- W empik go
Fala krwi - ebook
Fala krwi - ebook
Utrata niemal wszystkich bliskich budzi w Linn Walter pragnienie zemsty. Dołącza do grupy Falochrony, która poluje na mężczyzn popełniających przestępstwa przeciwko kobietom. Czasem ich ofiarą pada niewinna osoba, jednak członkinie ugrupowania traktują to jak wypadek przy pracy.
Po jednym z nieudanych ataków Linn jest ścigana zarówno przez człowieka, który przeżył zamach, jak i przez policję. Kobieta zaczyna kwestionować poczynania Falochronów. Czy mają prawo zabijać niewinnych mężczyzn tylko dlatego, że są mężczyznami? Lecz zanim zdecyduje się opuścić grupę, ma do wykonania ostatnią misję: zemścić się na dziennikarce za pomoc udzieloną jej ojcu w ucieczce ze szpitala psychiatrycznego w Säter.
„Fala krwi” autorstwa Caroline Grimwalker to trzecia część serii „Falochrony” z iście feministycznym zacięciem. Trzy kobiety, między którymi niespodziewanie rodzi się przyjaźń, łączy jedno – każda z nich jest ofiarą przemocy ze strony mężczyzn. Co się stanie, gdy w końcu będą miały dość i wspólnie postanowią odegrać się za swoje krzywdy?
Caroline Grimwalker zadebiutowała w 2008 roku uznaną powieścią autobiograficzną „Dziewczyna z szampanem” i od tego czasu każda wydana przez nią książka cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Jej opowiadania z pogranicza horroru i fantastyki zdobyły wielką popularność, a pisarkę okrzyknięto szwedzką królową horroru. Caroline prowadzi również kursy uniwersyteckie, uczy kreatywnego pisania oraz pracuje jako recenzentka i ghostwriterka.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8076-071-3 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biedny Kaj
Droga prowadząca do podupadłego gospodarstwa w Skanii, gdzie mieści się ośrodek szkoleniowy, jest zablokowana od tygodnia. Ostatni atak grupy oszalałych feministek nazywających siebie Falochronami wywołał zbiorową paranoję wśród tutejszych mężczyzn. Wykorzystali wszystko, co się dało, od zardzewiałych maszyn rolniczych po kozły do piłowania, worki z piaskiem i taczki wypełnione kamieniami, by mieć pewność, że nikt niepowołany nie zakradnie się od żadnej strony. Tak jak wcześniej udało się to tym dziwkom. Zwłaszcza by nikt nie mógł się tu dostać samochodem. Ostatnim razem, gdy się tu zjawiły, powstało zamieszanie i zginęli ludzie. To się nie może powtórzyć.
Postawiony na warcie Kaj drży na całym ciele. Znajduje się na początku stupięćdziesięciometrowej, wyboistej drogi szutrowej prowadzącej od krajówki numer siedemdziesiąt aż do budynków gospodarstwa. Siedzi na koźle do piłowania, otoczony workami z piaskiem, wpatrzony w przestrzeń. Co jakiś czas na siedemdziesiątce widać przejeżdżający samochód. Z rzadka przemyka tamtędy z turkotem jakaś ciężarówka. Kilka pojedynczych motocykli. Przez większość czasu jest jednak cicho i spokojnie. Jak na odludziu. Prawdopodobnie dlatego postanowili się osiedlić właśnie tu, w niewielkiej odległości od najbardziej wysuniętego na południe krańca jeziora Vombsjön.
Rzut kamieniem stąd znajduje się poligon Björka, wojskowy teren wciąż wykorzystywany przez siły zbrojne i policję. W przeszłości była to również baza lotnicza, ale zamknięto ją prawie dwadzieścia lat temu.
Grubo tkana szara tunika, ubranie, które Sixten uparcie każe im nosić, drapie go w uda. Kaj uważa, że to głupkowaty strój, ale skoro nikt się nie sprzeciwia, on też nie zamierza. Poza tym najwidoczniej uwolnienie genitaliów ma jakiś sens ‒ może zdaniem Sixtena powinni mieć świadomość tkwiącej w nich potęgi fallusa i stale odczuwać jego moc.
Kaj znowu wraca myślami do porannego wykładu. Dotyczył męskości i przodków. I strachu. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się boi. Dopiero Sixten Törnholm mu to uświadomił. Zanim poznał go na forum internetowym dla mężczyzn żyjących w mimowolnym celibacie, Kaj był pewien, że odczuwa złość. Albo smutek. Teraz jednak wie, że to strach. I że tak nie może być.
Opiera łokcie na kolanach i lekko wzdycha, wpatrując się w otaczającą go zastygłą w bezruchu przestrzeń. Powietrze dziś jest gorące i suche. Może nawet trochę za suche. Choć to zrozumiałe, w końcu jest środek lata.
Podskakuje i prawie spada z kozła, gdy nagle kątem oka dostrzega przy drodze brązowo-pomarańczowego motyla. Kaj parska nerwowym śmiechem i potrząsa głową. Od czasu ataku na farmę wszyscy żyją w ciągłym napięciu, i to nie w ten przyjemny sposób. Nie jest to podekscytowanie, jakie odczuwali, gdy dwóch z nich przyjechało z tą feministyczną suką w bagażniku i gdy zamknęli ją w stajni.
Nie wiedzieli, co właściwie mają z nią zrobić. Dyskutowali o tym w kółko przez całe dwa dni. Rozmowy nie należały do spokojnych. Choć nie mogli się dogadać, co ma się stać z Eleną Covaci, każdy mężczyzna na farmie czuł tę upajającą władzę. Bo ją schwytali. Unieszkodliwili i zamknęli. Tę, która podszywała się pod mężczyznę, a ponadto wykorzystywała do swoich celów ich najbardziej czuły punkt ‒ fora internetowe. I mieszała z błotem Sixtena. Ich przywódcę ‒ jedyną osobę na farmie faktycznie mającą świadomość, co to znaczy być prawdziwym mężczyzną, jak należy się zachowywać i myśleć. Każdy z uczestników jego szkolenia zawdzięcza mu wydostanie się z piwnicy domu swojej matki, ucieczkę od samotnego życia incela i podjęcie wyzwania, by stać się prawdziwym samcem alfa. Zostać częścią silnej grupy. Grupy z władzą. Nie chodzi o uwydatnioną szczękę i szorstkość nadgarstków, jak wyjaśniał Sixten.
„Całe szczęście” ‒ myśli Kaj, nieświadomie pocierając swój zwiotczały podbródek. Wszystko zależy od nastawienia. Należy wykorzystać minione tysiąclecia męskości. I nie postrzegać siebie jako ofiary.
‒ Bycie ofiarą oznacza niekompetencję ‒ mówi Kaj bardzo stanowczym tonem, ze wzrokiem utkwionym w błyszczącym czarnym owadzie poruszającym się drogą. Słowa prawdy sprawiają, że się prostuje. W tym momencie mieniąca się na niebiesko ważka bezszelestnie przelatuje przed jego stopami. Powietrze stoi nieruchomo, ale drży tuż nad horyzontem. Pachnie rozgrzaną słońcem ziemią.
