- W empik go
Francillon: sztuka w trzech aktach - ebook
Francillon: sztuka w trzech aktach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 233 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aleksandra Dumas'a (syna)
przekład
Zygmunta Sarneckiego
Warszawa.
Drukiem Noskowskiego,
11. Ulica Mazowiecka 11
1887.
AKT I
Duży salon bardzo wytwornie urządzony. Wielka framuga z ko-
tarą podniesiona, za którą w głębi cieplarnia oszklona; dochodzi
się do niej równie od sceny, jak przez kulisy. Drzwi boczne z je-
dnej strony prowadzące do apartamentów Franciszki, z drugiej
do pokojów Lucyana. Wszystkie drzwi pootwierane. Wieczór.
Świece i lampy zapalone. Nad jednym z mebli telefon w murze.
Fortepian.
SCENA I.
Franciszka. Teresa. Eliza.
(Franciszka siedzi. Teresa chodzi po pokoju rozmawiając. Fran-
ciszka dzwoni).
Teresa.
Cóż więc moja droga?
Franciszka.
Zaczekaj (Do panny służącej, która weszła). Proszę przy-
gotować do herbaty i powiedzieć pannie Annie, że jeśli chce
zejść może. Gdzie jest teraz panienka?
Eliza.
Bawi się z panem wicehrabią (wychodzi).
Teresa.
Z jakim wicehrabią?
Franciszka.
Z moim synem.
Teresa.
Już wicehrabią!… w jedenastym miesiącu?
Franciszka.
Odłączyłam go…, a służba tytułować lubi. Przecież mąż
twój jest także baronem!
Teresa.
Ale nie był nim jeszcze w tym wieku. Znacznie później za-
czął używać tytułu.
Franciszka.
No!… mów mi dalej morały; przyzwyczaiłam się do tego.
Nasłuchałam się ich od ciebie na pensyi! Co prawda należałam
wówczas do młodszych a ty do starszych.
Teresa.
Korzystam zatem z praw mojego wieku, aby ci powiedzieć,
ze znajdujesz się na fałszywej drodze.
Franciszka.
Bo?
Teresa.
Bo jesteś zbyt swobodną i zbyt poufałą z tymi panami.
Franciszka.
Ależ to przyjaciele mego męża, towarzysze lat dziecinnych,
prawie krewni. Stanisław jest moim dalekim powinowatym.
Teresa.
Cokolwiekbądź, są mężczyznami.
Franciszka.
Czy jesteś tego pewną? i
Teresa.
Proszę cię, bądźże poważniejszą!
Franciszka.
Na co? Co właściwie jest poważnego na tym świecie, na
który przychodzimy, nie prosząc o życie, a opuszczamy go nie
z własnej woli!? My kobiety, zaledwie przez lat piętnaście mam
prawo do pewnych rozrywek i do pewnego znaczenia, a ty nie
chcesz, abyśmy z nich korzystały? Aż do wyjścia za mąż nie
wolno nam na nic patrzeć; po drugiem dziecku nikt na nas nie patrzy. Wolno nam nudzić się do lat dwudziestu, a trapić po
czterdziestu. Mam lat dwadzieścia dwa….
Teresa.
I tylko jedno dziecko?
Franciszka.
Ileżbyś chciała, abym miała?… Wyszłam za mąż zaledwie
temu rok, dziesięć miesięcy i dni siedm. W tym przeciągu czasu
nie mogłam ich mieć, jak ty, pięcioro.
Teresa.
Z których dwoje bliźniąt.
Franciszka.
Okropność! I wykarmiłaś je wszystkie?
Teresa.
Wszystkie.
Franciszka.
Nawet bliźnięta?
– Teresa.
Nawet bliźnięta.
Franciszka.
Boże miłosierny!… Cóż twój mąż robił wtedy?
Teresa.
Zajmował się interesami; dorabiał się dla nich majątku.
Franciszka.
Tak. Twój przynajmniej pracuje. A nie byłaś zazdrosną?
Teresa.
Nie miałam czasu na zazdrość.
Franciszka.
Nie kochasz go zatem?
Teresa.
Kogo?
Franciszka.
Twego męża, barona Smitha, Alfreda?
Teresa.
Kocham… ale w właściwym czasie.
Franciszka.
Ja, kocham mojego zawsze.
Teresa.
To tez nie możesz sobie z nim dać rady. Mąż nie jest ko-
chankiem.
Franciszka.
Dla mnie mąż i kochanek to jedno.
Teresa.
Zgoda… na początek; ale zostawszy matką, jeśli nie jesteś
przedewszystkiem matką, będziesz zgubioną. Bądź dla Lucyana
iaką, jaką ja jestem dla Alfreda. Alfred mówi, że mnie kocha
i czyni wszystko co potrzeba, żeby mi tego dowieść. Mam śliczne,
zdrowe dzieci, które ubóstwia; dla każdego z nich uzbierał po
milionie. Czego więcej chcesz, żebym od niego żądała?… Powia-
da, ie wychodzi do biura, do klubu, albo, że idzie odwiedzić swo-
ich przyjacioł, ja mu wierze. Mężczyźni mają swój sposób ba-
wienia się, na który zgodzić się musimy. Im się zdaje, że mają
namiętności, które zowią potrzebami. To są tylko przyzwyczaje-
nia, nic więcej. Zanadto się wahają przed zawarciem związków
małżeńskich, ażebyśmy nie miały ich oszczędzać, kiedy się na-
reszcie ożenią. Nie pytam nigdy mego męża gdzie był. Opowia-
da, co mu się żywnie podoba, ja zaś jestem przekonaną, a raczej
udaję przekonanie, że mnie nie zdradza. Mężczyźni, moja droga,
podobni są do latawców; im bardziej się im sznurka popuści, tem
pewniej się ich utrzyma. Kiedy Alfred przypadkiem jest w złym
humorze – a przytrafia mu się to bardzo rzadko–powiadam do
niego: „Nudzisz się w domu, idź na objad z przyjaciółmi, idź do
pań, poumizgać się trochę… to cię rozerwie…. Ja pozostanę
z dziećmi". Wówczas całuje mnie i wychodzi; zły humor wywrze
na drugich, naplecie tysiące niedorzeczności, jakie mężczyźni lu-
bią paplać wieczorem… i wraca do mnie o pierwszej lub o dru-
giej zrana, świeży, odmłodzony….
Franciszka.
Jakże wiesz, że powrócił?
Teresa
Bo mnie budzi.
Franciszka.
A! tak?… Mój idzie na objad z przyjaciółmi i prawdopo-
dobnie z temi paniami, ale nic mi o tem nie mówi; ja zaś go
do nich nie wysyłam. Powraca także o drugiej, o trzeciej… na-
wet o czwartej… tylko mnie nie budzi.
Teresa.
Skorzystaj z tego, aby się wzmocnić i utyć trochę. Dobrze
jest być nieco pulchniejszą. Bądź co bądź, to bezpieczniej.
Franciszka.
Twoja zimna krew mnie drażni. Układasz życie podług ta-
bliczki mnożenia; dwa razy dwa cztery….
Teresa.
Tem lepiej.
Franciszka.
Ja gryzę się, dręczę….
Teresa.
Spostrzegłam to dziś właśnie. Wesołość twoja była zbyt
nerwową, aby mogła być szczerą. Dla tego też pragnęłam za-
szczepić ci choć cokolwiek zdrowego rozsądku.
Franciszka.
Lucyan mię zdradza… jestem tego pewną.
Teresa.
Opowiedz mi wszystko… może znajdziemy na to radę?
Franciszka.
Przed tygodniem, po odłączeniu Gastona, poszłam do Lu-
cyana, aby go o tem uwiadomić….
Teresa.
I cóż?
Franciszka.
Pocałował mnie w czoło i rzekł: „Tem lepiej, moja droga,
teraz będziesz mogła się wysypiać", i pojechał z ojcem na polo-
wanie. Powrócili zaś dopiero dziś rano.
Teresa.
Cóż w tem złego?
Franciszka.
Jakto, co złego?… Jestem pewną, że coś się w tem ukrywa.
Widziałaś go przy objedzie… był nadąsany… nic nie mówił.
Teresa.
Moie polowanie się nie udało… to wystarcza, żeby tych pa-
nów rozdrażnić. Czy widziałaś się z jego ojcem?
Franciszka.
Przyszedł mi powiedzieć dzień dobry; wyglądał promiemeją-
co. O! w tym także, żółć się nigdy nie poruszy!
Teresa.
Dla czego chcesz koniecznie, aby wszyscy się irytowali?
Franciszka.
Jeśli to co przypuszczam, jest prawdą, zapłaci mi on za to!
Teresa.
Co uczynisz?
Franciszka.
Nie wieia jeszcze. Usłucham chwilowego natchnienia.
Teresa.
Franiu! strzeż się. „ główka twoja szalona!
Franciszka.
O! nie obawiaj się. Nie to będzie, co myślisz. Jestem po-
zornie szaloną, ale tylko pozornie. Nie należę do kobiet, wyobra-
żających sobie, że w objęciach innego mężczyzny, zdołają zapo-
mnieć o człowieku, którego kochają, a który je zdradza. Gdyby
tak było, nie możnaby się zatrzymać… bo przecież nie podobna
się łudzić nadzieją, aby drugi wart był więcej od pierwszego,
a nieunikniony trzeci od drugiego. Albo kochamy męża i wtedy
ten, co mniema, że go potrafi zastąpić, przedstawia się nam, ja-
ko istny niedołęga, albo już nie kochamy wcale, a wówczas? oso-
by do ciebie i do mnie podobne, które jak ty i ja wyszły za mąż
z własnej woli, tylko dla tego, że nasz narzeczony podobał się
nam więcej od innych mężczyzn, przekonawszy się, że nie są
"wstanie natchnąć go gorętszem uczuciem, ani je wskrzesić w wła-
snem sercu, pewno nie zechcą popełnić szaleństwa lub rozpusty;
pewno nie narażą się na nową próbę z pierwszym lepszym jego-
mościa, który skrycie, bez szacunku, poświęcenia i miłości, jako
zadosyćuczynienie, da nam możność okrycia się hańbą w numerze
hotelowym lub w gabinecie restauracyjnym.
Teresa.
Franciszko!
Franciszka.
A! może wyłajesz mnie teraz za to, że jestem poważną, tak
jak gderałaś przed chwilą, że byłam wesołą!…,. Jestem oburzoną!
oburzoną! Jeśli Lucyan mnie zdradza, zemszczę się, to rzecz pe-
wna… ale nie tak jak inne!–„Tem lepiej, moja droga, będziesz
teraz mogła się wysypiać!…" Zobaszysz, jak ja się wyśpię! Muszę
dowiedzieć się prawdy. Jeśli to ta, o której myślę, ręczę ci, że
wiem, co zrobię (Anna wchodzi z prawej), a podziału nie zniosę.
Nic lub wszystko! (Anna przyrządza herbatę).
Teresa.
Ostrożnie! Anusia!
Franciszka.
Nie może nas słyszeć… a zresztą nie zrozumiałaby pewno.
(Wchodzi Lucyan, Stanisław i Henryk, rozmawiają t Podobna
do ciebie, sentymentalna jak kura.
Teresa.
Tem lepiej dla niej.
SCENA II
Cii sami. Anusia, Lucyan, Stanisław, Henryk.
(Franciszka idzie do fortepianu, siada i zaczyna grać Wagnera).
Anusia(do Teresy, z filiżanką herbaty).
Czy moge pani służyć filiżanką herbaty?
Teresa.
Dziękuję ci moje dziecko.
Ze śmietanką czy z koniakiem?
Teresa,
Ze śmietanką.
Anusia (podaje herbatę Stanisławowi).
A panu… czy moge podać?
Stanisław.
Proszę bardzo.
Anusia.
Ze śmietanką czy z koniakiem?
Stanisław.
Z koniakiem, jeśli łaska.
Anusia.
Ile kawałków cukru?
Stanisław.
To zależy; dwa… jeśli pani włoży szczypczykami; ile się jej
podoba, jeśli raczysz włożyć swemi ślicznemi paluszkami.
Anusia.
Trudno być bardziej uprzejmym (wkłada szczypczykami).
Stanisław.
Jesteś pani okrutną.
Anusia (do Henryka).
A pan… panie de Symeux?
Henryk.
Ja, proszę o przepis sałaty, którą jedliśmy dziś na objedzie.
Zdaje się, że to pani ją przyrządzałaś?
Anusia.
Sałatę japońską?
Henryk
Tak się nazywa?…
Anusia,
To ja ją tak nazywam.
Henryk.
Dla czego?
Anusia.
Dla odróżnienia od innych. Zresztą obecnie wszystko w modzie, co japońskie.
Henryk.
Czy to pani pomysł?
Anusia.
Tak. Lubię zajmować się kuchnią.
Henryk.
Czy się pani uczyła sztuki kucharskiej?
Anusia.
Chodziłam na kursą dla panien. Wykładano nam niewzru-
szone, podstawowe zasady, potem zaś… każda z nas tworzyła we-
dług własnego smaku, lub kierując się natchnieniem wyobraźni.
Miewałyśmy nawet konkursa.
Stanisław.
Panno Anno, racz mi powiedzieć z łaski swojej, w jakim
celu uczyłaś się gotować; bo przypuszczam, że nie w zamiarze
poświęcania się tej profesyi.
Anusia.
Uczyłam się kucharstwa, jak uczyłam się czytać, pisać, ry-
sować, grać na fortepianie, mówić po niemiecku, po angielsku,
śpiewać po włosku, jeździć konno, ślizgać się na łyżwach, strze-
lać, powozić, tańczyć walca na dwa i trzy pas, figur kotyliono-
wych… słowem, wszystkiego co umiem, w celu znalezienia meza.
Nieprawdaż panowie, że panny, wszystko co robią, robią tylko
dla tego, aby się wam przypodobać. Czyż w istocie, nie powinny
dołożyć wszelkich starań, aby stać się o ile można doskonalenii
i tym sposobem zasłużyć na zaszczyt i szczęście, połączenia ca-
łego swojego istnienia z kilku chwilami waszego? (do Lucyana.
A ty mój panie bracie, chcesz herbaty?
Lucyan (czytając dziennik).
Nie! nie!… dziękuję!…
Anusia.
W takim razie, jeśli pan sobie życzy dowiedzieć się, jak się
przyrządza sałata japońska, proszę usiąść, wziąść pióro do ręki,
a ja mu podyktuję przepis, przy akompaniamencie wagnerowskiej
muzyki. Ale pan mnie zapewnia, że udzielisz go tylko osobom
godnym zrozumieć i ocenić należycie…
Henryk.
To dla mamy. Niech mi pani wybaczy, że w moim wieku
nazywam matkę mamą, ale ponieważ całe życie spędziłem z nią
razem, zachowałem więc przyzwyczajenia dziecka.
Anusia.
Nie potrzebuję wybaczać, przeciwnie winszuję. Nie mam już
matki, wiec panu zazdroszczę!
Henryk (do Lucyana),
Ma właściwy sobie sposób mówienia! (głośno.) Panno Anno,
jestem na jej usługi.
Anusia.
Najprzód trzeba ugotować ziemniaki w bulionie, potem kra-
je się je w talarki, jak na zwykłą sałatę. Kiedy są jeszcze le-
tnie, posypują się sola i pieprzem, polewają oliwą i octem….
Henryk.
Estragonowym?
Anusia.
Lepiej winnym… ale to niema żadnego znaczenia. Za to,
rzeczą ważną, jest, wlać pół szklanki białego wina… jeśli można,
„Chateau-Yquem” Następnie, dużo: zielonej pietruszki, szczy-
piorku, koperku i kminku, posiekać drobniutko… drobniutko… i
wrzucić. Równocześnie należy ugotować na mocnym rosole, duże
ślimaki morskie albo ostrygi z selerami, później dobrze przece-
dzić i włożyć do ziemniaków już przyprawionych. Lekko wy-
mieszać….
Teresa.
Czy mniej ślimaków niż kartofli?
Anusia.
O ćwierć mniej. Trzeba, żeby je było czuć, tak jednakie,
aby ich smak nie przeważał i nie narzucał się zbytecznie swemi
cechami charakterystycznem!…
Stanisław.
Wybornie powiedziane!
Anusia.
Dziękuję panu. Kiedy już sałata gotowa, należy ją wy-
mieszać.
Henryk.
Lekko?
Anusia.
Poczem pokryjesz ją pan całą pokrajanemi truflami, co
tworzy rodzaj doktorskiego biretu.
Henryk.
Trufle muszą być ugotowane w winie szampańskiem?