Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Fantazja d-ra Ox. Une fantaisie du docteur Ox - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fantazja d-ra Ox. Une fantaisie du docteur Ox - ebook

Humorystyczna powieść science fiction napisana przez francuskiego pisarza Julesa Verne'a. Opisuje eksperyment jednego z doktorów Ox i inspirowany jest prawdziwym lub domniemanym wpływem tlenu na żywe istoty. Akcja powieści toczy się w wyimaginowanej wiosce Quiquendone we Flandrii Zachodniej, której obywatele określani są jako ludzie zamożni, rozsądni, rozważni, towarzyscy, z przeciętnym temperamentem, gościnni, życzliwi i gdzie nawet „psy nie gryzą, a koty nie drapią”. Pewien naukowiec dr Ox przychodzi do władz i proponuje zbudowanie nowatorskiego systemu oświetlenia gazowego bez żadnych kosztów dla miasta. Oferta zostaje przyjęta z radością. Dr Ox i jego asystent Gédéon Ygène (których nazwiska tworzą słowo oxygène - „tlen”) proponują zastosowanie elektrolizy do rozdzielenia wody na wodór i tlen oraz pompowanie tych dwóch gazów oddzielnymi rurami do miasta. Sekretnym planem lekarza jest jednak przeprowadzenie na dużą skalę eksperymentu dotyczącego wpływu tlenu na rośliny, zwierzęta i ludzi, dlatego przepompowuje nadmiar niewidzialnego i bezwonnego gazu przez wszystkie lampy. Wzbogacone powietrze ma niezwykły wpływ na miasto. Przyspiesza wzrost roślin, wywołuje podniecenie i agresywność u zwierząt i ludzi. Ostatecznie podekscytowani mieszkańcy Quiquendone decydują się wyruszyć na wojnę z sąsiednią wioską Virgamen, aby pomścić dawne przestępstwo: w 1195 r. krowa należąca do tego miasta odważyła się wejść na quiquendońskie pole i zjeść kilka kęsów ich trawy. Jednak, gdy armia była w drodze do bitwy, wypadek w fabryce doktora Oxa powoduje wymieszanie tlenu i wodoru, powodując ogromną eksplozję, która niszczy fabrykę. Historia kończy się, gdy miasto powraca do swojego tradycyjnego, powolnego i cichego stylu życia. Dr Ox i jego asystent, których nie było w zakładzie w momencie wypadku, zniknęli bez śladu. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et français.
Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-091-8
Rozmiar pliku: 181 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Fantazja D-Ra Ox

I.

Jak bezpożytecznem jest szukać miasteczka Quiquendonc nawet na najdokładniejszych kartach geograficznych.

Jeżeli szukać będziecie na mappie starożytnej lub nowożytnej Flandryi, miasteczka Quiquendonc, prawdopodobnem jest, że go tam nie znajdziecie. Czyż więc Quiquendonc zaginęło? Nie. Czy ma być miastem dopiero w przyszłości? Wcale nie. Istnieje ono na przekór geografii, istnieje od lat ośmiuset czy dziewięciuset nawet, a przypuszczając że ma duszę każdy z jego mieszkańców, liczy dwa tysiące trzysta dziewiędziesiąt trzy dusze. Quiquendonc leży o trzynaście i pół kilometrów na północo-wschód Audenardu, a o piętnaście i ćwierć kilom. na południe Bruges, w samym środku Flandryi. Vaar rzeczka wpadająca do Escaut przepływa pod jego trzema mostami, silnie przypominającemi budową odległe czasy średniowieczne... Chwalą tu stary zamek, którego węgielny kamień położył w 1197 r. Baudouin (późniejszy cesarz w Konstantynopolu), oraz ratusz o dwóch oknach gotyckich i okrągłej wieżyczce wzniesionej po nad poziom o 357 stóp. Z wieżyczki tej daje się słyszeć co godzina kurant zegarowy o pięciu oktawach, istny fortepijan napowietrzny, którego sława przewyższa o wiele sławę głośnego zegaru z kurantem w Bruges. Cudzoziemiec, zabłądziwszy kiedy niekiedy do Quiquendonc, nie opuszcza go nigdy nie zwiedziwszy sali Statuderów, ozdobionej portretem Wilhelma de Nassau, malowanym przez Brandona; ambony kościoła świętej Magloiry, arcydzieła architektury XVI wieku; studni z żelaza lanego, wydrążonej w środku wielkiego placu św. Erunfa, której wspaniałą ornamentacyą wykonał Quentin Metsys, malarz kowal, i grobu kiedyś Maryi Burgundzkiej, córki Karola Śmiałego, spoczywającej teraz w kościele Notre-Dame w Bruges... Głównym przedmiotem handlu miasteczka Quiquendonc jest sprzedaż na wielką skalę śmietany i cukru owsianego. Władza miejska od niepamiętnych czasów, spoczywa w ręku członków rodziny van Tricasse, a mimo to przecież wszystko, Quiquendonc nie znajduje się, jakeśmy już powiedzieli na karcie Flandryi! Czy to więc nieudolność geografów czy umyślne złośliwe opuszczenie? Tego wam wytłómaczyć nie mogę; ale za to zapewniam najuroczyściej, że Quiquendonc istnieje w rzeczywistości, że ma małe wązkie uliczki, niekoniecznie pokaźne domostwa, targi i burmistrza, a nadto Quiquendonc niezbyt dawno było widownią wypadków zadziwiających, nadzwyczajnych, nieprawdopodobnych a jednak prawdziwych, które w dalszym ciągu jak najwierniej opowiem.