Gdy już ustalili, że każdy, kto chce, może bez ograniczeń wykorzystywać ciało Eleny, i zaczęli się zastanawiać, co jeszcze z nią zrobią… wtedy wszystko się popierdoliło. Nagle z piskiem opon dwa samochody zajechały na podwórze i wyłoniły się z nich te cholerne suki, niczym desperados z jakiegoś starego westernu. Z bronią w ręku!
Kaj wciąż nie może się pogodzić z tym, jak się zachował, gdy rozpętało się to piekło. Siedział w głównym budynku i czytał najnowszy wpis Jordana Petersona na blogu, kiedy usłyszał huk.
„I stchórzyłem”. To wspomnienie wywołuje w nim poczucie wstydu.
Gdy wybuchła strzelanina, skulony pobiegł do toalety i tam się zamknął. Wyszedł dopiero po dłuższej chwili, gdy wszystko ucichło. Sądzi jednak, że nikt nie zauważył, jak bardzo się bał. Widzi swoje zaciśnięte ręce na udach i je rozluźnia. Gdyby mógł cofnąć czas, nie stchórzyłby, jest tego niemal pewien. I być może… stanąłby twarzą w twarz z zagrożeniem, wraz ze swoimi braćmi.
Tak czy inaczej, mężczyznom udało się przegonić narwane femoidy. I nagle problem z tym, co mają zrobić z Eleną Covaci, zniknął, bo Sixten zastrzelił ją w trakcie ataku. Właśnie dlatego pozostałe dziewczyny spieprzały w popłochu.
„Uciekły jak tchórzliwe dziwki, którymi w rzeczywistości są”.
Fakt, że policja nie zjawiła się po całym zajściu, to według Sixtena znak. Gdyby te cholerne feministki chciały na nich donieść, zrobiłyby to już dawno temu. A skoro tego nie zrobiły, to raczej planują coś znacznie gorszego.
Zemstę.
I dlatego dzień w dzień Kaj tkwi na warcie w tym upale. Myśli swobodnie wędrują właśnie w tamtym kierunku, do owego pamiętnego dnia i wydarzeń, które po nim nastąpiły.
Po wszystkim to Kaj i Lenny musieli zakopać ciało Eleny w lesie za stodołą. Wolałby zapomnieć o tym zadaniu. Mimo że zawinęli zwłoki w stare worki po mące, wgłębienie wskazywało na brak… twarzy tej suki. Kula wystrzelona przez Sixtena przeszyła kark i wyleciała przodem, wraz z większością twarzowej części czaszki, która leżała potem na dziedzińcu porozrzucana jak konfetti z mięsa i kości. Później przyznał, że nie tak miało być. Że celował w kolana, ale wszystko działo się za szybko. Kaj nie musiał pomagać w sprzątaniu podwórka, bo w tym czasie nabawiał się pęcherzy na palcach od wykopywania rękami tego cholernego grobu. On i chłopak, który mu pomagał, nie dali rady zrobić zbyt głębokiego dołu, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
Dwa dni po tym wydarzeniu Sixten przekuł niepokój i poruszenie panujące wśród mężczyzn w coś zupełnie innego. Wzbudził w nich pewność siebie. Mówił o Kobiecie-Laser. O tym, że mężczyźni muszą się zmierzyć z kobietami w tym stworzonym przez nie brutalnym świecie i również stosować bestialskie środki, a nawet uciec się do zabijania… skoro one tego właśnie chcą.
„Kobieta-Laser. Taa, niech ją szlag”.
Kaj kręci głową i spluwa ze złością na żwirową drogę, słońce praży go w głowę. Ech, feministki. Wszystko przez to, że się za mało bzykają, to jego diagnoza. Minął ponad miesiąc i nadal nic się nie dzieje. Mimo to żaden z nich nie może się wyluzować. Cały czas ma się przeczucie, że coś się wydarzy, i to wkrótce, nie mówiąc o tym, że kobiety biegają po ulicach i strzelają do mężczyzn jak do zwykłej zwierzyny w tej nowej dżungli. Dżungli, w której role się odwróciły: kobiety są łowcami, a na mężczyzn się poluje.
„Przecież to chore”.
Wszyscy myśleli, że to szaleniec działający w pojedynkę, ale z rozesłanego manifestu wynikało, że tak naprawdę była w to zamieszana cała grupa kobiet. I ich też nie złapali. Wręcz całe to gówno zdaje się rozprzestrzeniać i nawet zwyczajne dziewczyny zaczęły się zbroić. Hasztag #Falochrony jest jednym z najczęściej używanych w Szwecji, a na YouTubie cały czas pojawiają się nowe filmiki, w których kobiety lub młode dziewczyny wzywają do brutalnego oporu.
„Oporu przeciwko czemu? ‒ zastanawia się Kaj. ‒ Miłości?”
To jedyna rzecz, jakiej kiedykolwiek pragnął. Najwyraźniej to zbyt wiele i teraz jest jak jest.
Wojna.
Zasępia się bardziej i znowu spluwa. Przypomina sobie film z manifestu, pokazywany jako sensacja we wszystkich programach informacyjnych jakiś miesiąc temu, i przeszywa go dreszcz mimo lejącego się żaru z nieba. Ma wrażenie, że wszystko wymknęło się spod kontroli.
„No dobra ‒ myśli ‒ chcą wojny, to proszę bardzo. Akurat wojna to coś, w czym mężczyźni mają tysiące lat doświadczenia. Ostatnim razem zostaliśmy zaskoczeni. Nie byliśmy przygotowani. Tego błędu nie popełnimy ponownie”.
Przerywa swoje rozmyślania, słysząc odległy dźwięk zakłócający ten spokojny letni dzień. Skąd dochodzi? Kaj nie potrafi tego określić, brzmi jak… Czy to jadąca w tę stronę ciężarówka? Nie, to inny rodzaj dźwięku, jakby… gwizd.
Zeskakuje z kozła, prostuje zesztywniałe plecy i podnosi walkie-talkie z zakurzonego brązowoszarego worka z piaskiem. Trzyma urządzenie przy ustach, jednocześnie zerkając w stronę drogi numer siedemdziesiąt.
Wspomnienie ataku terrorystycznego w Nicei wypływa na powierzchnię świadomości i nagle Kaj zaczyna się denerwować. Jeśli udało im się zdobyć pieprzoną ciężarówkę, to kozły i worki z piaskiem na nic się nie zdadzą. Zostanie z niego mokra plama pochłaniająca kurz z drogi, zanim zdąży wszcząć alarm. Serce mu trzepocze.
„Czy powinienem zejść z drogi?”
Naciska przycisk z boku walkie-talkie.
‒ Farma, odbiór! Tu strażnik numer jeden. Coś słyszę. Wy też? Odbiór!
Mały głośnik trzeszczy.
‒ Strażniku numer jeden, tu farma. Co słyszysz? Odbiór.
Kaj opuszcza krótkofalówkę i próbuje wytężyć słuch. No właśnie. Co on tak właściwie słyszy? To znajomy, a zarazem nietypowy odgłos. I jest coraz bliżej.
‒ Nie jestem pewien ‒ mówi z ociąganiem ‒ czekajcie… to…
Właśnie w tym momencie rozpoznaje dźwięk.
‒ Helikopter! ‒ wykrzykuje z ulgą i przerażeniem jednocześnie. ‒ Słyszę helikopter. Co mam robić? Odbiór.
