- W empik go
Francuski sen - ebook
Francuski sen - ebook
„Francuski sen” Marka Ostrowskiego jest fascynującą opowieścią o Francji, pisaną do wszystkich czytelników: zarówno tych, którzy się uważają za znawców kraju nad Sekwaną, jak i tych, którym kojarzy się on z wieżą Eiffla i szampanem. Ostrowski, wieloletni korespondent polskich mediów w Paryżu, kawaler orderu Legii Honorowej i kultowy komentator telewizyjny, pisze o Francji ze znawstwem i miłością. Kanwą wielu tekstów książki są jego podróże, rozmowy i artykuły o Francji, które od trzech dekad Ostrowski publikuje w POLITYCE. Opisuje w nich skomplikowane uwarunkowania francuskiej polityki – od de Gaulle’a po protesty „żółtych kamizelek”. Tak samo zajmująco tłumaczy źródła narodzin Asterixa z komiksów Goscinnego, co znaczenie idei republikańskiej. Objaśnia wyjątkowość kraju, który wymyślił prawa człowieka, dał światu Oświecenie i 1200 gatunków sera.
"Francuski sen” to opowieść o kraju, który zawsze był w awangardzie politycznej, społecznej i kulturowej. Jaka jest jego siła dziś, we współczesnym świecie ? Marek Ostrowski odpowiada na to pytanie z pozycji człowieka, który kocha Francję miłością prawdziwą, dostrzegając wszystkie jej zalety i wady. Bardzo ciekawa lektura zarówno dla tych, którzy znają dobrze kraj Camusa, jak i dla tych, którzy o nim tylko śnią.
Grażyna Torbicka
Francja dała nam Moliera i Luca Bessona, Dumasa i Belmondo, de Gaulle’a i Alaina Dellona, Edith Piaf i Daft Punk, a miłość Marka Ostrowskiego do Francji dała nam wspaniałą książkę. Jeśli po katastrofie II wojny światowej de Gaulle przywrócił Francji marzenia o wielkości, to Marek Ostrowski przywrócił mi tą książką marzenie o Francji. To genialna opowieść o historii, polityce, triumfach i upadkach, ale może przede wszystkim cudowne uzasadnienie sensu powiedzenia „szczęśliwy jak Bóg we Francji”.
Piotr Kraśko
Marek Ostrowski - prawnik i komentator tygodnika "Polityka" specjalizujący się w sprawach międzynarodowych. Był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i Francji. Przed siedem lat mieszkał w Paryżu. W 2012 r. został odznaczony Orderem Legii Honorowej za propagowanie wiedzy o Francji w Polsce."Francuski sen" jest jego kolejną książką po "Co nas obchodzi świat. Ściągawka na czas chaosu" i "Teatrze sprawiedliwości. Aktorzy i kulisy".
Kategoria: | Polityka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8002-837-1 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dla nas, rasy czytającej książki, obraz innego kraju powstaje najpierw w świecie wyobraźni, jeszcze przed prawdziwymi podróżami. Dla mnie Francja była z początku krajem d’Artagnana i „Trzech muszkieterów”; na ich cześć biłem się drewnianymi szpadami na podwórku. Potem zaraz był „Mały Książę” i tajemnicza śmierć autora, pilota Antoine’a de Saint--Exupéry’ego gdzieś nad Lazurowym Wybrzeżem. Potem kilka powieści Juliusza Verne’a i oczywiście „Nędznicy” Wiktora Hugo. Potem powieść „Korzenie nieba”, pierwszy w takiej literaturze apel o ratowanie przyrody i jego zdumiewający autor – Romain Gary, polski Żyd z Wilna, miasta mojej matki, marzący o samolotach i pięknej Francji, jak w „Obietnicy poranka”. Wybrane nazwiska wskazują przeznaczenie: a jego nazwisko – Gary – czytane po francusku oznacza rosyjskie „pal się”.
Przyjechałem do Francji tuż przed jego samobójstwem i pogrzebem, który był dla mnie prawdziwym odkryciem kraju. Pisarza, dyplomatę, żołnierza Wolnej Francji, jednego z tych romantycznych szaleńców, którzy w 1940 roku poszli za de Gaulle’em, żegnano w katedrze św. Ludwika od Inwalidów, skrywającej sarkofag z prochami Napoleona. Przenikliwy głos z chóru poniósł tajemniczy romans Wertyńskiego – „Liliowy Negr” o szalonej, niespełnionej miłości, o zdradzie: „Gdzie jesteś dziś? Kto ci całuje palce?” – po rosyjsku. Kto tam w Paryżu na tym pogrzebie rozumiał słowa piosenki w kościele? Ale uroczystość pomogła mi też potwierdzić, że Francja – przy całej swej wyniosłości, nawet arogancji wobec obcych – stanowiła i stanowi magnes dla cudzoziemców.
Niedawno żegnano Charles’a Aznavoura. Jego rodzina – co zawsze podkreślał – również przybyła z daleka, za emigranckim chlebem, uciekając przed prześladowaniami. Prezydent Emmanuel Macron – we wzruszającej mowie – opisał go jako zwierciadło naszej tajemnej wrażliwości, melancholii, naszych emocji i nadziei, jako zwierciadło, które nas wspiera w życiu. Ten niezrównany poeta zostanie z nami – bo „we Francji poeta nie umiera nigdy”. Coś w tym jest. I znów ojciec Aznavoura, wychowany w kulturze ormiańskiej i rosyjskiej, pozostawił synowi miłość do słowiańskiej melancholii, bo sam artysta, podczas koncertów w Rosji, dopytywał się, czy Rosjanie pamiętają jeszcze Wertyńskiego. Francja, przy całej swej dumie i wyniosłości, pielęgnuje otwartość na świat.
Zatrzymuję się przy Romainie Garym, gdyż w jego postaci splatają się inne francuskie marzenia i dramaty, które wtedy łatwo skrótowo zarysować. W ostatniej – tuż przed samobójczą śmiercią – opublikowanej powieści „Les cerfs-volants”, latawce, te piękne wielkie konstrukcje, są „dążeniem do błękitu”, symbolem nadziei, poezji i wolności kreślonej gdzieś w przestworzach, obrazem idealnym radosnej wolnej Francji. A historia dzieje się w czarnych latach wojny i okupacji niemieckiej. Młody, biedny Normandczyk zakochuje się w polskiej arystokratce. – Ci Polacy – pisze Gary – mieli tę wspaniałą trwałość, która pozwoliła ich krajowi przeżyć wszystkie katastrofy.
Chociaż Gary podziwiał polskie szarże pod Somosierrą, miał rzecz jasna na myśli raczej Francuzów. Trzeba być szalonym w oporze? Jego francuski bohater chce być takim szlachetnym szaleńcem, by po klęsce kraju, dalej wierzyć i żywić nadzieję, że odrodzi się Republika w swej wspaniałej dewizie – wolności, równości i braterstwa. Ale ani polska ukochana bohatera, miłośnika latawców, ani większość Francuzów nie wytrzymuje surowej próby okrutnych czasów. Ta powieść, jakby zaprzeczająca gaullistowskiej wizji bohaterstwa Francuzów, była dla mnie zapowiedzią burzliwych sporów o historię Francji i jej tożsamość narodową.
Obserwowałem też proces Klausa Barbiego, szefa gestapo w Lyonie, postawionego przed sądem po 40 latach po jego okrucieństwach, kiedy szybko wyszło na jaw, że istnieją ciągle co najmniej dwie odrębne Francje, każda z długą tradycją. Piszę trochę o tym w rozdziale o gen. de Gaulle’u.
By trzymać się książek, w telegraficznym skrócie wspomnę jeszcze o Jerôme Ferrarim i jego opowieści – „Où j’ai laissé mon âme” („Gdzie zostawiłem duszę”). Chodzi o młodych żołnierzy posłanych na wojnę do Algierii, z których każdy inaczej uczestniczy w okrutnych działaniach tamtych lat. Algieria – najważniejsza dla Francuzów ziemia w Afryce, czy też w ogóle najważniejsza we wspólnocie frankofońskiej ziemia na świecie – przez którą o mało co nie przewrócił się cały polityczny Paryż, to ciągle słabo opowiedziana historia. Przemilczanie ciemnych plam własnej historii nie ominęło przecież Francji – i nie wiadomo, jak ją opisać, bo każdy zostawia swoją duszę gdzie indziej. I wielu Francuzów zostawiło swe dusze gdzie indziej. Francuskim wyrazem jest métissage – melanż, mieszanka ras, wyrażający raczej inny aspekt stosunków społecznych niż amerykański tygiel – melting pot. W każdym razie w 2009 r. rząd zainicjował debatę na temat tożsamości narodowej (piszę o tym szczegółowiej), co było wyrazem narastających problemów z integracją Francuzów pochodzenia arabskiego, jak i zwiastunem późniejszych problemów po zamachach terrorystycznych w 2015 r.
Gwiazda francuskiego dziennikarstwa, Christine Ockrent, którą kiedyś prosiłem o przedstawienie Francji polskim czytelnikom, tak zaczęła: „Jesteśmy – tak jak wy – krajem starym, bez reszty przepełnionym swą zbiorową pamięcią i snami o potędze. Lubimy patrzeć na świat, myśląc, że Francja jest jego pępkiem, a Europa naszym wewnętrznym podwórcem. Tak jak w przypadku naszych pomników, zresztą wspaniałych, troszczymy się najpierw o fasadę, przekonani, że – czy to tak, czy inaczej – tabory nadciągną”. Ten ostatni zwrot o taborach – l’intendance suivra – to dość lekceważąca odpowiedź na pytania o stan gospodarki kraju przypisywana gen. de Gaulle’owi. Ważniejsze są rzeczy wyższe niż pospolitość. Sam de Gaulle zaprzeczał, by tak mówił, a jeśli już, to nadawał temu sens wojskowy: dowódca podejmuje kluczową decyzję, a podwładni zapewnią jej wykonanie.
Więc oczywiście liczy się przede wszystkim forma i styl. Uderzyło mnie to nawet na tym pogrzebie, od którego zacząłem. Cały ogromny, wyłożony brukiem Dziedziniec Honorowy Pałacu Inwalidów był pusty, jak w wyreżyserowanym filmie, bo tłumowi żałobników dyskretnie nakazano nie wychodzić poza krużganki, by nie psuć dramatycznej kompozycji. Leżąca pośrodku ogromnego dziedzińca trumna ściągała całą uwagę. Po prochy przyszło ośmiu żołnierzy i głuchy odgłos ich podkutych butów na bruku zastępował marsz żałobny. Sam bohater dał za życia dowód największej finezji stylu, choć uciekł się do oszustwa. Otóż główną nagrodę literacką Francji, Nagrodę Goncourtów, pisarz może otrzymać tylko raz w życiu. Gary został nią uhonorowany za „Korzenie nieba”. Dwadzieścia lat później nagrodę otrzymał nieznany nikomu Émile Ajar za „Życie przed sobą”. Gary skrycie triumfował: nikt z krytyków nie odkrył, że to był on sam pod pseudonimem, że chodzi o to samo pióro.
„Szczęśliwy jak Bóg we Francji” – skąd to przysłowie? Podobno stanowi nawiązanie do laickości Republiki Francuskiej: Bóg nie musi się już tam troszczyć o wiernych, więc może sam cieszyć się życiem. Poranną kawą z croissantem? Pain au chocolat? Burgundem, setkami serów? Trzydziestoma muzeami sztuki współczesnej? Francja ceni piękno i żywi pietyzm dla kultury. Rzeczywiście, celebrowana sztuka życia, przedmiot zbiorowej dumy, łagodna jak tamtejszy klimat, tradycje wielkiej żywotności kulturalnej, wspomaganej subwencjami publicznymi, uwielbienie dla mody, pragnienie uwodzenia między kobietami i mężczyznami – wszystko to składa się na nieuchwytną gdzie indziej douceur de vivre: pogodę, słodycz życia.
Wreszcie Paryż – to „ruchome święto”, jak napisał Hemingway. Magiczny urok, jakim dla połowy świata emanuje to miasto, nasz Joseph Conrad oddaje słowami jednego ze swych bohaterów: „Dla wszystkich istot ludzkich obdarzonych wyobraźnią Paryż był szczytem cudu”. Nabrzeża Sekwany i już nie tyle wystawa architektury, co pokaz urbanistyki z długimi perspektywami miejskimi, jak choćby z tarasu Trocadero przez Pola Marsowe do École Militaire. Miasto miało szczęście do silnych władców, a ci znów mieli dobrych architektów i nie musieli się zdawać na komisje i kompromisy. O zmianach krajobrazu Paryża decydowali sami, przeważnie dobrze. To nie przypadek, że Paryż był też światową stolicą malarstwa; aż do wojny dzierżył rekord liczby malarzy na kilometr kwadratowy.
Wszyscy wiedzą o południku zerowym, który przebiega przez Londyn, a ściślej przez jego przedmieście – Greenwich. Wcześniej jednak, przed 1884 r., to Paryż wyznaczał południk zerowy i ciekawie to upamiętniono – w paryski bruk, w historycznych miejscach, przez które ten południk przebiegał, dyskretnie wtłoczono ponad sto płytek. Holenderski dziennikarz Philip Freriks odszukał i opisał cały ten unikalny pomnik, książka ukazała się nawet w Polsce, choć mało kto nawet we Francji pamięta o śladzie tej francuskiej mocarstwowości.
„Południk Paryża” stracił pierwszeństwo w świecie, ale Francja ciągle czaruje obcokrajowców. Czym? To nie złudzenie. Trzy różne wybrzeża, bogactwo różnorodnych krajobrazów, setka gotyckich katedr z okresu, kiedy jakieś szaleństwo twórcze ogarnęło ich przodków. Francuzi dobrze żyją – naprawdę liczni mają swoje résidence secondaire, dom na wsi, gdzie wino przy stole smakuje lepiej. Francja to kraj najczęściej odwiedzany na świecie, gości zwykle 85 mln turystów rocznie, wyprzedza USA (70 mln) i Hiszpanię (65 mln). Także inwestorzy zagraniczni, zwłaszcza Amerykanie, walą do Francji drzwiami i oknami, nie mówiąc już o zwykłych ludziach, którzy marzą, by spędzić przynajmniej „Lato w Prowansji”.
No i to ciągle kraj nowoczesny. Pociąg TGV jest jednym z najszybszych na świecie (należał do niego nawet światowy rekord prędkości – 567 km/h, potem Francuzów wyprzedzili Japończycy i Chińczycy). TGV – który jest drogi, bo musi mieć osobne torowisko – już prawie czterdzieści lat temu połączył dwa największe miasta kraju. Nie trzeba było nawet zaglądać do rozkładu: z Paryża do Lyonu pociąg odchodził o każdej pełnej godzinie, by dokładnie w 2 godziny pokonać dystans 401 km. Z centrum do centrum. To Francuzi stworzyli największą na świecie energetykę jądrową (dostarcza 75% krajowej energii elektrycznej), wyprzedzają innych w budowaniu nowej i pożytecznej energetyki odnawialnej. Z drugiej strony, w pierwszych latach po 2000 r. zapanował jakiś pesymizm, przekonanie, że Francja zostaje w tyle. Od książki Nicolasa Bavereza „La France qui tombe” („Francja, która pada”) powtarzano, że zbyt długo Francja upajała się mitem rewolucji, a w istocie Francuzi wcale nie chcą się reformować, są konserwatywni, niby przedsiębiorczy, a w gruncie rzeczy antykapitalistyczni. Przecież w Europie nie ma drugiego takiego kraju, gdzie ciągle działa skrajna lewica i trockiści, a na prezydenta uporczywie kandydują kobiety, które niosą sztandar pod nazwą „Walka Robotnicza”.
Kto pamięta, że to Francja podarowała Ameryce Statuę Wolności? Najbardziej amerykański z amerykańskich symboli zaprojektowali i opłacili Francuzi. Wiadomo, role się odwróciły: Ameryka dominuje w świecie symboli. Dziś George Gershwin nie napisałby zapewne swego poematu symfonicznego „Amerykanin w Paryżu”, raczej myślałby o tytule „Francuz w Nowym Jorku”. Jeszcze w 1967 r. wydawca i dziennikarz Jean-Jacques Servan-Schreiber opublikował wielki esej polityczny „Wyzwanie amerykańskie”, alarmując, że Europa, a zwłaszcza Francja przegrywa z Ameryką bitwę o nowoczesność. Elity od dawna postrzegały świat w kategoriach rywalizacji idei Francji z przesłaniem Ameryki. Francja broni swego modelu demokracji, swego „modelu społecznego”. I przegrywa z modelem amerykańskim, a na pewno z amerykańską dominacją w świecie. Ale nie ustaje w rywalizacji. I może ważniejsze nawet: Francja podtrzymuje dziś zachwiane marzenie o silnej Europie, tak potrzebnej wszystkim słabszym krajom, w tym zwłaszcza Polsce.
Ta walka o „swój model” to na przykład tzw. wyjątek kulturalny, czyli przepisy prawne, które nie pozwalają traktować dóbr kultury jak zwykłych towarów w obrocie międzynarodowym, to dotacje dla francuskiej i europejskiej produkcji filmowej (by nie doprowadzić do zalania kraju tańszymi filmami amerykańskimi: w Europie odbiorcy kina amerykańskiego stanowią przeważnie 90% widowni, ale w samej Francji – tylko 60%). Ustawę o tzw. jednolitych cenach książek wprowadzono we Francji na początku lat 80. Chodziło o to, by księgarnie sieciowe nie wyparły małych tradycyjnych bukinistów. Czy to dobrze? W każdym razie do Francji przez lata należał rekord świata w liczbie wydawanych książek na jednego mieszkańca. Nowy sezon literacki, zaraz po wakacjach, budzi zawsze wielkie zainteresowanie.
Wreszcie współcześni Polacy powinni zachować sympatię dla Francji, choć dziś niestety nie jest już tak modna, jak dawniej. Choćby z wdzięczności za przygarnięcie Chopina: to dzięki niej przestał być geniuszem nieznanym. Żadna inna stolica na świecie nie ma tak pięknego pomnika Mickiewicza. Tuż koło placu Alma, przyjrzyjcie się uważnie postaci wielkiego Adama: wyciąga ramię tak, że wiemy, co by nam chciał dziś powiedzieć. Wreszcie, w kościele Saint Séverin, ulubionym kościele Polaków uciekinierów z okresu Wielkiej Emigracji, w lewej nawie wisi obraz Madonny ze wzruszającym do niej wezwaniem: „Pani, ku ratunkowi naszemu pospiesz się”. Nie pospieszyła się, ale to już temat na zupełnie inną opowieść.