Fizyk w jaskini światów - ebook
Fizyk w jaskini światów - ebook
Fizyka nie jest nauką tajemną, ale potrzebne do jej zgłębienia narzędzia matematyczne utrudniają laikom zrozumienie, czym zajmują się dzisiaj fizycy. Wybitny uczony, profesor Krzysztof Meissner, zgodził się na serię rozmów z humanistą, którego intryguje świat, jaki wyłonił się z odkryć naukowych ostatnich 120 lat. Przystępnie opowiedział mi o teorii względności Einsteina, o dziwacznych właściwościach kwantów, o przeszłości i przyszłości Wszechświata i o tym, co – jego zdaniem – wynika z tego wszystkiego dla kwestii światopoglądowych. Czy religia i wiedza naukowa starły się w nieuniknionym konflikcie? A wreszcie – skąd wzięła się jego fascynacja fizyką, jaki w tym udział miała rodzina, wychowanie, szkoła? Te spotkania były dla mnie wielką przygodą – mam nadzieję, że będą także dla Czytelników tej książki.
Jerzy Sosnowski
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366769496 |
Rozmiar pliku: | 630 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Prolog rodzinny
Między fizyką doświadczalną a fizyką teoretyczną
Fizyczny obraz świata
Przez kosmos do Einsteina
Einstein i grawitacja
Rewolucja francuska i kwanty
O kamieniach, kwarkach i innych składnikach świata
Kwantowa teoria pola i teoria strun
Matematyka w służbie fizyki i... jak to potwierdzić?
Wszechświat i czas
W stronę chwili „zero”
Bliska przyszłość wszechświata. Gwiazdy neutronowe i czarne dziury
Daleka przyszłość wszechświata. Ślady poprzedniego eonu
Granice fizyki, granice tego świata
Indeks osób
Biogramy autorówWSTĘP
Sofía Guadalupe Pérez Casanova de Lutosławski to hiszpańska poetka urodzona w 1861 roku. Dowiedziałem się o jej istnieniu, zajmując się przez jakiś czas postacią Wincentego Lutosławskiego, filozofa, który był jej mężem; a do Lutosławskiego z kolei dotarłem, śledząc koleje losu Tadeusza Micińskiego, ważnego dla mnie powieściopisarza, dramaturga i poety. O ich spotkaniu napisałem nawet powieść (_Prąd zatokowy_). Tyle że informacje o Sofíi miałem wtedy skąpe i musiałem je sztukować wyobraźnią, która – jak dziś to widzę – poprowadziła mnie dość daleko od rzeczywistości (choć chcę wierzyć, że w obrębie fikcji postać, dla której pierwowzorem miała być Casanova, jakoś się tłumaczy).
Nie, nie, to nie pomyłka: trzymacie w rękach książkę, której bohaterem jest prof. Krzysztof Meissner, a głównym tematem – fizyka. Ale oprócz zjawisk, które poddają się naukowej weryfikacji, istnieją ponadto zdarzenia przypadkowe, kształtujące niekiedy nasze życie JAKBY (nie wygłaszam tu żadnej tezy metafizycznej!) wkraczał w nie los lub, jeśli ktoś woli takie słowo, Opatrzność. Proszę więc sobie wyobrazić moją minę, gdy – znalazłszy się na prywatnym seminarium o fizyce współczesnej dla laików, prowadzonym przez prof. Meissnera – dowiedziałem się, że Sofía Casanova i Wincenty Lutosławski to jego pradziadkowie. Dwa lata później przeprowadziłem z nim serię rozmów, które w tej sytuacji wypadało zacząć od kwestii rodzinnych...
Na tamtym seminarium, zorganizowanym w Perugii przez Lecha i Annę Jeziornych, zetknąłem się z uczonym – znanym mi oczywiście wcześniej z mediów – który nie tylko jest jednym z najwybitniejszych współczesnych fizyków, ale w dodatku ma niewątpliwy talent popularyzatorski. Pracuje w Instytucie Fizyki Teoretycznej Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, związany jest również z ośrodkiem CERN w Genewie i z Instytutem Maxa Plancka w Poczdamie. Jest człowiekiem szerokich horyzontów: fascynuje się językoznawstwem, muzyką, intrygują go filozoficzne i duchowe konsekwencje obrazu świata, który konstruuje fizyka współczesna, jakkolwiek stawia wyraźną granicę między tym, co może stwierdzić fizyk, a spekulacjami, na które pozwala filozofia czy religia. O sprawach tych będzie traktować finałowa część tej książki.
Czy dziwaczna koincydencja z Tadeuszem Micińskim i Sofíą Casanovą jako patronami starczy za usprawiedliwienie, że to właśnie ja z nim rozmawiam? Choć jestem z wykształcenia polonistą, uważam, że humanistyka pozbawiona pobieżnej choćby tylko orientacji w osiągnięciach fizyki współczesnej pozostaje ułomna. Zdaję sobie sprawę, że bez wyrafinowanego aparatu matematycznego szczegółowe zrozumienie tych osiągnięć nie jest możliwe. Można jednak prosić uczonych, żeby wyjaśnili nam tyle, ile mogą – przy tym ograniczeniu. Na taką właśnie prośbę odpowiedział mój Rozmówca, a ja podjąłem się naturalnej dla mnie roli laika, którego ciekawi, mówiąc najprościej, jak wygląda świat, kiedy patrzy na niego fizyk.
_Jerzy Sosnowski_MIĘDZY FIZYKĄ DOŚWIADCZALNĄ A FIZYKĄ TEORETYCZNĄ
JS Od czego zaczęła się Twoja edukacja?
KM Moja mama do nauki przywiązywała ogromną wagę. Nie zmuszała nas do niczego, bo zresztą nie musiała, ale książki i nauka stanowiły absolutny priorytet w jej życiu. Nawet w najtrudniejszych chwilach, a było ich wiele, zawsze była optymistką – i brata, i mnie nieustannie motywowała i zachęcała, żeby trudności pokonywać, a nigdy się im nie poddawać.
Nauczyłem się czytać w wieku trzech lat. Trochę dziwnie zresztą. Mój brat, cztery lata starszy ode mnie, uczył się z elementarza, siedząc przy malutkim, wspólnym stoliku. Ja klęczałem z drugiej strony i patrzyłem, jak on wodzi palcem wzdłuż linijek tekstu i czyta... No więc nauczyłem się czytać odwrotnie!
JS Do góry nogami?!
KM Tak. Do dzisiaj jestem w stanie czytać w ten sposób, nie widzę żadnej różnicy. Uważam zresztą, że to mogło mi bardzo pomóc w wyrobieniu wyobraźni przestrzennej. Do góry nogami czytam równie szybko jak normalnie: jakieś sto stron na godzinę. Mam taką dziwną właściwość – mógłbym w korekcie pracować – że patrząc na kartkę, od razu wiem, czy nie ma na niej jakiegoś błędu ortograficznego. Jeżeli jest, to muszę go potem znaleźć, ale to tak, jakbym w pierwszej chwili widział tekst w całości.
Mieliśmy trzynastotomową encyklopedię, która była, poza hasłami politycznymi, naprawdę świetna, mam ją do dzisiaj. Stała na najniższej półce i tak ją sobie, leżąc na podłodze, podczytywałem jako dziecko, oczywiście do góry nogami. W rezultacie wiele rzeczy pamiętam prawdopodobnie stamtąd. Z biegiem czasu, jeszcze w szkole podstawowej, najbardziej zainteresowały mnie matematyka i chemia, ale głównie chemia.
Szkoła podstawowa była przeciętna, na Woli. Mieliśmy fantastyczną nauczycielkę języka polskiego, Krystynę Leszczyńską, naszą wychowawczynię. Moją klasę wyróżniało to, że bardzo intensywnie trenowaliśmy siatkówkę, część kolegów została później zawodnikami lub trenerami. W ósmej klasie zdobyliśmy mistrzostwo Polski szkół podstawowych. Grałem dużo gorzej niż koledzy, ale nadal, po pięćdziesięciu latach, zachowałem w grze i kondycję, i jakąś koordynację ruchów. Do dzisiaj przyjaźnię się z kilkoma koleżankami i kolegami z klasy, więzi z czasów szkolnych zostają na długo.
JS Ja też jestem „chłopak z Woli”, więc dopytam, gdzie ta szkoła była.
KM Szkoła Podstawowa nr 63, na Lumumby, dzisiaj to jest Płocka.
JS Tak jak dawniej. Najpierw była Płocka, potem jej część przemianowano na Lumumby, a teraz znowu Płocka.
KM Nauczyłem się tam również biegle rosyjskiego, dlatego że nasza nauczycielka od rosyjskiego właściwie nie mówiła do nas po polsku, chyba była Rosjanką. Przy moim skrajnie negatywnym stosunku do ZSRR nauczenie się rosyjskiego nie było oczywiste, ale przydało mi się później w sposób zupełnie nieoczekiwany. Mianowicie jak już zacząłem się interesować fizyką, to dowiedziałem się, że w księgarni w Pałacu Kultury można za grosze kupić najlepsze na świecie książki z fizyki w tłumaczeniu na rosyjski. W ZSRR nie istniało pojęcie praw autorskich i tłumaczono w zasadzie wszystko: Diraca, Chandrasekhara, Feynmana, Pauliego... To kosztowało naprawdę nieduże pieniądze. Czasem takie tłumaczenia kupowałem, mimo że z powodu sytuacji finansowej musiałem wybierać między książką a lodami Bambino czy oranżadą w proszku; guma do żucia Donald była całkowicie poza moim zasięgiem. Nadal czytam książki z fizyki i matematyki po rosyjsku tak jak po polsku. Z Puszkinem miałbym pewnie spore kłopoty, podobnie jak z mówieniem, bo od czterdziestu lat tego nie robiłem, ale przy książkach o fizyce nie pamiętam, czy przeczytałem je po polsku, po rosyjsku czy po angielsku.
O ile rosyjski przyszedł mi jakby za darmo, to angielskiego nauczyłem się inaczej. Mianowicie słuchałem radia. Mieliśmy stary odbiornik, taki jeszcze z zielonym wskaźnikiem, chyba Philipsa. Włączałem go wieczorami. Wprawdzie Wolną Europę bardzo zagłuszano, ale świetnie było słychać Voice of America. Słuchałem tego, nie rozumiejąc na początku ani słowa, aż w pewnym momencie stwierdzałem: „O, to słowo już było!”. A ponieważ mama uczyła się angielskiego, więc próbowałem znaleźć ten wyraz w jej słowniku, co, jak wiadomo, nie jest proste, bo w angielskim zapis i brzmienie wyrazów bardzo się różnią. Wreszcie z większym lub mniejszym skutkiem dane słowo znajdowałem i zapamiętywałem. Powoli zacząłem rozumieć całe frazy, szczególnie podczas wiadomości, kiedy można się było mniej więcej domyślić, czego dotyczą, i tak stopniowo nauczyłem się języka.
Zresztą w taki sam sposób, słuchając Radio France Internationale, nauczyłem się w trzeciej klasie liceum niemal biegle francuskiego, ale tutaj miałem dodatkową motywację, bo chciałem zaimponować koleżance z klasy. Niestety, mój chytry plan przyniósł sukces jedynie na polu językowym...
Tak naprawdę nie widziałem żadnej szansy, abym w życiu wyjechał za granicę. Pamiętny tekst Jana Himilsbacha o zostaniu z językiem angielskim jak kto głupi wtedy bardzo do mnie pasował.
Potem zachwyciłem się piosenkami Cohena, których nauczyłem się na pamięć. Do dzisiaj chyba większość mogę wyrecytować: _Suzanne_, _Bird on a Wire_, _Chelsea Hotel_... Mój akcent przez to ciągłe słuchanie nie jest typowym akcentem polskim – kiedy mówię po angielsku, na ogół biorą mnie za Skandynawa.
JS Jakie liceum wybrałeś?
KM Liceum im. Jana Śniadeckiego przy ulicy Wolność, ponieważ mój brat tam chodził. W ósmej klasie wygrałem olimpiady matematyczną i chemiczną dla szkół podstawowych, dzięki czemu mogłem wybrać którekolwiek liceum: Gottwalda (obecnie znów Staszica) czy Rejtana, ale bałem się, że w tak elitarnych szkołach moja bardzo zła sytuacja finansowa będzie stanowiła problem, a poza tym nie pozwolą mi już w pierwszej klasie wziąć udziału w olimpiadzie chemicznej, bo inni, zwłaszcza uczniowie z wyższych klas, będą znacznie lepsi ode mnie. A w szkole, którą ukończył mój brat, powinno być łatwiej. To zresztą było dość blisko, bo mieszkaliśmy na Żytniej, a liceum było na końcu tej ulicy.
Przy składaniu papierów do szkoły mama postawiła mój udział w tej olimpiadzie już w pierwszej klasie jako warunek. Odpowiedzieli jej: „Dobrze, chociaż szanse na osiągnięcie czegokolwiek w olimpiadzie są w zasadzie żadne...”. Trafiłem do klasy biologiczno-chemicznej, zresztą prowadziłem tam dość intensywne życie towarzyskie.
Wbrew przewidywaniom dyrekcji szkoły doszedłem w olimpiadzie chemicznej już w pierwszej klasie do etapu ogólnopolskiego, co po czwartej klasie zwalniało z matury z chemii i dawało wstęp na studia bez egzaminu na dowolnym wydziale chemii w Polsce. Było to i dla mnie, i dla szkoły ogromnym sukcesem. W drugiej klasie, kiedy również doszedłem do etapu ogólnopolskiego olimpiady z chemii, wpadła mi w ręce książka, która zmieniła moje życie: _Chemia kwantowa_ Włodzimierza Kołosa. To był słynny profesor. Dowiedziałem się o tym dopiero później. Pracował na Wydziale Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Przy użyciu ówczesnych komputerów obliczył energię wiązania cząsteczki wodoru H2 i wyszła mu większa energia wiązania niż mierzona doświadczalnie. A to jest niemożliwe: prawdziwą energią wiązania jest energia doświadczalna, natomiast każde przybliżenie, różne od dokładnej funkcji falowej, powinno dawać tę energię mniejszą. Zrobił się wielki szum: Kołos się upierał, że jego obliczenia są dobre. Powtórzono doświadczenie – i okazało, że miał rację, a błąd był w pomiarze. To był wielkiej klasy człowiek. Moim przyjacielem, z którym nawet wspólnie opublikowaliśmy artykuł, jest jeden z jego doktorantów, obecnie profesor, Lucjan Piela, który napisał po angielsku znakomity podręcznik do chemii kwantowej, uważany za jeden z trzech najlepszych na świecie podręczników do chemii kwantowej w historii.
Teraz jednak chemię kwantową zostawmy. Jak wspomniałem, w drugiej klasie liceum wpadła mi w ręce książka profesora Kołosa. Uświadomiłem sobie, że stawia ona pytania znacznie bardziej fundamentalne niż chemia, z którą dotychczas miałem do czynienia, i że to jest w zasadzie fizyka. Tam też było podane równanie Schrödingera, którego kompletnie nie rozumiałem, i wiele innych rzeczy, które były dla mnie za trudne. Mimo wszystko stwierdziłem, że to jest chyba to – no i przerzuciłem się na fizykę.
JS A jak w szkole przyjmowano Twoje pasje?
KM W szkole nie przeszkadzano mi w niczym. Lekcje z fizyki czy chemii nie miały nic wspólnego z tym, czym się zajmowałem, przygotowując się samodzielnie do olimpiad. Po drugiej klasie porzuciłem olimpiady chemiczne i wystartowałem w olimpiadzie fizycznej, a w trzeciej i w czwartej klasie zostałem laureatem. Dla szkoły moje olimpiady były powodem do dumy: pierwszy uczeń, który uzyskał cokolwiek w olimpiadach z przedmiotów ścisłych.
W ten sposób miałem już dwa indeksy. Wtedy mama powiedziała: „Krzysiu, gdybyś poszedł na medycynę, to na egzaminie wstępnym będziesz miał od razu przyznane po 100 procent punktów i z fizyki, i z chemii. Z biologii też dużo wiesz, więc na pewno się dostaniesz. Obaj z Andrzejem możecie zostać lekarzami”. Mój brat był już wtedy po trzecim roku medycyny. Mimo że wiedziałem, jak mamie na tym zależy, skoro sama nie mogła zostać lekarzem, powiedziałem: „Mamo, jednak nie. Moją pasją jest fizyka”. I poszedłem na Uniwersytet Warszawski na fizykę.
JS W _Iluminacji_ Zanussiego jest taka scena, gdy bohater, chyba na trzecim roku, musi wybrać specjalizację. Wtedy mówi swojemu mentorowi (notabene granemu przez zmarłego niedawno profesora Włodzimierza Zawadzkiego), że to za wcześnie: „my przecież nic nie wiemy”, że nie umie jeszcze ustalić, w co najlepiej zainwestować swój czas, co będzie najciekawsze i najważniejsze. Ty, jak rozumiem, nie miałeś wątpliwości, że chcesz zajmować się fizyką teoretyczną?
KM Wręcz przeciwnie! Moją pierwszą specjalizacją była fizyka eksperymentalna. Przede wszystkim okazało się, że to są piekielnie trudne studia, natomiast niebywale interesujące. Radziłem sobie dobrze, bo mnie naprawdę ciekawiły.
Na trzecim roku poznałem bliżej profesora Janusza Zakrzewskiego, który był doświadczalnikiem od cząstek elementarnych. Zaproponował mi, żebym na wakacje w 1983 roku pojechał do DESY – Deutsches Elektronen-SYnchrotron – w Hamburgu. Mieli tam akcelerator elektronowo-pozytonowy PETRA o energii około 30 GeV (gigaelektronowoltów). Wtedy to był jeden z największych akceleratorów na świecie. Profesor poradził mi, żebym się włączył w prace tamtejszej grupy fizyków doświadczalnych i zobaczył, na czym to wszystko polega. Grupa nazywała się JADE (w nazwach, tak jak w DESY, są z reguły akronimy, tutaj pochodzący od JApan, Deutschland, England). Zostałem stażystą.
W podróży zobaczyłem zresztą coś, z czym nadal nie mogę się uporać. W Polsce był jeszcze stan wojenny. Na początku lipca jechaliśmy pociągiem przez Berlin (wtedy podzielony murem). Na Friedrichstraße – to była stacja graniczna między Wschodem i Zachodem, a zarazem koniec S-Bahnu od strony wschodniej – kilkakrotnie sprawdzano paszporty. Żołnierze chodzą z psami... i wydaje mi się, że to koniec kontroli, więc staję na korytarzu. Przez okno widzę trzech chłopców, którzy wypadają z przejścia podziemnego prowadzącego do S-Bahnu, wskakują do naszego pociągu i siadają w jednym z przedziałów, jak gdyby nigdy nic. Pociąg był pustawy. Mieli ogromnego pecha, bo został jeszcze żołnierz, którego zadaniem było przeliczenie pasażerów. Zapewne wyszło mu, że jest o trzech za dużo, bo zarządzono jeszcze jedną kontrolę dokumentów, a za chwilę tych chłopaków wyprowadzono w kajdankach. Na wolność pewnie wyszli dopiero w roku 1989... Po tym wszystkim, co się przydarzyło mojej rodzinie, trudno mi było jeszcze bardziej utwierdzić się w niechęci czy wręcz nienawiści do komunizmu, ale to ją przypieczętowało.
Kiedy już znalazłem się w Hamburgu, okazało się, że właśnie ukazała się praca teoretyczna, którą musiałem na wstępie zrozumieć i przetrawić, mówiąca, jak z wyników zderzeń cząstek można wydobyć informację o wielkości oddziaływań silnych.
JS Zaraz. Dopowiedzmy dla czytelnika mniej zorientowanego, że to są oddziaływania...
KM ...między kwarkami a gluonami, czyli te, które sprawiają, że na przykład proton czy neutron trzymają się w całości. W zderzeniach wysokich energii, w akceleratorach, są one słabsze niż w protonie czy neutronie i mogą być tam niemal bezpośrednio obserwowane.
Teraz należało wzory z tej pracy skonfrontować z wynikami dostarczanymi przez akcelerator. To była praca czysto doświadczalna. Musiałem analizować taśmy zapisywane bezpośrednio w czasie zderzeń. Pracowało się, można powiedzieć, na bitach. Napisałem wtedy program w Fortranie, który miał je analizować, w sumie około 20 tysięcy linii. Powiedziałem sobie potem, że nigdy więcej nie będę pisał programów komputerowych.
JS Tak nużące to było?
KM Wyjątkowo uciążliwe było szukanie błędów. Zresztą nie do końca wytrwałem w swoim postanowieniu, bo pojawiły się później programy do obliczeń symbolicznych, używam ich na co dzień... Pamiętaj, że to były heroiczne czasy, 1983 rok: w Warszawie na Wydziale Fizyki, na Hożej 69, pracowało się jeszcze na kartach perforowanych, które się wpuszczało w czytnik stojący w piwnicy, a program był wykonywany w Cyfronecie w Świerku. Kiedyś znosiłem po schodach taki program w postaci pliku kilkudziesięciu kart, potknąłem się, karty mi się rozsypały i musiałem po dziurkach się domyślać, która to komenda i w jakiej to powinno być kolejności, bo opis drukowany na kartach już dawno przestał działać. W Hamburgu było lepiej, bo pisało się na ekranie komputera.
W każdym razie dostaliśmy z naszych doświadczeń jakiś wynik, a ja musiałem go obronić przed całą grupą. W fizyce eksperymentalnej autorem pracy jest zawsze cała grupa, która się zajmuje danym doświadczeniem, mimo że ktoś konkretny opracowuje wyniki. W tym przypadku ja z opiekującym się mną Alfredem Petersenem.
Obrona była trudna, bo okazało się, że model zjawiska, opracowany przez pewnego człowieka z DESY, nie pasuje do danych. A inny, wymyślony w Szwecji, tzw. model Lund, pasuje doskonale. Ten uczony z DESY zadawał mi wszelkie możliwe pytania, by wykazać, że ja czegoś nie dopełniłem, nie zrozumiałem, nie uwzględniłem, że ten jego model jednak może jest dobry, a niedobra jest moja metoda... Jakoś przez to przeszedłem, moją pracę od razu skierowano do druku, ale autorami są wszyscy członkowie grupy JADE, jak to zwykle w grupach doświadczalnych. Zresztą jeden ze współautorów, Albrecht Wagner, został później dyrektorem DESY, a drugi, Rolf-Dieter Heuer, dyrektorem CERN-u, tak że była to niezła grupa.
To była moja pierwsza opublikowana praca, nadal ma dużo cytowań, bo stała silnych oddziaływań, tzw. alfa s, wtedy wyznaczona przez nas ze sporym błędem statystycznym, mieści się w tym, co obecnie uważa się za poprawną wartość stałej alfa s. No więc jestem bardzo dumny z tej pracy.
Dyrekcja DESY zaproponowała mi wtedy, żebym został w Niemczech, że załatwią mi studia na czwartym i piątym roku na uniwersytecie w Hamburgu, bardzo wysokie stypendium, mieszkanie, gwarancję zatrudnienia w DESY... Zapytali też o moją sytuację rodzinną. Kiedy powiedziałem, że mam narzeczoną – obecną żonę, Agatę – która też była wtedy na fizyce na Uniwersytecie Warszawskim, na tym samym roku co ja, to okazało się, że i ona będzie miała zapewnione studia w Hamburgu...
JS Domyślam się, że komuna powiedziała: „nie”.
KM Będziesz zaskoczony: to ja powiedziałem: „nie”. Niemcy musieli pomyśleć, że mam po prostu... kłopoty mentalne, mówiąc oględnie. W Polsce na półkach był tylko ocet, zero perspektyw tuż po stanie wojennym, tragiczna sytuacja ekonomiczna... Do tego świadomość, że jeszcze moje dzieci i wnuki będą żyły w tym koszmarnym komunizmie. Chyba sądzili, że podbijam bębenek, licytuję wyżej, choć nie wiadomo, co mieliby mi zaoferować dodatkowo: drugie mieszkanie? samochód?
Mimo wszystko powiedziałem „nie” i wróciłem. Dzisiaj trudno sobie to wyobrazić, ale wtedy to była kwestia wyboru: całe życie na emigracji albo całe życie w komunistycznej Polsce.
JS To dlaczego powiedziałeś „nie”?
KM Żeby to wyjaśnić, musimy się cofnąć. Kiedy byłem w czwartej klasie liceum, przed maturą, wujek Wojtek, wspominany wcześniej benedyktyn – ojciec Karol, dostał wiadomość od znajomej z Wiednia, Lonny Glaser, wielkiej przyjaciółki Polski, że ona chce grupie młodzieży z Polski zapewnić mieszkanie na czas wakacji i opłacić kurs niemieckiego na Uniwersytecie Wiedeńskim. Był marzec 1980 roku. Wujek zapytał, czy znam niemiecki na poziomie konwersacyjnym, bo to wymóg – a ja powiedziałem, że niemieckiego zupełnie nie znam, ale spróbuję do wakacji się nauczyć. W szkole nie miałem dużo pracy, nie zdawałem matury ustnej ze względu na olimpiady, więc wziąłem podręcznik do niemieckiego i zacząłem intensywnie studiować. Pamięć mam dobrą i się nauczyłem, na niezłym poziomie, ale tylko w wersji pisanej. Mówiłem okropnie, ledwo, ledwo rozumiałem, co mówią inni, ale wystarczająco, żeby na początku lipca pojechać na ten kurs. Przez dwa miesiące pobytu w Wiedniu zdecydowanie się poprawiłem.
Zatem jesteśmy w Wiedniu, jest rok 1980, w sierpniu czytamy w gazetach, że sytuacja w Polsce robi się niestabilna, że strajki, że jakiś Walesa... Była z nami krewna księdza Józefa Tischnera, Lucyna Chowaniec. Tischner, wracając z Castel Gandolfo ze spotkania z Janem Pawłem II, odwiedził ją, a przy okazji nas, w Wiedniu. Przegadaliśmy całą noc, było to niezwykłe spotkanie i do dzisiaj je pamiętam.
Myśmy się zastanawiali, czy wracać, bo Austria zaczęła już dostrzegać, na co się zanosi, więc prawdopodobnie dałoby się tam zostać. Tymczasem w Polsce – mówiliśmy sobie – moglibyśmy już zastać czołgi rosyjskie, a to wszystko może się rozwinąć jak w Budapeszcie w 1956 roku czy w Pradze w 1968. Ksiądz Tischner mówił nam, jak to według niego wygląda, wyjaśniał wszystko, począwszy od tego, że to jest Wałęsa, nie Walesa, i – najważniejsze – co jesteśmy winni naszym przodkom, o co oni walczyli, ale też co jesteśmy winni naszym dzieciom, w jakim kraju one mają żyć... Jak wróciłem – zresztą wróciliśmy wszyscy, cała grupa – 31 sierpnia wieczorem, to w telewizji Wałęsa wielkim długopisem podpisywał porozumienia sierpniowe.
Rozmowa z księdzem Tischnerem przypomniała mi się wtedy w Niemczech, w 1983 roku. Oprócz tego, że nie chciałem zostawić rodziny, uświadomiłem sobie, jak ważny jest dla mnie język polski. Moja mama cudownie mówiła po polsku, jej siostra, ciocia Fela, przez pięćdziesiąt lat zajmowała się opracowaniem kolejnych tomów _Słownika staropolskiego_, tato był aktorem w Teatrze Rapsodycznym u Mieczysława Kotlarczyka, a potem prowadził grupy recytatorskie. Tak na marginesie dodam, że dzięki niemu przeszedłem ostry kurs mówienia, bardzo wymagający, również mówienia publicznie: jak kontrolować pauzy, kiedy używać kadencji, kiedy antykadencji, jak podkreślać słowo w zdaniu, a to bardzo mi się przydaje podczas wykładów i rozmaitych wystąpień... Język polski jest dla mnie niesłychanie ważny. W rezultacie tych przemyśleń po nieprzespanej nocy potwierdziłem, że wracam.
Wprawdzie wydawało się to samobójczą decyzją, ale z perspektywy czasu uważam, że była trafna. Także dlatego, że jako Polak miałbym tam jednak nad sobą szklany sufit, nie tyle ze względów językowych – bo w środowisku fizyków i tak oczywistym językiem jest angielski, zresztą zapewne wkrótce mówiłbym biegle także po niemiecku – ile ze względu na pochodzenie spoza Niemiec.
JS Wyjazd do DESY był ostatnim wyjazdem w czasie studiów?
KM Nie, już w następnym roku profesor Janusz Zakrzewski z naszego Wydziału Fizyki UW wysłał mnie do CERN-u. To był pamiętny rok, ponieważ w 1983, akurat wtedy, kiedy wróciłem z DESY, odkryto w CERN-ie cząstki W⁺, W⁻ i Z⁰, czyli te, które przewidywał Model Standardowy jako nośniki oddziaływań słabych. Opowiemy sobie o tym później.
W CERN-ie pracowały nad tym dwie grupy: UA1 i UA2. Szefem UA1 był Carlo Rubbia, który dostał potem za to odkrycie Nagrodę Nobla. Ja trafiłem do UA2. Nobla ta grupa nie dostała, ale za to siedziałem biurko w biurko z obecną dyrektor generalną CERN-u Fabiolą Gianotti.
Wtedy, jak widzisz, wciąż byłem doświadczalnikiem. Jako pracę magisterską wykorzystałem tekst dotyczący cząstek elementarnych i pomiaru stałej oddziaływań silnych, który przygotowałem na podstawie badań w DESY – artykuł mojego współautorstwa miał już kilkanaście, może dwadzieścia cytowań, więc trudno było go nie użyć do dyplomu! Już wtedy przeszedłem do profesora Stefana Pokorskiego, zająłem się teorią strun i zostałem teoretykiem.
Prawdę mówiąc, na tę decyzję jeszcze jedno miało wpływ. Otóż gdy pracowałem w DESY, mieli tam ogromne ekrany, na których wyświetlały się tory cząstek. Te ekrany znajdowały się w zupełnie ciemnym pokoju. W 1983 roku musiało to kosztować majątek. Siedziałem godzinami przed monitorem, który przedstawiał przebiegi cząstek fosforyzującą zielenią, a raz na jakiś czas odświeżał obraz, rozbłyskując cały na zielono. Wpatrywałem się w ekran z odległości jakichś 20 centymetrów. Rytm mojego monitora od pewnego momentu wyczuwałem i na błyśnięcie zamykałem oczy, ale były jeszcze sąsiednie monitory... W rezultacie, kiedy wyjeżdżałem z Hamburga, miałem w oczach o trzy dioptrie więcej niż wtedy, gdy tam przyjechałem. Stwierdziłem, że dalsze bycie doświadczalnikiem robi się niebezpieczne. Skoro dzisiaj, po wielu latach, wzrok mi się nie pogorszył, sądzę, że to była dobra decyzja.
JS Teoria, którą się zająłeś, porzucając fizykę doświadczalną, to była tzw. teoria strun?
KM Tak, to bardzo ważna teoria, więc choć już się nią nie zajmuję, mam nadzieję, że później omówimy ją dokładniej. Po magisterium napisałem na jej temat kilka prac z profesorem Stefanem Pokorskim i, wówczas jeszcze doktorem, Jackiem Pawełczykiem z naszego wydziału. Kiedy pracowałem nad doktoratem, wyjeżdżałem bardzo często do Rzymu, najpierw na Uniwersytet La Sapienza, a potem też na Tor Vergata – wtedy to była nowa uczelnia, w budowie. W tym czasie zacząłem uczyć się włoskiego, a podczas późniejszego dwuletniego pobytu nauczyłem się mówić biegle. W małej grupie, z którą spotykałem się codziennie, był Augusto Sagnotti, z którym pracowałem, a także Giorgio Parisi, który trochę wcześniej przeszedł z teorii cząstek elementarnych do fizyki statystycznej. Właśnie za prace o fluktuacjach, którymi się wtedy zajmował, dostał teraz, w 2021 roku, po czterdziestu latach, Nagrodę Nobla... W 1989 roku obroniłem doktorat, równolegle z Jackiem Pawełczykiem, a promotorem naszych prac był profesor Pokorski. Były to chyba pierwsze doktoraty z teorii strun w Polsce. Wkrótce potem dostałem zaproszenie na półroczny staż podoktorski z ETH w Zurychu. To chyba najsłynniejsza politechnika na świecie – Eidgenössische Technische Hochschule, z niebywałymi tradycjami, między innymi studiował na niej, a potem pracował jako profesor sam Albert Einstein. Tuż przed stażem, w styczniu 1990 roku, poleciałem jeszcze na krótko do Rzymu. Gdy jechałem pociągiem do Zurychu, zatrzymałem się na jeden dzień w Genewie, żeby w CERN-ie wygłosić seminarium dla grupy teoretycznej. Miałem szczęście. W życiu trzeba mieć szczęście... Na moje seminarium przyszedł Gabriele Veneziano, jeden z najlepszych fizyków świata.
To on w 1968 roku, w wieku 26 lat, płynąc z Hajfy do Rzymu, napisał pewną formułę – równanie matematyczne, które uznał za bardzo piękne. Opublikował je potem z komentarzem, że nie wie, czego to równanie dotyczy, sądził, że być może oddziaływania protonów i neutronów, ale jako formuła jest bardzo piękne. Wszyscy też się tym zachwycili, sprawdzili od razu, że do protonów i neutronów nie pasuje, ale skoro formuła jest tak piękna, to powinna do czegoś służyć... Dwa lata później japoński fizyk, zresztą później noblista, Yoichiro Nambu, powiązał ją z teorią strun, o czym powiemy dokładniej.
Gabriele zatem od początku zajmował się teorią strun i przyszedł na moje seminarium. Po jego zakończeniu zaprosił mnie na krótką rozmowę. Kiedy się stawiłem, zapytał, jaki jest mój status, więc odpowiedziałem, że zrobiłem doktorat w Warszawie, teraz jadę na półroczny staż podoktorski do ETH... A on na to: „Dlaczego nie wystąpisz o taki staż w CERN-ie?”. Odparłem: „Z największą przyjemnością, przecież to najlepszy ośrodek na świecie”. „No to tak zrób”. Przyznano mi roczny staż, począwszy od października 1990 roku.
Można powiedzieć, że mieliśmy z żoną _perfect timing_, bo akurat w sierpniu urodziła się nasza pierwsza córka, Zosia, więc Agata, która pracowała najpierw w IMGW – nawiasem mówiąc, zajmowała się tam analizą odczytów radioaktywności po wybuchu w Czarnobylu – a potem uczyła fizyki w Liceum im. Lelewela, mogła ze mną wyjechać na urlop macierzyński i wychowawczy, więc znaleźliśmy się w Szwajcarii całą trójką.
Wtedy zacząłem pracować z Gabriele Veneziano. Napisaliśmy kilka prac, które zaliczam do najlepszych w życiu. Przez długi czas nie spotykały się z szerszym odzewem, dopiero teraz zaczyna rosnąć liczba ich cytowań. Bo okazuje się, że w ciągu trzydziestu lat od tamtej pory pewne symetrie, które odkryliśmy razem, stały się niesłychanie ważne w teorii grawitacji.
Po roku w CERN-ie przejechałem do International Centre for Theoretical Physics (ICTP) w Trieście, do ośrodka założonego przez Abdusa Salama, który dostał Nagrodę Nobla za wkład do Modelu Standardowego, czyli za obecną teorię cząstek elementarnych. On wtedy jeszcze żył i miałem okazję go spotkać. Spędziłem tam dwa lata, wtedy doszlifowałem swój włoski i poznałem kuchnię włoską, którą bardzo lubię (bo w ogóle lubię gotować). Po powrocie do Polski w 1994 roku zacząłem pisać habilitację. Opierała się ona między innymi na wspólnych pracach prowadzonych z niestety już nieżyjącym Zbigniewem Jaskólskim, znakomitym matematykiem z Uniwersytetu Wrocławskiego, który był w tym samym czasie w Trieście. Wciąż jeszcze zajmowałem się teorią strun, chociaż już zaczęła we mnie kiełkować myśl, że ta teoria przecież nie odpowiada na podstawowy problem, jaki mamy w fizyce teoretycznej, a mianowicie na problem połączenia mechaniki kwantowej i ogólnej teorii względności Einsteina.
JS Dlaczego to jest ważne i dlaczego to nie działa, powiemy później?
KM Tak, koniecznie. Habilitację napisałem w 1997 roku mimo wszystko z teorii strun, były to bardzo wyrafinowane rachunki na tzw. orbifoldach, zresztą tak trudne, że pewnie dzisiaj bym już ich nie powtórzył, ale wątpliwości miałem coraz więcej. Po czym jakimś cudem wygrałem w 1998 roku konkurs na stanowisko profesora nadzwyczajnego na Wydziale Fizyki UW, mając trzydzieści sześć lat, co było zaskakujące nie tylko dla mnie, ale chyba też dla innych. Na stanowisku profesora pracuję już dwadzieścia trzy lata, a tytuł profesora mam od lat piętnastu.
Po habilitacji zacząłem odchodzić od teorii strun. Napisałem prace na temat grawitacji z kolegami z naszego wydziału – Markiem Olechowskim, Zygmuntem Lalakiem, Michałem Spalińskim, Zbyszkiem Jaskólskim i Jerzym Kowalskim-Glikmanem z Wrocławia – oraz Nemanją Kaloperem z University of California Davis.
JS Opowiadałeś mi kiedyś o kursie dla studentów na temat teorii strun, podczas którego – w miarę jak przedstawiałeś studentom tę teorię – coraz bardziej dochodziłeś do wniosku, że coś się w niej zupełnie nie zgadza.
KM To był wykład o supersymetrii, która jest niezwykle ważnym elementem teorii strun, bardzo pięknym matematycznie; zresztą jedno z podstawowych twierdzeń w tej teorii sformułował profesor Jan Łopuszański z Wrocławia. Pozostawała ona do niedawna głównym kandydatem na uogólnienie symetrii obecnej teorii cząstek elementarnych. Kolega poprosił mnie o poprowadzenie w jego zastępstwie tego wykładu. Początki były dobre, to jest bardzo piękna matematyka, ale im głębiej wchodziłem w przewidywania tej teorii dla cząstek elementarnych, tym wyraźniej widziałem, że jest bardzo mało prawdopodobne, że ona może być rzeczywiście dobrym uogólnieniem obecnej teorii, a w każdym razie, byśmy w jakiejkolwiek możliwej do przewidzenia przyszłości mogli zobaczyć dowody na nią, używając akceleratorów opartych na obecnych technologiach.
Wtedy ostatecznie porzuciłem supersymetrię, jak i całą teorię strun. Na samym początku XXI wieku zaangażowałem się w grupę doświadczalną OSQAR, poszukującą w CERN-ie nowych, bardzo lekkich cząstek, tzw. aksjonów (jestem w tej grupie do dzisiaj). W tym czasie poznałem Hermanna Nicolai, dyrektora Instytutu Maxa Plancka (Max-Planck-Institut für Gravitationsphysik, nazywanego także Albert Einstein Institute).
JS Z Twojej bibliografii wynika, że on od lat z Tobą współpracuje.
KM Wciąż rozmawiamy ze sobą i dla mnie jest to niebywale cenne. Hermann jest człowiekiem o ogromnej wiedzy, zresztą znacznie lepszym matematykiem niż ja. Intuicję fizyczną chyba mam, ona jest czymś innym niż intuicja matematyczna... Współpracujemy ze sobą od blisko dwudziestu lat, napisaliśmy dwadzieścia pięć czy dwadzieścia sześć prac, jesteśmy w trakcie opracowania dwóch następnych. Ta współpraca zupełnie zmieniła mój profil. Odeszliśmy od supersymetrii, mimo że Nicolai był jej światowym liderem, jednym z autorytetów od supergrawitacji jeszcze w latach siedemdziesiątych. Świetnie się na tym zna, ale miał wątpliwości podobne do moich.
Z tego wszystkiego wymyśliliśmy wtedy Konforemny Model Standardowy, jak go nazwaliśmy w 2007 roku. W nim już nie było supersymetrii. Tymczasem wszyscy byli przekonani, że supersymetria istnieje i wobec tego, jak tylko się włączy LHC, czyli Wielki Zderzacz Hadronów w CERN-ie, największy akcelerator na świecie, który wówczas był dopiero budowany – to od razu zaczną bombardować nas fotina, gluina, higgsina, wina, zina...
JS To cząstki, które przewidywała supersymetria, supersymetryczni partnerzy znanych cząstek.
KM Tak, selektrony, skwarki... Nazwy tych hipotetycznych cząstek istnieją od dawna; umówiono się, że jeżeli partner jest fermionem, to dodajemy końcówkę_ -ino_, a jeżeli bozonem, to na początku dostawiamy _s-_. Tymczasem po włączeniu LHC – tam zresztą na początku wydarzyła się katastrofa, która o rok opóźniła rozruch – kiedy wreszcie zaczęły się eksperymenty, to okazało się, że jest podobnie jak w _Kubusiu Puchatku_: __ im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Nazwy są, a cząstek nie ma... Wtedy zaczęto się rozglądać, czy jest jakaś alternatywa dla supersymetrii, i od tej pory znacząco przybywa nam cytowań naszej pracy, jest już prawie czterysta.
Symetria konforemna, której użyliśmy w naszej propozycji, oczywiście musi być sprawdzona. Istnieją konkretne przewidywania wyników doświadczeń. Dlatego teraz bardzo czekam na wyniki z LHC, które niestety się opóźniają. Pandemia jeszcze bardziej to wszystko spowolniła. Zresztą nie wiadomo, czy nie trzeba poczekać na nowe LHC, akcelerator o wysokiej świetlności, tzw. High Luminosity LHC, a ten ma ewentualnie powstać dopiero za kilka lat. Tak czy inaczej w LHC supersymetrii nie ma i nie ma jej, by tak powiedzieć, coraz bardziej. W związku z tym nasza praca była w pewnym sensie prorocza, bo to właśnie zakładała.
Nie zaobserwowano żadnych nowych cząstek. Z Hermannem znaleźliśmy bardzo elegancki argument, dlaczego jest sześć kwarków i sześć leptonów, a nie więcej i nie mniej. Wcześniej wydawało się, że może być ich sześć, ale także osiem albo dziesięć... Z Hermannem wspaniale mi się współpracuje, choć przez pandemię jest to teraz trochę trudniejsze. Nic nie zastąpi kilku godzin pod tablicą, twarzą w twarz. My widocznie przekazujemy sobie jakieś pozawerbalne komunikaty. Komunikacja na ekranie to nie to samo. Informacje można sobie przekazywać dowolną metodą, ale żeby wymyślić coś, być kreatywnym, wspólnie odrzucać bezsensowne pomysły, a dostrzec szanse w takich tylko trochę bezsensownych – do tego trzeba się widzieć i rozmawiać osobiście.INDEKS OSÓB
A
Abramowski Edward Józef
Albert Wiesława, z d. Koss
Aleksander VI, właśc. Rodrigo Borgia
Alpher Ralph
An Daniel
Antall József
Archimedes
Arystoteles
Avogadro Amadeo
B
Baggott Jim
Balmer Jakob
Bell Jocelyn
Bell John Stewart
Benavente Jacinto
Berkeley George
Bethe Hans
Blake William
Bohdan Cywiński
Bohr Niels Henrik David
Bolesław Chrobry
Boltzmann Ludwig Eduard
Borgia Rodrigo zob. Aleksander VI
Born Max
Bose Satyendra Nath
Brahe Tychon
Broglie Louis de
Brout Robert
Brown Robert
Bruno Giordano
Brzozowski Stanisław
Burke Edmund
C
Calabi Eugenio
Campanella Tommaso
Cartan Elie
Casanova de Lutosławski Sofía Guadalupe Pérez, zw. Babunita
Chadwick James
Chandrasekhar Subrahmanyan
Chowaniec Lucyna
Clausius Rudolf
Cohen Leonard Norman
Conrad Joseph
Coulomb Charles Augustin de
Cremmer Eugène
Curie Piotr
Cwalina Kazimierz
Czerenkow Pawieł A.
D
Damour Thibault
Danysz Marian
Darwin Karol
Dawkins Richard
Dirac Paul
Ditfurth Hoimar von
Dmowski Roman
Doerffer Teresa, z d. Meissner
Doppler Christian
Drake Frank
E
Ehrenfest Paul
Einstein Albert
Ellis George
Engels Fryderyk
Englert François
Everett Hugh
F
Faraday Michael
Fermi Enrico
Feynman Richard
Fizeau Armand Hippolyte Louis
Foucault Jean
Fourier Jean Baptiste Joseph
Franciszek Józef I
Friedman Aleksandr
G
Gaarder Jostein
Galileusz
Galois Évariste
Gamow George
Gauss Carl Friedrich
Gell-Mann Murray
Genzel Reinhard
Gerlach Walter
Ghez Andrea
Gianotti Fabiola
Glaser Lonny
Glashow Sheldon
Gödel Kurt
Golgi Camillo
Green Michael
Grimm Jacob Ludwig Karl
Grimm Wilhelm Karl
Grossmann Marcel
Gurzadyan Vahe
Guth Alan
H
Hadamard Jacques Salomon
Hameroff Stuart
Hawking Stephen
Heisenberg Werner Karl
Heller Michał
Helmholtz Hermann von
Henneaux Marc
Hertz Heinrich Rudolf
Hertzsprung Ejnar
Heuer Rolf-Dieter
Hewish Antony
Higgs Peter
Hilbert David
Himilsbach Jan
Hitler Adolf
Hoyle Fred
Hubble Edwin Powell
Hundt Kazimiera zob. Meissner Kazimiera
J
Jacobi Moritz Hermann von
Jan Paweł II, właśc. Karol Wojtyła
Jaskólski Zbigniew
Jeziorna Anna
Jeziorny Lech
Jordan Camille
Jordan Pascual
Joule James
Joyce James
Julia Bernard
K
Kaczyński Lech
Kaloper Nemanja
Kamieniew Lew
Kane Gordon
Kania Ireneusz
Kant Immanuel
Kartezjusz
Kepler Johannes
Kołos Włodzimierz
Konstantyn I Wielki
Kopernik Mikołaj
Koss Felicja zob. Wysocka Felicja
Koss Olga zob. Łyko Olga
Koss Teresa zob. Meissner Teresa
Koss Władysław
Koss Zofia, z d. Podwińska
Koss Zygmunt
Koss Wiesława zob. Albert Wiesława
Kossowie, rodzina
Kotlarczyk Mieczysław
Kowalski-Glikman Jerzy
Kubrick Stanley
L
Lagrange Joseph Louis de
Lalak Zygmunt
Laplace Pierre Simon de
Ledóchowska Urszula
Leibniz Gottfried
Lemaître Georges Édouard
Lenin Włodzimierz
Leonardo da Vinci
Leszczyńska Krystyna
Lewandowski Adrian
Lewcun Aleksandra, z d. Stebnicka
Lewcun Leszek
Lie Marius Sophus
Lorentz Hendrik
Luter Marcin
Lutosławscy, rodzina
Lutosławska Halina zob. Meissner Halina
Lutosławska Izabela zob. Wolikowska Izabela
Lutosławska Jadwiga
Lutosławska Maria zob. Niklewicz Maria
Lutosławski Józef
Lutosławski Marian
Lutosławski Wincenty
Lutosławski Witold
Lyman Theodore
Ł
Łopuszański Jan
Łyko Olga, z d. Koss
M
Majakowski Włodzimierz
Marcinek Zofia, z d. Meissner
Marconi Guglielmo
Marks Karol
Maxwell James Clerk
Mayer Julius von
Meissner Agata, z d. Pawliszyn
Meissner Alfred
Meissner Andrzej, brat Krzysztofa Meissnera
Meissner Andrzej, stryj Krzysztofa Meissnera
Meissner Czesław, dziadek Krzysztofa Meissnera
Meissner Czesław, ojciec Krzysztofa Meissnera
Meissner Halina, z d. Lutosławska, zw. Halita
Meissner Jadwiga
Meissner Karol, właśc. Wojciech Meissner
Meissner Kazimiera, z d. Hundt
Meissner Krzysztof
Meissner Teresa zob. Doerffer Teresa
Meissner Teresa, z d. Koss
Meissner Walther
Meissner Wojciech zob. Meissner Karol
Meissner Zofia
Meissner Zofia zob. Marcinek Zofia
Meissnerowie, rodzina
Mendelejew Dymitr
Michell John
Michelson Albert
Miciński Tadeusz
Mickiewicz Adam
Millikan Robert
Mills Robert L.
Miłosz Czesław
Mohr Karl
Morley Edward
Morus Tomasz
N
Nagoda-Niklewicz Mitri Halina
Nałkowski Wacław
Nambu Yoichiro
Navier Claude-Louis
Newton Isaac
Newton-John Olivia
Nicolai Hermann
Nietzsche Fryderyk
Niklewicz Andrzej
Niklewicz Konrad
Niklewicz Krystyna
Niklewicz Maria Klaudia
Niklewicz Maria, z d. Lutosławska, zw. Manita
Niklewicz Maria, z d. Rondomańska
Niklewicz Mieczysław
Niklewicz Ryszard
Nurowska Ewa
Nurowski Paweł
O
Ockham Wilhelm
Ohm Georg Simon
Olbers Heinrich Wilhelm
Olechowski Marek
Oppenheimer J. Robert
Ossowiecki Stefan
Ostriker Jerry
P
Paderewski Ignacy
Pascal Blaise
Pauli Wolfgang
Pawełczyk Jacek
Pawliszyn Agata zob. Meissner Agata
Pawliszyn Jan
Pawłowski Krzysztof
Peebles Jim
Penrose Roger
Penzias Arno Allan
Pepinia, opiekunka
Petersen Alfred
Piela Lucjan
Piłsudski Józef
Pitagoras
Piwowski Marek
Planck Max
Platon
Plebański Jerzy
Pniewski Jerzy
Podwińska Zofia zob. Koss Zofia
Podwiński Stanisław
Poincaré Henri Jules
Pokorski Stefan
Pol Pot, właśc. Saloth Sar
Protagoras z Abdery
Prus Bolesław
Ptolemeusz
Puszkin Aleksander
R
Ricci-Curbastro Gregorio
Riemann Bernhard
Robertson Howard P.
Rondomańska Maria zob. Niklewicz Maria
Rubbia Carlo
Russell Henry Norris
Ruszczycki Błażej
Rutherford Ernest
Rydberg Johannes
Ryle Martin
S
Sacharow Andriej
Salam Abdus
Scherk Joël
Schrödinger Erwin
Schwarz John
Schwarzschild Karl
Schwinger Julian Seymour
Sepioło Mariusz
Shaw Bernard
Sikorski Franciszek Józef
Skłodowska-Curie Maria
Sławik Henryk
Sławik Krystyna
Smoluchowski Marian
Snyder Hartland
Sommerfeld Arnold
Sosnowska Anna, z d. Walczak
Sosnowski Andrzej
Sosnowski Jerzy
Spaliński Michał
Stalin Józef
Stebnicka Aleksandra zob. Lewcun Aleksandra
Stebnicka Katarzyna
Stebnicki Alfred
Stern Otto
Stokes George Gabriel
Stoney George
Ś
Święcicka-Pawliszyn Jadwiga
T
Thomson George
Thomson Joseph
Thomson William
Tischner Józef
Tokarczuk Olga
Tolman Richard
Tomonaga Shin’ichirō
Trautman Andrzej
Trocki Lew
Turing Alan
U
Uranowicz Franciszek
V
Veneziano Gabriele
W
Wagner Albrecht
Walczak Anna zob. Sosnowska Anna
Walker Arthur Geoffrey
Walterowie, rodzina
Wałęsa Lech
Warner Nick
Weierstrass Karl
Weinberg Steven
Wells Herbert George
Weyl Hermann
Wilkinson David
Wilson Robert Woodrow
Wojtyła Karol zob. Jan Paweł II
Wolikowska Izabela, z d. Lutosławska, zw. Izabelita
Wolter
Wyczółkowski Leon
Wysocka Felicja, z d. Koss
Wyszyński Stefan
Y
Yang Chen Ning
Yau Shing-Tung
Z
Zakrzewski Janusz
Zanussi Krzysztof
Zawadzki Włodzimierz
Zinowjew Grigorij J., właśc. Hersz RadomylskiBIOGRAMY AUTORÓW
KRZYSZTOF ANTONI MEISSNER
Profesor na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Autor ponad 80 artykułów z teoretycznej fizyki cząstek elementarnych, teorii grawitacji i kosmologii. Współpracował z twórcą teorii strun Gabriele Veneziano z CERN-u w Genewie, gdzie przez wiele lat był profesorem wizytującym. Z Hermannem Nicolai z Instytutu Maxa Plancka w Poczdamie zaproponował rozszerzenie obecnej teorii cząstek elementarnych i bada naturę ciemnej materii wynikającą z tego rozszerzenia. Obecnie współpracuje z Rogerem Penrose’em, laureatem Nagrody Nobla, w obserwacyjnym poszukiwaniu śladów poprzedniego wszechświata. Jest rzecznikiem eksperymentu OSQAR w CERN-ie. Od wielu lat jest członkiem Rady Programowej Festiwalu Nauki w Warszawie, przez kilka lat był jej przewodniczącym.
JERZY SOSNOWSKI
Pisarz, współzałożyciel i dziennikarz internetowego Radia Nowy Świat, nauczyciel w prywatnym Autorskim Liceum Ogólnokształcącym nr 42 w Warszawie, członek redakcji i stały felietonista kwartalnika „Więź”. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, był wykładowcą na uczelniach (UW i SWPS), od 2001 do 2016 roku prowadził audycje w radiowej Trójce. Laureat Nagrody Kościelskich za powieść _Wielościan_ (2001) oraz Nagrody im. Józefa Tischnera za zbiór esejów _Co Bóg zrobił szympansom?_ (2016). Poza tym opublikował m.in.: powieści _Apokryf Agłai_, _Tak to ten_, _Sen sów_, książkę eseistyczną _Ach_ oraz napisaną wespół z Barbarą Młynarską opowieść biograficzną _Życie nie tylko snem_. Prowadzi blog jerzysosnowski.pl. Mieszka w Warszawie.