Gdy odpowiedź nie przychodzi od razu, zaczynają mu się pocić ręce. Przekłada walkie-talkie z jednej ręki do drugiej i wyciera spoconą dłoń o szorstką tunikę.
‒ Halo? Farma? Odbiór.
‒ Strażniku numer jeden, widzisz helikopter? Odbiór ‒ odzywa się w końcu mężczyzna po drugiej stronie.
Właśnie wtedy helikopter pojawia się w zasięgu wzroku Kaja, na wprost niego. Gdy widzi niebiesko-biały kolor, oddycha z ulgą.
‒ Tak. Farma, widzę go. To tylko policja, więc nieważne ‒ mówi, podczas gdy duża metalowa maszyna zbliża się do niego. ‒ Ale… kurde, leci tak nisko... ‒ dodaje, zapominając zakończyć słowem „odbiór”.
Mężczyzna na farmie coś mówi. Teraz jednak trudno to usłyszeć, bo policyjny helikopter kieruje się w stronę Kaja tkwiącego na swoim żałosnym posterunku.
Kaj podnosi głos, by przekrzyczeć coraz głośniejszy warkot śmigieł.
‒ Co takiego? Odbiór.
‒ Powiedziałem, że pewnie to ćwiczenia na poligonie Björka. Możesz… ‒ Reszty Kaj nie słyszy, bo helikopter przelatuje tuż nad nim.
„Czy im w ogóle wolno latać tak nisko?”
Podmuch wiatru unosi tumany kurzu, szarpie tuniką Kaja i rozwiewa mu włosy na wszystkie strony. Na jakiej są wysokości? Piętnaście metrów?
„Może to ktoś, kto dopiero uczy się obsługiwać taką maszynę?” ‒ myśli Kaj i się odwraca, podczas gdy helikopter dalej leci tuż nad żwirową drogą. W kierunku farmy.
Ma złe przeczucia. Mężczyzna czuje je w całym ciele, niczym wijące się i kąsające jadowite węże. Dlaczego leci tak nisko? I dlaczego akurat tutaj? Przecież mają bazę lotniczą i poligon niedaleko stąd. A jednak kierują się prosto na farmę. Coś tu nie gra. Nic a nic. Dźwięk cichnie, w miarę jak helikopter oddala się od Kaja. Przynajmniej teraz jest w stanie znowu słyszeć własne myśli.
‒ Też go teraz słyszymy ‒ mówi mężczyzna przez walkie-talkie. ‒ O, cholera, leci strasznie nisko… ‒ Kaj zauważa, że mężczyzna również zapomina dodać na końcu „odbiór”.
Co tak naprawdę go niepokoi? Policjanci chyba mogą latać, gdzie im się podoba. Mimo wszystko… coś nadal mu tu nie gra. Wielka metalowa bestia skręca w prawo. Zatacza szeroki łuk, w dół za farmą, a kiedy zwraca się bokiem w stronę Kaja, drzwi helikoptera nagle się otwierają.
Kilka sekund po tym, jak słyszy krzyki przez krótkofalówkę, widzi pierwszy słup dymu i dopiero wtedy odzyskuje kontrolę nad mięśniami.
Upuszcza walkie-talkie, które ląduje między stopami. Kiedy Kaj zaczyna biec, jądra obijają mu się o wewnętrzną stronę ud. Ucieka, by ratować swoje życie. Z dala od farmy. Z dala od piekła.Kilka minut wcześniej
Rozdział 1
Linn
„Nie będziemy miały dużo czasu, zanim pościg zacznie się na dobre” ‒ myśli Linn, rozglądając się po wnętrzu nieco podstarzałego policyjnego helikoptera. Eurocopter 135, wysłużony szwedzki śmigłowiec, niedawno zastąpiony przez policję zupełnie nową flotą Bell 429. Dowiedziała się o tym w ciągu ostatniego miesiąca w trakcie planowania i rekonesansu. Na poligonie Björka, niedaleko Veberöd i Sjöbo, nadal regularnie wykorzystuje się jednak starsze modele w różnego rodzaju szkoleniach i ćwiczeniach.
„Nie kradnie się policyjnego helikoptera ot tak”.
To będzie wielka sprawa. Jeszcze rok czy dwa lata temu ta myśl by ją przerażała. Teraz raczej ją ekscytuje. Jakby jedyne, co jej pozostało, to robienie takich chorych rzeczy. Takich, które sprawiają, że czuje, że żyje. I właśnie tak jest. Wszystko inne jest martwe. Wszystko. Linn również, a przynajmniej jej wnętrze.
Trzyma się paska przymocowanego nad drzwiami. Oblewa ją fala gorąca wywołana wyrzutem adrenaliny, całe ciało śpiewa. Nie tylko ona czuje podniecenie. Adela, siedząca na miejscu pilota, czy jak to nazwać, krzyczy, nie kryjąc podekscytowania.
Adela jest jedną z najstarszych członkiń Falochronów. Po odbyciu za młodu służby wojskowej w Izraelu została wykwalifikowaną pilotką śmigłowca.
„Tę umiejętność zdecydowanie możemy wykorzystać w obecnej sytuacji” ‒ zauważa Linn.
Adela i Leonora poznały się dziesięć lat temu w klubie strzeleckim i szybko się zaprzyjaźniły, gdy odkryły, że mają ze sobą wiele wspólnego. Zarówno zainteresowanie Valerie Solanas, jak i chęć ukarania brutalnych i popapranych mężczyzn. I jak to mówią: oto cała historia.
Linn obserwuje pozostałe kobiety na pokładzie. Veronica, Leo i Bahar. Nowe przyjaciółki. Nie, siostry, nowe siostry. Na śmierć i życie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wszystkie wyglądają na przerażone i podekscytowane jednocześnie. Początkowo nie były w stu procentach pewne, czy wierzyć Adeli, że rzeczywiście zrealizuje ten pomysł, na który wpadła podczas burzy mózgów. Że potrafi latać takim potworem. Potem jednak zaczęła mówić o kątach natarcia śmigła, oporze aerodynamicznym, siłach nośnych i różnych innych rzeczach, o których Linn nie ma pojęcia. Wtedy dotarło do nich, że tak naprawdę przez cały czas miały u swego boku wyszkoloną w wojsku pilotkę śmigłowca.
„Jeśli człowiek potrafi latać jednym helikopterem, to potrafi latać wszystkimi” ‒ oznajmiła z przekonaniem Adela.
‒ Chryste, pospiesz się! ‒ wykrzykuje zdyszana Bahar, przyciskając twarz do okna i wpatrując się w położony kawałek dalej budynek, w którym przebywa cała masa policjantów.
‒ Tak, błagam ‒ wtóruje jej Veronica. ‒ Kurwa, to nie na moje nerwy ‒ dodaje, co chwilę klepiąc się po policzkach, jakby to był jakiś sposób na rozładowanie napięcia.
Według Adeli, która planowała tę akcję przez ponad tydzień, dzisiejsze ćwiczenia na terenie poligonu Björka to szkolenie kontrolerów ruchu lotniczego monitorujących policyjne śmigłowce. A teraz ‒ prawie miesiąc później ‒ jej plan został wreszcie wprowadzony w życie.
