Flamingom otrę kiedyś łzę - ebook
Flamingom otrę kiedyś łzę - ebook
„Flamingom otrę kiedyś łzę” to książka o odnajdowaniu się w trzeźwym życiu i poszukiwaniu nowej tożsamości.
To również opowieść o pojmowaniu dobra i zła, a także o odpowiedzialności za własne czyny i za drugiego człowieka.
Opowieść o miłości...
Marina Rowan – matka, pisarka, kochająca zwierzęta i mająca wiarę w ludzi. Żyła lat 66 i zostawiła pustkę po sobie oraz tę książkę.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67473-61-3 |
Rozmiar pliku: | 899 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J.M. Bocheński
Ten, kto chodzi z głową w chmurach, butów nie potrzebuje…
Marina Rowan
(luźne tłumaczenie)
Kot i wielka cisza
Zostaliśmy sami w domu. Kot i ja.
Tego popołudnia spadł pierwszy śnieg.
Zrobiło się cicho, jakby miasto wymarło. Nie było
słychać samochodów ani tramwajów, sygnałów
karetek pogotowia, klaksonów.
Spojrzałam za okno. Topole przy kościele
były zupełnie nieruchome. A więc wiatr też ustał.
Usiadłam na dywanie, kot usiadł naprzeciwko.
Siedzieliśmy, a cisza trwała.
Moje serce wypełnił wielki spokój.
Wdzięczność dla tego Kogoś, tam w górze,
zalała mnie jak fala
M.B.
Dla tych, którzy ciągle są w drodze:
dla Basi i Tomka Sadowskich, założycieli „Barki”,
dla Marka Kotańskiego i Marka Stefaniaka z „Markotu”,
dla Marysi, Andrzeja i Pawła
Marina RowanP R O L O G
Poniedziałek, 24 maja 1999 roku, godzina dwudziesta czwarta.
– To, co się kończy, nigdy się nie zaczęło naprawdę, nie było prawdziwe! – powiedziała kiedyś Anka, siedząc w kucki przed komputerem. Było to dawno temu. Całe pięć miesięcy temu. Prawie pół roku.
– To, co się zaczęło i nie może się skończyć samo, właśnie dlatego, że jest prawdziwe, a przynosi tylko smutek, ból i łzy, musi znaleźć swój koniec. Jeżeli nie chce się skończyć samo, muszę mu w tym pomóc. Teraz i tu – stwierdziła spokojnie Kaśka, siedząc we własnym pokoju w mieście i patrząc na podpisaną dziś z wydawnictwem umowę na wydanie swojej pierwszej książki.
Wtorek, 25 maja 1999 roku, godzina piąta rano.
Powietrze za oknem o świcie było szaroniebieskie niczym zmatowiała od zimowego mrozu szyba. Biurko, maszyna do pisania, zaklejona biała koperta zaadresowana do… Szklanka z wodą, pięć opakowań tabletek. Na każdym wykrzyknik. Nie wolno prowadzić pojazdów mechanicznych!
– Nie będę.
Kaśka.
Osiemdziesiąt kilo żywej wagi. Sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu.
Kaśka alkoholiczka.
Trzynaście miesięcy abstynencji, nie, prawie czternaście. W tej chorobie liczy się każdy dzień, każda godzina, minuta.
Kaśka człowiek.
Głodny uśmiech. Pragnienie człowieczeństwa, dobroci, łagodności, przyjaźni. Pragnienie DOMU.
Kaśka kobieta.
Brak. Brak miłości. Nie udało się. To, co się zaczęło, naprawdę nigdy się nie… Ach, to już nieważne.
Pięć opakowań razy dwadzieścia tabletek. Razem sto. Sto tabletek, żeby przerwać zaklęty krąg niepotrzebnych myśli o tym, co się nie może spełnić, ponieważ… Tysiące „ponieważ”… Ponieważ jest powykręcane, połamane, zagmatwane, pokaleczone. Ach, jakie to teraz ma znaczenie.
Sto tabletek wyciskanych ze sreberka na dłoń. Skrupulatnie liczonych. Raz, dwa, trzy… dziewięćdziesiąt dziewięć, sto. Duża garść. Garść śmierci, a przedtem garściami czerpane niby-życie. To wtedy, kiedy się piło. Urywki wspomnień błyskają w głowie. Teraz tylko ta garść jako panaceum na czternaście miesięcy życia, którego trzeźwy akcent wiódł do domu i doprowadził tam, gdzie wcale go nie było. Ponieważ dom to człowiek. A człowiek to miłość. Więc miłość to dom. I tak w kółko.
To, co się dobrze zaczęło, naprawdę nigdy się nie kończy…
Kaśka siedziała, przycisnąwszy kolana do podbródka. Kiwała się w przód i w tył. Z matowej, niebieskawej szarości poranka przenikała muzyka. „Gdzie K litera w notatniku, skreśl dzisiaj w nocy imię moje”1. Bregović. A może jednak? Wykręciła numer przyjaciółki.
– Anka, czy myślisz, że ja tańczę w chmurach?
– Nie ty. Diabeł tańczy w tobie.
– Muszę go zabić.
– Ty go spróbuj raczej oswoić. A właściwie wytresować.
– Oswoić diabła?
– Tak. Wtedy dojdziesz z nim do porozumienia. Odzyskasz spokój. Teraz ty jesteś jego. Tu jest pies pogrzebany. Odwróć role. Spróbuj go oswoić, dyktuj mu, co ma robić, nie pozwól, żeby on rządził tobą.
– Nie mam celu w życiu. Nie wiem, dokąd iść – rozkleja się Kaśka, jak zawsze, gdy się czuje bezradna, bo znów coś nie poszło, jak zamierzyła.
– Kłamiesz! I wiesz, co jest najsmutniejsze? Kłamiesz sobie samej, a mnie bierzesz na świadka. – Anka tnie po oczach. – Masz swoją książkę. Masz zarabiać pieniądze. Masz zbudować dom. I jesteś na dobrej drodze.
– Aut. Nie mam. Trafiony-zatopiony. Książka skończona, poprawiona, oddana.
– Oddany jest tylko papier. Zakończona jest tylko książka, nie twoje życie. Przypomnij sobie list do mnie na ostatniej stronie. Cytuję: „Muszę spróbować zbudować własne życie. Niestety, nadal nie wiem, jak to zrobić”. Obudziłaś się z ręką w nocniku. Napisz następną książkę. Spróbuj zobaczyć, co się z tobą dzieje i jakim przemianom podlegasz. Pokaż, jak wychodzisz z pieluch i rośniesz, rozwijasz się, wyłaniasz się z ciemności. To jest ważne.
– Dla kogo to jest ważne?
– Lubisz być cytowana? Ty naciągaczko jedna. – Anka się uśmiecha. – No to masz, z twojej książki: „Dla kogo to jest ważne? Dla wielu ludzi, którzy w twoich poszukiwaniach odnajdą kawałek siebie. A przede wszystkim dla ciebie! Może potem będziesz umiała odnaleźć prawdziwą siebie. Anka”. Koniec cytatu. I co ty na to? Pasuje?
Słońce wyszło ze swojej sypialni, rozpraszając matową zaokienną treść. Szyba, rozweselona różowo, puściła zajączka na klawiaturę maszyny do pisania. Kaśka zmrużyła oczy od nieoczekiwanego światła. Wkręciła papier i zaczęła pisać.
Ale jeszcze wystukała numer i powiedziała do telefonu: „Cześć, Mały Książę. To ja. Powiedziałeś mi kiedyś: »Żyj, Kaśka, żyj!«. A więc żyję i zaczynam pisać nową książkę. Niech nasze życie toczy się dalej. Niech Kaśka i inni szukają w nim swojej drogi, miłości i domu. Do zobaczenia, Mały Książę”. Przecież tylko to się nigdy nie kończy, co się zaczęło naprawdę…