem! – fuknęła. – Mama zabroniła!
– Trzeba słuchać mamy – pokiwał głową Wędrowycz. – Kłopot w tym, że Grzegorz umarł jeszcze przed powstaniem styczniowym. Jakiego rodzaju to był depozyt?
– Miał nam przechować jedną rzecz. I oddać, jak po nią przyjdzie ktoś z mojej rodziny. Dostał za to kupę złota i kupił za nie...
– Zapewne ten kawałek ziemi – uzupełnił Jakub. – Stąd znacie adres... Kłopot w tym, że nic nie wiem o żadnym depozycie. A co do używania portalu, to gdzie niby go odpaliliście? Jak wyglądało miejsce, w którym znalazłaś się w naszym świecie?
– No, to było tu niedaleko... Koło takich budynków... Z cegły. A naokoło był płot z drutem takim, co kłuje... Przeciapałam go laserem. Drut i płot, ale budynek to już przez przypadek!
Wyjęła z kieszeni dziwny breloczek ze świecącą czerwoną diodą.
– To już rozumiem, czemu Birski bredził, że jesteś uzbrojona. Koszary otoczone zasiekami to chyba ta ściśle tajna baza szkoleniowa ABW niedaleko Bończy – zidentyfikował miejsce Jakub. – Też nie mieliście gdzie się podłączyć. Zobaczyli ci nasi bezpieczniacy, jak im się na podwórku otwiera przejście do innego świata i wyskakuje z niego dziecko, to nic dziwnego, że palma im odbiła i próbują cię za wszelką cenę złapać.
– Co to znaczy „palma odbiła”? – zainteresowała się dziewczynka.
– Eee... dostali kuku na muniu.
– A co to jest „muń”?
– Nasze języki najwyraźniej trochę się różnią. Nie łam sobie nad tym swojej ślicznej łepetynki. Zjedz coś albo wypij i posiedź grzecznie przy stole, a my tu się z przyjacielem naradzimy, gdzie szukać depozytu i co dalej.
– Najbardziej lubię szarlotkę z marutów i lemoniadę z kiuwusów – wyjaśniła dziewczynka. – Ale ten kwaśny soczek z tymi kulkami też był dobry. I te wasze dziwaczne owocki, co na drzewie wiszą...
– Maruty i kiuwusy to raczej u nas nie rosną – westchnął Semen. – Sok z kiszonej kapusty i orzechy da się załatwić. A na zewnątrz na razie nie wychodź, za dużo dronów tu lata. Może wezmę UR-a i je zdejmę? – zaproponował.
– Nie jest to najlepszy pomysł – odparł gospodarz. – Jak zestrzelimy kilka, to będą się zastanawiali dlaczego i jeszcze przylezą sprawdzić, kto strzelał i po co. Lepiej udawać, że nic się tu nie dzieje... Najważniejsze, że przez okno nikt nie zajrzy. Miałem rację, żeby nie szorować zbyt często szyb.
– Ten sam efekt dałyby firanki... – Semen łypnął na zardzewiałe karnisze.
– Firanki kosztują, a brud mam za darmo! Na przyjazd synowej zawieszę i firanki. A bez okazji po co mi one? No dobra, nasza droga Helenko, masz tu orzeszki, ale popij lepiej wodą, a nie sokiem z kapusty. Nie żałuję ci, ale dzieciom takie kwaśne paskudztwo może zaszkodzić na żołądek.
– Dziękuję.
Mała siadła przy stole, napchała buzię orzechami włoskimi i zaczęła z zapałem miażdżyć je szczękami.
– Lepiej smakują obrane ze skorupek – pouczył ją kozak.
– Szkoda czasu, mam zdrowe zęby. – Wzruszyła ramionami.
Obaj kumple nie bardzo mogli znieść chrzęst gryzionych łupin, więc stanęli na ganku.
– Rozumiesz coś z tego? – zapytał kozak.
– Niewiele...
– Helena Kozińska... To polskie nazwisko.
– Pewnie jest z rzeczywistości alternatywnej, gdzie też istnieje Polska. Musi to być odległa rzeczywistość, bo nie zna naszych owoców. Ale nie mam pojęcia, o jaki depozyt może chodzić. – Jakub się zadumał. – Zapewne jakiś magiczny kryształ, którego brak powoduje destabilizację ich świata czy coś w tym rodzaju. Mój przodek dostał go na przechowanie i gdzieś ukrył. Ale nie przekazał nam żadnych informacji. A może przekazał, ale mój dziadek, kanalia, zapomniał przekazać je mnie...
– To co zrobimy?
– Mówi się trudno, trzeba rozwalić piec...
– Piec?
– Gdy spaliła się chata Grzegorza Wędrowycza, dziadek nakradł drzewa z hrabiowskich lasów i zbudował nową. Był to wyjątkowy leń, skąpiradło, awanturnik i moczymorda. Cieszę się, że nie odziedziczyłem po nim charakteru... W każdym razie idę o zakład, że nie chciało mu się murować nowych fundamentów i dom postawił na miejscu tego spalonego. Co najważniejsze, zazwyczaj po pożarze piec zostawał. Jeśli ten depozyt gdzieś tu jest, to zamurowany w piecu.
– Super – ucieszyła się mała, która wyszła za nimi na ganek. – To ja pomogę.
Machnęła swoim breloczkiem. Jakub i Semen usłyszeli dziwny pisk i poczuli wibrację idącą od podłogi przez podeszwy gumofilców. A potem piec na ich oczach rozsypał się na proszek.
Z kafli powstał biały pył, z cegieł czerwony, a z żelaznej płyty, fajerek i drzwiczek srebrzysty. Obaj starcy w milczeniu wpatrywali się w kupę piachu.
– Kopiemy? – zagadnęła Helenka.
– Coś ty zrobiła? – zirytował się kozak.
– Destrukcję molekularną materii. No, żebyście nie musieli walić młotkami – wyjaśniła. – Coś nie tak? Chciałam pomóc. – Wygięła usta w podkówkę.
– Jak ci teraz obiad ugotujemy? No nic, nie przejmuj się, do jesieni to jakoś odbuduję, a ty będziesz jadła zimne póki co – westchnął Jakub. – Dobra, szukajmy tego depozytu, o ile jego też nie zmieliło na proszek...
– Najlepiej od razu wysypujmy oknem, będzie mniej bałaganu – doradził Semen.
Wzięli szufelki do węgla i wiaderko. Zabrali się raźno do pracy i za mniej więcej pół godziny w miejscu pieca w podłodze ziała już tylko prostokątna plama nagiej gleby.
– Hmmm... – mruknął Jakub, ocierając pot z czoła. – Odsłoniliśmy poziom pierwotny z epoki rozbiorów. Niestety, wygląda na to, że nic z tego...
– Może poszukamy w sadzie? – zapytała dziewczynka. – Takie rzeczy mogą być zakopane...
– O nie! Te drzewka są nam potrzebne! – zaprotestował Semen.
Egzorcysta zadumał się głęboko.
– Opowiedz jeszcze raz. Co wiesz o tym depozycie? – poprosił.
– To ma być nieduże pudełko. Plastikowe i czarne – wyjaśniła Hela. – Trzeba je odzyskać i zanieść mamie.
– No, to już jakiś konkret. – Semen zdjął papachę i poskrobał się po ciemieniu. – Wiemy, czego szukamy. A co jest w środku?
– Raczej nic, co miałoby potencjał magiczny, bo chybabym wyczuł – zadumał się gospodarz. – Ani nic, co emanowałoby siły geomancyjne, bo to zakłóca rzeczywistość i miałbym pecha lub fart, ewentualnie na przemian... Twoja mama jakoś nazwała tę rzecz?
– To jest stworka. Albo zworka... – Dziewczynka zmarszczyła brwi, walcząc z trudnymi słowami.
– A może werk? – podsunął egzorcysta.
– Niewykluczone. Dorośli o tym mówili... Ja wiem, że opakowanie to pudełko. I żeby nie otwierać. Bo się zgubi lub uszkodzi... Albo może mnie uszkodzi... Lub komuś zaszkodzi?
– A co się stanie, jeśli tego nie zdobędziesz? – zapytał Semen.
– Zagłada naszego świata. I przez to pozostałe utracą równowagę. Zaczną się zderzać w czwartym wymiarze, powstaną pęknięcia w rzeczywistości, kucyki zaczną się przedostawać przez dziury.
– I co? Od razu mówiłem, że chodzi o kucyki! – Jakub oskarżycielsko wycelował paluch w Semena.
– O co by nie chodziło, trzeba to znaleźć – odburknął kozak. – W tym twoim obejściu najstarsze są piwnica, krypta i fundament chałupy – orzekł wreszcie.
– Krypta odpada. Piwniczka... No cóż, są tam rzeczy, których lepiej, żeby dzieci nie oglądały. Fundament zaś jest zasadniczo potrzebny, bo na nim opierają się ściany. Nie masz w tym breloczku wykrywacza metali albo jeszcze lepiej, wykrywacza magicznych artefaktów i depozytów?
Dziewczynka pokręciła główką.
– Może jakiś mebel zawiera skrytkę? – podpowiedział kozak. – Jak duże ma być to pudełko?
– No takie o. – Helenka rozłożyła dłonie na odległość około piętnastu centymetrów.
– Stół ma cienkie nogi, łóżko też odpada... Belki stropowe raczej nie są starsze niż chałupa... – rozważał Jakub. – Tu chyba w ogóle nie ma starych rzeczy. No, krzyżyk na ścianie to chyba jeszcze z osiemnastego wieku jest. Ale to moje rodzinne rzeczy, a nie żaden depozyt. Jesteś pewna, że go ukryto w moim gospodarstwie?
– Nie wiem.
– Tak do niczego nie dojdziemy – westchnął kozak. – Musisz nam powiedzieć wszystko, co wiesz.
– Ale ja nie wiem nic więcej. – Mała skrzywiła usta do płaczu.
– Nie becz. Znajdziemy, tylko musimy wymyślić, gdzie szukać – uspokoił ją egzorcysta.
– Próg – zasugerował Semen. – Jest z solidnego granitowego nagrobka. Nie wiem, gdzie twój dziadek go ukradł, ale ja bym pod niego coś takiego wetknął.
Zabrzęczało i wydeptany kamień zamienił się w garść barwnych ziarenek piasku. Oba dziady westchnęły ciężko i zabrały się do rozgarniania.
Pod progiem trafili na dziwną konstrukcję, jakby prostokątną tacę złożoną z cienkich listewek. Podnieśli ją.
– Lala! – ucieszyła się Hela. – I jakie ładne mebelki.
– Przepraszam, a co to za demolka?! Dlaczego zabieracie mi sufit?! I pukać należy, zanim się do kogoś wpadnie w gości. – Rozzłoszczona skrzatka wzięła się pod boki.
– Przepraszamy – bąknął Jakub, opuszczając deski.
– No już, nie becz o byle co. To nie lala, tylko krasnoludki się zagnieździły – wyjaśnił kozak dziewczynce. – Swoją drogą, też sobie miejsce znalazły... Masz jeszcze jakiś pomysł? – zwrócił się do kumpla.
– Studnia... Ale w niej to raczej nie, bo ją kiedyś przerabiałem i betonowe kręgi są dane do samego dna. A może pod głazem?
– Jakim głazem?
– W pokrzywach za wygódką leży głaz. Od kiedy sięgnę pamięcią, tam leży. Idziemy to sprawdzić. Trzeba tylko uważać na drony. Ty, Helenko, zostań tutaj. Tylko niczego nie dotykaj. I do pokoju nie chodź, bo tam bałagan.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.