- W empik go
Fascynacja - ebook
Fascynacja - ebook
Choć bestsellerowe powieści przyniosły mu sławę, a serial nakręcony na podstawie jego książek okazał się wielkim hitem, Oskar wciąż mieszka w skromnej chatce na odludziu, gdzie skrywa swoją największą tajemnicę.
Życie Blajera zaczyna się komplikować, gdy ktoś brutalnie zabija aktorkę grającą główną rolę w serialu opartym na jego powieściach. Kilka dni później Oskar poznaje tajemniczą blondynkę do złudzenia przypominającą zmarłą ukochaną. Dziewczyna przedstawia się jako Luiza, a Blajer widzi w niej idealne odbicie miłości swojego życia. Tymczasem giną kolejne dziewczyny, a sposób działania zabójcy przypomina bohatera jednej z jego powieści. Kiedy policja rozpoczyna śledztwo, a wokół Oskara zaczyna się robić gorąco, postanawia wytropić mordercę na własną rękę...
Najbardziej bolały mnie wizje pierwszych nocy w naszym domu. Byliśmy w nich świeżo po ślubie. Rozpakowywaliśmy ostatnie kartony, Luiza nalewała wino, a ja, nie mogąc się powstrzymać, rzucałem ją na dywan przed kominkiem, rozbierałem i pieściłem. Nasze zbliżenie przerywał dźwięk rozbijanej szyby. Dwóch oprychów wchodziło do domu. Chyba planowali coś ukraść, ale widok nagiej Luizy zmieniał ich zamiary. Pierwszy z nich kijem baseballowym łamał mi nogi w kolanach, potem miażdżył łokcie. Drugi od razu rzucał się na Luizę. Chciałem jej pomóc, ale nie mogłem. Pełzałem po podłodze jak żałosny kawałek mięsa, a oni brali ją we dwóch naraz, rozrywali na pół. Umierała w potwornych męczarniach. Gwałciciele rechotali i ryczeli: „Jesteś idiotą, nie potrafisz ochronić żony we własnym domu!”. Podobnych snów było mnóstwo.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-331-2 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pustka po śmierci Luizy zżerała mnie jak rdza. Trzy razy próbowałem zastąpić miłość mojego życia. Pierwsza zastępczyni chciała mnie zabić, więc ją ubiegłem, druga popełniła samobójstwo, ale trzecia była zupełnie inna. Szybko dostosowała się do reguł panujących w podziemnym pokoju. Dzięki temu, że nic o niej nie wiedziałem, nie kojarzyła mi się z nikim oprócz Luizy. Jeszcze ten seks… Odważny, wyuzdany, pełen fantazji. Czułem się szczęśliwy, pokochałem ją, dałem dużo swobody, ale potem wszystko się popierdoliło i koszmary zaczęły mnie nawiedzać niemal każdej nocy.
We wszystkich Luiza była gwałcona, a potem zabijana na moich oczach. Dramat powtarzał się w kółko, zmieniała się tylko sceneria. Czasami spacerowaliśmy po plaży, natrafiając na kilku naćpanych nastolatków. Dwóch mnie trzymało, trzeci ją krzywdził, potem się zmieniali i robili to, dopóki nie wyzionęła ducha lub ja nie otworzyłem oczu. Zdarzało nam się wracać z romantycznej wycieczki. Łapaliśmy gumę, a kiedy ja wymieniałem koło, podjeżdżał do nas van; siedziało w nim sześciu facetów ubranych na czarno. Wciągali nas na pakę, mnie przywiązywali do ściany, robili swoje, pilnując, żebym nie zamykał oczu. Na koniec kroili ją piłą mechaniczną. Podobnych snów było mnóstwo.
W trakcie koszmarnych maratonów zdarzały się wyjątkowe noce, podczas których nie śniło mi się nic. Rano dopadał mnie potworny ból głowy. Miałem wrażenie, że czaszka pęka niczym szyba samochodowa, w którą uderzył kamień, centymetr po centymetrze. Fizycznie czułem się wykończony jak po nocy spędzonej w siłowni. Ból głowy i wycieńczenie były ceną, jaką musiałem płacić za spokojny sen. Paradoksalnie po nocach pełnych koszmarów budziłem się świeży i rześki.
Najrzadziej miewałem cudowne sny. Nazywałem je „upojnymi nocami z Luizą”. Braliśmy ślub, później była noc poślubna. Innym razem szliśmy na premierę mojej książki lub Luiza podpisywała lukratywną umowę na sprzedaż biżuterii. Zawsze kończyło się seksem. Takie sny trafiały się średnio raz na dwa miesiące.
Ostatni czas to nawałnica koszmarów przytłaczających swoją realnością. Po nich przyszły dwie noce pozbawione snów, a ostatnią noc spędziłem z Luizą w górskim hotelu. Siedzieliśmy w jacuzzi, za szybą rozpościerał się wspaniały krajobraz. Moja ukochana ściągnęła mi kąpielówki, potem rozwiązała górę od swojego bikini. Jej źrenice zdawały się rozszerzać z podniecenia. Chwyciła mojego penisa i uśmiechając się, zbliżyła do niego wargi. Sen przedwcześnie skończył najgorszy wynalazek, z jakim musi użerać się człowiek pragnący izolacji. Telefon.
Dzwonił Skawiński, mój wydawca. Facet, któremu zawdzięczałem to, że seria przygód o detektyw Lidii Ostrowiec, mój hołd złożony Luizie, doczekała się ekranizacji, a pozostałe książki utrzymywały status bestsellerów.
– Oskar! W trymiga masz być u mnie! – wydał polecenie i się rozłączył.
Próbowałem oddzwonić i zaprotestować, ale nie odebrał. Byłem wściekły, bo nie dość, że przez jego pomysły z bankiecikami i branżowymi rautami mój pobyt w Warszawie przedłużył się o cztery dni, to jeszcze przerwał sen, na który czekałem od dawna. Mimo to kwadrans przed dziesiątą zameldowałem się w szpanerskiej dzielnicy Warszawy.
– Jestem, otwieraj wrota. – Od razu zadzwoniłem do Skawińskiego, żeby wpuścił mnie na podjazd.
Przy murze chroniącym posesję stała kia sedan. Pasowała tu jak pięść do nosa. Za płotem wielka chawira. Współczesny design, urzeczywistnienie wizji szklanych domów. Na podjeździe czarny mercedes eska, porsche carrera i audi S5. Zaparkowałem pomiędzy nimi. Skawiński wyszedł zza rogu, choć spodziewałem się, że przywita mnie w drzwiach wejściowych.
– Komu nie pozwalasz wjeżdżać? Ogrodnikowi czy sprzątaczce? – spytałem na powitanie, wskazując palcem zamykającą się bramę.
Choć współpracowaliśmy od lat, pierwszy raz zobaczyłem go po cywilnemu. Ten wysoki, szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce z twarzą pozbawioną zmarszczek zawsze pokazywał się w idealnie skrojonych garniturach, z zegarkiem, za którego równowartość dałoby się wyżywić niewielki afrykański kraj. Dziś przywitał mnie w luźnych spodenkach do koszykówki i białej koszulce, na której widniała plama po jakimś jedzeniu.
– Nie czas na pierdoły, Oski. – Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku, z którego przyszedł.
Miał przekrwione oczy. Śmierdział. Wczoraj byliśmy na spotkaniu z rekinami odpowiedzialnymi za dystrybucję książek. Ja wypiłem trzy piwa, bo w pensjonacie, w którym mieszkałem, czekał na mnie joint. On pół litra wódki, bo w domu czekała na niego żona, z którą średnio się lubili.
– O co biega? Przyjechali kolesie z Hollywood czy jacyś Chińczycy? – spytałem, próbując mu się wyrwać.
Skawiński cały czas trzymał mnie za rękę i ciągnął, jakbym był niewytresowanym pieskiem, który w każdej chwili może uciec.
– Odpuść, do jasnej cholery – burknął pod nosem i przyspieszył kroku.
Jego zachowanie było dziwne. Zwykle wydzierał się na mnie, rozprawiał o kolejnych sukcesach albo traktował jak kumpla. Dziś spinał się, jakby za chwilę miał ogłosić bankructwo. Ten wielki biznesmen panicznie się czegoś bał. Gdy dotarliśmy na tyły domostwa, szybko się domyśliłem, że stało się coś złego. Przy wielkim stole znajdującym się pod okazałym dachem zasłaniającym olbrzymią altankę siedzieli obok siebie dwaj faceci. Znałem jednego z nich.
– Detektyw Pecyna – od razu przywitałem się z gliniarzem, któremu zawdzięczałem jeszcze więcej niż on mnie.
– Kopę lat. – Pecyna, nie wstając od stołu, podał mi rękę. Postarzał się od naszego ostatniego spotkania. Jego twarz zdawała się bardziej zmęczona, siwe włosy dominowały nad ciemnymi. Mimo to wciąż prezentował nienaganną sylwetkę kulturysty, jak zwykle miał obcisłą marynarkę, spod której wystawała spluwa, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. – Usiądź. – Wskazał miejsce po przeciwnej stronie stołu.
Na stole stały cztery filiżanki z kawą i miska z orzeszkami. Między dwoma mężczyznami leżała biała teczka. Coś tu ewidentnie nie grało. Skawiński, Pecyna… Gdyby tego trzeciego zastąpić moim tatą mieszkającym obecnie w Szwecji albo siostrą Luizy, Melanią, pomyślałbym, że mam problem z ziołem, a to spotkanie to interwencja. Tyle że ten facet prawdopodobnie przyjechał z Pecyną. Znaczyło to, że…
– Pan też z policji? – wypowiedziałem swą obawę na głos.
Gość był niewiele młodszy od Pecyny. Miał wysuniętą szczękę, duży nos, wredny wyraz twarzy, obojętne spojrzenie i resztkę ciemnych włosów, które zaczesał do góry. Chude łapy i zarys piwnego brzucha świadczyły o tym, że zamiast na siłownię woli chodzić do barów.
– Detektyw Masłowski, terror kryminalny – przedstawił się, jakby od niechcenia. Nie podał mi ręki.
Poczułem pot na karku, ciągle stałem jak wryty, nie potrafiąc usiąść. Z nerwów sięgnąłem do kieszeni po papierosa. Natychmiast odpaliłem.
– Terror kryminalny? – spytałem, mocno się zaciągając.
W ciągu swojego trzydziestodwuletniego życia całkiem przypadkowo dorobiłem się statusu seryjnego mordercy. Najpierw pokroiłem szlifierką twarz skurwielowi, który zabił Luizę. Karą był czteroletni pobyt w zakładzie psychiatrii i psychoterapii. Potem udusiłem pierwszy substytut Luizy; porywając drugi, zadźgałem skalpelem dwóch nastolatków, którzy weszli mi w drogę, a później, całkowicie niechcący, zabiłem Martę Makuch, psychiatrę, której szczerze nienawidziłem. Poza akcją ze szlifierką policja nie wiedziała o moich numerach. Dla nich byłem ambitnym pisarzem z tragiczną przeszłością. Mimo to rozmowa z gliniarzami zawsze wzbudzała we mnie niepewność.
– Siadaj, Oskar. – Skawiński znów chwycił mnie za rękę i posadził naprzeciwko gliniarzy. – Mamy poważny problem.
Tego akurat się domyślałem.
– Jesteś zahartowany, pewne rzeczy już cię nie ruszają, więc powiem wprost. – Pecyna poprawił okulary. – Dorota Gajda została zamordowana.
– Co?! – W pierwszym odruchu chciałem wstać, ale Skawiński ciągle trzymał moją rękę.
Dorota Gajda była gwiazdą naszego serialu. Widzowie pokochali ją od pierwszego odcinka. Głównie dzięki niej oglądalność biła rekordy. Każdy lubił popatrzeć na blondynkę ze słodkim, choć nieco tajemniczym wyrazem twarzy, szczupłymi udami, średniej wielkości piersiami i dobrotliwym spojrzeniem opiekunki do dziecka. Zdaniem producentów dziewczyna urodziła się po to, żeby grać Lidię Ostrowiec.
– O kurwa… Jeszcze niedawno byliśmy u niej na imprezie… – Kompletnie zdezorientowany spojrzałem na swojego wydawcę. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem.
Skawiński już wiedział i trawił konsekwencje związane ze śmiercią Doroty. Zauważyłem, że miał podkrążone oczy, zapadnięte policzki, nerwowo poruszał palcami lewej ręki. Nie przejmował się Dorotą, nawet nie zaliczał jej do kategorii ludzi sobie równych. Wiele razy mówił o niej „siksa od roli”. Bał się, bo właśnie stracił kurę, która jeszcze długo mogła mu znosić złote jaja. Serial bez niej tracił na wartości.
– Jest coś jeszcze… – Detektyw Masłowski ociężałym ruchem otworzył teczkę i wyciągnął z niej jakiś dokument. – Zabójca potraktował ją tak. – Dokument był zdjęciem zrobionym na miejscu zbrodni.
Gdy zobaczyłem Dorotę, z wrażenia wyplułem szluga.3.
Cokolwiek Masłowski wykminił, i tak mijał się z prawdą. Przedwczorajszą noc spędziłem w łóżku. Było cudownie, bo nic mi się nie śniło. W nagrodę dostałem zajebisty ból głowy i zmęczenie następnego dnia.
– Przedwczoraj wieczorem byłem w Tamce na spotkaniu biznesowym, a w nocy spałem. Pensjonat Kolorowy Sen – podałem nazwę lokum, w którym nocowałem podczas wycieczek do Warszawy. Hotelik znajdował się na odludziu, właścicielka była stara, nie czytała moich książek i nie próbowała się spoufalać. – Szefowa widziała, jak wracałem. Może pan sprawdzić. Zaproponowałbym sprawdzenie GPS-u w moim samochodzie, ale tak się składa, że nie posiadam. – Kupując wypasioną alfę, zaoszczędziłem na systemie nawigacyjnym. – Zostaje moja komórka, ale w niej bez nakazu grzebać nie pozwolę. To prawie tak, jakbym pozwolił wam włożyć ręce w swoje gacie.
– Spokojnie, Oskar, nikt nie będzie cię sprawdzał. – Pecyna stanął w mojej obronie. Spotkanie miało charakter przesłuchania, tylko w przyjemnej scenerii, gdzie człowiek staje się mniej czujny. – A jeśli chodzi o odpowiedź na twoje kolejne pytanie, detektyw Masłowski poprosił mnie o pomoc w tej sprawie. Znamy się ze szkoleń, a wie, że mam pewne… doświadczenie dotyczące specyficznych morderstw.
– Tobie też nie brakuje doświadczeń, Blajer – rzucił Masłowski.
– Rozmawiamy tutaj, bo tak jest wygodnie, a pan Masłowski i ja znamy się od pewnego czasu – Skawiński włączył się do dyskusji. – Jego zięć pracuje w moim wydawnictwie – dodał z dumą. – Więc najpierw przyjechał do mnie, porozmawialiśmy i postanowiliśmy cię ściągnąć. Gwoli ścisłości, ostatni raz wspólnie z Oskarem widzieliśmy Gajdę żywą przedwczoraj, właśnie w restauracji Tamka.
Faktycznie natknęliśmy się na nią, wchodząc do knajpy. Dorota wychodziła, ja udałem, że jej nie widzę. Było mi wstyd, bo zignorowałem ją po zajściu na imprezie.
– Przywitałem się z nią, spytałem, co słychać. Oskar schował łeb w telefon. Mógł jej nie zauważyć. Dorota powiedziała, że wpadła na szybką sałatkę i wraca do domu. Tyle – dokończył swoją relację wydawca.
– Nie rozumiem, czemu aż tak was interesują moje stosunki z Gajdą? – spytałem, bo coś musiało być na rzeczy.
– Analiza telefonu Gajdy wykazała, że przed śmiercią ostro zagłębiła się w twój fanpage. Prawdopodobnie przeglądała go tuż przed pojawieniem się zabójcy, bo nawet nie wylogowała się z Fejsa – wyjaśnił Masłowski. – Wcześniej kilka razy wpisywała twoje nazwisko w Google’u. Kopia robocza ostatniego maila ma tytuł „stalkniesz mi go?”, nie ma treści, ale chciała go wysłać do swojej agentki. Próbujemy ustalić, co mieliście do siebie. Szukamy punktu zaczepienia.
– Nie wiem, może wpadłem jej w oko.
Status sławnego pisarza połączony z dziecięcymi rysami twarzy, gęstymi włosami koloru zabrudzonej opony i klata wyrzeźbiona podczas biegów z czterdziestokilogramowymi kłodami działały na kobiety. Aktorki nie stanowiły wyjątku.
– Może… – westchnął Pecyna. – Ten, kto zamordował Dorotę, dobrze się do tego przygotował. Zanim ją zaatakował, odłączył prąd, musiał wziąć ze sobą odpowiednią ilość lakieru do paznokci, do domu dostał się przez okno tarasowe w jej sypialni. Przeciął je nożem olejowym.
Na myśl o tym urządzeniu przeszły mnie ciarki. Kobra korzystał z niego, włamując się do domów ofiar, w tym do mieszkania mamy; sam używałem go, polując na Luizy, a Lalkarz z mojej powieści też go wykorzystywał.
– Podejrzewacie kogoś? Ale tak serio? – spytałem trochę z obowiązku. Gdyby mieli prawdziwego podejrzanego, nie rozmawialibyśmy przecież.
– Zrobił to jakiś pojeb – stwierdził zdecydowanie Masłowski. – Mógł być jej fanem, antyfanem, hejterem albo zwykłym napaleńcem z trudnym dzieciństwem. Ewentualnie kolesiem fanatycznie zakochanym w twoich książkach. Jedno jest pewne – _Lalkarza_ ma w małym palcu. Nawet jeśli nie zabiłeś Gajdy, zainspirowałeś zabójcę, Oskarze. Możesz być z siebie dumny. – Nie krył ironii.
– Hipotez jest mnóstwo. Dowodów zero – powiedział Pecyna. – Skurwiel nie zostawił ani jednego włoska. W domu denatki zdjęliśmy trochę odcisków, pewnie należą do towarzystwa z cocktail party. Ciągle próbujemy rozszyfrować narzędzie zbrodni. Szperamy, szukamy…
– Skalpel – wszedłem mu w słowo. – Lalkarz zabijał skalpelem.
– To nie skalpel. – Detektyw pokręcił głową. – Prędzej jakieś narzędzie zakończone ostrym szpikulcem. Nasi ludzie nad tym pracują. Zaczynamy też grzebać w cyfrowym świecie Gajdy. Hakerzy ślęczą nad komórką. Może upublicznienie informacji o jej śmierci coś zmieni.
– Właśnie! Kiedy zamierzacie upublicznić tę informację? Nie uda wam się utrzymać tego w tajemnicy – wtrącił Skawiński. – Wiadomość o zabójstwie wschodzącej gwiazdy polskiego filmu wywoła gównoburzę na niespotykaną dotąd skalę. Chcę być odpowiednio przygotowany. – Jak zwykle myślał o interesach. – Pewnie będzie wielka żałoba, polecą dodruki panny Ostrowiec, potem czeka nas rychły koniec serialu. O ile nie przekonam producentów do obsadzenia nowej aktorki.
– Marian, serio? – Zniesmaczony zgasiłem szluga na jego drogocennej podłodze.
– Co się burzysz? Biznes nie zna skrupułów – stwierdził lakonicznie.
– Jesteśmy w stałym kontakcie z rodzicami Doroty, którzy, co oczywiste, są załamani, zdają się na nas. Jutro planujemy zwołać konferencję prasową, nie podamy żadnych szczegółów dotyczących morderstwa. Nie chcemy, żeby luzie wiedzieli, że Dorota zaczęła karierę jako odtwórczyni twojej topowej postaci, a skończyła jak jedna z tych drugoplanowych…
Wizja Masłowskiego bardzo mi się podobała. Ostatnim, czego chciałem, byli dociekliwi dziennikarze próbujący poznać moją opinię na temat zabójcy wzorującym się na _Lalkarzu_.
– Całe szczęście znalazła ją Jessica Jablonsky. Inteligentna babka, wiedziała, że należy wezwać policję i trzymać gębę na kłódkę. Inaczej medialna sraczka już lałaby nam się na głowy. – Skawiński jako jedyny potrafił w śmierci Doroty odnaleźć element szczęścia.
– Sprawa będzie głośna na całą Polskę, presja olbrzymia, ale złapiemy skurwiela – obiecał Pecyna.
– Po cichu liczyłem, że coś was łączyło i podsuniesz mi jakiś trop. Ale nie wszystko stracone – dodał Masłowski. – Dzisiaj o siedemnastej masz spotkanie autorskie w rodzinnym mieście.
Przytaknąłem.
– Ponieważ oficjalnie Dorota Gajda wciąż chodzi bezpiecznie po ziemi, a o tragedii wie zaledwie kilka osób, nie będziemy go odwoływać.
– Zrobimy tak… – Pecyna przejął pałeczkę. – Kupisz sobie ładny notatnik, powiesz czytelnikom, że chcesz mieć pamiątkę z tego spotkania i każdy, kto podejdzie po twój autograf, w rewanżu za dedykację wpisze ci się do notatnika.
– Każdy na osobnej stronie, to ważne – powiedział Masłowski.
– Dokładnie! Musisz pilnować, żeby przewracali strony i dotykali papieru. Na spotkanie przyjdzie kilku moich ludzi. Będą obserwować czytelników. Ci, którzy wydadzą im się podejrzani, dostaną ogon. Najbardziej zależy nam na tym, żeby każdy, kto weźmie udział w spotkaniu, zostawił swoje paluchy na notatniku. Liczymy na fart, może pokryją się z odciskami zdjętymi w domu Gajdy.
– Żeby sprawa nie wyglądała podejrzanie, walniemy jakiś marketingowy szajs – Skawiński podłączył się do dyskusji. – Powiemy, że wylosujemy pięć osób spośród tych, które się wpisały, i damy im całą serię Lidii Ostrowiec.
– Świetny pomysł! Jeśli odciski się pokryją, w łatwy sposób zdobędziemy dane mordercy. – Pecyna był szczerze zadowolony z pomysłu mojego wydawcy.
– Sądzicie, że zabójca przyjdzie na moje spotkanie autorskie? Świadom, że zatajacie śmierć Doroty? Przecież to z daleka wygląda na perfidną zasadzkę!
Taktyka gliniarzy zalatywała desperacją. Ale przynajmniej wiedziałem, czemu naprawdę chcieli się ze mną spotkać.
– Pomyśl chwilę, Oskar. – Pecyna nachylił się nad stołem i zdjął okulary. W jego oczach dostrzegłem jedno – zmęczenie. – Jesteś mordercą. Zabiłeś kobietę dokładnie według instrukcji udzielonych przez człowieka, którego dzieło cię zainspirowało. Przez lata szukałeś impulsu, który doda ci odwagi. Czytałeś o różnych zabójstwach, ale nic nie dało ci wyraźnego sygnału do działania. I nagle dostałeś _Lalkarza_. Olśnienie, instrukcję obsługi. Czułeś się jak główny bohater powieści. Zabiłeś aktorkę z ekranizacji innej powieści. Zupełnie jakbyś je łączył, dawał im wspólny, zbrodniczy mianownik. Nie chciałbyś po wszystkim spojrzeć swojemu idolowi w oczy i poczuć wyższości? Bo przecież ty zabiłeś, a on tylko o tym pisze.
– Brzmi paskudnie. – Nie znalazłem lepszego komentarza do makabrycznej wkrętki Pecyny.
– Bo jest paskudne. – Masłowski wstał. Pecyna równo z nim. – I wielce prawdopodobne, że ten czubek się pojawi. Tacy ludzie często popełniają głupie błędy, byle napompować swoje narcystyczne ego. Bądź w Empiku pół godziny przed spotkaniem. Jeden z moich ludzi podejdzie do ciebie. Hasło: _Lolita_.
– Oryginalnie jak cholera.
– Trafimy do wyjścia – oznajmił Pecyna, gdy Skawiński wstał, żeby ich odprowadzić.
– Do widzenia, panowie. – Mój wydawca usiadł z powrotem i nacisnął guzik na pilocie otwierającym bramę.
– Jesteśmy w kontakcie, Oskar. – Kiedy Pecyna ściskał mi dłoń, Masłowski był już w drodze do bramy.
– Marian, uprzedź mnie, jeśli następnym razem będziesz chciał wyprowadzić nasze psy na spacer – powiedziałem do Skawińskiego, kiedy gliniarze się oddalili.
– Nie mogłem nic zrobić. Jak dzwoniłem, stali obok mnie. – Sięgnął po filiżankę z kawą. Przez całe spotkanie nikt nie ruszył napojów.
– Chujnia z tą Dorotą. – Po moich słowach na moment wkradła się niezręczna cisza.
– Zasuwaj do siebie i spraw się na spotkaniu – przerwał ją Skawiński. – Ja muszę wymyślić gadkę dla mediów i bajerę dla producentów. Szykuje się ciężki okres… – Poklepał mnie po ramieniu. – Brama otwarta, zanim wyjdziesz, posprzątaj swoje kiepy z podłogi. – W ten sposób zakończył audiencję. Niechętnie zwlokłem tyłek i poszedłem do auta. Kiepów nie ruszyłem.