Cierpliwość. Nie jest to jedna z najmocniejszych stron Linn, ale by coś tak spektakularnego się udało i by one wyszły z tego bez szwanku, wszystko trzeba dobrze przemyśleć i starannie zaplanować.
Sama kradzież helikoptera, w trakcie gdy uczestnicy ćwiczeń lotniczych jedli obiad w budynku, okazała się zaskakująco łatwa. Znalazła się na pokładzie wraz z Veronicą, Adelą, Bahar i Leo oraz z ładunkiem wybuchowym zaledwie kilka minut po dotarciu na teren poligonu. Maszyna stała na płycie postojowej z odblokowanymi drzwiami i czekała.
„Oczywiście. Raczej nikt się nie spodziewa, że ktoś będzie próbował porwać helikopter”.
Zwłaszcza taki z wielkim granatowym napisem „POLICJA”. A gdyby jakiś zwykły człowiek spróbował to zrobić, to pewnie i tak by się zabił, bo latanie taką maszyną jest naprawdę niebezpieczne, jeśli się tego nie potrafi. Falochrony jednak nie są jak zwykli ludzie, to pewne. Pomału dowiaduje się o tym cała Szwecja. Poza tym Adela jeszcze ich nie zawiodła. Udało im się już zająć miejsca w środku.
Zapewne nie minie wiele czasu, gdy połowa sił policyjnych kraju ‒ i prawdopodobnie także wojsko ‒ będzie ich ścigać, ale kilka minut powinno im w zupełności wystarczyć. Przecież zorganizowanie pościgu za skradzionym policyjnym helikopterem chwilę potrwa, a stąd na farmę jest najwyżej minuta lotu. To znaczy jeśli w ogóle uda im się odlecieć.
Linn obserwuje spięte kobiety wewnątrz blaszanego potwora. Siedząca przy sterze Adela podskakuje z radosnego podekscytowania i w pośpiechu przegląda książeczkę leżącą na przednim siedzeniu. Bahar wciąż patrzy przez okno. Veronica porusza ustami tak, jakby coś bez przerwy bezgłośnie mówiła, jakby sama siebie próbowała podnieść na duchu. I Leo ‒ jedyna, która wygląda jak zwykle. Twarz niczym wykuta z kamienia.
‒ Co tak długo? ‒ pyta Leo Adelę.
‒ Instrukcja użytkowania w locie ‒ odpowiada, machając książeczką.
Podnosi wzrok. Wszystkie oczy są na nią zwrócone. Odgarnia na plecy długie czarne rastawarkoczyki, ciasno splecione w rzędach tuż przy skórze. Jeszcze raz spogląda na książeczkę, po czym wzrusza ramionami i z nerwowym uśmiechem rzuca ją za siebie. Z przodu koło niej nikt nie siedzi. Zwykle pilotowi towarzyszy nawigator lotu. Adela dziś o tym mówiła. Nie jest to jednak konieczne do wykonania lotu.
‒ Okej, okej, zrozumiałam, moje panie. Teraz, kurwa. Jedziemy z tym!
Adela wciska przełącznik oznaczony jako „BAT MASTER”, po czym natychmiast zaczynają wyć różne sygnały dźwiękowe, co powoduje, że wszystkie kobiety z tyłu śmigłowca podskakują i się kulą. Adela krzyczy coś niezrozumiale, jednocześnie szukając jakiegoś przycisku pośrodku deski rozdzielczej na dole. W końcu znajduje właściwy i wycie ustaje.
‒ Sorry, sygnały alarmowe ‒ wyjaśnia. Ma lekko zarumienioną twarz i teraz jej oddech też jest przyspieszony. ‒ Włączam wyciszenie. Nie będziemy się nimi przejmować ‒ dodaje i szybko naciska guzik na suficie z napisem „FADEC”. Następnie uruchamia silniki. Kiedy zaczynają warczeć, Linn ciężko w to uwierzyć.
„Może nam się to uda”.
Teraz trzeba działać szybko. Nie da się po cichu wystartować helikopterem. Pot ścieka Linn po plecach, gdy spogląda w stronę oddalonego o kilkaset metrów budynku. Spodziewa się, że w każdej chwili może wyskoczyć z niego policja i wojsko. Z automatyczną bronią gotową do strzału. Głośno przełyka ślinę.
Leo często powtarza, że zawsze masz więcej czasu, niż zakładasz, kiedy robisz coś, co wywoła u ludzi szok, ponieważ opanowanie narastającej paniki i zamieszania chwilę trwa. O ile ‒ w przeciwieństwie do innych ‒ panujesz nad sobą, masz spore szanse na ucieczkę.
„Na to musimy teraz liczyć” ‒ myśli Linn.
Silniki się rozgrzewają i po kilku sekundach helikopter unosi się nad ziemią, choć nieco chwiejnie. Przez chwilę wisi nieruchomo zaledwie parę metrów nad asfaltem.
‒ Trzeba zsunąć się z poduszki powietrznej tworzonej przez łopaty wirnika! ‒ wykrzykuje Adela… i wtedy zaczynają się wznosić.
Gdy przyspieszają, Linn czuje łaskotanie w brzuchu i z fascynacją obserwuje, jak Adela prawą ręką obsługuje ster, a lewą ‒ dźwignię skoku ogólnego, przy czym jednocześnie operuje pedałami, poruszając obiema stopami w dziwnie skomplikowanym tańcu, po to by helikopter robił to, co ona chce.
‒ W końcu mam to we krwi! ‒ krzyczy Adela, jakby z ulgą, gdy poligon i wszyscy zaskoczeni policjanci oraz adepci lotnictwa szybko znikają im z pola widzenia.
‒ Adela, kurwa, jesteś boginią! ‒ woła Veronica, wyraźnie odetchnąwszy z ulgą.
Linn patrzy na Leo, jak otwiera pudełko, rozgarnia wełnę drzewną i wyciąga dwie szklane butelki z kawałkami tkaniny wetkniętymi w szyjki. W drzwiach stoi Veronica. To do niej Bahar będzie podawać butelkę za butelką. Oprócz benzyny, znajduje się w nich olej silnikowy i smoła. Po pierwsze dlatego, że zagęszczają miksturę, dzięki czemu oblepia powierzchnię, a po drugie po to, by stworzyć gęsty czarny dym, który z kolei utrudni życie gnojkom w dole. W sumie mają dwadzieścia butelek.
Koktajle Mołotowa to może prymitywna broń, ale za to skuteczna. Zwłaszcza jeśli jest ich dużo i spadają z góry. Pieprzeni incele na farmie wykonali niezłą robotę, jeśli chodzi o ochronę przed atakiem lądowym. Zbudowali solidne barykady, przez które praktycznie nie da się przedostać. Ale przed tym nie zdążą się uchronić.
Falochrony doszczętnie spalą to cholerne miejsce. Farma stanie w płomieniach, zanim ktokolwiek się zorientuje, co się dzieje. Poza tym na własne życzenie tych idiotów służby ratunkowe będą mieć utrudniony przejazd. Lato jest wyjątkowo suche w tym roku, więc wszystko powinno się zapalić szybko i bez problemu.
