Feleton polityczno-literacki - ebook
Feleton polityczno-literacki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja ponad 6 500 tytułów z Polskiej Biblioteki Internetowej w formacie EPUB.
Seria zawiera klasykę literatury polskiej i europejskiej oraz wiele lektur szkolnych i baśni dla dzieci. Są to utwory bardzo znanych pisarzy literatury światowej i polskiej. Hans Christian Andersen, Conrad, Dickens, Flaubert, Arystoteles, Balzac, Byron, Casanova, Goethe, Gogol, Baudelaire, Zola to tylko niektóre spośród setek sławnych nazwisk.
Wszystkie ebooki są w formacie EPUB, który jest odpowiedni na e-czytniki, tablety oraz smartphone’y.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wśród ruchów religijnych, jakie w łonie katolickiego kościoła w Niemczech obecnie się objawiają, nie wypowiedziała się jeszcze dotąd opinia Polaków, tych mianowicie, którzy najbliżej sąsiadują z Niemcami. Uderza to żurnalistów i publicystów niemieckich i niejedne już cierpką czytaliśmy uwagę w ich pismach na tę, czy tę nieczynność, czy obojętnos'ć umysłową. Wielka reforma kościoła, powiadają, poczęła się wśród was, bo wśród W. Xięstwa Poznańskiego i Szląska, co wam i sąsiedztwem i wspomnieniami historycznemi i wielką liczbą współplemienców tak bliski; imiona polskie Czerskiego i Grabowskiego stoją na czele reformacyi; a wy obojętnie spoglądacie na nią, intclligencya wasza ją opuszcza; lud ciemny do jej prześladowania skory, i ani jedno pismo, ani jedna książka polska się nie ukazała w sprawie szerzących się w Niemczech reform postępowych. Tai to sławiona W. Xięstwa Poznańskiego oświata, którąśmy dotąd uważać zwykli za przodkującą oświecie reszty Polski? takieźto tam jeszcze ociemnienie, że przez tę chmurę fanatyzmu i przesądu religijnego myśl światlejsza przedrzeć się nie może? Wyście, jak żydzi, wśród których się Chrystus narodził, a oni go nie pojęli, i innym narodom opowiadane było słowo Boże, które się w Judei poczęło.
Te są mniej więcej zarzuty czynione w niemieckich dziennikach katolickiej polskości W. X. Poznańskiego. Odpowiadała ona na nie dotąd tem że żadnego z łona swego nie wydała dysydenta, żadnej nie utworzyła gminy nowokatolickiej, i żadnej ochoty nie pokazuje szerzenia między sobą reformy.
Miasto Piła, miejsce urodzenia X. Staszyca przed trzydziestu jeszcze laty… polskie, dziś zgermanizowane, tak że nabożeństwo i kazania tylko w niemieckim odbywają się języku, nie ma obecnie żadnego żywiołu oświaty, czy to świeckiej, czy duchownej, któryby uważać można za polski. To samo powiedzieć trzeba o okolicy, w której Grabowski jako proboszcz sprawował obowiązki swoje. Z góry zatem Polacy uważali i ciągle uważać muszą ruch religijny, który się tu począł, nie jako swój, ale jako obcy, pierwiastek germański. Dla tego też Ronge poparł sprawę Czerskiego, a cala Germania poklasnęła ich usiłowaniom, obwołała i witała ich, jako nowych apostołów.
Nie wchodzimy w powody, które wywołały owe nowacye w wyznaniu kościoła katolickiego: wiemy bowiem, że największe rzeczy często z najlichszych i nikczemnych wyszły pobudek. Gdy idea jaka stała się potrzebą czasu, mniejsza o to, kto, i co ją wywołało; może przypadek, może nawet występek. Iskra rzucona w nagromadzone już żywioły palne, czyją bądź ręką, zajmie je i rozpali. Nie wchodzimy więc i w osobiste zdolności dzisiejszych reformatorów, bo nie oni rzecz, ale rzecz ich dźwiga. Źle się nawet przysługują nasi obrońcy katolicyzmowi, gdy niskie i podłe początki reformatorów, aż do wyrazu ich osoby pogardliwie przywodzą na scenę. Tem im dopomagają, bo każdy ztąd oczywiście na korzyść szerzącej się sporym krokiem po Niemczech reformy zrobi wniosek, skoro się przekona, że nie osobistość reformatorów ją dźwiga.
Odpowiadamy tylko na zarzut czyniony tutejszemu polskiemu katolicyzmowi. Nikt tu nie jest tak mało ciekawy, aby nie uważał co się wokół niego i w Niemczech dzieje. Imiona reformatorów są nawet w uściech ludu polskiego, a jednak nikt nie pokazał skłonności do reformy, choć ją ułakomia bezpłatne sprawowanie chrztu i ślubów, choć jej nastręczają zwolenników zakazane przez kościół małżeństwa mieszane. Cóż więc jest, co nas odstręcza od tej reformy? Odpowiedź na to łatwa. Reforma owa, acz się mianuje katolicką, nie jest katolickiem wyznaniem, już dla tego, że od kościoła katolickiego odłącza się i nowy kościół tworzyć zamyśla. Są to więc dyssydenci katoliccy, a dla tego samego niekatolicy. Pytanie zatem owo, które nam czynią, czemu Polacy nie przystępujecie do kościoła nowokatolickiego jest to samo, jak gdyby nam się dziwiono przed poczęciem się tej reformy, dla czego byliśmy katolikami, i czemu nie zostaliśmy protestantami, gdy i pod rządem protestanckim zostajemy, i protestantyzm osławiony był powszechnie, jako religia postępu? – Reformacya Czerskiego i Rongego tego stosunku w niczem nie zmieniła. Jest to dissydentyzm i protestantyzm, choć nie Augszburgski, to Pilski, lub Wrocławski, lub Berliński, lub Królewiecki – ale zawsze protestantyzm. Niemcy są krajem reform religijnych, wciąż się one tam tworzyły i tworzą, i przyszła epoka, że, jak dawniej wychodziły z łona samego protestantyzmu tak dziś i z łona katolicyzmu wychodzą. Polska uczuciowo nie naukowo religijna, czyli Polska wiary gorącej i żywej, nie rozumu badającego, nie może mieć w tem udziału, a zaraz okażemy, że ta reformacya nie odegra nawet roli, jaką za Zygmunta reformacya Lutra i Kalwina w kraju polskim odegrała.
Ta dzisiejsza niepohopność Polaków do reform religijnych pochodzi nadto z ich dzisiejszego politycznego stanowiska. Naród, który byt niepodległy utracił, w dwojakiem może się znajdować położeniu: albo upadł dla tego, że zużył wszystkie już siły żywotne organizmu swego, a w ten czas i religia przestała być żywiołem jego ożywczym, powstaje w łonie jego niedowiarstwo, niereligia i zupełny w rzeczach boskich indifferentyzm; – albo też życie polityczne narodu gwałtem przerwane, zostawia w nim jeszcze całą żywotność narodowego ducha, który kupi się i koncentruje wewnątrz siebie, i natęża organa wnętrza narodowego, jakiemi jest język, literatura i religia. Im więcej zagrożonym bywa język przez wciskanie się obcego panującego języka; im bardziej przytłumioną literatura, dla tego że tchnących uczuć narodowych wypowiedzieć nie może, lub że niedostatek oświaty podnieść się jej nie dozwala; – tem silniejsze, tem gorętsze musi być religijne narodu życie w kształtach i formach, jakie mu się po przodkach zostało, w których oni wzrośli wielcy i potężni. Religia ojców najdroższą w ten czas po nich staje się puścizną, którą w całości szanować, i zachować jest narodu upadłego świętym 'obowiązkiem; a uraczyć ją marnować, byłoby występkiem przeciwko przeszłości, której pamiątkami naród żyje, której duchem się pokrzepia. Religia zatem ma dla Polaka dwojakie znaczenie jest religią i narodowością razem; jest związkiem jego z Bogiem, ale związkiem oraz z przeszłością narodu; jest posiłkiem jego serca w jego osobistych smutkach i utrapieniach, ale jest oraz pokarmem jego uczuć patryotycznych. W religii przodków widzi ostatki narodowego życia, ostatnią warownią, w której wolno mu rozwinąć chorągiew narodową i stanąć w jej obronie, znieść tam resztki uratowanych bogactw swoich i zasobów ducha, złożonych w uczuciach i obyczajach, tak ściśle z religią przodków połączonych i nią przesiąkłych.
Religia więc, taka, jaką po ojcach odebrał, nie tylko wystarcza naszemu nieoświeconemu ludowi, ale jest jedyną jego narodową oświatą; gdyby tę od siebie odrzucił, reformą zinaczył, od łona kościoła się oderwał, w którym naród jego żył, nie pozostałoby mu nic, z czegoby duchowo czuć się mógł Polakiem; bo język tylkoby mu polskość przypominał brzmieniem mowy przodków, aleby mu nie mógł dać żywota polskiego; język jest tylko formą ducha wypowiadającego się, ale nie jest treścią jego w uczuciu i życiu się objawiającą.
Z tych samych powodów wystarcza religia przodków intelligencyi narodu polskiego; bo to jeszcze jedyne obfite źródło, z którego gdy czerpie literatura ojczysta, nabiera narodowego wejrzenia. Literatura bez politycznych narodowych żywiołów i bez narodowości w religii, sama przestałaby być co do istoty narodową, przestałaby być duchowym pokarmem narodu. Byłaby obczyzną pojęć, uczuć i wyobrażeń, w narodowym wypowiedzianych języku. Biada więc narodowi upadłemu, któryby i z religii jeszcze chciał zetrzeć narodowe barwy, coby chciał ż yć i karmić nadzieje przyszłości, a oderwał się od przeszłości podciąwszy macicę pnia narodowego, którą jest religia przodków. Nie rozproszenia ducha, ale jego ześrodkowania nam potrzeba, i dla tego Polak oświecony, czy nieoświecony, nie może stać się niewiernym religii ojców swoich, bez zdradzenia sprawy największej narodowej, którą ukochał sercem, i której życie swoje poświęcił. Gdzieby się to stało, stałoby się z obłąkania umysłowego, i odszczepieniec od religi przodków, ujrzałby się samotnym wśród swoich, czułby, że zerwane te włókna tajemne, których dotąd nie widział, a któremi serce jego połączone było z sercami współbraci jego; poznałby po niewczasie, że u nas tak przerosła religia z narodowością, ii zostać odszczepieńcem narodowego kościoła, jest to zostać razem odszczepieńcem narodowej społeczności.
Wszakże, gdy takie jest szczególne i wyjątkowe położenie Polaka, że się u niego ani życie polityczne ani religijne w niedostatku tamtego, rozwijać nie może, nie idzie zatem, ażeby pobłażał zastarzałym przesądom, aby nie upatrywał potrzeby zmienienia tego w zewnętrznych formach religii, co sam czas, a nie duch religii zaprowadził i czas znowu rozwiązać może. Nigdy jednak dla dopięcia tego celu od kościoła się nie oderwie, bo nie chce dla tego matki swojej się wyprzeć, że jeszcze w jej domu, w którym się urodził, wychował i tyle macierzyńskiej doznawał troskliwości i opieki, ten i ów staroświecki utrzymuje się obyczaj, z dzisiejszem stanowiskiem oświaty niezgodny.O ulepszeniu O STOSUNKÓW ROBOCZEJ KLASSY LUDU PO WŁOŚCIACH wedle pomysłu AUGUSTA CIESZKOWSKIEGO.
Każdy to dziś przyzna, kto myśl swoję i serce na obecne stosunki klassy roboczej ludu, mianowicie po włościach obrócił, że praca ich niestosownie jest wynagrodzoną. Parobek np. pobiera 20 talarów zasług, dziewka połowę tyle. Rachując wysoko, obliczyć można wartość strawy, lub ordynaryi, która im się prócz zasług daje, dziennie na 12 groszy polskich u parobka, na 9 groszy u dziewki. Ztąd wypada, że rataj za 22 grosze polskie, a dziewka za 14 groszy polskich dziennie od wschodu słońca aż późno w noc pracuje, a przez większą połowę roku najcięższe podejmuje trudy kosą i cepami, sierpem i rydlem. Gdy zważymy, że każdy najemnik w tych samych włościach zarobi sobie najmniej złoty, a zarabia zwykle 1 1/2 i 2 złote, a nawet więcej, uderza niskie i niestosowne wynadgrodzenie robotników na cały rok zgodzonych.