Trudno doprawdy nietylko powiedzieć, ale nawet pomyśleć choćby cokolwiek złego o mieszkańcach wschodniej Flandryi. Ludzie to bogaci, mądrzy, oszczędni, towarzyscy, uprzejmi, gościnni, trochę może ociężali w mowie i na umyśle, ależ ten ostatni niedostatek nie wyjaśnia dla czego jedno z najbardziej zajmujących miast na ich terrytoryjum, ma dopiero kiedyś tam kiedyś figurować w topografii nowożytnej.

Opuszczenie to byłoby ma się rozumieć daleko smutniejszem, gdyby historyja lub w braku historyi kronika, albo w braku kroniki tradycyja kraju czyniły już kiedy wzmiankę jaką o tak niesprawiedliwie zapoznanem miasteczku! Aliści ani atlasy, ani przewodniki ani też opisy podróży nic o niem nigdzie nie mówią. Nawet M. Jeanne, ten przezorny historyjograf wiosek, nie mówi o niem ani słowa. Bogu samemu wiadomo jak takie milczenie źle oddziaływa na handel i przemysł miejscowy, chociaż muszę tu nadmienić, że Quiquendonc nie ma ani przemysłu ani handlu, i że obchodzi się bez tego doskonale. Cukier owsiany i śmietana konsumuje się na miejscu i nigdzie się nic nie wyseła. Mieszkańcom wszakże Quiquendonc niczego nie brakuje. Żądze ich są umiarkowane, życie skromne; spokojni są, zimni, flegmatyczni, jednem słowem „Flamandowie są,” jakich się spotyka jeszcze niekiedy pomiędzy Escaut i morzem Północnem.II.

W którym burmistrz van Tricasse i radny Niklausse rozmawiają o interesach miasta.

– Pan sądzisz? rzekł burmistrz.

– Tak... sądzę... odpowiedział radny po kilku minutach milczenia.

– Że tego nie można lekceważyć, dodał uroczyście burmistrz.

– Lat to już dziesięć jak rozmyślamy o tym ważnym interesie, odpowiedział radny Niklausse, a jednak upewniam pana, panie van Tricasse, że na swoję odpowiedzialność przyjąć tego nie mogę...

– Pojmuję dobrze pańskie obawy, odrzekł pan van Tricasse po kwadransie namysłu; pojmuję pańskie obawy i zupełnie je podzielam. Nie możemy wydawać decyzyi nie zbadawszy najdokładniej wpierw sprawy.

– Posada komisarza cywilnego, chyba że niejest potrzebną w mieście tak spokojnem jak Quiquendonc, odezwał się Niklausse.

– Poprzednik nasz, rzekł van Tricasse tonem poważnym; poprzednik nasz mi powiedział, że nigdy nie ośmielał się tego powiedzieć, aby sąd jakiś mógł być zupełnie pewnym. Każde twierdzenie podlega często skutkom wcale nieprzyjemnym.