Według Linn dotarcie tam policyjnym helikopterem to genialny pomysł. Jeśli dopisze im szczęście, po wyrzuceniu butelek zapanuje na tyle duży chaos, że zdążą dolecieć na lądowisko, jakieś trzy kilometry na północny wschód, gdzie będą na nie czekać trzy samochody na fałszywych blachach. Adela i Bahar mają jechać jednym, Leo i Veronica drugim, a Linn sama wsiądzie do trzeciego. Następnie odjadą ‒ każda w innym kierunku. Jeśli jeden z samochodów będzie ścigany lub zostanie złapany, to przynajmniej pozostałe uciekną. Taki jest plan. Jeśli im się poszczęści. A jak nie, to…
„Chociaż cię pomszczę, kochanie” ‒ myśli Linn, widząc oczami wyobraźni piękną twarz Eleny. Błysk w oczach, który tak bardzo kochała. Kurze łapki i figlarny uśmiech dający jej poczucie sensu życia.
„Córka gangstera ‒ dodaje w myślach, a oczy zachodzą jej łzami. ‒ Zawsze miała gotowe rozwiązanie. Nigdy przed niczym się nie cofnęła”.
Kobieta, która wciąż intrygowała i pociągała ją swoją skomplikowaną osobowością. Jej dusza przypominała kalejdoskop. Kiedy wydawało się, że Linn ma w głowie kompletny obraz Eleny, ten się zmieniał. Kobieta, która kochała ją przez całe te upiorne wakacje przed dwoma laty i która miała ją kochać dalej. Miały być szczęśliwe.
„Dlaczego los jest tak okrutny? Właśnie gdy po raz pierwszy w życiu znalazłam miłość, została mi ona brutalnie odebrana”.
Potrząsa głową. Musi zachować jasność umysłu. Nie ma tu miejsca na pogrążanie się w smutku. Liczy się tylko zemsta. Bo to nie życie zabrało jej Elenę, tylko ci jebani incele w dole na farmie. Czuje to w ciele. Jak myśli rozpętują burzę w jej duszy. Podmuchy rozpalonej do białości nienawiści, popychające ją ślepo do przodu w to, co musi się teraz wydarzyć.
„Zaletą helikoptera ‒ rozmyśla dalej ‒ jest to, że jest szybki i nie musi trzymać się drogi”.
Lot na farmę zajmuje chwilę. Minie co najmniej dziesięć minut, zanim policja przyleci tu własnym śmigłowcem. Jeśli chcą je skutecznie ścigać, muszą również wzbić swoje helikoptery w powietrze, a w tej chwili najbliższy z nich znajduje się w Malmö, pozostałe są rozsiane po całym kraju. To znaczy z wyjątkiem tego, który właśnie porwały Falochrony.
„Boże ‒ myśli w momencie, gdy sobie to uświadamia, i w żołądku skręca ją tak, że odbiera jej dech. ‒ Naprawdę to zrobiłyśmy. Porwałyśmy ten pieprzony helikopter. Policyjny!”
Spogląda na timer w zegarku, który uruchomiła, gdy wystartowały tym monstrum. Minęły czterdzieści dwie sekundy. Leo coś mówi, macha ręką i pokazuje, że znajdują się teraz w zasadzie bezpośrednio nad farmą.
‒ Co mówiłaś? ‒ Linn musi podnieść głos, żeby ją było słyszeć.
Leo podchodzi bliżej i patrzy na nią swoim lodowatym i twardym spojrzeniem.
‒ Powiedziałam, że wiedziałam, że zostaniesz jedną z nas.
Linn czuje, jak coś wewnątrz niej chrobocze. Niczym pazury po porcelanowej powierzchni.
„Ale ja nie jestem jedną z was ‒ chciałaby powiedzieć. ‒ Nie zabijam bezmyślnie. To wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. I to ważnego. Nie tylko dlatego, że wszyscy tam w dole są mężczyznami”.
‒ Czy się mylę? ‒ kontynuuje Leo ostrzejszym głosem i z uniesionym podbródkiem, przysuwając się do niej jeszcze bliżej. ‒ Wahasz się? Teraz, kiedy wszystkie robimy to dla ciebie?
„Nie podoba mi się twój ton” ‒ stwierdza w myślach poirytowana Linn, po czym wymierza sobie mentalnego liścia. „Co ja, do cholery, sobie myślę?”
To ona przyszła do nich z prośbą o pomoc, kiedy jej życie legło w gruzach. Nie na odwrót. To ona zapukała do ich drzwi, załamana i zdruzgotana, niemająca nikogo poza zgorzkniałym kotem, Panem Sykiem, i palącym pragnieniem zemsty. Znalazła Falochrony. Błagała je o pomoc. A one sprzymierzyły się z nią. Zgodziły się ją wesprzeć. Są tu teraz dla niej i właśnie porwały ten pieprzony helikopter, by przede wszystkim ona mogła zaspokoić swoje pragnienie zemsty.
‒ Nie waham się ‒ odpowiada zdecydowanym tonem, tymczasem Adela szerokim łukiem zmienia kierunek lotu.
Leo obrzuca Linn dziwnym spojrzeniem, po czym podpala szmatkę w pierwszej butelce. Linn otwiera boczne drzwi helikoptera, próbuje otrząsnąć się ze wszystkiego i skupić na tym, co tu i teraz. Na tej chwili. Na zemście. To najważniejsza część planu. Koktajle Mołotowa może i są skuteczne, ale mogą też okazać się niebezpieczne dla osoby, która ich używa.
„W najgorszym razie człowiek może szybko zamienić się w ludzką pochodnię”. Linn drży na całym ciele.
*
Na zewnątrz szaleje wiatr, a łoskot śmigieł uniemożliwia porozumiewanie się jakkolwiek inaczej niż za pomocą gestów. Linn dostrzega spoglądającego w górę przerażonego mężczyznę na drodze dojazdowej, który rozmawia z kimś przez walkie-talkie. Puszcza pasek nad drzwiami i wystawia mu środkowy palec. Chwieje się przez chwilę, po czym znowu chwyta się paska i odzyskuje równowagę. Następnie rzuca pierwszą butelkę w dół na budynek stajni, tam, gdzie ci skurwiele trzymali Elenę. Gdzie ją… gdzie ona…
Natychmiast przed oczami pojawiają się obrazy Eleny postrzelonej w tył głowy przez Sixtena Törnholma. W zasadzie ciągle do niej powracają. Gdy kładzie się spać. Gdy słyszy nostalgiczne dźwięki pianina. Gdy widzi kobietę z długimi siwymi włosami. Gdy słyszy zabawny dowcip, który chciałaby opowiedzieć swojej ukochanej tylko po to, by jeszcze jeden jedyny raz usłyszeć jej śmiech. Wtedy natychmiast się pojawiają. Obrazy, od których nigdy, przenigdy nie będzie mogła się uwolnić. Szeroko otwarte oczy Eleny. Kiedy śmierć pojawiła się znikąd i wszystko jej zabrała.
Wzrok Linn mętnieje. Musi wziąć się w garść. Leo i Falochrony są szalone, ale co z tego. Czyż ona sama też nie jest, skoro znajduje się tu z nimi w tej właśnie chwili? Potrzebuje ich. Może powinna być bardziej taka jak one. Prostuje się.
Gdy ponownie zmusza się, by smutek ustąpił miejsca wichrom nienawiści, czuje się tak, jakby w końcu zdjęła rękę z rozgrzanej płyty.
„Zrobimy to. Razem”.
Zdecydowanym skinieniem głowy pokazuje Leo, żeby podała jej kolejną butelkę i kilka sekund później trzyma w dłoni zapalony koktajl Mołotowa. Tym razem zrzuca go na dach głównego budynku. Veronica też wkracza do akcji.
‒ Smażcie się w piekle, pierdolone chuje! ‒ ryczy i rzuca.
Butelka za butelką, zapowiedź śmierci w płomieniach, spadają na ośrodek dla inceli Sixtena Törnholma, a silne zapachy benzyny i spalenizny wypełniają płuca. Po tym jak wszystkie dwadzieścia butelek się rozbija i każda z nich wznieca ogień, wywołując pożar wysuszonych słońcem budynków, ludzie zaczynają wybiegać na podwórze. Snują się zamroczeni jak przestraszone i żałosne kurczaki.
„Nie, nie kurczaki”.
Kury przynajmniej znoszą jajka. A ci idioci nie dają nic nikomu, poza bełkotem. Przerażone i żałosne koguty. Linn czuje przyjemny dreszcz, gdy widzi, jak jeden z nich staje w płomieniach. Mężczyzna rzuca się na ziemię i wije, ale tunika, którą ma na sobie, najwyraźniej wykonana jest z materiału idealnie nadającego się na podpałkę. Jakiś facet przebiega obok, nie zwracając uwagi na płonącego kolegę.
„Tchórzliwe skurwiele. To wasza wina, że Elena nie żyje. Veronica ma rację. Mam nadzieję, że będziecie smażyć się w piekle, gdy już tam traficie”.
Odczułaby jeszcze większą satysfakcję, gdyby mogła rzucić ostatnim koktajlem Mołotowa prosto w głowę samemu Sixtenowi. Widzieć, jak wije się w agonii za to, co zrobił. Przez chaos, który zapanował w dole ‒ oraz przez gęstniejący szaroczarny dym ‒ nie sposób jednak stwierdzić, czy ten drań znajduje się wśród mężczyzn wybiegających z budynku.
Nie minęło więcej niż kilka minut od momentu, gdy wystartowały z poligonu Björka. Wszystkie butelki zostały wyrzucone, w dole pod nimi szaleje piekło. Linn z Veronicą zamykają drzwi, po czym Adela leci na północny wschód, w kierunku wschodniego brzegu jeziora Vombsjön. Podejmują ryzyko, nie odlatując zbyt daleko od poligonu, lecz z tego co im wiadomo, był to jedyny helikopter w tym miejscu.
‒ Mamy was, skurwysyny! ‒ krzyczy Adela triumfalnie, gdy zostawiają za sobą morze płomieni, a Leo gratuluje im wszystkim kolejnego dobrze przeprowadzonego ataku.
Linn przybija piątkę z Veronicą, ale unika zadowolonego spojrzenia Leo, bo wie, że teraz mogą pojawić się w nim nowe wymagania.
„Zrobiłyśmy to dla ciebie. Teraz musisz zacząć robić coś dla nas”.
Potrząsa głową. Bierze głęboki, dodający otuchy oddech. „Jeszcze przyjdzie czas na martwienie się”. Skupia się na tym, co teraz musi zrobić.
Pora wprowadzić w życie kolejną część planu.Rozdział 2
Linn
Adela bardzo dokładnie wypatruje miejsca, w którym mają wylądować. Tuż przy Södra Övedsvägen, w niewielkiej odległości od skrzyżowania z większą drogą, Harlösavägen. Evelyn, mimo uporczywej migreny męczącej ją przez trzy dni pojechała tam każdym samochodem po kolei i zaparkowała jeden po drugim niedaleko drogi. Pozostawało mieć nadzieję, że nikt ich jeszcze nie zauważył. Rzadko ktoś tędy przejeżdża, ale to miejsce znajduje się blisko kilku bardziej uczęszczanych tras.
Linn wzdryga, się czując dłoń na ramieniu. Leo przysunęła się bliżej i siedzi teraz obok niej.
‒ Obejrzyj się ‒ mówi, a w oczach łowczyni o ogorzałej twarzy widać blask triumfu i radości.
Linn się odwraca. Uczucie, które ją ogarnia, gdy widzi w dole gęsty, kłębiący się, czarny dym, jest nie do opisania. Może sobie tylko wyobrazić krzyki, jakie w tej chwili wydają ci skurwiele. A jednak uważa, że to zbyt łagodne. Zbyt miłe.
Ojciec został ukarany niemal natychmiast po tym, jak zabił kochaną małą Moę. Linn strzeliła do niego ze strzelby, prosto w klatkę piersiową z zaledwie dwóch metrów i zginął na miejscu. Carl Walter jest teraz tylko stroną w Wikipedii czasem odwiedzaną przez żałosnych mężczyzn. I czasem przez Linn. Napisano tam między innymi, że „zmarł w 2016”. Nie może się nacieszyć tą konkretną linijką tekstu.
Sixtenowi i bandzie posłusznych mu imbecyli jednak dane było żyć przez ponad miesiąc po tym, co spotkało Elenę. Mogli się śmiać, jeść, oddychać, żyć, a Elena… nie może. Już nigdy nie będzie mogła tego zrobić.
Nagle ogarnia ją poczucie, że wszystko skończyło się zbyt szybko. Jakby pożar był mimo wszystko zbyt łagodną karą. Sixten i jego żałośni wyznawcy zasługiwali na kogoś takiego jak Johan Kinne. Sadystycznego mordercę, który torturowałby ich przez wiele dni.
Choć nawet to by nie wystarczyło.
Kobieta kaszle i przełyka ślinę, gdy helikopter nagle szybko opada nisko nad ziemią. Gdy kępki trawy, wyrywane przez podmuchy wiatru, wznoszą się wokół ogromnego metalowego korpusu, czuje ucisk w żołądku.
‒ Pół minuty do lądowania ‒ mówi głośno Adela. ‒ Czy wszystkie wiecie, dokąd macie jechać?
Leo ściska ramię Linn i pochyla się ku niej.
‒ Dopadłyśmy ich. Wszystkich. Nigdy już nie będą mogli korzystać z tej farmy.
Przywódczyni Falochronów może i ma serce z kamienia, jest bezkrytyczna i całkowicie stuknięta, ale tu ma rację. Linn rozkoszuje się myślą, którą Leo właśnie ujęła w słowa.
„Dopadłyśmy ich. Wszystkich”.
Jest suche lato, w całym kraju szaleją pożary traw i lasów. Poza tym farmę z każdej strony otaczają różnego rodzaju barykady. Minie trochę czasu, zanim nadejdzie pomoc. Linn ma nadzieję, że nigdy to nie nastąpi.
‒ To dla ciebie, kochanie ‒ szepcze, gdy helikopter chwieje się w powietrzu, po czym dotyka ziemi.
Od wystartowania z poligonu minęło sześć minut i dziesięć sekund. Zapewne panuje tam teraz, delikatnie mówiąc, zamieszanie. Adela obliczyła, że pościg z Malmö pojawi się na miejscu w ciągu jakichś dziesięciu minut, o ile od razu wszczęto alarm.
Serce podskakuje Linn do gardła, gdy widzi, że timer wskazuje sześć minut i trzydzieści cztery sekundy. Wkrótce zjawi się tu policja i zacznie deptać im po piętach. Muszą wiać teraz, jeśli chcą mieć jakąkolwiek szansę na ucieczkę.
Jeszcze ostatnie uściski po wyjściu z helikoptera, na suchej jak słoma trawie, i Adela z Bahar ruszają w jednym kierunku, Veronica z Leo w drugim, a Linn w trzecim. Teraz musi biec tak szybko, jak nigdy dotąd. Na szczęście samochód, którym zamierza uciec, wcale nie jest daleko i jak na razie prawdopodobnie nie zablokowano żadnej drogi.
„Tak myślę…”
Rusza z sercem walącym tak, jakby grało na bębnie basowym w zespole deathmetalowym. Wchodzi w chaszcze przy drodze. Przedziera się przez przerzedzone zarośla, biegnie zakurzoną szutrową drogą. Odwraca się i widzi Bahar znikającą w krzakach. W tym momencie w oddali rozlega się dźwięk pierwszych syren.
„Cholera, ale szybko!”
Przewaga dziewczyn polega na tym, że policjanci nie wiedzą, kogo szukają. Nikt ich nie widział, gdy porywały helikopter. Linn nie sądzi, by ktokolwiek zdążył dostrzec, kto zaatakował, poza jednym kolesiem spieprzającym z farmy, który je widział, gdy nad nim przelatywały. Choć z pewnością mają swoje podejrzenia, albo będą je mieć po tym, jak minie pierwszy szok.
Syreny słychać coraz bliżej. Linn omiata wzrokiem przestrzeń wokół siebie, koszulka lepi się od potu. Jest parno i gorąco. To, że znalazły się tuż nad największym pożarem w kraju, nie pomaga.
„Gdzie on, do cholery, JEST?”
Oddech zmienia się w ściśnięty, świszczący dźwięk, który jest oznaką paniki. Nie widzi już żadnej z pozostałych kobiet. Wyjące syreny się zbliżają, słychać też w oddali charakterystyczny łoskot łopat wirnika. Helikopter policyjny. Który zaraz tu będzie.
„Kurwa mać”.
Evelyn powiedziała, że zaparkowała samochody dość blisko siebie. Żeby nikt nie musiał biec więcej niż kilkaset metrów, żeby nie zwracały uwagi przechodniów ani nie zakłócały ruchu. Miało wyglądać to tak, jakby trzy różne grupy ludzi postanowiły spędzić dzień na łonie natury i zaparkowały w pobliżu pięknego terenu wokół jeziora i klasztoru Öved. Lub poszły zbierać grzyby. Tu, na południu, sezon na kurki zaczyna się już w czerwcu.
Gdzieś w pobliżu, nieco z tyłu, słychać ruszający z piskiem opon samochód i podrywające się z ziemi żwir i kamyki. Zaledwie kilka sekund później rozlega się dźwięk odpalania kolejnego auta, pasek klinowy piszczy i głośno zgrzyta, ale po chwili nawet stamtąd dochodzi odgłos odjeżdżającego samochodu. No dobra. To znaczy, że udało im się uciec.
„Zostałam tylko ja. Przeklęty samochód, gdzie on, do cholery, jest?”
Warkot helikoptera staje się głośniejszy, słychać kolejne syreny. Przy odrobinie szczęścia okaże się, że to tylko straż pożarna, a nie policja. Choć Linn w to wątpi. Odsuwa wysuszoną gałązkę wierzby, prawie ją łamiąc, i biegnie dalej.
Krzak, przez który się przedziera, ma grube kolce, o które haczą jej bojówki. Nie może ruszyć jedną nogą. Klnie i siłą wyciąga ją z zarośli. Policyjny helikopter jest naprawdę blisko. Wtedy zauważa samochód i odczuwa ulgę tak dużą jak wypicie całej szklanki zimnej wody w upalny dzień.
Między dwoma krzakami jeżyn rosnącymi w tym miejscu chyba od czasów epoki kredy dostrzega tył ciemnozielonej mazdy. Tylny zderzak jest nakrapiany rdzą, a drzwi od strony kierowcy mają zupełnie inny kolor niż reszta karoserii. Zapewne po przejechaniu parudziesięciu kilometrów samochód będzie się nadawał na złom, ale nic lepszego nie udało im się załatwić w tak krótkim czasie. Najbardziej zależało im na tym, by samochody były w kolorach nierzucających się w oczy: zielonym, beżowym i szarym. I żeby nie kupować ich od mężczyzn. Leo nie chce robić interesów z mężczyznami i w tej kwestii Linn musiała ustąpić.
Klęka tuż przy przedniej oponie z lewej strony auta i maca ręką pod błotnikiem, z którego odpada zabrudzona smarem rdza.
„Gdzie on jest?!”
Podskakuje, gdy łamie paznokieć o coś ostrego. Gwałtownie wciąga powietrze. Próbuje się opanować. Działać spokojnie. Evelyn miała zostawić kluczyk tutaj, na oponie. Lecz jedyne, co Linn czuje, to nieregularne wgłębienia, żwir i zaklinowane kamyki.
Słyszy wyraźnie, że ścigający je helikopter znajduje się zaledwie kilkaset metrów od niej, a widoczność z tej wysokości jest bardzo dobra. Na razie chronią ją krzaki i leśne zarośla, ale za chwilę przestaną. Jeśli mają na pokładzie kamerę termowizyjną, żaden las jej nie ochroni.
Kiedy w końcu wyczuwa palcami coś, co spada obok koła, głośno oddycha z ulgą.
Podnosi kluczyk i go całuje, po czym otwiera drzwi kierowcy i wsiada do samochodu akurat w momencie, gdy na drodze oddalonej o kilkaset metrów przejeżdża radiowóz z niebieskimi światłami i włączonymi syrenami z prędkością chyba tysiąca kilometrów na godzinę.
Ma wrażenie, że znajduje się w rozgrzanym piekarniku, siedzenie parzy ją w uda, nawet przez spodnie. Linn opuszcza szybę po swojej stronie za pomocą archaicznej korbki, ale ponieważ na zewnątrz powietrze stoi, niewiele to daje. W tym cholernym gracie musi być co najmniej z sześćdziesiąt stopni.
Ręka jej drży, gdy wkłada kluczyk do stacyjki. Poprawia lusterko wsteczne, widzi swoje rozbiegane wielkie oczy i krople potu na czole. Potrząsa głową.
„Zaraz będzie po wszystkim. Po prostu jedź. Spokojnie i zgodnie z prawem. Niczym niedzielna przejażdżka. Nie ma w tym nic dziwnego”.
Kładzie rękę na czarnej kierownicy, ale szybko musi ją stamtąd zabrać, bo skóra ‒ albo plastik, czy co to, do cholery, jest ‒ parzy. Linn znów klnie pod nosem i bierze czapkę leżącą na siedzeniu pasażera. Miała ją założyć na głowę, by ukryć łatwo rozpoznawalne, krótko ścięte platynowe włosy. Nie ma wyjścia. Pewnie i tak umarłaby na udar cieplny, gdyby ją założyła w tej gorącej śmiertelnej pułapce. Naciąga czapkę na lewą rękę i chwyta przez nią kierownicę.
