Fatalne kłamstwo - ebook
Fatalne kłamstwo - ebook
Gdy Beth, Megan i Joanne poznały się na londyńskim uniwersytecie, mimo dzielących je różnic szybko stały się nierozłącznymi przyjaciółkami, gotowymi zrobić dla siebie wszystko. Zgodziły się nawet zachować w tajemnicy wstrząsające wydarzenia z pewnej nocy.
Teraz są po czterdziestce, każda z nich odniosła sukces w swojej dziedzinie i na swój własny sposób poradziła sobie z tym, co się stało. Jednak sekrety i kłamstwa na każdej z nich odcisnęły swój ślad. Kiedy dręczona wyrzutami sumienia Megan wyjawia wreszcie prawdę o tamtej feralnej nocy sprzed dwudziestu lat, życie trzech kobiet może rozsypać się jak domek z kart. A jest ktoś, kto nie dopuści do tego za wszelką cenę.
Znakomicie przemyślana intryga, nieustanne napięcie, zaskakujące zwroty akcji oraz finał, który wprawi czytelnika w osłupienie. Valerie Keogh napisała wstrząsający thriller psychologiczny opowiadający o tym, jak jedno, z pozoru niewinne kłamstwo potrafi poczynić w życiu wielu ludzi prawdziwe spustoszenie.
"Fatalne kłamstwo" to thriller psychologiczny, którym zachwycą się miłośnicy twórczości Louise Jensen, B.A. Paris and K.L. Slater.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1614-8 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jane Fonda
Dojrzała kobieta, zaprawiona w życiowych bojach, ma niejedno oblicze. Niczym dobre wino może być na przemian słodka, ostra, wyrafinowana, łagodna. Jest zarówno opiekuńcza, jak i figlarna. Pewna siebie, ponętna i zaradna. Dojrzała kobieta wie, kim jest.
To może być każda z nas, pomimo wszelkich porażek i falstartów.
Gail Sheehy1
2020
Beth Anderson spojrzała na te dwie dziewczyny, które znała przez ponad pół życia, i westchnęła. Gdyby się nie poznały… Gdyby nie poszła do księgarni uniwersyteckiej akurat tamtego dnia… Gdyby nie zgodziła się pójść z Joanne na kawę… Gdyby Megan nie wybrała się na lunch do tej samej kafejki…
Ale zdarzyło się właśnie tak i tamto spotkanie przypieczętowało ich los.
Stały zaledwie kilka centymetrów od krawędzi klifu, trzymając się za ręce. Beth pośrodku, Joanne po jej lewej stronie, Megan po prawej. Słychać było tylko wiatr, świszczący im w uszach, i huk fal rozbijających się o skały u podnóża klifów, daleko w dole. Nagły podmuch smagnął długimi włosami Joanne prosto w oczy Beth, mokre kosmyki oślepiły ją na moment, ale zaraz kolejny podmuch odgarnął je z powrotem. Deszcz obmywał jej policzki, spłukując wzbierające wciąż na nowo łzy. Dłonie miała mokre i śliskie, poczuła, że ręce przyjaciółek wyślizgują się jej, i chwyciła je mocniej.
Następny krok? Mogły zrobić tylko jedno, prawda? Po wszystkich tych sekretach i kłamstwach nie pozostało im nic innego. Beth spojrzała na obie przyjaciółki, na ich niemal spokojne twarze, zalane deszczem, i uśmiechnęła się.
– Możemy jeszcze zmienić zdanie – powiedziała i natychmiast poczuła mocniejszy uścisk ich dłoni. Żadna nie odpuszczała. Żadna nie miała wątpliwości.
– Okej! – krzyknęła Beth, a wiatr uniósł daleko jej głos.
I wszystkie trzy razem zrobiły ostatni krok naprzód.2
1997
Beth Anderson nigdy wcześniej nie była w Londynie, nie licząc krótkiej wycieczki z matką przed kilku laty, na którą wybrały się, żeby pozwiedzać zabytki. To Beth zdecydowała, że będzie zdawać na City University of London, matka chciała, żeby studiowała bliżej na uniwersytecie w Bristolu, ale zawsze było tak, że cokolwiek sugerowałaby matka, Beth robiła coś innego.
Uniwersytety ze swymi ogromnymi salami wykładowymi, poważnymi profesorami i przytłaczającymi wymaganiami mogą wydawać się przerażające, zwłaszcza naiwnym optymistom z niewielkim doświadczeniem życiowym. Niektórzy studenci, byle jakoś przetrwać i mieć jakiekolwiek oparcie w tym oszałamiającym, chaotycznym świecie, naprędce zawierają płytkie przyjaźnie i są im wierni, dopóki trochę się nie usamodzielnią. Wtedy znajdują sobie nowych przyjaciół, o bardziej zbliżonych zainteresowaniach, a niekiedy po prostu bardziej rozrywkowych. Inni, w większym stopniu samowystarczalni, trzymają się z boku, a znajomości zawierają raczej przez przypadek niż z rozmysłem. Beth należała do tych drugich.
Piegowata, o popielatych mysich włosach, bynajmniej nie czuła się onieśmielona nowym otoczeniem, rozglądała się ciekawie dookoła, a jej bystremu spojrzeniu nic nie mogło umknąć. Wynajmowała studenckie mieszkanko w Shoreditch. Maleńką kawalerkę na drugim piętrze z ciasną łazienką i kuchenką. Okno wychodziło na ruchliwą ulicę w dole i brzydkie biurowce naprzeciwko. Ciasnota ani nieciekawy widok nie zniechęcały Beth, która w rodzinnym domu w Somerset dzieliła pokój ze znacznie młodszą siostrą. Wreszcie miała własne lokum i uwielbiała je.
Nie nakreśliła sobie jasnej wizji swojej przyszłej kariery zawodowej, więc postanowiła studiować kryminologię. Po dwóch tygodniach zajęć stwierdziła, że to fascynująca dziedzina, wykłady zaś, jak dotąd, uważała za bardzo ciekawe. Tyle że lista lektur była długa. Część książek wypożyczała z biblioteki, jednak te, po które, jak już wiedziała, będzie sięgać stale, musiała kupić. Po piątkowych wykładach w drugim tygodniu, z listą lektur w dłoni, udała się do księgarni na kampusie. Była olbrzymia, rzędy półek sięgały od podłogi aż po sufit. Beth prawie od razu znalazła pięć z książek, których potrzebowała, a wreszcie zlokalizowała również ostatnią. Przy wzroście metr sześćdziesiąt osiem była dość wysoka, żeby dosięgnąć większości półek, oprócz tej najwyższej, na której stała, niestety poza zasięgiem Beth, szósta z upragnionych pozycji. Przed chwilą widziała przenośne schodki i rozglądała się właśnie, próbując sobie przypomnieć, gdzie to dokładnie było, kiedy studentka, przeglądająca książki na jednej z niższych półek, wyprostowała się i uśmiechnęła do Beth.
– To, że człowiek jest taki duży, ma jednak swoje zalety – odezwała się, po czym wyciągnęła rękę i dotknęła publikacji. – To ta?
– Tak, dzięki. – Beth wzięła książkę od nieznajomej i odwzajemniła uśmiech. – A wydawało mi się, że to ja jestem wysoka.
– Ha, ty jesteś karzełkiem. Ja mam metr osiemdziesiąt. To się nazywa wzrost. – Miała akcent londyńskich wyższych sfer, który Beth kojarzył się ze starymi filmami. Tam wszyscy posługiwali się standardową wymową brytyjską, a wszelkie dialekty traktowali z pogardą. Ten akcent sprawił, że Beth natychmiast przyjęła pozycję obronną. Uśmiechnęła się raz jeszcze w ramach podziękowania i właśnie chciała odejść, kiedy dziewczyna pięknie wymanikiurowanymi paznokciami dotknęła tomów, które taszczyła Beth.
– Co studiujesz? – zagadnęła. – To mnóstwo książek.
Beth nie mogła nie zareagować na jej przyjazny uśmiech i ciepłe spojrzenie. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tęskniła za przyjaciółkami, które zostawiła w rodzinnym mieście.
– Kryminologię – odparła, świadoma, jak nigdy wcześniej, swojego akcentu z Somerset, a także swoich spodni od dresu i workowatej bluzy. Rano wydawały się w porządku, ale teraz, patrząc na tę elegancką wysoką dziewczynę w ogrodniczkach, z wiszącymi kolczykami i długimi falującymi jasnymi włosami opadającymi na ramiona, Beth czuła się tak, jakby przyszła prosto z farmy swoich rodziców. Poprawiła trzymane książki, znów gotowa odejść.
– Och, to musi być interesujące. Ja studiuję media i komunikację społeczną oraz socjologię. To bynajmniej nie jest aż tak ciekawe, jak mi się wydawało, przynajmniej na razie. Nazywam się Joanne Marsden. Ty też jesteś na pierwszym roku?
