- promocja
Farmagedon. Rzeczywisty koszt taniego mięsa - ebook
Farmagedon. Rzeczywisty koszt taniego mięsa - ebook
Za wszystkim, co jemy, kryje się jakaś historia.
Właśnie teraz gdzieś na świecie zabitych zostaje 4 tysiące zwierząt. W ciągu ostatnich dziesięcioleci zwierzęta hodowlane znikały z naszych łąk i pastwisk, bo rozrastający się przemysł hodowlany zamknął je w klatkach i boksach. Rocznie pochłania on dziesiątki miliardów niewinnych istot hodowanych na mięso, mleko i jaja, które codziennie zjadamy.
Przez 3 lata Philip Lymbery podróżował po świecie i przyglądał się temu, jak wygląda „od kuchni” przemysłowa hodowla zwierząt i jak wpływa ona na ludzi, zwierzęta i planetę. Lymbery odwiedza m.in. fabryki w USA, Peru, Chinach i Meksyku. Pokazuje, jak umyślnie pogarszana jest jakość jedzenia, które trafia na nasze stoły: od sztucznego przyspieszania wzrostu zwierząt, poprzez używanie ogromnych ilości środków chemicznych, antybiotyków i leków hormonalnych, po nadprodukcję zboża na paszę.
Farmagedon jest wołaniem do naszego sumienia, wezwaniem do ujrzenia w hodowli przemysłowej jednej z najbardziej przerażających przyczyn marnowania żywności, cierpienia zwierząt, wymierania zagrożonych gatunków, zanieczyszczenia wód oraz rosnącej liczby chorób cywilizacyjnych. Autor nie zostawia jednak czytelnika wyłącznie z bulwersującym obrazem przemysłu żywieniowego – pokazuje, jak w prosty sposób każdy konsument może uchronić się przed jedzeniem mięsa, jajek i mleka pozyskiwanych w tak skandaliczny sposób. Oto wstrząsajacy obraz produkcji jedzenia, które ląduje na naszych talerzach – obowiązkowa lektura dla wszystkich, których obchodzi, czym karmią siebie i swoich bliskich na co dzień.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66654-32-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest środek kwietnia w Pensylwanii, wiosna w pełnym rozkwicie. Ptaki śpiewają, a żonkile wdzięczą się bujnym kwieciem przy frontowych drzwiach obitego deską szalunkową białego wiejskiego domu. Wyglądam przez okno pokoju dziecinnego świętej pamięci Rachel Carson, matki współczesnego ruchu ekologicznego, i patrzę na dolinę Allegheny, gdzie dorastała. Wyobrażam sobie młodą dziewczynę, natchnioną pięknem otaczającej ją przyrody: zrywającą owoce w sadzie jabłoniowym albo spacerującą wśród lasów czy górskich zboczy i dokonującą po drodze niezliczonych odkryć. Wpatrując się w światło poranka, dostrzegam 2 ogromne kominy, buchające dymem w błękitne niebo. Carson dorastała w świecie, w którym przemysł był równorzędną częścią wiejskiego krajobrazu. Jednak w ciągu jej życia granice zaczęły się przesuwać, a metody przemysłowe przeniknęły do rolnictwa, przynosząc ze sobą niszczycielskie skutki.
W 1962 roku Rachel Carson jako pierwsza podniosła alarm, ostrzegając przed niebezpieczeństwem zagrażającym żywności i wsi. Jej książka Silent Spring (Milcząca wiosna) rzuciła światło na skutki stosowania oprysków chemicznych, które stały się częścią nowej, uprzemysłowionej koncepcji rolnictwa.
Był to ostatni etap mojej podróży, podczas której pragnąłem osobiście doświadczyć rzeczywistości kryjącej się za marketingowym sloganem o „tanim” mięsie i przekonać się, jak mocno wokół jedzenia na naszych talerzach owijają się długie macki globalnej gospodarki żywnościowej. Chciałem sprawdzić, co się zmieniło przez pół wieku, na co teraz zwracamy uwagę i co się stało z naszą żywnością. W trakcie tej podróży przemierzyłem całe kontynenty: od upalnej Kalifornii do rozświetlonego Szanghaju, od południowoamerykańskich wybrzeży Pacyfiku i lasów deszczowych do plaż Bretanii.
W latach 60. XX wieku apel Carson dotarł aż za Atlantyk, do Petera Robertsa, hodowcy bydła mlecznego z Hampshire w Anglii. Był on jednym z pierwszych Europejczyków mówiących o inwazji intensywnych metod gospodarki rolnej, które docierały z Ameryki do Europy. Doglądając swoich pól i dojąc krowy, Roberts z niepokojem obserwował to, co się działo. Widział, jak zwierzęta hodowlane znikają z pastwisk i przenoszone są do ogromnych bezokiennych budynków, prasa rolnicza przyklaskuje powojennej rewolucji agrarnej, a rolnicy są bombardowani ponagleniami do wstąpienia na drogę uprzemysłowienia. Czuł, że trzeba coś z tym zrobić.
Roberts, rozeźlony zinstytucjonalizowanym okrucieństwem wobec zwierząt hodowanych na fermach przemysłowych, zwrócił się do najważniejszych ówczesnych organizacji charytatywnych działających na rzecz zwierząt, domagając się zaangażowania z ich strony. Spotkał go jednak zawód: organizacje były zbyt skupione na walce z okrucieństwem wobec kotów, psów i koni. Przygnębiony, lecz nie zniechęcony, podzielił się swoimi przemyśleniami ze znajomym prawnikiem.
– Cóż, Peter, przynajmniej wiesz, na czym stoisz – usłyszał w odpowiedzi. – Po prostu będziesz musiał sam się tym zająć.