Radny kiwnął głową na znak, że podziela to zupełnie sprawiedliwe zdanie i zamilkł na pół godziny. Po tej przerwie podczas której ani radny ani burmistrz palcem nawet nie poruszyli, Niklausse zapytał van Tricassa, czy jego poprzednik, tak przed dwudziestoma dajmy na to laty, nie miał na myśli zniesienia posady komisarza cywilnego, rok rocznie obciążającej budżet miasta Quiquendonc summą tysiąca trzystu sześćdziesięciu pięciu franków, z centymami.

– W samej rzeczy to jest rzeczywiście, odrzekł burmistrz, podnosząc z majestatyczną powagą rękę do gładkiego czoła; w samej rzeczy, zacny ten człowiek umarł zanim zdołał zadecydować, tak tę jak i wiele innych kwestyj spornych. To było i taktowne i mądre. Dla czegóż nie miałbym pójść w jego ślady?

Radny Niklausse, nie był zdolnym do opozycyi, więc nie odrzekł ani słowa.

– Człowiek, który umiera nic nie zdecydowawszy, dorzucił poważnie van Tricasse, bliskim jest osiągnienia doskonałości na tym świecie! poczem przycisnął do ust koniec małego palca tłumiąc głos i wydając lekkie westchnienie. Prawie w tej samej chwili kroki jakieś lekkie, dały się posłyszeć w sieni. Mysz nie uczyniłaby mniejszego szelestu sunąc po miękkim kobiercu. Drzwi pokoju otwarły się i ukazała się w nich młoda dziewczyna, blondynka o długich włosach i jasnem wejrzeniu. Była to Suzel van Tricasse, jedyna córka burmistrza. Podała ojcu fajkę nałożoną z przykrywką miedzianą, i nie rzekłszy słowa znikła tak cichutko, jak się zjawiła.

Pan burmistrz zapalił lulkę i otoczył się wkrótce obłokiem niebieskawego dymu, a radny Niklausse pogrążył się tymczasem w głębokiej zadumie.

Pokój, w którym debatowali dwaj znakomici mężowie, był gabinetem suto ozdobionym w rzeźby z ciemnego jakiegoś drzewa. Wysoki kominek z obszernem ogniskiem, na którem można było pomieścić cały dąb, albo upiec tęgiego wołu, zajmował jednę ścianę gabinetu, i stał naprzeciwko okna okratowanego, którego szyby kolorowe łagodziły promienie światła dziennego. Po nad kominkiem w ramach starożytnych wisiał portret jakiegoś dobrodusznego człeczyny, dzieło niby malarza Hemlinga, przedstawiające jednego z przodków van Tricassa, wywodzących ród swój od XIV wieku i z czasów w których Flamandczykowie i Gui z Dampierre, walczyli przeciwko cesarzowi Rudolfowi Habsburskiemu.

Gabinet ten to część domu burmistrza, najpiękniejszego ma się rozumieć w Quiquendonc; zbudowanego w guście flamandzkim i ze wszystkiemi możliwemi grymasami. W klasztorze Kartuzów albo w instytucie głuchoniemych, nigdy spokojniej jak w tym domu nie było. Nie posłyszałeś tam nigdy najmniejszego hałasu, bo nie chodzono tam lecz się przesuwano; nie mówiono lecz szeptano. A płci pięknej nie brakowało w tym przybytku wszelako. Oprócz burmistrza żyły tutaj, żona jego pani Brygida van Tricasse, córka Suzel van Tricasse, i służąca Lothé Jansehén. Mieszkała tu również siostra burmistrza, ciotka Hermancyja, stara panna używająca również imienia Tatanémancyi, nadanego jej kiedyś przez siostrzenicę Suzel, kiedy jeszcze była dzieckiem. Pomimo otóż tylu i tak zapalnych łatwo żywiołów, w domu burmistrza panował wieczysty pokój.

Burmistrz miał lat pięćdziesiąt, nie tłusty nie chudy, nie mały nie duży, nie stary nie młody, nie wesoły nie smutny, nie zadowolony nie znudzony, nie energiczny nie mięki, nie dumny nie pokorny, nie dobry nie zły, nie rozrzutny nie chciwy, nie mężny nie tchórz, słowem nie za wiele nie za mało, ne quid nimis; człowiek umiarkowany we wszystkiem; lecz po niezmiennej powolności jego ruchów, po dolnych policzkach nieco zwieszonych, po powiece stale podniesionej w górę, po czole gładkiem, jak mosiężna płyta bez zmarszczki, po muskułach mało wydatnych, fizyjognomista mógł bez wielu trudów rozpoznać, że pan van Tricasse, była to flegma uosobiona. Nigdy z gniewu ani namiętności lub jakiegoś doznanego wzruszenia, nie przyspieszało się bicie serca tego człowieka, nigdy oblicze jego nie nabierało kolorów, źrenica nigdy nie zmieniała swej wielkości, pod wpływem irytacyi prędko zresztą przechodzącej.

Odziewał się zawsze w jedno ubranie czysto utrzymane, w suknie ani za obszerne ani za ciasne, które się nigdy nie niszczyły. Obuty był w grube trzewiki z potrójnemi podeszwami i srebrnemi spinkami, które swą trwałością przyprowadzały do rozpaczy szewca. Na głowie nosił obszerny kapelusz, pamiętający epokę w której Flandryja była stanowczo odseparowaną od Holandyi, co pozwala przypisywać temu szacownemu nakryciu głowy, lat czterdzieści kilka. Namiętności zużywają ciało, duszę i nawet odzienie, a godny burmistrz apatyczny, niedbały, obojętny, do niczego namiętności nie objawiał. Nic więc nie niszczył i sam się nie zużywał a tem samem był jedynym człowiekiem odpowiednim do zarządu miastem Quiquendonc i jego spokojnemi mieszkańcami.

Miasto rzeczywiście nie mniej było spokojne jak dom van Tricassa. Otóż w tej spokojnej siedzibie burmistrz liczył, że dojdzie do granic najodleglejszych życia ludzkiego; mniemając zawsze, że ukochana Brygida van Tricasse jego żona uprzedzi go do grobu, w którym nie znajdzie z pewnością spoczynku większego, nad ten jakiego od 60 lat zażywa już na ziemi.

Rzecz ta wszakże potrzebuje wytłómaczenia. Rodzina van Tricasse mogła słusznie nosić nazwisko Jeannot. A oto dla czego:

Każdemu z podań ludowych wiadomo o sławnym nigdy nie zużywającym się nożu Jeannota. Nóż ten rzeczywiście był nieśmiertelnym dzięki temu, iż gdy zużył się trzonek stary nowym go zastępowano, a gdy stępiło się i ostrze, ostrze nowe zaraz zakładano. Taka słowo w słowo manipulacyja praktykowała się od niepamiętnych czasów w familii van Tricasse, której nawet natura sprzyjała z nadzwyczajną przychylnością. Od r. 1340 widziano zawsze niezmiennie owdowiałego van Tricasse, żeniącego się z młodą osobą z familii van Tricasse, która znów młoda osoba owdowiawszy wychodziła za van Tricasse, młodszego od siebie i t. d. bez końca.

Otóż godna pani Brygida van Tricasse była powtórnie zamężną a przez poszanowanie tradycyj powinna była uprzedzić na tamten świat swojego małżonka o dziesięć lat młodszego; aby zrobić miejsce dla nowej pani van Tricasse. Szanowny burmistrz liczył na to na pewno i czekał...

Taki to był ten dom spokojny i cichy, którego drzwi nie skrzypiały, szyby nie brzęczały, podłogi nie uginały się, kominy nie dymiły, meble nie trzeszczały, zamki nie klekotały i którego mieszkańcy chodzili cichutko, niby cienie przesuwających się po ziemi duchów. Dom ten boski Harpokrat wybrałby pewnie na świątynię pokoju.Une fantaisie du docteur Ox

I

Comme quoi il est inutile de chercher, même sur les meilleures cartes, la petite ville de Quiquendone.

Si vous cherchez sur une carte des Flandres, ancienne ou moderne, la petite ville de Quiquendone, il est probable que vous ne l’y trouverez pas. Quiquendone est-elle donc une cité disparue ? Non. Une ville à venir ? Pas davantage. Elle existe, en dépit des géographies, et cela depuis huit à neuf cents ans. Elle compte même deux mille trois cent quatre-vingt-treize âmes, en admettant une âme par chaque habitant. Elle est située à treize kilomètres et demi dans le nord-ouest d’Audenarde et à quinze kilomètres un quart dans le sud-est de Bruges, en pleine Flandre. Le Vaar, petit affluent de l’Escaut, passe sous ses trois ponts, encore recouverts d’une antique toiture du moyen âge, comme à Tournay. On y admire un vieux château, dont la première pierre fut posée, en 1197, par le comte Baudouin, futur empereur de Constantinople, et un hôtel de ville à demi-fenêtres gothiques, couronné d’un chapelet de créneaux, que domine un beffroi à tourelles, élevé de trois cent cinquante-sept pieds au-dessus du sol. On y entend, à chaque heure, un carillon de cinq octaves, véritable piano aérien, dont la renommée surpasse celle du célèbre carillon de Bruges. Les étrangers – s’il en est jamais venu à Quiquendone – ne quittent point cette curieuse ville sans avoir visité sa salle des stathouders, ornée du portrait en pied de Guillaume de Nassau par Brandon ; le jubé de l’église Saint-Magloire, chef-d’œuvre de l’architecture du xvie siècle ; le puits en fer forgé qui se creuse au milieu de la grande place Saint-Ernuph, dont l’admirable ornementation est due au peintre-forgeron Quentin Metsys ; le tombeau élevé autrefois à Marie de Bourgogne, fille de Charles le Téméraire, qui repose maintenant dans l’église de Notre-Dame de Bruges, etc. Enfin, Quiquendone a pour principale industrie la fabrication des crèmes fouettées et des sucres d’orge sur une grande échelle. Elle est administrée de père en fils depuis plusieurs siècles par la famille van Tricasse ! Et pourtant Quiquendone ne figure pas sur la carte des Flandres ! Est-ce oubli des géographes, est-ce omission volontaire ? C’est ce que je ne puis vous dire ; mais Quiquendone existe bien réellement avec ses rues étroites, son enceinte fortifiée, ses maisons espagnoles, sa halle et son bourgmestre, – à telles enseignes qu’elle a été récemment le théâtre de phénomènes surprenants, extraordinaires, invraisemblables autant que véridiques, et qui vont être fidèlement rapportés dans le présent récit.

Certes, il n’y a aucun mal à dire ni à penser des Flamands de la Flandre occidentale. Ce sont des gens de bien, sages, parcimonieux, sociables, d’humeur égale, hospitaliers, peut-être un peu lourds par le langage et l’esprit ; mais cela n’explique pas pourquoi l’une des plus intéressantes villes de leur territoire en est encore à figurer dans la cartographie moderne.

Cette omission est certainement regrettable. Si encore l’histoire, ou à défaut de l’histoire les chroniques, ou à défaut des chroniques la tradition du pays, faisaient mention de Quiquendone ! Mais non, ni les atlas, ni les guides, ni les itinéraires n’en parlent. M. Joanne lui-même, le perspicace dénicheur de bourgades, n’en dit pas un mot. On conçoit combien ce silence doit nuire au commerce, à l’industrie de cette ville. Mais nous nous hâterons d’ajouter que Quiquendone n’a ni industrie ni commerce, et qu’elle s’en passe le mieux du monde. Ses sucres d’orge et ses crèmes fouettées, elle les consomme sur place et ne les exporte pas. Enfin les Quiquendoniens n’ont besoin de personne. Leurs désirs sont restreints, leur existence est modeste ; ils sont calmes, modérés, froids, flegmatiques, en un mot « Flamands », comme il s’en rencontre encore quelquefois entre l’Escaut et la mer du Nord.II

Où le bourgmestre van Tricasse et le conseiller Niklausse s’entretiennent des affaires de la ville.

« Vous croyez ? demanda le bourgmestre.

– Je le crois, répondit le conseiller, après quelques minutes de silence.

– C’est qu’il ne faut point agir à la légère, reprit le bourgmestre.

– Voilà dix ans que nous causons de cette affaire si grave, répliqua le conseiller Niklausse, et je vous avoue, mon digne van Tricasse, que je ne puis prendre encore sur moi de me décider.

– Je comprends votre hésitation, reprit le bourgmestre, qui ne parla qu’après un bon quart d’heure de réflexion, je comprends votre hésitation et je la partage. Nous ferons sagement de ne rien décider avant un plus ample examen de la question.

– Il est certain, répondit Niklausse, que cette place de commissaire civil est inutile dans une ville aussi paisible que Quiquendone.

– Notre prédécesseur, répondit van Tricasse d’un ton grave, notre prédécesseur ne disait jamais, n’aurait jamais osé dire qu’une chose est certaine. Toute affirmation est sujette à des retours désagréables. »

Le conseiller hocha la tête en signe d’assentiment, puis il demeura silencieux une demi-heure environ. Après ce laps de temps, pendant lequel le conseiller et le bourgmestre ne remuèrent pas même un doigt, Niklausse demanda à van Tricasse si son prédécesseur – il y avait quelque vingt ans – n’avait pas eu comme lui la pensée de supprimer cette place de commissaire civil, qui, chaque année, grevait la ville de Quiquendone d’une somme de treize cent soixante-quinze francs et des centimes.

« En effet, répondit le bourgmestre, qui porta avec une majestueuse lenteur sa main à son front limpide, en effet ; mais ce digne homme est mort avant d’avoir osé prendre une détermination, ni à cet égard, ni à l’égard d’aucune autre mesure administrative. C’était un sage. Pourquoi ne ferais-je pas comme lui ? »

Le conseiller Niklausse eût été incapable d’imaginer une raison qui pût contredire l’opinion du bourgmestre.

« L’homme qui meurt sans s’être jamais décidé à rien pendant sa vie, ajouta gravement van Tricasse, est bien près d’avoir atteint la perfection en ce monde ! »

Cela dit, le bourgmestre pressa du bout du petit doigt un timbre au son voilé, qui fit entendre moins un son qu’un soupir. Presque aussitôt, quelques pas légers glissèrent doucement sur les carreaux du palier. Une souris n’eût pas fait moins de bruit en trottinant sur une épaisse moquette. La porte de la chambre s’ouvrit en tournant sur ses gonds huilés. Une jeune fille blonde, à longues tresses, apparut. C’était Suzel van Tricasse, la fille unique du bourgmestre. Elle remit à son père avec sa pipe bourrée à point un petit brasero de cuivre, ne prononça pas une parole, et disparut aussitôt, sans que sa sortie eût produit plus de bruit que son entrée.

L’honorable bourgmestre alluma l’énorme fourneau de son instrument, et s’effaça bientôt dans un nuage de fumée bleuâtre, laissant le conseiller Niklausse plongé au milieu des plus absorbantes réflexions.

La chambre dans laquelle causaient ainsi ces deux notables personnages, chargés de l’administration de Quiquendone, était un parloir richement orné de sculptures en bois sombre. Une haute cheminée, vaste foyer dans lequel eût pu brûler un chêne ou rôtir un bœuf, occupait tout un panneau du parloir et faisait face à une fenêtre à treillis, dont les vitraux peinturlurés tamisaient doucement les rayons du jour. Dans un cadre antique, au-dessus de la cheminée, apparaissait le portrait d’un bonhomme quelconque, attribué à Hemling, qui devait représenter un ancêtre des van Tricasse, dont la généalogie remonte authentiquement au quatorzième siècle, époque à laquelle les Flamands et Gui de Dampierre eurent à lutter contre l’empereur Rodolphe de Hapsbourg.

Ce parloir faisait partie de la maison du bourgmestre, l’une des plus agréables de Quiquendone. Construite dans le goût flamand et avec tout l’imprévu, le caprice, le pittoresque, le fantaisiste que comporte l’architecture ogivale, on la citait entre les plus curieux monuments de la ville. Un couvent de chartreux ou un établissement de sourds-muets n’eussent pas été plus silencieux que cette habitation. Le bruit n’y existait pas ; on n’y marchait pas, on y glissait ; on n’y parlait pas, on y murmurait. Et cependant les femmes ne manquaient point à la maison, qui, sans compter le bourgmestre van Tricasse, abritait encore sa femme, Mme Brigitte van Tricasse, sa fille, Suzel van Tricasse, et sa servante, Lotchè Janshéu. Il convient de citer aussi la sœur du bourgmestre, la tante Hermance, vieille fille répondant encore au nom de Tatanémance, que lui donnait autrefois sa nièce Suzel, du temps qu’elle était petite fille. Eh bien, malgré tous ces éléments de discorde, de bruit, de bavardage, la maison du bourgmestre était calme comme le désert.

Le bourgmestre était un personnage de cinquante ans, ni gras ni maigre, ni petit ni grand, ni vieux ni jeune, ni coloré ni pâle, ni gai ni triste, ni content ni ennuyé, ni énergique ni mou, ni fier ni humble, ni bon ni méchant, ni généreux ni avare, ni brave ni poltron, ni trop ni trop peu, – ne quid nimis, – un homme modéré en tout ; mais à la lenteur invariable de ses mouvements, à sa mâchoire inférieure un peu pendante, à sa paupière supérieure immuablement relevée, à son front uni comme une plaque de cuivre jaune et sans une ride, à ses muscles peu saillants, un physionomiste eût sans peine reconnu que le bourgmestre van Tricasse était le flegme personnifié. Jamais, – ni par la colère, ni par la passion, – jamais une émotion quelconque n’avait accéléré les mouvements du cœur de cet homme ni rougi sa face ; jamais ses pupilles ne s’étaient contractées sous l’influence d’une irritation, si passagère qu’on voudrait la supposer. Il était invariablement vêtu de bons habits ni trop larges ni trop étroits, qu’il ne parvenait pas à user. Il était chaussé de gros souliers carrés à triple semelle et à boucles d’argent, qui, par leur durée, faisaient le désespoir de son cordonnier. Il était coiffé d’un large chapeau, qui datait de l’époque à laquelle la Flandre fut décidément séparée de la Hollande, ce qui attribuait à ce vénérable couvre-chef une durée de quarante ans. Mais que voulez-vous ? Ce sont les passions qui usent le corps aussi bien que l’âme, les habits aussi bien que le corps, et notre digne bourgmestre, apathique, indolent, indifférent, n’était passionné en rien. Il n’usait pas et ne s’usait pas, et par cela même il se trouvait précisément l’homme qu’il fallait pour administrer la cité de Quiquendone et ses tranquilles habitants.

La ville, en effet, n’était pas moins calme que la maison van Tricasse. Or c’était dans cette paisible demeure que le bourgmestre comptait atteindre les limites les plus reculées de l’existence humaine, après avoir vu toutefois la bonne Mme Brigitte van Tricasse, sa femme, le précéder au tombeau, où elle ne trouverait certainement pas un repos plus profond que celui qu’elle goûtait depuis soixante ans sur la terre.

Ceci mérite une explication.

La famille van Tricasse aurait pu s’appeler justement la famille Jeannot. Voici pourquoi :

Chacun sait que le couteau de ce personnage typique est aussi célèbre que son propriétaire et non moins inusable, grâce à cette double opération incessamment renouvelée, qui consiste à remplacer le manche quand il est usé et la lame quand elle ne vaut plus rien. Telle était l’opération, absolument identique, pratiquée depuis un temps immémorial dans la famille van Tricasse, et à laquelle la nature s’était prêtée avec une complaisance un peu extraordinaire. Depuis 1340, on avait toujours vu invariablement un van Tricasse, devenu veuf, se remarier avec une van Tricasse, plus jeune que lui, qui, veuve, convolait avec un van Tricasse plus jeune qu’elle, qui veuf, etc., sans solution de continuité. Chacun mourait à son tour avec une régularité mécanique. Or la digne Mme Brigitte van Tricasse en était à son deuxième mari, et, à moins de manquer à tous ses devoirs, elle devait précéder dans l’autre monde son époux, de dix ans plus jeune qu’elle, pour faire place à une nouvelle van Tricasse. Sur quoi l’honorable bourgmestre comptait absolument, afin de ne point rompre les traditions de la famille.

Telle était cette maison, paisible et silencieuse, dont les portes ne criaient pas, dont les vitres ne grelottaient pas, dont les parquets ne gémissaient pas, dont les cheminées ne ronflaient pas, dont les girouettes ne grinçaient pas, dont les meubles ne craquaient pas, dont les serrures ne cliquetaient pas, et dont les hôtes ne faisaient pas plus de bruit que leur ombre. Le divin Harpocrate l’eût certainement choisie pour le temple du silence.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: