Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Fałszywa kochanka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
13,59 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fałszywa kochanka - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 203 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

We wrze­śniu roku 1835 jed­na z naj­bo­gat­szych pa­nien z ary­sto­kra­tycz­ne­go świa­ta, pan­na du Ro­uvre, je­dy­na cór­ka mar­gra­bie­go du Ro­uvre, za­ślu­bi­ła hra­bie­go Ada­ma Mie­czy­sła­wa Ła­giń­skie­go, mło­de­go pol­skie­go wy­gnań­ca. Niech nam bę­dzie wol­no pi­sać na­zwi­ska tak, jak się wy­ma­wia, aby oszczę­dzić czy­tel­ni­kom wi­do­ku for­ty­fi­ka­cji spół­gło­sek, któ­ry­mi ję­zyk sło­wiań­ski ochra­nia swo­je sa­mo­gło­ski, za­pew­ne dla­te­go, aby ich nie po­stra­dać, ile że ma ich nie­wie­le. Mar­gra­bia du Ro­uvre str­wo­nił pra­wie zu­peł­nie jed­ną z naj­pięk­niej­szych for­tun, któ­rej za­wdzię­czał nie­gdyś swo­je mał­żeń­stwo z pan­ną de Ro­nqu­erol­les. Tak więc, po ką­dzie­li, wu­jem Kle­men­ty­ny du Ro­uvre był mar­gra­bia de Ro­nqu­erol­les, a ciot­ką pani de Se­ri­zy. Po mie­czu stry­jem jej był ka­wa­ler du Ro­uvre, ory­gi­nał, młod­szy syn ro­dzi­ny, sta­ry ka­wa­ler, któ­ry zro­bił ma­ją­tek spe­ku­lu­jąc na zie­miach' i do­mach. Mar­gra­bia de Ro­nqu­erol­les­stra­cił dwo­je dzie­ci w cza­sie cho­le­ry. Je­dy­ny syn pani de Se­ri­zy, mło­dy woj­sko­wy ro­ku­ją­cy naj­pięk­niej­sze na­dzie­je, zgi­nął w Afry­ce w po­tycz­ce nad Mak­ta. Dzi­siaj bo­ga­tym ro­dzi­nom gro­zi to, że zruj­nu­ją swo­je dzie­ci, je­że­li ich mają za dużo, albo wy­ga­sną, o ile się ogra­ni­cza­ją do jed­ne­go lub dwoj­ga: oso­bli­we na­stęp­stwo Ko­dek­su cy­wil­ne­go, nie prze­wi­dzia­ne przez Na­po­le­ona! Przy­pad­ko­wo tedy, mimo sza­lo­nych wy­dat­ków mar­gra­bie­go du Ro­uvre na Flo­ry­nę, uro­czą ak­tor­kę pa­ry­ską, Kle­men­ty­na sta­ła się po­saż­ną pan­ną. Mar­gra­bia de Ro­nqu­erol­les, je­den z naj­zręcz­niej­szych dy­plo­ma­tów no­wej dy­na­stii, sio­stra jego, pani de Sèri­zy oraz ka­wa­ler du Ro­uvre chcąc oca­lić swo­je ma­jąt­ki od szpo­nów mar­gra­bie­go, po­sta­no – wili roz­rzą­dzić nimi na rzecz sio­strze­ni­cy, któ­rej w dniu za­mę­ścia za­pew­ni­li po dzie­sięć ty­się­cy fran­ków ren­ty.

Nie po­trze­ba ob­ja­śniać, że Po­lak, mimo że wy­chodź­ca, nie kosz­to­wał ani gro­sza fran­cu­skie­go rzą­du. Hra­bia Adam na­le­ży do jed­nej z naj­star­szych i naj­zna­ko­mit­szych ro­dzin w Pol­sce, spo­krew­nio­nej z więk­szo­ścią ksią­żę­cych do­mów nie­miec­kich, z Sa­pie­ha­mi, Ra­dzi­wił­ła­mi, Rze­wu­ski­mi, Czar­to­ry­ski­mi, Lesz­czyń­ski­mi, Ja­bło­now­ski­mi, Lu­bo­mir­ski­mi i wszyst­ki­mi wiel­ki­mi sar­mac­ki­mi ski. Ale Fran­cja Lu­dwi­ka Fi­li­pa nie jest zbyt moc­na w he­ral­dy­ce i ro­do­wód ten nie mógł być re­ko­men­da­cją dla pa­nu­ją­ce­go wów­czas miesz­czań­stwa. Zresz­tą, kie­dy w roku 1833 Adam po­ja­wił się na bul­wa­rze des Ita­liens, we Fra­sca­ti, w Joc­key-Klu­bie, wiódł ży­cie mło­de­go hu­la­ki, jak gdy­by, stra­ciw­szy na­dzie­je po­li­tycz­ne, od­zy­skał swo­je na­ło­gi i chęt­kę do za­ba­wy. Bra­no go za stu­den­ta. Wsku­tek ohyd­nej re­ak­cyj­nej po­li­ty­ki rzą­du na­ród pol­ski spadł wów­czas tak ni­sko, jak wy­so­ko chcie­li go wznieść re­pu­bli­ka­nie. Oso­bli­wa wal­ka Ru­chu z Opo­rem, dwa ter­mi­ny, któ­re za ja­kieś trzy­dzie­ści lat będą zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­łe, uczy­ni­ła za­baw­kę z tego, co mia­ło być tak czci­god­ne; z imie­nia zwy­cię­skie­go na­ro­du, któ­re­mu Fran­cja uży­czy­ła go­ści­ny, na rzecz któ­re­go urzą­dza­no za­ba­wy, dla któ­re­go tań­czo­no i śpie­wa­no, wresz­cie na­ro­du, któ­ry w do­bie wal­ki mię­dzy Eu­ro­pą a Fran­cją ofia­ro­wał jej w roku 1796 sześć ty­się­cy lu­dzi, i to ja­kich lu­dzi!

Niech nikt z tego nie wy­cią­ga wnio­sków, że au­tor chce po­tę­piać ce­sa­rza Mi­ko­ła­ja w sto­sun­ku do Pol­ski albo też Pol­skę w sto­sun­ku do ce­sa­rza Mi­ko­ła­ja. Po pierw­sze, by­ło­by nie­do­rzecz­no­ścią wpro­wa­dzać dys­ku­sje po­li­tycz­ne w opo­wia­da­nie, któ­re ma ba­wić lub in­te­re­so­wać. Na­stęp­nie i Ro­sja, i Pol­ska jed­na­ko mia­ły słusz­ność; pierw­sza, że chcia­ła jed­no­ści swe­go pań­stwa, dru­ga, że chcia­ła być wol­na. Po­wiedz­my mi­mo­cho­dem, że Pol­ska mo­gła była pod­bić Ro­sję wpły­wem swych oby­cza­jów, za­miast ją zwal­czać oręż­nie, na wzór Chiń­czy­ków, któ­rzy schińsz­czy­li z cza­sem Ta­ta­rów, i któ­rzy, miej­my na­dzie­ję, schińsz­czą An­gli­ków. Pol­ska po­win­na była spo­lsz­czyć Ro­sję; Po­nia­tow­ski pró­bo­wał tego w naj­mniej umiar­ko­wa­nej oko­li­cy Ce­sar­stwa; ale ten szlach­cic był kró­lem nie zro­zu­mia­nym, i to tym bar­dziej, iż może sam nie ro­zu­miał sie­bie. W ja­kiż spo­sób nie nie­na­wi­dzo­no by bie­da­ków, któ­rzy byli przy­czy­ną ohyd­ne­go kłam­stwa po­peł­nio­ne­go w cza­sie owej re­wii, kie­dy to cały Pa­ryż do­ma­gał się, aby ra­to­wać Pol­skę? Uda­wa­no, że bie­rze się Po­la­ków za sprzy­mie­rzeń­ców par­tii re­pu­bli­kań­skiej, nie za­sta­na­wia­jąc się, że Pol­ska była re­pu­bli­ką ary­sto­kra­tycz­ną. Z tą chwi­lą miesz­czań­stwo ob­rzu­ci­ło nik­czem­ną wzgar­dą Po­la­ków, któ­rych ubó­stwia­no kil­ka dni wprzó­dy. Po­wiew re­wo­lu­cji za­wsze od­wra­cał pa­ry­żan od Pół­no­cy ku Po­łu­dnio­wi, pod każ­dym rzą­dem.

Trze­ba ko­niecz­nie przy­po­mnieć te zmia­ny opi­nii pa­ry­skiej, aby wy­tłu­ma­czyć, w jaki spo­sób sło­wo Po­lak sta­ło się w roku 1835 szy­der­czym epi­te­tem w ustach na­ro­du, któ­ry się uwa­ża za naj­in­te­li­gent­niej­szy i naj­uprzej­miej­szy pod słoń­cem, w cen­trum oświa­ty, w mie­ście, któ­re dzier­ży ber­ło li­te­ra­tu­ry i sztu­ki. Ist­nie­ją nie­ste­ty dwie od­mia­ny pol­skich wy­chodź­ców: Po­lak re­pu­bli­ka­nin, wy­cho­wa­nek Le­le­we­la oraz Po­lak szlach­cic ze stron­nic­twa, na któ­re­go cze­le stoi ksią­żę Czar­to­ry­ski. Te dwie od­mia­ny Po­la­ków, to ogień i woda: ale cze­mu brat im to za złe? Czyż te prze­ci­wień­stwa nie za­wsze po­wta­rza­ją się u wy­chodź­ców, do ja­kie­go bądź na­ro­du na­le­żą, w ja­kiej­kol­wiek znaj­dą się stro­nie? Uno­si się swój kraj i swo­je nie­na­wi­ści z sobą. W Bruk­se­li dwaj fran­cu­scy księ­ża emi­gran­ci oka­zy­wa­li so­bie wy­raź­ny wstręt, a kie­dy spy­ta­no jed­ne­go z nich o przy­czy­nę, od­po­wie­dział wska­zu­jąc to­wa­rzy­sza nie­do­li: „To jan­se­ni­sta”. Dan­te na swo­im wy­gna­niu był­by chęt­nie za­szty­le­to­wał prze­ciw­ni­ka Bia­łych. Oto przy­czy­na ata­ków skie­ro­wa­nych na czci­god­ne­go księ­cia Ada­ma Czar­to­ry­skie­go przez fran­cu­skich ra­dy­ka­łów oraz źró­dło nie­ła­ski, w jaką po­pa­dła część emi­gra­cji pol­skiej w oczach skle­po­wych Ce­za­rów i Alek­san­drów.

W r. 1834 Adam Mie­czy­sław Ła­giń­ski był tedy ce­lem pary-. skich kon­cep­tów.

– Sym­pa­tycz­ny jest, cho­ciaż Po­lak – mó­wił o nim Ra­sti­gnac.

– Każ­dy Po­lak.jest z re­gu­ły wiel­kim pa­nem – po­wia­dał Mak­sym de Tra­il­les – ale ten pła­ci kar­cia­ne dłu­gi; za­czy­nam przy­pusz­czać, że istot­nie miał ja­kieś do­bra.

Bez ob­ra­zy wy­gnań­ców, niech bę­dzie wol­no za­uwa­żyć, że lek­ko­myśl­ność, bez­tro­ska, nie­sta­łość sar­mac­kie­go cha­rak­te­ru uspra­wie­dli­wia­ły te drwi­ny pa­ry­żan, któ­rzy zresz­tą w po­dob­nych oko­licz­no­ściach by­li­by zu­peł­nie po­dob­ni do Po­la­ków. Ary­sto­kra­cja fran­cu­ska, tak szla­chet­nie wspo­ma­ga­na przez ary­sto­kra­cję pol­ską za Re­wo­lu­cji, nie, od­pła­ci­ła rów­ną mo­ne­tą ma­so­wej emi­gra­cji pol­skiej z r. 1832. Miej­my smut­ną od­wa­gę po­wie­dzieć, iż na­sze Sa­int-Ger­ma­in wciąż jest jesz­cze dłuż­ni­kiem Pol­ski.

Czy hra­bia Adam był bo­ga­ty, czy bied­ny, czy był awan­tur­ni­kiem? Pro­blem ten był dłu­gi czas nie roz­strzy­gnię­ty. Sa­lo­ny dy­plo­ma­tycz­ne, wier­ne swo­im in­struk­cjom, na­śla­do­wa­ły mil­cze­nie ce­sa­rza Mi­ko­ła­ja, któ­ry uwa­żał wów­czas każ­de­go pol­skie­go emi­gran­ta za nie­bosz­czy­ka. Tu­ile­rie, wraz z więk­szo­ścią tych, któ­rzy w nich czer­pią na­tchnie­nie, dały strasz­li­wy do­wód owej po­li­tycz­nej cno­ty przy­stro­jo­nej mia­nem roz­sąd­ku. Nie po­zna­wa­no ro­syj­skie­go księ­cia, z któ­rym się pa­li­ło cy­ga­ra na emi­gra­cji, po­nie­waż zda­wa­ło się, że po­padł w nie­ła­skę u ce­sa­rza Mi­ko­ła­ja. Wzię­ci we dwa ognie mię­dzy roz­są­dek Dwo­ru a roz­są­dek dy­plo­ma­cji, Po­la­cy z wyż­szych sfer żyli w bi­blij­nej sa­mot­no­ści su­per flu­mi­na Ba­bi­lo­nis lub sku­pia­li się w paru sa­lo­nach słu­żą­cych za neu­tral­ny te­ren wszyst­kim opi­niom. W Pa­ry­żu, tym mie­ście roz­ko­szy, gdzie roi się od roz­ry­wek na wszyst­kich pię­trach, pol­ska lek­ko­myśl­ność zna­la­zła aż nad­to po­bu­dek, aby wieść hu­lasz­cze ży­cie. Po­wiedz­my wresz­cie, że po­wierz­chow­ność hra­bie­go Ada­ma uprze­dza­ła zra­zu do nie­go. Ist­nie­ją dwa ro­dza­je Po­la­ków, jak dwa ro­dza­je An­gie­lek. Kie­dy An­giel­ka nie jest bar­dzo ład­na, jest po­twor­nie brzyd­ka; otóż hra­bia Adam na­le­żał do tej ostat­niej ka­te­go­rii. Drob­na twarz o dość żół­cio­wej ce­rze ro­bi­ła wra­że­nie, jak­by była zgnie­cio­na si­tem. Krót­ki nos, blond wło­sy, rude wąsy i bro­da czy­ni­ły go po­dob­nym do kozy tym bar­dziej, że jest mały, chu­dy i że brud­no­żół­te jego oczy ude­rza­ją owym ko­sym spoj­rze­niem, tak sław­nym dzię­ki wier­szo­wi Wir­gi­liu­sza.