Nieco zaskoczona niemal przytłaczającą serdecznością Joanne, Beth kiwnęła głową.
– Tak, na pierwszym. Beth Anderson. Miło mi cię poznać.
– Mnie też! Masz czas na kawę?
Jak Beth mogłaby odmówić? Czuła się oszołomiona i ogromnie pochlebiało jej to, że Joanne chce iść z nią na kawę.
– Myślę, że tak – odparła, siląc się na swobodny ton. Spojrzała na zegarek. Nie miała żadnych innych planów, w ogóle nie miała nic do roboty. Odkąd niecałe dwa tygodnie temu zaczęły się wykłady, codziennie po zajęciach wracała prosto do Shoreditch. Może przyszła pora, żeby sprawdzić, co jeszcze ma do zaoferowania studenckie życie.
Beth poszła za Joanne do kasy. Obie zapłaciły za swoje książki, Beth za sześć wyszperanych tomów, przełykając z trudem informację, ile kosztują, a Joanne za dwie cienkie książeczki. Spacerkiem ruszyły razem do najbliższej kafejki i nie minęło wiele czasu, gdy odkryły, że mają podobne poczucie humoru i tę samą umiejętność dostrzegania rzeczy śmiesznych lub niezwykłych. Na londyńskim uniwersytecie było po temu wiele okazji, począwszy od dziwacznych sformułowań na afiszach promujących rozmaite stowarzyszenia, a skończywszy na barwnie ubranych studentkach paradujących po terenie uniwersytetu z taką pewnością siebie, że Beth po prostu musiała im zazdrościć.
Weszły do jednej z trzech kampusowych kafejek, dużej, gwarnej, z oknami od podłogi do sufitu wychodzącymi na przestrzeń zamkniętą dla ruchu kołowego, gdzie w upalne dni wysokie klony zapewniały upragniony cień. W środku panował zgiełk rozmów i zbyt głośnej muzyki, a także ścisk: ludzie siedzieli, chodzili, stali. Większość stolików była zajęta, wielu studentów stukało w klawiaturę nowoczesnych laptopów. Pomiędzy stolikami pozostawało niewiele miejsca, przeciskając się do jednego z niewielu wolnych stolików, Joanne i Beth musiały pokonać istne pole minowe wyciągniętych nóg, niedbale rzuconych toreb i plecaków.
– Pójdę zamówić – oznajmiła Joanne, podrywając się niemal od razu. – Co chcesz?
Beth miała ochotę powiedzieć, że filiżankę herbaty, bo to właśnie był napój, który zazwyczaj pijała, ale nawet w jej myślach zabrzmiało to strasznie nudno.
– Cappuccino – powiedziała – z dużą ilością czekolady.
Joanne skinęła głową i dołączyła do długiej wolno przesuwającej się kolejki. Beth dyskretnie patrzyła, jak Joanne przemieszcza się leniwie, poruszając się w rytm dudniącej muzyki, jakby była tam sama, a przy każdym machnięciu głowy jej długie włosy falowały. Podziwiając jej naturalną pewność siebie, Beth przeczesała dłonią swoje mysie nijakie włosy, ciekawa, ile też kosztuje zrobienie pasemek. Pewnie więcej, niż mogłaby sobie na to pozwolić.
Wieczorem przepatrzy swoją skromną garderobę i zastanowi się, czy nie mogłaby upodobnić się choć nieznacznie do nowej znajomej. Sama była rozbawiona tym, jak szybko wygląd zewnętrzny Joanne wywarł na nią wpływ, nie zamierzała jednak tego lekceważyć. „Ucz się, czego tylko zdołasz, od kogo tylko możesz” – to była jedna z ulubionych maksym jej ojca. Wciąż przyglądając się ukradkiem nowej znajomej, Beth przypomniała sobie sklep z używaną odzieżą, który mijała, wracając z zajęć do siebie. Chyba warto tam zajrzeć. Nie miała nadmiaru kasy, ale może za kilka funtów udałoby jej się kupić parę ciuchów, które pomogłyby jej stylowi zyskać to nieuchwytne „coś”. Może mogłaby wziąć ze sobą Joanne, żeby jej doradziła. Beth jako Eliza Doolittle, a Joanne w roli profesora Higginsa, to mogłoby jej się spodobać. Uśmiech Beth stawał się coraz bardziej promienny. Wyglądało na to, że to niespodziewanie dobry dzień.
Kilka minut później Joanne wróciła z kawą, z nadmierną ostrożnością unosząc filiżanki nad głowami studentów mijanych po drodze do stolika.
– Proszę – powiedziała, stawiając kawę przed Beth i siadając naprzeciwko niej.
Piły przez chwilę w milczeniu, wśród wesołych kawiarnianych odgłosów. Beth chciała dowiedzieć się wszystkiego o nowej znajomej, czekała jednak, bo wolała, żeby to ona zaczęła rozmowę.
– Gdzie mieszkasz? – spytała w końcu Joanne, nachylając się bliżej, żeby Beth usłyszała ją w tym zgiełku. Łyżeczką zebrała resztkę pianki po swoim cappuccino i oblizała z całkowitą naturalnością.
– Mam mieszkanie w akademiku w Shoreditch – odparła Beth, zaglądając do swojej filiżanki i zastanawiając się, czy mogłaby zrobić tak samo. W obawie jednak, że wyglądałoby to głupio, postanowiła się powstrzymać. – Małą kawalerkę.
Joanne odłożyła łyżeczkę na talerzyk.
– Ja też! Na którym piętrze?
– Na drugim. – Trudno było to uznać za niezwykły zbieg okoliczności, większość studentów mieszkała właśnie w Shoreditch, mimo wszystko jednak wydało jej się to niesamowite. – A ty?
– Na trzecim. Marzyłam o większym mieszkaniu, jednym z tych na ostatnim piętrze, ale rodzice stwierdzili, że już i tak dość bulą za to.
– Ale ty jesteś z Londynu, prawda? – spytała Beth zaciekawiona.
– Tak, moi ukochani rodzice mieli piękny dom w Kensington – Joanne odrzuciła włosy do tyłu – sprzedali go jednak i na emeryturę przenieśli się do willi w Portugalii, gdzie tatko gra w golfa, a mamcia usiłuje zachować młodość, zalewając się dżinem.
Zaskoczona tym zgryźliwym opisem rodziców, Beth uznała, że lepiej będzie zmienić temat.
– Pewnie masz w Londynie mnóstwo znajomych.
– Trochę. Większość poszła oczywiście na Oxbridge.
Beth już miała spytać, dlaczego Joanne też tam nie poszła, nagle jednak potężny brzęk i okrzyki oburzenia sprawiły, że obie odwróciły się spłoszone.
– O rety! – Joanne wykręciła szyję, śledząc toczący się dramat.
Jakaś studentka, niosąca wyładowaną tacę, zahaczyła niefortunnie nogą o leżący na podłodze plecak, potknęła się i wypuściła tacę z rąk. Talerz poleciał szerokim łukiem, to, co na nim było, rozbryznęło się na wszystkie strony, napój wylądował na kolanach Bogu ducha winnej studentki, która z piskiem zerwała się z miejsca, coś, co wyglądało na ciastko z kremem, odbiło się od czyjegoś ramienia, po czym z plaśnięciem wylądowało na podłodze. Rozpętało się pandemonium. Niska i przysadzista dziewczyna, czerwona z zażenowania, usiłowała uwolnić stopę z paska plecaka, a równocześnie podnieść tacę i przeprosić.
– Och, biedactwo – mruknęła Joanne współczująco i natychmiast poderwała się, żeby jej pomóc.
Beth, której chciało się śmiać na widok tego chaosu, wstała, by pójść w jej ślady, najpierw jednak postawiła ich torby na krzesłach. Dla bezpieczeństwa wsunęła krzesła pod stół i spiorunowała wzrokiem ludzi siedzących najbliżej, jakby chciała ich ostrzec, żeby lepiej nic nie ruszali. Dopiero wtedy dołączyła do Joanne tam, gdzie kilka ofiar zajścia wciąż ścierało humus z ubrania i wybierało sałatkę z włosów. Sprawczyni całego zamieszania trzymała pustą tacę i mamrotała: „przepraszam, przepraszam”, bezskutecznie próbując posprzątać, podczas gdy niektórzy głośno i uszczypliwie komentowali jej niezdarność.
Joanne zgromiła ich wzrokiem, wzięła od dziewczyny tacę i podała ją Beth.
– Weź jej jakiś nowy lunch, dobrze? – zadysponowała, po czym, nie czekając na odpowiedź, odwróciła się, położyła dziewczynie rękę na ramieniu i poprowadziła ją do ich stolika. – Chodź, usiądziesz z nami – powiedziała łagodnie.
Beth spojrzała na trzymaną w dłoniach tacę, nie bardzo wiedząc, czy powinna być zła na Joanne za tak bezceremonialne traktowanie, czy raczej pod wrażeniem, że tak szybko opanowała sytuację. Odwróciwszy się do wciąż jeszcze niezadowolonych studentów, Beth zmiotła na tacę okruchy jedzenia, które wylądowały na ich stoliku, podniosła talerz, wzięła szklankę, którą jej ktoś podał, po czym odstawiła tacę na wózek z brudnymi naczyniami.
Podeszła do kontuaru i parę minut później wracała już z wyładowaną tacą, którą niosła wysoko w obu rękach, a po drodze zatrzymała się na słówko przy stoliku studentów, którzy wciąż robili miny i patrzyli wilkiem w stronę Joanne i tamtej wyraźnie roztrzęsionej dziewczyny.
Podchodząc do ich stolika, Beth uśmiechnęła się do niej.
– Wzięłam ci humus i sałatkę, ale nie byłam pewna, co miałaś do picia, więc zamówiłam wodę i herbatę dla nas wszystkich – oznajmiła, zdejmując naczynia i sztućce z tacy i siadając na wolnym krześle. – Jestem Beth, tak w ogóle.
Zaskoczona ich życzliwością i hojnością tamta wyjąkała:
– Dz-dz-dziękuję, a-a-ale nie musiałyście tego robić!
– Powinnaś zjeść swój lunch – odparła po prostu Joanne, posyłając Beth pełen wdzięczności uśmiech. – Jak masz na imię?
– M… Megan – wykrztusiła dziewczyna, przysuwając sobie talerz. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, po czym powiedziała z akcentem, którego Beth nie umiała zidentyfikować: – Naprawdę, jesteście takie miłe. Niezdara ze mnie i wcale się nie dziwię, że tak się wkurzyli. – Machnęła ręką w stronę ofiar katastrofy, spostrzegając z ulgą, że studenci przestali posyłać jej wrogie spojrzenia i właśnie zbierają się do wyjścia.
– Co im powiedziałaś? – zapytała Joanne, dostrzegając, że tamci wychodzą pośpiesznie, unikając patrzenia w ich stronę.
Beth uśmiechnęła się szeroko.
– Powiedziałam, że gdyby nie rozprzestrzenili się i nie zajęli całej podłogi jak wyjątkowo paskudny grzyb, to biedna Megan by się nie potknęła, i że tak naprawdę to powinni zapłacić za jej lunch. Wyraźnie jednak nie mieli na to ochoty.
– Genialne! – skwitowała Megan z uśmiechem i sięgnęła po widelec.
Megan jadła, a Beth i Joanne piły herbatę, rozmawiając o swoich zajęciach i ogólnie o uniwersytecie.
– To co studiujesz? – zagadnęła Beth, gdy Megan skończyła jeść. Była dziwnie zafascynowana tą krępą niewysoką dziewczyną z krzywymi wystającymi zębami i w okularach o grubych oprawkach.
Megan odłożyła nóż i widelec i odsunęła talerz.
– Prawo. Później zamierzam ukończyć podyplomowy kurs praktyki prawnej, a potem jeszcze będę musiała odbyć dwa lata praktyki. – Unosząc filiżankę z herbatą, przenosiła wzrok z Beth na Joanne. – Docelowo chcę pracować w Koronnej Służbie Prokuratorskiej, więc wszystko mam starannie zaplanowane.
– I nie pozwolisz, by cokolwiek stanęło ci na przeszkodzie – dokończyła Beth, zaskoczona determinacją w głosie Megan, zazdroszcząc jej nawet trochę tego skupienia na karierze. Ona sama, jak dotąd, nie miała konkretnej wizji tego, co będzie robić po studiach, które wybrała bardziej z ciekawości i zgodnie ze swoimi zainteresowaniami niż przez wzgląd na przyszłe plany zawodowe. Słuchanie kogoś tak zdecydowanego dało jej do myślenia.
– Zawsze chciałam to robić – przyznała Megan.
Przez ponad godzinę wymieniały się opowieściami o swoich zajęciach i wykładowcach. Uszczypliwe uwagi Joanne na temat niektórych profesorów sprawiały, że Beth chichotała, a Megan wpatrywała się w Joanne z podziwem, wybałuszając oczy.
– Ja nigdy nie będę miała dość odwagi, żeby ich krytykować – stwierdziła.
– Trzymaj się mnie – powiedziała Joanne z uśmiechem. – Nauczysz się.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji