Fusiaste opowieści - ebook
Codzienne zapiski z pamiętnika do poczytania przy kawie. Czasem słodkie niczym drożdżówka, czasem kruche jak krakers i słone jak łzy. Nieraz wesołe, innym razem pełne filozoficznej kruszonki. Smacznego.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8273-903-9 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SKĄD WZIĘŁA SIĘ FUSIASTA?
Na początku był… FACET.
Któregoś pięknego dnia, zamieniłam się w potwornego kaczora donalda. Moje gardło chrypiało tak, że ledwo mogłam wydobyć z siebie dźwięki. Było to dawno temu, w zamierzchłych nastoletnich czasach. W bloku funkcjonował już najnowszy hit techniki — domofon — i odbieranie go ilekroć dzwonił, było tego dnia nie lada wyczynem wokalnym. Po południu, gdy jedna z moich sióstr wróciła do domu spytała:
— „A CO TO ZA JAKIŚ OBCY FACET ODEBRAŁ TEN DOMOFON?!” …
…i w ten oto prozaiczny sposób nazwana zostałam FACETEM.
FACET przez lata ewoluował. Jako, że Facet nie grał z moją naturą, przekształcił się szybko w FACĘ. Potem w FACUSIA; następnie w FUSA — dość długo tak mnie nazywano, aczkolwiek znowu wróciliśmy poniekąd do Faceta; FUSIKA — zdrobniale od Fusa, i wreszcie — ponieważ Fus nadal nieuchronnie kojarzył się z Facetem — zaczęłam podpisywać się jako Fusiasta, żeby nie było wątpliwości czy ze mnie chłop, czy baba.
Wątpliwości jednak co do mojej płci pojawiały się nierzadko. Szczytem było, gdy któregoś dnia wysłałam swoje dane na egzaminy z angielskiego, a ci w odpowiedzi przysłali mi wszystkie dokumenty zatytułowane „KRZYSZTOF”…
Ręce mi opadły. Ja rozumiem, że można z Kaśki zrobić Kryśkę, ale Krzyśka!?…
Przez pewien czas moje mściwe siostry mówiły na mnie "Krzysiek"... Szybko się im jednak znudziło i wróciły do FUSA.
W przeszłości miałam „talent” do wymyślania ksywek innym. Pech chciał, nieraz tylko wypsła się mi jakaś nazwa, a przysychała do danej osoby i po wsze czasy wszyscy już tak na nią mówili. Zapewne wielu moich znajomych nawet nie jest świadomych, że ich „nazwy” są mojego autorstwa. Sama nieraz używam ksyw, (może i jest to trochę smutne) ale totalnie nie mam głowy do nazwisk, nie pamiętam imienia kolegi z podstawówki czy koleżanki, z którą 5 lat chodziłam na studia. Pamiętam za to twarz, różne sytuacje i mój opis: „Sowa”, „Bączek”, „Szczur”, czy „Suchotnik”…
Czasem naprawdę miewam wyrzuty sumienia, że nie pamiętam imion znajomych; gorzej — nieraz zapominam już w kilka sekund po podaniu ręki, z kim się właśnie poznałam… Mam jednak nadzieję, że moi znajomi i przyjaciele i tak wiedzą, że w moim przypadku to nie przejaw braku sympatii, tylko zwyczajna potworna
s k l e r o z a…
Na początku był… FACET.
Któregoś pięknego dnia, zamieniłam się w potwornego kaczora donalda. Moje gardło chrypiało tak, że ledwo mogłam wydobyć z siebie dźwięki. Było to dawno temu, w zamierzchłych nastoletnich czasach. W bloku funkcjonował już najnowszy hit techniki — domofon — i odbieranie go ilekroć dzwonił, było tego dnia nie lada wyczynem wokalnym. Po południu, gdy jedna z moich sióstr wróciła do domu spytała:
— „A CO TO ZA JAKIŚ OBCY FACET ODEBRAŁ TEN DOMOFON?!” …
…i w ten oto prozaiczny sposób nazwana zostałam FACETEM.
FACET przez lata ewoluował. Jako, że Facet nie grał z moją naturą, przekształcił się szybko w FACĘ. Potem w FACUSIA; następnie w FUSA — dość długo tak mnie nazywano, aczkolwiek znowu wróciliśmy poniekąd do Faceta; FUSIKA — zdrobniale od Fusa, i wreszcie — ponieważ Fus nadal nieuchronnie kojarzył się z Facetem — zaczęłam podpisywać się jako Fusiasta, żeby nie było wątpliwości czy ze mnie chłop, czy baba.
Wątpliwości jednak co do mojej płci pojawiały się nierzadko. Szczytem było, gdy któregoś dnia wysłałam swoje dane na egzaminy z angielskiego, a ci w odpowiedzi przysłali mi wszystkie dokumenty zatytułowane „KRZYSZTOF”…
Ręce mi opadły. Ja rozumiem, że można z Kaśki zrobić Kryśkę, ale Krzyśka!?…
Przez pewien czas moje mściwe siostry mówiły na mnie "Krzysiek"... Szybko się im jednak znudziło i wróciły do FUSA.
W przeszłości miałam „talent” do wymyślania ksywek innym. Pech chciał, nieraz tylko wypsła się mi jakaś nazwa, a przysychała do danej osoby i po wsze czasy wszyscy już tak na nią mówili. Zapewne wielu moich znajomych nawet nie jest świadomych, że ich „nazwy” są mojego autorstwa. Sama nieraz używam ksyw, (może i jest to trochę smutne) ale totalnie nie mam głowy do nazwisk, nie pamiętam imienia kolegi z podstawówki czy koleżanki, z którą 5 lat chodziłam na studia. Pamiętam za to twarz, różne sytuacje i mój opis: „Sowa”, „Bączek”, „Szczur”, czy „Suchotnik”…
Czasem naprawdę miewam wyrzuty sumienia, że nie pamiętam imion znajomych; gorzej — nieraz zapominam już w kilka sekund po podaniu ręki, z kim się właśnie poznałam… Mam jednak nadzieję, że moi znajomi i przyjaciele i tak wiedzą, że w moim przypadku to nie przejaw braku sympatii, tylko zwyczajna potworna
s k l e r o z a…
więcej..
W empik go