Fenua - ebook
Fenua - ebook
Polinezja to rozproszone wyspy, atole i archipelagi, obejmujące tysiące kilometrów, gdyby jednak zebrać je razem, stworzyłyby ląd wielkości Korsyki. To wyobrażone terytorium nazywa się Fenua.
Ósma z przełożonych na polski powieści Patricka Deville’a jest, jak zwykle, pełna historii, spotkań i podróży. Wędrujemy, marzymy. Poznajemy tło kolonialnych konfliktów między Francją a Wielką Brytanią, spotykamy Bougainville’a, Stevensona, Melville’a, Pierre’a Lotiego, Victora Segalena i przede wszystkim Gauguina, malarza, który utrwalił nasze wyobrażenie o Fenui – wizję rozpustnej słodyczy i pierwotnej dzikości. To właśnie tam, na tych cudownych wyspach, w drugiej połowie XX wieku Francja przeprowadzała próby jądrowe… Także i tej o mrocznej stronie „raju” pisze w Fenui Deville.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-842-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdjęcie zrobiono 15 sierpnia 1860 roku. Gustave zapisuje tę datę w zeszycie. Technika z wykorzystaniem papieru woskowanego jest nowa i pozwala na wykonanie kilku odbitek tego samego ujęcia.
Utrwalony w ten sposób widoczek z Tahiti po raz pierwszy nie jest ani rysunkiem, ani akwarelą, ani obrazem sztalugowym. Choć kompozycję ma malarską. Od lewej kadr zamyka smukły i prosty pień palmy kokosowej, której liście tworzą czarną plamę w górnym rogu, po prawej natomiast widzimy szczyt blaszanego dachu chaty. Brązowoszara odbitka przedstawia domek z tarasem. Dach jest dwuspadowy, a nad nim, od tyłu, liście bananowca, w tle z kolei – gąszcz drzewek przypominających ketmie lipowate. Gustave mieszka właśnie tutaj, w tej „małej chacie w dobrym stanie, z werandą od frontu i ogródkiem z tyłu, o sto kroków od szpitala, w sąsiedztwie restauracji”, która mieści się zapewne w hotelu Georges, gdzie pierwszy fotograf Tahiti jada posiłki.
Gustave Viaud jest lekarzem lub raczej, wedle ówczesnej nomenklatury, chirurgiem marynarki, dopiero co ukończył studia w École de médecine navale w Rochefort. Tahiti to jego pierwszy przydział. Wyspą włada w imieniu cesarza francuski komisarz. Tutejsza królowa, Pōmare IV, pełni funkcje wyłącznie honorowe, ograniczone do minimum. Młody medyk – o ile nie przebywa na którejś z wysp archipelagu, gdzie rozwozi leki i udziela pomocy – przyjmuje chorych w szpitalu w Papeete.
W ciągu czterech lat na wyspach Polinezji pierwszy fotograf Tahiti wykonał dwadzieścia cztery zdjęcia w technice kalotypii, które sto lat później pokazano w paryskim Musée de l’Homme: morskie plaże, pałac królowej, arsenał, portret Teriimaevarui, córki królowej Pōmare i księżnej Bora-Bora. Dwudziestodwuletni Viaud wyruszył w ponadsiedmiomiesięczną, przerywaną licznymi postojami podróż statkiem „Victorine”, tropiąc w książkach ślady swoich poprzedników, a zwłaszcza pierwszego z nich, Louisa-Antoine’a de Bougainville’a, który dziewięćdziesiąt lat wcześniej płynął tą samą trasą. W autorskim opisie tej właśnie podróży Gustave mógł przeczytać, jak fregata „La Boudeuse” rusza z Nantes w kierunku estuarium Loary, cumuje w Mindin, a potem w Breście rozpoczyna rejs dookoła świata.pierwsze wyprawy
Przewracając te same stronice, które Gustave czytał zapewne w świetle lampy w swojej chacie lub podczas dyżurów w szpitalu, próbowałem wyobrazić sobie, jak żył, czego się tu nauczył i co sobie pomyślał, gdy z lektury Bougainville’a dowiedział się, że już dawno, za czasów pierwszych żeglarzy, podróżowano między dwoma światami w obie strony: „Ereti przyprowadził mi go i przedstawił, dając do zrozumienia, że ten człowiek, zwany Atouru, chciał nam towarzyszyć w drodze, prosił więc o moją zgodę”. Atouru miał z wyglądu jakieś trzydzieści lat i zapewne myślał, że chodzi o krótki wypad na morze. „Opowiadał mi, że najdłuższy dystans, na jaki oddalił się od domu, liczył piętnaście dni marszu. Jest wielce prawdopodobne, że kiedy postanowił płynąć z nami, wyobrażał sobie, że nasza ojczyzna leży mniej więcej w takiej samej odległości”. Wyjechał na kilka lat. I widziałem, jak spaceruje po mostku tam i z powrotem albo kuli się na koi, a kiedy mu zimno, wkłada marynarską kurtkę.
Przywieziony do Paryża w 1768 roku, przedstawiony królowi w Wersalu, Atouru spotykał się z uczonymi i filozofami – z La Condaminem, Bouffonem, d’Alembertem i Diderotem – mieszkał u Bougainville’a przy kościele Świętego Eustachego, stał się gwiazdą salonów, gdzie marzono o wolnej miłości, o złotym wieku sprzed Kościoła i małżeństwa, o czasach pierwszych ludzi. Nauczył się kilku słów po francusku, „każdego dnia wychodził sam na miasto, spacerował i nigdy nie zabłądził. Często załatwiał sprawunki i prawie nigdy nie przepłacił zakupionych rzeczy”, chadzał samotnie do opery, którą ukochał sobie szczególnie, był częstym gościem u księżnej de Choiseul. „Ceni sobie wielce naszą kuchnię, jada z umiarem, za to chętnie się upija, a największą z jego namiętności jest uganianie się za kobietami, między którymi nie przebiera”. I ta właśnie namiętność zgubi Atouru. Wsadzony na statek, rusza w drogę powrotną przez Ocean Indyjski, zatrzymuje się na Île de France, gdzie spotyka Bernardina de Saint-Pierre’a, a potem na wyspie Reunion, zwanej wtedy Bourbon; umiera na ospę, po czym jego zwłoki zostają wyrzucone za burtę u wybrzeży Madagaskaru.
Francuzi zrobili z Atouru libertyna, inaczej natomiast potoczyły się losy niejakiego Ma’i, którego Anglicy nazywali Omaï. Kapitan Cook dziwił się wręcz, że jego rodacy poświęcają tyle uwagi komuś, kto „nie był odpowiednio wybranym przedstawicielem mieszkańców tych szczęśliwych wysp, nie był bowiem ani szlachetnie urodzony, ani też nie piastował żadnych ważnych stanowisk”. Omaï nie miał spokojnego życia, stracił ojca na wyspie Raiatea, a majątek rodziny został skonfiskowany; jako dziecko uciekał z Bora-Bora, gdzie chciano go złożyć bogom w ofierze. Po kilku latach spędzonych na Tahiti Omaï wrócił na czele ekspedycji na rodzinną wyspę, aby wyzwolić ją spod jarzma najeźdźców, ale poniósł klęskę i od tamtej pory żył na wyspie Huahine jako ledwo tolerowany cudzoziemiec. W przeciwieństwie do Atouru, syna wodza, Omaï był wyrzutkiem i buntownikiem. Zabrany na pokład przez Anglików w sierpniu 1773 roku spędził cztery lata wśród załogi, nauczył się angielskiego, był tłumaczem kapitana i przez dwa lata mieszkał w Anglii. Cook przyznał się później do błędu, uznając, że pierwsze wrażenie było mylne. „Bardzo wątpię, aby którykolwiek z innych tubylców był zdolny zachowaniem swoim dać nam tyle satysfakcji, co Omaï. Pojmował wszystko w lot, umysł miał żywy, a zasady czyste”.
Przez te wszystkie lata Omaï nie zapominał o celu, czyli o zemście, przygotowywał się do powrotu, żył jak asceta. Cook notuje: „Nie słyszałem, aby w czasie swego dwuletniego pobytu w Anglii kiedykolwiek upił się winem lub wykazywał skłonność do przekraczania najsurowszych zasad umiaru”. Powróciwszy na Huahine wraz z ostatnią wyprawą Cooka, zaopatrzony przez Anglików w niezbędny sprzęt i broń palną, Omaï czekał na odpowiedni moment, aby udowodnić, iż należy mu się władza i szacunek. „Cieśle z dwóch okrętów wzięli się do pracy, aby pobudować domek dla Omaiego, w którym mógłby pomieścić przywiezione z Anglii rzeczy osobiste”. W 1790 roku ukazała się książka księdza Bastona Narrations d’Omaï, insulaire de la mer du Sud, ami et compagnon de voyage du capitaine Cook. Zamiast kolejnej biografii szlachetnego dzikusa czytelnicy otrzymali opis człowieka, który po powrocie na wyspy wykazał się nie lada okrucieństwem wobec tych, którym poprzysiągł zemstę.
Podobnie jak trzej Indianie przywiezieni w szesnastym wieku z Brazylii do Francji i przedstawieni królowi oraz Montaigne’owi, ci dwaj – Atouru i Omaï – również musieli odgrywać rolę przybyszów z innej planety; pierwszego pokazano Ludwikowi XV, drugiego królowi Jerzemu III. Obaj potrafili podporządkować się obyczajom dworskim, podziwiano ich doskonałą znajomość ceremoniału, zamiłowanie do protokołu. Otoczeni ludźmi szlachetnie urodzonymi, przypudrowani i w perukach na głowach, ubrani w kryzy i żaboty, bez trudu odkrywali podobieństwa do rytuałów i złożonej hierarchii panującej w ich własnych społecznościach, do czerwonych piór, które podczas ceremonii odbywającej się w świętym miejscu zwanym marae przekazywano ari’i, czyli wodzom, do kolorowych strojów i królewskiego pasa maro’ura – symbolu władzy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------