Kolejny radiowóz przejeżdża główną drogą, w kierunku farmy, którą dopiero co podpaliły. Pot coraz szybciej spływa pod koszulką. Kobieta upewnia się, że dźwignia zmiany biegów jest na luzie, wciska sprzęgło i hamulec oraz przekręca kluczyk.
Nic się jednak nie dzieje.Rozdział 5
Linn
Znowu jedzie w radiowozie. Z przodu siedzi dwóch policjantów z zaciętymi minami. Ona ‒ sama na tylnym siedzeniu. Spocona, brudna, pokonana. Jak to w ogóle możliwe? Linn opiera skroń o szybę i wierci się, by usiąść jak najwygodniej, ale nie jest to łatwe, gdy jest się zakutym w kajdanki i poobijanym po nieudanej ucieczce.
Nie miała szans. Ból kolana, na które upadła w rowie, wciąż promienieje wzdłuż całej nogi, gdy próbuje nią poruszyć. Są w drodze do aresztu śledczego w Trelleborgu. Wszystkie inne w pobliżu były najwyraźniej przepełnione. Obrońca z urzędu również się tam wybiera. Linn ma głęboką nadzieję, że nie będzie to ktoś, kogo zna. Cholera, co za żenada. Chociaż… nie. W jakiejś części czuje się odpowiedzialna za to, co zrobiły.
„Dla Eleny” ‒ myśli. I dla Moi. Tej, która z powodu ojca Linn nigdy nie będzie mogła mieć więcej niż szesnaście lat, a mimo to zdążyła pozostawić po sobie ślad i wpłynąć na życie jej i Eleny. Tej, która chciała się poświęcić, oddać się w ręce policji i wziąć na siebie morderstwo gwałciciela Roberta. Jej plan został raptownie przerwany przez bestialstwo ojca Linn.
Oraz dla całej reszty. Dla córki Evelyn, Amandy, która odebrała sobie życie; za małe dziecko Tiny, które jest na farmie niedaleko Fjelie, urodzone zaledwie kilka tygodni temu, i nie ma, kurwa, pojęcia, w jakim niesprawiedliwym świecie przyszło jej żyć. Tina postanowiła nadać jej imię Valerie. Wiadomo. Po Valerie Solanas.
„Powinnam była zadzwonić do Antona i go ostrzec” ‒ uświadamia sobie Linn. Teraz, gdy ją złapali, jego życie stanie się niezwykle trudne. Dziennikarze rzucą się na niego jak wygłodzone sępy.
Do jej świadomości wdziera się pewien obraz. Jak mama i młodszy brat Anton leżą na zakrwawionej drewnianej podłodze w pensjonacie pod Ljungbyhed. A ona myślała, że oboje nie żyją po kolejnym brutalnym ataku ojca. Dopiero gdy czuje słony smak w ustach, orientuje się, że łzy spływają jej po policzkach. Podnosi skute dłonie i wyciera twarz ‒ na ile się da.
„Mam nadzieję, że reszcie udało się uciec”.
Radiowóz skręca na drogę dojazdową do Trelleborga, przy której rośnie rząd ogromnych palm, niczym na Lazurowym Wybrzeżu. Obrzydliwy zapach wodorostów unoszący się w powietrzu daje jednak do zrozumienia, że to zdecydowanie nie jest to miejsce. Śmierdzi tu wymiocinami. Linn zaciska szczęki.
I tak było warto, o ile pozostałym kobietom udało się wrócić na farmę. Linn nie ma nikogo poza Antonem. Może spędzić resztę życia w więzieniu, jeśli tak jest jej pisane. Bo w końcu to zrobiła. Zemściła się na ojcu i na Sixtenie Törnholmie oraz jego pieprzonych incelach. Udało jej się, mimo że od miesiąca była ścigana za zabójstwo. Znalazła się na liście najbardziej poszukiwanych przestępców. Jej historia pojawiła się nawet w serialu dokumentalnym Efterlyst o najgroźniejszych kryminalistach.
Może byłoby dobrze, gdyby na wiele lat trafiła do zakładu karnego dla kobiet, biorąc pod uwagę to nagranie, które krąży po najmroczniejszych zakamarkach internetu. Na zapisie z kamery niani elektronicznej w sypialni Erika Lindströma wyraźnie widać, że to Elena, Linn i Moa złożyły mu nocną wizytę, bo naciągnęły maski na twarz dopiero po wejściu do środka. Nietrudno się domyślić, kto strzela Erikowi w głowę.
Zasłużył sobie jednak na to. Źle traktował żonę i dzieci. A i to mało powiedziane. Podczas spotkania z dziećmi w obecności kuratora Erik dźgnął żonę w pierś, uszkadzając jej płuco, przez co prawie zmarła.
Członek Hells Angels, Erik Lindström. Jak, do diabła, mogły to przeoczyć?
Linn czuje, że popada w obłęd i zaraz wybuchnie histerycznym śmiechem. Cholera, kto by pomyślał! Sądziły, że Lindström to frajer. Przemocowy spaślak. Taki, który uprzykrza życie swojej byłej żonie i ich wspólnym dzieciom, ale nic poza tym. Miały tylko wejść i go nastraszyć, a potem szybko wyjść. Taki był plan. Pakt. Lecz wszystko wymknęło się spod kontroli. Lindström nie żyje, a na dodatek okazało się, że dopiero co został pełnoprawnym członkiem pieprzonego Hells Angels. Cóż, przynajmniej Linn nie musi się ich bać, dopóki siedzi w więzieniu. Bo, z tego co jej wiadomo, nikt nie wie o pozostałych członkiniach Falochronów. A z tych z nagrania z sypialni Lindströma tylko ona jeszcze żyje.
Tylko ona jeszcze żyje. Ta myśl ciągle wraca.
Ciągle.
I ciągle.
Tylko ona jeszcze żyje.
Ostatnie, co Linn powiedziała Moi, to że ma sobie iść. Że jest dzieckiem, a ona nie chce, żeby brała udział w tym, co planowały.
Oczy pieką od wzbierającego płaczu, czuje narastające poczucie winy. Nerwowo łapie powietrze, gdy radiowóz skręca na podjazd aresztu. Próbuje skupić się na czymś innym. Jej myśli są jednak jak śmiertelni wrogowie. Jak drapieżniki żądne krwi. Atakują ją raz za razem, bez względu na to, jak bardzo stara się ich unikać.
Rozwścieczony gang motocyklowy, który próbuje ją dorwać, to ostatnie, co jej teraz potrzeba. Na razie nie jest to jednak największy problem Linn.
Samochód się zatrzymuje i wyskakują z niego policjanci. Otwierają drzwi i wypuszczają ją. Pora na pobranie odcisków palców i zdjęcia. Potem zostanie aresztowana w rekordowo krótkim czasie. Linn w drodze do budynku zwraca twarz ku słońcu i stara się chłonąć każdy promień, jakby miała go nie widzieć przez długi, długi czas.
„Ale zrobiłam to. Dorwałam ich, wszystkich”.