Folwark zwierzęcy. Dziennik z folwarku - ebook
Folwark zwierzęcy. Dziennik z folwarku - ebook
Odrzucana przez znanych brytyjskich wydawców, również z przyczyn politycznych (wcześniej jej maszynopis omal nie został zniszczony w Londynie w eksplozji niemieckiej latającej bomby V-1), alegoryczna bajka Folwark Zwierzęcy ukazała się ostatecznie w Anglii 17 stycznia 1945 r. w nakładzie 4 500 egzemplarzy.
Od tamtej pory wydrukowano ich na świecie dziesiątki milionów, a brytyjski Book Marketing Council zaliczył Folwark do dwunastu najznakomitszych dzieł współczesnych czasów. Pochodząca zeń fraza „równi i równiejsi” weszła do powszechnego obiegu. Genialne dzieło Orwella można przy tym odczytywać na wielu płaszczyznach: pozornie jest to satyra na Rewolucję Październikową i fundamentalny konflikt Stalina z Trockim, zarazem można je rozumieć jako mroczną metaforyczną opowieść o ludzkiej niedoskonałości i niezmiennych prawach historii. Światek Folwarku to nie tylko świat za „żelazną kurtyną”, który w tej części Europy poznaliśmy własnym doświadczeniem, lecz i parabolicznie ujęty epizod z dziejów ludzkości...
„Dziennik z Folwarku”, publikowany w polskim przekładzie po raz pierwszy, ukazuje nam zaś jakże innego Orwella niż ten ogólnie znany. Pisząc we wsi Wallington Folwark, prowadził on właśnie ten dziennik. Nie ma w nim jednak mroku polityki, nie ma zła i przemocy – są goździki, zioła, róże, sadzenie warzyw, okopywanie grządek, kurniki, problemy z kretami, wybiegi dla drobiu, sadzeniaki, inspekty i dokuczliwe mszyce... I radość pisarza z obcowania z piękną angielską przyrodą jakiej dziś już nie ma.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16159-7 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ledwie zgasło światło w sypialni, w budynkach gospodarczych nastąpiło poruszenie, zatrzepotały skrzydła. W ciągu dnia pojawiła się wieść, że stary Major, medalowy knur rasy średnia biała angielska, miał ubiegłej nocy dziwny sen i pragnie przekazać go pozostałym zwierzętom. Ustalono, że gdy tylko pan Jones bezpiecznie zejdzie im z drogi, spotkają się w wielkiej stodole. Stary Major (tak go nazywano, choć udział w wystawach brał jako „Piękność z Willingdon”) cieszył się w folwarku tak dużym poważaniem, że każdy chętnie rezygnował z godziny snu, aby usłyszeć, co ma do powiedzenia.
Major już umościł się wygodnie na słomie rozesłanej na czymś w rodzaju podestu w końcu stodoły, pod zwisającą z belki latarnią. Miał dwanaście lat i ostatnio zrobił się dość tęgi, lecz w dalszym ciągu był majestatyczną świnią o mądrym i dobrotliwym wyglądzie, choć nie usunięto mu kłów. Wkrótce zaczęły się schodzić inne zwierzęta i zajmowały najwygodniejsze dla siebie pozycje. Najpierw weszły trzy psy: Bluebell, Jessie i Pincher, a później świnie, które ulokowały się na słomie tuż przed podestem. Kury usiadły na parapetach niczym na grzędach, gołębie podleciały do krokwi, owce i krowy ułożyły się za świniami i zaczęły przeżuwać. Dwa konie pociągowe, Boxer i Clover, weszły razem, stawiając kosmate kopyta bardzo powoli i ostrożnie, na wypadek gdyby w słomie kryło się jakieś małe zwierzątko. Clover była silną klaczą o macierzyńskim wyglądzie. Wkraczała w wiek średni i nie odzyskała figury po czwartym porodzie. Boxer, ogromna bestia, wysoka na niemal dwa metry, był silny niczym dwa zwykłe konie. Biały pasek na nosie nadawał mu nieco głupkowaty wygląd. Zaiste, nie grzeszył inteligencją, ale wszyscy szanowali go za zrównoważony charakter oraz niesamowitą siłę. Po koniach przyszli: Muriel, biała koza, oraz osioł Benjamin. Benjamin był najstarszym zwierzęciem w folwarku i miał okropne usposobienie. Rzadko coś mówił, a kiedy już zdarzyło mu się odezwać, zwykle wygłaszał jakąś cyniczną uwagę. Twierdził na przykład, że Bóg wprawdzie dał mu ogon do odganiania much, ale on wolałby nie mieć ani ogona, ani much dookoła. Jako jedyne zwierzę w folwarku nigdy się nie śmiał. Na pytanie o przyczynę takiego stanu rzeczy odpowiadał, że nie widzi żadnego powodu do śmiechu. Niemniej jednak, choć nie przyznawał tego otwarcie, był przywiązany do Boxera. Tych dwóch zwykle spędzało razem niedziele na niewielkiej łące za sadem. Paśli się obok siebie, nie odzywając się ani słowem.
Konie właśnie się położyły, gdy do stodoły weszło, popiskując cicho, stadko kacząt, które straciły matkę, i zaczęło wędrować od ściany do ściany, aby znaleźć sobie miejsce, gdzie nikt na nie nie nadepnie. Clover ze swej ogromnej przedniej nogi zrobiła wokół nich coś na kształt muru, a kaczęta umościły się w tym schronieniu i od razu usnęły. W ostatniej chwili, żując kostkę cukru, weszła, drobiąc z gracją, Mollie, głupiutka, śliczna biała klacz, która na co dzień ciągnęła powozik pana Jonesa. Zajęła miejsce na samym przedzie i potrząsała białą grzywą, pragnąc zwrócić uwagę na wplecione w nią czerwone wstążki. Na koniec zjawił się kot, który jak zwykle rozejrzał się w poszukiwaniu najcieplejszego miejsca, aż wreszcie wcisnął się między Boxera a Clover i mruczał z zadowolenia przez całą przemowę Majora, nie słysząc z niej ani jednego słowa.
Teraz były już wszystkie zwierzęta oprócz Mojżesza, oswojonego kruka, który spał na żerdzi za tylnymi drzwiami. Major stwierdził, że wszystkim jest już wygodnie i czekają z uwagą, odchrząknął zatem i zaczął:
– Towarzysze, zapewne słyszeliście już, że ubiegłej nocy miałem dziwny sen. Ale do tego przejdziemy później. Najpierw chciałbym się zająć czymś innym. Nie sądzę, towarzysze, abym miał zostać z wami długo, i czuję, że zanim umrę, powinienem przekazać wam swoją mądrość. Miałem długie życie, mnóstwo czasu na myślenie podczas samotnych chwil w swoim boksie i chyba mogę stwierdzić, że rozumiem istotę życia na tej Ziemi oraz każde żyjące obecnie zwierzę. I właśnie o tym chcę z wami dziś rozmawiać. A więc, towarzysze, jakie jest to nasze życie? Stawmy temu czoło: nasze życie jest nędzne, mozolne i krótkie. Rodzimy się, dostajemy tyle pożywienia, by duch kołatał nam się w ciele, a tych z nas, którzy są zdolni do pracy, zmusza się do harówki ponad siły, kiedy zaś nadejdzie kres naszej przydatności, zarzyna nas się ze szkaradnym okrucieństwem. W Anglii żadne zwierzę powyżej pierwszego roku życia nie zna, co to szczęście lub wypoczynek. Żadne zwierzę w Anglii nie jest wolne. Życie zwierzęcia to niedola i niewola, taka właśnie jest prawda.
Ale czy to należy po prostu do porządku rzeczy? Czy wynika to z faktu, że nasza ziemia nie może zapewnić godziwego bytu swym mieszkańcom, bo jest za biedna? Nie, towarzysze, po tysiąckroć nie! Anglia ma żyzną glebę, dobry klimat, zdołałaby wyżywić znacznie więcej zwierząt, niż żyje w niej obecnie. Sam nasz folwark mógłby utrzymać: tuzin koni, dwadzieścia krów, setki owiec – i wszystkie one żyłyby komfortowo i godnie ponad wszelkie wyobrażenie. Dlaczegóż zatem tkwimy w tym opłakanym stanie? Ponieważ ludzie kradną nam niemal wszystkie owoce naszej pracy. To właśnie, towarzysze, jest wyjaśnienie wszystkich naszych problemów. Podsumowuje je jedno słowo – człowiek. To człowiek jest naszym jedynym prawdziwym wrogiem. Pozbądź się człowieka, a na zawsze zlikwidujesz przyczynę głodu i przepracowania.
Człowiek to jedyne stworzenie, które konsumuje, nie produkując. Nie daje mleka, nie znosi jaj, jest zbyt słaby, by ciągnąć pług, nie biega dość szybko, by łapać króliki. A jednak jest panem wszystkich zwierząt. Zagania je do pracy, wydziela im absolutne minimum jedzenia, by nie pomarły z głodu, a resztę zostawia dla siebie. Nasza praca obrabia ziemię, nasze odchody ją użyźniają, a jednak żadne z nas nie ma nic poza własną skórą. Wy, krowy, tu przede mną, ile tysięcy litrów mleka dałyście w ubiegłym roku? I co się stało z tym mlekiem, którym powinny się karmić krzepkie cielęta? Każda jego kropla trafiła do gardeł naszych wrogów. A wy, kury, ile w ubiegłym roku zniosłyście jaj, a z ilu z nich wykluły się kurczęta? Reszta trafiła na targ, zasilając kieszenie Jonesa i jego ludzi. Clover, gdzie są urodzone przez ciebie źrebięta, które powinny być dla ciebie wsparciem i radością w jesieni życia? Każde sprzedano, ledwie skończyło rok – i już nigdy nie zobaczysz żadnego z nich. Czy kiedykolwiek dostałaś za cztery porody i pracę w polu coś oprócz paszy i boksu w stajni?
Nie możemy nawet naturalnie dokonać tego nędznego żywota. Ja sam się nie skarżę, należę do szczęściarzy. Mam dwanaście lat i spłodziłem ponad cztery setki dzieci. Tak wygląda zwykłe życie świni. Ale na koniec żadne zwierzę nie ucieknie przed okrutnym nożem. Wy, młode tuczniki, tu przede mną, za rok zawrzeszczycie się na śmierć na pieńku rzeźnika. To czeka nas wszystkich – krowy, świnie, kury, owce, wszystkich. Nawet konie i psy niech nie spodziewają się lepszego losu. Ciebie, Boxerze, Jones sprzeda handlarzowi, który poderżnie ci gardło i przerobi na karmę dla psów gończych, gdy tylko twe wspaniałe mięśnie stracą moc. Psom zaś, które się zestarzeją i stracą zęby, Jones przywiązuje do szyi cegłę i topi je w najbliższym stawie.
Towarzysze, czyż zatem nie jest całkiem jasne, że całe zło naszego życia wynika z tyranii istot ludzkich? Pozbądźmy się tylko człowieka, a będziemy się cieszyć owocami własnej pracy. Niemal z dnia na dzień staniemy się wolni i bogaci. Co zatem musimy zrobić? Cóż, dzień i noc, z całego serca, dążyć do obalenia rasy ludzkiej! To moja odezwa do was, towarzysze: Bunt! Nie wiem, kiedy do niego dojdzie, być może za tydzień albo za sto lat, ale wiem, z pewnością równą tej, że widzę tę słomę pod racicami, że prędzej czy później nadejdzie sprawiedliwość. Towarzysze, temu poświęćcie pozostałą część swego krótkiego życia! Przede wszystkim jednak przekażcie tę moją odezwę swym potomkom, aby przyszłe pokolenia kontynuowały walkę o zwycięstwo.
Pamiętajcie, towarzysze, musicie okazać niezłomną wolę. Nie wolno wam dać się zwieść żadnym argumentom. Nie słuchajcie, gdy ktoś będzie wam wmawiał, że człowiek i zwierzęta mają wspólny interes, że dobrobyt jednego oznacza dobrobyt pozostałych. To wszystko kłamstwo. Człowiek nie służy interesom żadnych stworzeń, jedynie własnym. A wśród nas, zwierząt, niech będą doskonała jedność, idealne braterstwo w walce. Wszyscy ludzie to wrogowie. A wszystkie zwierzęta są braćmi.
W tej chwili rozległa się potężna wrzawa. Podczas przemowy Majora ze swych nor wypełzły cztery duże szczury, które słuchały go, siedząc na tylnych łapkach. Nagle dostrzegły je psy i szczury uszły z życiem jedynie dzięki szybkiej ucieczce do nor. Major podniósł racicę, prosząc o ciszę.
– Towarzysze – powiedział – musimy coś ustalić. Czy te dzikie stworzenia, jak szczury i króliki, to nasi przyjaciele, czy wrogowie? Zagłosujmy w tej sprawie. Sugeruję następujące pytanie: Czy szczury to nasi towarzysze?
Natychmiast rozpoczęło się głosowanie i przeważającą większością głosów stwierdzono, że szczury są towarzyszami. Wyłamały się tylko cztery stworzenia, trzy psy i kot, który, jak odkryto później, głosował i na „tak”, i na „nie”. Major ciągnął:
– Niewiele więcej mam do powiedzenia. Powtarzam jedynie: zawsze pamiętajcie, że wrogość wobec człowieka i jego wszelkich poczynań jest waszym obowiązkiem. Cokolwiek chodzi na dwóch nogach, jest wrogiem. Cokolwiek korzysta z czterech nóg lub ma skrzydła, jest przyjacielem. Pamiętajcie także, że walcząc z człowiekiem, nie możemy się do niego upodobnić. Nie przejmujcie jego wad, nawet kiedy go już pokonacie. Żadne zwierzę nie musi mieszkać w domu ani spać w łóżku, nie musi nosić odzieży, pić alkoholu, palić tytoniu, dotykać pieniędzy ani parać się handlem. Wszystkie nawyki człowieka są złe. A przede wszystkim żadnemu zwierzęciu nie wolno kiedykolwiek ciemiężyć sobie podobnych. Wszyscy jesteśmy braćmi, słabi i silni, mądrzy i prości. Żadne zwierzę nie może zabijać drugiego. Wszystkie zwierzęta są równe.
A teraz, towarzysze, opowiem wam o swoim ostatnim śnie. Nie potrafię go wam opisać. Był to sen o Ziemi po zniknięciu człowieka. Ale przypomniał mi coś, o czym dawno zapomniałem. Wiele lat temu, gdy byłem młodziutkim prosiakiem, mama i inne maciory śpiewały starą pieśń, z której pamiętały tylko melodię i trzy pierwsze słowa. Znałem ją w niemowlęctwie, ale dawno temu wyleciała mi z głowy. Ubiegłej nocy wróciła do mnie we śnie. Co więcej, wróciły także słowa pieśni – słowa, które, czego jestem pewien, śpiewały zwierzęta dawno temu, a które przepadły na wiele pokoleń. Zaśpiewam wam teraz tę pieśń, towarzysze. Jestem stary i mam ochrypły głos, ale kiedy nauczę was melodii, sami zrobicie to lepiej. Ma ona tytuł Zwierzęta Anglii.
Stary Major odchrząknął i zaczął śpiewać. Jak uprzedzał, głos miał ochrypły, ale śpiewał całkiem nieźle. Była to poruszająca melodia, coś pomiędzy Clementine a La Cucaracha. A słowa brzmiały tak:
Zwierzęta Anglii, zwierzęta Irlandii,
Zwierzęta wszystkich krajów, wszystkich stref,
Nadstawcie uszu, słuchajcie nowiny,
Wytrwajcie, bo wolności wprędce przyjdzie zew.
Nadejdzie wreszcie dzień jasny, dzień chwały
Niech sczezną ludzie, spełnią się nam sny
Dzień ów po trzykroć będzie przewspaniały,
Ostaniemy się w Anglii my – i jeno my.
Spadną z nas kółka, chomąta, kantary
Zrzucimy jarzma – przemienimy świat,
Precz pójdą wodze, ostrogi, wędzidła,
Znikną popręgi, uzdy, spłonie bat!
Każdemu wedle potrzeb, oto hasło nasze
Żyta, ziemniaków, owsa, siana w bród,
Nasadzim rzepy, kapusty, karpieli,
Na wieki syty zwierzęcy nasz ród.
Przyjazne nam będą niwy starej Anglii,
Plonów aromat, mrowie słodkich tchnień
Swobody wietrzyk do nozdrzy przyniesie –
W pierwszy wolności od ludzi ów dzień.
By go przybliżyć, mozolnie pracujmy.
Nie szczędząc potu – oto prawda ta,
Słuchajcie krowy, konie, świnie, owce,
Niech dla przyszłości wspólny trud nasz trwa.
Zwierzęta Anglii, zwierzęta Irlandii,
Zwierzęta wszystkich krajów, wszystkich stref,
Nadstawcie uszu, słuchajcie nowiny,
Wytrwajcie, bo wolności wprędce przyjdzie zew.
Ta pieśń wprawiła zwierzęta w najdzikszą ekscytację. Zanim Major dotarł do końca, zaczęły śpiewać ją same. Nawet najgłupsze z nich podłapało melodię i kilka słów, te zaś bardziej inteligentne, jak świnie i psy, w ciągu kilku minut znały pieśń na pamięć. A później, po kilku próbach, cały folwark drżącym unisono śpiewał Zwierzęta Anglii. Krowy ryczały, psy skowyczały, owce beczały, konie rżały, a kaczki kwakały tę pieśń. Wszystkich tak zachwyciła, że odśpiewano ją pięć razy z rzędu, i być może śpiewaliby całą noc, gdyby im nie przerwano.
Niestety wrzawa obudziła pana Jonesa, który wyskoczył z łóżka pewien, że na podwórzu jest lis. Chwycił strzelbę, zawsze stojącą w rogu sypialni, i wypalił „szóstką” w ciemność. Śrut utknął w ścianach stodoły i wiec natychmiast się skończył. Wszyscy popędzili na własne legowiska. Ptaki wskoczyły na grzędy, zwierzęta ułożyły się na słomie, i po chwili cały folwark zapadł w sen.Trzy noce później stary Major spokojnie zmarł we śnie. Jego ciało pogrzebano na skraju sadu.
Był początek marca. Kolejne trzy miesiące upłynęły na niezliczonych tajnych przedsięwzięciach. Mowa Majora dała co bardziej inteligentnym zwierzętom w folwarku zupełnie nowy pogląd na życie. Nie wiedziały, kiedy dojdzie do Buntu przewidywanego przez Majora, nie miały powodu sądzić, że nastąpi to za ich życia, ale bez wahania uznały przygotowania do niego za swój obowiązek. Ma się rozumieć, praca związana z nauczaniem i organizacją działań spadła na świnie, które powszechnie uważano za najmądrzejsze. Szczególne miejsce wśród świń zajmowały dwa młode samce, Snowball i Napoleon, które pan Jones hodował na sprzedaż. Napoleon był dużym knurem rasy berkshire, jedynym przedstawicielem swojej rasy w folwarku, i wyglądał dość groźnie. Nie odzywał się wiele, lecz wiadomo było, że potrafi postawić na swoim. Snowball, żwawszy niż Napoleon, mówił chętnie i był sprytniejszy, ale nie przypisywano mu zbyt dużej siły charakteru. Wszystkie pozostałe samce w folwarku były tucznikami. Najbardziej znanym z nich był niewielki wieprzek o imieniu Squealer. Miał: okrąglutkie policzki, bystre oczka, zwinne ruchy i przenikliwy głos. Był wspaniałym mówcą, a kiedy uzasadniał jakąś trudną tezę, miał zwyczaj przeskakiwać z nogi na nogę i kręcić ogonkiem, co wbrew pozorom było nadzwyczaj przekonujące. Squealer według powszechnego mniemania bez trudu potrafiłby udowodnić, że czarne jest białe.
Ci trzej na podstawie nauk Majora opracowali system filozoficzny, który nazwali animalizmem. Kilka razy w tygodniu, gdy pan Jones już zasnął, zwoływali zwierzęta do stodoły na tajemne spotkania i objaśniali im jego zasady. Początkowo zderzali się z głupotą i obojętnością. Niektóre zwierzęta wspominały o obowiązku lojalności wobec właściciela folwarku, którego nazywały „panem”, bądź wygłaszały oczywiste według nich uwagi, choćby: „Pan Jones nas karmi. Bez niego umarłybyśmy z głodu”. Inne pytały na przykład: „W imię czego mamy dbać o to, co się stanie po naszej śmierci?” lub „Jeśli do tego Buntu dojdzie tak czy inaczej, to po co mamy pracować na jego rzecz?”. Świniom zaiste bardzo trudno było wytłumaczyć im, że jest to sprzeczne z duchem animalizmu. Najgłupsze pytania zadawała Mollie, biała klacz. Pierwsze, z jakim zwróciła się do Snowballa, brzmiało: „Czy po Buncie nadal będzie cukier?”.
– Nie – zdecydowanie odparł Snowball. – W folwarku nie mamy jak wytwarzać cukru. Poza tym nie jest ci potrzebny. Dostaniesz tyle owsa i siana, ile dusza zapragnie.
– A czy będę nadal mogła nosić wstążki w grzywie? – dociekała Mollie.
– Towarzyszko – oburzył się Snowball – te wstążki, do których jesteś tak przywiązana, są piętnem niewoli. Czyż nie rozumiesz, że wolność warta jest więcej niż wstążki?
Mollie przytaknęła, lecz nie wydawała się przekonana.
Jeszcze trudniej było świniom odeprzeć kłamstwa głoszone przez Mojżesza, oswojonego kruka. Mojżesz, szczególny pupilek pana Jonesa, był szpiclem i plotkarzem, ale także inteligentnym mówcą. Jak twierdził, wiedział o istnieniu tajemniczej krainy zwanej Cukierkową Górą, do której trafiały po śmierci wszystkie zwierzęta. Zdaniem Mojżesza leżała gdzieś w niebie, całkiem niedaleko, tuż za chmurami. W Cukierkowej Górze siedem dni w tygodniu była niedziela, sezon na koniczynę trwał cały rok, a na żywopłotach rósł cukier w kostkach i makuchy lniane. Zwierzęta go nienawidziły, ponieważ opowiadał bajki i nie pracował, ale część z nich wierzyła w Cukierkową Górę i świnie musiały przekonywać je usilnie, że to miejsce nie istnieje.
Ich najwierniejszymi uczniami były dwa konie pociągowe, Boxer i Clover. Bardzo trudno było im samodzielnie coś wymyślić, ale kiedy już uznały świnie za swych nauczycieli, poważnie traktowały ich wszystkie słowa i przekazywały je pozostałym zwierzętom, posługując się prostymi argumentami. Uczestniczyły we wszystkich potajemnych spotkaniach w stodole i przewodziły śpiewaniu pieśni Zwierzęta Anglii, którą zawsze kończono wiece.
Jak się okazało, do Buntu doszło dużo wcześniej, a zorganizować go było znacznie łatwiej, niż się spodziewano. Dawniej pan Jones, choć surowy, był dobrym gospodarzem, lecz ostatnio przyszły nań ciężkie czasy. Odkąd stracił pieniądze w procesie sądowym, chodził przygnębiony i pił ponad miarę. Całymi dniami tkwił w fotelu w kuchni, czytał gazety, pił, a czasem karmił Mojżesza okruchami chleba namoczonymi w piwie. Jego parobcy byli leniwi i nieuczciwi, pola zarosły chwastem, budynki wymagały nowych dachów, żywopłoty były zaniedbane, a zwierzęta niedożywione.
Nadszedł czerwiec i siano niemal dojrzało do sianokosów. W przesilenie letnie, które wypadało w sobotę, pan Jones udał się do Willingdon i upił tak bardzo w gospodzie Pod Czerwonym Lwem, że wrócił dopiero w niedzielne popołudnie. Jego ludzie wydoili krowy wcześnie rano, a później poszli łapać króliki i zapomnieli nakarmić zwierzęta. Po powrocie pan Jones natychmiast zasnął na sofie w saloniku, zasłoniwszy twarz egzemplarzem „News of the World”. Zbliżał się wieczór, a zwierzęta nadal były głodne. W końcu miały dość. Jedna z krów otworzyła rogiem drzwi do szopy i wszystkie zwierzęta rzuciły się do pojemników z paszą. I właśnie wtedy obudził się pan Jones. Po chwili w towarzystwie czterech parobków wpadł do środka. Dzierżyli w dłoniach baty, którymi wymachiwali na wszystkie strony. Tego było już nadto. Choć wcześniej nic takiego nie planowano, głodne zwierzęta bez wahania rzuciły się na swych dręczycieli. Pod ciosami rogów i kopyt Jones i jego ludzie całkowicie stracili kontrolę nad sytuacją. Nigdy wcześniej zwierzęta tak się nie zachowywały. Ta niespodziewana rebelia wszczęta przez stworzenia, które dotąd batożyli i maltretowali, kiedy im się podobało, przyprawiła ich niemal o utratę zmysłów. Po niedługiej chwili daremnej walki przestali się bronić i rzucili do ucieczki. Gnali polną drogą prowadzącą do głównego traktu, a za nimi pędziły triumfujące zwierzęta.
Pani Jones wyjrzała przez okno w sypialni, zobaczyła, co się dzieje, pospiesznie wrzuciła kilka rzeczy do torby podróżnej i wymknęła się z folwarku inną drogą. Mojżesz sfrunął ze swej żerdki i z trzepotem skrzydeł ruszył za nią, głośno kracząc. Tymczasem zwierzęta wypędziły pana Jonesa i jego parobków na drogę i zatrzasnęły za nimi ciężką bramę. Zanim w ogóle ktokolwiek zdążył się zorientować, co się dzieje, Bunt się dokonał: Jonesa wygnano, a Folwark Dworski znalazł się w ich posiadaniu.
Przez kilka minut zwierzęta wprost nie mogły uwierzyć w swoje szczęście. W pierwszym odruchu pędem puściły się wszystkie razem dookoła folwarku, jakby pragnąc się upewnić, że nie kryje się tam żadna istota ludzka. Później ruszyły do budynków folwarcznych, aby usunąć ostatnie ślady znienawidzonego panowania Jonesa. Wyważono drzwi siodlarni na końcu stajni. Wszystkie wędzidła, kółka do nozdrzy, łańcuchy dla psów, okrutne noże, których pan Jones używał do kastrowania świń i jagniąt, trafiły do studni. Cugle, uździenice, klapki na oczy i upokarzające karmiaki trafiły na tlące się na podwórzu śmietnisko. Ten sam los spotkał baty. Na widok płonących batów wszystkie zwierzęta skakały z radości. Snowball wrzucił do ognia również wstążki, którymi zwykle ozdabiano grzywy i ogony koni w dni targowe.
– Wstążki – stwierdził – należy uznać za odzież przynależną istocie ludzkiej. Wszystkie zwierzęta powinny być nagie.
Słysząc te słowa, Boxer przyniósł słomiany kapelusz, który nosił latem, by muchy nie wpadały mu do uszu, i też wrzucił go do ognia.
Wkrótce zwierzęta zniszczyły wszystko, co przypominało im o panu Jonesie. Wtedy Napoleon poprowadził je z powrotem do szopy i wydał każdemu podwójną porcję ziarna, a każdy pies dostał dwa suchary. Następnie siedmiokrotnie odśpiewano całą pieśń Zwierzęta Anglii. W końcu zwierzęta ułożyły się do snu i spały jak nigdy wcześniej.
Obudziły się jednak jak zwykle o świcie i przypomniawszy sobie cudowne wydarzenie, wybiegły wszystkie razem na pastwisko. Niedaleko był pagórek, skąd widać było większą część folwarku. Zwierzęta wbiegły na szczyt i rozglądały się dookoła w czystym świetle poranka. Tak, to należało do nich – wszystko w zasięgu wzroku było ich własnością! Podekscytowane tą myślą brykały dookoła, podskakiwały wysoko. Tarzały się w rosie, zrywały słodką letnią trawę, wyrzucały w górę bryły czarnej ziemi i wdychały jej bogaty zapach. Później wyruszyły na obchód całego folwarku i oniemiałe z zachwytu podziwiały: pola uprawne, łąkę, sad, staw i zagajnik, zupełnie jakby nie widziały tego nigdy wcześniej. Jeszcze nie wierzyły do końca, że to wszystko należy do nich.
Wreszcie wróciły do budynków folwarcznych i w ciszy zatrzymały się przed drzwiami domu. On również był ich własnością, ale obawiały się wejść. Jednak po chwili Snowball i Napoleon barkami naparli na drzwi i zwierzęta gromadą wkroczyły do środka. Zachowywały najwyższą ostrożność, nie chcąc czegokolwiek zniszczyć. Na paluszkach przechodziły przez kolejne pomieszczenia, bojąc się podnieść głos powyżej szeptu, i z podziwem przyglądały się niewyobrażalnym luksusom: łóżkom z materacami z piór, lustrom, sofie z końskiego włosia, brukselskiemu dywanowi i litografii królowej Wiktorii nad kominkiem w saloniku. Właśnie schodziły ze schodów, kiedy odkryły brak Mollie. Zwierzęta zawróciły i znalazły ją w najlepszej sypialni. Wyjęła kawałek błękitnej wstążki z toaletki pani Jones i przykładała ją do ramienia, z nadzwyczaj głupią miną podziwiając swe odbicie w lustrze. Skarcono ją ostro i wszyscy wyszli na zewnątrz. Z kuchni wyniesiono kilka szynek, aby je zakopać, a Boxer kopytem wybił dziurę w beczułce piwa. Poza tym nikt niczego nie dotknął. Od ręki podjęto jednogłośną uchwałę, że dom należy zachować w charakterze muzeum. Wszyscy się zgodzili, że nie może tam mieszkać żadne zwierzę.
Zwierzęta zjadły śniadanie, a później Snowball i Napoleon zwołali je ponownie.
– Towarzysze – stwierdził Snowball – jest wpół do siódmej, a przed nami długi dzień. Dziś zaczynamy sianokosy. Ale najpierw musimy się zająć czymś innym.
Teraz świnie wyjawiły, że przez ubiegłe trzy miesiące uczyły się czytać i pisać ze starego elementarza należącego niegdyś do dzieci pana Jonesa, który wyrzucono na śmietnik. Napoleon posłał po naczynia z czarną i białą farbą i poprowadził zebranych do solidnej bramy prowadzącej do głównej drogi. Następnie Snowball (ponieważ to on pisał najlepiej) wziął pędzel w dwa kłykcie racicy, zamalował widniejący na górnej belce bramy napis: FOLWARK DWORSKI i zastąpił go FOLWARKIEM ZWIERZĘCYM. Tak właśnie miało się od tej pory zwać to gospodarstwo. Później wszyscy wrócili do zabudowań folwarcznych, a Snowball i Napoleon posłali po drabinę, którą oparto o ścianę szczytową dużej stodoły. Wyjaśnili, że dzięki studiom podczas trzech ostatnich miesięcy świniom udało się sprowadzić zasady animalizmu do Siedmiu Przykazań. Te Siedem Przykazań zostanie teraz wypisane na ścianie. Będą one stanowić niezmienne prawo, którego muszą przestrzegać od tej pory wszyscy mieszkańcy Folwarku Zwierzęcego. Nie bez trudności (świni niezbyt łatwo utrzymać równowagę na drabinie) Snowball wspiął się po szczeblach i zabrał do pracy. Squealer stał kilka szczebli niżej i trzymał naczynie z farbą. Przykazania zapisano na smołowanej ścianie białymi literami, które dało się odczytać z odległości trzydziestu metrów. Brzmiały one następująco:
Napisano to bardzo porządnie i choć „przyjaciel” zmienił się w „pyrzjaciela”, a jedno „s” się odwróciło, to nie było tam błędów ortograficznych. Snowball odczytał tekst głośno, aby inni mogli się z nim zapoznać. Wszystkie zwierzęta skinęły głowami na znak całkowitej zgody, a co mądrzejsze natychmiast zaczęły się uczyć Przykazań na pamięć.
– Teraz, towarzysze – zawołał Snowball, rzucając pędzel na ziemię – dalej na łąkę! Postawmy sobie za punkt honoru zakończenie sianokosów szybciej niż pan Jones i jego parobcy.
Ale w tej chwili trzy krowy, które już od pewnego czasu wydawały się zaniepokojone, zaczęły głośno muczeć. Nie dojono ich od doby i wymiona niemal pękały od mleka. Po namyśle świnie posłały po wiadra i dość sprawnie wydoiły krowy, gdyż racice całkiem dobrze się do tego nadawały. Szybko napełniono pięć wiader spienionym kremowym mlekiem, na które wiele zwierząt spoglądało ze sporym zainteresowaniem.
– Co się stanie z tym całym mlekiem? – zapytał ktoś.
– Jones czasem dolewał go trochę do naszej karmy – stwierdziła jedna z kur.
– Cóż tam mleko, towarzysze! – wykrzyknął Napoleon, stając przed wiadrami. – Zajmiemy się tym. Ważniejsze są sianokosy. Poprowadzi nas towarzysz Snowball. Ja dojdę za kilka minut. Naprzód, towarzysze! Siano czeka.
Tak więc zwierzęta podążyły na łąkę, aby rozpocząć sianokosy, a kiedy wróciły wieczorem, mleka już nie było.Ileż się natrudziły i napociły, aby zebrać siano! Wysiłek został jednak wynagrodzony, gdyż zbiory przekraczały najśmielsze oczekiwania.
Czasami praca okazywała się bardzo trudna. Narzędzia przeznaczone były dla ludzi, a nie dla zwierząt. Żadne ze zwierząt na przykład nie było w stanie używać narzędzi wymagających stania na tylnych nogach. Świnie jednak były tak mądre, że udało im się wymyślić sposób obejścia każdego problemu. Konie znały każdą piędź pola i tak naprawdę znały się na koszeniu i grabieniu znacznie lepiej niż Jones i jego parobcy. Świnie właściwie nie pracowały, kierowały jedynie pozostałymi zwierzętami i je nadzorowały. Dzięki swej większej wiedzy w naturalny sposób objęły przywództwo.
Boxer i Clover zaprzęgali się do kosiarki lub zgrabiarki (oczywiście nie trzeba już było wędzideł ani cugli) i miarowo chodzili po polu, a ich śladem podążała świnia, wołając: „No, dalej, towarzyszu!” lub „Nazad, towarzyszu!”, zależnie od sytuacji. Każde zwierzę, choćby najmniejsze, przewracało siano i je zbierało. Nawet kaczki i kury dreptały w tę i z powrotem w słońcu, nosząc w dziobach niewielkie wiązki siana. Ostatecznie ukończono sianokosy dwa dni wcześniej, niż udawało się to zwykle panu Jonesowi i jego ludziom. Co więcej, były to największe zbiory, jakie folwark kiedykolwiek widział. Nic się nie zmarnowało. Kury i kaczki dzięki swym bystrym oczom zebrały nawet najmniejsze źdźbła. I żadne zwierzę na farmie nie wzięło dla siebie nawet trawki.
Przez całe lato prace w gospodarstwie szły jak w zegarku. Zwierzęta były szczęśliwe, gdyż nawet nie podejrzewały, że tak świetnie dadzą sobie radę. Każdy kęs pożywienia był ogromną przyjemnością, ponieważ ta żywność naprawdę należała do nich, to one ją wyprodukowały i uczyniły to dla siebie, a nie wydzielił im ją zrzędzący gospodarz. Kiedy zniknęły bezwartościowe pasożyty, czyli ludzie, każdy miał więcej jedzenia. Było też więcej czasu wolnego, choć zwierzęta nie bardzo wiedziały, co z nim zrobić. Napotykały wiele trudności – na przykład kiedy już zebrały zboże, musiały je wydeptać z kłosów, jak czyniono dawniej, i odwiać wszystkie plewy siłą własnych płuc, bo na folwarku nie było młockarni – jednak świnie w swej mądrości i Boxer dzięki swoim wspaniałym mięśniom zawsze wyciągali je ze wszystkich kłopotów. Boxer cieszył się powszechnym podziwem. Ciężko harował jeszcze za czasów pana Jonesa, ale teraz pracował za trzech. W niektóre dni cała praca w folwarku wydawała się spoczywać na jego mocarnych barkach. Od rana do wieczora ciągle coś pchał i ciągnął, zawsze tam, gdzie robota była najcięższa. Umówił się z jednym z kogutów, by budził go rano pół godziny przed wszystkimi, i na ochotnika wykonywał wszelkie najpotrzebniejsze czynności. Na każdy problem, każde niepowodzenie miał jedną odpowiedź: „Będę pracował jeszcze ciężej!” – którą przyjął za swe osobiste motto.
Ale każdy pracował stosownie do swych możliwości. Na przykład kury i kaczki uratowały podczas żniw pięć buszli zboża, zbierając wszystkie zagubione ziarna. Nikt nie kradł, nikt nie skarżył się na porcje, niemal zniknęły kłótnie, podgryzanie i zazdrość, będące niegdyś stałymi elementami życia. Nikt – lub prawie nikt – nie uchylał się też od obowiązków. To prawda, Mollie nie szło zbyt dobrze poranne wstawanie i czasem wcześniej kończyła pracę, twierdząc, że ma kamień w kopycie. Kot także zachowywał się jakoś dziwnie. Wkrótce zauważono, że nigdy nie można go znaleźć, kiedy jest coś do zrobienia. Znikał na wiele godzin, a zjawiał się dopiero w porze posiłków lub wieczorem, po skończeniu pracy jak gdyby nigdy nic. Zawsze jednak przedstawiał tak doskonałe usprawiedliwienie i mruczał tak czule, że wprost nie dało się nie wierzyć w jego dobre intencje. Stary Benjamin, osioł, od czasu Buntu właściwie się nie zmienił. Swą pracę wykonywał tak samo powoli i uparcie jak za czasów Jonesa, nie uchylając się od niej, ale i nie zgłaszając na ochotnika. Nie wyrażał zdania na temat Buntu i jego skutków. Zapytany, czy nie jest szczęśliwszy teraz, po odejściu Jonesa, odpowiadał jedynie: „Osły długo żyją. Nikt z was nie widział nigdy martwego osła”, i wszyscy musieli się zadowolić tą zagadkową odpowiedzią.
W niedziele nikt nie pracował. Śniadanie było godzinę później niż zwykle, a po nim co tydzień odbywała się ceremonia. Najpierw wciągano flagę. Snowball znalazł w siodlarni stary zielony obrus pani Jones i białą farbą namalował na nim kopyto i róg. W każdy niedzielny poranek wciągano flagę na maszt w folwarcznym ogrodzie. Sztandar był zielony, wyjaśniał Snowball, jak zielone są pola Anglii, kopyto i róg zaś oznaczały przyszłą Rzeczpospolitą Zwierząt, która powstanie po ostatecznym obaleniu rasy ludzkiej. Po wciągnięciu flagi wszystkie zwierzęta udawały się do dużej stodoły na spotkanie, które nazywano Wiecem. Tu planowano prace na nadchodzący tydzień, przedstawiano i omawiano uchwały. Uchwały nieodmiennie proponowały świnie. Pozostałe zwierzęta rozumiały, jak się głosuje, ale nigdy nie udało im się samodzielnie wymyślić żadnego postulatu. Snowball i Napoleon byli zdecydowanie najaktywniejszymi uczestnikami debat. Zauważono jednak, że ci dwaj nigdy się ze sobą nie zgadzają: gdy jeden przedstawił jakąś propozycję, pewne było, że drugi zgłosi sprzeciw. Nawet kiedy uchwalono – czemu samemu w sobie nikt nie mógł się sprzeciwić – by wydzielić niewielką łąkę za sadem na schronienie dla emerytowanych zwierząt, zaczęła się burzliwa debata na temat odpowiedniego wieku emerytalnego dla poszczególnych gatunków. Wiec zawsze kończyło odśpiewanie pieśni Zwierzęta Anglii, a popołudnie poświęcano na rekreację.
Świnie za swą kwaterę obrały siodlarnię. Tu wieczorami studiowały z przyniesionych z domu książek kowalstwo, ciesielstwo i inne niezbędne rzemiosła. Snowball zajmował się także organizowaniem pozostałych zwierząt w coś, co nazywał Komitetami Zwierzęcymi. Był w tym niezmordowany. Utworzył Komitet Produkcji Jaj dla kur, Ligę Czystych Ogonów dla krów, Komitet Reedukacji Dzikich Towarzyszy (poświęcony udomawianiu szczurów i królików), Ruch Bielszej Wełny dla owiec i wiele innych, a dodatkowo zorganizował lekcje czytania i pisania. Zasadniczo te projekty zakończyły się fiaskiem. Na przykład próba udomowienia dzikich stworzeń padła niemal natychmiast. Nadal zachowywały się jak wcześniej, a wszelkie przejawy wspaniałomyślności niecnie wykorzystywały. Kot dołączył do Komitetu Reedukacji i przez kilka dni bardzo czynnie w nim działał. Pewnego dnia zobaczono, jak siedzi na dachu i rozmawia z wróblami znajdującymi się poza jego zasięgiem. Mówił im, że teraz wszystkie zwierzęta są towarzyszami i że każdy wróbel może usiąść mu na łapce, lecz ptaki trzymały się na dystans.
Jednakże lekcje czytania i pisania okazały się świetnym pomysłem. Zanim nadeszła jesień, niemal każde zwierzę w folwarku umiało choć trochę czytać i pisać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki