Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Frekwencja 350. Natura kryształu - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
29 kwietnia 2024
39,00
3900 pkt
punktów Virtualo

Frekwencja 350. Natura kryształu - ebook

Przybysze z planety Uldri powołali do życia na Ziemi hybrydę obu ras. Dziewczyna o imieniu Korwetta, która dorastała w nieświadomości swojego pochodzenia, podejmuje rolę tłumaczki obu cywilizacji. Angażuje się przy tym w upragniony związek z komandorem Akademii Astronautyki, Robertem. Przybysze konstruują na Ziemi cenny dla nich kryształ. Monolit stymuluje rozwój ludzi, odsłaniając jednak przy tym ich deficyty. Przed powrotem na Uldri goście ostrzegają Ziemian, by w kryzysie ozdrowieńczym nie ulegli lękom i iluzji. Wkrótce do Ziemi zbliża się potężny okręt. Najeźdźcy żądają wydania kryształu. Z ziemskiego kosmodromu startuje statek z monolitem na pokładzie. Komu z jego załogi uda się przetrwać kontakt z nieznaną potęgą? Jakie siły kosmiczne ujawnią się w obliczu konfliktu? Czy weterani powracający na Ziemię to wciąż ci sami ludzie, którzy ją opuszczali? Czy miłość Roberta i Korwetty przetrwa w radykalnie zmienionych okolicznościach?

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397062917
Rozmiar pliku: 1 007 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MIE­SIĄC WSPÓŁ­IST­NIE­NIA

Dni nie do od­two­rze­nia, nie do prze­ce­nie­nia i nie do od­zy­ska­nia. My – oszo­ło­mieni, upo­jeni aurą przy­by­szów – za­chły­snę­li­śmy się na­dzieją. Oni – opa­no­wani, ra­dzi z od­na­le­zie­nia swo­ich tu, w re­wi­rze ob­cego słońca – od­dali się przy­wra­ca­niu im spraw­no­ści. An­ga­żo­wali się też uczci­wie w spo­tka­nia z nami. Nad­mor­skie mia­sto Sol­land trwało w sta­nie eks­cy­ta­cji od mo­mentu lą­do­wa­nia go­ści z Uldri. W Aka­de­mii Astro­nau­tyki – mi­li­tar­nej uczelni, dla któ­rej me­tro­po­lia po­wstała – ty­powe ak­tyw­no­ści ze­szły na boczny tor. Kli­mat Sol­landu in­spi­ro­wał Zie­mię nie tylko ka­na­łami mass me­diów. Wi­bro­wał też na­ma­cal­nie w ete­rze, bu­dząc w lu­dziach ma­rze­nia. To był czas, kiedy Oni na­prawdę żyli po­śród Nas!

Z dzien­ni­ków „In­ter­stel­lar, czyli po omacku do gwiazd”

Dla nie­mal peł­no­let­niej już Kor­wetty Bur­chard był to czas szczę­ścia. Świa­doma rzew­nej hi­sto­rii swo­jego imie­nia wo­lała zde­cy­do­wa­nie skrót „Wett”, który Ro­bert wy­ma­wiał tak, by od­dać psze­niczny ko­lor jej wło­sów. Mie­siąc temu, w pa­mięt­nym dniu kon­taktu, unik­nęła śmierci cu­dem, wy­kre­owa­nym przez wielu. Prze­ło­mową rolę ode­grał ma­newr lą­du­ją­cych Ko­smi­tów. Z ry­zy­kanc­kiej asy­sty i udziału stu­den­tów tłu­ma­czył się ko­man­dor Bry­niar­ski. Wcią­gnięta w cen­trum ak­cji Kor­wetta wy­ło­niła się wów­czas ze spo­łecz­nego cie­nia – tylko ona mo­gła pod­jąć rolę tłu­maczki obu cy­wi­li­za­cji.

Uldryj­czycy nie­wiele wy­ra­żali gło­sem, a je­śli już wy­da­wali dźwięki, można było po­zaz­dro­ścić im ich za­kresu. Się­gał bo­wiem re­je­strów nie­do­stęp­nych ludz­kiemu uchu. Jed­nak nie to było prze­szkodą w kon­tak­cie, tylko słaba prze­kła­dal­ność jed­nego ję­zyka na drugi. Dla­tego roz­mowa po­le­gała na od­bio­rze i emi­sji my­śli jako wi­bra­cji ener­gii, a uprasz­cza­jąc po ludzku – na te­le­pa­tii.

Kor­wetta prze­szła w tym chrzest bo­jowy przy eks­tre­mal­nych emo­cjach, które to­wa­rzy­szyły lą­do­wa­niu przy­by­szów. W obec­nych, spo­koj­niej­szych dniach mie­wała wąt­pli­wo­ści, czy do­brze tłu­ma­czy in­ten­cje ko­ry­fera Tra­gu­eriego – uldryj­skiego ka­pi­tana. Jego cier­pli­wość i ak­cep­ta­cja utwier­dzały ją jed­nak w prze­ko­na­niu, że może ufać swo­jemu od­bio­rowi. Czego chcieli go­ście od Ziemi? Wy­ru­sza­jąc z Uldri, ni­czego poza od­na­le­zie­niem za­gi­nio­nej tu wcze­śniej eks­pe­dy­cji Co­th­leya – pio­nier­skiego ko­ry­fera, wiel­bio­nego na ro­dzi­mej pla­ne­cie. Po­tem uznali z po­korą, że Zie­mia stała się dla nich miej­scem te­stu i na­uki, choć śred­nia wi­bra­cyjna była tu za ni­ska na bez­pieczny kon­takt. Jak jed­nak po­ka­zał mo­ment współ­dzia­ła­nia przy lą­do­wa­niu, Zie­mia­nie (znani po­dobno w ko­smo­sie jako Ma­ha­bo­ria­nie) zdolni byli do za­ska­ku­ją­cych i po­moc­nych wzlo­tów fre­kwen­cji.

Kor­wetta po­znała Co­th­leya prze­lot­nie – o ile można tak na­zwać kon­takt z jego szkie­le­tem. Wi­działa go tylko raz pod­czas wi­zyty w ka­bi­nie bo­li­daru – statku mię­dzy­gwiezd­nego, za­par­ko­wa­nego na głów­nym placu AcAs, czyli Aka­de­mii Astro­nau­tyki. Bo­li­dar ce­lowo lą­do­wał tu­taj, a nie na od­da­lo­nym nieco ko­smo­dro­mie, a te­raz tkwił jak me­mento po­śród bu­dyn­ków uczelni. Nie po­zwa­lał za­po­mnieć o uszko­dzo­nych cia­łach na po­kła­dzie. Mimo od­strę­cza­ją­cego wy­glądu Co­th­ley­owych ko­ści i stia­mów – twar­dych czę­ści układu świa­tło­chłon­nego – Kor­wettę ude­rzyła bi­jąca zeń prze­dziwna tkli­wość, a za­ra­zem siła. Co­th­ley ro­bił wra­że­nie, na­wet tak nie­kom­pletny. Na szczę­ście żył i miał się le­piej niż w chwili od­na­le­zie­nia.

Ską­d­inąd jego wy­gląd w oczach Zie­mian był nie­wiele gor­szy od wy­glądu zdro­wych Uldryj­czy­ków, gdyż ludz­kie oko nie od­bie­rało w ca­ło­ści ich widma. Dla­tego przy­by­sze nie po­ka­zy­wali się już lu­dziom bez okry­cia, po­mni tak zwa­nego kon­taktu ze­ro­wego, który skoń­czył się tra­ge­dią ko­ryfu Co­th­leya, jak rów­nież do­wódcy sol­landz­kiej AcAs. Ra­dzili so­bie, roz­py­la­jąc lepki ae­ro­zol na nie­wi­doczne dla Zie­mian, de­li­katne war­stwy swo­ich ciał. Po tym za­biegu wy­glą­dali jak mie­niące się tę­czo­wymi kro­plami me­duzy czy też ameby z wto­pio­nym w ciało ciem­nym drzew­kiem szkie­letu. Te po­kaźne istoty swo­bod­nie po­ru­szały się w po­wie­trzu, na­bie­ra­jąc cza­sem du­żych pręd­ko­ści. Wi­dok był w su­mie sym­pa­tyczny, zwłasz­cza po przy­zwy­cza­je­niu się do niego. Ale we­dług sa­mych przy­by­szów nie miał on wiele wspól­nego z praw­dziwą fe­erią barw ich świe­tli­stych ciał. Barwy te nie były przy­pad­kowe – od­da­wały po­ziom ogól­nego roz­woju i sa­mo­po­czu­cia miesz­kańca Uldri.

Na szkie­let Co­th­leya nie dało się ni­czego roz­py­lić, gdyż bra­ko­wało mu wierzch­niej war­stwy ciała. Tra­gu­eri wy­ja­śnił Kor­wet­cie, że stan Co­th­leya – choć lep­szy niż po­zo­sta­łych człon­ków fe­ral­nego ko­ryfu, od­osob­nio­nych w spe­cjal­nej ka­ju­cie – jest wciąż zły. Nie­wy­star­cza­jąco się po­pra­wił mimo re­ani­ma­cji na pla­ne­to­idzie Eros, słu­żą­cej te­raz Ko­smi­tom za bazę, na któ­rej wpro­wa­dzili wiele wa­run­ków wła­snej pla­nety. Naj­wy­raź­niej po­trzebna była sil­niej­sza in­ter­wen­cja. Tra­gu­eri i jego przy­boczni (po uldryj­sku try­fe­rzy) ob­my­ślali plan do­pro­wa­dze­nia ko­ryfu Co­th­leya do stanu, który po­zwo­liłby na trans­port do oj­czy­zny. ­Co­raz czę­ściej wspo­mi­nali o syn­te­zie ja­kie­goś krysz­tału po­przez sy­ner­gię emi­sji po­bli­skich ciał nie­bie­skich. Tego jed­nak Kor­wetta nie pod­jęła się tłu­ma­czyć, gdyż prze­kra­czało to jej – i tak sze­ro­kie – moż­li­wo­ści poj­mo­wa­nia nie­zna­nych Ziemi zja­wisk.

Moż­li­wo­ści te za­ist­niały wsku­tek zu­chwa­łego ze­spo­le­nia w jej em­brio­nie cech ziem­skich i uldryj­skich. Do­ko­nał tego przed osiem­na­stu laty nie kto inny, tylko ko­ry­fer Tra­gu­eri, w ra­mach nie­jaw­nej eks­pe­dy­cji na Zie­mię. Kor­wetta do­świad­czała te­raz wąt­pli­wej ła­ski by­cia hy­brydą. Do­brze, że choć fi­zycz­ność mam w pełni z pla­nety, na któ­rej przy­szło mi żyć!, my­ślała nie­raz z iro­nią. Nie pod­dała się do­głęb­nym ba­da­niom bio­lo­gii jej ciała, gdyż do­piero nie­dawno od­kryła, że jest skut­kiem ko­smicz­nego eks­pe­ry­mentu. Nie zdą­żyła albo uni­kała te­matu…

W końcu żad­nych za­strze­żeń do jej ciała nie zgła­szał męż­czy­zna jej ma­rzeń, speł­nio­nych też przed mie­sią­cem – dwu­krot­nie od niej star­szy ko­man­dor Ro­bert Bry­niar­ski. Oka­zał się jed­nak za młody, by po kry­zy­sie wła­dzy ob­jąć sta­no­wi­sko Szefa Bez­pie­czeń­stwa sol­landz­kiej Aka­de­mii Astro­nau­tyki. Wi­ce­ad­mi­rał Ale­xan­der Hold, który prze­jął do­wo­dze­nie uczel­nią po zmar­łym tra­gicz­nie ad­mi­rale Ste­ve­nie Fu­gle­rze, po­zo­sta­wił szta­bowi de­cy­zję co do tej new­ral­gicz­nej funk­cji. Ta­jem­nicą po­li­szy­nela było, że po­pie­rany przez Holda Ro­bert Bry­niar­ski, któ­rego bra­wu­rze Uldryj­czycy za­wdzię­czali oca­le­nie ko­ryfu Co­th­leya, a Kor­wetta ży­cie, nie mógł stać na straży bez­pie­czeń­stwa Aca­demy of Astro­nau­tics in Sol­land. Nie tyle z po­wodu wieku, ile dla­tego, że we wspo­mnia­nej ak­cji po­gwał­cił pro­ce­dury mi­li­tar­nej uczelni. On sam zaś – zde­gra­do­wany przez Fu­glera i za­raz przy­wró­cony w ran­dze przez Holda – o awan­sie nie ma­rzył. Był wdzięczny przy­by­szom za ob­ró­ce­nie tu­tej­szego dra­matu w… no wła­śnie, w co? Naj­pierw w wy­cze­kany stan rów­no­wagi, po­tem w chwiejny, ale wy­raźny pro­gres.

Bry­niar­ski prze­ko­nał się, że nie­ła­two na­dą­żać za in­wen­cją go­ści z Uldri, ale ob­ser­wo­wał ich z po­dzi­wem. Wszystko wy­da­wało się przy nich pro­ste, płynne i tak po­zba­wione ogra­ni­czeń, że aż obce przy­wyk­łym do trudu Zie­mia­nom. Ro­bert uwie­rzył pra­wie, że przy­by­sze znajdą spo­sób na uzdro­wie­nie swo­ich ran­nych. Bo i czas zda­wał się z nimi współ­pra­co­wać. Jed­no­cze­śnie do­strzegł, że w ich obec­no­ści kon­tak­tuje się z nie­chcia­nymi uczu­ciami, co mniej mu się po­do­bało. Ale ta­kich sta­nów do­świad­czał już w obec­no­ści Kor­wetty i mu­siał przy­znać, że choć mało mę­skie, roz­pusz­czały ży­ciowy ba­last.

At­mos­fe­rze od­re­al­nie­nia Ro­bert za­wdzię­czał pew­nie też to, że w śro­do­wi­sku nie wy­ty­kano mu związku z Kor­wettą. W obec­nej optyce był to zwią­zek z mię­dzy­ra­sową tłu­maczką o uldryj­skim ry­sie, a nie z dziew­czyną tuż po ma­tu­rze. Nie­któ­rych za­sta­na­wiało, czy Bry­niar­ski cza­sem nie miał z nią ro­mansu, gdy była jesz­cze uczen­nicą Ze­społu Eks­pe­ry­men­tal­nego, który pro­wa­dził z ra­mie­nia AcAs. Mało kto wie­dział, że ostat­nią klasę ukoń­czyła poza Ze­spo­łem. W jej oczach ta ba­ni­cja była skut­kiem przy­ziem­nego ir­ra­cjo­nal­nego lęku zbyt po­praw­nego ko­man­dora. W końcu jed­nak się opa­mię­tał, my­ślała z sa­tys­fak­cją, wi­dząc, że prze­stał mie­rzyć ją ste­reo­ty­pami. Choć i ją do­pa­dały cza­sem, ba­nalne jej zda­niem, ziem­skie miary w po­staci ko­men­ta­rzy ko­le­gów. Od­wal­cie się, hi­po­kryci!, od­po­wia­dała im wtedy w my­śli. Nie ma­cie po­ję­cia, ja­kim kosz­tem wy­rwa­li­śmy światu to, co mamy!

Funk­cji Szefa Bez­pie­czeń­stwa AcAs nie ob­jął też ró­wie­śnik i przy­ja­ciel Ro­berta – ko­man­dor Ka­je­tan Brandt – z nie­poda­wa­nych do wia­do­mo­ści pu­blicz­nej po­wo­dów. Sztab Aka­de­mii za­mie­rzał po­wie­rzyć ją, star­szemu nieco od oby­dwu, ko­man­do­rowi Eri­cowi War­re­nowi. Wiel­kiego wy­boru nie było, gdyż naj­star­szych ofi­ce­rów zde­gra­do­wano za współ­pracę z de­mo­nicz­nym ad­mi­ra­łem Fu­gle­rem. Co do rze­tel­no­ści elekta War­rena, gra­ni­czą­cej w oczach wielu ze sztyw­no­ścią za­sad, nie było wąt­pli­wo­ści. Ale Eric War­ren ja­koś nie pa­so­wał do la­bil­nej cza­so­prze­strzeni (jak zwali obecny stan rze­czy astro­nauci z AcAs), którą zda­wali się wy­twa­rzać przy­by­sze. Gu­bił się nieco w roli stróża po­rządku w chwili, gdy po­rzą­dek spon­ta­nicz­nie na­rzu­cali Uldryj­czycy. Iry­to­wało go wy­raź­nie, że po­sie­dze­nia sztabu i se­natu za­stą­piły te­raz mi­tingi z udzia­łem ca­łej spo­łecz­no­ści Aka­de­mii, pod prze­wod­nic­twem istoty zwa­nej Tra­gu­erim. Ob­wiesz­czała je Kor­wetta i ona je tłu­ma­czyła. Cza­sem w tych wie­cach brały udział na­wet trzy obce istoty, któ­rym w su­mie nie dało się nic za­rzu­cić, ale War­ren wo­lałby, by jak naj­szyb­ciej opu­ściły Zie­mię.

Nie­stety więk­szość ka­dry za­chwy­ciła się moż­li­wo­ściami, ja­kie da­wała ob­ser­wa­cja przy­by­szów. Ko­le­dzy ko­man­dora War­rena chło­nęli wie­ści o ży­ciu w skali szer­szej od ziem­skiej. Na każ­dym z wie­ców stu­denci i pra­cow­nicy szkoły nie­mal spi­jali słowa z ust Ko­smi­tów, a wła­ści­wie z ust Kor­wetty. Dziew­czyny zna­nej wcze­śniej War­re­nowi jako jedna z uczen­nic ze­społu, który Bry­niar­ski przy­go­to­wy­wał do stu­diów astro­nau­tycz­nych, a od nie­dawna jako jego ko­chanka. Cóż ro­bić, skoro do­wo­dzący te­raz ad­mi­rał Hold to­le­ro­wał, a na­wet wspie­rał za­równo Uldryj­czy­ków, jak i Kor­wettę!

Bry­niar­ski za­skar­bił też so­bie względy obec­nego pre­zy­denta Sol­landu, któ­remu zbie­giem oko­licz­no­ści ura­to­wał wnuka w cha­osie uldryj­skiego lą­do­wa­nia. No cóż, Eric War­ren opu­ścił wów­czas miej­sce ry­zy­kow­nych zda­rzeń, nie zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­towi na­dziei. Ale każdy roz­sąd­nie my­ślący czło­wiek by tak po­stą­pił, ra­tu­jąc przy­naj­mniej sie­bie od nie­mal pew­nej śmierci. Nie można prze­cież li­czyć na cuda! War­ren nie spo­dzie­wał się więc te­raz ser­decz­nego wspar­cia władz mia­sta czy też rządu Re­gionu Od­zy­ska­nego, który też ho­łu­bił przy­by­szów z ko­smosu. Ale szef bez­pie­czeń­stwa in spe zda­wał so­bie sprawę, że sym­pa­tia władz na pstrym ko­niu jeź­dzi i nie­jed­no­krot­nie zmieni się jesz­cze po­li­tyka. Po­li­tyką zaś nie warto zbyt­nio za­wra­cać so­bie głowy, bo szcząt­kowe ar­mie re­gio­nów pla­nety już pra­wie w ca­ło­ści się roz­bro­iły. Na­to­miast Aka­de­mie Astro­nau­tyki, w za­mie­rze­niach trzy prężne ra­miona współ­dzia­ła­jące przy pe­ne­tra­cji ko­smosu, jak też chro­niące Zie­mię przed ewen­tu­alną z niego in­wa­zją, broń po­sia­dać mu­siały, i to nie byle jaką. I sol­landzka Aka­de­mia użyła jej przed ćwierć­wie­kiem, czego owoce wła­śnie zbie­rała. O ile więc rządy, nie­zo­rien­to­wane w szcze­gó­łach ba­dań ko­smosu, nie na­rzu­cały Aka­de­miom swo­jej woli, zwłasz­cza te­raz, gdy uldryj­ska wie­dza była trudna do po­ję­cia na­wet dla ko­smo­lo­gów, o tyle spo­łe­czeń­stwo wy­ma­gało od do­wód­ców AcAs przej­rzy­sto­ści i mo­ral­no­ści. I w tej kwe­stii wi­zje War­rena i Bry­niar­skiego nie za­wsze były spójne. Ale to też nie spę­dzało snu z po­wiek pierw­szemu z nich, mimo chwi­lo­wej po­pu­lar­no­ści dru­giego. Al­bo­wiem za po­tknię­cia mi­li­tar­nej uczelni roz­li­czany był głów­no­do­wo­dzący ad­mi­rał, któ­rego wspie­rał w de­cy­zjach sztab i se­nat… Cie­kawe, jak Hold za­re­aguje na uldryj­ski po­mysł, który wy­kro­czy poza ludzką wie­dzę?, my­ślał Eric War­ren, sły­sząc wzmiankę o ja­kiejś sy­ner­gii czy syn­te­zie ener­gii gwiazd. Za­ufa bez­gra­nicz­nie tym me­du­zom, czy jed­nak bę­dzie ostrożny?PO­DEJ­RZANA SYN­TEZA

Ro­bert Bry­niar­ski otwo­rzył oczy z prze­czu­ciem, że dziś wy­da­rzy się coś waż­nego. Prze­chy­lił się w stronę okna, sta­ra­jąc się nie po­ru­szyć Kor­wetty, która spała z głową wtu­loną w do­łek pod jego oboj­czy­kiem. Obu­dziła się, jak zwy­kle przy naj­lżej­szym jego drgnie­niu. Przy­lgnęła do niego ca­łym cia­łem i wy­mam­ro­tała:

– Cześć, ko­cha­nie, która go­dzina?

– Siódma. I ko­lejny bez­chmurny dzień! – od­rzekł z uśmie­chem. – To cie­kawe, bo gdy Fu­gler ste­ro­wał po­godą, w czerwcu cią­gle lało… O któ­rej masz randkę z Ko­smi­tami?

– O dzie­sią­tej… Zdążę jesz­cze za­pro­gra­mo­wać pra­nie, mamy za­le­gło­ści. – Chwy­ciła le­żą­cego na szafce pi­lota i skie­ro­wała go w stronę pa­ka­mery.

Drzwi schowka roz­su­nęły się i wy­je­chał stam­tąd kosz pe­łen gar­de­roby. Chciała tylko obej­rzeć jego za­war­tość, bo nie­spieszno jej było ru­szać się z łóżka.

– Zlećmy to Te­dowi, co? – Ro­bert wy­jął jej pi­lota z ręki.

We­zwał ro­bota, który spę­dzał noce w po­miesz­cze­niu go­spo­dar­czym, od­kąd ona tu za­miesz­kała. TD3 nie był człe­ko­kształtny, ale i tak pe­szyła ją jego obec­ność w sy­pialni. Może dla­tego, że za­cho­wy­wał się zbyt in­te­li­gent­nie… Te­raz ten cy­lin­dryczny, gra­fi­towy obiekt przy­był bez­sze­lest­nie na we­zwa­nie wła­ści­ciela. Za­mru­gał nie­bie­skimi lamp­kami i po­mknął w stronę ko­sza. I co te­raz? – Kor­wetta za­dała Ro­ber­towi py­ta­nie sa­mym sku­pio­nym wzro­kiem.

– Wy­ko­rzy­stam twój czas bar­dziej kon­struk­tyw­nie niż na pra­nie. – Za­mknął ją w ra­mio­nach, gdy przy­lgnęła do niego na po­wrót. – To zna­czy do­py­tam, o co cho­dzi z tą syn­tezą krysz­tału.

Po­słała mu kar­cące spoj­rze­nie i za­śmiała się ci­cho.

– Mu­szę być w ro­bo­cie o dzie­wią­tej, Wett – wes­tchnął i roz­luź­nił uścisk.

Prze­to­czyła się po łóżku i wsparła na łok­ciach.

– My­śla­łam, że wtorki masz wolne – rzu­ciła w po­wie­trze.

– Te­sty na wa­sze eg­za­miny wstępne! – rzekł to­nem uspra­wie­dli­wie­nia i się pod­niósł. – Po­ga­damy przy śnia­da­niu? – rzu­cił w dro­dze do ła­zienki.

– To ja je zro­bię, za­jęty ko­man­do­rze! – Za­wią­zała chu­stę pla­żową na na­gim ciele. Nie cier­piała szla­fro­ków, na­wet ką­pie­lo­wych. – Tylko tak jak wczo­raj nie bę­dzie ci sma­ko­wało!

– Coś ta­kiego mó­wi­łem!? – od­krzyk­nął, my­jąc zęby.

Po­dą­żyła za nim, by zmie­rzyć się z te­ma­tem. Zbyt wolno, bo on już się go­lił.

– Bar­dzo się sta­ra­łeś nie mó­wić, ale krzy­wi­łeś się przy pra­żo­nej fa­soli – wy­po­mniała.

– Gdzieżby! – Prze­do­brzył z tym zdzi­wie­niem, pew­nie z pre­me­dy­ta­cją. – Ale zróbmy śnia­da­nie ra­zem – za­pro­po­no­wał i wszedł pod prysz­nic.

Uchy­liła drzwi ka­biny i rzu­ciła do jej wnę­trza:

– A co do mo­ich eg­za­mi­nów na AcAs, to kto mi pod­pi­sze zgodę: ty czy matka?

Chyba nie usły­szał, więc wsu­nęła się za nim. Jej chu­sta prze­mo­kła od razu.

– Osiem­nastkę for­mal­nie koń­czę do­piero we wrze­śniu – przy­po­mniała. – Pod­pi­szesz zgodę?

– Ja!? – par­sk­nął śmie­chem, roz­bry­zgu­jąc wodę. – Nie prze­ją­łem opieki praw­nej nad tobą!

– Ja­sne, że też na to nie wpa­dłam – uśmiech­nęła się z iro­nią. – Matka nie zrobi pro­blemu po roz­sta­niu z oj­cem… A ja po­win­nam te­raz ostro po­ćwi­czyć, co? – Spo­waż­niała. – Czy roz­luź­nia­cie za­sady przez wzgląd na wi­zytę z ko­smosu?

– Za­po­mnij! – Ro­bert zre­du­ko­wał stru­mień. – I pil­nuj się, bo w ko­mi­sji jest nasz nowy pra­cow­nik.

Płci żeń­skiej, do­my­śliła się, cze­ka­jąc na ciąg dal­szy. Zrzu­ciła chu­stę i sta­nęła pod dy­szą z ru­mian­ko­wym na­pa­rem. Rob na­my­dlił się wol­niej niż zwy­kle, wa­żąc dal­sze słowa.

– Pod­po­rucz­nik Ga­lina Dahl może nie mieć skru­pu­łów – do­koń­czył.

Kor­wetta prych­nęła bar­dziej po­gar­dli­wie, niż za­mie­rzała.

– Przez za­zdrość o cie­bie? – za­py­tała cierpko.

– Przez to, że ją spo­nie­wie­ra­łem pu­blicz­nie na placu – wes­tchnął. – Gdy wa­żyły się losy twoje i le­gen­dar­nego Co­th­leya. – Spłu­kał pianę z wło­sów. – Do­brze, że nie wi­dzia­łaś na­gra­nia. – Spu­ścił wzrok. – Ona co prawda twier­dzi, że ro­zu­mie sy­tu­ację, ale prze­pro­szę ją ofi­cjal­nie na in­au­gu­ra­cji… A ty po­win­naś so­bie spo­koj­nie po­ra­dzić po trzech la­tach w Ze­spole.

– I roku od­wyku – do­dała. – Na wy­gna­niu mia­łam wy­lane na tre­ningi i ciało mam nie dość…

– Masz dość, za­rę­czam! – prze­rwał. – Na wstępne aż nadto. A wy­gna­łaś się prze­cież sama.

Gdy za­pro­te­sto­wała, przy­gar­nął ją do sie­bie. I zi­gno­ro­wał na chwilę ucie­ka­jący czas.

– Zmo­ty­wo­wa­łeś mnie – szep­nęła, od­da­jąc mu po­ca­łu­nek.

– Ale nie pró­buj żad­nych salt! – Wró­cił my­ślą do te­stów. – Tego za­bra­niam po ta­kiej prze­rwie!

Włą­czył osu­szarkę i uniósł brwi w zdzi­wie­niu, bo roz­py­liła mgiełkę o in­ten­syw­nym za­pa­chu. Kor­wetta uśmiech­nęła się nie­win­nie, gdyż wczo­raj wlała w nią am­pułkę olejku mig­da­ło­wego. Nie­me­tro­sek­su­alny ko­man­dor Bry­niar­ski na szczę­ście tego nie sko­men­to­wał. On pre­fe­ro­wał ba­zową czy­stość, ona lu­biła eks­pe­ry­men­to­wać z do­bro­dziej­stwami Ziemi – co in­nego loty, gdzie ascezę go­towa była zno­sić bez skargi… W po­koju wcią­gnęła śli­zgowy dres i spraw­dziła, jak ro­bot po­se­gre­go­wał pra­nie, pod­czas gdy Ro­bert ubie­rał się w co­dzienny, ko­bal­towy mun­dur Aka­de­mii. Po­tem zro­bili ra­zem ka­napki ze wszyst­kiego, co było pod ręką.

– I co z tą syn­tezą krysz­tału, słonko? – za­gad­nął mię­dzy kę­sami.

– Nie od­pusz­czasz mi tam, gdzie mam braki. – Prze­łknęła ostat­nią por­cję ba­kła­żana i ode­brała od TD3 po­ranną kawę. – Nie ro­zu­miem tej idei Tra­gu­eriego, Rob. Ni­czego po­dob­nego Zie­mia nie wi­działa. Sam to pew­nie czu­jesz, dla­tego py­tasz…

Mach­nął ręką nad sto­łem dla uję­cia spra­wie cię­żaru.

– Zie­mia nie wi­działa wielu rze­czy, które dla Uldryj­czy­ków są prost­sze od od­da­nia mo­czu – od­rzekł z peł­nymi ustami.

Ro­ze­śmiała się, bo mo­czu aku­rat Uldryj­czycy nie od­da­wali.

– Ale ta sy­ner­gia pla­net jako istot ży­wych? – mó­wił da­lej. – I ma z tego po­wstać… krysz­tał o wła­ści­wo­ściach uzdra­wia­ją­cych?

Nie­pew­nie ski­nęła głową. Czuła cień od­po­wie­dzial­no­ści za tych go­ści z ko­smosu.

– Sam wi­dzisz, jak to brzmi – po­wie­działa. – Wolę, byś o szcze­góły zwró­cił się do źró­dła. Za­py­taj dziś na mi­tingu, ple­ase, a ja będę tłu­ma­czyć naj­wier­niej, jak się da.

– Do­bra. – Spoj­rzał na ze­ga­rek. – Mu­szę le­cieć, ko­cha­nie. A Gala jest tylko se­kre­ta­rzem ko­mi­sji, prze­wod­ni­czy Idi Mor­tini! – rzu­cił na od­chod­nym.

Kor­wetta pi­snęła z ra­do­ści. Lu­biła z wza­jem­no­ścią we­so­łego ko­man­dora Mor­ti­niego w wieku pięć­dzie­siąt plus, który lada dzień miał awan­so­wać na kontr­ad­mi­rała. Po­wi­nien po­ra­dzić so­bie z nie­chę­cią służ­bistki Ga­liny Dahl do niej. Nie­chę­cią, którą nie­mal ro­zu­miała.PRZE­ŁO­MOWY WIEC

Na długo przed mi­tin­giem aula Aka­de­mii Astro­nau­tyki wy­peł­niła się po brzegi. Pierw­szy jej rząd po­zo­sta­wiano dla władz re­gionu i mia­sta. Co­raz czę­ściej świe­cił pust­kami – głów­nie z po­wodu oma­wia­nych te­ma­tów, ale nie tylko. Do­wo­dzący w AcAs-Sol­land ad­mi­rał Hold miał wra­że­nie, że ci Ko­smici, bez broni i z tra­giczną ziem­ską hi­sto­rią, po­strze­gani są przez rządy Ziemi jako słabi. Za­tem póki co też słabo przy­datni. Nie za­mie­rzał wy­pro­wa­dzać mi­ni­strów z błędu, choć z wie­loma po­ro­zu­mie­wał się po­praw­nie, a na­wet przy­jaź­nie. Na­to­miast ostro za­pro­te­sto­wał prze­ciw ro­dzą­cym się po­my­słom prze­ję­cia uldryj­skich zdo­by­czy tech­nicz­nych. Przy­by­sze go­towi bo­wiem byli dzie­lić się nimi tylko na po­zio­mie teo­rii, nie za­mie­rzali jed­nak prze­ka­zy­wać w ręce lu­dzi żad­nej tech­no­lo­gii. I to wstrzy­mało za­kusy władz. Bo przy­ję­cie świa­to­po­glądu go­ści wy­ma­gało zmiany ziem­skich pa­ra­dyg­ma­tów. Mi­tingi w Aka­de­mii roz­po­częto więc od prób po­go­dze­nia ide­olo­gii obu ras, a zwią­zana z ko­smo­sem ka­dra oka­zała się tu bar­dziej ela­styczna niż rzą­dzący.

Nie zna­czy to, że go­ście mil­czeli na te­mat swo­jej pla­nety. Opo­wia­dali o jej buj­nej fau­nie i flo­rze, ży­ciu w sym­bio­zie z ży­wio­łami na­tury, współ­ist­nie­niu wszyst­kich szcze­bli ewo­lu­cji – o dziwo – bez wy­zy­sku. Opi­sy­wali do­bowy ruch dwu słońc Uldri – So­rii i Cer­miro, jak też rolę dwu jej na­tu­ral­nych pły­nów – wody i ta­jem­ni­czej plary. Wspo­mi­nali o cie­kło­kry­sta­licz­nej tech­no­lo­gii, w ca­ło­ści pod­le­głej na­tu­rze, zmien­no­kształt­nych sprzę­tach co­dzien­nego użytku, sa­mo­sprzą­ta­ją­cych się kwa­te­rach w tak zwa­nych Stoż­kach. Także o zwy­cza­jach gro­mad­nego spo­łe­czeń­stwa, trud­nych do po­ję­cia dla Zie­mian. Nie po­ka­zy­wali fil­mów ani zdjęć ze względu na ogra­ni­czony od­biór zmy­słowy lu­dzi. Wszyst­kie in­for­ma­cje po­da­wali w du­żym skró­cie, za­jęci uzdra­wia­niem swo­ich ran­nych. Obie­cy­wali roz­wi­nąć prze­kaz w bar­dziej sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach. No i było coś jesz­cze, co nie umknęło uwa­dze ad­mi­rała Holda – nie­pew­ność ko­ry­fera Tra­gu­eriego co do tego, ile może prze­ka­zać lu­dziom. Na­wią­zał on do za­sady, która przy­po­mi­nała pierw­szą dy­rek­tywę z filmu Star Trek. Za­zna­czył, że przy­był tu w po­szu­ki­wa­niu Co­th­leya, któ­rego mi­sja nie zo­stała mu w pełni wy­ja­wiona. Dla­tego za­kres współ­pracy z Zie­mią po­wi­nien na­kre­ślić Co­th­ley. Przed­sta­wi­ciele rzą­dów Ziemi póki co nie na­ci­skali. Pa­mię­tali bo­wiem, że Co­th­ley to ten obcy, który dał się po­dejść nie­wiel­kim si­łom ad­mi­rała Fu­glera z Sol­landu. I jesz­cze po­zwo­lił sto­pić wła­sny sta­tek – tak niby no­wo­cze­śnie wy­po­sa­żony! Cóż cen­nego mógłby za­pro­po­no­wać?

Ad­mi­rał Hold brał za do­brą mo­netę skromne za­in­te­re­so­wa­nie władz uldryj­ską fi­lo­zo­fią. Nie wtrą­cały się bo­wiem w kon­takty AcAs z przy­by­szami. Brak lu­dzi z mi­ni­sterstw w pierw­szym rzę­dzie au­dy­to­rium nie mar­twił go więc dziś w zu­peł­no­ści. Część ofi­cjeli po­łą­czyło się jed­nak on­line. Na ich wol­nych miej­scach usia­dło za to dwu spóź­nio­nych stu­den­tów. Hold do­strzegł z nie­po­ko­jem, że uru­cho­mili tam sprzęt – naj­wy­raź­niej bez­wied­nie. Wy­słał do nich ro­bota po­rząd­ko­wego i wy­łą­czył gło­śniki. Go­ście z Uldri byli tuż, tuż.

– Gło­wo­nogi w dro­dze! – nie­świa­domy sy­tu­acji stu­dent szturch­nął ko­legę. – Ko­cham tę la­ta­jącą trzodę!

Głos się nie roz­niósł, ale trans­la­tor wrzu­cił wy­po­wie­dziane słowa na ścienny ekran.

– Szkoda, że imiona mają z dupy! – do­dał jego kom­pan tek­stem na te­le­bi­mie. – I jesz­cze wy­mów dwu­dź­więk… – urwał, bo ro­bot usu­nął go z rzędu dla VIP-ów i skie­ro­wał w górę sali.

Ko­lejne jej rzędy za­jęli już ofi­ce­ro­wie sztabu i pod­ofi­ce­ro­wie w ko­bal­to­wych mun­du­rach. Za nimi spo­czy­wał na­ukowy se­nat w cy­wil­nych sza­ro­ściach i brą­zach. Cały tył auli wy­peł­nili ka­deci Aka­de­mii, odziani w gra­naty prze­mie­szane z bielą.

Do sali we­szła Kor­wetta w to­wa­rzy­stwie go­ści z Uldri: Tra­gu­eriego, Ra­pi­laha i Dia­vune, któ­rzy ma­je­sta­tycz­nie pły­nęli nad nią jak po­ły­skliwe me­duzy. Do­tarli ra­zem do ka­te­dry. Kor­wetta usia­dła w sto­ją­cym tam fo­telu ob­ro­to­wym. Go­ście za­wi­śli ni­czym du­chy tuż nad sto­łem pre­zy­dial­nym. Zmie­nili kształt na po­li­po­waty.

Tra­gu­eri jak zwy­kle przy­wi­tał się ze spo­łecz­no­ścią gar­dłową in­wo­ka­cją. Przy­po­mi­nała w brzmie­niu „Sa­la­mat dar­lam”. Po ko­ry­fe­rze po­wtó­rzyli ten od­głos Dia­vune i Ra­pi­lah. Lu­dzie AcAs od­po­wie­dzieli po­zdro­wie­niem „Sa­la­mat” i lek­kim po­chy­le­niem głów. Spo­glą­dali też ku ka­me­rom, bo mi­ting trans­mi­to­wano wi­de­okon­fe­ren­cją do dwu in­nych szkół astro­nau­tycz­nych na glo­bie: ame­ry­kań­skiej ­Ca­nAm i Sy­be­ryj­skiej Aka­de­mii Gwiezd­nej, zwa­nej w skró­cie SYB-em. No i do lud­no­ści na pla­ne­cie w for­mie ho­lo­prze­kazu me­diów, gdyż obec­ność dzien­ni­ka­rzy w stre­fie go­ści stała się tu ostat­nio zja­wi­skiem po­wsze­dnim.

Tra­gu­eri zwró­cił do Kor­wetty swój pier­ścień gło­wowy, który wień­czyły wy­pustki – dla lu­dzi słabo wi­doczne. Prze­ka­zy­waną myśl ilu­stro­wał de­li­kat­nym, drga­ją­cym dźwię­kiem. Ona dźwięku nie ro­zu­miała, ale od­bie­rała rzecz wi­bra­cyj­nie, czyli – jak zgo­dzili się to na­zy­wać tu­tejsi na­ukowcy – te­le­pa­tycz­nie. Taka na­zwa przed przy­lo­tem Uldryj­czy­ków by­łaby tu bluź­nier­stwem. Te­raz ją ak­cep­to­wano, gdyż mowa o wi­bra­cjach wpra­wiała lu­dzi na­uki w jesz­cze więk­szy nie­po­kój.

– Dziś chcemy z wami po­roz­ma­wiać o syn­te­zie krysz­tału w efek­cie sy­ner­gii od­dzia­ły­wań gwiazd – za­częła Kor­wetta nie­pew­nie, jak zwy­kle na po­czątku se­sji.

Sie­dzący w pierw­szym rzę­dzie Ro­bert po­ru­szył się, za­in­try­go­wany.

– To nie­ty­powy eks­pe­ry­ment, nie­ła­twy do prze­pro­wa­dze­nia, ale może oka­zać się zba­wienny dla ko­ryfu Co­th­leya – kon­ty­nu­owała. – Efekt zma­te­ria­li­zuje się tu, na Ziemi, więc pro­simy was o zgodę na to. Wy­ja­śnimy wszystko, co was za­in­te­re­suje – do­koń­czyła Kor­wetta pew­niej­szym już gło­sem, rada, że zsyn­chro­ni­zo­wała się z ko­smicz­nym men­to­rem.

Tra­gu­eri omiótł salę bły­skami świa­tła z wy­pu­stek, które sta­no­wiły zło­żony na­rząd wzroku. Koń­czyły się one ru­chli­wymi, wi­docz­nymi oczami o gra­na­to­wych tę­czów­kach. Wy­glą­dały baj­kowo, gdy su­nęły w po­wie­trzu. Ko­ry­fer zwró­cił kil­koro z nich do Kor­wetty.

– Przejdę do sedna sprawy – za­częła za nim po chwili dziew­czyna. – Jak nam wia­domo, a wam nie wia­domo… – prze­rwał jej ci­chy pisk, który sta­no­wił sły­szalną frak­cję śmie­chu istoty zwa­nej Ra­pi­la­hem – … gwiazdy to or­ga­ni­zmy żywe.

Kor­wetta do­strze­gła ner­wowe po­ru­sze­nie w trze­cim i czwar­tym rzę­dzie sali. Na­ukowcy pro­te­stują, po­my­ślała, ale Tra­gu­eri nada­wał da­lej.

– Te gwiezdne ist­nie­nia dys­po­nują po­tężną ener­gią, którą pro­mie­niują tak jak wa­sze Słońce – kon­ty­nu­owała za nim, zde­pry­mo­wana. – Ale mogą wzbu­dzić jej znacz­nie wię­cej. O ile taka jest ich in­ten­cja.

Kor­wetta po­czuła, że to zbyt wielka dawka abs­trak­cji nie tylko dla tu­tej­szych na­ukow­ców, ale i dla astro­nau­tów. Tra­gu­eri z pew­no­ścią był tego świa­dom. Chyba po­sta­no­wił dziś zmie­rzyć się z trudną re­ak­cją Zie­mian.

– Chcemy wy­zwo­lić taką in­ten­cję kilku gwiazd z wa­szego ra­mie­nia Ga­lak­tyki – kon­ty­nu­ował jej ustami, prze­su­wa­jąc skan nieba na te­le­bi­mie. – Użyję wa­szych nazw gwiazd i gwiaz­do­zbio­rów… a więc Si­rius A, Orio­nis Delta, Alfa Cen­tauri i Ep­si­lon Eri­dani. Do­dat­kowo, gdyby się udało, do­łą­czymy gwiazdy z Al­de­ba­rana: Bel­la­trix i Ple­jone. – Wska­zał wy­mie­nione kon­ste­la­cje. – Oczy­wi­ście we współ­pracy z wa­szym ro­dzi­mym Słoń­cem, które my znamy jako Ma­ha­bor. Czy są w tej chwili ja­kieś py­ta­nia?

– Tak. – Pro­fe­sor Gi­ver pod­niósł się z rzędu zaj­mo­wa­nego przez pra­cow­ni­ków na­uko­wych. – Ro­zu­miem, że o wy­bo­rze za­de­cy­do­wała od­le­głość?

Tra­gu­eri ski­nął wień­cem ge­stem wy­uczo­nym od Zie­mian. Gi­ver zro­bił to głową.

– Ale mnie bar­dziej in­te­re­suje cała idea. – Kor­pu­lentny astro­fi­zyk za­ka­słał te­raz. – O co cho­dzi z tym wy­zwo­le­niem in­ten­cji?

Tra­gu­eri ob­ró­cił ku niemu kil­koro oczu na le­d­wie wi­docz­nych słup­kach.

– Je­żeli za­łoży pan, pro­fe­so­rze, że kon­tak­tuje się pan ze świa­do­mymi isto­tami, to nie zdziwi pana, że mie­wają one in­ten­cje.

Al­bert Gi­ver wzdry­gnął się nie­znacz­nie.

– Ale mnie już dziwi samo to za­ło­że­nie – wy­rzu­cił z sie­bie, po­de­ner­wo­wany. – Na ja­kiej pod­sta­wie twier­dzi­cie, że gwiazdy to istoty żywe?

– Na pod­sta­wie do­świad­cze­nia, któ­rego aku­rat na­sza cy­wi­li­za­cja ma wię­cej. – Tra­gu­eri był nie­wzru­szony. – Ale ro­zu­miem pana ostroż­ność, pro­fe­so­rze. Za­sto­sujmy więc coś, co na­zy­wa­cie Brzy­twą Ockhama. Czyli upro­śćmy my­śle­nie i nie za­kła­dajmy świa­do­mo­ści gwiazd, a tylko to, że po­tra­fimy wzbu­dzić ich sy­ner­gię.

– Sy­ner­gię ro­zu­mianą jak? – Głos pro­fe­sora zdra­dzał za­gu­bie­nie.

– Jako współ­gra­nie od­dzia­ły­wań, któ­rego efekt jest czymś wię­cej niż ich suma – nada­wał cier­pli­wie ko­ry­fer. – W tym przy­padku efek­tem bę­dzie krysz­tał. Do­pro­wa­dzimy do syn­tezy.

– Można wie­dzieć, jak za­mier­za­cie tego do­ko­nać? – Gi­ver roz­piął koł­nie­rzyk ko­szuli.

– Po­przez wy­zwo­le­nie szcze­gól­nego typu emi­sji u tych ciał. I ze­spo­le­nie jej.

Tra­gu­eri od­po­wia­dał na tyle oględ­nie, że nikt nie był w sta­nie po­twier­dzić ani za­prze­czyć. Kor­wetta za­sta­na­wiała się, czy we­sprą to ja­kieś kon­krety.

– Hmm – wy­ra­ził nie­do­wie­rza­nie Gi­ver. – Mnie jed­nak to nie prze­ko­nuje…

– A co by pana prze­ko­nało, pro­fe­so­rze? Po­da­nie wzoru trans­for­ma­cji ener­gii?

Gi­ver za­sta­no­wił się, ale za­nim zdą­żył przy­tak­nąć, Kor­wetta po­czuła, że ma po­dejść do ta­blicy. Nie w pełni poj­mu­jąc, co robi, za­częła pi­sać. Na­sma­ro­wała ja­kieś rów­na­nie upstrzone sig­mami, cał­kami i pier­wiast­kami. Słu­cha­cze, któ­rzy do­tych­cza­sowy wy­wód śle­dzili już z wy­sił­kiem, te­raz byli w sta­nie zro­bić tylko zdję­cia wzo­rowi.

– Czy to bar­dziej pana prze­ko­nuje, pro­fe­so­rze? – za­py­tał Tra­gu­eri i wy­wo­łał falę śmie­chu.

Gi­ver po­krę­cił głową, ale dał za wy­graną. W za­mian pod­niósł rękę pro­fe­sor Lange. Tra­gu­eri ski­nął wień­cem i uprzej­mie za­chę­cił go do wy­stą­pie­nia.

– Za­kła­dam, że cy­wi­li­za­cja uldryj­ska do­brze się zna na syn­te­zie krysz­ta­łów – za­czął. – Mnie bar­dziej in­te­re­suje, ja­kie są wła­sno­ści tego krysz­tału i jaka jest jego rola.

– Wła­sno­ści są bar­dzo cenne – od­rzekł Tra­gu­eri ustami Kor­wetty. – Bę­dzie to skon­den­so­wany ma­ga­zyn wy­so­kich wi­bra­cji. Zdolny do ich utrzy­my­wa­nia. Za­pa­mięta fre­kwen­cję pa­sma zwa­nego u was mi­ło­ścią i bę­dzie ją w sta­nie utrzy­mać. A nam wła­śnie ta­kiej czę­sto­tli­wo­ści po­trzeba dla uzdro­wie­nia ko­ryfu Co­th­leya.

Tym ra­zem rękę pod­niósł dok­tor Se­ru­men z sek­cji in­ży­nie­rii. Tra­gu­eri od­dał mu głos.

– Pro­szę wy­ba­czyć, ale to brzmi na­der fan­ta­stycz­nie – skwi­to­wał. – Po pierw­sze: jak zmie­rzyć coś, co na­zy­wa­cie wi­bra­cją, a po dru­gie: jak roz­po­znać, że to wi­bra­cja mi­ło­ści? Po trze­cie: jaka jest pew­ność, że tak po­wstały krysz­tał, przy za­ło­że­niu, że w ogóle po­wsta­nie, bę­dzie miał zdol­no­ści uzdro­wie­nia ko­go­kol­wiek?

Ko­man­dor Ka­je­tan Brandt po­chy­lił się nad fo­te­lem Ro­berta Bry­niar­skiego i po­wie­dział nie­źle sły­szal­nym szep­tem:

– Ci nasi na­ukowcy wi­dzą prze­cież, że tech­no­lo­gią nie do­ra­stają Uldryj­czy­kom do ni­by­nóżki. Ale choćby im kak­tus wy­rósł na ich włas­nych ją­drach, będą za­prze­czać, je­śli to mija się z ich pa­ra­dyg­ma­tem.

– W sek­cji na­uko­wej mamy też ko­biety – po­pra­wił go ci­szej Bry­niar­ski. – Dys­kry­mi­nu­jesz je!

Tra­gu­eri zda­wał się nie tra­cić cier­pli­wo­ści.

– Po pierw­sze: po­ziomy wi­bra­cji aku­rat umiemy mie­rzyć – prze­ka­zał. – To czę­sto­tli­wo­ści, ja­kie emi­tuje obiekt.

– Jak to? I nie zo­stały one zmie­rzone nam, tu obec­nym!? – Po­de­rwała się z miej­sca bar­dzo atrak­cyjna fi­zycz­nie pod­po­rucz­nik Ga­lina Dahl.

Wiele oczu spo­częło na­gle na jej pręż­nym biu­ście, jakby tam szu­ka­jąc wspar­cia. Tra­gu­eri przy­go­to­wał się chyba na ludzką nie­uf­ność, bo wciąż bił od niego spo­kój.

– Wam tu obec­nym zo­stały zmie­rzone i ra­zem, i z osobna – od­rzekł. – Tylko nie ogła­szamy tych wy­ni­ków, bo ni­czemu cen­nemu nie po­służą.

– Ta­kie są ni­skie? – od­wa­żył się za­py­tać ktoś z SYB-u. – Tylko w Sol­lan­dzie czy u nas też?

Tra­gu­eri od­chy­lił się lekko i wy­dał drga­jący dźwięk, który był chyba śmie­chem.

– W tym ośrodku aku­rat są wyż­sze niż w in­nych czę­ściach globu – zde­cy­do­wał się na od­po­wiedź. – Po­dobny po­ziom pre­zen­tują po­zo­stałe aka­de­mie astro­nau­tyki – ubiegł py­ta­nie ko­goś z uczelni ame­ry­kań­skiej. – Ale istot­nie, z per­spek­tywy ży­cia w ko­smo­sie do wy­so­kich nie na­leżą – kon­ty­nu­ował bar­dziej sta­now­czo niż na po­przed­nich mi­tin­gach. – Kon­wen­cja Ga­lak­tyczna nie po­zwala na kon­takt z cy­wi­li­za­cją o ta­kich oscy­la­cjach jak wa­sze.

Kor­wetta spięła się nieco, wi­dząc, że roz­mowa wkra­cza na draż­liwy te­mat. Ale wciąż nie czuła nie­po­koju Tra­gu­eriego. Stu­denci byli też wy­ci­szeni jak rzadko, jakby cał­kiem po­chło­nięci.

– Więc mie­li­śmy szczę­ście z po­wodu pe­cha Co­th­leya? – za­py­tał któ­ryś z nich.

– Szczę­ście i pech nie ist­nieją – od­rzekł za­raz ko­ry­fer. – To po pro­stu sploty wi­bra­cji.

– To ja­kim splo­tem ko­ryf Co­th­leya się tu zna­lazł? – Ka­det szybko po­ła­pał się w prze­ka­zie.

Tra­gu­eri na­brał świa­tła w drzew­ko­watą sieć stia­mów, co było wi­doczne dla lu­dzi.

– Zo­stawmy to na ra­zie, bo to długa hi­sto­ria – przy­ha­mo­wał stu­denta. – I wo­lał­bym, by on sam ją wam prze­ka­zał. Ja skoń­czę od­po­wiedź na py­ta­nie dru­gie: wi­bra­cję mi­ło­ści roz­po­znaje się po jej wła­sno­ściach. Kto jej w pełni do­świad­czył, za­wsze ją roz­po­zna. Ale spró­buję opisu wa­szymi po­ję­ciami. Ma więc skła­dowe ta­kie jak: za­chwyt, czu­łość, chęć opieki, bez­pie­czeń­stwo. Ale i lek­kość, swo­bodę, ra­dość. Prze­ja­wia się też czu­cio­wie­dzą, mocą i peł­nią eks­pre­sji. I co naj­waż­niej­sze, ma wielki po­ten­cjał uzdra­wia­nia. Bez­wa­run­kowa mi­łość wpada w naj­wyż­szy re­jestr wi­bra­cji, choć i ona za­wiera frak­cje. W ten spo­sób od­po­wiem na py­ta­nie trze­cie: fre­kwen­cje mi­ło­ści są cenne dla każ­dej ży­wej istoty. Ich de­fi­cyt pro­wa­dzi do de­gra­da­cji ży­cia, a na­wet śmierci. Je­śli chcemy szyb­kiego uzdro­wie­nia, warto do­star­czyć or­ga­ni­zmowi te wła­śnie wi­bra­cje.

Słu­cha­cze za­mil­kli. Trudno im było pod­jąć dys­ku­sję na te­mat zja­wisk, któ­rych nie ba­dali me­to­dami na­uko­wymi. Wtedy ode­zwał się pro­fe­sor bio­lo­gii z aka­de­mii sy­be­ryj­skiej.

– Ro­zu­miem, że ta wy­soka czę­sto­tli­wość jest zba­wienna dla Uldryj­czy­ków – za­czął. – Ale czy jest rów­nie do­bro­tliwa dla Zie­mian?

Kor­wetta od­czuła, że Tra­gu­eriego ucie­szyło to py­ta­nie.

– Jak wspo­mnia­łem, to wi­bra­cja wspie­ra­jąca ży­cie – od­po­wie­dział za­raz. – Skon­cen­tro­wana na Ziemi pod­nie­sie tu ja­kość ży­cia. Naj­ogól­niej, roz­pocz­nie in­ten­sywne pro­cesy uzdra­wia­nia.

Pro­fe­sor z SYB-u na ekra­nie kla­snął w dło­nie.

– Czyli gdyby ten eks­pe­ry­ment… – za­wie­sił głos – skoń­czył się suk­ce­sem, to sko­rzy­stają nie tylko Uldryj­czycy, ale i Zie­mia­nie?

– W ogól­nym roz­ra­chunku z pew­no­ścią tak – po­twier­dził Tra­gu­eri.

– A po­rażka ni­czym nam nie grozi?

– Nie – od­rzekł pew­nie ko­ry­fer. – Wtedy po pro­stu nie doj­dzie do syn­tezy. Ale nic złego nie może po­wstać przy kon­cen­tra­cji wła­ści­wej in­ten­cji. A tego bę­dziemy pil­no­wać.

Wtedy po­wstał do­wo­dzący szkołą ad­mi­rał Hold. Jak nie­wielu w tej szkole miał szczu­płą, nie­wy­soką, choć do­brze zbu­do­waną tre­nin­giem syl­wetkę. Jego ścięte na jeża włosy mocno przy­pró­szyła już si­wi­zna.

– Skoro więc nie po­no­simy żad­nego ry­zyka, a obie rasy mogą sko­rzy­stać na eks­pe­ry­men­cie… – prze­rwał i po­wiódł wzro­kiem po sali – dla­cze­góż by go nie pod­jąć?

Kor­wetta lu­biła to by­stre wej­rze­nie sza­rych oczu do­wódcy – nie sta­lo­wych, lecz cie­płych. Wie­rzyła w jego do­bre in­ten­cje, od­kąd go po­znała. Po­dob­nie jak w in­ten­cje Tra­gu­eriego, który te­raz przy­tak­nął ru­chem wieńca, ale chwi­lowo za­milkł. Dla­czego?

Ro­bert miał wra­że­nie, że Uldryj­czyk chce coś do­dać. Za­in­try­go­wany pod­niósł rękę. Tra­gu­eri za­raz ski­nął w jego stronę. Kor­wetta po­wie­działa: „Tak, ko­man­do­rze?”. Nadawca co prawda użył ter­minu: „ko­ry­fe­rze”, który po uldryj­sku ozna­czał nie tylko do­wo­dze­nie za­łogą, ale też bu­do­wa­nie jej ener­gii. Wo­lała jed­nak użyć zro­zu­mia­łej dla lu­dzi rangi.

– Po­wie­dzia­łeś wcze­śniej – za­czął Ro­bert i po­słał mu prze­ni­kliwe, tro­chę jakby nie­ufne spoj­rze­nie czar­nych jak wę­gle oczu – że Zie­mia­nie sko­rzy­stają w ogól­nym roz­ra­chunku. Czy jed­nak przed osta­tecz­nym wy­ni­kiem mogą po­ja­wić się trud­no­ści?

Tra­gu­eri skie­ro­wał ku niemu nie­mal wszyst­kie oczy wieńca.

– Tak, Ro­bert, wie­dzia­łem, że ktoś o to za­pyta. I na­wet przy­pusz­cza­łem, że to bę­dziesz ty – od­rzekł ustami Kor­wetty.

Ko­ry­fer spra­wiał wra­że­nie roz­ba­wio­nego i za­smu­co­nego za­ra­zem, co da­wało się też po­znać po zmien­nym tem­brze wy­da­wa­nych przez niego dźwię­ków.

– Tak, mogą się po­ja­wić, jak zwy­kle przy pracy z wy­so­kimi wi­bra­cjami. – Za­milkł na chwilę. – Za­nim ktoś się do nich do­stroi, do­świad­cza faz przej­ścio­wych. Pod­czas uzdra­wia­nia ak­ty­wi­zują się ty­powe dla osoby za­pisy pa­mięci, na­zwijmy je wzor­cami, które mają po­ten­cjał wy­wo­ły­wa­nia bo­le­snej rze­czy­wi­sto­ści. – Znów prze­rwał, da­jąc słu­cha­czom czas na na­mysł nad nie­znaną kwe­stią. – Jed­nak w obec­no­ści krysz­tału sy­tu­acja by­łaby szcze­gólna. – Ko­lejny raz za­wie­sił trans­mi­sję. – Krysz­tał sta­no­wiłby swo­isty pa­ra­sol wi­bra­cyjny. Przy suk­ce­syw­nym roz­pa­ko­wy­wa­niu scho­wa­nych wzor­ców, któ­rego wy­maga głę­boka te­ra­pia, mie­li­by­ście też so­lidne wspar­cie wi­bra­cji „pa­ra­sola”, roz­to­czo­nych wo­kół.

Duża część słu­cha­czy tra­ciła już kon­cen­tra­cję.

– Czy to ozna­cza, że bę­dziemy spro­wo­ko­wani do szyb­kiego roz­woju? – Ro­bert wciąż na­dą­żał za to­kiem wy­wodu. – Także po­przez uzdro­wie­nie traum?

Tra­gu­eri przy­tak­nął, po­chy­la­jąc do przodu po­łowę ciała.

– Tak wła­śnie – po­twier­dził. – I to jest de­cy­zja, którą da­jemy wam do pod­ję­cia. – Omiótł salę ru­chem wieńca. – Od­bie­ram w wa­szej zbio­ro­wo­ści my­śli: Na szczę­ście nie każdy nosi traumę. Otóż za­pew­niam, że każdy z was nosi, i to w spo­rej ilo­ści. Cza­sami od bar­dzo dawna. Za­sta­nów­cie się za­tem do­brze, czy tego chce­cie. Bo za­nim ro­pie­jące rany się za­bliź­nią, ich prze­cię­cie za­boli. Prze­tnie je wła­śnie krysz­tał, który jed­no­cze­śnie przy­spie­szy za­bliź­nia­nie.

Na sali za­pa­dło mil­cze­nie. Po dłu­giej chwili ode­zwał się ko­man­dor Ka­je­tan Brandt.

– Je­żeli nic nie stra­cimy, a w osta­tecz­nym roz­ra­chunku dużo zy­skamy, to może warto za­ci­snąć zęby przy czysz­cze­niu tych niby-ran? Skoro mó­wisz, że z krysz­ta­łem da się to wy­trzy­mać.

– Też je­stem tego zda­nia – od­rzekł za­raz Tra­gu­eri. – Bo te, daj boże, niby-rany – Kor­wetta w ten spo­sób prze­tłu­ma­czyła jego myśl: Oby­ście ich ból od­czuli tylko na niby – i tak kie­dyś przyj­dzie wam oczy­ścić. Gdyż one, nie­czysz­czone, w końcu znisz­czą or­ga­nizm. A to do­piero boli! Ale z krysz­ta­łem chwi­lami może być jak na… rol­ler­co­aste­rze. – Tu tłu­maczka za­stą­piła ziem­skim od­po­wied­ni­kiem coś, co Tra­gu­eri przy­wo­łał z wła­snej pla­nety. – Do­piero wy­sia­da­jąc, wie­rzymy w za­pew­nie­nie kon­struk­tora o peł­nym bez­pie­czeń­stwie jazdy. Z tym że, pod­kre­ślam to raz jesz­cze, krysz­tał jazdę przy­spie­szy, ale i za­mor­ty­zuje. To bę­dzie nasz dar dla Ziemi w za­mian za zgodę na uzdro­wie­nie na­szych bli­skich. Mo­że­cie zwąt­pić w bło­go­sła­wień­stwo tego daru. Bo wy­do­bę­dzie z was nie­chciane uczu­cia, wsty­dliwe re­ak­cje i stare cier­pie­nie. Czy jak wo­li­cie: niby-cier­pie­nie. Ale utrzyma opty­malną at­mos­ferę dla szyb­kiego zrzu­ce­nia tego ba­la­stu. W ten spo­sób ludz­kość bar­dzo przy­spie­szy w roz­woju.

Rękę pod­niósł ad­mi­rał Hold. Słu­cha­czy zdzi­wiło, że on tu pro­sił o głos.

– Za­tem zgoda wy­daje się mało ry­zy­kowna, a bar­dzo obie­cu­jąca – za­uwa­żył. – Tak wy­nika z two­ich słów, Tra­gu­eri. Ale chyba po­win­ni­śmy gło­so­wać. Pa­mię­tajmy, że po­dej­mu­jemy de­cy­zję w imie­niu ca­łej ludz­ko­ści. Czy w ogóle mamy prawo?

Tra­gu­eri zwró­cił się do niego z wi­bra­cją, którą Kor­wetta od­czuła jako ser­deczną.

– Masz ra­cję, do­wódco Ale­xan­drze – prze­ka­zał. – To de­cy­zja w imie­niu ludz­ko­ści. Ale czy po­wszechne gło­so­wa­nie wy­daje się wam sen­sowne? Bo ja wy­czu­wam, że nie­wielu Zie­mian jest za­in­te­re­so­wa­nych czy też go­to­wych do po­ję­cia tego, co dziś z ta­kim tru­dem oma­wiamy. – Wy­słał coś w ro­dzaju prze­pro­sin za po­dej­ście pro­tek­cjo­nalne, ale Kor­wetta nie umiała ich po­praw­nie prze­ka­zać. – Czy nie uczci­wiej za­tem bę­dzie, gdy de­cy­zję po­dejmą osoby naj­bliż­sze spra­wie i praw­dzie? – kon­ty­nu­ował. – To zna­czy spo­łecz­ność trzech aka­de­mii astro­nau­tycz­nych na glo­bie? W szcze­gól­no­ści tej szkoły, na któ­rej te­re­nie po­grze­bany był przez tyle lat ko­ryf Co­th­leya, któ­rej spo­łecz­ność uczest­ni­czyła w na­szym lą­do­wa­niu, a te­raz bez­po­śred­nio z nami ob­cuje i naj­le­piej zna na­sze in­ten­cje?

Ad­mi­rał Hold po­wiódł wzro­kiem po wy­peł­nio­nej po brzegi sali. Prze­cze­sał dłońmi po­si­wiałe skro­nie. Ścią­gnął w na­pię­ciu ciemne brwi i zaj­rzał w ekrany wi­de­okon­fe­ren­cji.

– Za­tem, Tra­gu­eri, niech de­cy­zję po­dejmą trzy szkoły gwiezdne, po­wo­łane do gwiezd­nych de­cy­zji – od­po­wie­dział. – Mamy zgodę do­wód­ców Ca­nAm i AcAs-Sybu. – Ski­nął głową ku po­sta­ciom na te­le­bi­mie. – Ale niech wy­po­wie się cała spo­łecz­ność tych szkół. Przy­go­tujmy łą­cza. – We­zwał ge­stem jed­nego z tech­ni­ków cze­ka­ją­cych przy kon­soli. – Pro­szę wszyst­kich o za­lo­go­wa­nie się do pa­nelu gło­so­wa­nia. A więc… – za­wie­sił na chwilę głos – …ile osób jest za zgodą na eks­pe­ry­ment opi­sany przez go­ści z Uldri? – Sam, wy­bie­ra­jąc „tak”, po­wiódł wzro­kiem po ekra­nie, który wy­świe­tlił wy­nik: 82%. – Kto jest prze­ciw? – Z ulgą przyj­rzał się re­zul­ta­towi: 4%. – Kto się wstrzy­mał? – Te­raz ujaw­niło się po­zo­stałe 14% wraz z na­zwi­skami spo­rej czę­ści pra­cow­ni­ków na­uko­wych.

– Ro­zu­miem wąt­pli­wo­ści ko­le­gów na­ukow­ców co do nie­zna­nej ma­te­rii czy też ener­gii – kon­ty­nu­ował Hold. – Ale cza­sem trzeba de­cy­do­wać pio­nier­sko, i to w szyb­kim tem­pie – wes­tchnął. – Za­tem, przy­ja­ciele z Uldri, dzia­łaj­cie, niech hi­sto­ria nam wy­ba­czy!

Tra­gu­eri, Dia­vune i Ra­pi­lah po­chy­lili z wdzięcz­no­ścią wieńce gło­wowe w jego stronę, na­stęp­nie w stronę au­dy­to­rium i ko­lejno w stronę ka­mer, od­da­jąc tym ge­stem cześć ludz­ko­ści. Kor­wetta po­dzię­ko­wała sło­wami „Sa­la­mat dar­lam” w ich imie­niu i mi­ting zo­stał za­koń­czony. Przy­by­sze szybko od­da­lili się – za­pewne by nie zwle­kać z pla­no­waną syn­tezą.MAMY KRYSZ­TAŁ

Po­czy­na­nia Uldryj­czy­ków, mimo że fi­zycz­nie nie­wi­doczne, dało się wy­czuć po­przez zmie­nia­jącą się z dnia na dzień at­mos­ferę w AcAs-Sol­land. Tak jakby wzrósł po­ziom ra­do­ści. A lu­dzie przy­lgnęli do sie­dziby Aka­de­mii. Był upalny li­piec, sam śro­dek se­zonu urlo­pów, ale ka­dra uczelni wciąż tu była. Pra­cow­nicy sta­wiali się co­dzien­nie, choć nie mieli za­jęć ze stu­den­tami. A i stu­denci znaj­do­wali wciąż nowe pre­tek­sty, by się tu zja­wiać. Pa­no­wał kli­mat bi­waku, pik­niku czy też wa­ka­cyj­nego obozu, na któ­rym prze­ło­żeni bra­tali się z pod­wład­nymi, żar­to­wali na te­mat Ko­smi­tów, opo­wia­dali mniej lub bar­dziej po­ucza­jące hi­sto­rie z ży­cia i co chwilę wy­bu­chali śmie­chem. Wszy­scy spo­glą­dali też z uwagą w kie­runku zbu­do­wa­nego przez Uldryj­czy­ków ogro­dze­nia. Po­wstało obok za­par­ko­wa­nego na placu ko­smicz­nego po­jazdu, zwa­nego bo­li­da­rem. Choć nie dało się zaj­rzeć poza ogro­dze­nie, nie­wąt­pli­wie coś tam ro­sło. Wraz z tym wy­czu­wal­nym czymś ro­sła lek­kość i eks­cy­ta­cja bez ja­snego po­wodu. Choć i tak było tu znacz­nie lżej po przy­by­ciu tych z Uldri. Ale im naj­wy­raź­niej bra­ko­wało cze­goś jesz­cze…

I na­gle, przed­ostat­niego dnia lipca, bez naj­mniej­szego ostrze­że­nia ściany ogro­dze­nia opa­dły. Obecni na placu i ci w po­bliżu okien po­czuli się nie­mal ośle­pieni. W pierw­szym od­ru­chu za­sło­nili oczy, by otwie­rać je po­woli, po­wta­rza­jąc so­bie, że Uldryj­czycy nie zro­bi­liby krzywdy ży­wej isto­cie. In­ten­sywne lśnie­nie szybko sta­wało się zno­śne, tak jakby wzrok się do niego do­stra­jał. Bu­dynki wo­kół placu tre­nin­go­wego ską­pane te­raz były w nie­ty­po­wym, mie­dzia­nym bla­sku. Uwaga wi­dzów kie­ro­wała się jed­nak ku cze­muś, co tkwiło obok bo­li­daru i z czym za­cho­dzące słońce zda­wało się wy­mie­niać świa­tło. Wy­mie­niać płyn­nie, jakby w po­wie­trzu skro­plił się me­tal… A więc Uldryj­czy­kom się udało!

Obok ich statku stał krysz­tał! Wie­lo­fa­se­towy, przej­rzy­sty, po­ły­sku­jący od­cie­niami złota. Wy­soki na ja­kieś trzy me­try, o ku­ba­tu­rze ćwierci uldryj­skiego statku. Był – jak by nie pa­trzeć – nie­ziem­sko piękny! Za­pie­rał dech na­wet nie­wzru­szo­nym ofi­ce­rom.

Wkrótce przy krysz­tale po­ja­wiły się trzy znane już wszyst­kim istoty z Uldri. Unio­sły w górę swoje wy­su­wane koń­czyny. Choć nikt nie tłu­ma­czył te­raz ich mowy, wszy­scy zro­zu­mieli, że gest ozna­cza suk­ces eks­pe­ry­mentu. A na ta­blicy świetl­nej po­ja­wiło się za­pro­sze­nie na mi­ting o czter­na­stej na­stęp­nego dnia. Lecz obec­nych te­raz nie wy­pro­szono z placu i ja­koś nikt nie zbie­rał się do odej­ścia. Krysz­tał przy­cią­gał w nie­ja­sny spo­sób nie tylko uwagę, ale jakby i fi­zyczne ciała. Wzbu­dzał za­chwyt ja­kąś roz­luź­nia­jącą, eks­ta­tyczną ema­na­cją. Pra­cow­nicy i stu­denci sia­dali na scho­dach, na swo­ich ple­ca­kach, tor­bach czy wręcz na pa­sach chod­ni­ków i wpa­trzeni w mo­no­lit, po­grą­żali się w spon­ta­nicz­nej kon­tem­pla­cji. Lu­dzie AcAs róż­nych rang przy­cup­nęli w mil­cze­niu obok sie­bie, do­świad­cza­jąc wspól­nego wzru­sze­nia. Krysz­tał błysz­czał zło­tawo na­wet po za­cho­dzie słońca, roz­ta­cza­jąc wo­kół aurę cza­row­nej in­tym­no­ści.

Pierwsi prze­bu­dzeni z transu ode­szli około pół­nocy, naj­wy­tr­walsi po­zo­stali tu do rana. Śle­dząc na­gra­nia z ka­mer, szef bez­pie­czeń­stwa in spe Eric War­ren nie mógł po­zbyć się my­śli: „To się do­brze nie skoń­czy”.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij