- W empik go
Fontan – Robinson paryski - ebook
Fontan – Robinson paryski - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 169 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miałem w sakiewce ponad sto franków. Pochodziły ze sprzedaży skromnej chudoby plus oszczędności, jakiem uciułał z pensji gryzipiórka w kancelarii pana D., adwokata w Auch, który płacił mi dwanaście franków miesięcznie. Pokój kosztował mnie sześć franków; pranie bielizny nie kosztowało mnie nic: stara przyjaciółka, a zarazem wspólniczka mojej matki prała mi ją przez wdzięczność. Obiady jadałem czasem u krewnych albo z przyjaciółmi z ławy szkolnej, dzięki czemu mogłem odkładać po trochu, żeby któregoś dnia wyruszyć do stolicy.
Znajomi robili wszystko, żeby wyperswadować mi tę podróż; lękali się dla mnie burz rewolucyjnych roku 1852, a zwłaszcza straszyli mnie nędzą, głodem i chłodem. Rzeczywiście, miałem ich zaznać. Decyzja moja była jednak niewzruszona. Spakowałem kuferek. Był niemal pełen, a to dzięki schedzie po wuju, który zostawił mi swoją odzież: z kamizelek, przyszywając rękawy, sporządzono mi palta, i tak aż nazbyt sute. Muszę bowiem powiedzieć już na wstępie, a wyznanie to kosztuje mnie najwięcej, że mam tylko cztery stopy wzrostu; ów niski wzrost przyprawiał mnie o rozpacz od dzieciństwa, a i dziś jeszcze, w wieku dojrzałym, smuci mnie nadal. Jak widzimy jednak, przydał się na coś, a później miał przydać mi się również. Ilekroć w deszcz nocowałem pod drzewami, wystarczało mi skulić się nieco, żeby nie zmoknąć, i mimo wszystko dziękowałem Bogu, który stworzył mnie tak małym, abym w złych godzinach mógł umykać wybrykom jego pogody i gniewom jego burz. Mogłem także sypiać w kufrach – u przyjaciół.
Jakiż to głos tajemniczy wzywał mnie do Paryża? Głos sławy, pragnienie renomy, które nie przeszło mi dotąd, i jeśli na tym padole nie zdobędę rozgłosu, osiągnę tym wspanialszy na innej planecie. Nikt nie zdoła odmienić moich dążeń.
Dyliżans Laffite'a i Caillarda zawiózł mnie na ulicę Saint-Honorè. Stanąłem w hotelu należącym do tej spółki. Była noc; zmęczony, zapadłem w głęboki sen. Nazajutrz, kiedym się zbudził w wielkim i zimnym pokoju, zdjął mnie strach. Tknęło mnie wspomnienie zapowiedzianych nieszczęść, tym razem na tyle przerażające, że byłbym gotów zawrócić, gdybym nie zajechał tak daleko. Ale kielich był już pełen, należało wypić go aż do dna. Wstałem i ogarnięty panicznym lękiem, nad którym nie panowałem już, rzuciłem się na kolana przy łóżku, błagając niebiosa o zmiłowanie, prosząc Boga, aby wsparł mnie w upadku ducha.
W ciągu dnia kazałem chłopcu hotelowemu zaprowadzić się do centrum Dzielnicy Łacińskiej, gdziem wynajął pokój przy ulicy de la Harpe i zapisałem się na pierwszy rok wydziału prawa.
Minie już niedługo lat piętnaście, a ja nie zapisałem się na drugi. Nie otrzymałem również ani razu pieniędzy, a nie zarobiłem prawie nic.
Zabiegałem o pracę „pisarza publicznego”. W małej budce pisywałbym listy dla rzemieślników i wieśniaków i tak, zarabiając na chleb, przygotowywałbym swoje dzieło.
Nastąpił zamach stanu*. Na moje podanie odpowiedzi żadnej nie otrzymałem; topniała po trochu szczupła moja gotówka, tak iż w pewien paskudny dzień znalazłem się bez grosza – bez jednego złamanego grosza.
Sprzedałem atlas, który kosztował mnie siedem franków. Dostałem dwadzieścia su.
Wpadłem wtedy na pomysł, by sięgnąć do literatury po nie dające na siebie czekać poważne zasoby, i napisałem „Czarne widmo”, elegię.