W 1967 roku Roberts założył organizację charytatywną, dla której obecnie pracuję: Compassion in World Farming. Stało się to jesienią, a biuro nowej organizacji mieściło się w domu Robertsów; jeden człowiek z żoną i trzema córeczkami przeciwko przemysłowi napędzanemu polityką rządu, dotowanemu z pieniędzy podatników, kierowanemu przez doradców rolniczych, wspieranemu przez liczne firmy chemiczne i farmaceutyczne oraz producentów sprzętu. Szanse na wywarcie jakiegokolwiek wpływu były nikłe.
Ale początki problemu sięgają znacznie głębiej. W latach 40. XX wieku świat był rozdarty chyba najkrwawszym konfliktem w historii ludzkości – II wojną światową. Wkrótce miała się ona okazać nie tylko olbrzymim przełomem w polityce globalnej, ale także zwiastunem bodaj największej rewolucji w najnowszej historii żywności i rolnictwa. Podczas gdy polami bitwy wstrząsały bomby, kładziono podwaliny pod industrializację wsi.
Już trzy dekady wcześniej, w 1910 roku, dwaj niemieccy naukowcy opracowali metodę, dzięki której z azotu atmosferycznego uzyskuje się amoniak, najważniejszy składnik zarówno nawozów sztucznych, jak i trotylu.
W czasie II wojny światowej Niemcy udoskonalili masową produkcję neurotoksycznych związków organofosforanowych jako broni chemicznej, chociaż nigdy ich nie użyto. Po 1945 roku firmy amerykańskie wykorzystały tę technologię w przemyśle rolnym. Cytując Carson: podczas „opracowywania związków na potrzeby wojny chemicznej odkryto, że niektóre stworzone w laboratorium substancje, które były często wykorzystywane do testowania związków chemicznych jako czynników śmiercionośnych dla człowieka, są zabójcze dla owadów (...)”. Grunt został przygotowany i niszczycielska broń stała się przedmiotem masowej produkcji w rolnictwie.
Wielki kryzys w latach 30. XX wieku i poważny zastój w gospodarce, który trwał aż do wybuchu wojny, doprowadziły Kongres Stanów Zjednoczonych do przyjęcia w 1933 roku pierwszej ustawy o rolnictwie – pakietu dotacyjnego, który do dziś pozostaje główną metodą wywierania wpływu przez rząd federalny na sposób produkcji żywności. Ustawa ta została wprowadzona, aby pomóc amerykańskim rolnikom borykającym się z niskimi cenami zalewających rynek zbóż. Zawierała zobowiązanie rządu do wykupienia nadwyżek ziarna, dzięki czemu produkcja przestała być hamowana.
Niektóre z najbogatszych krajów doświadczyły w czasie wojny niedoborów żywności, ponieważ korzystanie z zagranicznych źródeł zaopatrzenia było utrudnione przez działania wroga. W ten sposób państwa te poznały wartość samowystarczalności. Kiedy nastał pokój, wiele z nich skoncentrowało się na powiększaniu własnych zapasów żywności. W 1947 roku w Wielkiej Brytanii przyjęto ustawę rolną, obiecującą rządowe fundusze i wsparcie dla nowych sposobów masowej produkcji opartej na intensyfikacji: zwiększanie wydajności gruntu przy użyciu najnowszych środków chemicznych i farmaceutycznych oraz maszyn. W USA wchodzące w skład amerykańskiej machiny wojennej zakłady zbrojeniowe przekształcono w fabryki produkujące nawozy sztuczne. Pestycydów wywodzących się z neurotoksycznego gazu stworzonego do celów wojennych zaczęto używać w walce z nowym wrogiem: szkodnikami roślin. Odpowiednie techniki upraw pozwoliły zwiększyć produkcję kukurydzy, co doprowadziło do obniżenia jej ceny. Produkowano jej tak wiele, że stała się tanim źródłem karmy dla zwierząt.
Kraje uprzemysłowione miały środki i motywację do przekształcenia produkcji rolnej w proces masowy, co poważnie, choć w sposób niezamierzony, wpłynęło na żywność i wieś. Jakość zastąpiono ilością, która stała się głównym motywatorem. Rolników zachęcano raczej do spełniania minimalnych standardów rynku towarowego, a nie do osiągania jak najlepszej jakości produktów. Dopuszczono stosowanie antybiotyków w hodowli zwierząt, co pozwoliło zmniejszyć zachorowalność wynikającą z trzymania zbyt wielu zwierząt w za małych pomieszczeniach. Leki były też źródłem zwiększonego tempa wzrostu, co w połączeniu z hormonami umożliwiło szybsze tuczenie zwierząt przeznaczonych do uboju.
W całym kraju stare mozaiki gospodarstw mieszanych, gdzie uprawiano różne rośliny i hodowano różne zwierzęta, stały się reliktem przeszłości, zastąpionym przez monokultury – gospodarstwa specjalizujące się w masowej produkcji jednego gatunku roślin lub zwierząt. Rolnictwo nie musiało już pozostawać w harmonii z naturą. Te same rośliny mogły być uprawiane w tej samej glebie raz za razem. Sztuczne nawozy stały się szybkim remedium na wyjałowione pola, a niepożądane chwasty, owady i inne szkodniki można było opryskiwać licznymi chemikaliami. Zwierzęta hodowlane zniknęły z pól, przeniesione do fabrykopodobnych budynków; rolę odświeżania zmęczonej gleby pól i sadów, do tej pory odgrywaną przez nawóz naturalny, uzurpowały sobie nawozy sztuczne. Zaczęto mówić o nowym typie rolnictwa, zastosowaniu w hodowli zwierząt metody linii produkcyjnej oraz pozbawionych widoku słońca zwierzętach, spędzających życie w ciemności i bezruchu. W swojej przełomowej publikacji z 1964 roku Ruth Harrison opisała pokolenie ludzi, którzy w zwierzęciu hodowlanym widzieli „tylko jego współczynnik przeliczeniowy na ludzką żywność”¹. Narodził się chów przemysłowy.
Kolejne rządy dopilnowały, aby ten nowy reżim był powszechnie stosowany, udając, że nie dostrzegają jego ukrytych kosztów i konieczności zainwestowania znacznych zasobów w jego rozpropagowanie. Wszystko nabrało przyspieszenia w wyścigu produkcji. Firmy zaczęły specjalizować się w szybko rosnących odmianach zwierząt, takich jak kurczaki, które z małych piskląt przekształcają się w groteskowo wielkie osobniki zaledwie w sześć tygodni – dwukrotnie szybciej niż wcześniejsze pokolenia. Armia doradców i „specjalistów” opłacanych przez rząd nakazała rolnikom włączyć się do tego nurtu albo stanąć w obliczu ruiny. Pamiętam, jak Peter Roberts opowiadał mi o dniu, w którym jeden z tych doradców zapukał do jego drzwi. Było to na początku lat 60. Odbyli wówczas długą rozmowę, ale przekaz był prosty: jeśli chcesz rozwijać swój interes, musisz przejść na intensywną hodowlę drobiu. Powiedziano mu, że oznacza to specjalizację w produkcji dużych ilości kurczaków w wielkich budynkach przemysłowych. Może kupić ptaki i karmę od dużej firmy, a kiedy kurczaki staną się w pełni dorosłe – co nie zajmie zbyt wiele czasu – będzie mógł odsprzedać je tej samej firmie, która zajmie się ich ubojem i sprzedażą. Cały proces miał być sterylny, uprzemysłowiony i zintegrowany. Do niego należało tylko podpisać kontrakt i hodować kurczaki.
Chociaż Roberts hodował już kilkaset kurczaków, poczuł się nieswojo. Uznał, że musiałby zrezygnować ze swojego prawa jako rolnika do decydowania o tym, jak wykonywać swoją pracę. Nie wydawało mu się to właściwe. Tego wieczoru omówił ten temat z żoną Anną. Jej reakcja była natychmiastowa i instynktowna:
– Peter, jeśli zamierzasz to zrobić, nie będę cię powstrzymywać, ale chcę, żebyś wiedział, że się z tym nie zgadzam.
W przeciwieństwie do Robertsa, wielu innych uległo tej akwizytorskiej gadce.
Aby pchnąć rolnictwo w nowym kierunku, w którym podąża do dziś, użyto pieniędzy podatników. Bardzo krytykowana Wspólna Polityka Rolna (WPR) Unii Europejskiej została wprowadzona w życie w 1962 roku i obecnie pochłania prawie połowę budżetu UE. Na wsparcie finansowe dla rolników stosujących się do wytycznych przeznacza się rocznie 50 miliardów euro. Podobnie na mocy ustawy rolnej w USA wydaje się około 30 miliardów dolarów² w postaci dotacji dla rolników, przy czym 3/4 trafia do zaledwie 1/10 gospodarstw – na ogół najbogatszych i największych. Kukurydza nadal jest najbardziej dotowaną uprawą, stanowiąc fundament hodowli taniego mięsa, opartej na produktach uzyskiwanych ze zwierząt karmionych zbożem i soją, a nie trawą i paszą na łąkach i pastwiskach.
Patrząc wstecz, widać, że zasady funkcjonowania kieratu, do którego zaprzęgano rolników (produkować coraz więcej, coraz mniejszym kosztem, a często za coraz mniejsze wynagrodzenie), nie do końca były jasne. Produkcja masowa nieuchronnie doprowadziła do znacznego ograniczenia cen uzyskiwanych za produkty i wielu dostało bolesną nauczkę, że kuszący nowy system wcale nie był taki cudowny, jak obiecywano. Po prostu zbankrutowali.
Kiedyś hodowla zwierząt i uprawa roślin szły ze sobą w parze. Uprzemysłowienie je rozdzieliło. Pojawili się „baronowie jęczmienni”, którzy uprawiali zboża w wielkich monokulturach. Rozmiary pól rosły, a żywopłoty znikały. Protesty przyrody przeciwko zniszczeniu różnorodności – owady i chwasty kontrolowane dotąd środkami naturalnymi – zduszono pestycydami. Glebę zmuszano do coraz większego wysiłku. Naturalnych siedlisk było coraz mniej, a zaczął rosnąć uchwycony w alarmującej książce Carson lęk przed milczącą wiosną – zanikiem śpiewu ptaków pośród pustyni przemysłowych upraw. Dzisiaj trudno znaleźć na ziemi zakątek, którego nie dotknął w jakimś stopniu rozwój intensywnego rolnictwa.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci zaszło wiele zmian, niektóre z nich na lepsze. Na przykład we wszystkich państwach UE zakazano trzymania cieląt od urodzin aż do śmierci w wąskich kojcach, a na całym świecie zabroniono stosowania w gospodarstwach toksycznego i niezwykle szkodliwego pestycydu DDT.
Ale 50 lat po pierwszych ostrzegawczych apelach Carson i Robertsa sposób produkcji żywności znowu stanął na rozdrożu, co najtrafniej ukazuje propozycja wybudowania megafermy mleczarskiej w stylu amerykańskim w Lincolnshire w Anglii. Planowano przenieść na stałe 8 tysięcy krów z pól do budynków z betonu i piasku. Była to nowa granica do pokonania w walce o brytyjską wieś. Wspólny sprzeciw zjednoczył społeczność lokalną, smakoszy, znanych szefów kuchni oraz organizacje ekologiczne i obywatelskie. Ostatecznie wycofano się z planów. Ale widmo nowej fali intensyfikacji docierającej na wieś zostało wywołane. Czy ten amerykański styl „megahodowli i upraw”, ze swoją olbrzymią skalą i superintensyfikacją, już zagościł na trawnikach Europy? Jak dalece już się rozprzestrzenił? I jakie skutki wywołał w samych Stanach Zjednoczonych?
Mam zaszczyt być dyrektorem generalnym Compassion in World Farming – wiodącej międzynarodowej organizacji charytatywnej założonej przez Petera Robertsa, która działa na rzecz poprawienia dobrostanu zwierząt hodowlanych. Jej biura i przedstawiciele znajdują się w Europie, USA, Chinach i RPA. W 201 roku prezes CIWF Valerie James postawiła przede mną trudne zadanie odkrycia, dlaczego przemysł, który powstał z tak dobrych intencji – wykarmienie ludzi na całym świecie – tak bardzo zbłądził, zbyt często przedkładając zyski nad cel. Jakiemu wpływowi poddawani byli ludzie, zwierzęta i cała planeta, a także co można w tej sprawie zrobić? Narodził się pomysł na niniejszą książkę.
Za cel postawiłem sobie dotarcie do sedna dzisiejszej gospodarki żywnościowej. Przyjąłem rolę dziennikarza śledczego badającego tropy i poufne informacje, uchylającego rąbka tajemnicy intensywnej produkcji żywności, występującego zawsze w charakterze oficjalnym, a czasem wykorzystującego swoją wizytówkę CIWF, żeby wykaraskać się z kłopotliwych sytuacji.
Przez 2 lata podróżowałem z Isabel Oakeshott, redaktorką działu polityki w „Sunday Times”, i ekipą telewizyjną, badając złożoną sieć gospodarki rolnej, rybnej, produkcji przemysłowej oraz handlu międzynarodowego, która ma wpływ na żywność znajdującą się na naszych talerzach. Wykorzystywałem swoje kontakty na całym świecie, aby jak najdokładniej określić, dokąd powinienem się udać i z kim rozmawiać. Sporządziliśmy listę krajów i miejsc do odwiedzenia w oparciu o ich udział w zglobalizowanym świecie gospodarki żywnościowej. Kalifornia była oczywistym wyborem, nie tylko ze względu na jej rolę w szerzeniu kultury, na przykład za sprawą Hollywood, ale także z powodu czegoś, co niektórzy postrzegają jako futurystyczne metody gospodarki rolnej. Chiny są rosnącą potęgą i krajem o największej populacji ludzi i świń. Argentyna jest największym na świecie eksporterem soi przeznaczonej na karmę dla zwierząt. Chciałem przekonać się na własne oczy, jak niekontrolowane uprzemysłowienie wsi wpływa na mieszkańców często odległych krajów, zaopatrujących nas w pasze, składniki lub żywność trafiającą na nasze talerze. Chciałem dowiedzieć się tego z pierwszej ręki, od ludzi zaangażowanych w ten proces, i tych, którzy znajdują się pod jego wpływem. Przedstawiona w niniejszej książce historia jest w równym stopniu ich, jak i moja.
Philip LymberyWPROWADZENIE
Stary MacDonald
Będąc u szczytu swej potęgi, przewodniczący Mao wydał wojnę wróblom. W ramach realizacji swej misji, mającej na celu turbodoładowanie chińskiej wydajności, komunistyczny przywódca stwierdził, że ptaki te zjadają za dużo ziarna. Pewnego zimowego dnia w 1958 roku zmobilizował ludność Chin do ich wytrzebienia. Kampania przeciwko wróblom została skoordynowana równie bezlitośnie, co przeciw każdemu innemu wrogowi.
Wydano instrukcje, zgromadzono broń, a media nieustannie grzmiały o tym, jak ważne jest zwycięstwo. Wyznaczonego dnia o świcie młodzi i starzy, w miastach i wioskach zebrali się, aby przeprowadzić symultaniczny atak. Każdy miał swoją rolę: od staruszków, którzy stali pod drzewami, wymachując flagami i waląc w garnki i patelnie, aby wypłoszyć ptaki, poprzez uczennice wyposażone w strzelby i przeszkolone, jak strzelać do wzbijających się w powietrze wróbli, aż po nastoletnich chłopców, którzy wspinali się na drzewa i niszczyli gniazda, rozbijali jaja i zabijali pisklęta³. Wszyscy rzucili się do wykonania zadania, podjudzani przez miejscowych biurokratów partyjnych i zachęcani rozbrzmiewającym w Radiu Pekin hymnem narodowym.
W zetknięciu z takim szturmem ptaki nie miały żadnych szans. Według pewnej relacji prasowej, zanim pierwszy dzień dobiegł końca, w samym tylko Szanghaju zabito „w przybliżeniu” 194 432 sztuki⁴. W całych Chinach populacja wróbli została zdziesiątkowana. Miliony ptaków leżały martwe.
Rządzący zbyt późno uświadomili sobie, że wróble nie były szkodnikami podkradającymi zbiory, lecz ważnym ogniwem łańcucha pokarmowego. Kiedy zniknęły, obficie rozmnożyły się owady, którymi ptaki się żywiły. Błyskawicznie wzrosła populacja szarańczy i konika polnego. Owady pożarły uprawy, co doprowadziło do klęski głodu. Przewodniczący Mao odwołał więc kampanię i wróble pozostawiono w spokoju. Ale odnowa gatunku zajęła dziesiątki lat. W tym czasie równowaga w przyrodzie była zachwiana do tego stopnia, że zastanawiano się nad importem wróbli ze Związku Radzieckiego.
Wyobraźmy sobie, że premier Wielkiej Brytanii albo prezydent Stanów Zjednoczonych spróbowałby zrobić coś podobnego dzisiaj. Pomyślelibyśmy, że stracili rozum. A jednak skutki polityki rolnej w Europie i Amerykach w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci są niemalże dokładnie takie same, jak czystka przeprowadzona przez Mao. W ciągu ostatnich 40 lat populacja wróbla polnego – tego samego gatunku, który był na celowniku przewodniczącego – zmniejszyła się w Wielkiej Brytanii o 97%, głównie z powodu intensyfikacji rolnictwa. Dane dotyczące innych lubianych ptaków, takich jak turkawka i potrzeszcz, są nie mniej alarmujące. Współczesne rolnictwo stało się tak „wydajne”, że wieś jest obecnie zbyt sterylna dla ptaków, których naturalnym siedliskiem była jeszcze niedawno. Mamy do czynienia z sytuacją krytyczną do tego stopnia, że brytyjski rząd oferuje rolnikom dopłaty za montowanie na terenie swoich gospodarstw karmników, aby nie dopuścić do wyginięcia pewnych gatunków ptaków z głodu⁵.
Gwałtowny spadek liczebności populacji ptaków to tylko jedna z wielu niepokojących konsekwencji polityki rolnej opartej na intensyfikacji. Proces ten postępuje od dziesięcioleci, a obecnie niektórzy chcieliby go celowo przyspieszyć w imię „zrównoważonej intensyfikacji”. Dokąd nas to zaprowadzi? Celem jest otrzymywanie więcej mięsa z każdego zwierzęcia hodowlanego i uzyskanie jeszcze wyższych plonów z każdego akra ziemi, więc aby zapewnić zwrot kosztów inwestycji, pompuje się pieniądze w system intensywnego rolnictwa wysokonakładowego, opartego na masowej produkcji. Doprowadziło to do powolnego zaniku tradycyjnych gospodarstw mieszanych (w których trawę i glebę wykorzystywano naprzemiennie na potrzeby hodowli zwierząt i uprawy roślin, dzięki czemu następowała regeneracja) i dominacji gospodarstw specjalizujących się w podtrzymywanych nawozami uprawach monokulturowych lub w hodowli wewnętrznej.
Oczywiście ptaki nie są jedynymi ofiarami tej cichej rewolucji. Niepohamowany pęd do uzyskiwania większej wydajności przy niższych nakładach realizowany jest kosztem wielu innych zwierząt i owadów, zdrowia publicznego, a często także ludzi oddalonych nawet o tysiące kilometrów.
To nie jest książka „o biednych zwierzątkach” – chociaż kurczaki, świnie, bydło i ryby cierpią straszne katusze na fermach przemysłowych. Nie propaguje też wegetarianizmu. Nie jest wymierzona przeciwko spożywaniu mięsa, inżynierii genetycznej samej w sobie ani nawet korporacjom. Zadaje pytanie, czy w rolnictwie „duże” musi oznaczać „złe”. Wnika w sedno zagadnienia, czy fermy przemysłowe są „najwydajniejszą” metodą produkcji mięsa i jedynym sposobem na wykarmienie świata.
Zdradziecki koszmar rolnictwa przemysłowego nastąpił niemal niepostrzeżenie, jeśli nie liczyć środowisk, których jego skutki dotknęły natychmiast. Być może właśnie dlatego obecnie w tak dużej mierze ta działalność prowadzona jest dosłownie za zamkniętymi drzwiami. Bez zamieszania i fanfar zwierzęta hodowlane powoli zniknęły z pól i zostały przeniesione do ciasnych, dusznych hangarów oraz obór.
Ludzie mogą mieć mgliste pojęcie o tych zmianach, ale wolą wierzyć, że gospodarstwa są nadal godziwymi miejscami, gdzie kury grzebią w ziemi na podwórku, kilka świnek drzemie i pochrząkuje w błotnistych zagrodach, a zadowolone krówki coś przeżuwają. To mit często wpajany dzieciom już od najwcześniejszych lat. Ta fikcja zaczyna się, zanim jeszcze nauczą się chodzić i mówić, od kolorowych obrazków w książkach, pokazujących szczęśliwe zwierzątka pasące się nad stawem dla kaczek, wśród bujnej zieleni. W tych bajeczkach rumiany gospodarz z żoną są okazami zdrowia, a u ich boku hasa dwójka ślicznych dziatek i psotny piesek. W przedszkolu ta fałszywa idylla jest umacniana poprzez wierszyki i książki z bajkami. Następnie, podczas szkolnych wycieczek i dni otwartych spędzanych z rodziną w gospodarstwach, ukazywany jest kolejny całkowicie nierealny obraz pracy w gospodarstwie. Wśród atrakcji dla odwiedzających oferuje się rundkę traktorem przez łąki pełne przepięknych wiosennych kwiatów, okazję pogłaskania nowo narodzonych prosiąt i jagniątek, przejażdżki na kucyku i osiołku, a nawet wyścigi świń – wszystko w pięknym wiejskim otoczeniu. Są to wspaniałe miejsca, pełne śmiechu i zabawy, ale przeciętne gospodarstwo przypominają nie bardziej niż ckliwy hollywoodzki romans przypomina zwykły związek.
W rzeczywistości zaledwie 8% gospodarstw w Anglii to gospodarstwa „mieszane”, gdzie hoduje się więcej niż 1 rodzaj zwierząt i gdzie jednocześnie prowadzi się uprawy⁶. Toczą rozpaczliwą walkę o przetrwanie. Nazbyt często zastępuje się je gospodarstwami, które specjalizują się tylko w określonym typie produktu, którym jest zboże, jaja, kurczaki, mleko, wieprzowina czy wołowina. Miejsca te okazałyby się ponurym celem wycieczki dla wszystkich i wstrząsem dla większości uczniów. Mit Starego MacDonalda nie jest już wiarygodny.
Na szczęście w Wielkiej Brytanii wciąż istnieje spory odsetek gospodarstw, w których zwierzęta mogą zachowywać się zgodnie z naturą: swobodnie chodzić lub paść się na trawie⁷. Ale jeśli polityka intensyfikacji będzie postępowała i nie zostanie zakwestionowana, wkrótce jedynymi gospodarstwami, w których zwierzęta będą hodowane na wolnym wybiegu, a przy tym w lepszych warunkach, staną się te stanowiące atrakcje turystyczne albo zachcianki bogaczy. Rolnicy w Wielkiej Brytanii oraz Europie wciąż są raczej nowicjuszami w tej grze intensyfikacji, ale polityka rolna zachęca ich do stosowania wątpliwych i kontrowersyjnych praktyk, które są już na porządku dziennym w USA i nie tylko. Jeśli nie zmienimy kursu, wkrótce normą staną się megaświniarnie, mleczarskie megafermy, „bateryjny” chów krów, a także genetycznie modyfikowane uprawy i zwierzęta.
Ktoś, kto odwiedza miejsca, gdzie takie systemy są powszechnie stosowane, od razu dostrzega reperkusje. Dla wsi często oznacza to tak duże wyjałowienie i naruszenie gleby, że może się tam rozwijać niewiele więcej niż zwierzęta i uprawy stanowiące sedno produkcji. Dla zwierząt hodowlanych intensyfikacja oznacza często straszne cierpienie i skutkuje produktem gorszej jakości. Co roku na świecie hodowanych jest około 70 miliardów zwierząt, z czego 2/3 na fermach przemysłowych. Trzymane są stale w zamknięciu i traktowane jak maszyny produkcyjne, przymuszane do ciągłego przekraczania swych naturalnych ograniczeń, selektywnie rozmnażane, aby dawały więcej mleka czy jajek, albo tuczone, aby umożliwić ubój w coraz młodszym wieku. Typową mleczną krowę z chowu przemysłowego zmusza się do produkcji tak dużych ilości mleka, że często jest wyczerpana i bezużyteczna już w wieku 5 lat – przynajmniej o 10 lat szybciej niż wynosi jej naturalna długość życia.
Dla ludzi nieporuszonych tym cierpieniem znajdą się też inne powody, aby jeszcze raz przyjrzeć się temu marnotrawstwu i żałośnie niskiej jakości tłustego mięsa, które są efektem tego typu praktyk. Ponieważ zwierzęta nie są już hodowane na wolnym wybiegu i nie mają dostępu do trawy oraz naturalnej paszy, karma dla nich jest transportowana czasem aż z innych kontynentów. Konsumują łącznie 1/3 światowych plonów zbóż⁸, 90% mączki sojowej i do 30% globalnych połowów ryb⁹ – czyli cennych zasobów, którymi można by wykarmić miliardy głodnych ludzi¹⁰.
Tymczasem obory, w których zwierzęta są hodowane, to często siedliska chorób – nic dziwnego, skoro tyle zwierząt stłoczonych jest na tak niewielkiej powierzchni. Ten biznes uzależniony jest od olbrzymich ilości antybiotyków – zużywa połowę ich światowej produkcji¹¹. Jedną z konsekwencji jest rozwój odpornych na działanie antybiotyków „superbakterii” oraz dziwnych i śmiercionośnych nowych wirusów, których powstanie wiąże się z rolnictwem przemysłowym.
Konsumenci stają się kozłami ofiarnymi, rzekomo korzystającymi z dobroczynnego przemysłu produkującego „to, czego pragniesz”. A jednak – dzięki przemysłowi, który sprzeciwia się lepszemu etykietowaniu – są zmuszeni przemierzać alejki w supermarkecie jak z zawiązanymi oczami, często nie będąc w stanie odróżnić produktów pochodzących z upraw bardziej naturalnych od tych, których „świeżość” jest efektem masowej produkcji. Sposób wytwarzania żywności ma kluczowe znaczenie dla jej jakości, nie tylko z etycznego punktu widzenia, lecz także ze względu na jej wartość odżywczą i smak. Skutkiem karmienia zwierząt ziarnem, zamiast ich wypasania, jest często tłuste mięso. Krótko mówiąc, konsumenci często nie wiedzą, co kupują, a przemysł żywnościowy chce ten stan rzeczy utrzymać.
Od czasu do czasu rąbka tajemnicy uchyli jakaś afera żywnościowa. Skandal z koniną w 2013 roku potwierdził obawy konsumentów, że nie zawsze wiedzą wszystko o żywności, którą kupują, a sensacja szybko przerodziła się w szaleńcze obwinianie się nawzajem. Koniną zastąpiono wołowinę, wywołując w słynących z miłości do koni Brytyjczykach oszołomienie i nieufność. Aby zetrzeć skazę wywołaną tym gradem sensacji, brytyjski premier David Cameron obwinił supermarkety, które obarczyły winą swoich dostawców, a ci wskazali na handlowców z odległych krajów. Konsumentom pozostała wściekłość i mętlik w głowie.
Jako pierwszy alarm podniósł Irlandzki Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności, który ujawnił odkrycie koniny w produktach oznakowanych jako wołowina. Po tym, jak kupiony w tym sklepie hamburger wołowy „Everyday Value” okazał się zawierać 29% koniny, w sprawę został zamieszany supermarketowy gigant Tesco, największy w Wielkiej Brytanii. Winny burger wyprodukowano w Irlandii z mięsa podobno pochodzącego z Polski. Afera dotknęła również inne supermarkety. W ciągu kilku dni 10 milionów burgerów – dość kalorii, aby nakarmić milion ludzi przez 1 dzień – zostało usuniętych z półek sklepowych przez zaniepokojonych sprzedawców¹².
Odkryto przekręt z fałszywymi etykietami o zasięgu europejskim¹³. Codziennie nowe rewelacje odnosiły się do kolejnych znanych marek. Konsumenci zaczęli unikać mrożonych burgerów; ich sprzedaż w Zjednoczonym Królestwie spadła o 43%. Tesco publikowało w prasie o zasięgu ogólnokrajowym całostronicowe reklamy z nagłówkiem: „Przepraszamy”¹⁴, doświadczając najpoważniejszego spadku udziałów w rynku od 20 lat¹⁵.
W „Horsegate”, jak nazwano ten skandal, chodziło o zaufanie. Konsumenci stracili zaufanie, a firmy lizały rany na reputacji. Część sieci przyznała się do utraty kontroli nad łańcuchem dostaw, który z biegiem lat stał się dłuższy i bardziej złożony, a żywność mogła przechodzić przez kilka rąk, zanim trafiała do supermarketu. Niektórzy widzieli przyczynę w nieustannych żądaniach niskich cen podczas globalnej recesji, która zaczęła się w 2007 roku. „Supermarkety muszą teraz przestać przeczesywać świat w poszukiwaniu jak najtańszych produktów” – grzmiał przewodniczący Krajowego Związku Rolników (NFU)¹⁶.
„Horsegate” to największy skandal, jaki uderzył w brytyjski rynek żywnościowy od czasu „choroby szalonych krów”, czyli BSE, która 20 lat wcześniej spowodowała 10-letni zakaz eksportu brytyjskiej wołowiny. BSE, wywołana przekształceniem zwierząt roślinożernych – krów – w mięsożerne wskutek karmienia ich mączką mięsno-kostną, okazała się dla rolnictwa przemysłowego prawdziwie samobójczym golem. Niestety nie ostatnim.
Oczywiście dzięki temu systemowi niektórzy, na przykład firmy, które rozprowadzają produkty obiecujące rolnikom coraz większe zyski, wygrywają. Jednak takie nowe technologie mogą być skuteczne na krótką metę, ale prędzej czy później ktoś poniesie konsekwencje. Na przykład w Indiach od 1997 roku około 200 tysięcy rolników popełniło samobójstwo, przeważnie z powodu zaciągniętego zadłużenia.
Zadłużają się po uszy i kupują „magiczne” nasiona modyfikowane genetycznie, by poniewczasie odkryć, że zupełnie nie nadają się one do uprawy w lokalnych warunkach. Zbiory są nieudane. W Zjednoczonym Królestwie kilkadziesiąt samobójstw rolników poruszyłoby cały kraj; w Indiach ta tragedia rozegrała się niemal w milczeniu.
W trakcie zbierania materiałów do tej książki w Stanach Zjednoczonych stałem wśród migdałowców rosnących w idealnych rzędach na tysiącach akrów i wdychałem powietrze tak ciężkie od oprysków chemicznych, że zapachem przypominało płyn do mycia naczyń. Nie było tam ani źdźbła trawy, ani jednego motyla czy owada. W oddali widniała jedna z wielu działających w tym stanie megaferm mleczarskich. Tysiące apatycznych krów o wymionach wielkości piłek plażowych stały w błocie, czekając, aż zostaną nakarmione, wydojone albo nafaszerowane lekami. Nie brakowało ziemi, nie było żadnego logicznego powodu, dla którego nie mogłyby przebywać na pastwiskach. Co ciekawe, ten system wcale nie działał na korzyść samych rolników. Na giełdzie zwierząt hodowlanych w pobliskim mieście pewien rolnik płakał, opowiadając, jak mleczarska megaferma jego znajomego zbankrutowała, a zrozpaczony właściciel odebrał sobie życie.
W Argentynie stałem na polu modyfikowanej genetycznie soi, a wokół mojej głowy latały tysiące komarów. Nie zauważyłem tam stojącej wody ani żadnych warunków zazwyczaj kojarzonych z tak wielką liczbą owadów. Coś było nie tak.
W Peru widziałem niedożywione dziecko, pokryte ranami związanymi z zanieczyszczeniem powietrza przez przemysł przetwórstwa rybnego, a lekarze powiedzieli mi, że ta dziewczynka mogłaby być zdrowa i dobrze odżywiona, gdyby dostała lokalne sardele, przeznaczone na karmę dla zwierząt z ferm przemysłowych w Europie.
We Francji rozmawialiśmy z rodziną robotnika, który zmarł na skutek zatrucia toksycznymi oparami, kiedy oczyszczał nieskażoną niegdyś plażę z zielonych świecących glonów. Maź, jaka obecnie każdego lata atakuje wybrzeże Bretanii, stanowi najbardziej widoczne oblicze zanieczyszczenia, którego źródłem są megaświniarnie znajdujące się w tym regionie.
W Wielkiej Brytanii pomagałem przy kampanii wymierzonej przeciwko założeniu pierwszej w kraju mleczarskiej megafermy, mającej pomieścić 8 tysięcy krów. Tę walkę wygraliśmy – ale na jak długo?
Istnieje powszechne i głęboko zakorzenione założenie, że uprzemysłowienie rolnictwa – traktowanie tej delikatnej sztuki hodowli zwierząt i pracy na roli, jakby była niczym niewyróżniającą się działalnością, podobną do produkcji gadżetów czy gumowych opon – jest jedyną metodą produkcji mięsa w przystępnych cenach. Już zbyt długo tę elementarną supozycję uznaje się za całkowicie bezsprzeczną. W przekonaniu, że wszystkim wyświadczają przysługę, rządy czym prędzej zaczęły tworzyć warunki, w których klienci mogą kupić kurczaka za 2 funty. Jednak realia produkcji taniego mięsa pozostają ukryte.
Niniejsza książka zajmuje się niezamierzonymi konsekwencjami przedkładania zysku nad wyżywienie ludzi. Zadaje pytanie, jak coś, co powstało z tak dobrych intencji, jak wykarmienie ludzi na całym świecie, mogło się tak popsuć.
Poddaje w wątpliwość racjonalizm działań polegających na stłoczeniu milionów zwierząt w zamkniętych pomieszczeniach i utrzymywaniu ich przy życiu poprzez faszerowanie antybiotykami, aby następnie wydawać olbrzymie sumy na sprowadzanie dla nich karmy, choć mogłyby być hodowane na wolnym powietrzu.
Kwestionuje oszczędność przestrzeni w systemie, w którym przeznacza się miliony akrów żyznej gleby na uprawianie paszy w miejscach oddalonych często o setki tysięcy kilometrów od fermy.
Zadaje pytanie, cóż mądrego jest w konieczności wywożenia gór obornika z betonowych pomieszczeń i szukania sposobu na pozbycie się go, skoro, gdyby zwierzęta przebywały na zewnątrz, ich nawóz samoistnie wróciłby do gleby, wzbogacając ją tak, jak chciała natura.
Każe się zastanowić, czy ma jakikolwiek sens zachęcanie ludzi do jedzenia dużych ilości taniego drobiu, wieprzowiny i wołowiny ze zwierząt wybranych właśnie ze względu na ich zdolność do tak dużego wzrostu, że wytwarzane mięso jest tłuste.
I wreszcie, stawia pytanie, czy scenariusz Farmagedonu – śmierć naszej wsi, plaga chorób i miliardy głodujących – jest nieunikniony? Ta książka rzuca światło na sprawy, które chciano przed tobą ukryć, i pyta, czy możliwa jest lepsza droga.PRZYPISY
SŁOWO WSTĘPNE
1 R. Harrison, Animal Machines , Vincent Stuart, Londyn, 1964.
2 M. Bittman, „Don’t End Agricultural Subsidies, Fix Them” , „New York Times”, 1 marca 2011, opinionator.blogs.nytimes.com/2011/03/01/dont-end-agricultural-subsidies-fix-them/.
WPROWADZENIE
3 G. Dvorsky, „China’s worst self-inflicted environmental disaster” , 2012, io9.com/5927112/chinas-worst-self+inflicted-disaster-the-campaign-to-wipe-out-the-common-sparrow (stan z dnia: 8 maja 2013).
4 Ibid.
5 Jonathan Leake, „Farmers to be paid to feed starving birds” , „Sunday Times”, 13 maja 2012, http://www.thesundaytimes.co.uk/sto/news/uk_news/Environment/article1037693.ece (stan z dnia: 8 maja 2013).
6 Defra, Agriculture in the UK 2010 .
7 Ibid.
8 Rządowe Biuro ds. Nauki, Foresight Project on Global Food and Farming Futures. Synthesis Report C1: Trends in food demand and production, styczeń 2011 ; S. Msangi i M. W. Rosegrant, World agriculture in a dynamically-changing environment: IFPRI’s long-term outlook for food and agriculture under additional demand and constraints , referat napisany na potrzeby Konferencji Ekspertów pod hasłem „Jak wykarmić świat w 2050 roku”, Rzym, FAO, 2009, http://www.fao.org/wsfs/forum2050/wsfs-background-documents/wsfs-expert-papers/en/; H. Steinfeld i in., Livestock’s Long Shadow, environmental issues and options , FAO, Rzym, 2006, Wprowadzenie, s. 12.
9 FAO, State of the World Fisheries and Aquaculture 2010 , Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa, Rzym.
10 Obliczone w oparciu o internetowe dane FAOSTAT dotyczące globalnych zbiorów ziarna (2009) oraz wartości odżywczej zbóż, przy spożyciu 2500 kcal na osobę dziennie.
11 Komunikat prasowy WHO, „World Health Day 2011, Urgent action necessary to safeguard drug treatments” , 6 kwietnia 2011, http://www.who.int/mediacentre/news/releases/2011/whd_20110406/en/index.html.
12 Irlandzki Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności, komunikat prasowy, „FSAI Survey Finds Horse DNA in Some Beef Burger Products” , 15 stycznia 2013, http://www.fsai.ie/news_centre/press_releases/horseDNA15012013.html (stan z dnia: 20 czerwca 2013); http://www.guardian.co.uk/world/2013/feb/08/how-horsemeat-scandal-unfolded-timeline.
13 Komunikat prasowy Komisji Europejskiej, „Commission publishes European test results on horse DNA and Phenylbutazone: no food safety issues but tougher penalties to apply in the future to fraudulent labelling” , 16 kwietnia 2013, http://europa.eu/rapid/press-release_IP-13-331_en.htm (stan z dnia: 20 czerwca 2013).
14 BBC, „Horsemeat in Tesco burgers prompts apology in UK papers” , 17 stycznia 2013, http://www.bbc.co.uk/news/uk-21054688 (stan z dnia: 20 czerwca 2013).
15 Simon Neville, „Frozen beefburger sales down 43% since start of horsemeat scandal” , 26 lutego 2013, http://www.guardian.co.uk/uk/2013/feb/26/frozen-beefburger-sales-down-43-horsemeat (stan z dnia: 20 czerwca 2013).
16 BBC, „Horsemeat in Tesco burgers prompts apology in UK papers” , 17 stycznia 2013, http://www.bbc.co.uk/news/uk-21054688 (stan z dnia: 20 czerwca 2013).
I PRZYKRE NIESPODZIANKI
17 Daily Telegraph, 14 czerwca 2012, „Where do milk, eggs and bacon come from? One in three youths don’t know” , http://www.telegraph.co.uk/foodanddrink/foodanddrinknews/9330894/Where-do-milk-eggs-andbacon-come-from-One-in-three-youths-dont-know.html (stan z dnia: 13 września 2013).
ROZDZIAŁ I. KALIFORNIJSKIE ŚLICZNOTKI: WIZJA PRZYSZŁOŚCI?
18 http://www.esri.com/mapmuseum/mapbook_gallery/volume23/agriculture1.html (stan z dnia: 13 lipca 2012).
19 http://www.nass.usda.gov/Statistics_by_State/California/Publications/California_Ag_Statistics/2010cas-ovw.pdf (stan z dnia:13 lipca 2012).
20 Obliczone wg wzoru: 200 mlecznych krów wytwarza tyle nawozu, ile mieszkańcy dziesięciotysięcznego miasta: Animal waste pollution in America: an emerging national problem, 1997. Environmental risks of livestock and poultry production . Raport Frakcji Mniejszościowej Amerykańskiej Komisji Senackiej do Spraw Rolnictwa, Odżywiania i Leśnictwa dla senatora Toma Harkina.
21 http://www.farmland.org/programs/states/futureisnow/default.asp (stan z dnia: 13 lipca 2012).
22 http://www.sraproject.org/wp-content/uploads/2007/12/dairytalkingpoints.pdf.