Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Fontanny milczenia. Miłość w cieniu dyktatury - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Fontanny milczenia. Miłość w cieniu dyktatury - ebook

Poznaj mroczne oblicze słonecznego hiszpańskiego miasta i zakazaną, pachnącą cytrynami miłość w czasach krwawej dyktatury

Madryt, 1957 rok. Faszystowska dyktatura generała Francisca Franco skrywa niejeden mroczny sekret. Tymczasem zagraniczni turyści i biznesmeni, skuszeni obietnicą słońca, wina i szybkiego zarobku, napływają do Hiszpanii. Wśród nich jest osiemnastoletni Daniel Matheson, syn potentata naftowego, który wraz z rodziną przyjeżdża do Madrytu. Chłopak ma nadzieję, że dzięki obiektywowi aparatu nawiąże więź z krajem, w którym urodziła się jego matka. Fotografia — i przeznaczenie — stawiają na jego drodze Anę Torres Moreno. To właśnie z powodu pięknej pokojówki z madryckiego hotelu Castellana Hilton i wstrząsających wydarzeń Daniel pozna śmiertelny strach i prawdziwe szczęście.

Gdy krok po kroku odkrywa tajemnicze losy rodziny Any, natrafia na świeże jeszcze rany i pulsujące bólem ślady po hiszpańskiej wojnie domowej.

Fotografie Daniela ściągają na niego niebezpieczeństwo. Musi podjąć trudne decyzje, by chronić tych, których kocha.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9252-9
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Defilada zwycięstwa generała Francisca Franco w Madrycie dla uczczenia jego tryumfu w hiszpańskiej wojnie domowej, maj 1939

Hiszpańska wojna domowa (1936–1939) zaczęła się od wojskowego puczu wymierzonego przeciwko demokratycznie wybranym władzom hiszpańskiej Drugiej Republiki i rozwinęła się w konflikt zbrojny między nacjonalistami a republikanami. Nacjonaliści pod wodzą generała Francisca Franco mogli liczyć na pomoc Hitlera i Mussoliniego. Republikanom, skupionym wówczas wokół demokratycznego rządu, pomagały Meksyk, Związek Radziecki, a także ochotnicy z ponad pięćdziesięciu krajów, a wsparcia udzielali im akademicy, twórcy, robotnicy, związki zawodowe oraz lewicowcy. Wewnętrznie podzieleni republikanie nie byli w stanie powstrzymać ofensywy nacjonalistów i skapitulowali w marcu 1939 roku.

Dyktatura Franco trwała trzydzieści sześć lat.Ani przez chwilę nie uśmiechało mi się wysyłać ambasadora do Hiszpanii i nadal mi się nie uśmiecha, a o ile Franco nie zmieni swojego podejścia do obywateli, którzy żarliwie go nie popierają, pomimo kwestii obrony Europy poważnie wezmę pod uwagę zerwanie z nim wszelkich kontaktów.

– HARRY S. TRUMAN
33. prezydent Stanów Zjednoczonych

2 sierpnia 1951

Memorandum Trumana do sekretarza stanu Deana Achesona

Dokumenty Achesona – Teczka Sekretarza Stanu

Archiwa Biblioteki Trumana1

Stoją w kolejce po krew.

Wczesne słońce czerwca oblewa ogonek kobiet cierpliwie wyczekujących u _el matadero_. Wachlarze otwierają się z trzaskiem i zaczynają trzepotać w odpowiedzi tak na madryckie ciepło, jak na dobywającą się z rzeźni woń odsłoniętego mięsa.

Krew posłuży do zrobienia _morcilli_, to jest kaszanki. Odmierzyć ją trzeba starannie. Za dużo krwi i kaszanka wychodzi rozmiękła. Za mało, a kruszy się niczym suche grudki ziemi.

Rafael, myślami błądząc daleko od _morcilli_, ociera ostrze o fartuch. Powoli odwraca się od kolejki klientek i wystawia twarz ku niebu.

Wyobraża sobie, że jest niedziela. Wskazówki zegara wskazują godzinę szóstą.

Już czas.

Odzywa się trąbka i po arenie przetaczają się rytmy _paso doble_.

Rafael wychodzi na piasek, na słońce.

Gotów jest, by zmierzyć się ze Strachem.

W głównej loży areny walki byków zasiada dyktator Hiszpanii, generalissimus Francisco Franco. Zwą go _El Caudillo_ – wodzem, bohaterem z łaski Boga. Franco spogląda w dół na arenę. Ich spojrzenia się spotykają.

_Nie znasz mnie, Generalissimusie, lecz ja cię znam._

_Jestem Rafael Torres Moreno i dziś nie odczuwam strachu._

– Rafa! – Nadzorca wali Rafaela po spoconym karku. – Ślepy jesteś? Kolejka jest. Przestań myśleć o niebieskich migdałach. Krew, Rafa. Dawaj im krew.

Rafa kiwa głową i kieruje się ku klientkom. Senna wizja areny prędko się rozmywa.

Dawaj im krew.

Wspomnienia z wojny drapią go w mózg. Cichy, kpiący głosik powraca, marzenia na jawie przeistaczając w koszmary. _Pamiętasz, Rafa, co nie?_

Pamięta.

*

Takiej sylwetki nie sposób pomylić.

_Skórzani ludzie o skórzanych duszach_.

Guardia Civil. Potajemnie przezywa ich Wronami. To słudzy generalissimusa Franco i właśnie pojawili się na ulicy.

– Nie tutaj, proszę – szepce Rafael ze swojej kryjówki pod drzewami.

Powyżej echem odbija się kwilenie małego dziecka. Spogląda w górę i dostrzega w otwartym oknie Julię, która trzyma ich najmłodszą siostrę Anę.

Ze środka dudni głos ich ojca.

– Julia, zamknij okno! Zamykaj drzwi i poczekaj na matkę. Gdzie jest Rafa?

– Tu, _Papá_ – szepce Rafael, podkurczając nóżki w kryjówce. – Jestem tutaj.

Ojciec ukazuje się w drzwiach. Na krawężniku zjawiają się Wrony.

Rozrywa się strzał. Eksploduje błysk. U góry krzyczy Julia.

Rafa zamiera. Bez ruchu. Bez tchu.

_No._

_No._

_No._

Wyciągają za ramię zwiotczałe ciało ojca.

_¡Papá!_

Za późno. Gdy z gardła wyrywa mu się krzyk, Rafa pojmuje sytuację. Właśnie się zdradził.

Wnet para oczu zwraca się ku niemu.

– Syn jest za drzewem. Łapać go!

*

Rafa mruga, by odpędzić bolesne wspomnienia, i skrywa obite serce za uśmiechem.

– _Buenos días, señora_. Czym mogę służyć? – pyta klientkę.

– Krew.

– _Sí, señora_.

Dawaj im krew.

Hiszpania daje krew od ponad dwudziestu lat. Niekiedy Rafa zastanawia się, ile jeszcze może dać.2

To kłamstwo. To musi być kłamstwo.

Wiem, co zrobiłaś.

Ana Torres Moreno stoi na poziomie minus dwa, w piwnicy dla służby. Rwie karteczkę na strzępy, wpycha je sobie do ust i połyka.

Z korytarza słychać czyjeś wołanie.

– Pospiesz się, Ano, już czekają.

Pędząc przez pozbawiony okien labirynt z kamiennych ścian, zmusza się, by przyspieszyć. Zmusza się do uśmiechu.

Słaby blask nagiej żarówki muska światłem regał ze szpargałami. Ana dostrzega tyci zestaw do szycia i wrzuca go do koszyka. Biegnie do schodów i zrównuje krok z Lorenzą, która niesie na tacy selekcję papierosów.

– Blado wyglądasz – szepce Lorenza. – _¿Estás bien?_

– Nic mi nie jest – odpowiada Ana.

Zawsze mów, że nic ci nie jest, zwłaszcza wtedy, gdy to nieprawda, przypomina samej sobie.

Dochodzą do szczytu schodów. Światło z kryształowego żyrandola w jaśniejącym lobby błyska i przyzywa.

Zwalniają i synchronizują kroki, by w idealnej koordynacji, z szerokim uśmiechem na twarzy, wyjść na marmurową posadzkę hotelowego lobby. Ana przepatruje w myślach listę zadań. Mężczyzna z Nowego Jorku będzie chciał gazetę i zapałki. Kobiecie z Pensylwanii trzeba donieść lodu.

Amerykanie uwielbiają lód. Niektórzy twierdzą, że we własnych kuchniach trzymają tacki z lodem w kostkach. Może tak się da. Ana widuje reklamy różnych urządzeń w błyszczących czasopismach ilustrowanych, które pozostawiają po sobie goście hotelu.

Fryżyder! Półki z nierdzewnego aluminium, system kontrolujący temperaturę masła!

Cokolwiek to mogło oznaczać. Wszystko poza Hiszpanią stanowiło tajemnicę.

Ana słyszy każde słowo, lecz goście nie mają o tym pojęcia. Przemyka z miejsca na miejsce, prędko wypełniając polecenia, toteż nie mają okazji, by z własnego świata zajrzeć do jej świata.

Julia, matrona ich pogruchotanej rodziny, nieustannie ją przestrzega. „Nazbyt łatwo ufasz, Ano. Zbyt wiele po sobie pokazujesz. Milcz”.

Ana ma dosyć milczenia, dosyć pytań bez odpowiedzi, dosyć tajemnic. Jako dziewczyna z poskładanych kawałków marzy o tym, by zacząć od nowa. Marzy o tym, by wyjechać z Hiszpanii. Lecz jej siostra ma rację. Jej marzenia okazały się niebezpieczne.

Wiem, co zrobiłaś.

„Choć raz słuchaj się zasad, a nie głosu swego serca” – prosi siostra.

Słuchaj się zasad. Plan zakłada, że ma się ukryć na widoku i jeszcze dostawać za to przyzwoitą pensję: pięć peset za godzinę. Jej starszy brat Rafael pracuje zarówno u rzeźnika, jak i na cmentarzu. Łącznie w obu miejscach zarabia ledwie dwanaście peset – to jest dwadzieścia centów, jeśli przyjąć kurs wymiany z hotelu – za cały dzień pracy.

Ana przekazuje zestaw do szycia konsjerżowi i szybko podąża do windy dla personelu. Poranek już minął, lecz lista zadań do wykonania tylko rośnie. W hotelu oficjalnie rozpoczął się sezon letni, który przygnał do Hiszpanii tysiące nowych gości. Drzwi windy otwierają się na siódmym piętrze. Ana opiera kosz na biodrze i szybko rusza długim korytarzem.

– Ręczniki do siedemset sześćdziesiąt – szepce, mijając ją, nadzorca.

– Ręczniki do siedemset sześćdziesiąt – potwierdza.

Amerykański hotel ma cztery lata, lecz Anie pachnie nowością. W koszyku niesie upchany plik hotelowych broszur, na których widnieje przystojny matador z czerwoną muletą. Na mulecie wymyślnym krojem pisma wypisano:

Castellana Hilton Madrid. Twój zamek w Hiszpanii.

Zamki. W dzieciństwie widziała stare pocztówki. W głowie przesuwają jej się kadry widmowej kroniki:

Wysadzana drzewami aleja Paseo de la Castellana – przy niej siedziby hiszpańskiej rodziny królewskiej i wielkie pałace. Wnet jasne obrazy ciemnieją. W Hiszpanii wybucha wojna domowa. Od wojny policzki Madrytu tracą rumieniec. Wielkie pałace przeistaczają się w szare zjawy. Znikają ogrody i fontanny. Podobnie jak rodzice Any. Głód i izolacja spowijają kraj ciemną zasłoną. Hiszpania zostaje odgrodzona od świata.

A teraz, po dwudziestu latach ogólnokrajowej atrofii, generalissimus Franco wreszcie wpuszcza do Hiszpanii turystów. Banki i hotele owijają nowymi fasadami stare wnętrza pałacowe. Turyści i tak się nie poznają. To, co znajduje się pod spodem, jest teraz niewidoczne, podobnie jak karteczka, która rozkłada jej się w żołądku.

Ana czyta pozostawiane przez gości gazety i czasopisma. Zapamiętuje treść broszurki, by recytować ją na zawołanie.

Castellana, niegdyś pałac, to pierwszy obiekt sieci Hilton w Europie. Ponad trzysta pokoi, w każdym zaś trzykanałowe radio, a nawet i telefon.

– Jeżeli przypiszą cię do gościa w apartamencie, spełnisz każde jego życzenie – instruuje ją nadzorca. – Pamiętaj, Amerykanie są bardziej bezpośredni niż Hiszpanie. Przywykli do pogawędek. Będziesz życzliwa, uczynna i rozmowna.

– _Ay_, zawsze jestem życzliwa i rozmowna – szepce Lorenza i puszcza oko.

Ana chce być rozmowna, lecz prośba jej siostry o zachowanie milczenia kłóci się z hotelowymi zarządzeniami. Cały czas ciągana w przeciwnych kierunkach, czuje się niczym szmaciana lalka, której pisane jest stracić rękę.

Przez drzwi wychodzi na korytarz mężczyzna w gładkiej białej koszuli.

Ana przystaje i delikatnie się kłania.

– _Buenos días, señor_.

– Siema, laleczko.

_Laleczka_. _Damulka_. _Kotuś. Mała._ Amerykanie mają wiele określeń na kobiety. Kiedy tylko Ana nabierze przekonania, że poznała już wszystkie, trafia się jakieś nowe. Na zajęciach z angielskiego w hotelu słowa te nazywa się określeniami pieszczotliwymi.

Po tym, co zdarzyło się w ubiegłym roku, Ana jest innego zdania.

Pośród tańczącego kurzu na lotnisku Barajas zjawiają się amerykańscy dyplomaci, aktorzy i muzycy. Spotykają się towarzysko i wspólnie spędzają czas aż do późnych godzin nocnych. Ana potajemnie zapisuje ich upodobania. Gwiazdeczki mają ulubione apartamenty. Politycy mają ulubione gwiazdeczki. Wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, co dziesięciolecia temu działo się w Hiszpanii. Popijają cavę, idealizują Hemingwaya i flamenco. Z rzadka ktoś spyta Anę o wojnę w Hiszpanii. Wówczas ona grzecznie zmienia temat. W imię nie tylko reguł hotelu, ale i poczynionej obietnicy.

Będzie spoglądać w przyszłość. O przeszłości trzeba zapomnieć.

Jej ojca stracono. Matkę wtrącono do więzienia. Ich zbrodnia nie polegała na działaniu, ale na ambicji – byli nauczycielami, którzy pragnęli rozwinąć szkołę Montessori, opierając metody nauczania na rozwoju dziecka, nie zaś na religii. Lecz generalissimus Franco wymaga, by wszystkimi szkołami w Hiszpanii zarządzał Kościół katolicki. Sympatyków Republiki trzeba wytępić.

Za sprawą przewiny rodziców Ana brnie teraz przez ciemne wody martwych tajemnic. Zrodzona w długim cieniu hańby, nigdy nie może publicznie wspominać o rodzicach. Musi żyć w milczeniu. Lecz czasami ze skrytych zakamarków serca odzywa się w niej niedające spokoju pytanie:

_Co da się zbudować z milczenia?_Hotel Castellana Hilton przezywają tu „Czterdziestym Dziewiątym Stanem” i jest w tym sporo racji, zdaje się bowiem, że więcej Amerykanów spotkać można tylko w Ameryce…

Są tu dyplomaci i generałowie, admirałowie i skoczkowie, malowani i prawdziwi hrabiowie, aktorki filmowe, które starają się wyglądać jak aktorki filmowe, a także nie-aktorki, które dążą do tego samego. Niektórzy bywalcy zasiedzieli się tu tak długo, że trzeba ich siłą odrywać od barowych stołków. Zazwyczaj też spotkać tu można wspaniałą kolekcję dziwaków.

Spotykałem tu twarze, które nie pokazywały się od czasów przetargów w dobie drugiej wojny światowej. Teraz kłębią się w barze, urządzają _cocktail-parties_ i nieustannie polują na „przetargi”, oto bowiem Hiszpania coraz to bardziej otwiera się na zewnętrzny handel, a do tego, rzecz jasna, można tu zbić kokosy przy budowie baz wojskowych.

– ROBERT C. RUARK

Fragment _Call Hotel Hilton The 49th State_

„Defiance Crescent News”, Defiance, Ohio

1 marca 19553

Wiedzą, że jest turystą. To nie aparat fotograficzny przykuwa ich uwagę, lecz ubranie. Miejscowi skupiają się wpierw na przybrudzonych błotem wysokich butach Daniela. Następnie ich spojrzenie wspina się po jego dżinsach, na moment przystając przy klamrze od paska w kształcie zarysu Teksasu. Pobieżne badanie przechodzi dalej w górę ku koszuli w kratę, lecz kiedy tylko spostrzegają aparat, prędko odwracają wzrok.

Ludzie spoglądają na niego, lecz nikt się doń nie odzywa.

Obok stoiska z gazetami przechodzi dwóch chłopczyków. Na pierwszej stronie gazety widnieje zdjęcie wodza Hiszpanii. Chłopcy przystają i unoszą prawe ramię, pozdrawiając fotografię.

_¡Franco! El Caudillo de España_.

Daniel cyka zdjęcie.

Słowa te wraz z wizerunkiem Franco pojawiają się wszędzie w rozmaitych konfiguracjach. Na hiszpańskich monetach, znaczkach pocztowych, tramwajach i drogowskazach. Daniel spogląda na fotografię w gazecie. Generał Franco jest niski, ma nijaką twarz i łysieje nad czołem. Być może jedyną jego cechą charakterystyczną jest drobniutki wąsik. Ów niskiej postury człowiek trzyma kraj w potężnym, absolutnym uścisku.

– Dan ma teraz metr osiemdziesiąt pięć – przechwalał się niedawno jego ojciec. – Zgadza się, wielkoludzie?

Nie zgadzało się. Wzrost nie czyni człowieka wielkim ani potężnym. On i ojciec patrzyli na świat przez różne soczewki.

*

Kiedy Daniel wychodzi z parku Retiro, wybucha rwetes przypominający stado rozwrzeszczanych kotów. Wrzącym asfaltem suną skutery, przemykając pomiędzy rzężącymi autobusami i trąbiącymi autami. Mała dziewczynka w plisowanej spódniczce siedzi na kierownicy motocykla, podczas gdy szalony motocyklista fastryguje między jadącymi pojazdami.

Daniel przystaje na chodniku. Madryt pała egzotyczną energią intensywnych barw. Samochody i buty są czarne i zlewają się z kobiercem trotuarów w odcieniach węgla drzewnego, brązów Goi i czarnej porzeczki. Burzę obrazów dodatkowo wzmagają wirujące opary i urywki hiszpańskiego. Jego urodzona w Hiszpanii matka upiera się, by mówił w języku jej ojczyzny. Przez pierwsze pięć lat jego życia mówiła do niego tylko po hiszpańsku. Choć język jest więc mu znajomy, wszystko inne w Madrycie jest dlań obce.

Na rogu obok wejścia do parku zmęczone osiołki ciągną toczące się wózki. Sprzedawcy wciskają pamiątki. Chudy jak szczapa mężczyzna stoi za stoiskiem z rozmaitymi hiszpańskimi wachlarzami. Trzyma w dłoni ileś naraz i otwiera, aby zatrzepotały niczym pomalowane motyle. Wskazuje znaczek zawieszony na pasku od aparatu i pyta Daniela, czy jest dziennikarzem.

_– ¿Periodista? ¿Americano?_

Daniel skinieniem głowy potwierdza półprawdę i idzie dalej. Aparat był prezentem od mamy na zakończenie szkoły średniej. Znaczek pochodzi z miejscowej gazety w rodzimym Dallas.

– Chcę zostać fotoreporterem – oznajmił niedawno przy obiedzie.

– Uwierz mi, przejdzie ci – odparł ojciec.

Nie przeszło. Fotografie to coś spontanicznego i ekscytującego, coś, co tworzy, a nie dziedziczy. To opowieść, którą kreuje sam, nie zaś rodowa narracja zatopiona w naftowej fortunie. Myśli o napisanym na maszynie liście w szufladzie jego biurka w domu.

*

Szanowny Panie Matheson,

Gratulujemy, został Pan wybrany do grona pięciorga finalistów Nagrody Fotograficznej Magnum roku 1957.

Do września ma przygotować portfolio.

Ojciec nie rozumie. Daniela fotografia nie znuży, nużą go natomiast ci, którzy słuchają oszczędnie, szczodrze natomiast dzielą się swym zdaniem. A zdań nie brakuje:

Że zamiast boksem powinien się zająć futbolem.

Że fotografia to strata czasu.

Że rodzinny interes naftowy zapewni mu spokojną przyszłość.

Wszyscy ci, którzy uważają, że znają go najlepiej, w rzeczywistości nie znają go ani trochę.

Nie inaczej było z dziewczętami. „Daniel Matheson. Proszę, proszę, a _taki_ to gdzie się dotąd chował?” – dowcipkowały śliczne debiutantki tłoczące się wokół szafy grającej w barze U Nelsona.

Lecz on się nie chował. Cały czas tam był, ale dziewczyny go nie zauważały – do czasu, aż powrócił na ostatnim roku o dziesięć centymetrów wyższy i o parę metrów boiskowego sprintu mocniejszy. Telefon się rozdzwonił. Uwielbiały jego pikapa, jego zdjęcia i to, jak rozmawiał po hiszpańsku z kelnerami w El Fenix. Znienacka stał się „interesujący”. Znienacka też okazał się na tyle głupi, by im uwierzyć.

Po trzech miesiącach randek z Laurą Beth „interesujący” przestał ją interesować.

„A może by tak mokasyny zamiast tych buciorów?” – sugerowała. „Zamiast twojego pikapa pojedźmy cadillakiem twojego ojca”. A także: „A, on? To tylko dobry przyjaciel rodziny”.

Kumple ze szkoły Świętego Marka śmiali się z niego. „A czegoś ty się spodziewał? Ona trenuje ujeżdżanie. Ty jeździsz na rodeo. Wszyscy wiedzą, że to trzpiotka. Niewarta zachodu”. Na szczęście o zakończeniu związku z Laurą Beth przesądziło jego hiszpańskie pochodzenie. Był „nazbyt etniczny”. _Gracias, Madre_.

Daniel mija kawiarnię. Suche, wietrzne powietrze nasycone jest aromatem oliwy, czosnku i papryki. Kopczyki krewetek, węgorzy, smażonej papryki i pikantnych kiełbasek wypełniają przestronną witrynę. Robi zdjęcie. Ciepły wiatr przeczesuje mu włosy. W Madrycie jest równie gorąco jak w Dallas. Skręca za róg w wąską brukowaną uliczkę i chowa się na progu jakiegoś domu. Spogląda na zegarek, a następnie na pozycję słońca. Rodzice czekają na niego w hotelu przy obiedzie. Ojciec znowu się zdenerwuje.

W oddali rozbrzmiewa echo zbliżających się obcasów. Daniel przykłada wizjer do oka.

Zakonnica.

Kroki stawia szybkie. Z rozmysłem. Niesie zawinięty w tkaninę niewielki pakunek. Co chwila spogląda przez ramię, jak gdyby ją ktoś śledził. Daniel pozostaje niezauważony na progu i czeka na idealny kadr. Podmuch wiatru mierzwi czarne szaty zakonnicy. Ta spuszcza dłoń, aby zapanować nad fałdami. W tej właśnie chwili wiatr podnosi tkaninę, odsłaniając zawartość niesionego zawiniątka.

Na Daniela spogląda zeń twarz dziecka, szara jak dym.

Reporter gwałtownie zasysa powietrze i naciska spust migawki.

Dziecko nie żyje.

Przerażone spojrzenie zakonnicy momentalnie pada na obiektyw aparatu.

Wciskany z furią spust powoduje jedynie puste kliknięcia. Zabrakło filmu.

Ręką sięga do kieszeni po nową rolkę. Przeładowuje tak szybko, jak potrafi, ale to na nic. Gdy podnosi wzrok, zakonnica zdążyła już zniknąć, a jej miejsce zajęło dwóch mężczyzn w pelerynach i skrzydlatych kapeluszach. Mają karabiny.

To Guardia Civil. Formacja zbrojna na usługach Franco.

Ulubiony poeta Daniela, Federico García Lorca, opisywał ich następująco:

Któż by was widział i nie zapamiętał? Mężczyźni z lakierowanej skóry o duszach z lakierowanej skóry.

„Trzymaj się od nich z daleka” – ostrzegał go ojciec.

Lecz ich złowieszczy wygląd, przypominający ludzkie wrony, jakby przyciągał obiektyw jego aparatu. Daniel cofa się głębiej w ościeżnicę, aby się schować. Fotografowanie żandarmów Guardia Civil nie jest chyba nielegalne?

Tylko jedno zdjęcie. Na konkurs.

Daniel wciska spust migawki. Udało się?

Łopot skrzydeł. Wybucha cicha bomba.

Mężczyźni natychmiast do niego dopadają, rzucają nim o drzwi, szarpią za zwisający na pasku od aparatu znaczek.

– _¿Americano?_

– _Sí, señor. Americano_ – odpowiada Daniel, powstrzymując ochotę, by ich odepchnąć. Stara się być uprzejmy. – _Yo hablo español_.

Żandarm uśmiecha się złośliwie.

_– ¿Y qué?_ Sądzisz, że skoro mówisz po hiszpańsku, to już możesz sobie fotografować, co ci się podoba? Oddawaj film. I to już!

Daniel w zdenerwowaniu stara się otworzyć wieko aparatu i wyjąć rolkę. Aresztują go?

Strażnik wyszarpuje mu negatyw z dłoni.

_– _Ten twój znaczek nic tutaj nie znaczy. Gdzie się zatrzymałeś? – pyta.

– W Castellana Hilton.

_Chwila._

_Nie._

Gdy tylko słowa wychodzą mu z ust, usiłuje je schwycić, cofnąć i ukryć.

Ale jest za późno.4

Puri trzyma na kolanach małą dziewczynkę. Wiąże sznurówki bucików, które współgrają kolorystycznie z bladym różem dziecięcych policzków. Malutka uwielbia różne odgłosy, więc Puri cmoka. Dziecko chichocze i uśmiecha się rozkosznie, przepełnione radością i zdumieniem. Na jego szyi zwisa na białej tasiemce mosiężny medalionik. Puri obraca wisiorek i przesuwa kciukiem po grawerunku. 20 116. Dziewczynka 20 116 nie ma świadomości, że jest sierotą. Nie zdaje sobie sprawy, że trafiła do madryckiego sierocińca Inclusa. Nie wie, że trzyma ją na rękach Purificación Torres Pérez, ani też że Puri ma na sobie czarny fartuch z czerwonymi strzałami Falangi, hiszpańskiego ruchu faszystowskiego. „Twoją powinnością jako kobiety jest służba” – instruowali ją nauczyciele. Puri jest wdzięczna, że może służyć poprzez pracę z dziećmi.

– Pójdziemy zrobić zdjęcia. Na pewno ci się spodoba – gaworzy do dziecka.

20 116 ma na sobie śliczne ubranko, które do niej nie należy. Puri zabierze ją do małego białego pomieszczenia na trzecim piętrze. Mężczyzna z pudełkowatym czarnym aparatem przyjdzie i zawiśnie nad sierotką, by zrobić jej zdjęcie portretowe. Puri uspokoi dziecko, jeśli przestraszy je rozbłysk lampy. Będzie cmokać. Potem odniesie 20 116 do jej rozchwierutanej kołyski w żłobku. Śliczne ubranka powrócą do ciemnej szafy siostry Hortensii. Jedno ubranko dla dziewczynek, jedno ubranko dla chłopców. Siostra Hortensia dba o każde dziecko ze szczerą i pełną oddania czułością. Jego fotografie zostaną udostępnione kochającym hiszpańskim parom. Puri wygładza puszyste kosmyki dziecięcych włosów, wdzięczna, że też tak wiele rodzin gotowych jest adoptować te nieszczęsne dzieci. Z przodu pomieszczenia wisi w ramach duży portret Franco.

– _El Caudillo_, nasz obrońca, patrzy – szepce Puri do dziecka. – On o nas dba.

Podnosi malutkie prawe ramionko dziewczynki w geście salutu do obrazu. Podrzuca ją do rytmu i podśpiewuje melodię hymnu:

– _To Franco, Franco, Franco, nasz przewodnik i kapitan_.

Do pokoju wpada rozgorączkowana zakonnica z pobliskiego szpitala i przywołuje do siebie siostrę Hortensię. Pozdrowienia. Szepty.

– Na ulicy. Tak, dopiero co. No i Guardia Civil…

Puri wytęża słuch.

20 116 zaczyna kwękać. Puri cmoka.

Obydwie zakonnice spoglądają w stronę Puri.

Ta odwraca się do nich plecami.5

Ana zerka na listę w kieszeni fartucha, by sprawdzić nazwisko przypisanego jej gościa.

Daniel Matheson.

Delikatnie puka do drzwi. Zero odpowiedzi.

Dzięki służbowemu kluczowi wchodzi do pokoju.

Ciepło. Spokój. Klimatyzator jest wyłączony, zaś drzwi na balkon stoją otwarte na oścież. Perłowa zasłona unosi się i opada w podmuchach gorąca.

Większość turystów pragnie pokojów z klimatyzacją oraz lodu. Lecz ten gość jest inny. Ten z chęcią wpuszcza do swojego przestronnego apartamentu gorący i suchy oddech Madrytu. Nie schował jeszcze ubrań do szuflad ani do szafy. Wylewają się z otwartych waliz na podłogę wraz z innymi szpargałami charakterystycznymi dla chwili przyjazdu. Na stoliku kawowym zalega sterta gazet i czasopism. Tytuł jednego z magazynów – „Life” – zwraca uwagę Any. Obok gazet spoczywa żółte pudełko z napisem ŻARÓWKI DO LAMP BŁYSKOWYCH GE.

Goście hotelowi przywożą ze sobą rozmaite kosztowne przedmioty. Pewien mężczyzna z Illinois pracuje dla przedsiębiorstwa pod nazwą Zenith. Ma tranzystorowe radia we wszystkich kolorach tęczy, na tyle małe, że mieszczą się w kieszeni. Muzyk w innym pokoju ma chowany do walizki przenośny gramofon. Jak oni są w stanie zarobić na takie rzeczy? Drobna przystawka z homara w hotelowym menu kosztuje więcej, niż większość Hiszpanów zarabia przez długie miesiące.

– Często nawet nie tkną jedzenia, ot, zostawiają je na tacy – opowiada swojemu bratu Rafaelowi.

– Jasne, dla nich to żaden wydatek – wyjaśnia Rafa. – Amerykańscy mężczyźni dostają za pracę tak zwane „minimalne wynagrodzenie”. Jednego dolara za godzinę. I to co najmniej. Możesz to sobie wyobrazić? – Nachyla się ku Anie. – Tacy bogaci _Americanos_ nie są głodni, tylko szczęśliwi. Lepiej zgarnij dla mnie trochę tego homara do kieszeni – proponuje z porozumiewawczym skinieniem głowy.

Ana śmieje się z tego, jak brat ją podpuszcza. Ich starszej siostrze Julii wcale jednak nie jest do śmiechu. Julia się martwi. Gdy nie trzyma w dłoniach swojego dziecka, załamuje ręce, zaciskając je z przejęcia.

– Jest nas teraz piątka do wykarmienia. Nikt nie może sobie pozwolić na utratę pracy – przestrzega.

Ana uwielbia swoją pracę, uwielbia lekcje angielskiego i odprężoną, amerykańską atmosferę, jaka tam panuje. Nie mogłaby znieść myśli o utracie posady. Lecz Rafa ma rację. Większość hotelowych gości nigdy w życiu nie zaznała głodu – ani głodu pożywienia, ani głodu życia.

Jej rodzina zna i jedno, i drugie.

Na krześle spokojnie spoczywa otwarty magazyn. Z fotografii wpatruje się w Anę amerykańska rodzina. Ana delikatnie odkłada ręczniki i schyla się, by podnieść pismo.

Amerykańskie dziewczęta noszą powywijane skarpety i czarno-białe buty. Gapią się na zdjęcia piosenkarzy, którzy grają tak zwaną muzykę rockandrollową – muzykę, która w Hiszpanii uchodzi za nieprzystojną. Co by to było, gdyby hiszpańskie dziewczęta zaczęły nosić na ulicach spodnie? Czy groziłoby im zatrzymanie? Czy niezamężna kobieta w Hiszpanii miała choćby szansę otrzymać paszport?

Ana marzy o podróżach, o tym, by pewnego dnia wyjechać z Hiszpanii. To, co leży poza granicami kraju, dla rodzin takich jak jej jest nieosiągalne. Francisco Franco od dziesięcioleci trwa w przekonaniu, że zewnętrzne wpływy zepsują czystość i prawość Hiszpanii. W Hiszpanii tory kolejowe mają umyślnie szerszy rozstaw szyn niż w pozostałych krajach Europy, aby nie dopuścić do niepożądanych wjazdów i wyjazdów.

– Hiszpanii potrzeba pieniędzy i inwestycji zagranicznych, dlatego właśnie Franco zezwolił na otwarcie amerykańskiego hotelu – twierdzi Rafa. – Ha, zamek w Hiszpanii dla _Americanos_ – mówi ze śmiechem.

To prawda. Po latach izolacji do kraju zaproszono amerykańskie przedsiębiorstwa reprezentujące wybrane branże – turystyczną, filmową i naftową. Amerykanie zatrzymują się w hotelu Castellana Hilton. Lecz Hilton to nie tylko pokoje hotelowe. To także biuro handlowe. Ana dobrze sobie radzi z angielskim. Po dwóch latach pracy w hotelu będzie mogła ubiegać się o stanowisko w innym dziale. Zespół sekretarek z biura handlowego towarzyszy kierownikom w podróżach po całej Hiszpanii. Wyjeżdżają z Madrytu.

W zamku grzechocze klucz. Do pokoju wchodzi wysoki młody mężczyzna o ciemnych włosach. Obydwoje podskakują ze zdziwienia. Czasopismo z łopotem opada na podłogę.

– _Señor_, witamy z powrotem – pozdrawia gościa Ana zgodnie z wytycznymi.

Mężczyzna stoi z aparatem fotograficznym w dłoniach. Patrzy na Anę, następnie nerwowo rozgląda się po pokoju. Jego ubrania nie przypominają tych, które widziała w czasopismach. Amerykanie w większości są czyści i wymuskani. Ten chłopak jest przystojny, ale zapuszczony. Jego włosy żyją własnym życiem.

Ciszę przełamuje jego niski głos.

– _Lo siento. No era mi intención asustarte._

– Nie wystraszył mnie pan. – Ana się uśmiecha.

– Ach, mówi pani po angielsku – zauważa cicho.

– A pan, _señor_, świetnie mówi po hiszpańsku, ale to nie hiszpański z Hiszpanii. Może to hiszpański – przerywa na chwilę – z Meksyku?

Chłopak unosi kącik ust, niemalże się uśmiecha.

– Z Teksasu. Najwyraźniej to kwestia akcentu. Ale moja matka jest z Hiszpanii. – Wskazuje gestem drzwi. – Rodzice zatrzymali się w sąsiednim apartamencie. – Usiłuje wygładzić rozczochrane włosy i wówczas Ana coś spostrzega. Chłopak ma rozdarty rękaw.

Odkłada aparat i sięga po magazyn. Ana go ubiega.

Gdy odkłada pismo i bierze ręczniki, czuje na sobie jego spojrzenie.

– Ach, tak. Czyli pańscy rodzice to państwo Mathesonowie z Dallas. Przyjechał pan wczoraj. Witamy w Castellana Hilton, _señor_. Mam nadzieję, że pobyt się panu podoba.

– Zgadza się, droga pani – przytakuje.

Ana słyszała, że w odróżnieniu od zwrotów takich jak „serdeńko” czy „laleczko”, „droga pani” nie oznacza poufałości, ale wyraz szacunku. Spogląda na młodzieńca. Jest od niego starsza najwyżej o dwa lata.

– Właśnie, moi rodzice – zaczyna cicho. – Czy zaglądali może do mojego pokoju?

– Nie_, señor_.

Z wyraźną ulgą prostuje plecy.

Słychać pukanie do drzwi. Chłopak szeroko otwiera błękitne oczy i kładzie sobie na ustach palec, nakazując milczenie. Ana staje frontem do niego, ściskając dłońmi ręczniki.

Pukanie nie ustaje, a teraz zza drzwi słychać też głos kobiety.

– Wróciłeś już, Danielu?

Patrzy na Anę i szybko kręci głową. Ustami bezgłośnie artykułuje słowo _nie_, po czym uśmiecha się potulnie.

Ana tłumi w sobie parsknięcie i stara się nie uśmiechnąć zbyt szeroko. Na jednym z dolnych bocznych zębów ma złotą plamkę, której nie znosi.

– Może zostawił włączone radio i dlatego coś słyszałaś – odzywa się teraz mężczyzna.

„Radio?” – wypowiada bez dźwięku Daniel.

Ana wskazuje stojący nieopodal odbiornik. Daniel pochyla się obok niej i włącza cicho aparat. Chłopak pachnie… przyjemnie.

Po dłuższej chwili Daniel nadstawia ucho w stronę drzwi.

– Chyba sobie poszli – szepce. Robi głęboki wydech, jak gdyby próbował sam siebie uspokoić. – Przepraszam za tę scenę. Staram się unikać rodziców.

– Tak, zauważyłam – komentuje ze śmiechem Ana. Odwraca się i zanosi ręczniki do łazienki.

Dzwonek telefonu.

– Jejku, a teraz będą wydzwaniać od siebie z pokoju – zauważa Daniel.

Ana desperacko łaknie rozmowy, chce się dowiedzieć, dlaczego młodzian kryje się przed rodzicami, ale pamięta o przestrodze siostry.

– Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze, _señor?_ Jeśli nie, to ja już pójdę – oznajmia.

– Nie. Wielkie dzięki za pomoc. – Przez chwilę wpatruje się w nią w milczeniu. – W sumie to mówi pani po angielsku lepiej niż ja po hiszpańsku. Pani jest z Madrytu?

Ana patrzy mu prosto w oczy. Uśmiecha się.

– _Sí, señor_, z Madrytu – kłamie.Kiedy po raz pierwszy pojechałem do Hiszpanii w 1955 roku, wraz z wjazdem do kraju wyczuwało się atmosferę przygnębienia i represji. I tak rzeczywiście było. Wszyscy pilnowali się z tym, co mówią, co robią, jak się zachowują.

– WILLIAM W. LEHFELDT
wicekonsul Stanów Zjednoczonych w Bilbao (1955–1957)

Fragment wywiadu do archiwum historii mówionej, kwiecień 1994

Zbiory Historii Mówionej dot. Spraw Zagranicznych,

Stowarzyszenie Studiów i Szkoleń Dyplomatycznych

Arlington, Wirginia/www.adst.org6

Buntowniczy, artystowski, wulgarny. Takimi słowy opisuje się nowego torreadora Miguelína”.

Rafael podnosi wzrok znad gazety. Jego kolega Fuga siedzi na skrzyni w cmentarnej szopie i gestem zachęca go, by czytał dalej.

– „Po prezentacji w madryckiej arenie Las Ventas – kontynuuje Rafa – publiczność może mieć pewność, że ten _torero_ zasługuje na uwagę”.

Fuga wskazuje wizerunek matadora w gazecie.

– _Sí_, to on, Miguelín – potwierdza Rafa. – Chcesz, bym ci pokazał, jak się pisze jego imię? Już ci mówiłem, jeśli chcesz zostać słynnym torreadorem, musisz poznać literki.

Propozycja nie spotyka się z reakcją. Fuga odchyla się w tył na chybotliwej skrzyni, dziabiąc szpadlem ziemię. Grzywa czarnych, bujnych i rozczochranych włosów nie jest w stanie skryć jego dzikiego spojrzenia. Ci, którzy go mijają, obracają się, by popatrzeć raz jeszcze. Nie tylko go widzą, ale też czują. Jest jak wzbierająca burza. Spojrzenie Fugi przeskakuje między Rafą a malutką trumną ze sklejki, rozmiarów dużego pudełka po butach, która spoczywa u jego stóp.

– _Ay_, znowu dziecko? – pyta Rafa.

Fuga nic nie mówi, a jedynie patrzy na trumienkę.

Niektóre przyjaźnie rodzą się z podobieństwa. Inne z bliskości. Niektóre zaś, często właśnie te niespodziewane, powstają dzięki przetrwaniu. Rafa i jego kolega to towarzysze niedoli. Nigdy nie mówią o domu dla chłopców w Barcelonie. Bo też nie był to „dom”, ale piekło. Prawdziwa rzeźnia dusz. Prowadzący tę placówkę „braciszkowie” i „matki przełożone” czerpali przyjemność z upokarzania dzieci. Samo już wspomnienie tego działało niczym trucizna.

Męczarnie te wciąż grasują po umyśle Rafy niczym karaluchy: przypomina sobie, jak musiał nosem dociskać monetę do ściany, jak klęczał na grochu, jak przytrzymywano go i przypalano papierosami. Pamięta strach, od którego moczył łóżko, a potem jak bracia wiązali mu przemoczone prześcieradło na szyi, zmuszając go, by dowód swego tchórzostwa nosił przy wszystkich niczym pelerynę. Pamięta, jak tracił na wadze, jak tracił włosy, jak tracił odwagę.

– _¡Basta!_

Dość. Słowo dociera do niego jeszcze przed kuksańcem przyjaciela. Ukłucie bólu to zwyczajowe antidotum, obietnica, którą się spełnia, gdy drugiego dorwie pamięć. Wspomnienia to trucizna. Trucizny pić nie wolno.

– _Gracias_.

Fuga kiwa głową, a zaciekłe spojrzenie spod dziczy jego włosów łagodnieje. Znienacka wysuwa rękę z kieszeni i podaje Rafie małą mandarynkę.

Ten ma wielką ochotę na cytrusa, ale prezent jest nazbyt hojny. Nie mógłby odebrać przyjacielowi jego jedynego posiłku. Kręci więc głową.

Fuga wzrusza ramionami.

– _Entonces_, spytasz ją?

Ma na myśli Julię, jego starszą siostrę. Chodzi o przysługę, którą może wyświadczyć tylko ona.

– _Sí_, spytam. – Rafa rwie gazetę na stos równych kwadratów. – Ana mówi, że w amerykańskim hotelu nie korzystają z gazet. Podobno goście dostają w toaletach rolki miękkich białych chustek. Kiedy już zostaniesz sławny, _amigo_, kupisz nam wszystkim takie rolki do wychodka.

Fuga wpatruje się w dziecięcą trumienkę.

– Nie – syczy. – Kiedy stanę się sławny, powiem prawdę o złych domach i uratuję dzieci. – Wbija szpadel w ziemię. – Przypomnij mi raz jeszcze słowa z tej twojej książki.

Ma na myśli cienki tomik, który Rafa darzy szczególną troską. To ulubiona książka jego ojca, przedstawiająca filozofię Seneki.

– „Próbą złota jest ogień, nieszczęście – dzielnych ludzi” – oznajmia Rafa.

– _Sí_ – szepce Fuga. – Przejdę przez ogień, a kiedy już przejdę… – Szarpnięciem odwraca głowę w stronę Rafy, ukazując w dzikich oczach płomień. – To ich wszystkich spalę.7

Daniel niechętnie zajmuje miejsce na krześle w apartamencie rodziców. Jak mógł być tak głupi? Dlaczego nie powiedział gwardzistom, że zatrzymał się w Ritzu? Mogliby go tam odprowadzić i nikt o niczym by się nie dowiedział. Na pewno mają ważniejsze rzeczy do robienia niż pilnowanie jakiegoś smarkacza z aparatem. Nic poważnego.

Ale skoro to nic poważnego, to dlaczego nadal się poci? Przez umysł wciąż przelatywały mu te same obrazki.

Szare dziecko. Twarz zakonnicy obracająca się w stronę obiektywu. Przerażenie, z jakim umknęła. Nagłe pojawienie się gwardzistów.

Daniel spogląda na trzymany na kolanach aparat. Na całe szczęście nie dostrzegli rolki filmu, którą miał w kieszeni. Czy obraz dziecka, który wrył mu się w świadomość, pojawi się też na błonie fotograficznej?

Podnosi aparat do oka i kadruje szerokie ramiona ojca przy niewielkim hotelowym biurku. Tata podnosi wzrok i z rozczarowaniem kręci głową. Wywołuje tym w Danielu dobrze znane poczucie winy. Czemu nie potrafi odnaleźć w sobie tak jak ojciec pasji do wydobywania ropy? Wszystko byłoby o wiele prostsze.

Matka przesuwa wzrokiem po swoich sukienkach i odchrząkuje, by wyzbyć się z głosu irytacji.

– Martin, to był wypadek. Daniel nie wiedział.

– Dość już mam tych „wypadków”, María. Dwa dni przed naszym wyjazdem wdał się w bójkę w kinie.

– Ja wcale nie szukałem bójki, tato. Broniłem przyjaciela – oponuje Daniel. Bo rzeczywiście, bronił. Tyle tylko, że skorzystał jednocześnie z okazji, by przyłożyć palantowi, który od dawna zastraszał okolicę.

– Masz szczęście, że policja z Dallas ograniczyła się do pouczenia. Masz osiemnaście lat. Mogą cię sądzić jak dorosłego. A to teraz? – Ojciec rozłożył ramiona w pytającym geście. – Jesteśmy w Madrycie ledwie od dwudziestu czterech godzin, a tu kierownik recepcji informuje mnie, że odprowadził cię patrol Guardia Civil?

– Że też boye musieli go zobaczyć – wtrąca się matka.

– Że też musiałaś mu kupić ten aparat – odwarkuje ojciec.

– Że też musicie się kłócić – kwituje Daniel.

– My się nie kłócimy. – Matka wzdycha i obraca się ku synowi. – _Cariño_, ojciec i ja rozplanowaliśmy sobie całe tygodnie spotkań i wyjazdów. Pomyślałam, że możliwość zwiedzania na własną rękę wyda ci się ekscytująca. Ale może to jednak niebezpieczne. Jeśli coś by się stało, kiedy nas nie będzie, ja nie mam już w Hiszpanii krewnych. No i teraz jesteś tak daleko od Laury Beth.

Wciąż nie powiedział rodzicom, że zerwali. Zaczęłoby się wypytywanie. Przygląda się aparatowi, unikając tematu Laury Beth i żałując, że nie sfotografował tej ślicznej dziewczyny, którą zastał u siebie w pokoju.

– Przepraszam. To był głupi błąd. Naprawdę doskonale sobie radzę sam.

Przepraszająco wzrusza ramionami. Ostatnimi czasy w głosie matki pojawił się ton zmęczenia. To właśnie ona nalegała na powrót do Hiszpanii, ale od przyjazdu wydaje się nerwowa. Daniel rozpoznaje jej reakcję – to lęk przed tym, że się nie wpasuje.

María Alonso Moya Matheson przyszła na świat w hiszpańskiej Galicji, lecz wychowała się w Teksasie jako Amerykanka hiszpańskiego pochodzenia. Publicznie jest żoną magnata naftowego i wydaje się w zupełności amerykańska. Wypiekała ciasta na kiermasze, by pomóc gromadzić fundusze podczas kampanii wyborczej Eisenhowera. Wspiera działalność prywatnej szkoły żeńskiej Hockaday School oraz rozgrywki młodzieżowej ligi baseballowej i jest podejmowana w gościach przez śmietankę towarzyską dzielnicy Preston Hollow, a właściwie całego Dallas. W domu mama mówi do niego wyłącznie po hiszpańsku. Zwraca się do niego _cariño_, kochanie, albo _tesoro_, skarbie. Znaczna część służących rodziny ma hiszpańskie pochodzenie. Matka dba o to, by hiszpańska kuchnia i zwyczaje pozostawały w jego życiu obecne.

– Niełatwo jest się poruszać po dwóch kulturach – wyznała mu kiedyś. – Czuję się jak włożona między dwa rozdziały zakładka. Mieszkam w Ameryce, ale się z niej nie wywodzę. Jestem Hiszpanką.

Matka bardzo się cieszy, że za sprawą naftowych interesów trafili do Hiszpanii. Chce im pokazać kraj, który jej nieżyjący już rodzice tak bardzo kochali. Hiszpanię czystą. Hiszpanię szlachetną. Taki ma plan.

Ojciec Daniela otwiera aktówkę.

– Nie jestem tu, Dan, by wyciągać cię z tarapatów. Dla mnie to nie są wakacje. Franco przyzna koncesje na odwierty tylko garstce amerykańskich spółek. Przed końcem lata zamierzam objechać miejsca ze złożami i dobić targu. I to jest mój plan – podkreśla ojciec. – Zrozumiano?

– Tak jest, proszę pana – odpowiada Daniel.

Daniel dopiero co ukończył Teksańskie Liceum Świętego Marka. Jesienią zacznie studia na Uniwersytecie Texas A&M, a po uzyskaniu dyplomu dołączy do rodzinnej firmy naftowej – jest to warunek pokrycia jego czesnego.

Daniel myślami wraca do obrazu martwego dziecka: taka fotografia mogłaby stanowić główny element jego portfolio. Gdyby udało mu się zdobyć nagrodę agencji Magnum, z otrzymanych pieniędzy z łatwością opłaciłby sobie zamiast Texas A&M rok studiów dziennikarskich.

– Jesteśmy zaproszeni na uroczystą kolację do Van Dornów – informuje tymczasem ojciec. – Mają syna w twoim wieku, który właśnie wrócił ze szkoły z internatem w Szwajcarii.

– Będą Van Dornowie, dyplomaci z Oyster Bay, towarzystwo z Long Island – wymienia matka. – To rodziny cieszące się prestiżem, mają ludzi na stanowiskach w amerykańskiej ambasadzie. Daniel, _mi amor_, włóż jakieś przyzwoite spodnie i krawat. Że też cały czas musisz chodzić w tych dżinsach. Wyglądasz w nich jak robotnik na ranczu. – Krzywi się. – Masz rozdarty rękaw?

Daniel pospiesznie przygląda się własnej koszuli.

– Aj, najwyraźniej o coś nim zahaczyłem.

A zatem gwardziści nie dość, że zabrali mu negatyw, to jeszcze rozdarli rękaw? Jeśli tak się tu traktuje turystów, to jak obchodzą się z miejscowymi? Kieruje się do drzwi.

Matka delikatnie chwyta go za ramię.

– Widziałam, że przy recepcji mają tu pocztówki. Postaraj się każdego dnia pisać do Laury Beth. Jej rodzina tego się po tobie spodziewa.

Wychodzi z pokoju z aparatem, nie chcąc wywołać sceny.

Prawda o zerwaniu z Laurą Beth tylko by matkę zmartwiła. Nie ma po co.8

Puerta del Sol. Serce Madrytu.

Wieczór gromadzi turystów i miejscowych, którzy kręcą się w pobliżu fontann i schodów prowadzących do metra. Słowa GONZÁLEZ BYASS zielenią się na neonie TÍO PEPE na szczycie budynku, roztaczając na blednącym niebie nierzeczywistą poświatę.

Ana idzie wąską brukowaną ulicą. Karteczka zniknęła jej w żołądku, lecz wciąż czuje smak jej słów. _Wiem, co zrobiłaś_.

Zerka przez ramię, po czym wślizguje się do środka przez nieoznakowane drzwi. U dołu pogrążonych w mroku schodów nad wejściem pulsuje słaba żarówka. Ana przystaje, nasłuchując, po czym popycha drzwi przed sobą.

Wita ją tęczowa eksplozja barw. Połyskujące pioruny jedwabiu i satyny wzbijają się z podłogi aż po sufit. Szeleszczące tkaniny, niebieskie jak morze, intensywnie ametystowe i błyszczące złotem, opadają kaskadami ze zużytych blatów. Na ścianach widnieją porozpinane szkice i wzory. Trzy kobiety siedzą przy stołach, podczas gdy dwie kolejne przepuszczają ciężki materiał przez maszyny.

Ana schyla się, by podnieść z podłogi małą perłę. W tej ciasnej izdebce powstaje ceremonia. Lecz piękne tkaniny i świecidełka nie służą do sporządzania wieczorowych kreacji ani sukni ślubnych. Tworzy się je i wykorzystuje z myślą wyłącznie o jednej osobie.

A jest nią _el torero_. Matador.

_Traje de luces_. Świetlisty strój. Swoją nazwę zawdzięcza kamieniom szlachetnym i paciorkom, które naszywa się na tkaninę, aby pobłyskiwały i się skrzyły jak za pociągnięciem ukrytej dźwigni. Każdy kostium składa się z bezliku elementów, a jego ukończenie zajmuje długie miesiące, nad każdym szczegółem pracuje kto inny. Jedna kobieta specjalizuje się w spodniach, inna w pelerynach, jeszcze inne skupiają się na skomplikowanych splotach. Specjalnością jej siostry są właśnie paciorki i koraliki.

Podobnie jak brat Any, Rafa, jej kuzynka Puri uwielbia torreadorów. Tymczasem Ana uwielbia byki. Nie znosi korridy. Różnice rodzinnych sympatii są częste, lecz się o nich nie mówi.

W warsztacie, gdzie zazwyczaj panuje gwar, tym razem nie słychać żadnych głosów. Znaczy to, że Luis, mistrz krawiecki i właściciel pracowni, w sąsiednim pomieszczeniu prowadzi przymiarkę matadora.

Siostra Any, Julia, siedzi na drewnianym krześle w kącie. Światło lampy tworzy na jej kolanach łagodny krąg. Igłą przebija się przez sztywną, siedmiowarstwową tkaninę, aby na krótką kurtkę naszyć jedną z setek szafirowych ozdób.

Palce Julii to bezgłośni narratorzy haftowani bliznami. Ana przysuwa sobie krzesło i siada obok siostry. Z sąsiedniego stołu bierze małe obcążki, po czym kładzie jej rękę na ramieniu.

– Masz, skończ tymi – podpowiada szeptem. – Zaraz ci będą krwawić ręce.

Julia kiwa z wdzięcznością głową i bierze cążki, by złapać nimi igłę.

Ana ruchem głowy wskazuje przymierzalnię. Który to torreador stoi za tymi drzwiami?

– Ordóñez – szepce Julia.

Ana spogląda na siostrę. Po wyblakłym obliczu Julii znać, że potrzeba jej odpoczynku i słońca. Julia ma małą, zaledwie czteromiesięczną córeczkę. Dziecko nie zdążyło jeszcze nabrać sił. Podobnież Julia, która nocami rozpaczliwie chwyta małą i razem z nią płacze do świtu.

Według doktryny faszystowskiej ostatecznym przeznaczeniem kobiety jest małżeństwo, macierzyństwo i prowadzenie domu. W przypadku biednych rodzin, takich jak ich, głód pozwala przymknąć oko na te powinności. Wiele kobiet ze zubożałych rodzin podejmuje się pracy fizycznej.

Tyle że Julia jest wyjątkowa. Dzięki swoim zdolnościom krawieckim ma możliwość zatrudnienia w pracowni. Luis potrzebuje jej talentów, aby zadowolić swoich matadorów. Z kolei Julia potrzebuje pensji, by nakarmić rodzinę i spłacić długi.

– Musimy zbierać nasze zarobki do kupy – przypomina mąż Julii, Antonio. – Wszystkie pobory i drobne będziemy składać do tej starej skrzynki po cygarach.

Plan jest taki, by ze zubożałego Vallecas przenieść się do małego mieszkanka w dzielnicy Lavapiés. Julia wszystko racjonuje i odmierza, oglądając z obu stron każdą wydawaną pesetę. W tej chwili czwórka dorosłych i noworodek dzielą jeden ciemny pokój. Ale są razem. A tego chciała ich matka.

Ana nie ma wspomnień z wojny, pamięta jednak łzy rozstania po zniknięciu rodziców. Pamięta, jak zrozpaczona płakała w dniu, gdy opuszczała Saragossę, udając się na wychowanie do ciotki i wujka w Madrycie. Co prawda wujostwo mają własną córkę, ale kuzynka Puri jest inna. Jest posłuszna. Nie prześladują jej bóle głowy ani wstyd. Nie dręczą tajemnice. Ana jej zazdrości.

– Jak tam dziś w pałacu? – pyta Julia.

_Kłamstwa i groźby, ale nie martw się. Jakoś je przełknęłam._

– To co zawsze. Cały czas nosiłam lód – odpowiada ze śmiechem. Stara się zmienić temat rozmowy. – Przez lato będę na siódmym piętrze. Przypisali mnie do bardzo bogatej rodziny, będą tu do końca sierpnia. Mają syna mniej więcej w moim wieku.

Julia kiwa głową.

– Jest z Teksasu – dodaje Ana. – Ma amerykańskie czasopisma.

Na twarzy Julii zmęczenie ustępuje miejsca lękowi.

– Ana, ten hotel to nie prawdziwe życie. To nie miejsce dla ludzi takich jak my.

– Julia, nam to się wydaje nie do uwierzenia, ale dla nich tak właśnie wygląda życie! – odpowiada Ana. – Amerykańskie kobiety same prowadzą własne samochody i latają po świecie samolotami. Nikt nie uważa tego za grzech. Nie potrzebują _permiso marital_. Mogą szukać pracy, otworzyć rachunek w banku czy też podróżować i nie potrzeba im do tego zgody męża.

Julia spogląda przez ramię, po czym szepce:

– Proszę cię, Ana, przestań już grzebać w śmieciach, jakie znajdujesz tam w pokojach. Przestań czytać te książki i gazety! Doskonale wiesz, że takie treści są w Hiszpanii zakazane. To nie Ameryka.

Julia ma rację. W Hiszpanii kobiety muszą ograniczać się do ściśle podległych ról w zajęciach domowych. Ana pamięta nauki _Sección Femenina_: „Nie zachowuj się, jakbyś była równa mężczyznom”. Uczą też, że najważniejsza jest czystość. Kobiece stroje kąpielowe muszą sięgać do kolan. Jeżeli ktoś przyłapie dziewczynę w kinie w towarzystwie chłopaka, lecz bez przyzwoitki, jej rodzina otrzymuje naganę za niemoralne prowadzenie się.

Julia unosi brew i sięga po dłoń Any. Nawet gdy mówi szeptem, jej głos jest niespokojny.

– Świat w tym hotelu to bajka. Przykro mi, Ano, ale to nie jest nasz świat. Proszę cię, byś o tym pamiętała. Uważaj, z kim rozmawiasz.

– Bycie rozmowną to mój obowiązek – odpowiada Ana.

– I bardzo dobrze, o ile to rozmowy jednostronne. Możesz zadawać pytania, ale staraj się na żadne nie odpowiadać.

To się może udać. Goście lubią o sobie opowiadać. O ile tylko nie będzie wyjawiać zbyt wiele na własny temat, nie ma powodu do obaw. Czuje, jak wzdryga ją w żołądku, który próbuje strawić karteczkę.

– Coś się stało, Ano? – dopytuje Julia.

– Nie – odpowiada z uśmiechem. – Zupełnie nic.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: