- promocja
- W empik go
Gabriel Caballero - ebook
Gabriel Caballero - ebook
Gabriel Caballero jest w tarapatach: na wybrzeżu Costa Blanca grasuje morderca.
Rektor Uniwersytetu Alicante umiera w tajemniczy sposób i nikt nie chce wiedzieć dlaczego. Wszystko wskazuje na zabójstwo, ale Gabriel musi dowiedzieć się prawdy: od tego zależy jego życie i praca. Nie będzie mu łatwo.
Przeżyj, wraz z najsłynniejszym dziennikarzem libertynem, pełną akcji, napięcia, tajemnic i zbiegów okoliczności przygodę na hiszpańskim wybrzeżu.
„Gabriel Caballero” to zwiastun „Wyspy ciszy”, szlagierowej na Amazonie powieści kryminalnej, która zdobyła serca tysięcy czytelników na całym świecie.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-959582-9-8 |
Rozmiar pliku: | 900 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ktoś rzucił urok na miasto. Słonecznemu i gorącemu dniu wiosny o smaku lata towarzyszył hałas samochodów. Powiew powietrza pachnącego morzem i kremem do opalania sprawiał, że wszystko wydawało się proste jak nuty wypływające z saksofonu Coltrane’a. Oczarowany urodą dziewcząt z Alicante – ich wiecznie opaloną skórą, piegami pod oczami – a także strojami, które ledwie sięgały kolan, pozwalałem nieść się tłumowi podążającemu aleją Maisonnave. Wydawało mi się, że znajduję się w onirycznej bajce. Brakowało tylko dobrze schłodzonego piwa, które przyniosłoby ulgę mojemu gardłu.
Mijające dni przypominały nieułożoną kostkę Rubika: nie były to nasze najlepsze chwile z Patrycją. Kochaliśmy się mimo znaczących różnic w wielu kwestiach, ale ostatnimi czasy wydawało mi się, że dzieli nas jeszcze więcej niż dotąd. Czułem, że lęk przed utratą tego, co już osiągnęliśmy powstrzymuje ją przed odejściem, ale jednocześnie coraz bardziej pragnęła posiadania więcej niż mogłem jej dać.
Ruszyłem prosto w kierunku alei Federico Soto. Szedłem żwawo, niczym bohater teledysku na nowojorskiej Piątej Alei. Rozpierała mnie energia. Nastała moja ulubiona pora roku i czułem, że żyję w najwspanialszym miejscu wybrzeża śródziemnomorskiego. Zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych. W kieszeni zawibrował telefon. Wyjąłem aparat, rozłożyłem etui i zbliżyłem do ucha.
– Gdzie do diabła się podziewasz i czemu nie ma cię w biurze? – wykrzyczał zachrypnięty od czarnego tytoniu głos. To był Ortiz, dyrektor redakcji Las Provincias w Alicante. Mój szef.
– Co się dzieje? – odparłem spokojnie. – Wyskoczyłem coś kupić.
– Daj spokój z wymówkami, Caballero! – grzmiał Ortiz z drugiej strony. Był naprawdę rozeźlony. – Powinieneś być tutaj i pisać ten przeklęty artykuł o Uniwersytecie. Czemu twoje krzesło obrasta kurzem?
Zupełnie o tym zapomniałem.
Po plecach spłynął mi zimny pot. Nie mogłem znowu dać ciała.
– Już idę, już idę... – odpowiedziałem, wyjmując zgniecioną paczkę Marlboro z tylnej kieszeni spodni. – Artykuł jest prawie gotowy, szefie...
– Lepiej dla ciebie – burknął i rozłączył się, nie dając mi szansy na odpowiedź.
– Do diabła... – wyszeptałem do słuchawki.
Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się głęboko.
Zapowiadał się długi dzień pracy.
3
Po raz kolejny wskazówki zegara były szybsze od moich nóg. Przeklęte poranne wermuty w Sento – jednym z moich ulubionych barów tapas w mieście – sprawiły, że straciłem poczucie czasu. Zadzwonił telefon. To nie był Ortiz, tylko Pacheco – współpracujący z nami fotograf. Dzwonił z auli głównej Universidad de Alicante.
Monika Llopis miała zostać pierwszą kobietą rektor w historii Uniwersytetu.
Miałem godzinę, aby zdążyć. Wszystko zdarzyło się tak szybko i niespodziewanie, że nie mogłem nawet skojarzyć, jaki jest dzień tygodnia.
Zapłaciłem rachunek i wyszedłem na ulicę w poszukiwaniu taksówki, która zawiozłaby mnie do kampusu San Vicente. Czerwcowy lepki pot spływał mi po plecach, tworząc na nich plamę wielkości numeru startowego Ronaldo. Gdy tylko taksówkarz zostawił mnie przed aulą główną, ruszyłem biegiem, przepychając się przez tłumy ciekawskich przechodniów. Główna aula uniwersytecka był dużym dziedzińcem, na którym znajdowały się trzy kwartały siedzeń, amfiteatr i scena o długości prawie dwudziestu metrów. Sala była wypełniona po brzegi gośćmi. Gdy wszedłem do holu zauważyłem w oddali znane mi twarze: najemników prasy, polityków, prezydenta rządu Walencji oraz Pacheco z aparatem fotograficznym. Przecisnąłem się między fotelami, zwracając na siebie uwagę przemawiających i przeszkadzając gościom przysłuchującym się usypiającej mowie byłego rektora, w której zachwalał swoją następczynię. Monika Llopis ubrana była w niebieski strój wyjściowy – dyskretny i oficjalny. Spojrzałem na jej twarz. Wydawała się zdenerwowana, ale także podekscytowana. W cieniu, który otaczał publiczność, dostrzegłem Hidalga. Siedział w kącie obok innego profesora z wydziału humanistycznego. Hidalgo nie wyglądał na osobę, która dobrze znosi porażkę.
– Już jestem... – szepnąłem do Pacheco. – Coś straciłem?
– Ledwie zdążyłeś, Gabriel – powiedział. – Co to za odór?
– Zajmij się zdjęciami, za to ci płacimy – odpowiedziałem nieco oschle. – Od zadawania pytań jestem ja.
Nie spojrzał na mnie. Zamilkł i dalej strzelał seriami ze swojego obiektywu.
Monika Llopis wstała i skierowała się w kierunku estrady. Z właściwą dla siebie delikatnością uśmiechnęła się lekko i słodko odchrząknęła. Spojrzała na leżące przed nią kartki i stuknęła w mikrofon. To był jej moment. Za chwilę gwiazda miała rozbłysnąć. I wtedy nagle…
– Rób zdjęcia! – krzyknąłem, chwytając Pacheco za ramię.
Kobieta chwyciła się oburącz mównicy. Słabła na oczach wszystkich zgromadzonych. Najwyraźniej nie mogła złapać oddechu. Przyjrzałem się jej twarzy i zrozumiałem, że jest na skraju omdlenia. Nagle pobladła, a mięśnie twarzy zaczęły jej niebezpiecznie drżeć. Llopis wykonała mały krok do przodu, a następnie cofnęła się. W ciągu kliku milisekund przyszła rektor runęła na scenę, całkowicie nieprzytomna.
– Masz to? – zapytałem.
Rektor wstał i rzucił się na ratunek.
– Dzwońcie po pogotowie ratunkowe! – wykrzyknął mężczyzna.
Tłum ruszył z siedzeń w kierunku podium.
– Czy to zawroty głowy? – zapytał prezydent, zapominając, że mikrofony są włączone.
– Niezły zawrót głowy... – prychnął dziekan.
Jeden z gości wskoczył na scenę i sprawdził puls kobiety.
– Nie wygłupiaj się, Monika... – powiedział lekarz. Rozmowę słychać było w całej sali. – Dalej kobieto, bądź silna...
– Nie żyje? – zapytał prezydent.
– Brak tętna, trzeba ją reanimować.
– Jesteś jej znajomym? – zapytał dziekan.
– Jestem z wydziału medycyny – odpowiedział przygnębionym głosem mężczyzna. – Ale jakie to, kurwa, ma teraz znaczenie?
– Co za nieszczęście dla rektoratu... – rzucił ktoś stojący na dole.
Ekipa pogotowia – trzy kobiety i dwóch mężczyzn – wtoczyła się do sali jak pociąg.
– Wszyscy na zewnątrz! Proszę! – krzyknęła kobieta szefująca całemu zespołowi. – Ale już!
Zerknąłem na salę i kątem oka zobaczyłem, jak Hidalgo wykrada się bocznymi drzwiami. Zgromadzeni goście zaczęli panikować.
Co teraz? Nowa rektor umierała kilka chwil przed zaprzysiężeniem. Chęć poznania faktów i późniejszego snucia fantazji wzięła górę nad racjonalnym myśleniem. Wymknąłem się kolegom z prasy i ruszyłem z opuszczoną głową w przeciwnym kierunku. Jeśli chciałem zostać na miejscu, musiałem ukryć się w cieniu foteli. Tak też zrobiłem: położyłem się i zacząłem nasłuchiwać.
– Kurwa, José Luis... Nie oddycha – powiedział jeden z lekarzy.
– Podaj miligram epinefryny – odpowiedział inny.
Ciało Moniki leżało na podłodze.
– Nie reaguje. Tracimy ją... – dodała jedna z kobiet.
– Ja pierdolę, Juana, nie zapeszaj...
– Zróbcie coś! Na miłość boską! – wykrzyknął były rektor. Zasłonił nerwowo twarz rękoma i poluzował krawat.
Poczułem, że ktoś dotyka moją lewą stopę.
– Proszę pana? – powiedziała lekarka, która przed chwilą wyrzuciła innych dziennikarzy.
– Tak? – odpowiedziałem.
– Proszę natychmiast opuścić to miejsce – rozkazała groźnie.
Odwróciłem się. Zobaczyłem kobietę z karbowanymi włosami. Patrzyła na mnie z wyrzutem zawiedzionej matki. Podniosłem się i bez dyskusji posłusznie wyszedłem z pomieszczenia.
Miałem potrzebę zapalić, porozmawiać z Hidalgiem i uporządkować myśli. Wyszedłem więc z budynku i skierowałem się ku bramie. Wyjąłem papierosa, zapaliłem i głęboko się zaciągnąłem. Gdy wypuszczałem dym, wyczułem czyjąś obecność. Ktoś mnie obserwował. Obok mnie stał mężczyzna w okularach w drucianej oprawce, średniego wzrostu. Ubrany był we wzorzysty sweter i dżinsy. Można było dostrzec u niego pierwsze oznaki łysiny i lekką nadwagę, ale nie wyglądał na niebezpiecznego. Przeciwnie.
– Co się dzieje? – zapytałem zblazowany.
– Czy mógłby mnie pan poczęstować jednym... – odpowiedział miękkim i melodyjnym głosem. Wyglądał na nieco rozkojarzonego. Wyciągnąłem papierosa. Podziękował i zapalił, po czym spojrzał na filtr i zaciągnął się. Staliśmy w ciszy – zastanawiałem się, kto pierwszy ją przerwie.
– Jesteś z prasy? – zapytałem bez zastanowienia, choć dobrze wiedziałem, że nie należał do gremium.
– Ja? Nie... – odpowiedział mężczyzna, kręcąc głową. – Jestem wykładowcą... Niezłe, od lat nie paliłem.
– To ci na pewno nie pomoże.
Mężczyzna spojrzał na mnie, unosząc brwi.
– Człowieku. W tej sytuacji... – zaczął, wzdychając z przejęciem. – Co my zrobimy? Wątpię, aby teraz ktoś chciał kandydować na stanowisko rektora.
– Ale przynajmniej Uniwersytet zdobędzie trochę rozgłosu, nie uważasz?
– Jesteś dziennikarzem, tak?
– Masz niezły węch.
– Nie. Po prostu wygadujesz głupstwa – odpowiedział mężczyzna. – Jak wszyscy dziennikarze... To, co stało się Monice Llopis, to poważna sprawa... Mam nadzieję, że nie splamicie jej nazwiska byle tylko zwiększyć nakład.
– Dzisiaj nikt nie kupuje gazet, tak więc oszczędź sobie gadania – odpowiedziałem. – Jeszcze nie wiemy, co tam się wydarzyło. Skąd znałeś Llopis?
Mężczyzna rozejrzał się dookoła. W pobliżu nie było nikogo.
– Byliśmy kolegami. Pracowaliśmy wiele lat razem.
– A więc ty też jesteś lekarzem.
– Nie, jestem doktorem. Biologiem, tak dla ścisłości – podkreślił. – Monika i ja pracowaliśmy w tym samym departamencie... Co za pech, co teraz zrobimy... Mam nadzieję, że dla dobra nas wszystkich, nie wybiorą tego palanta z Wydziału Nauk Humanistycznych...
– Myślisz, że ktoś miał interes w tym, aby pozbyć się Llopis? – zapytałem, ignorując przytyk w stronę mojego przyjaciela.
– Nie wiem, naprawdę... Ale nie wykluczałbym tego – odpowiedział mężczyzna. – Wszystko jest możliwe.
Echo ostatnich sylab pobrzmiewało mi jeszcze w uszach, gdy zobaczyłem postać wychodzącą z budynku. Zaintrygowany skupiłem się na jej twarzy, zapominając o powtarzanych jak mantra pytaniach doktora. To był ten sam człowiek, którego widziałem na zdjęciach w prywatnym folderze Moniki Llopis. Nieznajomy, którego imię niebawem miałem nadzieję poznać. Co on, do diabła, tam robił? Gdy tylko wyszedł, w drzwiach pojawiła się ekipa pogotowia niosąca ciało Moniki okryte kocem termicznym. Natychmiast, niczym głodne hieny, zbiegli się dziennikarze.
Zabierali ją do szpitala. Nie miałem wątpliwości. Żywą lub martwą.
Cisnąłem niedopałek na ziemię i ruszyłem za tajemniczym mężczyzną, zostawiając w tyle uciążliwego naukowca. Szedłem, udając, że rozmawiam przez telefon komórkowy. Mężczyzna wydawał się tak przejęty, że nawet nie zauważył, że ktoś go śledzi. Wszedł na parking, wyjął pilota i chwilę później zaświeciły się przednie reflektory imponującego czarnego BMW X3. Spojrzałem na rejestrację i zapisałem ją w telefonie. Mężczyzna uruchomił samochód, zmierzył mnie wzrokiem i ruszył z piskiem opon. Potem zniknął na asfaltowej szosie prowadzącej do drogi szybkiego ruchu.
KRYMINALNE INTRYGI GABRIEL CABALLERO
GABRIEL CABALLERO (#1)
Gabriel Caballero jest w tarapatach: na wybrzeżu Costa Blanca grasuje morderca. Rektor Uniwersytetu Alicante umiera w tajemniczy sposób i nikt nie chce wiedzieć dlaczego. Wszystko wskazuje na zabójstwo, ale Gabriel musi dowiedzieć się prawdy: od tego zależy jego życie i praca. Nie będzie mu łatwo. Przeżyj, wraz z najsłynniejszym dziennikarzem libertynem, pełną akcji, napięcia, tajemnic i zbiegów okoliczności przygodę na hiszpańskim wybrzeżu.
WYSPA CISZY (#2)
Życie Gabriela Caballero jest w niebezpieczeństwie. Jedna rozmowa telefoniczna sprawi, że stanie się współwinnym przestępstwa.
Jego życie wkrótce zmieni się na zawsze.
Letni poranek na Costa Blanca, redakcja gazety, chylącej się ku bankructwu. Gabriel Caballero postanawia odpowiedzieć na anonimowe wezwanie o pomoc. Ciekawość zaprowadzi go do starej fabryki na obrzeżach miasta.
Wynik: zwłoki, zarzut zabójstwa i reporterka, która uprzykrzy mu życie.
KLĄTWA KRABA (#3)
Dziennikarz na krawędzi. Historia, której nie możesz przegapić.
Gabriel Caballero, uwięziony w sidłach tajnej wojny pomiędzy handlarzami narkotyków, może ufać tylko sobie. Jest gotów zaryzykować wszystko, nawet życie tych, których najbardziej kocha.
Nowy narkotyk rewolucjonizuje ulice hiszpańskiego wybrzeża. Ci, którzy go próbują, przed śmiercią tracą rozum. Caballero będzie musiał stawić czoła wrogom i wyzwaniom. Nie pomoże mu inspektor Rojo, zraniony stratą i zajęty poszukiwaniem zaginionej żony.
Po jedenastu miesiącach od wydarzeń na Wyspie ciszy spłukany i załamany Gabriel Caballero staje się świadkiem niepojętych wydarzeń. Mimo ostrzeżeń policji podejmuje własne śledztwo, w którym naraża bezpieczeństwo nie tylko swoje, ale i najbliższych. Bez względu na konsekwencje musi dowiedzieć się, kto stoi za narkotykowym procederem. Międzynarodowa siatka, której macki sięgają Wschodniej Europy i Finlandii robi wszystko, by uniemożliwić mu to zadanie.