- W empik go
Fantazye - ebook
Fantazye - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 203 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Petersburg
1895
KRAKÓW.
DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI, POD ZARZ. J. GADÓW
Il n'y a rien de réel du monde qu'aimer.
(Mme de Staël).
Il faut chercher sans cesse le vrai pour instituer le bon d'après la conception du beau.
On se lasse de penser et męme d'agir, jamais on ne se lasse d'aimer.
Le bonheur privé et le bien public dépendent beaucoup plus du coeur que de l'esprit.
L'unité humaine ne peut résulter que d'une juste prépendérance du sentiment sur la raison et męme sur l'activité.
(Auguste Comte)-
W OGRODZIE OLIWNYM.
Znowu sam… Niema ich… Posnęli!…. Wytężam wzrok i widzę się osamotnionym aż do skonania!
Jak przyjaciele moi, tak siły moje mnie opuszczają. W boleściach i pragnienia czuję się coraz słabszym i nędzniejszym. Skąd czerpać moc życia i walki?
Śmiertelny, pokusom podległy, tarzam się w prochu. Zwalony niemocą, wołam: weźcie kielich ofiarny odemnie, zdejmcie ciężar odkupienia z bark moich, bo oto upadnę, a z męki mojej życie nie wykwitnie; cierpię, a z cierpienia myśl i chęć się nie narodzi! Siły mnie opuszczają!
Droga odkupienia długa, jak wieki przyszłe, a dni człowiecze policzone. Zwycięstwo po za końcem świata się kryje, a ulegać i korzyć się sromotnie dla niego trzeba bezustanku i wytchnienia. Powietrzem jest mi tryumf nieprzyjaciela. By ufać i wierzyć muszę być dla świata jako głuchy i ślepy, a słuchać jedynie złudzeń duszy.
Gdzie pierś śmiertelna, co to wszystko znieść zdoła?
Dokoła nikogo, coby godzien był nocy bezsennych, dni w udręczeniu spędzonych, boleści i upokorzeń. Nikogo… nikogo!…. Z tysiąców ich wybrałem, ukochałem niby braci, z prochu ziemi wyrwałem, miłością prawdy i dobra natchnąłem. A oni, uniesień czczych pełni, opuścili mnie! Opuścili, gdy zwątpienie pastwi się nad omdlewającym, mózg szarpie, serce rozrywa! Dla kogóż więc cierpię?
O, czemużem się raczej nie urodził jako ci, co własny głód tylko czują, co obok boleści spać mogą spokojni i bawić się wśród łez i złorzeczeń!
Nie… nie…
Ludzkości! Wyrodny, kto na krótką choćby chwilę omdlenia zapomnieć zdolny o Tobie, matko. Godzien, by mu czczość serce trawiła, godzien katuszy upadku bluźniercą, co wątpić może, kiedy Ty, wielka, żyjesz, cierpisz, pracujesz. Gdy obraz Twój blaskiem słonecznym zajaśnieje w duszy mojej, zmęczenie opuszcza mnie jak sen ciężki po ocknięciu, a słabość niewiary, niby urojenie dziecinne, budzi uśmiech litości. Gdy zatapiam wźrok w obliczu Twojem, promienie siły i wiary płyną do serca mego. Ani mnie słabość zmoże, ani przeszkody przeraża, ani samotność pokona. Pełen mocy, wznoszę czoło i śmiały wźrok dopatrzeć nie moie nieprzyjaciela, coby godzien był potęgi, wyssanej z wiekuistych cierpień, nadziei i czynów.
Walk i upokorzeń pragnę, bo wiem, żem w imię Twoje niezwyciężony.
Czem wobec Twojej wielkości jest chwila życia człowieka!
Dziecię przeszłości Twojej, dla przyszłości wszystkie siły mej duszy i ciała oddać pragnę, bo serce moje nierozerwalnie przyrosło do dziejów żywota Twego. Krótkie życie, pasmo udręczeń, bez Ciebie byłoby jak dolegliwość bez nadziei uzdrowienia.
Od pierwszej chwili istnienia jedno uderzenie serca nie przeszło, bym nie korzystał z dobrodziejstw pracy Twojej.
Jak gołębica, z arki wypuszczona, gałązki jednej odszukać nie mogła, ani dopatrzyć listka, wynurzającego się z nieprzerwanej nieskończoności i wód – tak oczy moje, błądząc dokoła, drobnego punktu odnaleźć uie zdołają, któryby nie był dziełem opiekuńczej ręki Twojej, śladem mądrości Twojej. Wzrok jak do arki wraca do głębi ducha – tam również wszystko, co godne życia, z Ciebie początek swój wzięło.
Bądź błogosławione źródło szczęścia jedyne! Chwała Ci, Opatrzności ziemska! Cześć Ci, rodzicielko uczuć wzniosłych i czynów szlachetnych! Cześć Ci za to, żem nie jest jako płaz, co piersią ziemi dotyka, a zatrutym zębem wszystko pastwą swą uczynić pragnie; żem nie jest jako robak, w sobie zamknięty, bez miłości i nienawiści, jako roślina o swym bycie niewiedząca, – lecz, że cierpię i boleję, że piję rozkosz nadziei, że zdjęty zwątpieniem, korzę się we łzach i prochu, przeklinając i błogosławiąc dzień urodzenia! Cześć Ci za to nieśmiertelna!
GAWĘDA NOCNA.
(Noc. Ulica Marszałkowska, w chwilę po zgaszeniu latarni miejskich).
Domek z facyatką (przyciszonym głosem): Sąsiedzie! Sąsiedzie!
Domek pod filarkami (równie przyciszonym głosem): Waść dziś znowu nie śpisz?
Domek z facyatką (j… w.) A, bo to jegomość nie wiesz, od starości wszystko ucieka: ludzie, życie, to i sen ucieka.
Domek pod filarkami. Waści zawsze jakieś frasunki w głowie.
Domek z facyatką. Szczęście jegomości, nie widzisz nowej kamienicy, co postawili od Chmielnej. Ja się na nią patrzę i wszystkie okna, zuaczki, gzemsy na białych ścianach migają mi w oczach, jak głoski na wyroku śmierci.
Domek pod filarkami. Czy ja się mało napatrzyłem!
Domek z facyatką. Jak tez jegomość myślisz, prędko na nas kolej przyjdzie?
Domek pod filarkami. Oj przyjdzie, przyjdzie!
Domek z facyaiką. Straszno. Co ranek, jak idą robotnicy na robotę, drze, że się zatrzymają przedemną, zaczną rąbać i rozrywać!….
Domek pod filarkami. Mnie bo tam już wszystko jedno. Mam tego dosyć.
Domek z facyatką. Ciężko to, ciężko, mój jegomość… Czasem to mi przychodzi na myśl: a nuż jednak pożałują nas. My przecie ostatni na ulicy, bodaj i w całem mieście ostatni.
Domek pod filarkami (z oburzeniem). E… wstydź się waść, ku ziemi dążysz, a w czubku jak na straganie. Widziałeś waść, żeby noc choć sekundę ustąpiła dniowi, gdy na nią kolej przyjdzie? Co musi być, tego ani prośbą, ani skargą nie powstrzymasz. Ostatniśmy na ulicy? Tem gorzej, tem gorzej, mocniej kłujem w oczy. Co?
Domek z facyatką. Jużciż prawda, ale…
Domek pod filarkami. Niema ale! Małoś to się nasłuchał skowyczenia psów, co zdychały pod waściną ścianą z głodu i zimna. A cóż one zawiniły, co?…, zęby spróchniały, nogi zesztywniały, płuca wyschły na wiernej służbie, więc kopnąć darmozjada!…. Co, inaczej się dzieje?
Domek z facyatką. Dzieje się, dzieje!
Domek pod filarkami. A czy tylko to? Wczoraj przywlókł się jakiś żebrak na nocleg pod filarki. Położył się, usnąć nie może…
Domek z facyatką. Jak my z jegomościa.
Domek pod filarkami. Zaczął szeptać starowina: „Na to mi przyszło… Służyłem, póki sił starczyło… służyłem… wszyscy moi służyli… poginęli! Nikogo już niema… niema kąta własnego*1. Myślisz waść, że cboć pies uwagę nań zwrócił! Ale to lepiej, boby go do cyrkułu zawiedli. Wstał i powlókł się dalej. Na starość bez dachu, bez ręki ludzkiej.
Domek z facyatką. Bo też u tych ludzi to miłosierdzie twardsze nieraz, niż sen mego stróża, nic go nie obudzi.
Domek pod filarkami. A to czegóż się waści jakieś nadzieje śnią?
Domek z facyatką. Ciągle mi przed oczyma stoi, jak burzyli sąsiadów. Okropna rzecz! Wbijają siekierę w bok, między deski, i podważają, szarpią, a to wieki leżało jedno obok drugiego, zrosło się, jakże ma nie boleć? Strasznie boli! Jeden kawałek drugiego się trzyma, jeden drugiego nie puszcza, zgrzyta i jęczy. Nareszcie oderwą deskę, ale się trzyma jeszcze na resztkach pordzewiałych gwoździ, drży, gwoździe skrzypią, opierają się, nic nie pomoże, deska upada ciężko na ziemię. Wyrywali podłogi, rozrzucali i bili dachówkę, łamali belki… Pękały ściany,pył się wznosił… gruz tylko został… Patrzałem na to, zdawało mi się, że syn matkę szarpie. Pomyśl tylko, jegomość, że i ciebie i mnie toż samo czeka. I mnie i ciebie tak rąbać, tak rozrywać będą. Modlę się, codzień się modlę, żeby lepiej ziemia się zapadła, żeby otchłań nas pochłonęła, niż doczekać takiej chwili.
Domek pod filarkami. Waść bo zawsze zbyt czuły byłeś.
Domek z facyatką. A jegomość to przyznać się nie chcesz, że i tobie ciężko. Przyzwyczaiło się do tych ludzi… pokochało, no… no… to… gdzież tu można obojętnie patrzeć; boć powiedz, jegomość, przecie to praca ojców. Czy się godzi tak nie szanować?
Domek pod filarkami. Terefere, bredzisz waść. Jak nas zburzą, to kamienicę postawią, a co kamienica, to nie waścina facyatką.
Domek z facyatką. Jać przecie rozumiem. No, niechby burzyli, niechby stawiali kamienice, ale przecie tyle się schroniło ich od chłodu i słońca, tyle się ich narodziło wśród ścian naszych, tyle pomarło… niechby choć który pożałował.
Domek pod filarkami. Ot, zachciałeś waść…
Domek z facyatką. Tyle się widziało ich rado sci, łez, boleści, powinni mieć przecie jakieś poszanowanie.