- W empik go
Fonos. Zbrodnia po grecku - ebook
Fonos. Zbrodnia po grecku - ebook
Teksty w antologii zostały dobrane tak, by pokazać bogactwo i pomysłowość gatunku – greckiego opowiadania kryminalnego. Dwa pierwsze, z początku lat 60. XX wieku, są już klasyczne, pozostałe jedenaście powstało najwyżej dwie dekady temu. Większość pisarzy jest wciąż aktywna, znaczna część nieznana polskiemu czytelnikowi. Aby zapewnić różnorodność stylu, właściwie każdy tekst został przełożony przez inną tłumaczkę bądź innego tłumacza.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366505452 |
Rozmiar pliku: | 876 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Grecy to specjaliści od zbrodni. O ci antyczni, i ci współcześni.
Zaczytajcie się na śmierć
Mariusz CzubajHilda Papadimitriju
KOMBOLOJ W ZIEMI
Przełożyła Rita Winiarska
Ateny były niegdyś pięknym miastem, które budziło się uśmiechnięte każdego ranka, otoczone górami i rześkimi wzgórzami, i cieszyło się morzem obmywającym mu stopy. Jednak jego mieszkańcy, którzy nie byli ani piękni, ani uśmiechnięci, postanowili całkowicie zniszczyć stare dworki i małomiasteczkowe domki, by zastąpić je brzydkimi kamienicami bez charakteru. Później przyszła kolej na budynki przemysłowe, które pozostały puste po odprzemysłowieniu kraju w latach dziewięćdziesiątych. To tak, jakby pozostawiając Akropol na swoim miejscu, ateńczycy spełnili swój obowiązek już na zawsze.
O żadnej z tych rzeczy nie myślał Menis, robotnik obsługujący buldożer w porzuconej fabryce zakładów Columbia, tamtego sierpniowego ranka w dwa tysiące czternastym roku. Jedyne, co go interesowało, to szybko skończyć z kopaniem, by zdążyć na kieliszek uzo w kafejce Piękna Naksos. Podczas gdy czekał, aż pracownik wskaże mu dokładne miejsce, w którym miał kopać, gwizdał w roztargnieniu starą piosenkę, melodię z radiowych audycji reklamowych Columbii z niepamiętnych czasów. Gdyby go zapytać, co to za dźwięki, sam by nie umiał odpowiedzieć, mimo że co jakiś czas podśpiewywał: „Teraz statek podniósł kotwicę i sprzed oczu znika ląd”. Nie wiedział zbyt wiele o piosenkach i muzyce, tylko nieustannie przeliczał lata, które mu zostały do emerytury, aby wreszcie powrócić do swojej wioski na górzystej wyspie Naksos.
Pracownik, który podjął się naprawy podziemnej rury należącej do Ateńskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, studiował schemat przedstawiający przebieg rurociągu. Blisko hałdy gruzu woda tryskająca bez przerwy od poprzedniego wieczora utworzyła błotniste bajoro i za kamiennym ogrodzeniem toczyła się swobodnie po chodniku. Pracownik dał znak Menisowi, a ten wrzucił wsteczny i opuścił stalową łyżkę, która chwyciła zębami wielki kawał ziemi. Alekos, albański pracownik, poczekał trochę z łopatą w dłoni, aby wystarczająco pogłębić dziurę, a następnie wejść tam i załatać pęknięcie. Władze lokalne poinformowały ich, że wkrótce wymienią wszystkie stare rurociągi, które, oprócz tego, że ciągle ulegały awariom wskutek starości, zawierały azbest.
Jak tylko Menis wykopał wystarczająco głęboki i szeroki rów, zszedł z buldożera i zapalił papierosa, a Albańczyk wskoczył do środka i zaczął kopać świeżą ziemię. Nie minęło wiele czasu, jak podniósł głowę i zawołał: „Szefie! Chodź zobaczyć, co znalazłem!”. Szef rozmawiał przez telefon, więc Menis spytał go: „Co znalazłeś, Alekosie? Ukryty skarb?”. Albańczyk wyprostował się i wyciągnął w jego stronę znalezisko: długą ludzką kość.
Stara fabryka nie widziała tylu ludzi od lat, kiedy to zaopatrywała w płyty winylowe Grecję, Bliski Wschód i Bałkany. Trzy patrole i furgonetka techników wypuściły z dziesięć osób, policyjny fotograf czekał obok w pogotowiu, a strażnik miejski próbował trzymać na dystans dziennikarzy, kamery telewizyjne i różnych gapiów, którzy zebrali się z telefonami w rękach. Niewytłumaczalna jest fascynacja przeciętnego człowieka okropieństwem – wystarczy tylko, że nie ma z nim związku. Wszyscy spoglądali na bramę główną, wyczekując przełożonego Wydziału do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu, i tym samym nie zwrócili uwagi na jasnozielony skuter, którzy przejechał przez dziurę w ogrodzeniu z drutu kolczastego i zatrzymał się przy furgonetce. Ze skutera zeszła szczupła i wysoka dziewczyna w niebieskich dżinsach i czarnej skórzanej kurtce, zdjęła jasnozielony kask, potrząsnęła niesfornymi włosami i zbliżyła się do dziury w ziemi krokiem przywodzącym na myśl Clinta Eastwooda, który wkracza do opustoszałego miasta na Dzikim Zachodzie. Była to policjantka Aida Mitropulu, prawa ręka przełożonego Wydziału do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu.
– Co my tu mamy?! – krzyknęła głośno, aby zwrócić uwagę pozostałych i dać do zrozumienia, kto tu rządzi.
– Podczas prac naprawczych rur wodociągowych pracownik znalazł ludzkie kości – poinformował ją komisarz. – Czekamy na lekarza sądowego, żeby technicy mogli się zająć zbieraniem materiału dowodowego.
Nikt nie wydawał się zszokowany makabrycznym odkryciem. Robotnik, który – jak zeznał – pracował jako grabarz w swojej ojczyźnie, przekazał kości, a potem z dumą stanął w błysku fleszy fotoreporterów. „To nie zwłoki”, powiedział. „To stare kości, nie wiem jak stare. Pochodzą od dwóch osób. Pracowałem na cmentarzu w Sarandzie i znam się na tym”. Menis pojechał, żeby zdążyć na uzo, i podśpiewywał: „Skoro tu dotarliśmy, na pewno pójdziemy – ja do więzienia, ty do ziemi”.
Przed kamerami telewizyjnymi reporterzy improwizowali scenariusze ohydnej zbrodni, która została odkryta z powodu awarii wodociągów. Domniemania pojawiały się jedno za drugim. Zdenerwowana całym tym zamieszaniem Mitropulu nakazała opuścić miejsce każdemu, kto nie miał tam nic do roboty. Następnie założyła parę lateksowych rękawiczek i wskoczyła do dziury w ziemi. Lekarz sądowy stwierdził, że kości należały do dwóch osób i, mimo że Albańczyk zapewniał, że dobrze poszukał – „co, ja się nie znam na grobach i kościach?” – policjantka chciała przekonać się na własne oczy, czy było tam więcej śladów. Albo raczej – własnoręcznie, ponieważ zakasała rękawy i zaczęła grzebać w ziemi naokoło i w narożnikach dziury.
Wkładając łokieć dosyć głęboko, namacała coś zaokrąglonego i wyciągnęła to tak delikatnie, jak tylko się dało. Czaszka rozpadła jej się w garści, a przełożony techników zebrał odłamki do specjalnego woreczka. Policjantka kontynuowała poszukiwania, lecz pozostałe znaleziska nie były równie imponujące: jeszcze kilka złamanych kości, gumowa podeszwa męskiego buta, klamra od paska. Już miała przestać próbować, kiedy poszperała w rurze w miejscu, gdzie zanurzała się w świeżą ziemię, a jej palec na coś natrafił. Delikatnymi ruchami zagłębiła dłoń jeszcze bardziej, wyciągnęła palce i wycofała je z okrzykiem: „O proszę! Co my tu mamy?”. Na jej palcu wskazującym wisiał bursztynowy komboloj, który zachował się nietknięty, jako że koraliki były nanizane na srebrny łańcuszek. Wytarła go prowizorycznie o spodnie, nie przejmując się błotem, i podniosła go do światła. Potem wrzuciła go do specjalnego woreczka i włożyła do wewnętrznej kieszeni w kurtce.
Krzyki Mitropulu słychać było aż na parterze Generalnej Dyrekcji Policji w Attyce. „Jesteś poważny? Przez względy finansowe mamy przepuścić okazję rozwiązania niewyjaśnionej sprawy?”
Męski głos, który próbował ją uspokoić, należał do policjanta Jorgosa Apostolu, nowego przełożonego Wydziału do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu. „Poczekajmy najpierw na wyniki ekspertyzy i ustalenie czasu zgonu. Nawet jeśli przekopiemy cały teren fabryki, jaki to będzie miało sens? Wyobraź sobie, że szkielety znajdują się tam od czasów okupacji”.
– Jaja sobie robisz, nie? Chcesz mi ulżyć. Ja jednak nie będę siedzieć z założonymi rękami. Zacznę śledztwo od bazy osób zaginionych.
– Z jakiego okresu? Mniemam, że pogrzeb miał miejsce po definitywnym zamknięciu zakładów w dziewięćdziesiątym pierwszym. Wcześniej takie zdarzenie nie uszłoby niczyjej uwadze, bo, jak się dowiedziałem, poza strażnikami krążyli tam też muzycy i piosenkarze, którzy pracowali do późna w studiu.
– Widzisz, przeczysz sam sobie. Właśnie przyjąłeś, że szkielety są młodsze, nie z czasów okupacji.
– Masz rację, dlatego idź przeszukać archiwa i daj mi się zająć bieżącymi sprawami. A tak przy okazji: gdzie będziesz, gdzie są archiwa? Jeszcze nie poznałem wszystkich zakamarków tego chaotycznego budynku – wymruczał Apostolu.
– Wszystkie od roku dwutysięcznego w górę zostały zdigitalizowane. Te starsze są trzymane w piwnicy numer cztery. Potrzeba specjalnego pozwolenia i wiele cierpliwości – powiedziała Aida i nagle zmieniła nastawienie. – Może i ja pójdę na zaplanowaną konferencję prasową? Chcę się podzielić zdjęciami komboloja – zaproponowała niby od niechcenia.
– Nie chcę cię na konferencji – uciął Apostolu. – Posprzeczasz się z reporterami z kanałów telewizyjnych, których nie trawisz, i przez ciebie wywiad będzie klapą. Pokażę im fotografię na rzutniku i poproszę o upublicznienie. Sprawdziłaś, czy były tam jakieś ślady?
– Znaleziono dwie połówki odcisków palców, ale nie pasują do niczego z bazy danych.
– Więc czego się spodziewasz po zwykłym komboloju?
– To nie jest zwykły komboloj! Paciorki są z postarzanego bursztynu, a na końcu łańcuszka jest kulka z grawerunkiem, jak amulet.
– A więc skocz do sklepu z kombolojami na placu Awisinias – zarządził Apostolu. – Może pozna go artysta, skoro mówisz, że jest taki wyjątkowy.
– Teraz to dopiero chcesz mi ulżyć – skrzywiła się Aida, choć tak naprawdę szukała okazji, żeby uciec z budynku policji. Czy jest coś piękniejszego niż przejażdżka skuterem po wiosennych Atenach?
Konferencja prasowa przebiegła burzliwie, pomimo nieobecności Mitropulu. Pewien wąsaty dziennikarz w średnim wieku wspomniał o zniknięciu pod koniec lat osiemdziesiątych piosenkarki z Columbii i zawodowego muzyka grającego na buzuki. Pozostali natychmiast zaczęli krzyczeć, że policja coś przed nimi ukrywa. Oskarżyli policjanta, że przyjmował naciski z góry, aby poprzez śledztwo nie opóźniał zaplanowanego w niedalekiej przyszłości wyburzenia zrujnowanych pozostałości po budynku Columbii.
– Który wielki przedsiębiorca budowlany ma zamiar czerpać zyski z poletka o powierzchni niecałego półtora hektara? – wybuchnął wąsacz.
Całkiem spokojny Apostolu przywołał ich do porządku, przypominając, że śledztwo wciąż było w toku i oczekiwano ustaleń lekarza sądowego oraz oświadczenia techników. Uświadomiwszy sobie, że nie dowiedzą się już niczego więcej, reporterzy od spraw kryminalnych oddalili się w te pędy, aby poszukać danych o podwójnym zniknięciu w archiwach swoich gazet. Wąsacz spojrzał Apostolu prosto w oczy i wycedził: „Jeśli zostawisz sprawę nierozwiązaną, żeby nie opóźniać wyburzenia budynku, będziesz odpowiedzialny za wielkie przestępstwo przeciwko greckiej kulturze!”.
Apostolu, zbyt młody, by pamiętać historię fabryki, poszperał nieco w internecie. Zakłady zaczęły funkcjonować w tysiąc dziewięćset trzydziestym roku i zaopatrywały w płyty rynek grecki i bałkański. Przez studio przewinęli się wszyscy ważni greccy kompozytorzy i piosenkarze. Angielscy właściciele zamknęli je w dziewięćdziesiątym pierwszym – pomimo że przynosiło zyski – kiedy zaczęły się próby wypierania płyt winylowych, by zastąpić je dużo tańszymi płytami CD. Zabudowania zakładów wiele razy w następnych latach obrabowywano z powodu braków w ochronie. W dwa tysiące szóstym roku zostały niemal całkowicie zniszczone wskutek wielkiego pożaru. Od czasu do czasu pojawiały się pomysły, aby przemienić je w muzeum greckiej muzyki, ale żadnego z nich nie zrealizowano. Tym sposobem pozostały tylko imponujące wejście i szkielet głównego budynku, co do którego przypuszcza się, że został uznany za zabytek. Apostolu poszukał nazwiska twórcy artykułu, który pochodził z prasy niezależnej; podpisał się tylko inicjałami – A. P. Ciekawe, czy dałoby się go odnaleźć i dowiedzieć się więcej o sprawie, którą badali?
Zanotował myśl i zaczął przeglądać akta zaginięć z lat tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt–dziewięćdziesiąt pięć, które Mitropulu zamówiła z archiwum. Żadna z zaginionych osób nie pasowała do profilu piosenkarki i muzyka. Ogólnie rzecz biorąc, część z tych osób wróciła z własnej woli, z kolei inne przypadki dotyczyły zaginięć starszych ludzi z demencją. Spośród pozostałych prawie wszyscy ci, którzy zostali znalezieni martwi, to młodzi mężczyźni lub kobiety z innych krajów, a sprawy ich śmierci zostały wyjaśnione. Jedyne nierozwiązane postępowanie dotyczyło mężczyzny w wieku sześćdziesięciu czterech lat, który według dokumentów był specjalistą od bezpieczeństwa budynków – a policjant, który badał jego sprawę, dodał w nawiasie „stróż nocny”. Na początku lat dziewięćdziesiątych jego gospodyni domowa zgłosiła na komisariat policji w Nea Jonia, że przestał przysyłać jej przelewy za czynsz i nie odpowiadał na jej telefony. Ponieważ ani nie miał krewnych, ani go nikt nie szukał, sprawa przeszła do archiwum.
Wracając ze sklepu z kombolojami, Aida zastała Apostolu pogrążonego w lekturze akt z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku. Podniósł wzrok znad papierów i sprawozdań, kichnął od kurzu i zapytał ją:
– W którym roku się urodziłaś?
– W siedemdziesiątym dziewiątym – odparła.
– Ty też byłaś wtedy młoda, ale może słyszałaś o zagadkowym zniknięciu piosenkarki muzyki popularnej, która nazywała się Elena Marinu, w październiku osiemdziesiątego dziewiątego.
– Co ty, przez to, że stary Mitropulos był żołnierzem, nie mieliśmy telewizora, żeby mnie ustrzec przed zepsuciem. Dopiero gdy poszłam do liceum, w naszym domu pojawiła się telewizja. Rodzice woleli, żeby mnie ogłupiały greckie seriale, niż żebym się wplątała w _sex, drugs and rock’n’roll._
– Ja też byłem wtedy młody, ale pamiętam matkę Eleny Marinu w dziewięćdziesiątym trzecim, w audycji Kostasa Chardawelasa _Reportaż we mgle_. Miała nadzieję, że być może ktoś rozpozna jej córkę. Krążyły pogłoski, że zniknęła dobrowolnie, żeby się uwolnić od męża, który ją bił i trzymał zamkniętą w willi. Jej mężem był Makis Adamidis, niesławny właściciel klubów nocnych, który utrzymywał kontakty z podziemnym światkiem.
Aida zmieniła temat, bo nie mogła już dłużej słuchać o przemocy w rodzinie.
– Mamy jakieś wieści od lekarza sądowego?
– Jasne! Ustalił rok zgonu osób z Columbii.
– No to mów, złotko! Tylko mnie nie załamuj.
– Koniec osiemdziesiątego dziewiątego, plus minus sześć miesięcy.
– A więc zgadza się ze zniknięciem Eleny Marinu. Co jeszcze wynika z analiz kości?
– Jeden szkielet należy do młodej kobiety w wieku około trzydziestu lat. Drugi do mężczyzny, między sześćdziesiąt a siedemdziesiąt lat. Na jego kości udowej był ślad złamania. Na konferencji prasowej zdobyłem sensacyjną wiadomość. Wraz z Marinu zaginął wówczas muzyk grający na buzuki, z którym być może utrzymywała bliskie relacje. Historia zrobiła furorę.
– Ile lat miał muzyk? Znalazłeś zgłoszenie jego zaginięcia?
– Anastasios Anastasiju, trzydzieści pięć lat. Miał tylko siostrę, która mieszkała w Arcie, ale rzadko się kontaktowali. Policja jej poszukiwała, kiedy Anastasiju nie pojawia się na nagraniach w studiu, a jego koledzy się martwili. Nie wiedziała nic o swoim bracie. Niemniej jednak znalazłem inną sprawę, która być może ma związek z naszą historią. Na początku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku pewna pani zgłosiła zaginięcie samotnego mężczyzny, któremu wynajmowała mieszkanie. Nazywał się Wasilis Pulakos, miał sześćdziesiąt cztery lata, pracował jako nocny stróż i lekko utykał.
– Wiem, nie musisz mi mówić; on też nie miał krewnych, prawda? _All the lonely people, where do they all come from_ – wymruczała Aida.
Zauważając głęboki smutek w spojrzeniu Aidy, Apostolu celowo zmienił temat.
– Jak poszło w sklepie? Poznałaś imię i nazwisko zabójcy z kombolojem?
– Nie kpij sobie. Sprzedawca powiedział, że to dzieło sztuki. Ręczna robota na zamówienie. Zostawiłam mu zdjęcie, obiecał mi, że poszuka. Starych artystów jest jak na lekarstwo, znają się między sobą. A ten konkretny egzemplarz wycenił na pięć i pół tysiąca euro.
Apostolu niemal spadł z krzesła.
– Dlaczego taki drogi?
– Jest wykonany z bałtyckiego bursztynu królewskiego, a złoża kopalni w Kaliningradzie, w której go wydobyto, już się wyczerpały. Amulet symbolizuje szczęście i wieczną miłość.
– Martwym jednak nie przyniósł zbyt wiele szczęścia. Kto z naszej dwójki pogada z matką Eleny Marinu?
– Wolałabym, żebyś to był ty, nie znoszę pań, które uciekają się po pomoc do kanałów telewizyjnych. Ale… żeby do Chardawelasa?
– Ty nie trawisz nawet własnych wnętrzności – wybuchnął Apostolu, ale zaraz załagodził sytuację, dodając: – Ludzie, kiedy są zrozpaczeni, robią niewiarygodne rzeczy.
– Masz o mnie błędne wyobrażenie. Nie jest mi po drodze z panami ą-ę i z niedotykalskimi paniami, za to dogaduję się z ludźmi zmarginalizowanymi, ponieważ w gruncie rzeczy ja też jestem z marginesu. A więc to, w jaki sposób znalazłam się w policji… to też jest niewyjaśniona tajemnica.
Dźwięk telefonu przerwał słowotok Aidy. Podniosła słuchawkę i słuchała uważnie, robiąc notatki na małych kartkach. Podziękowała rozmówcy i odezwała się do Apostolu:
– Znalazł się właściciel komboloja. Lub przynajmniej ten, kto go zamówił, przed wieloma laty. Nazywa się Papadiamandis, ale artysta, który go obsłużył, nie wziął od niego telefonu. Jak wtedy ludzie mogli żyć bez komórek?
– W jaki sposób go znajdziemy? – zastanawiał się Apostolu.
– Sprzedawca pamięta tylko to, że często chodził do Kafenijonu Muzyków, na ulicy Chateaubrianda, ale sam raczej nie jest muzykiem. Musi być pisarzem. Uciekam do kafenijonu, tam zbiera się cała klika, na pewno ktoś go pamięta. Zapytam też o tego, co grał na buzuki.
– A więc zostawiasz mi całą robotę, którą miałaś się zająć, i znowu robisz po swojemu – powiedział Apostolu, niby poirytowany. W rzeczywistości wolał pracować sam, żeby Aida nie plątała mu się pod nogami.
Kafenijon Muzyków był lokalem, gdzie zbierało się wielu profesjonalnych artystów wykonujących piosenki popularne i ludowe, żeby napić się uzo i pograć sobie dla nastroju. Wchodząc do lokalu, Aida zauważyła, że poza żoną właściciela wszyscy goście byli mężczyznami. Nie przeszkadzało jej to, ponieważ lubiła kafenijony, w których przebywali starsi mężczyźni. Aida należała do mniejszości trzydziestokilkulatków, którzy nie znosili kawiarni, barów i klubów.
Kiedy zamówiła czarną kawę z małą ilością cukru, zauważyła w kącie porzucony akordeon. Zbliżyła się i zapytała – nikogo konkretnego: „Mogę?”. Klient, który siedział najbliżej, zagrzechotał kombolojem w geście, który oznaczał „proszę bardzo!”. Aida założyła akordeon, przyjrzała mu się przez moment i zaczęła grać mieszankę starych utworów muzyki popularnej. Mężczyźni przy stolikach obok zamilkli, żeby jej posłuchać, a po krótkim czasie pewien szczupły Rom w średnim wieku sięgnął po klarnet i zaczął jej akompaniować. Grali, aż Aidzie wyczerpał się repertuar. Zostawiła akordeon na miejscu, ukłoniła się i usiadła, by uraczyć się kawą. Rom zapytał ją:
– Ty, młoda, szukasz pracy? Może trochę śpiewasz?
– Dzięki, wujaszku, mam inną pracę, zupełnie niezwiązaną, a gram co jakiś czas, żeby nie zapomnieć. Chodziłam na lekcje muzyki od szóstego do szesnastego roku życia, kiedy je rzuciłam.
– A czego szukasz u nas?
– Wspominałam ci o tej drugiej pracy? Szukam informacji o muzyku grającym na buzuki Tasosie Anastasiju, który był kiedyś muzykiem w studiu, ale potem zniknął z interesu.
– Jesteś gliną, maleńka? – skrzywił się mężczyzna.
– Nie, wujaszku! Pracuję dla prawnika, który próbuje dojść do ładu z poplątanymi sprawami spadkowymi. Chce ustalić, czy istnieją przesłanki, żeby Anastasiju został uznany za zmarłego, tak aby jego kuzynka odziedziczyła po nim pola na wsi.
– Czemu, stało się coś jego siostrze?
– A, tak! Nie słyszałeś? – improwizowała Aida. – Zmarła bezdzietnie przed dwoma laty. A zatem pamiętasz cokolwiek o zaginionym, wujaszku?
– Jeszcze raz nazwiesz mnie wujaszkiem, to dostaniesz z liścia! Przepadł, ech, przepadł!
– Postawię ci małe uzo w ramach przeprosin, a ty mi powiesz, co tylko wiesz o tym muzyku.
– Tu stawiają tylko mężczyźni. Zamówię tsipuro, napijesz się też?
I w ten sposób Aida znalazła się w towarzystwie dziadków znających wszystkie plotki na temat dawnego przemysłu muzycznego i piła z nimi tsipuro o trzynastej. Niemniej jednak każdy miał inną wersję, jeśli chodzi o Anastasiju. Klawiszowiec utrzymywał, że ów odpłynął do Australii, gdzie zmienił życie. Gitarzysta upierał się, że dostał od Anastasiju kartkę pocztową z Niemiec przed około dziesięcioma laty. Nie pamiętał, gdzie miał ją schowaną, ale był pewien, że nadawca wysłał mu ją na imieniny. Niemal pewien. Grający na klarnecie Rom przerwał im i poinformował, że Tasulis znajdował się w więzieniu w Arizonie, w Alabamie, w każdym razie w Ameryce, skazany na dożywocie. Fajny chłopak, ale dawniej zajmował się boksem i kiedy się wnerwił, mógł zabić człowieka gołymi rękami.
Kiedy żona właściciela kafenijonu przyniosła nową porcję tsipuro i przystawek, Rom, na którego wszyscy mówili Zafeiris i który cieszył się wielkim poważaniem, przedstawił ją Aidzie.
– Pani Matula dobrze znała tego, o którym mowa. Matula, no pomóż dziewczynie, która mówi, że szuka Anastasiju w jakichś sprawach spadkowych.
– Kogo? Tasulisa? Ach, był dla mnie jak brat. Złoty chłopak, ale miał pecha. Zakochał się w tamtej spryciuli, która z niego kpiła. Ustawiła się dzięki majątkowi Asimiadisa i nie miała zamiaru go zostawić. Tasulis szalał za nią i obmyślił cały plan: znalazł fałszywe paszporty, żeby uciekli do Niemiec, gdzie mieszkali jacyś jego dalecy kuzyni. Mieli pracować gdzie popadnie, aż ich wszyscy zapomną, a potem poszukać zatrudnienia w greckich tawernach z muzyką popularną. A później pewnego dnia zniknęła Elena, zniknął i Tasos. Przez pewien czas wyobrażałam sobie, że pracują w Niemczech, on w fabryce, a ona jako kelnerka w piwiarni.
– I co się stało dalej? – spytała Aida, której już zaczynało kręcić się w głowie od tsipuro i sprzecznych informacji.
– Szukała ich matka Eleny, poszła do telewizji, ale bez skutku. Wówczas pomyślałam po raz pierwszy: albo się świetnie ukrywają, albo już nie żyją.
Aidę przeszedł dreszcz.
– Znasz Asimiadisa? Bywa tu czasem?
– Już po nim, odszedł od nas w dwa tysiące pierwszym, miał zawał. Miejsce się odświeżyło. Przychodził rzadziej, zawsze w towarzystwie dziennikarza wysokiego i grubego jak góra z nogami. Asimiadis wciąż mówił, a tamten notował. Mówiło się, że pisał książkę.
– Pamiętasz, jak nazywał się dziennikarz? – zapytała Aida.
– Tasulis, który go dobrze znał, powiedział mi, że miał identyczne nazwisko jak jakiś wielki grecki pisarz. Ale ja się nie znam na literaturze i wypadło mi z głowy.
– Jak kto? Tsirkas? Joanu? Kazandzakis?
– Kazandzakis, Kazandzidis, Chadzidakis, Papadakis – coś w tym stylu.
– Papadiamandis?
– Tak! Raczej. Minęły lata od tamtej chwili, a po śmierci Asimiadisa ten gruby już tu się nie pojawił.
Aida wyjęła z kieszeni zdjęcie komboloja i pokazała pani Matuli.
– Kojarzysz?
– Należy do tego pisarza, jak to było? Papadakis, Chadzidakis? Kiedyś zapomniał go w lokalu, a gdy go odnalazłam, zostawił mi solidny napiwek.
Aida zapisała jej numer komórki na papierowej serwetce i poprosiła ją, że jeśli jeszcze coś sobie przypomni, to niech zadzwoni.
Wracając do komendy, Aida zatrzymała się na placu Omonia, aby rzucić okiem na pierwsze strony gazet. Prasa o tematyce politycznej poświęcona była tak zwanej aferze Baltakos-Gate, czyli tajnym związkom posła Nowej Demokracji z partią Złoty Świt, natomiast ta bardziej popularna oraz brukowce zawierały zdjęcia Eleny Marinu i Asimiadisa. Było oczywiste, że wykorzystano fotografie archiwalne, zamazane i źle wydrukowane, lub przerobione kadry z kobiecych czasopism, które niegdyś wydawano. Była wiosna dwa tysiące czternastego roku, znajdowaliśmy się w kryzysie ekonomicznym, który dotknął wszystkich bez wyjątku, i prości ludzie szukali odskoczni w losach osób bogatych i sławnych.
Dziwne, że nigdzie nie było ani jednego zdjęcia muzyka grającego na buzuki Tasosa Anastasiju. Zdawało się, że pojawił się znikąd, nie miał krewnych ani kolegów z wojska, dawnych dziewczyn lub przyjaciół, którzy mogliby opowiedzieć jego historię. Aida kupiła gazetę plotkarską i przejrzała wszystkie strony, żeby poszukać wzmianek o zaginionym muzyku. Ani jednej. Zmowa milczenia? – zastanawiała się.
Dni mijały, a Wydział do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu musiał mierzyć się z bardziej naglącymi sprawami morderstw i nadużyć. Po zabójstwie rapera Pawlosa Fisasa jesienią dwa tysiące trzynastego roku zwolennicy Złotego Świtu trzymali się razem. Nie zaprzestali bezpodstawnych ataków przeciwko imigrantom, ale działali mniej otwarcie. Apostolu rzucił się w wir nowych obowiązków, Aida robiła, co tylko jej zlecał, ale nie przestała myśleć o zniknięciu Eleny Marinu.
Pewnego wieczoru, wracając z przeszukania meliny podejrzanego elementu, znalazła się blisko ulicy Chateaubrianda i postanowiła napić się coca-coli zero w Kafenijonie Muzyków. Dwóch–trzech bywalców rozpoznało ją, wśród nich Rom z klarnetem. Właściciel, kiedy usłyszał jej zamówienie, roześmiał się.
– Dziewczyno, to jest kafenjion, nie bufet. Nie podaję coca-coli. Chcesz gazozę, lemoniadę, kawę? A może trochę lodowatego tsipuro, co dobrze robi na żołądek?
Aida zamówiła gazozę marki EPSA; pani Matula przyniosła jej napój i szklankę z kostkami lodu i stanęła niepewnie przy stoliku, aż policjantka poprosiła ją, by usiadła.
– Usłyszałam coś parę dni temu i pomyślałam o tobie. Ten Papa… jak on się nazywa, ten pisarz?
– Papadiamandis?
– Tak, usłyszałam, że jest w szpitalu wojewódzkim, chyba to już powoli jego koniec. Ma paskudną chorobę płuc. Palił jak smok, łajdak jeden. Mówię ci to, bo może chcesz go jeszcze złapać.
Mitropulu podziękowała jej, zostawiła dziesięć euro na stoliku i czym prędzej wybiegła z lokalu. Lecz kiedy dotarła do Generalnej Dyrekcji Policji w Attyce, o wszystkim zapomniała. Wyrównanie rachunków w barze w dzielnicy Burnazi, z dwiema ofiarami śmiertelnymi i trzema rannymi, pochłaniało uwagę całej dyrekcji. I miało dalej pochłaniać, jeszcze przez wiele dni.
Maj rozgościł się na dobre, panowała słoneczna pogoda, lecz Aida krążyła przygnębiona po Wydziale do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu, szukając okazji, by porozmawiać z Apostolu.
– Szefie – powiedziała – porzuciliśmy w końcu sprawę zaginięć?
– Jakich zaginięć? I nie mówiłem ci, żebyś mnie nie nazywała szefem?
– Piosenkarki i muzyka, szefuniu.
– Co jeszcze pozostaje do zrobienia?
– Porozmawiać z Papadiamandisem i matką Marinu. Może powiedzą nam coś, co pozwoli spojrzeć na sprawę inaczej.
– Aida, nawet nie daję rady widywać mojej córki. Wystarczają mi sprawy bieżące. Jeśli nalegasz, znajdź ich i rób tak, jak cię oświeci Wszechmogący.
Matka Eleny Marinu dobiegała osiemdziesiątki, ale cieszyła się doskonałym zdrowiem. Aida przekonała ją, że podczas wizyty, którą złożyła w jej dwupiętrowym domku na cichej ulicy Dafni, naprawdę chciała rozwikłać sprawę zaginięcia jej córki.
Już na początku Marinu postawiła sprawę jasno: absolutnie nie chciała przyjąć do wiadomości, że szkielet, który znaleziono na terenach zakładów Columbii, należał do jej córki.
– Moje dziecko żyje! Czuję to, głęboko w moim wnętrzu, że żyje, ale boi się ze mną skontaktować.
– Myśli pani, że uciekła z Anastasiju?
Pani Marinu spuściła wzrok.
– Nie wiem, czy moją córkę coś z nim łączyło, nigdy nie dzieliła się ze mną osobistymi sprawami. Asimiadis był żałosnym typem. Mówiłam to mojej córce od początku, ale naobiecywał jej, że dzięki niemu będzie wielka i sławna. Potem nie odważyła się prosić o rozwód, bo się go bała. Asimiadis prowadził interesy z półświatkiem i kazał swoim gorylom spuścić manto Anastasiju.
Wstała, żeby przynieść dwa albumy ze zdjęciami Eleny, o które poprosiła Mitropulu, i wracając, dodała:
– W pierwszych tygodniach myślałam, że może uprowadzili ją dla okupu.
– Rozmawiała o tym pani ze swoim zięciem?
– Naturalnie, ale on upierał się, że dałby wszystko, absolutnie wszystko, żeby Elena się odnalazła.
Aida wyjęła komboloj i pokazała pani Marinu.
– Widziała to pani kiedyś?
– Oczywiście – odpowiedziała z absolutną pewnością. – Taki komboloj posiadał bliski przyjaciel mojego byłego zięcia. Jakiś dziennikarz, który wszędzie za nim chodził, miał niby napisać jego biografię. Myślę, że miał na imię Andonis, nie pamiętam nazwiska. Może nawet nigdy go nie słyszałam. Nie chciałam mieć wielu związków z Asimiadisem i z jego towarzystwem.
Marinu powierzyła Aidzie oba albumy, policjantka wyszła usatysfakcjonowana. Nim ruszyła ku Generalnej Dyrekcji Policji w Attyce, wysłała SMS-a do Apostolu, prosząc o naradę, jak hasłowo nazywali spotkanie przy kawie na stołówce. Apostolu czekał na nią z dwiema mocnymi kawami _frappé_ i dwoma rogalikami z czekoladą.
– Ty i to twoje jedzenie, które ciągle przeżuwasz! Dość już! – oburzyła się Aida, o której krążyły pogłoski, że żyła o kawie i coca-coli zero.
Apostolu, gdy tylko usłyszał imię Papadiamandisa, wykrzyknął:
– A.P. Gość, który pisał o starej fabryce!
Nim zdołał cokolwiek dodać, jakiś komisarz wszedł do kantyny, poszukując Apostolu lub Aidy. W kontenerze na śmieci w dzielnicy Metaksurgijo znaleziono ciało obcokrajowca, najprawdopodobniej Pakistańczyka. Apostolu natychmiast poszedł za komisarzem, rozkazując Aidzie, by pozostawała w gotowości. Ta z kolei, na pocieszenie, wypiła również jego kawę, nietkniętą. Mieli już nigdy nie znaleźć czasu, żeby wyjaśnić zaginięcie Eleny Marinu.
_Nigdy nie mów nigdy. Życie ciągle zaskakuje._
Następnego ranka Aida postanowiła działać na własną rękę. W drodze na komendę zatrzymała się w szpitalu wojewódzkim. Dowiedziała się, że Andonis Papadiamandis znajdował się na Drugim Oddziale Chorób Wewnętrznych, a wykorzystując swoją pozycję, zdołała dotrzeć na jego piętro.
Przełożona postawiła Aidzie trzy jasne warunki, żeby móc ją wpuścić na oddział poza harmonogramem odwiedzin.
– Nie będziesz go męczyć. Nie będziesz siedzieć więcej niż pół godziny. Nie przekażesz mu nic. Nic!
– Niby co miałabym mu dać? – zapytała Aida, pokazując puste ręce.
– Kumple przynoszą mu po kryjomu papierosy – zirytowała się przełożona. – Jeśli go przyłapię na paleniu, ty za to odpowiesz!
Papadiamandis siedział oparty o poduszki i pisał na laptopie, słuchając muzyki z walkmana.
– Ja też miałam takiego walkmana, kiedy chodziłam do liceum – skomentowała Aida i usiadła na krześle w pobliżu. – Gdzie go zdobyłeś? Już takich nie ma.
– Coś ty za jedna? – popatrzył na nią krzywo, ściągając słuchawki. – Nie jesteś chyba tą psycholożką, którą mi ciągle grożą?
– Mitropulu, Wydział Przestępstw Przeciw Życiu.
– A więc twoim szefem jest Charidimos Nikolopulos? Znowu chce informacji? Koniec, nic więcej nie mówię!
– Nikolopulos nie należy już do nas. Zrezygnował dwa lata temu, nie wiedziałeś?
– Nie zadaję się z glinami. Ty w sumie na glinę nie wyglądasz. A jak już chcesz wiedzieć, walkmana mam od dawna. Nie słucham skompresowanych plików muzycznych, jestem oldskulowy.
– Rozumiem. Gdyby przełożona ci pozwoliła, dotaszczyłbyś tutaj i furgonetkę.
– A to zołza! Ma mnie na oku i nie daje mi palić. Mów, czego chcesz, pomogę, jeśli będę umiał. Kogo znowu ścigacie?
Aida opowiedziała mu o makabrycznym odkryciu, do którego doszło przez awarię wodociągów na terenie starych zakładów Columbia.
Papadiamandis pobladł i ułożył się wygodnie na poduszkach, wzdychając.
– Elena się w końcu znalazła? Przypominasz mi stare czasy. Poznałem ją jako piosenkarkę w zespole muzyki rembetiko, na początku lat osiemdziesiątych. Ładna dziewczyna, z biegiem lat przemieniła się w piękność. Wtedy wpadła w oko Makisowi Asimiadisowi, właścicielowi plażowej dyskoteki i dwóch mniejszych lokali z muzyką na żywo. Chciał z niej zrobić gwiazdę pierwszej klasy. Urocza dziewczyna, piękny głos, nie było łatwo znaleźć repertuar. Asimiadis poruszył niebo i ziemię, żeby załatwić jej kontrakt z Columbią. Ale był zazdrośnikiem, miał ją pod ciągłą obserwacją i kompozytorzy, ilekolwiek by im płacił, odchodzili, żeby uniknąć z nim spięć. Sprawy się pogorszyły, kiedy posłał dwóch goryli, żeby skopali jednego muzyka od buzuki, którego podejrzewał o przystawianie się do Eleny. A zaznaczmy, że nikt nawet nie śmiał na nią popatrzeć, a co dopiero się do niej przystawiać.
– Chodzi ci o Tasosa Anastasiju? – przerwała mu Aida.
Ów ciągnął opowieść, jakby nie słyszał pytania.
– Dziewczyna często chodziła ze śliwką pod okiem. A pewnego dnia Elena zniknęła. Kierowca Asimiadisa zawiózł ją do studia na próbę, ale kiedy po nią wrócił, Eleny nigdzie nie było. Jakby ziemia się pod nią rozstąpiła. A następnego dnia doszło jeszcze zniknięcie muzyka. Asimiadis wpadł w szał i wynajął najbardziej doświadczonych detektywów, żeby ich odnaleźli. A kiedy i to było na nic, obiecał nagrodę: pięć milionów dla tego, kto da mu informacje o Elenie lub Tasosie. Oczywiście chodzi o drachmy, ale wtedy to nie było dużo kasy.
Wybuch kaszlu przerwał jego opowieść, Aida podała mu szklankę wody.
– Lepiej przynieś mi whisky i papierosa i wtedy zobaczysz, jak wszystko wyśpiewam – zajęczał Papadiamandis.
– A zatem – zaczęła Aida sceptycznie – czy to możliwe, że Asimiadis zlecił zawodowcom zlikwidowanie Tasosa i Eleny? Ale dlaczego mieliby ich pochować na podwórzu Columbii?
– Ten sekret zabrał ze sobą do grobu. Miesiąc później matka Eleny dostała pierwszą kartkę. Przedstawiała jakiś plac w Brukseli, ale na znaczku był stempel niemieckiej poczty. Nic tam nie było napisane, czysta pocztówka. Potem były kolejne trzy–cztery, z innych europejskich miast, wszystkie z niemieckim stemplem.
Papadiamandis się uspokoił, mówił już swobodnie, i Aida postanowiła, że to odpowiedni moment na zadanie pytania, które ją zżerało.
– Szefuniu, zanim zapomnę. Ten komboloj nie jest przypadkiem twój? – I jak magik wyjęła go z wewnętrznej kieszeni.
– Podarowałem go Tasosowi… – zaczął mówić, ale zadławił się nowym atakiem kaszlu.
Przełożona pojawiła się niczym Cerber u drzwi i skinęła na Aidę, żeby wyszła. Mitropulu podniosła się, mówiąc do Papadiamandisa:
– Bo znaleźli go zawiązanego wokół kostki Eleny. Przyjdę znowu po południu, żeby kontynuować rozmowę.
Aida zadzwoniła do Apostolu i opowiedziała mu, czego się dowiedziała.
– Istnieje możliwość, że Papadiamandis zwieje? – zapytał.
– On ma trudności z mówieniem – odpowiedziała Aida.
Dla zabicia czasu do popołudniowych odwiedzin Aida wypiła duszkiem dwie coca-cole i zadzwoniła przez Skype do Charidimosa Nikolopulosa, dawnego i doświadczonego przełożonego Wydziału do Walki z Przestępczością Przeciwko Życiu. Charidimos, który znajdował się ze swoim kamperem w górzystej Nafpaktii, wysłuchał w milczeniu historii o szkieletach z zakładów Columbia i możliwym udziale Papadiamandisa w tej sprawie. Aida zakończyła:
– Myślisz, że jest ryzyko ucieczki?
– Jest – odpowiedział Charidimos – ale nie tak, jak to masz na myśli.
Złapawszy sens jego słów, Aida pospieszyła do szpitala. Zmieniły się pielęgniarki na dyżurze i obecna przełożona była łagodniejsza. Aida zastała Papadiamandisa, jak siedział na krześle na małym balkonie i palił papierosa. Kiedy zobaczył jej przestraszony wyraz twarzy, zaśmiał się.
– Parę papierosów dziennie nic nie zmieni.
– Przyjacielu – westchnęła Aida – zobaczy cię przełożona i pomyśli, że przyniosłam ci papierosy! A potem wyrzuci nas oboje z balkonu, a jesteśmy… Na którym piętrze jesteśmy?
– Na piątym. Zostaw piętra i pytaj, o co chcesz, teraz kiedy przełożona krąży po oddziale. No chyba że masz przy sobie jakiś napitek?
Wyciągnęła małą butelkę johnny’ego, w którą zawczasu zaopatrzyła się w kiosku, i przyniosła z pokoju szklankę. Papadiamandis pociągnął porządny łyk i podjął opowiadanie.
– To, co ci powiem… zaklinam cię, nie przekazuj tego dalej. W przeciwnym razie mój duch będzie cię ścigał do końca życia. W pewnym okresie mojego życia trafiłem na pół roku do więzienia z powodu długów na rzecz państwa. Byłem w jednej celi z młodzieńcem, który odsiadywał karę pięciu lat za zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Był bokserem amatorem, aż nieumyślnie zabił człowieka z tej samej wsi. Dzięki temu chłopakowi upiekło mi się, wziął mnie pod swoją ochronę. Kiedy go wypuszczono, przyszedł mnie odwiedzić. To był muzyk samouk, ze szczególnym zamiłowaniem do instrumentów strunowych. Wtedy buzuki miało wielkie wzięcie, więc poleciłem go jako muzyka do Columbii. Zachęciłem go do zmiany imienia i nazwiska, żeby to był jego nowy początek. Zaproponowałem mu coś na A: Anastasios Anastasiju.
Nie zorientowałem się, kiedy wplątał się w historię z Eleną, ale gdy się dowiedziałem, to oszalałem. Asimiadis nie żartował, był zdolny go zlikwidować. I faktycznie, dwóch goryli z klubu miało go stłuc. Tasos się uparł. Za moimi plecami kupił dwa fałszywe paszporty, żeby móc uciec z Eleną. Miał dalekich krewnych w Niemczech, którzy by im na początku pomagali tak długo, jak długo musieliby się ukrywać.
Pewnej deszczowej nocy w październiku osiemdziesiątego dziewiątego zadzwonił mój telefon; to była Elena, cała w nerwach. Po próbie w studiu czekała na Tasosa. Mieli uciec bezpośrednim nocnym lotem do Monachium. Ale nikt nie przewidział, że Asimiadis miał wszędzie swoich ludzi. Zadbał o to, żeby zatrudnić jednego ze swoich goryli jako nocnego strażnika zakładów; ów zagroził Elenie rewolwerem, żeby przeszkodzić jej w wyjściu. W samą porę przybył Tasos i zabrał broń bramkarzowi. Tamten próbował udawać twardego, ale Tasos spuścił mu niezły łomot. Nie wiem, czy bramkarz umarł na jego rękach, czy został zabity celowo, wiem tylko tyle, że kiedy Tasos zrozumiał, co zrobił, postanowił sam oddać się w ręce policji. Elena się przeraziła, nie chciała okazać się zamieszana w zabójstwo. Błagała go, żeby na mnie zaczekał, żeby ze mną porozmawiał, zanim cokolwiek zrobi. Zadzwoniła do mnie z jakiegoś biura i potem próbowała uciec.
Papadiamandis nalał whisky do szklanki, tak jakby miał trudności z wyznaniem całej reszty.
– Zastałem ją przy wyjściu ewakuacyjnym z zakładów. Zawołałem ją, usłyszał nas Tasos i pobiegł. Kiedy zrozumiał, że Elena by go opuściła, zabrał rewolwer od zmarłego i zagroził, że popełni samobójstwo. Ona odwróciła się do niego plecami i zaczęła zmierzać w kierunku wyjścia. Od tamtej pory nie jestem pewien, w jakiej kolejności potoczyły się sprawy. Złapałem Elenę za włosy, żeby ją powstrzymać. Ugryzła mnie w rękę, a ja, z bólu, dałem jej w twarz. Straciła równowagę. Zaczął padać deszcz, potem pamiętam, jak Tasos płakał, klęcząc w błocie. Elena patrzyła na padający deszcz oczami bez życia. Postawiłem Tasosa na nogi i powiedziałem mu: „Zrobisz, co ci powiem”. Znalazłem łopatę w baraku i zaczęliśmy kopać. Tuż przed świtem wykopaliśmy dziurę wystarczająco szeroką i głęboką, żeby pomieściła dwa ciała. Wrzuciliśmy najpierw bramkarza, potem Elenę. Później zasypaliśmy otwór i dodaliśmy gruzu na górze.
Dałem Tasosowi całą gotówkę, jaką miałem, zaklinałem go, żeby uciekał i żeby nigdy więcej nie wracał. Żeby z nikim się nie kontaktował. Żeby zatarł swoje ślady, zmienił ponownie imię, przepadł na zawsze. Dopiero gdy dotarłem do domu, trzęsąc się z zimna, deszczu i zmęczenia, zorientowałem się, że zgubiłem komboloj. Wypiłem pół butelki whisky, żeby się rozluźnić, i spałem dwadzieścia cztery godziny.
Proszę cię, nie poszukuj Tasosa. Zadzwonił do mnie ze dwa razy, w czasach gdy wysyłał kartki, żeby zmylić policję. Kiedy to usłyszałem, powiedziałem mu, żeby skończył z tymi głupstwami i zmienił kraj. Musiał udać się do Ameryki, dowiedziałem się od jakiegoś muzyka, że znowu się w coś wplątał. Dostał dożywocie za zabójstwo czarnego pracownika stacji benzynowej w Alabamie. Słono zapłacił za swoje błędy, a jeśli jeszcze jest czegoś winien, ja zapłacę. – I tym stwierdzeniem skończył whisky i zapalił papierosa.
Aida wyszła bez pożegnania, zmieszana i niezdecydowana. W jej wnętrzu walczyły ze sobą dwa głosy: jeden mówił jej, żeby zostawiła sprawę zamkniętą. Nie było sensu ciągnąć Papadiamandisa po przesłuchaniach, było oczywiste, że bliski był jego kres. Wtrącał się jednak drugi głos: Sprawiedliwości nie stanie się nigdy zadość? Zaginęła dziewczyna, której jeszcze szuka matka. Dziewczyna, która leżała martwa prawie dwadzieścia pięć lat, z kombolojem jakiegoś nieudacznika jak pośmiertną ozdobą.
Wyjęła telefon, żeby zadzwonić do Apostolu, kiedy usłyszała za sobą głuchy huk, a potem krzyki. Trzydzieści metrów od wejścia leżał na brzuchu Papadiamandis. Krew, która wypływała z czaszki, tworzyła już zastygłe jezioro.
Na pogrzebie Papadiamandisa Aida spotkała niektórych ze stałych bywalców Kafenijonu Muzyków. Towarzyszył jej Apostolu, a podstarzali muzycy udawali, że jej nie znają. Jedynie Zafeiris, Rom, podszedł do niej podczas spotkania żałobników przy kawie i szepnął jej do ucha:
– Dobrze cię rozgryzłem, jesteś gliną. Dlaczego?
– Dla sprawiedliwości, do cholery! – odpowiedziała mu również szeptem, a następnie walnęła ręką w stół z taką siłą, że kawy wylały się z filiżanek.