Dwie z takiego niestosunku płacy i pracy wynikają następności: robota będzie zła i niedostateczna, a ztąd szkoda trafiająca samego pana; powtóre upadek moralny i materyalny ludu roboczego, a ztąd suchotność i chorobliwość ogółu społecznego. Niepodobna, żeby robotnik nie poznał i nie widział nędznego wynadgrodzenia swego, a ztąd nie opuszczał się w robocie, którą nadto ładajako spełnia; bo tam ochota, obowiązki i moralność ustaje, gdzie człowiek pracując z nędzy wyjść nie może, gdzie za całoroczną pracę innego nie ma wynadgrodzenia nad to, że przynajmniej on, żona jego i dzieci z głodu nie umierają. Obrachowano np. że roczne utrzymanie familii jednej na wsi wynosi 70 talarów. Robotnik zaś, jakeśmy widzieli zarabia tylko 44 tal.; niedostające więc 26 tal… zarobić musi żona i dzieci. Niech dzieci będą – jeszcze małe, żona chorowita, lub za słaba, aby obok domowego zatrudnienia chodzić jeszcze w pole na robotę, familia ta koniecznie upaść musi. Co za okropne położenie zatem, gdzie człowiek tyle przynajmniej zarobić nie może, aby z pracy rąk swoich żonę i dzieci utrzymał i na wszelkie przypadki był zabezpieczony. Taki stan rzeczy zmusza panów do utrzymywania słróży i dozorców przy każdej robocie i do używania surowych środków, oburzających nie raz uczucie człowieka. Temi środkami wszakże nie tylko nie dogania się celu, to jest, pośpiechu i dobrej pracy, ale zamienia się stan robotników na stan niewoli; ucisku i barbarzyństwa.
Przypomnijmy sobie niedawne jeszcze u nas czasy zaciągów i jaka po ów czas była w kraju kultura gospodarcza. Zaciągowa praca nie mogła jej podnieść; bo jakże chłop zaciężny miał pańskie gospodarstwo podnosić, kiedy pod danemi stosunkami swojego własnego podnieść nie mógł i nie potrafił. Zaciągowa praca weszła dziś w przysłowie na oznaczenie leniwej, ociężałej, niechętnej i złej pracy, a kto dziś wedle nowych stosunków urządził już u siebie gospodarstwo, ten już z pewnością do dawnych zaciągów powrócić nie chce.
Pomnijmy, że takim zaciągiem jest jeszcze każda robota niestósownie i nędzie wynadgradzana, i że te same z takiego niestosunku, co dawniej z zaciągów wypadają następstwa: dla nie chęci, opieszałości i niemoralności robotników kultura gospodarcza postąpić nie będzie mogła; powtóre przy niepodobieństwie, aby klassa robotnicza w obecnym stanie rzeczy, kiedykolwiek wyjść mogła z nędzy i niedostatku, utworzy się z niej kasta parias, będąca rakiem, toczącym i przegnijającym ciało społeczne.
Tośmy poprzedzić byli winni, aby zasługi tych wszystkich mężów, którzy szczerze i czynnie zamyślają u nas o poprawie stosunków klassy ludu roboczej, w należytem postawić świetle, chociażby nawet ich zabiegi i dążność do pożądanego nie doprowadziły celu.
Rozprawa Augusta Cieszkowskiego z Wierzenicy odczytana na ostatniem zgromadzeniu agronomicznego towarzystwa w Berlinie i obejmująca pomysł do lepszego urządzenia opłaty robocizn kontraktowych przy gospodarstwach wiejskich udzieloną, została redakcyi i z niej na stępujące podajemy czytelnikom naszym okoliczności.
Towarzystwo agronomiczne w Berlinie uważa, że od czasu jak zniesiono zaciągi i uregulowąne zostały czynszowe własności gospodarzy włościan, byt ich materyalny znacznie się poprawił; że w skutek tego, także robocza klassa ludu, mianowicie po większych gospodarstwach więcej ulepszyła swoję dolę: sądzi jednak, że nie dosyć w tej mierze jeszcze uczyniono, i że należałoby się nad dzielniejszemi środkami zastanowić. Program tegoroczny towarzystwa pomienionego w dziesięciu punktach je obejmuje, jako to: 1) aby dwór i policya miejscowa więcej dbały o moralne i porządne życie czeladzi, mianowicie, aby nie pozwalała częstych i w noc późną przedłużających się tańców po gościńcach; 2) aby po wsiach zakładano domy ochrony, gdzieby już w młodem pokoleniu zaszczepiano lepsze i gruntowne zasady, a rodzicom dano sposobność nie odrywania się od pracy; 3) aby panowie byli sprawiedliwi względem czeladzi swojej i poludzku się z nią obchodząc przywiązywali ją do siebie osobnem wynagradzaniem wiernych i pracowitych usług; 4) aby po wsiach zakładano kassy oszczędności i dano sposobność biedniejszym odłożenia oszczędzonego grosza; 5) aby panowie przytrzymywali czeladz do roboty, pod czas długich zimowych wieczorów, i takową im osobno wynadgradzali; 6) aby pamiętali o tych, co się w ich służbie zestarzeli i stawiali ich na łaskawym chlebie; 7) aby powiększali zasługi w miarę lat, przez które czeladz wiernie i pracowicie im służyła; 8) aby sumienniejsi byli w wystawianiu świadectw odprawionym lub odprawiającym się 7. c służby; 9) aby przytrzymywali czeladz do regularnego chodzenia do kościoła na nabożeństwo; 10) aby sami życiem swojem dawali służbie dobry przykład.
Autor rozprawy pochwala te wszystkie środki, boć któżby o ich dobrych skutkach nic był przekonanym, wnosi jednak że wszystkie są niedostateczne. Zakazy wszelkie, jak każda negacya, do niczego nie prowadzą. Trzeba coś zaprowadzić, aby z tego owoce wynikły, a powstawanie przeciw wesołym zabawom czeladzi, jakie w tańcach znajdują, jest nawet niesprawiedliwe, zważając na nędzny ich stan zkądinąd. Nakazane obowiązki panów względem czeladzi są rzeczą sumienia i dobrej woli, i nie przyniosą pożądanej reformy w stosunkach klassy roboczej Domy ochrony są bardzo zbawienne, ale bezpośrednio do celu nie prowadzą. Rownie chwalebne są kassy oszczędności, alić trzeba wprzody naprawić materyalne położenie czeladzi, ażeby mieli, co oszczędzać. Roboty wreszcie wieczorne dopomogłyby zapewne robotnikom, gdyby tylko zbyt nie wycieńczały ich siły, i gdyby wspólne przemysłowe prace przy gospodarstwach wiejskich zostały urządzone. Albowiem dotychczasowy zwyczajny zarobek z tkactwa i kądzieli upadł po większej części, zastąpiony przez machiny, a nowym zatrudnieniom mało gdzie otworzyło się pole.
W zamian tego wszystkiego p. August Cieszkowski inny, radykalniejszy poleca środek, który już u siebie w gospodarstwie zaprowadził, a którego skutków dopiero oczekuje. Jest to przypuszczenie wszystkiej czeladzi i wszystich urzędników do czystych dochodów z gospodarstwa w miarę pobieranych zasług Czyli innemi słowy gospodarstwo ma się uważać, jako spekulacya, w którą dziedzic wkłada cenę kupna, a urzędnicy i czeladź wkładają prace swoje, oszacowane wedle zasług, i wszyscy w miarę włożonych kapitałów mają udział do dywidendy z czystego zysku. Wniosek ztąd naturalny, że dywidendy każdego z osobna będą tem większe, im więcej dochodu przynosić będzie gospodarstwo, i im mniej będzie narażone na straty przez niedbalstwo, lekceważenie, niedozór, robotę złą i opieszałą. Gospodarstwo powiąże zatem wszystkich w jeden wspólny interes, i każdy w niem pracować powinien, jako w cząstce własności swojej. Będzie się więc wystrzegał, aby z jego winy nie robiła się szkoda w inwentarzu lak żywym jak martwym, bo wie, że ta szkoda i jego dywidendę trafia; będzie się starał o dobrą uprawę roli, o porządny sprząt podczas żniwa, o dobry wymłót, o polepszenie inwentarza, zgoła o to wszysto, co przychód wsi powiększyć może, bo wie, że z tego przychodu urośnie i jego dywidenda; – sam nakoniec będzie dozorował siebie i drugich i nie pozwoli aby się gospodarstwu działa szkoda przez kradzież rozmyślną, lub niedbalstwo w robocie, bo wszędzie widzi, że i jego cząstkę okradają, że i jemu krzywdę czynią.
Rzeczywiście środek taki obudzą życie we wszystkich członkach gospodarstwa i siły gospodarcze dziś na atomy rozrzucone, które się nie raz odpychają, nawzajem niszczą i tylko potęgą strachu w kupie się trzymają tym środkiem łączą się i spajają w jedno, żywotne, organiczne gospodarcze ciało, którego pan jest głową. Wieś każda w pewnym rodzaju stanowi osobną osadę komunalną pracującą wspólnie na jednym kawałku ziemi i pobierającą wspólnie z tej ziemi dochody. O tej głębszej idei, która się do tego pomysłu przywięzuje, powiemy jeszcze niżej. Wracamy do bliższych okoliczności samego pomysłu, jak je sam autor oznaczył.
Pomysł ten, przyznaje on, nie jest nowy, ale udoskonalony. We wielu już fabrykach zagranicznych urządzone są płace robotników na tantiemy, a i u nas we wielu gospodarstwach, komissarze, leśniczy, ogrodowi, gorzelanni, owczarze, tabacznicy prócz zasług, które naturalnie dla tego są niższe, pobierają tantiemy ze sprzedaży produktów, około których krzątają się. Niedogodność była tylko ta: że taki sposób płacy nie na wszystką był rozciągnięty czeladź; że tantiemy szły z pojedynczych produktów lub z ich sprzedaży, a nie z ogólnego dochodu gospodarstwa, co nadzwyczajnie rachunkowość utrudniało, tak iż dla każdego z czeladzi musiała być utrzymywana osobna książka rachunkowa; nakoniec, że zasług nie dawano albo żadnych, albo bardzo niskie, przez co, w przypadku nieurodzaju lub innej klęski w gospodarstwie, czeladz wystawioną była na głód i niedostatek.
Tym wszystkim niezgodnościom zagradza projekt Cieszkowskicgo.
– Najprzód zasługi czeladzi mają być zwyczajne, tak że czeladź przy takiej zmianie stosunków gospodarczych nic nie zyskuje, a do lepszej i pilniejszej pracy samym widokiem na dywidendę się zagrzewa; a najgorzej w pierwszych dwóch latach ujrzy, że nad zasługi zwyczajne jeszcze mu wypłacono osobną sumkę, która nań przypadła, pozna wtedy najlepiej, co to jest dywidenda, i jak ją nabyć i powiększyć można.
Dalej dywidenda opłaca się w końcu roku po zamknięciu rachunków z czystej przewyżki dochodu nad rozchód, nie powiększy się zatem w niczem rachunkowość gospodarska, a obrachunek dywidendy zrobi się wedle zwyczajnej reguły spółki. Ze się nikomu krzywda nie zrobiła, będzie to rzeczą zaufania czeladzi do pana, który im zasługi wyznacza i płaci, co im się z kontraktu należy, a nadto do zysku z dobrej woli przypuszcza. Ten stosunek gratyfikacyi, w jakim pomysł autora z początku występuje, aż się sam z siebie na coś innego nie rozwinie, ma tę dogodność, iż czeladź nie nabiera prawa do rządu w gospodarstwie, ni do wzierania w jego prowadzenie, dozorowanie, i w rachunkowość; zgoła że w niczem, a niczem nie ogranicza praw własności pana.
Nakoniec aby z początku zagrzać każdego z czeladzi do pracowania na tantyemę, i zagrodzić tej niedogodności, że gdy tantyema pobiera się z całego zysku, mogliby pojedynczej w pracy się opuszczać, spuszczając się na pracę drugich, poleca autor zaprowadzenie w czasie święta wieńcowego wyznaczenia nagród pierwszych, drugich i trzecich, dla najlepszych robotników i robotniczek. Atoli przyznanie nagrody ma się odbyć za wspólną naradą, czeladzi i wyborem tych z pomiędzy siebie, których sami jako najpracowitszych uznają.
Taki jest całkowity projekt autora. Czynimy nad nim kilka uwag.
– Przyznajemy, że się da łatwo w życie wprowadzić, i że tak, jak jest postawiony, żadnej nie ulega praktycznej trudności. Ale sądzimy oraz, że nie wynikną z niego te błogie skutki, które sobie autor zamierzył, a temi są: stosowniejsze wynagrodzenie robocizn i podniesienie kultury gospodarczej.
W projekcie autora nie leży myśl reformy radykalnej, któraby zdolna była tak zmienić stosunki pracowników do właściciela, iżby z nowego gruntu, nowe lepsze i obfitsze wyrosły owoce, – ale leży myśl, by nie tykając całkiem tych stosunków, lecz zostawiając je w dawnym chorowitym stanie, wynaleść paliatyw, coby na chwilę stan robotników wiejskich cokolwiek poprawił i dolę ich znośniejszą uczynił.
Zobaczmy, jaka jest dozis tego lekarstwa, i czy jest podobna nie przypuszczając homeopatyi w stosunkach społecznych, uleczyć nią stan czeladzi z nędzy i niedostatku, który im dolega, a całe ciało społeczne toczy, i prędzej czy później gangrenę sprowadzi. Przykład to nam okaże.
Najlepiej dziś urządzone gospodarstwa nie przynoszą 8 od sta czystego zysku. Przypuszczamy, że wieś wartująca 25, 000 tal… natężoną pracą czeladzi i urzędników zachęconych tantiemą w zysku przyniesie 8 procent czystego zysku. Wieś zatem rzeczona w końcu roku wykaże 2000 talarów, jako sumę, która ma być rozdzieloną na dywidendy. Dajmy, że na tej wsi jest ośmiu ratai (bez komorników) i dwuch fornali po 20tal… zasług, jest ekonom pobierający 100 tal., włodarz 30, owczarze 60, gospodynie i dziewki 50, skolarz, pastuchy, kowal, ogrodowy razem 60 tal… – więc cała czeladź i urzędnicy wynosi w zasługach 500 tal.
Ponieważ dywidendy idą w stosunku zasług uważanych, jako kapitały, więc dzieląc 2000 tal… zysku między 25, 500 tal… kapitału zakładowego, przypada na talar około 14 groszy polskich. Rataj zatem pobierający zasług 20 fal., odbierze dywidendy 280 groszy, dziewka pobierająca połowę tyle odbierze dywidendy 140 groszy. Na całą służbę przypada dywidendy nie spoina 40 tal., a pan, który 50 razy przeważył kapitałem swoim kapitały wszystkiej czeladzi swojej, bierze z dywidendy 1960 tal. – Oto rezultata, oto liczby, które mówią.
A więc rataj i robotnik każdy ma dla tego natężyć swą pracę, dla tego starać się wszystkiemi siłami o wspólne dobro wspólnej własności, aby nawet grosza polskiego na dzień z tej własności nie miał w zysku a panu swemu dziennie przeszło 5 tal przysparzał? Czyż 9 złotych przydane jako dywidenda do zasług całorocznych rataja, potrafi zmienić stan jego niedoli, i rodzinę jego uchować od pewnego upadku, gdy go jakie nawiedzi nieszczęście? Możeż on przy tym nowym dochodzie myśleć o ulepszeniu materyalnego bytu swego, o wychowaniu dziatek swoich, o oszczędzeniu kapitału, o posagu dla córki?– Zaprawdę że nie. Taka dywidenda nic nie zmieni jego stosunków, ani go też zagrzać i zachęcić potrafi, aby gospodarstwo pańskie uważał w cząstce zasług swoich, jako swoję także własność, i pracą zwiększoną i starannym dozorem przyczyniał się do podniesienia dochodu tej, niby wspólnej własności.
A zatem, chwaląc pomysł, nie mogę być przecież zdania szanownego autora, aby takowy jakiekolwiek ulepszenie w klasie ludu roboczej sprawił, aby ich moralnie podniósł, a materyalnie poprawił. Przekonany potem mocno, że projekt ten z najlepszych i najszlachetniejszych pobudek wypłynął, że nic więcej, jak dobro ludu służebnego miał na celu, dziś w tak opłakanym zostającego stanie, że nawet nadziei nie ma, aby sobie dolę swą naprawił; a jednak autor sam przekonywa się, że tu nie lud roboczy, ale jedynie pan i właściciel zyskuje, że tu pod pozorem ulepszenia materyalnego bytu ludu, tylko zyski dziedzica się mnożą. Ten niestosuuek 1960, które on sam bierze, do 40 fal… które się wszystkiej jego czeladzi dostaję jest tak bijący, że zamiast, coby miał zmniejszyć dzisiejszy niestosunek pracy, która się w zysk pana obraca, do płacy, która za tę pracę jest wynadgrodzeniem – że i owszem więcej go jeszcze podnosi.
W dzisiejszem położeniu rzeczy stosunek pana do czeladzi pod względem majątkowym, a zatem i pod względem zysków, jakie majątek przynosi, jest ten sam, co słońca do całego systemu słonecznego. Słońca ogrom jest 782 razy większy, niżeli ogrom wszystkich jedenastu planet ich xiężyców i kornetów razem. Tym też tylko sposobem utrzymać się może wielkie prawo grawitacyi w naturze, kołowanie wszystkich planet około słońca. Dopóki podobna grawitacya odbywać się będzie w stanie społecznym, nie widzimy podobieństwa ulepszenia doli klassy ludu roboczej. Chcąc utrzymać ten stosunek wszystkie lekarstwa będą tylko pallialywy od moralnych spustoszeń ciała społecznego nie uchronią
Myśmy za przykład wzięli tylko mały folwark o 25, 000 tal… wartości, a już tak uderzający wypadł niestosunek w dywidendach, jako wynadgrodzeniach pracy. Ten niestosunek rośnie olbrzymio, im majętność jest większa, bo 20 tal., jako niezmienny i nie mogący być powiększony kapitał rataja stawa w stosunek z coraz większą wartością wsi.
W całym tym projekcie jest zatem złudzenie, polegające na idei uważania gospodarstwa jako wspólnej wartości, albo lepiej wspólnej spekulacyi, a pominiętą została ta uwaga, że tu dywidenda występuje tylko jako gratifikacya nie jako rzeczywisty zarobek; że kiedy się panu cały kapitał w kupnie dóbr złożony do dywidendy liczy, ratajowi tylko się liczą zasługi, chociaż praca jego nie tylko zasługami, ale i mieszkaniem i wyżywieniem płaci. Niesprawiedliwość więc mu się wyrządza dwojaka: raz, że nie cała praca obraca mu się na kapitał dywidendę przynoszący, ale tylko część pracy zasługami oszacowana; powtóre iż nie ma się względu na to, że wyżywienie, mieszkanie wraz z zasługami, jakie dziś istnieją, nie dają mu odpowiedniego za pracę wynagrodzenia.
Z tego wszystkiego wypada, że nie tylko niknącą musi być dywidenda 20 tal… pracy, gdy do dywidendy pan z kilkadziesiąt tysięcy lub kilkakroć sto tysięcy talarami przystępuje i samym kapitałem pieniężnym cały dochód z pracy robotników pochłania; ale nadto, że zwiększenie wartości pracy niezmiernie na tak niską stopę oszacowanej, nie robotnikom, ale panu wyłącznie zysk wielostronny przynosi.
Jeżelibyśmy się zatem przy projekcie autora utrzymać chcieli, należałoby w nim najprzód tę zmianę zrobić, iżby nie zasługi, ale obliczone na pieniądz całkowite utrzymanie sługi czy robotnika wzięte było za stosunkową miarę do dywidendy; – powtóre iżby z czystego zysku potrącone być powinny dla pana 4 od sta ze summy kupna i nakładowych kapitałów, a reszta zysku aby dopiero poszła na dywidendę, do którejby pan wchodził nie już kapitałem kupna i nakładu, za co już odciągnął sobie procenta, jakie papiery publiczne przynoszą, ale pracą własną oszacowaną na pewną wysokość pensyi.