- W empik go
Fałszywa kochanka - ebook
Fałszywa kochanka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 203 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie potrzeba objaśniać, że Polak, mimo że wychodźca, nie kosztował ani grosza francuskiego rządu. Hrabia Adam należy do jednej z najstarszych i najznakomitszych rodzin w Polsce, spokrewnionej z większością książęcych domów niemieckich, z Sapiehami, Radziwiłłami, Rzewuskimi, Czartoryskimi, Leszczyńskimi, Jabłonowskimi, Lubomirskimi i wszystkimi wielkimi sarmackimi ski. Ale Francja Ludwika Filipa nie jest zbyt mocna w heraldyce i rodowód ten nie mógł być rekomendacją dla panującego wówczas mieszczaństwa. Zresztą, kiedy w roku 1833 Adam pojawił się na bulwarze des Italiens, we Frascati, w Jockey-Klubie, wiódł życie młodego hulaki, jak gdyby, straciwszy nadzieje polityczne, odzyskał swoje nałogi i chętkę do zabawy. Brano go za studenta. Wskutek ohydnej reakcyjnej polityki rządu naród polski spadł wówczas tak nisko, jak wysoko chcieli go wznieść republikanie. Osobliwa walka Ruchu z Oporem, dwa terminy, które za jakieś trzydzieści lat będą zupełnie niezrozumiałe, uczyniła zabawkę z tego, co miało być tak czcigodne; z imienia zwycięskiego narodu, któremu Francja użyczyła gościny, na rzecz którego urządzano zabawy, dla którego tańczono i śpiewano, wreszcie narodu, który w dobie walki między Europą a Francją ofiarował jej w roku 1796 sześć tysięcy ludzi, i to jakich ludzi!
Niech nikt z tego nie wyciąga wniosków, że autor chce potępiać cesarza Mikołaja w stosunku do Polski albo też Polskę w stosunku do cesarza Mikołaja. Po pierwsze, byłoby niedorzecznością wprowadzać dyskusje polityczne w opowiadanie, które ma bawić lub interesować. Następnie i Rosja, i Polska jednako miały słuszność; pierwsza, że chciała jedności swego państwa, druga, że chciała być wolna. Powiedzmy mimochodem, że Polska mogła była podbić Rosję wpływem swych obyczajów, zamiast ją zwalczać orężnie, na wzór Chińczyków, którzy schińszczyli z czasem Tatarów, i którzy, miejmy nadzieję, schińszczą Anglików. Polska powinna była spolszczyć Rosję; Poniatowski próbował tego w najmniej umiarkowanej okolicy Cesarstwa; ale ten szlachcic był królem nie zrozumianym, i to tym bardziej, iż może sam nie rozumiał siebie. W jakiż sposób nie nienawidzono by biedaków, którzy byli przyczyną ohydnego kłamstwa popełnionego w czasie owej rewii, kiedy to cały Paryż domagał się, aby ratować Polskę? Udawano, że bierze się Polaków za sprzymierzeńców partii republikańskiej, nie zastanawiając się, że Polska była republiką arystokratyczną. Z tą chwilą mieszczaństwo obrzuciło nikczemną wzgardą Polaków, których ubóstwiano kilka dni wprzódy. Powiew rewolucji zawsze odwracał paryżan od Północy ku Południowi, pod każdym rządem.
Trzeba koniecznie przypomnieć te zmiany opinii paryskiej, aby wytłumaczyć, w jaki sposób słowo Polak stało się w roku 1835 szyderczym epitetem w ustach narodu, który się uważa za najinteligentniejszy i najuprzejmiejszy pod słońcem, w centrum oświaty, w mieście, które dzierży berło literatury i sztuki. Istnieją niestety dwie odmiany polskich wychodźców: Polak republikanin, wychowanek Lelewela oraz Polak szlachcic ze stronnictwa, na którego czele stoi książę Czartoryski. Te dwie odmiany Polaków, to ogień i woda: ale czemu brat im to za złe? Czyż te przeciwieństwa nie zawsze powtarzają się u wychodźców, do jakiego bądź narodu należą, w jakiejkolwiek znajdą się stronie? Unosi się swój kraj i swoje nienawiści z sobą. W Brukseli dwaj francuscy księża emigranci okazywali sobie wyraźny wstręt, a kiedy spytano jednego z nich o przyczynę, odpowiedział wskazując towarzysza niedoli: „To jansenista”. Dante na swoim wygnaniu byłby chętnie zasztyletował przeciwnika Białych. Oto przyczyna ataków skierowanych na czcigodnego księcia Adama Czartoryskiego przez francuskich radykałów oraz źródło niełaski, w jaką popadła część emigracji polskiej w oczach sklepowych Cezarów i Aleksandrów.
W r. 1834 Adam Mieczysław Łagiński był tedy celem pary-. skich konceptów.
– Sympatyczny jest, chociaż Polak – mówił o nim Rastignac.
– Każdy Polak.jest z reguły wielkim panem – powiadał Maksym de Trailles – ale ten płaci karciane długi; zaczynam przypuszczać, że istotnie miał jakieś dobra.
Bez obrazy wygnańców, niech będzie wolno zauważyć, że lekkomyślność, beztroska, niestałość sarmackiego charakteru usprawiedliwiały te drwiny paryżan, którzy zresztą w podobnych okolicznościach byliby zupełnie podobni do Polaków. Arystokracja francuska, tak szlachetnie wspomagana przez arystokrację polską za Rewolucji, nie, odpłaciła równą monetą masowej emigracji polskiej z r. 1832. Miejmy smutną odwagę powiedzieć, iż nasze Saint-Germain wciąż jest jeszcze dłużnikiem Polski.
Czy hrabia Adam był bogaty, czy biedny, czy był awanturnikiem? Problem ten był długi czas nie rozstrzygnięty. Salony dyplomatyczne, wierne swoim instrukcjom, naśladowały milczenie cesarza Mikołaja, który uważał wówczas każdego polskiego emigranta za nieboszczyka. Tuilerie, wraz z większością tych, którzy w nich czerpią natchnienie, dały straszliwy dowód owej politycznej cnoty przystrojonej mianem rozsądku. Nie poznawano rosyjskiego księcia, z którym się paliło cygara na emigracji, ponieważ zdawało się, że popadł w niełaskę u cesarza Mikołaja. Wzięci we dwa ognie między rozsądek Dworu a rozsądek dyplomacji, Polacy z wyższych sfer żyli w biblijnej samotności super flumina Babilonis lub skupiali się w paru salonach służących za neutralny teren wszystkim opiniom. W Paryżu, tym mieście rozkoszy, gdzie roi się od rozrywek na wszystkich piętrach, polska lekkomyślność znalazła aż nadto pobudek, aby wieść hulaszcze życie. Powiedzmy wreszcie, że powierzchowność hrabiego Adama uprzedzała zrazu do niego. Istnieją dwa rodzaje Polaków, jak dwa rodzaje Angielek. Kiedy Angielka nie jest bardzo ładna, jest potwornie brzydka; otóż hrabia Adam należał do tej ostatniej kategorii. Drobna twarz o dość żółciowej cerze robiła wrażenie, jakby była zgnieciona sitem. Krótki nos, blond włosy, rude wąsy i broda czyniły go podobnym do kozy tym bardziej, że jest mały, chudy i że brudnożółte jego oczy uderzają owym kosym spojrzeniem, tak sławnym dzięki wierszowi Wirgiliusza.
W jaki sposób, mimo tak niekorzystnych warunków, posiada on wzięcie i ton bez zarzutu? Problem ten tłumaczy się wykwintem stroju oraz wychowaniem, które zawdzięcza matce, z domu Radziwiłłównie. O ile odwaga jego graniczy z szaleństwem, o tyle dowcip nie sięga poza zdawkowe i ulotne koncepty paryskiej gwary: ale niewielu młodych elegantów przewyższa go pod tym względem. Ludzie światowi rozmawiają dziś o wiele za dużo o koniach, dochodach, podatkach, posłach, aby francuska roż, mowa mogła być tym, czym była niegdyś. Dowcip wymaga wolnego czasu i pewnych nierówności stanowiska. Lepiej dziś może rozmawiają w Petersburgu i Wiedniu niż w Paryżu. Ludzie równi, nie potrzebują tylu finezji, mówią po prostu wszystko tak, jak jest. Kpiarze paryscy z trudnością tedy odkryli wielkiego pana w wesołym studencie, który w rozmowie skakał niedbale z tematu na temat, który gonił za rozrywkami z furią tym wiek-. szą, ile że uszedł świeżo wielkich niebezpieczeństw, i który opuściwszy ojczyznę, gdzie rodzina jego była bardzo znana, sądził, iż może wieść lekkomyślne życie nie narażając opinii.
Pewnego pięknego dnia Adam kupił sobie przy ulicy de la Pepiniere pałac. W pół roku później dom jego postawiony był na stopie najbogatszych domów w Paryżu. W chwili gdy Łagiński zaczynał sobie zdobywać pozycję, ujrzał we Włoskim Klementynę i zakochał się. W rok później odbył się ślub. Salon pani d'Espard dał hasło zachwytów. Matki córek na wydaniu dowiedziały się zbyt późno, że od dziewięćsetnego roku Łagińscy liczą się do najświetniejszych rodzin Północy. Wiedziona antypolską ostrożnością matka młodego hrabiego pożyczyła w chwili powstania od dwóch żydowskich bankierów olbrzymią sumę na swoje dobra i umieściła je w papierach francuskich. Hrabia Adam Łagiński posiadał osiemdziesiąt tysięcy franków renty. Nie dziwiono się już nieopatrzności, z jaką, zdaniem wielu salonów, pani de Serizy, stary dyplomata Ronquerolles oraz kawaler du Rouvre, ustąpili szalonej miłości siostrzenicy. Świat przeszedł jak zwykle z jednej ostateczności w drugą. Przez zimę r. 1836 hrabia Adam był w modzie, a Klementyna Łagińska stała się jedną z królowych Paryża. Pani Łagińska należy dziś do tego uroczego kółka młodych kobiet, w którym błyszczą panie de l'Estorade, de Portenduere, Maria de Vandenesse, panie du Guenic i de Maufrigneuse, kwiaty dzisiejszego Paryża, żyjące bardzo z dala od parweniuszów, łyków, i od gwiazd nowej polityki.
Wstęp ten był potrzebny, aby określić sferę, w której rozegrała się jedna z owych wzniosłych historii, mniej rzadkich, niż przypuszczają oszczercy naszych czasów. Są to niby piękne perły, owoc cierpienia lub bólu i podobnie jak perły kryją się pod twardą skorupą, na dnie tej otchłani, tego morza, tej wciąż wzburzonej fali zwanej światem, epoką, Paryżem, Londynem lub Petersburgiem, jak chcecie!
Jeżeli kiedy stała się faktem ta prawda, że architektura jest wyrazem obyczajów, to chyba po powstaniu roku 1830, pod panowaniem Orleanów! Majątki skurczyły się we Francji, majestatyczne pałace ojców idą bezustannie w gruz, a zastępują je owe koszary, gdzie nowy par Francji mieszka na trzecim piętrze nad wzbogaconym lekarzyną. Wszystkie style sąsiadują z sobą. Ponieważ nie ma już Dworu ani szlachty, które by nadawały ton, nie ma żadnej jedności w wytworach sztuki. Z drugiej strony nigdy architektura nie odkryła tańszych środków, aby małpować autentyczność, trwałość, i nie rozwinęła więcej talentu, pomysłów w wyzyskaniu miejsca. Dajcie takiemu artyście skrawek ogrodu po starym zburzonym pałacu, a zbuduje wam mały Louvre przeciążony ornamentami, wykombinuje dziedziniec, stajnie, a jeżeli chcecie, i ogród; wewnątrz nagromadzi tyle pokoików i korytarzy, tak dobrze omami oko, iż ma się wrażenie wygody. Roi się tam od tylu mieszkań, iż rodzina księcia gnieździ się w dawnej piekarni prezydenta sądu.
Pałac hrabiny Łagińskiej przy ulicy de la Pepiniere jest jednym z takich nowoczesnych tworów. Po prawej w dziedzińcu mieszczą się kuchnie i czeladnie, którym odpowiadają po lewej wozownie i stajnie. Loża odźwiernego mieści się pomiędzy dwiema ślicznymi bramami wjazdowymi. Wielki zbytek tego domu stanowi prześliczna cieplarnia przylegająca do buduaru na parterze, gdzie znajdują się wspaniałe salony przyjęć. To cacko architektury wzniósł pewien filantrop wygnany z Anglii; on zbudował cieplarnię, wytyczył ogród, polakierowal drzwi, wyłożył cegłami czeladnie, ukwiecił okna i ziścił cud podobny, w miniaturze oczywiście, do domku Jerzego IV w Brighton. Płodny, przemyślny, chyży robotnik paryski wyrzeźbił drzwi i okna. Sufity skopiowano ze średniowiecza albo też z pałaców weneckich; nie żałowano okładów z marmuru. Elschoet i Klagman wykonali supraporty i przystroili kominek. Schinner po mistrzowsku wymalował sufity. Cuda klatki schodowej, białej jak ramię kobiece, mogły iść o lepsze z cudami pałacu Rotszylda. Z powodu zamieszek cena tego kaprysu wyniosła nie więcej niż milion sto tysięcy franków. Dla Anglika to było za darmo.
Cały ten zbytek, nazywany książęcym przez ludzi, którzy nie wiedzą już, co to jest prawdziwy książę, zmieścił się w dawnym ogrodzie pałacowym jakiegoś liweranta, krezusa Rewolucji, zmarłego jako bankrut w Brukseli po krachu na Giełdzie. Anglik umarł w Paryżu na Paryż, bo dla wielu ludzi Paryż jest chorobą, czasami nawet kilkoma chorobami. Wdowa po nim, metodystka, żywiła głęboki wstręt do tego „kawalerskiego” domku nababa. Filantrop ów był to handlarz opium. Wdowa zarządziła sprzedaż skandalicznej posiadłości, w chwili gdy rozruchy podawały w wątpliwość „pokój za wszelką cenę”. Hrabia Adam skorzystał z tej sposobności, dowiecie się jak, gdyż było to bardzo odległe od jego wielkopańskich nawyków.
Za domem rozciąga się aksamitny trawnik ocieniony w głębi wykwintnym gaikiem egzotycznych drzew, z których wyziera chińska altana ze swymi niemymi dzwonkami i nieruchomymi złoconymi jajkami. Cieplarnia i jej fantazyjne przybudówki zasłaniają mur od południa. Drugi mur, naprzeciwko cieplarni, schowany jest pod pnącymi roślinami, tworzącymi portyki przy pomocy prętów pomalowanych na zielono i połączonych poprzecznymi drążkami. Ta łąka, ten gaj kwiatów, te ścieżki wysypane piaskiem, ta imitacja lasu, te napowietrzne palisady, wszystko to mieści się na przestrzeni dwudziestu pięciu sążni, które warte są dziś czterysta tysięcy franków, tyle co prawdziwy las. W tym zaciszu, stworzonym w środku Paryża, śpiewają ptaszki, są tam kosy, słowiki, gile i mnóstwo wróbli. Cieplarnia jest niby olbrzymia żardiniera, w której powietrze przesycone jest zapachami i gdzie można się przechadzać w zimie, tak jakby lato lśniło całym swym żarem. Sposoby, jakimi sporządza się dowolny klimat, tropiki, Chiny lub Włochy, zręcznie są ukryte oczom. Rury, w których krąży wrząca woda czy para, obłożone są ziemią i wydają się niby girlandy żywych kwiatów. Buduar jest obszerny. Cudem tej paryskiej wróżki zwanej Architekturą jest to, aby na szczupłej przestrzeni wszystko uczynić wielkim. Buduar młodej hrabiny był ambicją artysty, któremu hrabia Adam powierzył odświeżenie pałacyku. Występek jest tam niemożliwy: za wiele jest tam ładnych cacek. Miłość nie miałaby się gdzie rozłożyć między chińskimi rzeźbionymi komódkami, z których spoziera tysiąc twarzy wyrobionych w kości słoniowej i których pokolenie przetrwało dwa rody chińskie; czarki z topazu na filigranowych nóżkach; mozaiki budzące nieprzepartą chęć kradzieży; holenderskie obrazy odnowione przez Schinnera; anioły poczęte przez Steinbocka, któremu nie zawsze chce się je wykonać: posążki rzeźbione przez geniuszów, których ścigają wierzyciele (prawdziwe wytłumaczenie arabskich mitów); przepyszne szkice naszych najtęższych artystów; ekrany, których boazerie oprawiają kaprys indyjskich jedwabi; portiery spływające złocistymi falami spod dębowych karniszów, na których kłębi się całe polowanie; mebelki godne pani de Pompadour, perskie dywany etc. Bogactwa te, oświetlone światłem sączącym się przez koronkowe firanki, zdają się jeszcze piękniejsze. Na konsolce, wśród starożytności, szpicrózga z rękojeścią roboty panny de Fauveau świadczy, że hrabina lubi jeździć konno. Taki jest buduar w r. 1837, wystawa towarów bawiących oko, jak gdyby nuda groziła temu najruchliwszemu w świecie społeczeństwu. Dlaczego nic swojego, nic co by budziło zadumę, spokój? Czemu? Bo nikt nie jest pewny jutra i każdy używa życia z marnotrawstwem dożywotnika.
Pewnego ranka Klementyna dumała po trosze, wyciągnięta na rozkosznej kanapce, z tych, z których nie można wstać, tak dobrze tapicer, który je wymyślił, umiał odgadnąć krągłości lenistwa i słodycze farniente. Otwarte drzwi cieplarni pozwalały wnikać woni roślin oraz tropikalnym zapachom. Młoda kobieta patrzała na Adama palącego wykwintny nargil: jedyna forma palenia, jaką dopuszczała w tym apartamenciku. Zręcznie upięte portiery pozwalały oku zapuścić, się do wnętrza dwóch wspaniałych salonów.. Jeden biały ze złotem, który przywodził na myśl pałac Forbin-Janson, drugi w stylu Odrodzenia; Do jadalni, z którą może rywalizować w Paryżu jedynie jadalnia barona Nucingena, wiedzie mały korytarzyk, z sufitem i zdobieniami w stylu Średniowiecza. Od strony dziedzińca korytarzyk przylega do dużego przedpokoju, z którego przez szklane drzwi widzi się przepychy klatki schodowej.
Hrabiostwo wstali właśnie od śniadania, niebo lśniło błękitem bez chmurki, był koniec kwietnia. Małżeństwo miało za sobą dwa lata szczęścia, a Klementyna dopiero od dwóch dni odkryła w domu coś, co trąciło sekretem, tajemnicą. Polak – powiedzmy i to jeszcze na jego chwałę, jest na ogół słaby wobec kobiety: ma dla niej tyle czułości, że w Polsce schodzi przy niej na drugi plan: ale mimo że Polki są urocze, jeszcze łatwiej pobije go paryżanka. Toteż hrabia Adam, przypierany do muru, nie zdobył się na ten niewinny spryt, aby sprzedać żonie tajemnicę. Z kobietą trzeba zawsze umieć wyzyskać sekret; to budzi w niej szacunek, tak samo jak hultaj patrzy z szacunkiem na uczciwego człowieka, który mu się nie dał wystrychnąć na dudka. Hrabia, bardziej dzielny niż mowny, prosił jedynie, aby mu było wolno odpowiedzieć, dopiero gdy skończy swój nargil pełen tombaki.
– W podróży – mówiła – przy każdym kłopocie powiadałeś mi: „Pac to załatwi!” Pisałeś tylko wciąż do Paca! Za powrotem wszyscy mówią mi tutaj: „kapitan!” Chcę wyjść?… Kapitan! Chodzi o zapłacenie rachunku?… Kapitan! Mój koń ma za ostrego trapa, melduje się to kapitanowi Pacowi. Słowem mam uczucie, że gramy w domino: wszędzie Pac. Słyszę wciąż tylko o Pacu, a nie mogę ujrzeć tego Paca. Co to jest Pac? Niechże mi dadzą tego Paca.
– Czy coś idzie niedobrze? – spytał hrabia porzucając bocchettino swego nargilu.
– Wszystko idzie tak dobrze, że niejeden magnat z dwustoma tysiącami franków renty zrujnowałby się żyjąc tak, jak my żyjemy za sto dziesięć – rzekła. Pociągnęła za bogatą koronkową taśmę od dzwonka, istne cacko. Natychmiast zjawił się kamerdyner ubrany jak minister.
– Proszę powiedzieć panu kapitanowi Pacowi, że pragnę z nim mówić..
– Jeżeli sobie wyobrażasz, że dowiesz się czego!… uśmiechnął się hrabia Adam.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że Adam i Klementyna, pobrawszy się w grudniu roku 1835 i spędziwszy zimę w Paryż, przepodróżowali rok 1836 po Włoszech, Szwajcarii i Niemczech. Wróciwszy w grudniu, hrabina zaczęła pierwszy raz przyjmować tej zimy, która właśnie się skończyła. Wówczas to zauważyła nieme, prawie dyskretne, ale dobroczynne istnienie totumfackiego, którego osoba zdawała się niewidzialna, owego kapitana Paca.
– Pan kapitan przeprasza panią hrabinę, jest w stajni w stroju, który mu nie pozwala zjawić się w tej chwili. Skoro się tylko ubierze, hrabia Pac przyjdzie natychmiast – rzekł kamerdyner.
– Cóż on tam robi?
– Pokazuje, jak się powinno opatrywać konia jaśnie pani, którego Konstanty nie czyścił tak, jak pan kapitan kazał – odparł kamerdyner.
Hrabina spojrzała na służącego, był zupełnie poważny, słowom jego nie towarzyszył ów uśmieszek, na jaki pozwalają sobie niżsi mówiąc o wyższym, który spadł niejako do ich poziomu.
– A, czyścił Korę.
– Wszak pani hrabina wybiera się konno dziś rano? – rzekł lokaj, ale odszedł bez odpowiedzi.