W jaki spo­sób, mimo tak nie­ko­rzyst­nych wa­run­ków, po­sia­da on wzię­cie i ton bez za­rzu­tu? Pro­blem ten tłu­ma­czy się wy­kwin­tem stro­ju oraz wy­cho­wa­niem, któ­re za­wdzię­cza mat­ce, z domu Ra­dzi­wił­łów­nie. O ile od­wa­ga jego gra­ni­czy z sza­leń­stwem, o tyle dow­cip nie się­ga poza zdaw­ko­we i ulot­ne kon­cep­ty pa­ry­skiej gwa­ry: ale nie­wie­lu mło­dych ele­gan­tów prze­wyż­sza go pod tym wzglę­dem. Lu­dzie świa­to­wi roz­ma­wia­ją dziś o wie­le za dużo o ko­niach, do­cho­dach, po­dat­kach, po­słach, aby fran­cu­ska roż, mowa mo­gła być tym, czym była nie­gdyś. Dow­cip wy­ma­ga wol­ne­go cza­su i pew­nych nie­rów­no­ści sta­no­wi­ska. Le­piej dziś może roz­ma­wia­ją w Pe­ters­bur­gu i Wied­niu niż w Pa­ry­żu. Lu­dzie rów­ni, nie po­trze­bu­ją tylu fi­ne­zji, mó­wią po pro­stu wszyst­ko tak, jak jest. Kpia­rze pa­ry­scy z trud­no­ścią tedy od­kry­li wiel­kie­go pana w we­so­łym stu­den­cie, któ­ry w roz­mo­wie ska­kał nie­dba­le z te­ma­tu na te­mat, któ­ry go­nił za roz­ryw­ka­mi z fu­rią tym wiek-. szą, ile że uszedł świe­żo wiel­kich nie­bez­pie­czeństw, i któ­ry opu­ściw­szy oj­czy­znę, gdzie ro­dzi­na jego była bar­dzo zna­na, są­dził, iż może wieść lek­ko­myśl­ne ży­cie nie na­ra­ża­jąc opi­nii.

Pew­ne­go pięk­ne­go dnia Adam ku­pił so­bie przy uli­cy de la Pe­pi­nie­re pa­łac. W pół roku póź­niej dom jego po­sta­wio­ny był na sto­pie naj­bo­gat­szych do­mów w Pa­ry­żu. W chwi­li gdy Ła­giń­ski za­czy­nał so­bie zdo­by­wać po­zy­cję, uj­rzał we Wło­skim Kle­men­ty­nę i za­ko­chał się. W rok póź­niej od­był się ślub. Sa­lon pani d'Espard dał ha­sło za­chwy­tów. Mat­ki có­rek na wy­da­niu do­wie­dzia­ły się zbyt póź­no, że od dzie­więć­set­ne­go roku Ła­giń­scy li­czą się do naj­świet­niej­szych ro­dzin Pół­no­cy. Wie­dzio­na an­ty­pol­ską ostroż­no­ścią mat­ka mło­de­go hra­bie­go po­ży­czy­ła w chwi­li po­wsta­nia od dwóch ży­dow­skich ban­kie­rów ol­brzy­mią sumę na swo­je do­bra i umie­ści­ła je w pa­pie­rach fran­cu­skich. Hra­bia Adam Ła­giń­ski po­sia­dał osiem­dzie­siąt ty­się­cy fran­ków ren­ty. Nie dzi­wio­no się już nie­opatrz­no­ści, z jaką, zda­niem wie­lu sa­lo­nów, pani de Se­ri­zy, sta­ry dy­plo­ma­ta Ro­nqu­erol­les oraz ka­wa­ler du Ro­uvre, ustą­pi­li sza­lo­nej mi­ło­ści sio­strze­ni­cy. Świat prze­szedł jak zwy­kle z jed­nej osta­tecz­no­ści w dru­gą. Przez zimę r. 1836 hra­bia Adam był w mo­dzie, a Kle­men­ty­na Ła­giń­ska sta­ła się jed­ną z kró­lo­wych Pa­ry­ża. Pani Ła­giń­ska na­le­ży dziś do tego uro­cze­go kół­ka mło­dych ko­biet, w któ­rym błysz­czą pa­nie de l'Es­to­ra­de, de Por­ten­du­ere, Ma­ria de Van­de­nes­se, pa­nie du Gu­enic i de Mau­fri­gneu­se, kwia­ty dzi­siej­sze­go Pa­ry­ża, ży­ją­ce bar­dzo z dala od par­we­niu­szów, ły­ków, i od gwiazd no­wej po­li­ty­ki.

Wstęp ten był po­trzeb­ny, aby okre­ślić sfe­rę, w któ­rej ro­ze­gra­ła się jed­na z owych wznio­słych hi­sto­rii, mniej rzad­kich, niż przy­pusz­cza­ją oszczer­cy na­szych cza­sów. Są to niby pięk­ne per­ły, owoc cier­pie­nia lub bólu i po­dob­nie jak per­ły kry­ją się pod twar­dą sko­ru­pą, na dnie tej ot­chła­ni, tego mo­rza, tej wciąż wzbu­rzo­nej fali zwa­nej świa­tem, epo­ką, Pa­ry­żem, Lon­dy­nem lub Pe­ters­bur­giem, jak chce­cie!

Je­że­li kie­dy sta­ła się fak­tem ta praw­da, że ar­chi­tek­tu­ra jest wy­ra­zem oby­cza­jów, to chy­ba po po­wsta­niu roku 1830, pod pa­no­wa­niem Or­le­anów! Ma­jąt­ki skur­czy­ły się we Fran­cji, ma­je­sta­tycz­ne pa­ła­ce oj­ców idą bez­u­stan­nie w gruz, a za­stę­pu­ją je owe ko­sza­ry, gdzie nowy par Fran­cji miesz­ka na trze­cim pię­trze nad wzbo­ga­co­nym le­ka­rzy­ną. Wszyst­kie sty­le są­sia­du­ją z sobą. Po­nie­waż nie ma już Dwo­ru ani szlach­ty, któ­re by nada­wa­ły ton, nie ma żad­nej jed­no­ści w wy­two­rach sztu­ki. Z dru­giej stro­ny nig­dy ar­chi­tek­tu­ra nie od­kry­ła tań­szych środ­ków, aby mał­po­wać au­ten­tycz­ność, trwa­łość, i nie roz­wi­nę­ła wię­cej ta­len­tu, po­my­słów w wy­zy­ska­niu miej­sca. Daj­cie ta­kie­mu ar­ty­ście skra­wek ogro­du po sta­rym zbu­rzo­nym pa­ła­cu, a zbu­du­je wam mały Lo­uvre prze­cią­żo­ny or­na­men­ta­mi, wy­kom­bi­nu­je dzie­dzi­niec, staj­nie, a je­że­li chce­cie, i ogród; we­wnątrz na­gro­ma­dzi tyle po­ko­ików i ko­ry­ta­rzy, tak do­brze oma­mi oko, iż ma się wra­że­nie wy­go­dy. Roi się tam od tylu miesz­kań, iż ro­dzi­na księ­cia gnieź­dzi się w daw­nej pie­kar­ni pre­zy­den­ta sądu.

Pa­łac hra­bi­ny Ła­giń­skiej przy uli­cy de la Pe­pi­nie­re jest jed­nym z ta­kich no­wo­cze­snych two­rów. Po pra­wej w dzie­dziń­cu miesz­czą się kuch­nie i cze­lad­nie, któ­rym od­po­wia­da­ją po le­wej wo­zow­nie i staj­nie. Loża odźwier­ne­go mie­ści się po­mię­dzy dwie­ma ślicz­ny­mi bra­ma­mi wjaz­do­wy­mi. Wiel­ki zby­tek tego domu sta­no­wi prze­ślicz­na cie­plar­nia przy­le­ga­ją­ca do bu­du­aru na par­te­rze, gdzie znaj­du­ją się wspa­nia­łe sa­lo­ny przy­jęć. To cac­ko ar­chi­tek­tu­ry wzniósł pe­wien fi­lan­trop wy­gna­ny z An­glii; on zbu­do­wał cie­plar­nię, wy­ty­czył ogród, po­la­kie­ro­wal drzwi, wy­ło­żył ce­gła­mi cze­lad­nie, ukwie­cił okna i zi­ścił cud po­dob­ny, w mi­nia­tu­rze oczy­wi­ście, do dom­ku Je­rze­go IV w Bri­gh­ton. Płod­ny, prze­myśl­ny, chy­ży ro­bot­nik pa­ry­ski wy­rzeź­bił drzwi i okna. Su­fi­ty sko­pio­wa­no ze śre­dnio­wie­cza albo też z pa­ła­ców we­nec­kich; nie ża­ło­wa­no okła­dów z mar­mu­ru. El­scho­et i Klag­man wy­ko­na­li su­pra­por­ty i przy­stro­ili ko­mi­nek. Schin­ner po mi­strzow­sku wy­ma­lo­wał su­fi­ty. Cuda klat­ki scho­do­wej, bia­łej jak ra­mię ko­bie­ce, mo­gły iść o lep­sze z cu­da­mi pa­ła­cu Rot­szyl­da. Z po­wo­du za­mie­szek cena tego ka­pry­su wy­nio­sła nie wię­cej niż mi­lion sto ty­się­cy fran­ków. Dla An­gli­ka to było za dar­mo.

Cały ten zby­tek, na­zy­wa­ny ksią­żę­cym przez lu­dzi, któ­rzy nie wie­dzą już, co to jest praw­dzi­wy ksią­żę, zmie­ścił się w daw­nym ogro­dzie pa­ła­co­wym ja­kie­goś li­we­ran­ta, kre­zu­sa Re­wo­lu­cji, zmar­łe­go jako ban­krut w Bruk­se­li po kra­chu na Gieł­dzie. An­glik umarł w Pa­ry­żu na Pa­ryż, bo dla wie­lu lu­dzi Pa­ryż jest cho­ro­bą, cza­sa­mi na­wet kil­ko­ma cho­ro­ba­mi. Wdo­wa po nim, me­to­dyst­ka, ży­wi­ła głę­bo­ki wstręt do tego „ka­wa­ler­skie­go” dom­ku na­ba­ba. Fi­lan­trop ów był to han­dlarz opium. Wdo­wa za­rzą­dzi­ła sprze­daż skan­da­licz­nej po­sia­dło­ści, w chwi­li gdy roz­ru­chy po­da­wa­ły w wąt­pli­wość „po­kój za wszel­ką cenę”. Hra­bia Adam sko­rzy­stał z tej spo­sob­no­ści, do­wie­cie się jak, gdyż było to bar­dzo od­le­głe od jego wiel­ko­pań­skich na­wy­ków.

Za do­mem roz­cią­ga się ak­sa­mit­ny traw­nik ocie­nio­ny w głę­bi wy­kwint­nym ga­ikiem eg­zo­tycz­nych drzew, z któ­rych wy­zie­ra chiń­ska al­ta­na ze swy­mi nie­my­mi dzwon­ka­mi i nie­ru­cho­my­mi zło­co­ny­mi jaj­ka­mi. Cie­plar­nia i jej fan­ta­zyj­ne przy­bu­dów­ki za­sła­nia­ją mur od po­łu­dnia. Dru­gi mur, na­prze­ciw­ko cie­plar­ni, scho­wa­ny jest pod pną­cy­mi ro­śli­na­mi, two­rzą­cy­mi por­ty­ki przy po­mo­cy prę­tów po­ma­lo­wa­nych na zie­lo­no i po­łą­czo­nych po­przecz­ny­mi drąż­ka­mi. Ta łąka, ten gaj kwia­tów, te ścież­ki wy­sy­pa­ne pia­skiem, ta imi­ta­cja lasu, te na­po­wietrz­ne pa­li­sa­dy, wszyst­ko to mie­ści się na prze­strze­ni dwu­dzie­stu pię­ciu sąż­ni, któ­re war­te są dziś czte­ry­sta ty­się­cy fran­ków, tyle co praw­dzi­wy las. W tym za­ci­szu, stwo­rzo­nym w środ­ku Pa­ry­ża, śpie­wa­ją ptasz­ki, są tam kosy, sło­wi­ki, gile i mnó­stwo wró­bli. Cie­plar­nia jest niby ol­brzy­mia żar­di­nie­ra, w któ­rej po­wie­trze prze­sy­co­ne jest za­pa­cha­mi i gdzie moż­na się prze­cha­dzać w zi­mie, tak jak­by lato lśni­ło ca­łym swym ża­rem. Spo­so­by, ja­ki­mi spo­rzą­dza się do­wol­ny kli­mat, tro­pi­ki, Chi­ny lub Wło­chy, zręcz­nie są ukry­te oczom. Rury, w któ­rych krą­ży wrzą­ca woda czy para, ob­ło­żo­ne są zie­mią i wy­da­ją się niby gir­lan­dy ży­wych kwia­tów. Bu­du­ar jest ob­szer­ny. Cu­dem tej pa­ry­skiej wróż­ki zwa­nej Ar­chi­tek­tu­rą jest to, aby na szczu­płej prze­strze­ni wszyst­ko uczy­nić wiel­kim. Bu­du­ar mło­dej hra­bi­ny był am­bi­cją ar­ty­sty, któ­re­mu hra­bia Adam po­wie­rzył od­świe­że­nie pa­ła­cy­ku. Wy­stę­pek jest tam nie­moż­li­wy: za wie­le jest tam ład­nych ca­cek. Mi­łość nie mia­ła­by się gdzie roz­ło­żyć mię­dzy chiń­ski­mi rzeź­bio­ny­mi ko­mód­ka­mi, z któ­rych spo­zie­ra ty­siąc twa­rzy wy­ro­bio­nych w ko­ści sło­nio­wej i któ­rych po­ko­le­nie prze­trwa­ło dwa rody chiń­skie; czar­ki z to­pa­zu na fi­li­gra­no­wych nóż­kach; mo­zai­ki bu­dzą­ce nie­prze­par­tą chęć kra­dzie­ży; ho­len­der­skie ob­ra­zy od­no­wio­ne przez Schin­ne­ra; anio­ły po­czę­te przez Ste­in­boc­ka, któ­re­mu nie za­wsze chce się je wy­ko­nać: po­sąż­ki rzeź­bio­ne przez ge­niu­szów, któ­rych ści­ga­ją wie­rzy­cie­le (praw­dzi­we wy­tłu­ma­cze­nie arab­skich mi­tów); prze­pysz­ne szki­ce na­szych naj­tęż­szych ar­ty­stów; ekra­ny, któ­rych bo­aze­rie opra­wia­ją ka­prys in­dyj­skich je­dwa­bi; por­tie­ry spły­wa­ją­ce zło­ci­sty­mi fa­la­mi spod dę­bo­wych kar­ni­szów, na któ­rych kłę­bi się całe po­lo­wa­nie; me­bel­ki god­ne pani de Pom­pa­do­ur, per­skie dy­wa­ny etc. Bo­gac­twa te, oświe­tlo­ne świa­tłem są­czą­cym się przez ko­ron­ko­we fi­ran­ki, zda­ją się jesz­cze pięk­niej­sze. Na kon­sol­ce, wśród sta­ro­żyt­no­ści, szpi­cró­zga z rę­ko­je­ścią ro­bo­ty pan­ny de Fau­ve­au świad­czy, że hra­bi­na lubi jeź­dzić kon­no. Taki jest bu­du­ar w r. 1837, wy­sta­wa to­wa­rów ba­wią­cych oko, jak gdy­by nuda gro­zi­ła temu naj­ru­chliw­sze­mu w świe­cie spo­łe­czeń­stwu. Dla­cze­go nic swo­je­go, nic co by bu­dzi­ło za­du­mę, spo­kój? Cze­mu? Bo nikt nie jest pew­ny ju­tra i każ­dy uży­wa ży­cia z mar­no­traw­stwem do­ży­wot­ni­ka.

Pew­ne­go ran­ka Kle­men­ty­na du­ma­ła po tro­sze, wy­cią­gnię­ta na roz­kosz­nej ka­nap­ce, z tych, z któ­rych nie moż­na wstać, tak do­brze ta­pi­cer, któ­ry je wy­my­ślił, umiał od­gad­nąć krą­gło­ści le­ni­stwa i sło­dy­cze far­nien­te. Otwar­te drzwi cie­plar­ni po­zwa­la­ły wni­kać woni ro­ślin oraz tro­pi­kal­nym za­pa­chom. Mło­da ko­bie­ta pa­trza­ła na Ada­ma pa­lą­ce­go wy­kwint­ny na­rgil: je­dy­na for­ma pa­le­nia, jaką do­pusz­cza­ła w tym apar­ta­men­ci­ku. Zręcz­nie upię­te por­tie­ry po­zwa­la­ły oku za­pu­ścić, się do wnę­trza dwóch wspa­nia­łych sa­lo­nów.. Je­den bia­ły ze zło­tem, któ­ry przy­wo­dził na myśl pa­łac For­bin-Jan­son, dru­gi w sty­lu Od­ro­dze­nia; Do ja­dal­ni, z któ­rą może ry­wa­li­zo­wać w Pa­ry­żu je­dy­nie ja­dal­nia ba­ro­na Nu­cin­ge­na, wie­dzie mały ko­ry­ta­rzyk, z su­fi­tem i zdo­bie­nia­mi w sty­lu Śre­dnio­wie­cza. Od stro­ny dzie­dziń­ca ko­ry­ta­rzyk przy­le­ga do du­że­go przed­po­ko­ju, z któ­re­go przez szkla­ne drzwi wi­dzi się prze­py­chy klat­ki scho­do­wej.

Hra­bio­stwo wsta­li wła­śnie od śnia­da­nia, nie­bo lśni­ło błę­ki­tem bez chmur­ki, był ko­niec kwiet­nia. Mał­żeń­stwo mia­ło za sobą dwa lata szczę­ścia, a Kle­men­ty­na do­pie­ro od dwóch dni od­kry­ła w domu coś, co trą­ci­ło se­kre­tem, ta­jem­ni­cą. Po­lak – po­wiedz­my i to jesz­cze na jego chwa­łę, jest na ogół sła­by wo­bec ko­bie­ty: ma dla niej tyle czu­ło­ści, że w Pol­sce scho­dzi przy niej na dru­gi plan: ale mimo że Po­lki są uro­cze, jesz­cze ła­twiej po­bi­je go pa­ry­żan­ka. To­też hra­bia Adam, przy­pie­ra­ny do muru, nie zdo­był się na ten nie­win­ny spryt, aby sprze­dać żo­nie ta­jem­ni­cę. Z ko­bie­tą trze­ba za­wsze umieć wy­zy­skać se­kret; to bu­dzi w niej sza­cu­nek, tak samo jak hul­taj pa­trzy z sza­cun­kiem na uczci­we­go czło­wie­ka, któ­ry mu się nie dał wy­strych­nąć na dud­ka. Hra­bia, bar­dziej dziel­ny niż mow­ny, pro­sił je­dy­nie, aby mu było wol­no od­po­wie­dzieć, do­pie­ro gdy skoń­czy swój na­rgil pe­łen tom­ba­ki.

– W po­dró­ży – mó­wi­ła – przy każ­dym kło­po­cie po­wia­da­łeś mi: „Pac to za­ła­twi!” Pi­sa­łeś tyl­ko wciąż do Paca! Za po­wro­tem wszy­scy mó­wią mi tu­taj: „ka­pi­tan!” Chcę wyjść?… Ka­pi­tan! Cho­dzi o za­pła­ce­nie ra­chun­ku?… Ka­pi­tan! Mój koń ma za ostre­go tra­pa, mel­du­je się to ka­pi­ta­no­wi Pa­co­wi. Sło­wem mam uczu­cie, że gra­my w do­mi­no: wszę­dzie Pac. Sły­szę wciąż tyl­ko o Pacu, a nie mogę uj­rzeć tego Paca. Co to jest Pac? Nie­chże mi da­dzą tego Paca.

– Czy coś idzie nie­do­brze? – spy­tał hra­bia po­rzu­ca­jąc boc­chet­ti­no swe­go na­rgi­lu.

– Wszyst­ko idzie tak do­brze, że nie­je­den ma­gnat z dwu­sto­ma ty­sią­ca­mi fran­ków ren­ty zruj­no­wał­by się ży­jąc tak, jak my ży­je­my za sto dzie­sięć – rze­kła. Po­cią­gnę­ła za bo­ga­tą ko­ron­ko­wą ta­śmę od dzwon­ka, ist­ne cac­ko. Na­tych­miast zja­wił się ka­mer­dy­ner ubra­ny jak mi­ni­ster.

– Pro­szę po­wie­dzieć panu ka­pi­ta­no­wi Pa­co­wi, że pra­gnę z nim mó­wić..

– Je­że­li so­bie wy­obra­żasz, że do­wiesz się cze­go!… uśmiech­nął się hra­bia Adam.

Nie od rze­czy bę­dzie wspo­mnieć, że Adam i Kle­men­ty­na, po­braw­szy się w grud­niu roku 1835 i spę­dziw­szy zimę w Pa­ryż, prze­po­dró­żo­wa­li rok 1836 po Wło­szech, Szwaj­ca­rii i Niem­czech. Wró­ciw­szy w grud­niu, hra­bi­na za­czę­ła pierw­szy raz przyj­mo­wać tej zimy, któ­ra wła­śnie się skoń­czy­ła. Wów­czas to za­uwa­ży­ła nie­me, pra­wie dys­kret­ne, ale do­bro­czyn­ne ist­nie­nie to­tum­fac­kie­go, któ­re­go oso­ba zda­wa­ła się nie­wi­dzial­na, owe­go ka­pi­ta­na Paca.

– Pan ka­pi­tan prze­pra­sza pa­nią hra­bi­nę, jest w staj­ni w stro­ju, któ­ry mu nie po­zwa­la zja­wić się w tej chwi­li. Sko­ro się tyl­ko ubie­rze, hra­bia Pac przyj­dzie na­tych­miast – rzekł ka­mer­dy­ner.

– Cóż on tam robi?

– Po­ka­zu­je, jak się po­win­no opa­try­wać ko­nia ja­śnie pani, któ­re­go Kon­stan­ty nie czy­ścił tak, jak pan ka­pi­tan ka­zał – od­parł ka­mer­dy­ner.

Hra­bi­na spoj­rza­ła na słu­żą­ce­go, był zu­peł­nie po­waż­ny, sło­wom jego nie to­wa­rzy­szył ów uśmie­szek, na jaki po­zwa­la­ją so­bie niż­si mó­wiąc o wyż­szym, któ­ry spadł nie­ja­ko do ich po­zio­mu.

– A, czy­ścił Korę.

– Wszak pani hra­bi­na wy­bie­ra się kon­no dziś rano? – rzekł lo­kaj, ale od­szedł bez od­po­wie­dzi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: