- nowość
- promocja
- W empik go
Fuga dwojga serc - ebook
Fuga dwojga serc - ebook
Daria Wróciłam do rodzinnego domu po ośmiu latach nieobecności. Miała być niespodzianka, a skończyło się poważnym złamaniem nogi mamy. Mój pobyt z planowanych kilku dni przedłużył się do prawie dwóch miesięcy, ponieważ obiecałam sprzątać za mamę kościół oraz plebanię. Nic trudnego, prawda? Też tak myślałam, dopóki nie poznałam… organisty! Mateusz Co zrobić w sytuacji, gdy perfidnie okłamałem nowo poznaną dziewczynę? Nie przyznałem jej się, kim jestem, i wyszło z tego niezłe zamieszanie. Wszystko przez to, że gdy ją zobaczyłem, coś mnie napadło i nie było już odwrotu – musiałem dokończyć tę grę. Od tego nieszczęsnego spotkania los co rusz nas na siebie nasyłał, co, przyznaję, szybko zaczęło mi się podobać… Dokąd nas ta znajomość zaprowadzi? Jeszcze tego nie wiem, ale zapowiada się zima, jakiej dawno nie było… Pełna humoru, rozwijająca się przy akompaniamencie fug Bacha, niestroniąca od trudnych tematów opowieść – o tym, że liczy się tylko dziś. Dwadzieścia cztery godziny, nic więcej.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397000124 |
Rozmiar pliku: | 346 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Epilog
Od autorki
PodziękowaniaRozdział 1
Daria
Wracam do domu.
Sama nie wierzyłam w to, że za chwilę znajdę się w miejscu, z którego tak bardzo chciałam się wyrwać. Za którym niezbyt tęskniłam… _W którym…_
Minęłam mały ryneczek i zjechałam w wąską uliczkę prowadzącą do mojego rodzinnego domu. Zaparkowałam na podwórku swoje wysłużone renault scenic i jeszcze przez moment głęboko oddychałam, zastanawiając się nad tym, czy dobrze robię. W końcu zebrałam się w sobie i stanęłam na progu. Dzwonek nie działał od lat i wątpiłam, by coś w tym temacie się zmieniło. Zapukałam więc trzykrotnie i z duszą na ramieniu czekałam, aż któreś z rodziców otworzy mi drzwi.
– Kogo, cholera jasna, niesie o tej porze? – Moich uszu dobiegł męski głos.
To ojciec zbliżał się do mnie, szurając kapciami po starym parkiecie. Serce mocniej mi zabiło, w końcu nawet nie poinformowałam rodziców, że tu dziś przyjadę… Nagle pomysł zrobienia im niespodzianki wydał mi się irracjonalny, a nawet idiotyczny. Już miałam odwrócić się na pięcie i uciec, gdy drzwi się uchyliły.
– Daria? – Ojciec miał minę, jakby co najmniej zobaczył ducha. Stał oparty o futrynę i gapił się na mnie.
– Niespodzianka… – odparłam bez entuzjazmu. Wyobrażałam to sobie jako wielkie wow, tymczasem wyszło kiepsko. Sztuczny uśmiech na mojej twarzy zgasł, gdy surowe spojrzenie ojca prześlizgnęło się po mnie od góry do dołu.
– Jadźka, chodźże no tu, bo ja chyba mam zwidy! – krzyknął, nadal przyglądając mi się badawczo. – Halucynacje jakieś, cholera jasna – mruknął do siebie pod nosem.
– Co się stało? – Mama wychyliła się zza pleców męża i aż zaniemówiła.
– Cześć, mamo, przyjechałam w odwiedziny. Mogę wejść? –spytałam nieśmiało.
Miałam z nią od zawsze dużo lepsze relacje niż z ojcem, więc liczyłam na jej dobre serce. Podskórnie przeczuwałam, że ona jedna ucieszy się z mojego przyjazdu.
– Jezus Maria! Toż to cud! Franek, nasza Darunia wróciła! – Mama wyskoczyła przed zszokowanego ojca i od razu mnie wyściskała. – Tak się cieszę, córuś, tak bardzo się cieszę! – powtarzała ze szczerą euforią.
Ojciec zdawał się nie podzielać jej radości, machnął ręką i wszedł do domu.
– Nie przejmuj się tatą, aleś nas zaskoczyła! – Mama próbowała go usprawiedliwić, jak zawsze zresztą.
Po chwili już siedziałam w kuchni, a ona wstawiła wodę na herbatę i podgrzewała na starym piecyku obiad, żebym zjadła ciepły posiłek.
– Coś mizernie wyglądasz, jesteś zmęczona podróżą? Nie martw się, kochanieńka, już ja tu o ciebie zadbam! – Uśmiechała się i krzątała zupełnie tak samo, jak zapamiętałam z dziecięcych lat.
Wiedziałam, że mama nie chciała mnie urazić swoją uwagą. Była prostą kobietą, zupełnie inną niż ja.
– Czego chcesz, żeś nagle przyjechała?
Franciszek Chojnowski nigdy nie należał do subtelnych ludzi, więc spodziewałam się, że wypali z grubej rury.
– A to muszę czegoś chcieć, żeby was odwiedzić? – Próbowałam się uśmiechnąć, ale dystans, który bił od niego, mi to utrudniał.
– Osiem lat cię nie było, więc co się dziwisz, żem podejrzliwy. Matka po nocach ryczała, zamartwiała się, co ty tam w tej Holandii robisz, a tyś nawet nie dała znaku życia.
– Franuś, dajże jej spokój. Ciesz się, że jesteśmy tu razem w komplecie! – zganiła go mama, zamachnąwszy się ścierką w powietrzu. – Córuś, powiedz no, do kiedy posiedzisz?
– Wróciłam na stałe do Polski, ale jeszcze nie wiem, co będę robić.
– Chrystusie Nazareński! Franek, słyszysz? – Szturchnęła ojca w ramię. – Nasza Darunia tu zostanie!
– Hej, mamo, spokojnie. Tego nie powiedziałam. Jestem dorosła i nie zamierzam siedzieć wam na głowie – wytłumaczyłam zgodnie z prawdą. Kompletnie nie wyobrażałam sobie życia w tej zapyziałej wiosce, w dodatku z rodzicami. Planowałam tylko przeczekać tutaj chwilowy kryzys.
– Ależ dziecko, jakie siedzenie na głowie? Tyle czasu się nie widzieliśmy, to będziemy się cieszyć, jak trochę zostaniesz.
Wpatrywała się we mnie tym spojrzeniem, które skruszyłoby nawet najgrubszy mur wokół serca największego gbura na świecie. Mama od zawsze miała w sobie tyle empatii i dobroci… Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego wyszła za ojca – oschłego, wyniosłego, upartego osła.
– Zobaczymy. Na razie cieszmy się chwilą, mamo. – Upiłam łyk herbaty, która rozgrzała moje zmarznięte ciało.
Nie minęło pół godziny i znalazłam się w swoim starym pokoju na poddaszu. Nic się tu nie zmieniło od dnia, w którym wyjechałam. Na ścianach wisiały te same zdjęcia w ramkach, na biurku panował bałagan, jakbym jeszcze wczoraj przy nim siedziała, a łóżko było przykryte moim ulubionym fioletowym kocem. Nie zdążyłam pomyśleć o zmianie pościeli, a mama już przyniosła świeży komplet ze swojej szafy. We dwie sprawnie oblekłyśmy kołdrę i poduszkę. Wróciłam do samochodu po niewielką torbę, w której aktualnie mieścił się cały mój dobytek. Ścisnęło mnie w dołku na myśl o tym, jak wiele kiedyś miałam, a jak niewiele mi zostało… To okropnie przygnębiające poczucie straty znów chciało zawładnąć moim umysłem, jednak szybko odsunęłam złe myśli na bok.
– Daruś, powiedz no mi, dziecko, dlaczego się nie odzywałaś? Tak bardzo się martwiłam… Mamy ino ciebie, a ty… a ty… a ty nas opuściłaś na tak długo. – Po policzkach mamy spływały łzy, a mnie zabrakło słów.
– Przepraszam, mamo. Po prostu przepraszam… – Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc wtuliłam się w jej miękki wełniany sweter, który zapewne sama zrobiła na drutach. Targały mną poczucie winy i wyrzuty sumienia, ale nie chciałam jej mówić, co się ze mną działo. Lepiej, by nigdy nie poznała tragicznej historii mojej emigracji…Rozdział 2
Daria
O poranku obudził mnie kogut. Przez lata odwykłam od tego wiejskiego budzika, który kiedyś niemiłosiernie mnie irytował. Jednak tym razem zupełnie mi nie przeszkadzał. Nawet poczułam się bezpiecznie i zrobiło mi się ciepło na sercu. _Byłam w domu._ W wieku dwudziestu dziewięciu lat przyjechałam z powrotem do Kobylewa. Gdy stąd wyjeżdżałam, zarzekałam się, że nigdy nie wrócę do tej dziury, a tym bardziej do tego tyrana. Los bywa przewrotny i oto byłam tu znów. W tej chwili zastanawiałam się, co dalej zrobić ze swoim życiem i co powiedzieć rodzicom, gdy w końcu zapytają, co się działo przez tyle lat u ich jedynej córki. Byłam bardzo późnym dzieckiem, mama miała czterdziestkę, gdy mnie urodziła, a ojciec nieco więcej. Od zawsze trudno nam było się dogadać, chociażby ze względów pokoleniowych.
– Daruś, śniadanie czeka! – Moje rozmyślania przerwał głos mamy.
Wciągnęłam na siebie spodnie od dresu, zmieniłam koszulkę i zeszłam na dół. Dom, choć zadbany, zdecydowanie nadawał się do remontu, ale rodzice mieli skromne emerytury z KRUS-u, więc nie było nawet mowy o tym, by coś remontować.
– Dzień dobry – przywitałam się niepewnie.
Ojciec siedział z marsową miną i łypał wzrokiem znad talerza z kanapkami.
– Jak się spało? – zaszczebiotała do mnie słodko Jadwiga. – Nadal nie wierzę, córuś, żeś przyjechała.
Czyli nastrój ich obojga się nie zmienił. Ojciec wiecznie naburmuszony, a mama cieszyła się dziecięcą radością.
– W porządku – odparłam, nadal przytłoczona tym, że naprawdę tu jestem.
– Kiedy wyjeżdżasz? – Ojciec nawet nie drgnął, gdy zadał to pytanie. Ledwie ruszył gałkami, by na mnie zerknąć.
– Franek! Przecież dopiero przyjechała! Nie bądźże znów niegrzeczny! – Mama zmarszczyła czoło, co oznaczało, że się zdenerwowała. A wcale nie było łatwo ją rozgniewać!
– Chyba mam prawo wiedzieć, ile będzie tu przesiadywać! To mój dom! – Ojciec walnął pięścią w stół, a ja aż podskoczyłam.
Instynkt nakazywał mi zabierać się stąd i szukać szczęścia gdzie indziej. Nie miałam, co prawda, gdzie się podziać, ale liczyłam, że resztki oszczędności na koncie pozwolą mi na przetrwanie kilku tygodni. Wstałam więc gwałtownie od stołu i czmychnęłam na górę.
Na szczęście nie zdążyłam się rozpakować, więc po chwili schodziłam po schodach z torbą na ramieniu. Na dole mama zagrodziła mi drogę.
– Daruniu, wiesz, jaki jest tata! On cię nie wygania! Po prostu jest nieokrzesany, nie pamiętasz już?
Niestety pamiętam aż za dobrze…
– Mamo, to był zły pomysł tu wracać… Ja… Ja… – zaczęłam się jąkać. Wiedziałam, że jeszcze chwila i pęknę, a wtedy puści tama i zaleją mnie uczucia związane z przeszłością.
– Córuś, to też mój dom i ja chcę, cobyś została! – Mama szybkim ruchem przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła.
Nie było mnie tu lata, jednak w tej chwili czułam, że to moje miejsce. Że tego teraz potrzebuję – mamy…
– A idźże, skądś przylazła! – wtrącił się ojciec, jawnie mnie wyganiając. – Ludzie dopiero niedawno przestali o niej gadać. Ino wstydu nam narobi, Jadźka, słuchajże starszego.
– Starszy, a głupszy! – odpyskowała mu mama, a mnie mimowolnie podniósł się prawy kącik ust.
Mimo to zdecydowałam, że jednak muszę stąd uciec, i to jak najszybciej.
Gdy już znalazłam się przy aucie, mama zorientowała się, że wyszłam, i wybiegła za mną. To, co wydarzyło się sekundę później, widziałam w zwolnionym tempie, zupełnie jak w filmach. Poślizgnęła się na pierwszym stopniu przed domem i runęła jak długa. Od razu do niej podbiegłam.
– Mamo! Mamo, słyszysz mnie?! – zawołałam zrozpaczona.
Miała zamknięte oczy, a z jej łuku brwiowego krew leciała mocnym strumieniem. Ojciec stał z otwartą buzią jak ostatnie ciele, zastygł w przerażeniu. Na szczęście Jadwiga uchyliła w końcu powieki i wybełkotała coś po cichu. Spojrzałam na jej nogę – to, jak nienaturalnie była wygięta, zwiastowało poważny problem. Chwyciłam za telefon i wystukałam numer alarmowy. Dyspozytorka mówiła, co mam robić, aż do przyjazdu karetki, co sprawiło, że się nie rozsypałam i zachowałam zimną krew.
Ratownicy przyjechali po około piętnastu minutach.
Kwadrans, który zdawał się trwać wieczność.
Tyle razy się uczyłam pierwszej pomocy, ale jak przyszło co do czego, miałam pustkę w głowie.
– Mogę jechać z mamą? – spytałam drżącym głosem.
– Niestety, w karetce nie ma miejsca. Zabieramy ją do szpitala
powiatowego.
– Dobrze, pojadę za wami – odparłam i od razu ruszyłam w stronę swojego renault.
Kiedy chciałam wsiąść do auta, poczułam mocny uścisk na ramieniu.
– Widzisz, coś narobiła? – syknął wściekły ojciec.
Zupełnie nie zwracałam na niego uwagi, całkowicie o nim zapomniałam.
– Nie wiem, po coś tu przyjechała, ale się dowiem i będziesz wypieprzać stąd w podskokach!
Zmroziło mnie w reakcji na jego słowa i ten gniewny wyraz twarzy. Znów poczułam się skarcona i zastraszona, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. Nie miałam jednak czasu na przepychanki z ojcem, więc wyszarpnęłam się z jego mocnego uścisku i czym prędzej odjechałam.Rozdział 3
Daria
Siedziałam przy szpitalnym łóżku dobrych kilka godzin. Obserwowałam przestraszoną mamę i trzymałam ją za rękę.
– Daruniu, co ja teraz zrobię? Ale ze mnie niezdara… – Jadwiga powtarzała w kółko te zdania, a w jej oczach szkliły się łzy.
– Mamusiu, nic złego nie zrobiłaś. Jest dopiero początek listopada, jeszcze nie codziennie zdarzają się przymrozki. Skąd mogłaś wiedzieć, że będzie lód na schodach… – Próbowałam ją pocieszyć, ale jej zbolała mina i poczucie winy malujące się na twarzy utwierdzały mnie w przekonaniu, że miernie mi to wychodzi. – Zresztą jeśli ktoś ponosi winę, to tylko ja… Niepotrzebnie przyjechałam… – dodałam pod nosem, ale mama to usłyszała.
– Nawet nie wiesz, córuś, jak się cieszę, żeś do nas wróciła. Serce mnie bolało, jak wyjechałaś.
– Przepraszam, że przysporzyłam ci cierpienia. Nie tak miało wyglądać moje życie…
– To już wszystko nieważne. – Uśmiechnęła się do mnie szczerze. – Jesteś tu i chyba mnie teraz nie zostawisz? – Jej błyszczące od łez oczy były pełne nadziei, czekała na moją odpowiedź, ale ja nie wiedziałam, co zrobić.
Mama w wyniku upadku doznała złamania kości udowej z przemieszczeniem, miała skomplikowaną operację, podczas której chirurdzy zamontowali jej gwóźdź śródszpikowy w kości, od kolana po samo biodro. Na szczęście dzięki takiemu zespoleniu obyło się bez gipsu, ale wiedziałyśmy już, że mama będzie uziemiona i zdana na czyjąś pomoc przez najbliższe tygodnie, a może i miesiące. Wszystko zależało od tego, jak przebiegnie rehabilitacja… _A kto będzie z nią jeździł na zabiegi, skoro ojciec nie ma auta?_ W ogóle na myśl o tym, jak on będzie się nią opiekował – lub raczej: że nie będzie się nią opiekował wcale – ścierpła mi skóra… Byłam w potrzasku.
– Oczywiście, że cię nie zostawię. Pomogę ci stanąć na nogi – odpowiedziałam w końcu po dłuższym milczeniu.
Nie miałam wyjścia. Porzucenie mamy na pastwę tego gbura, jakim był ojciec, stanowiłoby gwóźdź do trumny. Lekarz wyraźnie powiedział mi dziś rano, że mama nie ma najlepszego zdrowia, do tego jej otyłość nie pomagała przy takim schorzeniu.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Nadrobimy ten czas, cośmy straciły. – Mama od razu doznała przypływu siły i humor jej się poprawił. – I święta spędzimy razem! – wypaliła, a ja poczułam ścisk w klatce piersiowej.
Święta w rodzinnym domu powinny być czymś przyjemnym, jednak u nas to zawsze była katastrofa. Głównie przez ojca, który nic nie pomagał, a za to ciągle wymagał, wybrzydzał i zrzędził. Sam do kościoła nie chodził, ale mnie zmuszał, bo „co ludzie powiedzą”. Najpierw spowiedź, później msze i koniecznie komunia. Na nic zdawały się moje tłumaczenia, że mogę, a wręcz mam prawo wybrać inaczej i spędzić ten czas tak jak on, w ciepłym domku, objadając się smakołykami. Z perspektywy czasu wiedziałam, że on robił to, by mnie gnębić. Każda okazja była dobra… Ale postanowiłam zostać na te święta. Zacisnąć zęby i wytrzymać. _Zrobię to dla mamy, ponieważ ją kocham. Chcę, żeby była szczęśliwa. W końcu to tylko niecałe dwa miesiące…_
– A ty, dziecko, jedźże już do chałupy, ojcu trzeba zrobić obiad… Jezus Maria, zupełnie o nim zapomniałam! – Mama wyrwała mnie ze świątecznego zamyślenia.
– Słucham? – Uniosłam brwi. – Mam jechać do domu tylko po to, by ojca oporządzić? Przecież on nie jest krową w zagrodzie! Ma ręce, ma nogi, niczego mu nie brakuje, żeby sobie sam ugotował! – Moje oburzenie wymknęło się nieco spod kontroli, co uświadomił mi wyraz twarzy mamy. Nie zamierzałam się jednak hamować: – Poza tym wywalił mnie wczoraj z domu, zapomniałaś? Później, gdy zabrała cię karetka, obwiniał mnie o twój wypadek i wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie jestem u niego mile widziana. Jak sobie wyobrażasz, że po czymś takim pojadę tam i ugotuję mu obiad? Może jeszcze nałożę na talerz i podsunę pod nos? – Prychnęłam z irytacją. Byłam na siebie zła, że tak wybuchnęłam, ale nie mogłam tego przemilczeć.
Cisza, jaka nastała, była wyczerpująca. Po chwili zdecydowałam się wyjść, ale mama chwyciła mnie za przedramię.
– Daruś, wiem, że tata nigdy nie był dla ciebie łaskawy, ale bacz na to, że on już stary, schorowany… ma siedemdziesiąt lat. Jest nauczony, że co dzień je ciepły obiad.
Rozumiałam mamę i wiedziałam, że tak okazuje tacie miłość i oddanie. Nigdy mu się nie sprzeciwiała, zawsze była „dobrą żoną”. Gdy byłam młodsza, podziwiałam ją za to, jednak z biegiem lat ten podziw zniknął, a pojawiło się współczucie, że była niczym jego służąca.
– Mogę coś ugotować, ale po swojemu. Sama też muszę jeść, to po prostu zrobię więcej. Jak mu nie będzie smakować, jego problem – powiedziałam już spokojniej. – I na pewno nie będę jadła z nim.
To był mój kompromis. Ostatnie, czego chciałam, to żeby mama w szpitalu martwiła się o ojcowy obiad. Na inne warunki nie byłam w stanie przystać ze względu na to, jak trudny charakter miał Franciszek Chojnowski.
– Dobrze, córuś. Może tak być. – Głos mamy nie brzmiał pewnie, ale nieco się uspokoiła.
Cmoknęłam ją w policzek, pożegnałam się z jej towarzyszką na sali i wyszłam. Nie wiedziałam, co rodzice mieli w domu, wybrałam się więc do marketu na zakupy. W Kobylewie był zaledwie jeden sklep wielobranżowy, w którym oprócz załatwienia sprawunków człowiek mógł poznać wszystkie plotki z całej wioski, a nawet i z okolic. Nie chciałam się tam pokazywać, bo wzbudziłabym sensację. Już słyszałam te ściszone głosy, że córka marnotrawna wróciła. Nie potrzebowałam tego w tym momencie. Liczyłam, że zostanę parę dni u rodziców i wyjadę, a tu proszę. Wyszło zupełnie inaczej. Czekało mnie kilka tygodni tutaj.
Stopniowo zacznę wychodzić do ludzi, ale jeszcze nie teraz…Rozdział 4
Daria
– To ma być obiad?! – Ojciec wydawał się jednocześnie rozgniewany i zaskoczony.
– Tak, to _poke bowl_. Pełnowartościowy, zbilansowany i przede wszystkim zdrowy posiłek – zaczęłam tłumaczyć, jednak, jak się okazało, całkowicie niepotrzebnie.
– Normalny obiad to gulasz z kaszą albo mięso z ziemniakami.
– Tutaj masz podpieczonego kurczaka, różne warzywa, sos i ryż. Jeśli nie chcesz, to nie jedz. Możesz sam sobie ugotować.
– Nic się nie zmieniłaś, jak dawniej do niczego się nie nadajesz – syknął ze złością.
Uśmiechnęłam się półgębkiem. _No tak, kochany tatuś jak zwykle cudownie motywuje._ Tak wiele razy w swoim życiu to słyszałam, a co gorsza, przez lata w to wierzyłam, ale ten czas minął. Już wiedziałam, że ojciec swoje niepowodzenia odreagowywał na mnie. Bez słowa zabrałam swoją kolorową miskę i wyszłam do pokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty jeść w jego towarzystwie. Oczywiście, że _poke bowl_ zrobiłam specjalnie, na złość ojcu. Gdybym ugotowała na obiad to, co lubił, zlekceważyłby mnie. A ja chciałam, żeby nauczył się wreszcie szanować pracę innych, zwłaszcza jeśli robią coś dla niego.
Schodziłam mu z drogi przez resztę dnia, czytając po raz nie wiem który _Anię z Zielonego Wzgórza_. Wszystkie tomy od lat stały na moim maleńkim regaliku w rogu pokoju. Cudownie było wrócić do rudowłosej dziewczynki i wszystkich jej przygód. Z perspektywy czasu zupełnie inaczej odbierałam jej historię. Już nie zazdrościłam Ani odwagi w wyrażaniu własnego zdania, bo sama w końcu dojrzałam do tego, żeby to robić. Już nie pozwalałam ludziom źle mnie traktować. Co prawda, dopiero rozpoczęłam marsz tą drogą, ale każda sytuacja, w której byłam całkowicie sobą, dodawała mi skrzydeł.
Nie wiedziałam, kiedy zasnęłam, ale walenie w drzwi wyrwało mnie ze snu. Podskoczyłam jak oparzona i przez chwilę się zastanawiałam, gdzie ja jestem.
– Do ciebie – odezwał się ojciec, który stanął w progu.
– Do mnie? – spytałam całkowicie zaskoczona. Puls mi podskoczył na samą myśl… _Nie, to niemożliwe. On nie szukałby mnie tutaj, wiedział, jaką relację miałam z ojcem…_
– Daria?! – usłyszałam znajomy damski głos i ogarnęła mnie ulga. – Czyli twoja mama mówiła prawdę, że wróciłaś! Jejku, nie mogę w to uwierzyć! – Lidka wyminęła mojego ojca i rzuciła mi się na szyję.
– Też się cieszę, że cię widzę – powiedziałam zgodnie z prawdą. Lidka była moją przyjaciółką z dzieciństwa. Trzymałyśmy się razem przez całe życie, aż do momentu mojego wyjazdu. – Nie wiedziałam, że jesteś w Kobylewie.
– Kochana, ja tu nadal mieszkam. Pokaż no się. – Odsunęła się i zaczęła mnie obserwować. – Oprócz kilku zmarszczek nic się nie zmieniłaś! Dobra, masz inną fryzurę i nie szczerzysz zębów w uśmiechu na mój widok.
Zaśmiałam się pod nosem. Wiedziałam, że sporo się zmieniłam, a Lidka chciała być uprzejma. Miałam już pierwsze siwe włosy, zmarszczek zbyt dużo jak na swój wiek i nosiłam rozmiar czterdzieści.
– Cieszę się, że cię widzę, po prostu jestem zaskoczona. Byłam pewna, że mieszkasz w dużym mieście, tak jak marzyłaś.
– Mieszkałam, ale szybko doceniłam spokój wsi. Po studiach wróciłam tutaj. Rodzice wytyczyli mi kawałek ziemi, mam mały domek.
– Aż trudno uwierzyć. – Uśmiechnęłam się szeroko. To było takie miłe spotkanie.
– Pracuję w szpitalu, jestem pielęgniarką. Gdy zobaczyłam dziś twoją mamę, to niemal mi serce stanęło, tak się wystraszyłam.
– Czyli spełniłaś swoje wielkie marzenie. Wiedziałam, że ci się uda. – Z jednej strony bardzo się cieszyłam, z drugiej zaś poczułam ukłucie zazdrości.
– Wiesz, że jak się na coś uprę, to nie odpuszczę. – Lidka roześmiała się głośno, a ja dołączyłam.
Przed oczami przelatywały mi właśnie wspomnienia różnych sytuacji, w których moja przyjaciółka dopinała swego. Niegdyś ona była niczym ta Ania Shirley, a ja chowałam się w jej cieniu.
– To prawda, zacięcie godne pozazdroszczenia – przyznałam szczerze.
– Powiedz mi, co cię tu przygnało. Na długo przyjechałaś?
Potrzebowałam chwili, żeby wymyślić odpowiedź. Na wyjawienie prawdy nie czułam się jeszcze gotowa. Nie widziałam się z Lidką szmat czasu, więc każda z nas na pewno była już inną osobą niż wtedy, gdy miałyśmy po te dwadzieścia jeden lat.
– Miałam być na krótko, ale przez to, że mama się połamała, zostanę do świąt na pewno. Później zobaczymy.
– Naprawdę?! – Oczy Lidki wyglądały niczym dwie pięciozłotówki. – Cudowna wiadomość! W końcu będziemy miały czas, żeby nadrobić te kilka lat. Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało…
Momentalnie moje oczy się zaszkliły. Poczucie samotności uderzyło we mnie z jeszcze większą mocą. Nie czułam się na siłach, by nadrabiać czas i opowiadać, co działo się u mnie. Było na to zbyt wcześnie, a wiedziałam, że Lidka będzie mi wiercić dziurę w brzuchu. Musiałam ją jak najszybciej sprowadzić na ziemię.
– Teraz muszę zająć się mamą i yyy… ojcem też. Wiesz, obiady i takie tam. Nie wiem, czy znajdę czas. – Było mi okropnie przykro, że tak potraktowałam Bogu ducha winną dawną przyjaciółkę. Głos trochę mi się łamał, ale dałam radę.
– Mówisz poważnie? – Lidka lustrowała mnie wzrokiem tak, że aż zaczęłam się pocić. Nie odpowiadałam, więc pytała dalej: – O co chodzi? Coś ci zrobiłam? Czy nie pasuję do twojego świata z Holandii? Stara przyjaciółka z wiochy zabitej dechami na nic się nie przyda?
– To nie tak, wcale tak nie myślę!
– To w czym problem? Tyle lat byłaś poza domem i wróciłaś, żeby znienawidzonemu ojcu gotować obiadki?
Ach, zapomniałam, że ona tak dobrze mnie zna…
– Po prostu zaczynam nowe życie i nie chcę wracać do tego, co było. Nie chcę o tym opowiadać ani nawet tego wspominać. Miałam przyjechać tutaj na kilka dni i poszukać sobie jakiegoś miejsca w Polsce, żeby tam rozpocząć nowy rozdział.
Nastała cisza. Widziałam, jak Lidka analizuje moją wypowiedź.
– Nie mogłaś tak od razu powiedzieć? Myślisz, że nadal jestem tą samą wścibską dziewczyną? Zmieniłam się, miałam męża, który mnie zostawił, przeszłam przez bolesny rozwód i wiem, co to znaczy chcieć zacząć od nowa. Nie musisz opowiadać, co było. Mówiąc, że nadrobimy czas, miałam na myśli to, że odnowimy naszą więź, która w końcu była taka silna. Byłyśmy jak siostry…
Teraz ona miała łzy w oczach i zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele kosztowało ją przyznanie się do rozwodu.
– Masz rację, siostrzyczko z wyboru. Nadrobimy wszystko, ale o porażkach nie będziemy gadać, dobra?
– Umowa stoi. – Otarła wierzchem dłoni spływającą łzę. – To zbieraj się, zabieram cię do siebie na kawę. Pokażę ci mój domek i ogródek!
– Nie gadaj, że masz już ogródek?! Myślałam, że takie rzeczy to dopiero po trzydziestce, a nie przed.
Obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
– Widzisz, wszystko się z wiekiem zmienia – podsumowała Lidka.
Przebrałam się i poszłyśmy piechotą do jej domu.Rozdział 5
Daria
Spotkanie z Lidką sprawiło, że przez chwilę czułam się bezpieczna i szczęśliwa. Oglądanie jej domu było przyjemniejsze, niż się spodziewałam. Naprawdę pięknie się urządziła, chociaż ogródek dopiero zaczynała tworzyć. Zaproponowałam jej pomoc, w końcu w Holandii pracowałam w ogrodnictwie, więc coś niecoś umiałam.
Gdy wychodziłam, moja przyjaciółka obiecała, że jutro zabierze mnie do szpitala z samego rana.
Po śniadaniu, które zjadłam znów w swoim pokoju, usłyszałam trąbienie klaksonu. Zbiegłam po schodach, a na samym dole wpadłam wprost na ojca.
– Jedziesz do matki? – spytał ostro.
– Tak. Chcesz się zabrać?
– Nie! Nie znoszę szpitali – uciął krótko.
– Mógłbyś raz się poświęcić i pojechać tam dla mamy. Na pewno by się ucieszyła – wypaliłam bez zastanowienia. Szybko tego pożałowałam.
– Co ty sobie myślisz? Że będziesz mi rozkazywać?! – Ojciec chwycił mnie za poły kurtki, a ja cała się spięłam. Zamknęłam oczy jak zawsze, gdy pastwił się nade mną fizycznie. – Kup jej ode mnie bombonierkę. Taką, co lubi. – Dopiero teraz się opanował i puścił moje ubranie.
Odchrząknęłam, by dodać sobie odwagi.
– Czyli jaką? – spytałam, a on wybałuszył tylko oczy.
– A bo ja tam wiem. Zapytaj w sklepie – odburknął, a we mnie aż się zagotowało.
– To panie w sklepie wiedzą, jaka jest ulubiona bombonierka twojej żony, a ty nie wiesz? Co z ciebie za mąż! Odwiedzić nie chcesz, nic o niej nie wiesz… Mama to ci potrzebna tylko do gotowania i prania gaci! – Nie czekając na jego odpowiedź, wybiegłam z domu z butami w rękach. Bałam się, że mi przyłoży. W końcu robił tak zawsze, jak ktoś mówił cokolwiek nie po jego myśli.
Gdy wsiadłam do samochodu, Lidka tylko spojrzała na mnie i już wiedziała.
– Ojciec?
Kiwnęłam głową.
– Chcesz o tym pogadać?
– Nie. Nie ma o czym. On się już nigdy nie zmieni.
Przyjaciółka uszanowała moją niechęć do mówienia o tym człowieku, pogłośniła radio i w rytmie najnowszych hitów jechałyśmy do szpitala.
Na miejscu Lidka podpytała lekarzy dokładniej o mamę i nie miała zbyt dobrych wieści.
– Twoja mama chce jak najszybciej wyjść do domu. Lekarze uważają, że jeszcze kilka dni powinna tutaj zostać. Może w sobotę byśmy ją wypisali. Musisz ją jakoś przekonać.
– A to coś nie tak, że musi jeszcze tyle zostać? – Odzwyczaiłam się od tego, że w Polsce hospitalizacja trwa dłużej. W Holandii bardzo krótko przebywało się w szpitalu.
– Darka, przecież twoja mama miała poważne złamanie, trudną operację. Jest kobietą przy tuszy, z tego, co mówił mi rehabilitant, nie podejmuje nawet prób prostych ćwiczeń ruszania stopą. Ponoć powiedziała, że „do wesela się zagoi”… – Lidka pokręciła głową z dezaprobatą.
Znała doskonale moją mamę i wiedziała, że to ciężki przypadek uzależnienia od roboty. Nie umiała usiedzieć, sama chciała sobie ze wszystkim poradzić. _Jak zawsze…_
– Jeśli ma na myśli moje wesele, może to długo potrwać, bo na horyzoncie nie widać żadnego kandydata.
– A, jeszcze lekarz mówił, że twoja mama ma słabe wyniki – dodała.
– Wysoki cholesterol?
– To też, ale kto w jej wieku tego nie ma. Chodzi o morfologię, ma zbyt wysoki hematokryt i podwyższone stężenie hemoglobiny. Chcą ją dodatkowo przebadać. Osłuchowo wydaje im się, że są jakieś szmery na sercu, więc planują zrobić EKG.
Poczułam się tak, jakby przygniótł mnie niewidzialny głaz. Mama nigdy nie dbała o siebie, zawsze wszyscy inni byli na pierwszym miejscu, ona na ostatnim. Ja wyjechałam, więc tym bardziej nie miał kto o nią zadbać… Biedna mama.
– Brzmi poważnie.
– Jeszcze nie ma żadnej diagnozy, być może nic jej nie jest, ale skoro znalazła się tutaj, to jest świetna okazja, żeby przebadać ją wzdłuż i wszerz. Z tego, co sprawdziłam, ostatni raz była w szpitalu, gdy cię rodziła…
Lidka miała rację.
Byłam pewna, że drugi raz nie zaciągnę mamy na badania, bo uzna to za niepotrzebne i nieważne.
Ważniejszy będzie obiad dla ojca…
– W porządku, spróbuję ją namówić.
– Super. To czekam na rezultaty.
Pożegnałam się z Lidką i udałam się do małego sklepiku na parterze. Wybrałam dla mamy śliwki w czekoladzie, bo ze słodkości lubiła je najbardziej. Nie chciałam ojcu nic ułatwiać, ale liczyłam, że jeśli nieco nagnę prawdę, uda mi się ją namówić na badania.
– Dzień dobry! – zawołałam radośnie, wchodząc do sali.
Mama aż się rozpromieniła na mój widok. Podeszłam do niej bliżej i mocno ją przytuliłam.
– Proszę, to od ojca. – Wręczyłam jej łakocie. – Nie chciał przyjechać, ale kazał ci powiedzieć, żebyś się nie martwiła, bo świetnie sobie daje radę. – Trochę podkoloryzowałam, ale czułam, że to pomoże mi urobić mamę.
– Oj, dziękuję. Widzisz, on nie jest taki zły – powiedziała, wpatrując się w bombonierkę ze łzami w oczach. – Toś mnie zaskoczyła, córuś. Tak szybko przyjechałaś.
– Zabrałam się z Lidką.
– Byś widziała, jak się ucieszyła, jakem jej powiedziała o twoim przyjeździe.
– Wczoraj się spotkałyśmy, pokazała mi swój domek.
– Widzisz, warto zostać dłużej. – Mama chyba cały czas nie dowierzała w to, że nie wyjadę aż do świąt, więc nadal próbowała mnie zachęcać.
– Zostanę, jak obiecasz, że zadbasz w końcu o siebie. Nie o mnie, nie o ojca, ale o siebie. – Postanowiłam zagrać _va banque_. Wytoczyć najcięższe działa, nie pozwolić się szybko zbyć.
– Przecież dbam o siebie. Jestem tu, ale już prosiłam lekarzy, coby mi pozwolili iść do chałupy.
– O tym właśnie mówię. Po co ci się do domu spieszy?
Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
– A co ja tu mam leżeć. Naprawili mi nogę, jakoś sobie poradzę. Są bardziej chorzy ludzie. – Machnęła ręką.
Cała ona, samarytanka od siedmiu boleści.
– Mamo, masz słabe wyniki morfologii, to znaczy krwi. Lekarze chcą, żebyś została do soboty chociaż.
– A tam gadają, nic mi nie jest.
– Miałaś poważną operację, to też nie przelewki.
– Nic mi nie jest – powtarzała dalej swoje.
Postanowiłam na chwilę zmienić temat.
– Może przyniosę w misce wodę i cię umyję?
Była spocona, włosy miała przetłuszczone.
– W chałupie się będę myć.
– Przecież jeszcze nie wstałaś, to jak niby się umyjesz w domu? Dalej, pomogę ci. Po to przyjechałam. Wzięłam twój szampon z łazienki, mam twój ręcznik. A po umyciu poćwiczysz trochę?
– Mówisz jak ten namolny rehabilitant! Przyłazi tu co i rusz, męczy mnie.
– Mamo, nie rozumiem cię. Chcesz iść do domu i co, będziesz tam leżeć w łóżku? Nie zamierzasz współpracować z rehabilitantem, więc niby jak sobie poradzisz ze wszystkim? Pamiętaj, że masz swoje lata, kości już nie te.
– Wrócę do chałupy, to raz-dwa dojdę do siebie.
– Czemu jesteś taka uparta? – Głośno wypuściłam powietrze. Trudno mi było zrozumieć jej chęć „ucieczki” ze szpitala.
– Mam swoje życie, swoje sprawy.
– Chodzi o usługiwanie ojcu? – Nie zdążyłam ugryźć się w język. _Cholera._
– Nie – odburknęła. Uraziłam ją, a przecież nie chciałam. – Muszę jutro posprzątać kościół.
– Słucham?
Chyba się przesłyszałam.
To niemożliwe, że nadal sprzątała kościół! Byłam pewna, że skoro jest już w sędziwym wieku, to zastąpiła ją jakaś młodsza zagorzała parafianka. Zdrowsza i sprawniejsza.
– Dobrześ słyszała. Co poniedziałek i piątek sprzątam kościół. Wczoraj nie dojechałam, już pewnie błota nanieśli. Nie mogę odpoczywać, jestem potrzebna.
– Mamo, co ty wygadujesz. Jak ty sobie to wyobrażasz? Jesteś drugą dobę po operacji, nie chcesz nawet ruszyć palcami, nie mówiąc o poruszaniu całą stopą, a zamierzasz jutro iść sprzątać kościół?! Niby jak to chcesz zrobić?
– Zawsze sobie radzę, to i teraz się uda. Wezmę tabletki, podeprę się miotłą.
– Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – Brakło mi słów. – Już dawno powinnaś oddać tę pracę komuś młodszemu.
– Myślisz, że jestem taka stara i niedołężna? – Łypnęła na mnie karcąco znad okularów.
– Nie, wcale tak nie powiedziałam. Po prostu całe życie ciężko pracowałaś, czas na odpoczynek.
– Jak Bóg dał siłę pracować, to grzech siedzieć na tyłku w chałupie. Jeszcze mam siłę, to sprzątam. Nic ci do tego. To całe moje życie. – Na koniec złość mamy przerodziła się w smutek, a jej głos zaczął się łamać.
– Rozumiem, przecież nikt nie każe ci z tego rezygnować, ale musisz wziąć chorobowe do czasu, aż staniesz na nogi.
– Nie mogę! Nie ma kto mnie zastąpić, ksiądz sam nie będzie sprzątał. Leciwy przecież, niedawno mu biodro wymienili.
– Chodzi o endoprotezę?
– Tak, właśnie tak. Przysłali mu takiego młodego wikarego do pomocy. Ale on pisze takie piękne kazania, modli się często, ma za dużo na głowie, coby jeszcze sprzątać.
Znałam rozwiązanie tego problemu, było bardzo proste.
– Dobrze, mamo, to mam propozycję. Zgodzisz się zostać tutaj do weekendu, dasz się przebadać na wszystko, co lekarz wymyśli, a ja w zamian za to będę sprzątać ten kościół aż do Bożego Narodzenia.
Co prawda, nie miałam najmniejszej ochoty tego robić, ale jeśli to mogło pomóc mamie wyzdrowieć, to byłam w stanie się poświęcić.
Mama chwilę milczała. Myślała intensywnie, marszcząc brwi w charakterystyczny dla niej sposób, co, notabene, po niej odziedziczyłam.
– Dobrześ to obmyśliła, sprzątać już cię nauczyłam porządnie za dzieciaka. Zadzwonię do tego młodego wikarego Dawida, to przyjdzie ci pokazać, co i jak.
– Dobrze, zrobię wszystko tak, jak trzeba, o to się nie martw. Ale dziś chciałam jeszcze iść tutaj w mieście na zakupy. Nie mam kurtki zimowej, a ostatnio porządnie ziębi. Więc umów mnie z nim na jutro.
– Dziecko, kamień z serca. Tak się stresowałam tym sprzątaniem, ludzie na mnie liczą…
– Będzie tak wysprzątane, że mucha nie siądzie. Ale ty masz się nie migać, jasne? Lidka będzie cię tu pilnować. – Uśmiechnęłam się do niej.
Nie spodziewałam się, że pójdzie tak łatwo. Pewna część mnie szukała drugiego dna, ale starałam się przed tym powstrzymać. Przecież matka nie swatałaby mnie z księdzem, tego byłam pewna. Mało kto był tak wierzący jak ona.
– Dobrze, nie będę się migać. Ale obiecaj mi jeszcze jedno.
– Tak?
– W niedzielę weźmiesz mnie na mszę, dobrze? Na tym. – Wskazała palcem przez otwarte drzwi na szpitalny korytarz, na którym stał wózek inwalidzki.
Zaczynało mi się podobać jej podejście. Chyba zyskała motywację do współpracy z rehabilitantem.
– Oczywiście, mamo.Rozdział 6
Daria
Nastała środa i budzik zaczął dzwonić o siódmej. Zupełnie niepotrzebnie, bo nie spałam już od dwóch godzin. Ciągle byłam zdenerwowana kolejną kłótnią z ojcem. Wieczorem, gdy wróciłam od mamy, po raz enty się na mnie wydarł, a mnie się zdawało, że cofnęłam się w czasie i znów mam kilkanaście lat oraz że znów jestem od niego zależna. Wiedziałam, że tak nie jest, ale mimo to tak się czułam. To chyba nazywa się traumą. Minęło dopiero kilka dni, odkąd tu dotarłam, a ja już myślałam o wyjeździe…
Przez ojca żałowałam, że obiecałam mamie zostać do świąt. Gdyby nie ona, już by mnie tu nie było. Dodatkowo byłam zestresowana całym tym sprzątaniem kościoła. Mama trzy razy mi wszystko tłumaczyła, a na końcu i tak zadzwoniła do księdza, żeby przyszedł i pokazał mi, gdzie znajdę czyste obrusy. Jeszcze wczoraj powtarzałam jej, że sobie poradzę, ale dziś już tak pewna tego nie byłam. Nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo mnie to stresuje.
Chwilę przed ósmą po cichu wyślizgnęłam się z pokoju od razu do korytarza. Celowo nie zjadłam śniadania, bo nie miałam ochoty na rozmowę z ojcem. Ku mojemu zaskoczeniu on chyba też nie chciał kolejnej konfrontacji, ponieważ nie wchodził mi w drogę. Zawahałam się, bo przeszło mi przez myśl, że może coś mu się stało, i przez moment korciło mnie, by zajrzeć do jego pokoju. Na szczęście szybko przywołałam się do porządku. Włożyłam buty i nową puchową kurtkę, chwyciłam pęk kościelnych kluczy, który wisiał na krzywo przybitym gwoździu za drzwiami od kuchni, i wyszłam. Dłonie nieco mi drżały z zimna, gdy odpalałam auto. W tym roku listopad zaskakiwał wyjątkowo niskimi temperaturami. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mój samochód odpalił za pierwszym razem. Ruszyłam do centrum wsi.
Po kilku minutach zaparkowałam na prowizorycznym parkingu pod świątynią. Przez osiem lat zbyt wiele się tu nie zmieniło. Figurka Maryi stała, jak stała kiedyś, brama cmentarza nadal była pokryta rdzą, a brudna elewacja kościoła wołała o pomstę do nieba. Jedyne zmiany, które zobaczyłam, to wyższe drzewa, nowa data wyryta na krzyżu misyjnym, a także zdecydowanie więcej grobów na cmentarzu.
Weszłam do środka i z przyzwyczajenia się przeżegnałam. Podczas pobytu w Królestwie Niderlandów, bo taka jest oficjalna nazwa tego kraju, oddaliłam się od Boga i wiary, ale nie nazwałabym się ateistką. Tkwiłam gdzieś pośrodku – trochę wierzyłam, a trochę nie.
Rozejrzałam się po wnętrzu kościoła i tutaj było nieco lepiej niż na zewnątrz. Odmalowane ściany, nowy obraz z wizerunkiem Świętej Faustyny Kowalskiej i zmienione dywany. Od razu przypomniały mi się czasy podstawówki, gdy co tydzień siadałam z Lidką w pierwszej ławce na mszy o dziesiątej i obie wzdychałyśmy do starszych lektorów. Z uśmiechem na ustach pewnym krokiem weszłam do zakrystii.
– Szczęść Boże! – odezwał się mężczyzna stojący naprzeciwko mnie. Podskoczyłam wystraszona, a serce zabiło mi mocniej.
– Niech będzie pochwalony – odparłam cicho, gdy się zreflektowałam, że to ksiądz.
Wprawdzie nie miał sutanny ani nawet koloratki, ale z tego, co mówiła mama, nowy wikariusz był młody i wyjątkowo przystojny, więc pasowało.
– Przepraszam, nie zamierzałem pani wystraszyć – powiedział nieco speszony. – Pani jest córką Chojnowskich?
– Tak, proszę księdza. Mam na imię Daria i przez jakiś czas będę sprzątać za moją mamę – odpowiedziałam, kretyńsko przy tym dygając jak jakaś uczennica. Bardzo długo nie miałam do czynienia z żadnym kapłanem, dlatego mimowolnie włączyłam wgrany program z dzieciństwa. Od razu zrobiło mi się gorąco ze wstydu, pewnie moja twarz właśnie stała się purpurowa. _Dorosła kobieta, a zachowuje się jak dziecko._
Mężczyzna wpatrywał się we mnie z konsternacją. Jego wielkie, niebieskie niczym głębia oceanu oczy kompletnie mnie onieśmieliły. Zapadła krępująca cisza. Jako pierwsza postanowiłam ją przerwać, więc nerwowo odchrząknęłam. On odwrócił się bokiem i stanął przy drewnianej, rzeźbionej komodzie.
– Czy mógłby ksiądz mi go pokazać? – spytałam, ale zamiast rozładować napiętą atmosferę, pogorszyłam tylko sprawę.
Tym razem to ksiądz się zawstydził i zrobił taką minę, że od razu wiedziałam, w którą stronę odbiegły jego myśli.
– Przepraszam, nie zabrzmiało to najlepiej. Ja tu sama z księdzem, na zakrystii i… yyy… Nie chciałam, żeby ksiądz pomyślał o tym, o czym pomyślał! – Moje jąkanie plus nerwowy chichot sprawiały, że było coraz bardziej niezręcznie.
Mężczyzna wyjął z szuflady białą albę i ją włożył. Odwrócił się w moją stronę i gdy już myślałam, że postanowił zignorować tę żenującą sytuację i uratować mnie zmianą tematu, wypalił:
– A skąd pani wie, o czym pomyślałem? – Jego melodyjny głos, przenikliwy wzrok i wysoko uniesiona brew mnie zaatakowały.
Tak, czułam się zaatakowana, chociaż to ja sama zaczęłam…
– Yyy… Ja nie wiem, co ksiądz pomyślał, ale nie chciałam, żeby moje zdanie zabrzmiało tak dwuznacznie, bo… moja mama do księdza dzwoniła, chodziło mi o ten… No jak się na to mówi… Odkurzacz! I jeszcze o obrusy! Te takie na ołtarz! – Miałam ochotę wybiec stamtąd i nigdy już nie wrócić. To było z pewnością najgorsze pierwsze wrażenie, jakie kiedykolwiek w życiu zrobiłam. _Boże jedyny! Daria, zamknij się wreszcie!_
– Aha, czyli pani pomyślała dwuznacznie? – Jego pytanie wbiło mnie w ziemię.
Co ja miałam mu odpowiedzieć?! Nagle zabrakło mi języka w gębie, zaczęłam bawić się palcami u rąk i patrzyłam w starą podłogę na zakrystii.
– Wyspowiadam się – palnęłam bez namysłu.
Jedyna słuszna odpowiedź, jaka przyszła mi do głowy. Wcale nie planowałam tego zrobić, ale co w takiej sytuacji można odpowiedzieć kapłanowi? Poza tym ciągle myślałam o mamie. Ona była bardzo bogobojna i życie we wspólnocie kościoła stanowiło największą radość jej życia.
Nie mogłam tego zepsuć.
– Dobrze, niech mi pani da momencik.
Zamarłam, gdy po tym zdaniu ksiądz otworzył szafę, z której wyjął fioletową stułę. Musiałam działać natychmiast, nim włożył ją na siebie!
– Nie czuję się gotowa w tej chwili, proszę księdza! – niemalże wykrzyknęłam i znów doszło do mnie, że nie bez powodu porównuje się milczenie do złota…
Ksiądz roześmiał się tylko, pokazując rząd zadbanych zębów. Byłam pewna, że jego myśli znów zawędrowały nie tam, gdzie trzeba.
– Dobrze, pani Dario. Nie będę napierał na panią… – Z premedytacją podkreślił słowo „napierał”.
Musiał mieć ze mnie niezły ubaw. Zaczęłam panikować, bo byłam pewna, że dostrzegł moje zawstydzenie. Uff, jak dobrze, że nie był w stanie poczuć fali gorąca, która niczym lawa rozlewała się w tej chwili po moim ciele. Już robiłam obrót, żeby wyjść, ale on chwycił mnie za nadgarstek.
– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Zagalopowałem się. Pani tak uroczo się plątała w wytłumaczeniach. Proszę się nie gniewać. – Znów posłał mi uśmiech. – Pokażę pani te obrusy, odkurzacz i całą resztę.
Nie wiedziałam dlaczego, ale znów pomyślałam nie o tej reszcie, o której powinnam. _Co się ze mną dziś dzieje? Nie poznaję siebie… Daria, to ksiądz!_
Tak jak obiecał, pokazał mi niezbędne narzędzia do sprzątania, a także te nieszczęsne obrusy, po czym gdzieś zniknął. Zostałam sama i wzięłam się ostro do pracy. Marzyłam o tym, by już stąd wyjść. Niestety, najpierw obowiązki. Zaczęłam od zamiecenia podłogi. Śmieci było sporo, zwłaszcza zaschniętego błota. Dopiero później wzięłam odkurzacz i jeszcze raz wszystko odkurzyłam, a na końcu zajęłam się dywanem pośrodku kościoła oraz tymi mniejszymi w prezbiterium. Później wstawiłam w czajniku wodę, którą miałam zamiar wykorzystać do mycia posadzki. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy zobaczyłam płyn do mycia podłóg o zapachu konwalii. Mama używała go od zawsze. Jego woń przywoływała wspomnienia dzieciństwa, kiedy co sobotę rano mama na kolanach myła jeszcze wtedy drewniane deski na podłodze naszego starego domu. Chwyciłam za mop i sprawnymi ruchami zmyłam kurz. Dwa razy wymieniłam wodę w wiadrze i przeprałam ścierkę, żeby to moje mycie miało sens. Kiedy podłoga schła, zajęłam się ołtarzem. Przetarłam delikatnie na mokro marmurowy blat. Mama mi mówiła, że brudny obrus mam wziąć do domu i ona go wypierze oraz wykrochmali, jak wróci ze szpitala. Zapakowałam go więc do reklamówki. Wzięłam świeży, bieluśki obrus i ułożyłam tak samo, jak było przedtem. Dziwnie się czułam, stojąc za ołtarzem, nigdy wcześniej nie miałam okazji oglądać kościoła z tej perspektywy. Raz w życiu stałam przy ambonie, ale to jednak nie to samo.