Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Faraon, T.III - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Faraon, T.III - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 381 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Czy pro­ro­cy pod­ziem­nej świą­ty­ni Sfink­sa wi­dzie­li no­we­go wład­cę Egip­tu, jak obo­zo­wał pod pi­ra­mi­da­mi, czy dali o nim znać do kró­lew­skie­go pa­ła­cu i - w jaki uczy­ni­li to spo­sób? – nie wia­do­mo. Dość, że gdy Ram­zes zbli­żał się do prze­wo­zu, naj­do­stoj­niej­szy ar­cy­ka­płan Her­hor ka­zał obu­dzić służ­bę pa­ła­co­wą, a gdy pan prze­pły­wał Nil, wszy­scy ka­pła­ni, je­ne­ra­ło­wie i do­stoj­ni­cy cy­wil­ni już zgro­ma­dzi­li się w wiel­kiej sali.

Rów­no ze wscho­dem słoń­ca Ram­zes XIII na cze­le drob­ne­go or­sza­ku wje­chał w pa­ła­co­wy dzie­dzi­niec, gdzie służ­ba upa­dła przed nim na twarz, a gwar­dia spre­zen­to­wa­ła broń przy od­gło­sie trąb i bęb­nów.

Po­wi­taw­szy woj­sko jego świą­to­bli­wość udał się do ła­zien­ki i wziął ką­piel prze­sy­co­ną won­no­ścia­mi. Na­stęp­nie po­zwo­lił upo­rząd­ko­wać bo­skie wło­sy; lecz gdy fry­zjer naj­po­kor­niej za­py­tał go: czy każe ogo­lić gło­wę i za­rost? – pan od­rzekł:

– Nie po­trze­ba. Nie je­stem ka­pła­nem, tyl­ko żoł­nie­rzem.

Sło­wa te w chwi­lę póź­niej prze­szły do sali au­dien­cjo­nal­nej, w go­dzi­nę obie­gły pa­łac, oko­ło po­łu­dnia roz­nio­sły się po mie­ście Mem­fis, a nad wie­czo­rem zna­ne były we wszyst­kich świą­ty­niach pań­stwa, od Ta­min-hor i Sab­ne-Che­tam na pół­no­cy do Su­unu i Pi­lak na po­łu­dniu.

Na tę wieść no­mar­cho­wie, szlach­ta, woj­sko, lud i cu­dzo­ziem­cy sza­le­li z ra­do­ści, ale świę­ty stan ka­płań­ski tym gor­li­wiej ob­cho­dził ża­ło­bę po zmar­łym fa­ra­onie.

Wy­szedł­szy z ką­pie­li jego świą­to­bli­wość przy­wdział krót­ką ko­szu­lę żoł­nier­ską w czar­ne i żół­te pasy, na nią zło­ty na­pier­śnik, na nogi san­da­ły przy­wią­za­ne rze­mie­nia­mi, a na gło­wę płyt­ki hełm z kol­cem. Po­tem przy­pa­sał sta­lo­wy miecz asy­ryj­ski, któ­ry mu to­wa­rzy­szył w bi­twie przy So­do­wych Je­zio­rach, i - oto­czo­ny wiel­ką świ­tą je­ne­ra­łów, z chrzę­stem i brzę­kiem wszedł na salę au­dien­cjo­nal­ną.

Tam za­stą­pił mu dro­gę ar­cy­ka­płan Her­hor ma­jąc przy so­bie świę­tych ar­cy­ka­pła­nów: Sema, Me­fre­sa i in­nych, a za sobą: wiel­kich sę­dziów z Mem­fi­su i Teb, kil­ku­na­stu naj­bliż­szych no­mar­chów, wiel­kie­go pod­skar­bie­go tu­dzież na­czel­ni­ków: domu zbóż, domu by­dła, domu szat, domu nie­wol­ni­ków, domu sre­bra i zło­ta, i mnó­stwo in­nych dy­gni­ta­rzy.

Her­hor skło­nił się przed Ram­ze­sem i rzekł wzru­szo­ny:

– Pa­nie! Wiecz­nie ży­ją­ce­mu ojcu wa­sze­mu po­do­ba­ło się odejść do bo­gów, gdzie kosz­tu­je wie­ku­iste­go szczę­ścia. Na cie­bie zaś spa­da obo­wią­zek trosz­czyć się lo­sem osie­ro­co­ne­go pań­stwa.

Bądź więc po­zdro­wio­ny, pa­nie i wład­co świa­ta, i - niech żyje wiecz­nie jego świą­to­bli­wość fa­ra­on Cham-sam-me­rer-amen-Ra­mes­ses-ne­ter-ho­gan!…

Obec­ni z za­pa­łem po­wtó­rzy­li ten okrzyk. Spo­dzie­wa­no się, że nowy wład­ca oka­że ja­kieś wzru­sze­nie lub za­kło­po­ta­nie. Na po­dziw jed­nak wszyst­kich pan tyl­ko zmarsz­czył brwi i od­parł:

– Zgod­nie z wolą świą­to­bli­we­go ojca i pra­wa­mi Egip­tu obej­mu­ję rzą­dy i speł­niać je będę na chwa­łę pań­stwa i szczę­ście ludu…

Na­gle pan zwró­cił się do Her­ho­ra i by­stro pa­trząc mu w oczy za­py­tał:

– Na in­fu­le wa­szej do­stoj­no­ści wi­dzę zło­te­go węża. Dla­cze­go przy­wdzia­łeś sym­bol wła­dzy kró­lew­skiej?

Śmier­tel­na ci­sza za­le­gła zgro­ma­dze­nie. Naj­zu­chwal­szy czło­wiek w Egip­cie nig­dy by nie przy­pu­ścił, że mło­dy pan roz­pocz­nie rzą­dy swo­je od po­dob­ne­go py­ta­nia do oso­by naj­po­tęż­niej­szej w pań­stwie. Bo­daj że po­tęż­niej­szej ani­że­li zmar­ły fa­ra­on.

Ale za mło­dym pa­nem sta­ło kil­ku­na­stu je­ne­ra­łów, w dzie­dziń­cu błysz­cza­ły śpi­żo­we puł­ki gwar­dii, a przez Nil już prze­pra­wia­ła się ar­mia znad So­do­wych Je­zior, upo­jo­na trium­fem, za­ko­cha­na w swym wo­dzu.

Po­tęż­ny Her­hor zbladł jak wosk i z za­ci­śnię­tej krta­ni nie mógł wy­do­być gło­su.

– Py­tam się wa­szej do­stoj­no­ści – spo­koj­nie po­wtó­rzył fa­ra­on – ja­kim pra­wem na two­jej in­fu­le znaj­du­je się wąż kró­lew­ski?

– To jest in­fu­ła dzia­da wa­sze­go świę­te­go Amen­ho­te­pa – ci­cho od­parł Her­hor. – Naj­wyż­sza rada na­ka­za­ła mi przy­wdzie­wać ją w waż­nych oko­licz­no­ściach.

– Świę­ty dziad mój – mó­wił fa­ra­on – był oj­cem kró­lo­wej i w dro­dze ła­ski otrzy­mał pra­wo ozda­bia­nia swej in­fu­ły ure­uszem. Lecz o ile mi wia­do­mo, jego uro­czy­sty strój znaj­du­je się mię­dzy re­li­kwia­mi świą­ty­ni Amo­na.

Her­hor już ochło­nął.

– Racz pa­mię­tać, wa­sza świą­to­bli­wość – ob­ja­śnił – że przez całą dobę Egipt był po­zba­wio­ny pra­we­go wład­cy. Tym­cza­sem mu­siał ktoś bu­dzić i ukła­dać do snu boga Ozi­ri­sa, udzie­lać bło­go­sła­wień­stwa lu­do­wi i skła­dać hoł­dy przod­kom kró­lew­skim.

Na tak cięż­ki czas naj­wyż­sza rada ka­za­ła mi odziać się w świę­tą re­li­kwię, aby rząd pań­stwa i służ­ba bo­gom nie ule­ga­ły opóź­nie­niu. Z chwi­lą jed­nak gdy mamy pra­we­go i po­tęż­ne­go wład­cę, skła­dam cu­dow­ną re­li­kwię…

To po­wie­dziaw­szy Her­hor zdjął z gło­wy in­fu­łę ozdo­bio­ną ure­uszem i po­dał ją ar­cy­ka­pła­no­wi Me­fre­so­wi.

Groź­na twarz fa­ra­ona wy­po­go­dzi­ła się i pan – skie­ro­wał kro­ki swo­je do tro­nu.

Na­gle za­stą­pił mu dro­gę świę­ty Me­fres i schy­liw­szy się do zie­mi rzekł:

– Racz, świą­to­bli­wy pa­nie, wy­słu­chać naj­po­kor­niej­szej proś­by…

Ale ani w gło­sie, ani w oczach jego nie było po­ko­ry, kie­dy wy­pro­sto­waw­szy się mó­wił da­lej:

– Te są sło­wa naj­wyż­szej rady wszyst­kich ar­cy­ka­pła­nów.

– Po­wiedz – od­parł fa­ra­on.

– Wia­do­mo wa­szej świą­to­bli­wo­ści – cią­gnął Me­fres – że fa­ra­on, któ­ry nie otrzy­ma ar­cy­ka­płań­skich świę­ceń, nie może speł­niać naj­wyż­szych ofiar tu­dzież ubie­rać ani roz­bie­rać cu­dow­ne­go Ozi­ri­sa.

– Ro­zu­miem – prze­rwał pan. – Ja je­stem fa­ra­onem, któ­ry nie po­sia­da ar­cy­ka­płań­skie­go do­sto­jeń­stwa.

– Z tej przy­czy­ny – mó­wił da­lej Me­fres – naj­wyż­sza rada po­kor­nie bła­ga wa­szą świą­to­bli­wość o wy­zna­cze­nie ar­cy­ka­pła­na, któ­ry mógł­by was za­stę­po­wać w peł­nie­niu re­li­gij­nych ob­rząd­ków.

Słu­cha­jąc tej mowy sta­now­czej, ar­cy­ka­pła­ni i do­stoj­ni­cy drże­li i krę­ci­li się jak na roz­pa­lo­nych ka­mie­niach, a je­ne­ra­ło­wie niby nie­chcą­cy po­pra­wia­li mie­cze. Ale świę­ty Me­fres z nie ukry­wa­ną po­gar­dą spoj­rzał na nich i - zno­wu uto­pił zim­ny wzrok w ob­li­czu fa­ra­ona.

Lecz pan świa­ta i tym ra­zem nie oka­zał za­kło­po­ta­nia.

– Do­brze – od­parł – żeś mi, wa­sza do­stoj­ność, przy­po­mniał o tym waż­nym obo­wiąz­ku. Wo­jen­ne rze­mio­sło i spra­wy pań­stwa nie po­zwo­lą mi zaj­mo­wać się ob­rzę­da­mi na­szej świę­tej re­li­gii, więc mu­szę wy­zna­czyć do nich za­stęp­cę…

To mó­wiąc pan po­czął roz­glą­dać się mię­dzy ze­bra­ny­mi.

Z le­wej stro­ny Her­ho­ra stał świę­ty Sem. Fa­ra­on wpa­trzył się w jego twarz ła­god­ną i uczci­wą i na­gle spy­tał:

– Kto i czym je­steś, wa­sza do­stoj­ność?

– Na­zy­wam się Sem, a je­stem ar­cy­ka­pła­nem świą­ty­ni Ptah w Pi-Ba­stis.

– Ty bę­dziesz moim za­stęp­cą w re­li­gij­nych ob­rząd­kach – rzekł pan wska­zu­jąc na nie­go pal­cem.

Mię­dzy ze­bra­ny­mi prze­le­ciał szmer po­dzi­wu. Trud­no było po naj­dłuż­szych roz­my­śla­niach i na­ra­dach wy­brać na tak wy­so­ki urząd god­niej­sze­go ka­pła­na.

Ale Her­hor po­bladł jesz­cze bar­dziej, a Me­fres za­ci­snął sine usta i przy­sło­nił po­wie­ka­mi oczy.

W chwi­lę póź­niej nowy fa­ra­on za­siadł na tro­nie, któ­ry za­miast nóg miał rzeź­bio­ne po­sta­cie ksią­żąt i kró­lów dzie­wię­ciu na­ro­dów.

Nie­ba­wem Her­hor na zło­tej tacy po­dał panu bia­łą i czer­wo­ną ko­ro­nę oto­czo­ną zło­tym wę­żem. Wład­ca mil­cząc wło­żył je na gło­wę, a obec­ni upa­dli na zie­mię.

Nie była to jesz­cze uro­czy­sta ko­ro­na­cja, tyl­ko ob­ję­cie wła­dzy.

Gdy ka­pła­ni oka­dzi­li fa­ra­ona i od­śpie­wa­li hymn do Ozi­ri­sa, aby zlał na nie­go wszel­kie bło­go­sła­wień­stwa, cy­wil­ni i woj­sko­wi dy­gni­ta­rze zo­sta­li do­pusz­cze­ni do uca­ło­wa­nia naj­niż­sze­go stop­nia tro­nu. Po­tem pan wziął zło­tą łyż­kę i po­wta­rza­jąc mo­dli­twy, któ­re gło­śno od­ma­wiał świę­ty Sem, ofia­ro­wał ka­dzi­dła po­są­gom bo­gów uszy­ko­wa­nym po obu stro­nach jego kró­lew­skiej sto­li­cy.

– Co te­raz mam ro­bić? – za­py­tał wład­ca.

– Uka­zać się lu­do­wi – od­parł Her­hor.

Przez zło­co­ne, sze­ro­ko otwar­te drzwi po mar­mu­ro­wych scho­dach jego świą­to­bli­wość wszedł na ta­ras i pod­nió­sł­szy ręce zwró­cił się ko­lej­no ku czte­rem oko­li­com świa­ta. Ode­zwa­ły się gło­sy trąb i ze szczy­tu py­lo­nów wy­wie­szo­no cho­rą­gwie. Kto był w polu, na dzie­dziń­cu czy na uli­cy – pa­dał na twarz; kij pod­nie­sio­ny nad grzbie­tem by­dlę­cia czy nie­wol­ni­ka opusz­czał się bez szko­dy, a wszy­scy prze­stęp­cy pań­stwo­wi, ja­kich ska­za­no tego dnia, otrzy­ma­li uła­ska­wie­nie.

Scho­dząc z ta­ra­su wład­ca za­py­tał:

– Czy mam jesz­cze co do speł­nie­nia?

– Ocze­ku­je na wa­szą świą­to­bli­wość po­si­łek i spra­wy pań­stwa – ode­zwał się Her­hor.

– Więc mogę od­po­cząć – rzekł fa­ra­on. – Gdzie są zwło­ki mego świą­to­bli­we­go ojca?

– Od­da­ne bal­sa­mi­stom… – szep­nął Her­hor.

Fa­ra­ono­wi oczy wez­bra­ły łza­mi i drgnę­ły usta. Ale po­ha­mo­wał się i mil­cząc pa­trzył w zie­mię. Było rze­czą nie­przy­stoj­ną, aże­by słu­dzy wi­dzie­li wzru­sze­nie tak po­tęż­ne­go wład­cy.

Chcąc zwró­cić uwa­gę pana na inny przed­miot Her­hor wtrą­cił:

– Czy wa­sza świą­to­bli­wość ra­czy przy­jąć na­leż­ny hołd od kró­lo­wej mat­ki?

– Ja?… ja mam przyj­mo­wać hoł­dy od mo­jej mat­ki?… – rzekł zdła­wio­nym gło­sem fa­ra­on.

A chcąc ko­niecz­nie uspo­ko­ić się, do­dał z przy­mu­szo­nym uśmie­chem:

– Wa­sza do­stoj­ność za­po­mnia­łeś, co mówi mę­drzec Eney?… Może świę­ty Sem po­wtó­rzy nam te pięk­ne sło­wa o mat­ce…

– "Pa­mię­taj – cy­to­wał Sem – że uro­dzi­ła cię i na wszyst­kie spo­so­by kar­mi­ła."

– Mów da­lej… mów!… – na­le­gał pan wciąż usi­łu­jąc za­pa­no­wać nad sobą.

"Gdy­byś o tym za­po­mniał, ona pod­nie­sie ręce swo­je do boga, a on skar­gę jej usły­szy. Dłu­go no­si­ła cię pod ser­cem, jak wiel­ki cię­żar, i po­ro­dzi­ła po upły­nię­ciu two­ich mie­się­cy. No­si­ła cię po­tem na ple­cach i przez trzy lata pierś swą wkła­da­ła w two­je usta. Tak cię wy­cho­wa­ła nie brzy­dząc się twe­go nie­chluj­stwa. A gdy po­sze­dłeś do szkół i w pi­smach by­łeś ćwi­czo­ny, przed two­im prze­ło­żo­nym sta­wa­ła co dzień z chle­bem i pi­wem domu swe­go."

Fa­ra­on głę­bo­ko ode­tchnął i rzekł spo­koj­niej:

– Wi­dzi­cie więc, że nie go­dzi się, aby mnie wi­ta­ła mat­ka moja. Ja to ra­czej pój­dę do niej…

I po­szedł przez sze­reg sal wy­kła­da­nych mar­mu­rem, ala­ba­strem i drzwem, ma­lo­wa­nych ja­skra­wy­mi far­ba­mi, rzeź­bio­nych i zło­co­nych, a za nim – jego ogrom­na świ­ta. Lecz zbli­żyw­szy się do przed­po­ko­ju mat­ki, dał znak, aby go zo­sta­wio­no sa­me­go.

Mi­nął przed­po­kój, chwi­lę za­trzy­mał się pode drzwia­mi, po­tem za­pu­kał i wszedł ci­cho.

W izbie o na­gich ścia­nach, w któ­rej za­miast sprzę­tów był ni­ski tap­czan i nad­tłu­czo­ny dzban z wodą, wszyst­ko na znak ża­ło­by, sie­dzia­ła na ka­mie­niu mat­ka fa­ra­ona, kró­lo­wa Ni­ko­tris. Była w gru­bej ko­szu­li, boso; mia­ła czo­ło uma­za­ne bło­tem z Nilu i po­piół w po­plą­ta­nych wło­sach.

Zo­ba­czyw­szy Ram­ze­sa czci­god­na pani schy­li­ła się, aby mu upaść do nóg. Ale syn po­chwy­cił ją w ob­ję­cia i rzekł z pła­czem:

– Je­że­li ty, mat­ko, zni­żysz się przede mną do zie­mi, ja przed tobą będę mu­siał zejść chy­ba pod zie­mię…

Kró­lo­wa przy­tu­li­ła jego gło­wę do pier­si, otar­ła mu łzy rę­ka­wem swo­jej gru­bej ko­szu­li, a po­tem wznió­sł­szy ręce szep­nę­ła:

– Nie­chaj wszy­scy bo­go­wie, nie­chaj duch ojca i dzia­da twe­go oto­czą cię opie­ką i bło­go­sła­wień­stwem… O Izy­do, nig­dy nie ską­pi­łam ci ofiar, ale dziś ro­bię naj­więk­szą… Od­da­ję ci mego mi­łe­go syna… Niech ten mój syn kró­lew­ski sta­nie się nie­po­dziel­nie two­im sy­nem, a jego sło­wa i po­tę­ga niech po­mno­żą two­je bo­skie dzie­dzic­two…

Pan wie­le razy uści­skał i uca­ło­wał kró­lo­wę, wresz­cie usa­do­wił ją na tap­cza­nie, a sam usiadł na ka­mie­niu.

– Czy zo­sta­wił mi oj­ciec ja­kie roz­ka­zy? – za­py­tał.

– Pro­sił cię tyl­ko o pa­mięć, a do naj­wyż­szej rady po­wie­dział te sło­wa: "Zo­sta­wiam wam na­stęp­cę, któ­ry jest lwem i or­łem w jed­nej oso­bie; słu­chaj­cie go, a po­dźwi­gnie Egipt do nie­by­wa­łej po­tę­gi."

– My­ślisz, że ka­pła­ni będą mi po­słusz­ni?

– Pa­mię­taj – rze­kła mat­ka – że go­dłem fa­ra­ona jest wąż. A wąż to roz­trop­ność, któ­ra mil­czy i nie wia­do­mo kie­dy kąsa śmier­tel­nie… Je­że­li czas weź­miesz za sprzy­mie­rzeń­ca, po­ko­nasz wszyst­ko.

– Her­hor jest strasz­nie zu­chwa­ły… Dziś ośmie­lił się wło­żyć in­fu­łę świę­te­go Amen­ho­te­pa… Ro­zu­mie się, ka­za­łem mu ją zdjąć i usu­nę go od rzą­du… Jego i kil­ku człon­ków naj­wyż­szej rady…

Kró­lo­wa po­trzą­snę­ła gło­wą.

– Egipt jest twój – mó­wi­ła – a bo­go­wie ob­da­rzy­li cię wiel­ką mą­dro­ścią. Gdy­by nie to, strasz­nie lę­ka­ła­bym się za­tar­gu z Her­ho­rem…

– Nie spie­ram się z nim. Ja go wy­pę­dzam.

– Egipt jest twój – po­wtó­rzy­ła mat­ka – ale boję się wal­ki z ka­pła­na­mi. Praw­da, że nad mia­rę ła­god­ny oj­ciec uzu­chwa­lił tych lu­dzi, lecz nie moż­na do­pro­wa­dzić ich do roz­pa­czy sro­go­ścią. Zresz­tą – po­myśl: kto ci za­stą­pi ich radę?… Oni zna­ją wszyst­ko, co było, jest i bę­dzie na zie­mi i w nie­bie; oni wi­dzą naj­skryt­sze my­śli ludz­kie i kie­ru­ją ser­ca­mi jak wiatr li­ść­mi. Bez nich nie tyl­ko nie bę­dziesz wie­dział, co się dzie­je w Ty­rze i Ni­ni­wie, ale na­wet w Mem­fi­sie i Te­bach.

– Nie od­py­cham mą­dro­ści, ale chcę służ­by – od­parł fa­ra­on. – Wiem, że ich ro­zum jest wiel­ki, ale musi być kon­tro­lo­wa­ny, aby nie oszu­ki­wał, i kie­ro­wa­ny, aże­by nie ruj­no­wał pań­stwa… Sama po­wiedz, mat­ko, co oni w cią­gu trzy­dzie­stu lat zro­bi­li z Egip­tem?… Lud cier­pi nę­dzę albo bun­tu­je się, woj­ska mało, skarb pu­sty, a tym­cza­sem o parę mie­się­cy od nas jak cia­sto na droż­dżach ro­śnie Asy­ria i już dziś – na­rzu­ca nam trak­ta­ty!…

– Czyń, jak chcesz. Ale pa­mię­taj, że sym­bo­lem fa­ra­ona jest wąż, a wąż – to mil­cze­nie i roz­trop­ność.

– Praw­dę mó­wisz, mat­ko, ale wie­rzaj mi, że w pew­nych ra­zach wyż­szą jest od­wa­ga. Już dziś wiem, że ka­pła­ni woj­nę li­bij­ską roz­kła­da­li na całe lata, jam ją skoń­czył w cią­gu kil­ku­na­stu dni i tyl­ko dla­te­go, że co dzień po­peł­nia­łem ja­kiś krok sza­lo­ny, ale sta­now­czy. Gdy­bym nie wy­biegł na­prze­ciw nim w pu­sty­nię, co prze­cież było wiel­ką nie­roz­trop­no­ścią, dziś mie­li­by­śmy Li­bij­czy­ków pod Mem­fi­sem…

– Wiem, go­ni­łeś Te­hen­nę i za­sko­czył was Ty­fon – rze­kła kró­lo­wa. – O nie­roz­waż­ne dziec­ko… nie po­my­śla­łeś o mnie!…

Pan uśmiech­nął się.

– Bądź spo­koj­ne­go ser­ca – od­parł. – Kie­dy fa­ra­on wal­czy, po le­wej i po pra­wej jego ręce sta­je Amon. A któż mu do­rów­na?…

Jesz­cze raz uści­skał kró­lo­wę i wy­szedł.ROZ­DZIAŁ DRU­GI

Ogrom­na świ­ta jego świą­to­bli­wo­ści wciąż sta­ła w sali po­cze­kal­nej, ale jak­by roz­łu­pa­na na dwie czę­ści. Z jed­nej stro­ny Her­hor, Me­fres i kil­ku ar­cy­ka­pła­nów star­szych wie­kiem, z dru­giej – wszy­scy je­ne­ra­ło­wie, wszy­scy urzęd­ni­cy cy­wil­ni i prze­waż­na ilość młod­szych ka­pła­nów.

Orli wzrok fa­ra­ona w jed­nej chwi­li do­strzegł ten roz­dział do­stoj­ni­ków i w ser­cu mło­de­go wład­cy za­pa­li­ła się ra­do­sna duma.

"I otóż nie do­by­wa­jąc mie­cza od­nio­słem zwy­cię­stwo!…" – po­my­ślał.

A cy­wil­ni i woj­sko­wi do­stoj­ni­cy co­raz da­lej i wy­raź­niej od­su­wa­li się od Her­ho­ra i Me­fre­sa. Nikt bo­wiem nie wąt­pił, że obaj ar­cy­ka­pła­ni, do­tych­czas naj­po­tęż­niej­si w pań­stwie, nie po­sia­da­ją ła­ski no­we­go fa­ra­ona.

Te­raz pan prze­szedł do sali ja­dal­nej, gdzie przede wszyst­kim za­sta­no­wi­ła go licz­ba usłu­gu­ją­cych ka­pła­nów i - pół­mi­sków.

– Ja mam to wszyst­ko zjeść? – za­py­tał nie ukry­wa­jąc zdzi­wie­nia.

Wów­czas ka­płan czu­wa­ją­cy nad kuch­nią ob­ja­śnił fa­ra­ona, że po­tra­wy, któ­rych nie zu­żyt­ku­je jego świą­to­bli­wość, idą na ofia­rę dla dy­na­stii.

I to mó­wiąc wska­zał na sze­reg po­są­gów usta­wio­nych wzdłuż sali.

Pan spoj­rzał na po­są­gi, któ­re wy­glą­da­ły, jak­by im nic nie da­wa­no po­tem na ka­pła­nów, któ­rych cera była świe­ża, jak­by oni wszyst­ko zja­da­li, i - za­żą­dał piwa tu­dzież żoł­nier­skie­go chle­ba z czosn­kiem.

Star­szy ka­płan osłu­piał, ale po­wtó­rzył roz­kaz młod­sze­mu. Młod­szy za­wa­hał się, ale po­wtó­rzył zle­ce­nie chłop­com i dziew­czę­tom. Chłop­cy w pierw­szej chwi­li, zda­wa­ło się, że nie wie­rzą wła­snym uszom; wnet jed­nak roz­bie­gli się po ca­łym pa­ła­cu.

Zaś w kwa­drans póź­niej wró­ci­li wy­stra­sze­ni, szep­cząc ka­pła­nom, że nig­dzie nie ma żoł­nier­skie­go chle­ba i czosn­ku…

Fa­ra­on uśmiech­nął się i za­po­wie­dział, aże­by od tej pory nie bra­kło w jego kuch­niach pro­stych po­traw. Po­tem zjadł go­łąb­ka, ka­wa­łek ryby, pszen­ną buł­kę i po­pił to wi­nem.

Przy­znał w du­chu, że je­dze­nie było zro­bio­ne do­brze, a wino cu­dow­ne. Nie mógł jed­nak opę­dzić się my­śli, że kuch­nia dwor­ska musi po­chła­niać nad­zwy­czaj­ne sumy.

Spa­liw­szy ka­dzi­dła na cześć przod­ków wład­ca udał się do kró­lew­skie­go ga­bi­ne­tu ce­lem wy­słu­cha­nia ra­por­tów.

Pierw­szym był Her­hor. Skło­nił się przed pa­nem da­le­ko ni­żej, ani­że­li zro­bił to wi­ta­jąc go, i z wiel­kim wzru­sze­niem po­win­szo­wał zwy­cię­stwa nad Li­bij­czy­ka­mi.

– Rzu­ci­łeś się – mó­wił – wa­sza świą­to­bli­wość, na Li­bij­czy­ków jak Ty­fon na nędz­ne na­mio­ty błą­ka­ją­cych się po pu­sty­ni. Wy­gra­łeś wiel­ką bi­twę z bar­dzo ma­ły­mi stra­ta­mi i jed­nym za­ma­chem bo­skie­go mie­cza za­koń­czy­łeś woj­nę, któ­rej koń­ca my, lu­dzie zwy­czaj­ni, nie umie­li­śmy do­pa­trzeć.

Fa­ra­on czuł, że jego nie­chęć do Her­ho­ra za­czy­na słab­nąć.

– Dla­te­go – cią­gnął ar­cy­ka­płan – naj­wyż­sza rada bła­ga wa­szą świą­to­bli­wość, abyś dla wa­lecz­nych puł­ków prze­zna­czył dzie­sięć ta­len­tów na­gro­dy… Ty zaś sam, na­czel­ny wo­dzu, po­zwól, aże­by obok imie­nia twe­go kła­dzio­no na­pis: "Zwy­cię­ski"!…

Li­cząc na mło­dość fa­ra­ona Her­hor prze­sa­dził w po­chleb­stwie. Pan ochło­nął z upo­je­nia i na­gle od­parł:

– Ja­kiż przy­do­mek da­li­by­ście mi, gdy­bym zniósł ar­mię asy­ryj­ską i za­peł­nił świą­ty­nie bo­gac­twa­mi Ni­ni­wy i Ba­bi­lo­nu?…

"Więc on wciąż my­śli o tym?…" – rzekł w so­bie ar­cy­ka­płan.

Fa­ra­on zaś, jak­by na po­twier­dze­nie jego obaw, zmie­nił przed­miot roz­mo­wy i za­py­tał:

– Ile też mamy woj­ska?…

– Tu, pod Mem­fi­sem?…

– Nie, w ca­łym Egip­cie.

– Wa­sza świą­to­bli­wość miał dzie­sięć puł­ków. – mó­wił ar­cy­ka­płan. – Do­stoj­ny Ni­ta­ger na gra­ni­cy wschod­niej ma pięt­na­ście… Dzie­sięć jest na po­łu­dniu, gdyż za­czy­na nie­po­ko­ić się Nu­bia… Zaś pięć sto­ją gar­ni­zo­na­mi po ca­łym kra­ju.

– Ra­zem czter­dzie­ści – rzekł po na­my­śle fa­ra­on. – Ileż to bę­dzie żoł­nie­rzy?

– Oko­ło sześć­dzie­się­ciu ty­się­cy…

Pan ze­rwał się z fo­te­lu.

– Sześć­dzie­siąt za­miast stu dwu­dzie­stu?… – krzyk­nął. – Co to zna­czy?… Co wy zro­bi­li­ście z moją ar­mią?…

– Nie ma środ­ków na utrzy­ma­nie więk­szej licz­by…

– O bo­go­wie!… – mó­wił fa­ra­on chwy­ta­jąc się za gło­wę.

– Ależ nas za mie­siąc na­pad­ną Asy­ryj­czy­cy!… Prze­cież my je­ste­śmy roz­bro­je­ni…

– Z Asy­rią mamy wstęp­ny trak­tat – wtrą­cił Her­hor.

– Ko­bie­ta mo­gła­by tak od­po­wie­dzieć, ale nie mi­ni­ster woj­ny – uniósł się pan. – Co zna­czy trak­tat, za któ­rym nie stoi ar­mia?… Prze­cież dziś zgnio­tła­by nas po­ło­wa wojsk, ja­ki­mi roz­po­rzą­dza król As­sar.

– Racz uspo­ko­ić się, świą­to­bli­wy pa­nie. Na pierw­szą wieść o zdra­dzie Asy­ryj­czy­ków mie­li­by­śmy pół mi­lio­na wo­jow­ni­ków.

Fa­ra­on ro­ze­śmiał mu się w twarz.

– Co?… Skąd?… Ty osza­la­łeś, ka­pła­nie!… Grze­biesz się w pa­py­ru­sach, ale­ja siedm lat słu­żę w woj­sku i pra­wie nie ma dnia, aże­bym nie od­by­wał musz­try czy ma­new­rów. Ja­kim spo­so­bem w cią­gu paru mie­się­cy bę­dziesz miał pół­mi­lio­no­wą ar­mię?…

– Cała szlach­ta wy­stą­pi…

– Co mi po two­jej szlach­cie!… Szlach­ta to nie żoł­nie­rze. Dla pół­mi­lio­no­wej ar­mii trze­ba co naj­mniej stu pięć­dzie­się­ciu puł­ków, a my, jak sam mó­wisz, mamy ich czter­dzie­ści… Gdzież więc ci lu­dzie, któ­rzy dziś pasą by­dło, orzą zie­mię, le­pią garn­ki albo piją i próż­nu­ją w swo­ich do­brach, gdzie na­uczą się woj­sko­we­go rze­mio­sła?… Egip­cja­nie są li­chym ma­te­ria­łem na żoł­nie­rzy, wiem o tym, bo prze­cież wi­du­ję ich co dzień… Li­bij­czyk, Grek, Che­ta już dziec­kiem bę­dąc strze­la z łuku i pro­cy i do­sko­na­le wła­da ma­czu­gą; zaś po upły­wie roku uczy się po­rząd­nie ma­sze­ro­wać. Ale Egip­cja­nin do­pie­ro po czte­rech la­tach pra­cy ma­sze­ru­je jako tako. Praw­da, że z mie­czem i włócz­nią oswa­ja się we dwa lata, ale na traf­ne rzu­ca­nie po­ci­sków i czte­rech mu za mało…

Więc po upły­wie kil­ku mie­się­cy mo­gli­by­ście wy­sta­wić nie ar­mię, lecz pół­mi­lio­no­wą ban­dę, któ­rą w oka­mgnie­niu roz­wa­li­ła­by dru­ga ban­da, asy­ryj­ska. Bo choć puł­ki asy­ryj­skie są li­che i źle wy­musz­tro­wa­ne, lecz żoł­nierz asy­ryj­ski umie mio­tać ka­mie­nie i strza­ły, rą­bać i kłuć, a nade wszyst­ko po­sia­da im­pet dzi­kie­go zwie­rzę­cia, cze­go ła­god­ne­mu Egip­cja­ni­no­wi cał­kiem bra­ku­je. My roz­bi­ja­my nie­przy­ja­ciół tym, że na­sze kar­ne i wy­ćwi­czo­ne puł­ki są jak ta­ra­ny: trze­ba wy­bić po­ło­wę żoł­nie­rzy, nim ze­psu­je się ko­lum­na. Lecz gdy nie ma ko­lum­ny, nie ma egip­skiej ar­mii.

– Mą­drą praw­dę mówi wa­sza świą­to­bli­wość – rzekł Her­hor do za­dy­sza­ne­go fa­ra­ona.

– Tyl­ko bo­go­wie po­sia­da­ją taką zna­jo­mość rze­czy… Ja tak­że wiem, że siły Egip­tu są sła­be, że dla stwo­rze­nia ich trze­ba wie­lu lat pra­cy… Z tego wła­śnie po­wo­du chcę za­wrzeć trak­tat z Asy­rią.

– Prze­cie już za­war­li­ście…

– Tym­cza­so­wy. Sar­gon bo­wiem wi­dząc cho­ro­bę wa­sze­go ojca, a lę­ka­jąc się wa­szej świą­to­bli­wo­ści, odło­żył za­war­cie wła­ści­we­go trak­ta­tu do wa­sze­go wstą­pie­nia na tron.

Fa­ra­on zno­wu wpadł w gniew.

– Co?… – za­wo­łał. – Więc oni na­praw­dę my­ślą o za­gar­nię­ciu Fe­ni­cji?… I są­dzą, że ja pod­pi­szę hań­bę mo­je­go pa­no­wa­nia?… Złe du­chy opę­ta­ły was wszyst­kich!…

Au­dien­cja była skoń­czo­na. Her­hor tym ra­zem upadł na twarz, a wra­ca­jąc od pana roz­wa­żał w ser­cu swo­im:

"Jego świą­to­bli­wość wy­słu­chał ra­por­tu, więc nie od­rzu­ca mo­ich usług… Po­wie­dzia­łem mu, że musi pod­pi­sać trak­tat z Asy­rią, więc naj­cięż­sza spra­wa skoń­czo­na… Na­my­śli się, za­nim Sar­gon zno­wu do nas przy­je­dzie…

Ależ to lew, a na­wet nie lew, ale słoń roz­hu­ka­ny, ten mło­dzie­niec… A prze­cież dla­te­go tyl­ko zo­stał fa­ra­onem, że jest wnu­kiem ar­cy­ka­pła­na!… Jesz­cze nie zro­zu­miał, że te same ręce, któ­re go wznio­sły tak wy­so­ko…"

W przed­sion­ku do­stoj­ny Her­hor za­trzy­mał się, du­mał nad czymś, w koń­cu, za­miast do sie­bie, po­szedł do kró­lo­wej Ni­ko­tris.

W ogro­dzie nie było ko­biet ani dzie­ci, tyl­ko z roz­rzu­co­nych pa­ła­cy­ków do­cho­dzi­ły jęki. To ko­bie­ty na­le­żą­ce do domu zmar­łe­go fa­ra­ona opła­ki­wa­ły tego, któ­ry od­szedł na Za­chód.

Żal ich, zda­je się, był szcze­ry.

Tym­cza­sem do ga­bi­ne­tu no­we­go wład­cy przy­szedł naj­wyż­szy sę­dzia.

– Co mi po­wiesz, wa­sza do­stoj­ność? – za­py­tał pan.

– Kil­ka dni temu zda­rzył się nie­zwy­kły wy­pa­dek pod Te­ba­mi – od­parł sę­dzia. – Ja­kiś chłop za­mor­do­wał żonę i tro­je dzie­ci i sam uto­pił się w po­świę­co­nej sa­dzaw­ce.

– Osza­lał?

– Zda­je się, że zro­bił to z gło­du.

Fa­ra­on się za­my­ślił.

– Dziw­ny wy­pa­dek – rzekł – ale ja chciał­bym usły­szeć co in­ne­go. Ja­kie wy­stęp­ki zda­rza­ją się naj­po­spo­li­ciej w tych cza­sach?

Naj­wyż­szy sę­dzia wa­hał się.

– Mów śmia­ło – rzekł pan, już znie­cier­pli­wio­ny – i ni­cze­go nie ukry­waj przede mną. Wiem, że Egipt za­padł w ba­gni­sko, chcę go wy­do­być, a więc mu­szę znać wszyst­ko złe…

– Naj­częst­szy­mi… naj­zwy­klej­szy­mi wy­stęp­ka­mi są bun­ty… Ale tyl­ko po­spól­stwo bun­tu­je się… – po­śpie­szył do­dać sę­dzia.

– Słu­cham – wtrą­cił pan.

– W Ko­sen – mó­wił sę­dzia – zbun­to­wał się pułk mu­la­rzy i ka­mie­nia­rzy, któ­rym na czas nie dano rze­czy po­trzeb­nych. W So­chem chłop­stwo za­bi­ło pi­sa­rza zbie­ra­ją­ce­go po­dat­ki… W Mel­ca­tis i Pi-He­bit tak­że chło­pi zbu­rzy­li domy fe­nic­kich dzier­żaw­ców. Pod Kasa nie chcie­li po­pra­wiać ka­na­łu twier­dząc, że za tą ro­bo­tę na­le­ży im się pła­ca od skar­bu… Wresz­cie w ko­pal­niach por­fi­ru ska­zań­cy po­bi­li do­zor­ców i chcie­li gro­ma­dą ucie­kać w stro­nę mo­rza…

– Wca­le nie za­sko­czy­ły mnie wia­do­mo­ści od­parł fa­ra­on. – Ale co ty my­ślisz o nich?

– Przede wszyst­kim trze­ba uka­rać win­nych…

– A ja my­ślę, że przede wszyst­kim trze­ba da­wać pra­cu­ją­cym to, co im się na­le­ży – rzekł pan. – Głod­ny wół kła­dzie się na zie­mi, głod­ny koń chwie­je się na swych no­gach i wzdy­cha… Moż­naż więc żą­dać, aby głod­ny czło­wiek pra­co­wał i nie ob­ja­wiał, że mu jest źle?…

Za­tem wa­sza świą­to­bli­wość…

Pen­tu­er utwo­rzy radę do zba­da­nia tych rze­czy – prze­rwał fa­ra­on. – Tym­cza­sem nie chcę, aby ka­ra­no…

– Ależ w ta­kim ra­zie wy­buch­nie bunt ogól­ny!… – za­wo­łał prze­ra­żo­ny sę­dzia.

Fa­ra­on oparł bro­dę na rę­kach i roz­wa­żał.

– Ha! – rzekł po chwi­li – nie­chże więc sądy ro­bią swo­je, tyl­ko… jak naj­ła­god­niej. A Pen­tu­er niech jesz­cze dziś zbie­rze radę…

Za­iste! – do­dał po chwi­li – ła­twiej de­cy­do­wać się w bi­twie ani­że­li w tym nie­po­rząd­ku, jaki opa­no­wał Egipt…

Po wyj­ściu naj­wyż­sze­go sę­dzie­go fa­ra­on we­zwał Tut­mo­zi­sa. Ka­zał mu w swym imie­niu po­wi­tać woj­sko wra­ca­ją­ce znad So­do­wych Je­zior i roz­dzie­lić dwa­dzie­ścia ta­len­tów mię­dzy ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy.

Na­stęp­nie pan roz­ka­zał przyjść Pen­tu­ero­wi, a tym­cza­sem przy­jął wiel­kie­go skarb­ni­ka.

– Chcę wie­dzieć – rzekł – jaki jest stan skar­bu.

– Mamy – od­parł do­stoj­nik – w tej chwi­li za dwa­dzie­ścia ty­się­cy ta­len­tów war­to­ści w śpi­chrzach, obo­rach, skła­dach i skrzy­niach. Ale po­dat­ki co dzień wpły­wa­ją…

– I bun­ty ro­bią się co dzień – do­dał fa­ra­on. – A ja­kież są na­sze ogól­ne do­cho­dy i wy­dat­ki?

– Na woj­sko wy­da­je­my rocz­nie dwa­dzie­ścia ty­się­cy ta­len­tów. Na świą­to­bli­wy dwór dwa do trzech ty­się­cy ta­len­tów mie­sięcz­nie…

– No?… Cóż da­lej?… A ro­bo­ty pu­blicz­ne?…

– W tej chwi­li wy­ko­ny­wa­ją się dar­mo – rzekł wiel­ki skarb­nik spusz­cza­jąc gło­wę.

– A do­cho­dy?…

– Ile wy­da­je­my, tyle mamy… – szep­nął urzęd­nik.

– Więc mamy czter­dzie­ści lub pięć­dzie­siąt ty­się­cy ta­len­tów rocz­nie – od­parł fa­ra­on. – A gdzie resz­ta?…

– W za­sta­wie u Fe­ni­cjan, u nie­któ­rych ban­kie­rów i kup­ców, wresz­cie u świę­tych ka­pła­nów.

– Do­brze – od­parł pan. – Ale jest prze­cie nie­na­ru­szal­ny skarb fa­ra­onów w zło­cie, pla­ty­nie, sre­brze i klej­no­tach. Ile to wy­no­si?

– To już od dzie­się­ciu lat na­ru­szo­ne i wy­da­ne…

– Na co?… komu?….

– Na po­trze­by dwo­ru – od­po­wie­dział skarb­nik – na po­da­run­ki dla no­mar­chów i świą­tyń…

– Dwór miał do­cho­dy z pły­ną­cych po­dat­ków, a czy­liż po­da­run­ki mo­gły wy­czer­pać skar­biec mo­je­go ojca?…

– Ozi­ris-Ram­zes, oj­ciec wa­szej świą­to­bli­wo­ści, był hoj­ny pan i skła­dał wiel­kie ofia­ry…

– Niby… jak wiel­kie?… Chcę o tym raz do­wie­dzieć się… – mó­wił nie­cier­pli­wie fa­ra­on.

– Do­kład­ne ra­chun­ki są w ar­chi­wach, ja pa­mię­tam tyl­ko licz­by ogól­ne…

– Mów!…

– Na przy­kład świą­ty­niom – od­parł wa­ha­jąc się skarb­nik – dał Ozi­ris-Ram­zes w cią­gu szczę­śli­we­go pa­no­wa­nia oko­ło stu miast, ze sto dwa­dzie­ścia okrę­tów, dwa mi­lio­ny sztuk by­dła, dwa mi­lio­ny wo­rów zbo­ża, sto dwa­dzie­ścia ty­się­cy koni, ośm­dzie­siąt ty­się­cy nie­wol­ni­ków, piwa i wina ze dwie­ście ty­się­cy be­czek, ze trzy mi­lio­ny sztuk chle­bów, ze trzy­dzie­ści ty­się­cy szat, ze trzy­sta ty­się­cy kruż mio­du, oli­wy i ka­dzi­deł… A prócz tego ty­siąc ta­len­tów zło­ta, trzy ty­sią­ce sre­bra, dzie­sięć ty­się­cy la­ne­go brą­zu, pięć­set ta­len­tów ciem­ne­go brą­zu, sześć mi­lio­nów kwie­ci­stych wień­ców, ty­siąc dwie­ście po­są­gów bo­skich i ze trzy­sta ty­się­cy sztuk dro­gich ka­mie­ni… . In­nych liczb na ra­zie nie pa­mię­tam, ale wszyst­ko to jest za­pi­sa­ne…

Fa­ra­on ze śmie­chem pod­niósł ręce do góry, a po chwi­li wpadł w gniew i ude­rza­jąc pię­ścią w stół za­wo­łał:

– Nie­sły­cha­na rzecz, aże­by garst­ka ka­pła­nów zu­ży­ła tyle piwa, chle­ba, wień­ców i szat ma­jąc wła­sne do­cho­dy!… Ogrom­ne do­cho­dy, któ­re kil­ka­set razy prze­wyż­sza­ją po­trze­by tych świę­tych…

– Wa­sza świą­to­bli­wość ra­czył za­po­mnieć, że ka­pła­ni wspie­ra­ją dzie­siąt­ki ty­się­cy ubo­gich, le­czą ty­luż cho­rych i utrzy­mu­ją kil­ka­na­ście puł­ków na koszt świą­tyń.

– Na co im puł­ki?… Prze­cież fa­ra­ono­wie ko­rzy­sta­ją z nich tyl­ko w cza­sie woj­ny. Co się ty­czy cho­rych, pra­wie każ­dy pła­ci za sie­bie albo od­ra­bia, co wi­nien świą­ty­ni za ku­ra­cją. A ubo­dzy?… Wszak­że oni pra­cu­ją na świą­ty­nie; no­szą bo­gom wodę, przyj­mu­ją udział w uro­czy­sto­ściach, a przede wszyst­kim – na­le­żą do ro­bie­nia cu­dów. Oni to pod bra­ma­mi świą­tyń od­zy­sku­ją ro­zum, wzrok i słuch, im le­czą się rany, ich nogi i ręce od­zy­sku­ją wła­dzę, a lud pa­trząc na po­dob­ne dzi­wo­wi­ska tym żar­li­wiej mo­dli się i hoj­niej­sze skła­da ofia­ry bo­gom…

Ubo­dzy są jak­by wo­ła­mi i owca­mi świą­tyń; przy­no­szą im czy­sty zysk…

– To­też – ośmie­lił się wtrą­cić skarb­nik – ka­pła­ni nie wy­da­ją wszyst­kich ofiar, ale je zgro­ma­dza­ją i po­więk­sza­ją fun­dusz…

– Na co?

– Na ja­kąś na­głą po­trze­bę pań­stwa…

– Któż wi­dział ten fun­dusz?

– Ja sam – rzekł do­stoj­nik. – Skar­by zło­żo­ne w La­bi­ryn­cie nie uby­wa­ją, ale mno­żą się z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, aże­by w ra­zie…

– Aże­by – prze­rwał fa­ra­on – Asy­ryj­czy­cy mie­li co brać, gdy zdo­bę­dą Egipt tak pięk­nie rzą­dzo­ny przez ka­pła­nów!…

Dzię­ku­ję ci, wiel­ki skarb­ni­ku – do­dał. – Wie­dzia­łem, że ma­jąt­ko­wy stan Egip­tu jest zły. Ale nie przy­pusz­cza­łem, że pań­stwo jest zruj­no­wa­ne… W kra­ju bun­ty, woj­ska nie ma, fa­ra­on w bie­dzie… Lecz skar­biec w La­bi­ryn­cie po­więk­sza się z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie!…

Gdy­by tyl­ko każ­da dy­na­stia, tyl­ko dy­na­stia, skła­da­ła tyle po­da­run­ków świą­ty­niom, ile dał mój oj­ciec, już La­bi­rynt po­sia­dał­by dzie­więt­na­ście ty­się­cy ta­len­tów zło­ta, oko­ło sześć­dzie­się­ciu ty­się­cy ta­len­tów sre­bra, a ileż zbóż, by­dła, zie­mi, nie­wol­ni­ków i miast, ile szat i dro­gich ka­mie­ni, tego nie zli­czy naj­lep­szy rach­mistrz!…

Wiel­ki skarb­nik po­że­gnał wład­cę zgnę­bio­ny. Lecz i fa­ra­on nie był kon­tent: po chwi­lo­wym bo­wiem na­my­śle zda­wa­ło mu się, że zbyt otwar­cie roz­ma­wiał ze swy­mi do­stoj­ni­ka­mi.ROZ­DZIAŁ TRZE­CI

Straż czu­wa­ją­ca w przed­po­ko­ju za­mel­do­wa­ła Pen­tu­era. Ka­płan upadł na twarz przed fa­ra­onem i za­py­tał o roz­ka­zy.

– Nie roz­ka­zy­wać, ale pro­sić cię chcę – rzekł pan. – Wiesz, w Egip­cie bun­ty!… Bun­ty chło­pów, rze­mieśl­ni­ków, na­wet więź­niów. Bun­ty od mo­rza do ko­palń!… Bra­ku­je tyl­ko, aby zbun­to­wa­li się moi żoł­nie­rze i ogło­si­li fa­ra­onem… na przy­kład Her­ho­ra!…

– Żyj wiecz­nie, wa­sza świą­to­bli­wość – od­parł ka­płan. – Nie ma w Egip­cie czło­wie­ka, któ­ry nie po­świę­cił­by się za cie­bie i nie bło­go­sła­wił twe­go imie­nia.

– Ach, gdy­by wie­dzie­li – mó­wił z gnie­wem wład­ca – jak fa­ra­on jest bez­sil­ny i ubo­gi, każ­dy no­mar­cha ze­chciał­by być pa­nem swe­go no­me­su!…My­śla­łem, że odzie­dzi­czyw­szy po­dwój­ną ko­ro­nę będę coś zna­czył… Lecz już w pierw­szym dniu prze­ko­ny­wam się, że je­stem tyl­ko cie­niem daw­nych wład­ców Egip­tu! Bo i czym może być fa­ra­on bez ma­jąt­ku, bez woj­ska, a nade wszyst­ko bez wier­nych sług… Je­stem jak po­są­gi bo­gów, któ­rym ka­dzą i skła­da­ją ofia­ry… Ale po­są­gi są bez­sil­ne, a ofia­ra­mi tu­czą się ka­pła­ni… Ale praw­da, ty trzy­masz z nimi!…

– Bo­le­śnie mi – od­rzekł Pen­tu­er że wa­sza świą­to­bli­wość mówi tak w pierw­szym dniu swe­go pa­no­wa­nia. Gdy­by wieść o tym ro­ze­szła się po Egip­cie…

– Ko­muż po­wiem, co mi do­le­ga?… – prze­rwał pan. – Je­steś moim do­rad­cą i oca­li­łeś mi, a przy­najm­niej chcia­łeś oca­lić ży­cie, chy­ba nie po to, aże­by roz­gła­szać: co się dzie­je w kró­lew­skim ser­cu, któ­re przed tobą otwie­ram… – Ale masz słusz­ność.

Pan prze­szedł się po kom­na­cie i po chwi­li rzekł znacz­nie spo­koj­niej­szym to­nem:

– Mia­no­wa­łem cię na­czel­ni­kiem rady, któ­ra ma wy­śle­dzić przy­czy­ny nie­ustan­nych bun­tów w moim pań­stwie. Chcę, aże­by ka­ra­no tyl­ko win­nych, a czy­nio­no spra­wie­dli­wość nie­szczę­śli­wym…

– Niech Bóg wspie­ra cię ła­ską swo­ją!…… – szep­nął ka­płan. – Zro­bię pa­nie, co ka­żesz. Ale po­wo­dy bun­tów znam i bez śledz­twa…

– Po­wiedz.

– Nie­raz o tym mó­wi­łem wa­szej świą­to­bli­wo­ści: lud pra­cu­ją­cy jest głod­ny, ma Za dużo ro­bo­ty i pła­ci za wiel­kie po­dat­ki. Kto daw­niej ro­bił od wscho­du do za­cho­du słoń­ca, dziś musi za­czy­nać na go­dzi­nę przed wscho­dem, a koń­czyć go­dzi­nę po za­cho­dzie. Nie tak daw­no co dzie­sią­ty dzień pro­sty czło­wiek mógł od­wie­dzać gro­by mat­ki i ojca, roz­ma­wiać z ich cie­nia­mi i skła­dać ofia­ry. Ale dziś nikt tam nie cho­dzi, bo nie ma cza­su.

Daw­niej chłop zja­dał w cią­gu dnia trzy plac­ki pszen­ne, dziś nie stać go na jęcz­mien­ny. Daw­niej ro­bo­ty przy ka­na­łach, gro­blach i go­ściń­cach li­czy­ły się mię­dzy po­dat­ka­mi; dziś po­dat­ki pła­cić trze­ba swo­ją dro­gą, a ro­bo­ty pu­blicz­ne wy­ko­ny­wać dar­mo.

Oto przy­czy­ny bun­tów.

– Je­stem naj­bied­niej­szy szlach­cic w pań­stwie! – za­wo­łał fa­ra­on tar­ga­jąc so­bie wło­sy. – Lada wła­ści­ciel fol­war­ku daje swo­im by­dlę­tom przy­stoj­ne ja­dło i od­po­czy­nek; ale mój in­wen­tarz jest wiecz­nie głod­ny i znu­żo­ny!…

Więc co mam ro­bić, po­wiedz, ty, któ­ry pro­si­łeś mnie, abym po­pra­wił los chło­pów?…

– Roz­ka­zu­jesz pa­nie, abym po­wie­dział?…

– Pro­szę… każę… jak wresz­cie chcesz… Tyl­ko mów mą­drze.

– Bło­go­sła­wio­ne niech będą two­je rzą­dy, praw­dzi­wy synu Ozi­ri­sa! – od­parł ka­płan. – A oto, co czy­nić na­le­ży…

Przede wszyst­kim roz­każ, pa­nie, aby pła­co­no za ro­bo­ty pu­blicz­ne, jak było daw­niej…

– Ro­zu­mie się.

– Da­lej – za­po­wiedz, aże­by pra­ca rol­na trwa­ła tyl­ko od wscho­du do za­cho­du słoń­ca… Po­tem spraw, jak było za dy­na­stii bo­skich, aże­by lud wy­po­czy­wał co siód­my dzień; nie co dzie­sią­ty, ale co siód­my. Po­tem na­każ, aby pa­no­wie nie mie­li pra­wa za­sta­wiać chło­pów, a pi­sa­rze bić i drę­czyć ich we­dług swe­go upodo­ba­nia.

A na­resz­cie daj – dzie­sią­tą lub choć­by dwu­dzie­stą część zie­mi chło­pom na wła­sność, aby nikt jej ode­brać ani za­sta­wiać nie mógł. Nie­chaj ro­dzi­na chło­pa ma choć­by tyle zie­mi, co pod­ło­ga tej kom­na­ty, a już nie bę­dzie głod­na. Daj, pa­nie, chło­pom pu­styn­ne pia­ski na wła­sność, a w kil­ka lat wy­ro­sną tam ogro­dy…

– Pięk­nie mó­wisz – wtrą­cił fa­ra­on – ale mó­wisz to, co wi­dzisz w swym ser­cu, nie na świe­cie. Ludz­kie po­my­sły, choć­by naj­lep­sze, nie za­wsze zga­dza­ją się z na­tu­ral­nym bie­giem rze­czy…

– Wa­sza świą­to­bli­wość, ja już wi­dy­wa­łem po­dob­ne zmia­ny i ich skut­ki – od­rzekł Pen­tu­er.

Przy nie­któ­rych świą­ty­niach do­ko­ny­wa­ją się róż­ne pró­by: nad le­cze­niem cho­rych, ucze­niem dzie­ci, ho­dow­lą by­dła i ro­ślin, wresz­cie nad po­pra­wą lu­dzi. A oto, co się zda­rza­ło:

Gdy chło­pu le­ni­we­mu i chu­de­mu da­wa­no do­bre ja­dło i od­po­czy­nek co siód­my dzień, czło­wiek ten ro­bił się tłu­stym, chęt­nym do pra­cy i wię­cej sko­py­wał pola niż daw­niej. Ro­bot­nik płat­ny jest we­sel­szy i wię­cej wy­ko­ny­wa ro­bo­ty ani­że­li nie­wol­nik, choć­by go bić że­la­zny­mi prę­ta­mi. Lu­dziom sy­tym ro­dzi się wię­cej dzie­ci niż głod­nym i spra­co­wa­nym; po­tom­stwo lu­dzi wol­nych jest zdro­we i sil­ne, a nie­wol­ni­ków – wą­tłe, po­nu­re i skłon­ne do kra­dzie­ży i kłam­stwa.

Prze­ko­na­no się wresz­cie, że zie­mia, któ­rą upra­wia jej wła­ści­ciel, daje pół­to­ra raza wię­cej ziarn i ja­rzyn niż zie­mia ob­słu­gi­wa­na przez nie­wol­ni­ków.

Cie­kaw­szą rzecz po­wiem wa­szej świą­to­bli­wo­ści: gdy ora­czom przy­gry­wa mu­zy­ka, lu­dzie i woły ro­bią le­piej, prę­dzej i mniej mę­czą się ani­że­li bez mu­zy­ki.

Wszyst­ko to spraw­dzo­no w na­szych świą­ty­niach.

Fa­ra­on uśmie­chał się.

– Mu­szę ja na mo­ich fol­war­kach i w ko­pal­niach za­pro­wa­dzić mu­zy­kę – rzekł. – Je­że­li jed­nak ka­pła­ni prze­ko­na­li się o ta­kich dzi­wach, ja­kie mi opo­wia­dasz, to dla­cze­go w swo­ich ma­jąt­kach nie po­stę­pu­ją w ten spo­sób z chłop­stwem?…

Pen­tu­er opu­ścił gło­wę.

– Bo – od­parł wzdy­cha­jąc – nie wszy­scy ka­pła­ni są mę­dr­ca­mi i mają ser­ca szla­chet­ne…

– Otóż to!… – za­wo­łał pan.

A te­raz po­wiedz mi, ty, któ­ry je­steś sy­nem chło­pów i wiesz, że mię­dzy ka­pła­na­mi znaj­du­ją się hul­ta­je i głup­cy, po­wiedz: dla­cze­go nie chcesz mi słu­żyć w wal­ce prze­ciw nim?… Bo prze­cie ro­zu­miesz, że ja nie po­pra­wię losu chłop­skie­go, je­że­li pier­wej nie na­uczę ka­pła­nów po­słu­szeń­stwa dla mo­jej woli…

Pen­tu­er za­ła­mał ręce.

– Pa­nie – od­parł – bez­boż­na to i nie­bez­piecz­na spra­wa wal­ka z ka­płań­stwem!… Nie­je­den fa­ra­on roz­po­czy­nał ją i… nie mógł do­koń­czyć…

– Bo go nie po­pie­ra­li tacy, jak ty, mę­dr­cy!… – wy­buch­nął pan. – I za­praw­dę, nig­dy nie zro­zu­miem: dla­cze­go mą­drzy i za­cni ka­pła­ni wią­żą się z ban­dą ło­trów, ja­ki­mi jest więk­szość tej kla­sy?…

Pen­tu­er trząsł gło­wą i za­czął mó­wić po­wo­li:

– Od trzy­dzie­stu ty­się­cy lat świę­ty stan ka­płań­ski pie­lę­gnu­je Egipt i on zro­bił kraj tym, czym jest dziś: dzi­wem dla ca­łe­go świa­ta. A dla­cze­go ka­pła­nom, po­mi­mo ich wad, uda­ło się tak zro­bić?… Gdyż oni są ka­gań­cem, w któ­rym pło­nie świa­tło mą­dro­ści.

Ka­ga­niec może być brud­ny, na­wet śmier­dzą­cy, nie­mniej jed­nak prze­cho­wu­je bo­ski ogień, bez któ­re­go mię­dzy ludź­mi pa­no­wa­ła­by ciem­ność i dzi­kość.

Mó­wisz, pa­nie, o wal­ce z ka­płań­stwem – cią­gnął Pen­tu­er. – Co może z niej wy­nik­nąć dla mnie?… Je­że­li ty prze­grasz, będę nie­szczę­śli­wy, bo nie po­pra­wisz losu chło­pom. A gdy­byś wy­grał!… O, bo­daj­bym nie do­cze­kał tego dnia!… bo gdy­byś roz­bił ka­ga­niec, kto wie, czy nie zga­sił­byś tego ognia mą­dro­ści, któ­ry od ty­się­cy lat pło­nie nad Egip­tem i świa­tem…

Oto, pa­nie mój, po­wo­dy, dla któ­rych nie chcę mię­szać się do twej wal­ki ze świę­tym sta­nem ka­płań­skim. Czu­ję, że ona się zbli­ża, i cier­pię, że taki ro­bak, ja­kim je­stem, nie mogę jej za­po­biec. Ale wda­wać się w nią nie będę, bo mu­siał­bym zdra­dzić albo cie­bie, albo Boga, któ­ry jest twór­cą mą­dro­ści…

Słu­cha­jąc tego fa­ra­on cho­dził po kom­na­cie za­my­ślo­ny.

– Ha – rzekł bez gnie­wu – czyń, jak chcesz. Nie je­steś żoł­nie­rzem, więc nie mogę wy­rzu­cać ci bra­ku od­wa­gi… Nie mo­żesz być jed­nak moim do­rad­cą… Choć pro­szę cię, abyś utwo­rzył sąd do roz­pa­trze­nia chłop­skich bun­tów i gdy cię we­zwę, mó­wił, co na­ka­zu­je mą­drość.

Pen­tu­er ukląkł że­gna­jąc pana.

– W każ­dym ra­zie – do­dał fa­ra­on – wiedz o tym, że ja nie chcę ga­sić bo­skie­go świa­tła… Niech ka­pła­ni pie­lę­gnu­ją mą­drość w swo­ich świą­ty­niach, ale – niech mi nie mar­nu­ją woj­ska, nie za­wie­ra­ją ha­nieb­nych trak­ta­tów i… niech nie okra­da­ją – mó­wił już z unie­sie­niem – kró­lew­skich skarb­ców.

Czy może my­ślą, że ja jak że­brak będę wy­sta­wał pod ich bra­ma­mi, aby ra­czy­li mi do­star­czyć fun­du­szów do po­dźwi­gnię­cia pań­stwa zruj­no­wa­ne­go przez ich głu­pie i nik­czem­ne rzą­dy?… Cha!… cha!… Pen­tu­erze… ja bym bo­gów nie pro­sił o to, co sta­no­wi moją moc i pra­wo.

Mo­żesz odejść.

Ka­płan co­fa­jąc się ty­łem wy­szedł wśród ukło­nów i jesz­cze we drzwiach upadł twa­rzą na zie­mię.

Pan zo­stał sam.

"Lu­dzie śmier­tel­ni – my­ślał – są jak dzie­ci. Her­hor jest prze­cie mą­dry, wie, że Egipt na wy­pa­dek woj­ny po­trze­bu­je pół mi­lio­na żoł­nie­rzy, wie, że te woj­ska trze­ba ćwi­czyć, a mimo to – zmniej­szył licz­bę i kom­plet puł­ków.

Wiel­ki skarb­nik jest tak­że mą­dry, lecz wy­da­je mu się rze­czą cał­kiem na­tu­ral­ną, że wszyst­kie skar­by fa­ra­onów prze­szły do La­bi­ryn­tu!…

Wresz­cie Pen­tu­er. Co to za dziw­ny czło­wiek!… Chce ob­da­ro­wy­wać chło­pów ja­dłem, zie­mią i nie­usta­ją­cy­mi świę­ta­mi… Do­brze, ależ to wszyst­ko zmniej­szy moje do­cho­dy, któ­re i tak już są za małe. Lecz gdy­bym mu po­wie­dział: po­móż mi ode­brać ka­pła­nom kró­lew­skie skar­by, na­zwał­by to bez­boż­no­ścią i ga­sze­niem świa­tła w Egip­cie!…

Oso­bli­wy czło­wiek… Rad by całe pań­stwo prze­wró­cić do góry no­ga­mi, o ile cho­dzi o do­bro chło­pów, a nie śmiał­by wziąć za kark ar­cy­ka­pła­na i od­pro­wa­dzić go do wię­zie­nia. Z naj­więk­szym spo­ko­jem każe mi wy­rzec się może po­ło­wy do­cho­dów, ale je­stem pew­ny, że nie od­wa­żył­by się wy­nieść mie­dzia­ne­go ute­na z La­bi­ryn­tu…"

Fa­ra­on uśmie­chał się i zno­wu me­dy­to­wał:

"Każ­dy pra­gnie być szczę­śli­wym; ale gdy ze­chcesz zro­bić, aże­by wszy­scy byli szczę­śli­wi, każ­dy bę­dzie cię chwy­tał za ręce, jak czło­wiek, któ­re­mu cho­ry ząb wyj­mu­ją…

I dla­te­go wład­ca musi być sta­now­czym… I dla­te­go bo­ski mój oj­ciec nie­do­brze czy­nił za­nie­dbu­jąc chłop­stwo, a bez gra­nic ufa­jąc ka­pła­nom… Cięż­kie zo­sta­wił mi dzie­dzic­two, ale… dam so­bie radę…

U So­do­wych Je­zior tak­że była trud­na spra­wa… Trud­niej­sza niż tu… Tu­taj są tyl­ko ga­da­cze i stra­cho­pło­chy, tam byli lu­dzie zbroj­ni i zde­cy­do­wa­ni na śmierć…

Jed­na bi­twa sze­rzej otwie­ra nam oczy ani­że­li dzie­siąt­ki lat spo­koj­nych rzą­dów. Kto so­bie po­wie: zła­mię prze­szko­dę! zła­mie ją. Ale kto się za­wa­ha, musi ustą­pić…"

Mrok za­padł. W pa­ła­cu zmie­nio­no war­ty i w dal­szych sa­lach za­pa­la­no po­chod­nie. Tyl­ko do po­ko­ju fa­ra­ona nikt nie śmiał wejść bez roz­ka­zu.

Pan, zmę­czo­ny bez­sen­no­ścią, wczo­raj­szą po­dró­żą i dzi­siej­szy­mi za­ję­cia­mi, upadł na fo­tel. Zda­wa­ło mu się, że już set­ki lat jest fa­ra­onem, i nie mógł uwie­rzyć, że od tej go­dzi­ny, kie­dy był pod pi­ra­mi­da­mi, nie upły­nę­ła jesz­cze doba.

"Doba?… Nie­po­dob­na!… "

Po­tem przy­szło mu na myśl, że może być, iż w ser­cu na­stęp­cy osie­dla­ją się du­sze po­przed­nich fa­ra­onów. Chy­ba tak jest, bo in­a­czej – skąd­że by wzię­ło się w nim ja­kieś uczu­cie sta­ro­ści czy daw­no­ści?… I dla­cze­go rzą­dze­nie pań­stwem dziś wy­da­je mu się rze­czą pro­stą, choć jesz­cze parę mie­się­cy temu tru­chlał my­śląc, że nie po­tra­fi rzą­dzić.

"Je­den dzień?… – po­wta­rzał w du­chu. – Ależ ja ty­siąc lat je­stem w tym miej­scu!…"

Na­gle usły­szał przy­tłu­mio­ny głos:

– Synu mój!… synu…

Fa­ra­on ze­rwał się z fo­te­lu.

– Kto tu jest?… – za­wo­łał.

– Ja je­stem, ja… Czy­liż­byś już o mnie za­po­mniał?…

Wład­ca nie mógł zo­rien­to­wać się: skąd głos po­cho­dzi? Z góry, z dołu czy może z du­że­go po­są­gu Ozi­ri­sa, któ­ry stał w ką­cie.

– Synu mój mó­wił zno­wu głos sza­nuj wolę bo­gów, je­że­li chcesz otrzy­mać ich bło­go­sła­wio­ną po­moc… O, sza­nuj bo­gów, gdyż bez ich po­mo­cy naj­więk­sza po­tę­ga ziem­ska jest jako proch i cień… O, sza­nuj bo­gów, je­że­li chcesz, aże­by go­rycz two­ich błę­dów nie za­tru­ła mi po­by­tu w szczę­śli­wej kra­inie Za­cho­du…

Głos umilkł, pan ka­zał przy­nieść świa­tło. Jed­ne drzwi kom­na­ty były za­mknię­te, przy dru­gich sta­ła war­ta. Nikt obcy nie mógł tu wejść.

Gniew i nie­po­kój szar­pa­ły ser­ce fa­ra­ona. Co to było?… Czy na­praw­dę prze­ma­wiał do nie­go cień ojca, czy też ów głos był tyl­ko no­wym oszu­stwem ka­pła­nów?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: