Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gabryela: powieść dla dorastającej młodzieży - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gabryela: powieść dla dorastającej młodzieży - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 300 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. U STRY­JEN­KI.

Dwór pań­stwa Fe­lik­sów Żmi­chow­skich w Rze­czy­cy, na Pod­la­siu, ota­czał sad roz­le­gły; wo­kół sadu biegł płot chró­ścia­ny; w pło­cie tym była furt­ka, zbi­ta z de­sek.

Dzień chy­lił się ku spo­czyn­ko­wi. Czerw­co­we słoń­ce wiel­kie, okrą­głe, niby ol­brzy­mia kula ogni­sta, sta­cza­ło się zwol­na za zie­lo­ną łąkę, za szu­mią­ce zbo­żem zło­ci­stem pola, roz­cią­ga­ją­ce się ob­szer­ną rów­ni­ną na­prze­ciw dwo­ru.

Tą furt­ką wy­bie­gły na łąkę dwie dziew­czyn­ki: jed­na sze­ścio­let­nia – pa­nien­ka ze dwo­ru, w su­kien­ce per­ka­li­ko­wej, ja­snej, w trze­wi­kach po­pie­la­tych pru­ne­lo­wych, w bia­łych poń­czo­chach i bia­łym ka­pe­lu­szu; dru­ga – cór­ka kmie­cia ze wsi, sie­ro­ta, wzię­ta do po­słu­gi do dwo­ru, w weł­nia­ku ciem­nym, w gru­bej ko­szu­li, bosa, z war­ko­cza­mi od słoń­ca wy­pło­wia­ły­mi, któ­re cien­ką ko­ro­ną ota­cza­ły jej gło­wę.

Wy­bie­gły, przy­sta­nę­ły, po­tem uję­ły się za ręce i po­czu­ły iść szyb­kim kro­kiem w stro­nę, gdzie poza dro­gą, któ­rej do­ty­ka­ła łąka, wi­dać było czar­ny, mil­czą­cy i po­sęp­ny bór.

– Czyś ty praw­dę mó­wi­ła, Ka­siu? czy ty mnie nie zwo­dzisz? – ode­zwa­ła się na­raz pa­nien­ka ze dwo­ru, pod­nió­sł­szy na to­wa­rzysz­kę duże oczy, ko­lo­ru mo­rza, o źre­ni­cach sze­ro­kich.

– Praw­dę po­wie­dzia­łam, Nar­cyz­ko, praw­dą naj­święt­szą – od­po­wie­dzia­ła z siłą Ka­sia – toć bab­ka opo­wia­da­ła mi o tej złej Niem­ki­ni, a co mówi na­sza sta­ra bab­ka, to wszyst­ko praw­da. Hoho, o czem ona nie wie, cze­go nie sły­sza­ła…

– I ta prze­paść jest jesz­cze w na­szym le­sie?

– A gdzież­by się po­dzia­ła?

– I ten czar­ny ptak kra­cze tam za­wsze?

– Usły­szy go Nar­cyz­ka nie­dłu­go.

– Jak­że jam cie­ka­wa!

To po­wie­dziaw­szy, dziew­czyn­ka przy­śpie­szy­ła kro­ku. I szła zno­wu ja­kiś czas w mil­cze­niu, by nie­ba­wem za­dać to samo py­ta­nie, a Ka­sia za­wsze, cier­pli­wie to samo od­po­wia­da­ła.

Na­resz­cie do­tar­ły do lasu; rzad­ki był zra­zu; za­raz na po­cząt­ku wzno­si­ło się w nim wzgó­rze, chwa­sta­mi po­ro­słe i dzi­ki­mi krze­wa­mi; tu i owdzie kwia­tek prze­glą­dał i wa­bił do sie­bie dzie­ci; Ka­sia na to wzgó­rze wpro­wa­dzi­ła pa­nien­kę.

– Ot i prze­paść, niech Nar­cyz­ka się na­chy­li, by ko­ści oba­czyć, rze­kła, pal­cem w dół wska­zu­jąc.

Ma­leń­ka po­słu­cha­ła jej rady: wy­mow­ne oczy dziec­ka roz­sze­rzy­ły się wy­ra­zem prze­ra­że­nia.

– Wi­dzę – szep­nę­ła gło­sem wzru­szo­nym – bie­le­ją na spo­dzie, więc to ko­ści sie­ro­tek?

– A nie co in­ne­go – od­par­ta z prze­ko­na­niem Ka­sia.

Dziew­czyn­ka cof­nę­ła się po chwi­li, po­waż­nem spoj­rze­niem obie­gła oko­li­cę wzgó­rza, na któ­rem sta­ła; u stóp jej była prze­paść wy­rwi­sta, gąsz­czą le­śną oto­czo­na; miej­sco­wość ta mia­ła cha­rak­ter groź­ny; ła­two było tu­taj uwie­rzyć w naj­prze­raż­liw­szą opo­wieść.

– Po­wtórz mi tę baśń – ode­zwa­ia się pro­szą­cym to­nem.

– To nie baśń, to praw­da – od­par­ła z ura­zą Ka­sia.

I po­czę­ła opo­wia­dać z prze­ję­ciem.

– Kie­dy Pru­sa­ki za­bra­li na­szą War­sza­wę, a było to pono w 1795 roku, to nie­je­den Nie­miec, chci­wy na chleb i grosz, rzu­cił swo­ją zie­mię, a do nas się prze­niósł.

Tu pod tym la­sem miał wte­dy cha­tę i grun­tu ka­wał Ja­kób Ma­niak, któ­re­go bie­da drę­czy­ła, a miał aż czwo­ro dzie­ci i cho­ro­wi­tą żonę. Pew­ne­go dnia za­ko­ła­ta­ło nie­go Pru­sak, Fry­de­ryk Man – tak się na­zy­wa! – i po­wie­dział:

"Od­prze­daj mi po­ło­wę swej zie­mi, a bie­da uciek­nie od cie­bie, za­pła­cę do­brze."

Dał się sku­sić Ja­kób: sprze­dał po­ło­wę oj­co­wi­zny; Nie­miec cha­tę zbu­do­wał i szko­dził usta­wicz­nie są­sia­do­wi; gry­zła się Ja­kó­bo­wa, aż w koń­cu umar­ła.

Nie­miec miał pięk­ną cór­kę, Do­ro­tę, zdro­wą, pra­co­wi­tą i po­rząd­ną, ale złą okrut­nie; dla Ja­kó­ba była ona za­wsze jed­nak słod­ka: wstę­po­wa­ła czę­sto do jego cha­ty, by osie­ro­co­ne dzie­ci umyć i ucze­sać; Ja­kób wdzięcz­ny był jej bar­dzo; pew­ne­go ran­ka rzekł do niej:

"Co masz tru­dzić się z ob­cy­mi, zo­stań moją żoną, a mat­ką dzie­ci cię na­zwą."

Do­ro­ta się zgo­dzi­ła i Nie­miec ślub cór­ce wy­pra­wił; sam nie­dłu­go umarł, sprze­da­na zie­mia wró­ci­ła pod rzą­dy Ja­kó­ba, ucie­szył się; lecz sie­ro­ty nie cie­szy­ły, bo Do­ro­ta nie mat­ką im była, ale ma­co­chą.

Dzie­ci, jak dzie­ci, to swa­wo­li­ły gło­śno, to pła­ka­ły, albo pso­ci­ły, to jeść wo­ła­ły; trze­ba było zry­wać się dla nich o świ­cie i na­pra­co­wać nie­raz aż do póź­nej noc­ki. Naj­star­sza có­ruch­na czte­ry lat­ka mia­ła do­pie­ro, naj­młod­sze jesz­cze nie cho­dzi­ło; sprzy­krzy­ły się sie­ro­ty Niem­ki­ni, i to pręd­ko…

Było to coś w pół roku po ślu­bie. Ja­kób spał, jak ka­mień, po pra­cy; noc była czar­na, nów pa­no­wał, tyl­ko gwiaz­dy mru­ga­ły na nie­bie; bla­dy księ­życ, któ­ry mro­ki roz­wid­nia, nie to­wa­rzy­szył im; jed­no­rocz­ny Jaś cze­goś się skar­żył usta­wicz­nie; może czuł śmierć, po so­bie krą­żą­cą, kwi­lił więc ze stra­chu. Do­ro­tę okrut­na pa­sya zdją­ła, bo spać nie mo­gła.

"Oj, uci­szę ja cię, uci­szę na wie­ki" – mruk­nę­ła na­raz.

I wsta­ła ci­cho, po­de­szła do ko­szy­ka, w któ­rym nie­mow­lę sy­pia­ło, na ręce je wzię­ła, otu­li­ła je chu­s­tą i wy­szła z izby ci­cha­czem; do lasu po­bie­gła, ni­ko­go nie spo­tka­ła – miesz­ka­ła tak bliz­ko – ku prze­pa­ści się zwró­ci­ła i kwi­lą­ce­go Jaś­ka wrzu­ci­ła do niej; jęk głu­chy się roz­legł, po­tem ci­sza na­sta­ła. Umil­kło bie­dac­two, bo ma­tuś ro­dzo­na przy­bie­gła do nie­go, za­bra­ła du­szycz­kę sy­nacz­ka i przed tro­nem Boga zło­ży­ła.

– A skąd­że te kost­ki w prze­pa­ści? – za­py­ta­ła Nar­cyz­ka.

– Toć du­sza nie ma ani cia­ła, ani ko­ści – od­par­ła z po­wa­gą Ka­sia – toć i w ka­te­chi­zmie tak stoi na­pi­sa­ne, więc cia­ło i ko­ści zo­sta­ły w pie­cza­rze: cia­ło w proch się za­mie­ni­ło, zmie­sza­ło z zie­mią, a po­tem nie­za­bud­ką i kon­wa­lij­ką za­kwi­tło, kost­ki do dziś bie­le­ją.

– A cóż Ja­kób? – ba­da­ła da­lej Nar­cyz­ka.

– Mę­żo­wi po­wie­dzia­ła Do­ro­ta, że ktoś skradł z cha­ty nie­mow­lę, gdy ona po­szła doić krów­kę. Ja­kób la­men­to­wał, bo chłop­ca okrut­nie ko­chał; po­szedł do wróż­ki jed­nej, ta po­wie­dzia­ła mu, ze cy­ga­ny były we wsi i skra­dły chło­pacz­ka; ka­zał ich ści­gać, nie zna­leź­li żad­ne­go; po­szedł do dru­giej: po­wie­dzia­ła mu, że du­sza mat­ki za­bra­ła nie­mow­lę ze sobą, by z czyść­ca do nie­ba ją po­wio­dło, otarł więc łzy i po­we­se­lał.

Coś w rok po­tem zni­kło dwo­je dzie­ci z cha­ty Ja­kó­ba: bliź­niacz­ki, chło­piec i dziew­czy­na – cią­gnę­ła da­lej Ka­sia – te­raz Ja­kób skrzy­czał Do­ro­tę, że nie pil­nu­je, bo nie mi­łu­je; że tru­je chy­ba i grze­bie w ta­jem­ni­cy, by się po­zbyć tru­du.

Do­ro­ta w płacz.

"Tak mi pła­cisz za noc­ki nie­do­spa­ne, spra­co­wa­ne ręce" – rze­kła.

Za­wsty­dził się Ja­kób i prze­stał żonę oczer­niać; lu­dzie mu po­wie­dzie­li, że cy­ga­ny przez wieś prze­cho­dzi­li, że we wsi są­sied­niej skra­dli dwo­je, to pew­no i jego skra­dli; uwie­rzy).

– A czy skra­dli cy­ga­ny te dwo­je? – za­py­ta­ła Nar­cyz­ka.

– Oj nie, pa­nie­necz­ko – od­par­ła Ka­sia – lu­dzie ba­ja­li, jak bają czę­sto… Zła ma­co­cha sie­rot­ki za­wio­dła do lasu i w prze­paść ci­snę­ła, by nie ob­ja­da­ły jej sy­nacz­ka, bo nie­bo jej dało wła­sne­go. I tych du­szycz­ki za­bra­ła ma­tuś za­raz do nie­ba, a Bóg je w anioł­ków prze­isto­czył i pięk­nie przy­stro­ił. Raz tyl­ko jęk­nę­ły i uci­chły na za­wsze, bo im do­brze u Boga, ale Do­ro­ta od­tąd spo­kój utra­ci­ła, bo, gdy z gór­ki scho­dzi­ła, usły­sza­ła strasz­ny chi­chot i zda­ło się jej, że to sza­ta­ny się śmia­ły, więc dreszcz ją prze­szedł, a chi­chot ten za­wsze po­wta­rzał się po­tem w cha­cie, jak tyl­ko Ja­kó­ba w domu nic było; więc co­raz więk­szy nie­po­kój przej­mo­wał Do­ro­tę i co­raz smęt­niej­sza była jej twarz i co­raz czę­ściej zło­ści­ła się to na męża, to na pa­sier­bi­cę, a cza­sa­mi i na wła­sne­go sy­necz­ka.

Pew­ne­go razu, a był to wie­czór, Ja­kób z kosą pra­co­wał jesz­cze na wła­snej łące, Baś­ka, naj­star­sza jego có­ruch­na, ko­ły­sa­ła bra­ta przy­rod­nie­go Na bu­rzę się mia­ło, więc par­no było; dziew­czy­nę zdję­ła sen­ność, prze­chy­li­ła nad­to ko­ły­skę i dzie­ciak wy­padł na zie­mię z krzy­kiem. Do­ro­ta pra­ła w kuch­ni jego su­kien­kę na nie­dzie­lę, usły­sza­ła krzyk.

"Dar­mo­zja­dzie ty je­den!" – wrza­snę­ła, uj­rzaw­szy, co się sta­ło – "tak to pil­nu­jesz mi syna".

I pięść w górę pod­nio­sła, pięść nie­miec­ką, cięż­ką, jak miot, i spu­ści­ła na gło­wę prze­stra­szo­nej Basi.

Dziew­czy­na nie krzyk­nę­ła, nie pod­nio­sła rąk, by się bro­nić, sku­li­ła się i raz padł na samo cie­mię, Ba­sia tyl­ko za­chwia­ła się i pa­dła na zie­mię. Do­ro­ta uci­szy­ła syna, wło­ży­ła go do ko­ły­ski, po­tem zwró­ci­ła się do­pie­ro do pa­sier­bi­cy.

"Wsta­waj, próż­nia­ku" – rze­kła, ko­piąc ją.

Ale Ba­sia się nie ru­szy­ła.

Złą ma­co­chę zdjął strach, po­chy­li­ła się do jej pier­si, ucho przy­ło­ży­ła, ser­ce mil­cza­ło w pier­siach dziew­czy­ny.

"Nie żyje!" – krzyk­nę­ła.

Po­rwa­ła ją z zie­mi, ucie­kła z nią do lasu i do prze­pa­ści rzu­ci­ła.

"Ot i wszyst­kich się po­zby­łam" – rze­kła, scho­dząc ze wzgó­rza.

Wtem ze­rwał się wi­cher z wy­ciem, chi­cho­tem, za­trząsł so­sna­mi boru, po­czął szar­pać suk­nie na

Do­ro­cie, na­resz­cie uniósł ją wy­so­ko po­nad szczy­ty so­sen, po­nad wy­rwi­stą prze­paść, pod chmu­ry.

Z chmur wy­bie­gły czar­ne sza­ta­ny z ra­do­snem wo­ła­niem:

"Tyś już na­sza, na­sza, na­sza! czar­nym pta­kiem cię uczy­ni­my i słu­żyć nam bę­dziesz, do­pó­ki cię kto nie za­bi­je."

W tej sa­mej chwi­li dał się sły­szeć ło­pot skrzy­deł, czar­ny ptak zle­ciał z po­bliz­kiej so­sny z gło­śnem kra­ka­niem i siadł nad prze­pa­ścią; była to naj­po­spo­lit­sza wro­na, lecz Nar­cyz­ce się zda­ło, że inna od wszyst­kich i z wi­docz­nem prze­ra­że­niem na nią pa­trza­ła.

– Nie za­staw­szy żony w domu i cór­ki, Ja­kób po­szedł do lasu i po­czął je na­wo­ły­wać, bo syn kwi­lił zno­wu – cią­gnę­ła da­lej Ka­sia – hu­ka­jąc, do­szedł aż do wzgó­rza, tani na so­śnie zo­ba­czył tru­pa żony wi­szą­ce­go i usły­szał kra­ka­nie czar­ne­go pta­ka, czy­li du­szy po­tę­pio­nej Do­ro­ty.

Nad prze­pa­ścią krą­żył te­raz bia­ły go­łąb i gru­chał ża­ło­śnie.

– Chodź­my stąd, tu­taj tak smut­no – szep­nę­ła Nar­cyz­ka.

– Czy cie­ka­wa po­wieść? – spy­ta­ła Ka­sia, kie­ru­jąc się ku do­li­nie.

– Bar­dzo, po­wtó­rzysz mi ją jesz­cze kie­dy – to­nem proź­by od­po­wie­dzia­ła Nar­cyz­ka.

Po­czę­ły się spusz­czać ze wzgó­rza; na­raz usły­sza­ły sze­lest.

– Ktoś idzie – szep­nę­ły obie.

Las mrok za­le­gał, trud­no było doj­rzeć kto; dziew­czyn­ki przy­sta­nę­ły i wy­tę­ży­ły wzrok; po chwi­li Nar­cyz­ka za­wo­ła­ła ra­do­śnie:

– Stry­jek!

Z po­mię­dzy pni so­sen wy­su­nę­ła się po­stać mę­ska, sil­na, typ szlach­ci­ca pol­skie­go, o twa­rzy peł­nej, ogo­rza­łej; miał on na so­bie cza­ma­rę, buty gru­be po ko­la­na, ro­ga­tyw­kę na gło­wie.

– A ty co ro­bisz tu­taj? – spy­tał, pa­trząc z ła­god­nym uśmie­chem na bie­gną­cą ku nie­mu bra­tan­kę.

– Przy­szłam tu­taj z Ka­sią, by zo­ba­czyć prze­paść sie­ro­tek – od­par­ła dziew­czyn­ka.

– I nie ba­łaś się? toć strasz­ne rze­czy opo­wia­da­ją o tej prze­pa­ści.

– Ja się ni­cze­go nie boję. Pan Fe­liks Żmi­chow­ski z nie­do­wie­rza­niem po­ru­szył gło­wą.

– Ni­cze­go? – po­wtó­rzył.

– Mnie ma­leń­ką mat­ka po­bło­go­sła­wi­ła, po­wie­dzia­ła: "Boże, chroń to dziec­ko od złe­go" – rze­kła Nar­cyz­ka gło­sem lek­ko wzru­szo­nym.

Stryj spoj­rzał na nią z roz­rzew­nie­niem.

– Tak, tak – po­twier­dził – pa­mię­tam ten dzień: ka­za­ła nam przy­nieść cie­bie do łóż­ka: mia­łaś wów­czas za­le­d­wie trzy dni…

– Więc się ni­cze­go nie bo­isz? – za­py­tał zno­wu – nie zda­je mi się, żeby tak było.

A we­szli już na łąkę; Ka­sia szła za nimi i słu­cha­ła roz­mo­wy.

– Ni­cze­go – od­par­ła sta­now­czo dziew­czyn­ka.

– Więc wy­obraź so­bie laką chwi­lę: sto­imy pod la­sem obo­zem, jest noc ciem­na, czar­na, ale gwiaź­dzi­sta, śpią wszy­scy! wtem wpa­da do obo­zu je­den z żoł­nie­rzy, na zwia­dy wy­sła­ny, i krzy­czy.

"Nie­przy­ja­ciel się zbli­ża, dzie­sięć razy jest licz­niej­szy od nas".

Wódz się zry­wa z po­ście­li.

"Dzie­ci, na koń!" – woła.

For­mu­je się hu­fiec, z dwu od­dzia­łów zło­żo­ny, jed­ni mają sza­ble, dru­dzy kosy; jed­ny­mi do­wo­dzi wódz w cza­ma­rze i kon­fe­de­rat­ce, dru­gi­mi w sier­mię­dze i czap­ce ba­ra­niej… Pę­dzi­my na­prze­ciw nie­przy­ja­cie­la; wie­my, że każ­dy z nas bę­dzie mu­siał dzie­się­ciu ode­przeć, nie wa­ha­my się wszak­że, i wróg się zja­wia.

– I po­ko­na­li­ście go – ko­nay za stry­ja Nar­cyz­ka.

– Tom mu­siał już opo­wia­dać Ci tę przy­go­dę Ra­cła­wic­ką – prze­ry­wa jej stryj – no, a ty nie ba­ła­byś się, nie ucie­kła­byś z pola bi­twy.

– Jak­że uciec­bym mo­gła, gdy­bym słu­ży­ła pod Ta­de­uszem Ko­ściusz­ką – od­par­ła Nar­cyz­ka.

– Opo­wiem ci inną chwi­lę, w któ­rej wal­czy­łem tak­że, lecz już nie pod pa­nem Ta­de­uszem.

To po­wie­dziaw­szy, pan Fe­liks chrząk­nął gło­śno i po­czął zno­wu opo­wia­dać:

– Do­tar­li­śmy do Mo­skwy. Na­po­le­on po­sta­no­wił zdo­być sta­rą sto­li­cę; mro­zy, śnie­gi, głód nie od­stra­szy­ły go, nie za­trzy­ma­ły per­swa­zye i złe wróż­by wo­dzów; do­tarł tam, gdzie chciał, wszedł do Mo­skwy; po dłu­gim, peł­nym tru­du po­cho­dzie spo­czął wy­god­nie w pa­ła­cu w Krem­li­nie; woj­sko roz­bi­ło na­mio­ty na bło­niach, pod mia­stem, wśród zasp śnież­nych.

Ci­sza za­le­gła, śpią wszy­scy twar­do, wtem roz­le­ga się wo­ła­nie czat:

"Gore! gore!"

Ten i ów się bu­dzi, wy­bie­ga z na­mio­tu na pole lub z domu na uli­cę; spo­glą­da­ją w górę: łuna świe­ci na nie­bie, a łuna ta wo­kół mia­sto ota­cza…

Ktoś mia­sto pod­pa­lił, kto? nie było wia­do­me zra­zu ni­ko­mu; to tyl­ko wi­dzie­li­śmy, iż po­żar sze­rzy się ze wszyst­kich stron, że ota­cza nas mo­rze ogni­ste, któ­re zda­je sit; nas chcieć po­chło­nąć.

Na­po­le­on wy­dał roz­kaz, by zga­sić po­żar; po­bie­gli­śmy wszy­scy, lecz próż­ne były na­szę usi­ło­wa­nia, gdy w jed­nem miej­scu przy­tłu­mi­li­śmy pło­mie­nie, w in­nem wy­bu­cha­ły z więk­szą jesz­cze siłą, w koń­cu roz­le­gły się wo­ła­nia:

"Krem­lin się pali!"

Pę­dzę do ce­sa­rza, opo­wia­dam mu wszyst­ko; zro­zu­miał wresz­cie, że nie­przy­ja­ciel, nie czu­jąc się na si­łach obro­nić sto­li­cę, użył pono pod­stę­pu i pło­mie­nia­mi po­sta­no­wił wy­pło­szyć ze swe­go gniaz­da nie­pro­szo­ne­go go­ścia.

Z ta­kim wro­giem wal­czyć nie mógł Na­po­le­on, opu­ścił więc mia­sto, póź­no jed­nak tro­chę: już uli­ce pło­nę­ły; go­re­ją­ce bel­ki gro­zi­ły, że spad­ną nam na gło­wy; pło­mie­nie, któ­re pię­ły się po ścia­nach do­mów, zwra­ca­ły ku nam ogni­ste swo­je pasz­cze, jak­by po­chło­nąć nas chcia­ły; pa­rzył nas go­rą­cy od­dech tych po­two­rów; dym du­sił nas; nie­jed­no­krot­nie do­zna­wa­łem za­wro­tu gło­wy; lecz ból pie­ką­cy, jaki spra­wia­ły ża­rzą­ce wę­gle, po któ­rych stą­pa­li­śmy, przy­pro­wa­dzał do przy­tom­no­ści. 3 bez po­pło­chu wy­do­by­li­śmy się z Mo­skwy… A ty po­tra­fi­ła­byś nie wy­bie­gać na­przód, nic krzy­czeć ze stra­chu, nie wpa­dać w pło­mie­nie nie­przy­tom­na, jak głu­pia ćma?

Dziew­czyn­ka pod­nio­sła głów­kę.

– Po­tra­fi­ła­bym – od­par­ła. – Nie ba­ła­bym się nic a nic, toć pro­wa­dzi! was Na­po­le­on Bo­na­par­te… Ja ko­cham stry­ja, pana Ta­de­usza Ko­ściusz­kę i ge­ne­ra­ła Bo­na­par­te; al­bo­żeś nie na­uczył mnie ich ko­chać?

Pan Fe­liks po­chy­lił się ku niej z po­ca­łun­kiem.

– A gdy kogo ko­cha­my, to mu wie­rzy­my, wszak praw­da? – rzekł.

– Tak – od­par­ła uro­czy­ście dziew­czyn­ka.

– Oj ty, go­rą­ca głów­ko – rzekł pan Żmi­chow­ski, gła­dząc jej wło­sy.

– Wca­le nie go­rą­ca – od­po­wie­dzia­ła, do­ty­ka­jąc czo­ła.

– Ale go­rą­ce są two­je my­śli; od tych my­śli roz­go­rza­ło ser­dusz­ko two­je i umiesz ko­chać szcze­rze, praw­dzi­wie, ogni­ście.

– To ma­teń­ka moja wło­ży­ła mi te my­śli go­rą­ce do gło­wy, bym szczę­śli­wa była; stry­jen­ka mówi, że, kto może ko­chać wie­le i go­rą­co, ten jest bo­ga­ty i szczę­śli­wy. Mat­ki czu­wa­ją nad sie­ro­ta­mi, i moja czu­wa na­de­mną, na­uczy­ła mię ko­chać Boga, oj­czy­znę, ro­dzi­nę, do­brych i wiel­kich lu­dzi… Ma­teń­ka moja wszę­dzie cho­dzi za mną, by mi się co złe­go nie sta­ło, i te­raz pew­no jest przy mnie i czu­wa, żeby z lasu wilk nie wy­padł albo zbój z no­żem.

Do­tar­li wła­śnie do furt­ki. Nar­cy­za pierw­sza wbie­gła do sadu; na gan­ku bie­lo­ne­go dwor­ku po­wi­ta­ła ją stry­jen­ka.

– A gdzie­żeś to pan­na tak dłu­go ba­ła­mu­ci­ła? – za­py­ta­ła ła­god­nie.

– Z lasu wra­ca­my – od­parł stryj, któ­ry wy­su­nął się za­raz za dziew­czyn­ką z krze­wów bzu dzi­kie­go – to­czy­li­śmy bar­dzo po­waż­ną roz­mo­wę.

– To ła­jać nie będę; chodź­cież za­raz na wie­cze­rzę, bo już póź­no – od­par­ła pani Żmi­chow­ska – kwa­śne mle­ko i kar­to­fle cze­kać nie lu­bią. Prócz po­sił­ku dla cia­ła mam też coś i dla du­szy: li­sty z Mę­że­ni­na: do Nar­cy­zy od Kor­nel­ki, któ­ra bawi tam obec­nie, do nas oboj­ga od pana bra­ta, otwo­rzy­łam więc.

– Od ojca! – wy­krzyk­nę­ła dziew­czyn­ka, pod­no­sząc oży­wio­ne spoj­rze­nie na stry­jen­kę.

– Cóż pi­sze brat? – py­tał pan Fe­liks.

– Za­po­wia­da nam swo­je od­wie­dzi­ny – od­par­ła pani Żmi­chow­ska – są­dzę, iż po­wi­ta­my ich ju­tro.

Nar­cyz­ka kla­snę­ła w dło­nie.

– Zo­ba­czę ojca, po­chy­lę się do jego ko­lan, uści­sną sio­stru­nię, o, jak­żem szczę­śli­wa! – za­śpie­wa­ła.

– I Ja­nusz­ka tak­że – do­da­ła stry­jen­ka.

Ra­dość ode­bra­ła ape­tyt dziew­czyn­ce, a po­tem i sen; nic nie ja­dła przy wie­cze­rzy, w nocy bu­dzi­ła się co chwi­la.

Na­za­jutrz ze­rwa­ła się o pią­tej rano z łóż­ka, ubra­ła po­śpiesz­nie i, po­bie­gł­szy do stry­jen­ki, któ­ra co­dzień o czwar­tej wsta­wa­ła, pro­sić ją po­czę­ła, by po­zwo­li­ła jej iść na­prze­ciw ojca z Ka­sią,

Zna­la­zła pa­nią Żmi­chow­ską w obo­rze, któ­ra po­da­ła jej ku­bek cie­płe­go, pie­nią­ce­go się jesz­cze mle­ka i po­wie­dzia­ła:

– Wy­pij co do kro­pli, to po­zwo­lę. Dziew­czyn­ka z ocho­tą speł­ni­ła jej ży­cze­nie.

a po­tem ra­zem z Ka­sią zwró­ci­ła się ku go­ściń­co­wi, pod la­sem cią­gną­ce­mu.

– Mam proś­bę do two­jej sio­stry, Pe­tro­ne­li – ode­zwa­ła się na­raz do to­wa­rzysz­ki – mój brat Ja­nusz lubi baj­ki, przyj­dę dziś do was po wie­cze­rzy do izby cze­lad­niej, niech Pe­tro­nel­ka przy­po­mni so­bie któ­rą z naj­cie­kaw­szych ba­śni.

– Do­brze, pa­nien­ko – od­par­ta Ka­sia. Do­tar­ły nie­ba­wem do lasu… sia­dły na sto­gu i wzrok ku go­ściń­co­wi zwró­ci­ły.

– Do­brze mi u niej, ale tę­sk­no za wami – od­par­ła dziew­czyn­ka.

W oczach pana Żmi­chow­skie­go Izy za­świe­ci­ły, jed­na spa­dła na głów­kę dziew­czyn­ki.

– Sie­rot­ka – szep­nął.

Lecz na­tych­miast za­pa­no­wał nad wzru­sze­niem.

– Nie bądź nie­wdzięcz­ną – ode­zwał się su­ro­wo – obe­trzyj łzy, a gdy przed dwór za­je­dzie­my, po­dzię­kuj stry­jen­ce; na jej za­pro­sze­nie przy­je­cha­łem.

Nar­cy­za otar­ła oczy,

– Zło­ta, świę­ta stry­jen­ka – rze­kła – ja ją bar­dzo ko­cham… i stryj­ka Fe­lik­sa tak­że.

Te­raz Ko­mel­ka upo­mnia­ła się o swo­je pra­wa, po­sa­dzi­ła Nar­cyz­kę obok sie­bie.

– Czy wiesz, sio­strzycz­ko, że może bę­dzie­my miesz­ka­ły ra­zem – rze­kła, obej­mu­jąc ją ra­mie­niem.

– Więc ty na dłu­żej przy­jeż­dżasz do Rze­czy­cy? – spy­ta­ła Nar­cy­za, pa­trząc z roz­ra­do­wa­niem na nią.

– Ty miesz­kać może bę­dziesz w War­sza­wie, ra­zem ze mną u wo­jen­ki Jó­ze­fo­wej – od­po­wie­dzia­ła Kor­nel­ka, py­ta­ją­co na ojca pod­no­sząc spoj­rze­nie.

– Masz już lat sześć, duża z sie­bie dziew­czy­na, pora za­cząć się uczyć po­waż­nie – do­dał pan Żmi­chow­ski.

– Wu­jen­ka prze­no­si się do War­sza­wy dla na­uki chłop­ców – ode­zwa­ła się zno­wu Kor­nel­ka – będę uczy­ła cie­bie i Ma­ryl­kę, abym nie była cię­ża­rem; za to wu­jen­ka obie­ca­ła, że będę bra­ła jej kosz­tem lek­cye pol­skie­go i frau­cu­skie­go, mu­zy­ki i tań­ca od naj­pierw­szych na­uczy­cie­li war­szaw­skich.

– Cóż ty już umiesz? – za­py­tał na­raz pan Żmi­chow­ski młod­szą cór­kę.

Nar­cy­za za­ru­mie­ni­ła się zra­zu, lecz za­raz po­tem od­po­wie­dzia­ła:

– Umiem czy­tać i pi­sać, znam cały Sta­ry Te­sta­ment i całą hi­sto­ryę Pol­ski.

– Opo­wiedz mi, co chcesz, z hi­sto­ryi pol­skiej – rzekł pan Żmi­chow­ski.

Nar­cyz­ka z wiel­kiem oży­wie­niem opo­wie­dzia­ła dzie­je ży­cia kró­lo­wej Ja­dwi­gi.

– Do­brze, bar­dzo do­brze – po­chwa­lił ją kil­ka­krot­nie oj­ciec – jak wi­dzę, pa­mię­ci ci i wy­mo­wy Bóg nie od­mó­wił; to cen­ne dary, dużo moż­na z tą po­mo­cą zro­bić w ży­ciu; po­wiedz mi, czem chcia­ła­byś być z cza­sem, co ro­bić dla lu­dzi, dla zie­mi swo­jej.

– Pi­sać pięk­ne wier­sze i po­wie­ści – od­par­ła dziew­czyn­ka.

– Ho! ho! wy­so­ko się­gasz, to nie­bez­piecz­ne czę­sto – od­parł pan Żmi­chow­ski – by być po­et­ką, trze­ba otrzy­mać od Boga dar kosz­tow­ny, któ­ry ta­len­tem się zo­wie.

Ko­la­sa za­trzy­ma­ła się wła­śnie, z gan­ku do­bie­gły wo­ła­nia:

– Wi­ta­my! wi­ta­my!

I pani Żmi­chow­ska scho­dzić po­czę­ła ze wscho­dów z wy­cią­gnię­te­mi do go­ści ra­mio­na­mi; roz­le­gły się gło­śne po­ca­łun­ki, po­czem z gwa­rem we­so­łym we­szli wszy­scy do sie­ni, tam zo­sta­wi­li płasz­cze po­dróż­ne oraz ka­pe­lu­sze i prze­szli do ja­dal­ni, gdzie go­ścin­na go­spo­dy­ni przy­go­to­wa­ła śnia­da­nie dla po­dróż­nych.

Głod­ni byli, z ocho­tą więc za­bra­li się do wę­dli­ny, wy­bor­nie przy­rzą­dzo­nej, do świe­żo upie­czo­nych bu­łek, ma­sła i sera oraz mle­ka. Je­dząc, ga­wę­dzi­li wszak­że.

Pan Fe­liks opo­wia­dał, jak świet­ne są uro­dza­je w tym roku, brat udzie­lił mu wia­do­mo­ści o sto­li­cy, z któ­rej po­wra­cał wła­śnie: ba­wił tam dla ku­ra­cyi parę ty­go­dni.

Nar­cy­za słu­cha­ła obu w mil­cze­niu, po­waż­nie na­raz ode­zwa­ła się:

– W War­sza­wie kie­dyś rzą­dzi­li Pru­sa­cy, to Są bar­dzo źli lu­dzie.

Uśmiech­nął się do niej stryj.

– Jak wi­dzę, wać­pan­na za­czy­na się zaj­mo­wać po­li­ty­ką – rzekł.

I po­to­czy­ła się roz­mo­wa o spra­wach kra­jo­wych.

– Pan ko­mi­sarz No­wo­sil­cow co­raz de­spo­tycz­niej rzą­dzi u nas – rzekł pan Żmi­chow­ski. – W. ksią­że ule­ga jego pod­szep­tom, Za­ją­czek nie śmie opo­ru sta­wiać.

– Pew­no aresz­to­wań nie brak? – od­parł pan Fe­liks.

Pan Żmi­chow­ski tyl­ko gło­wą wstrzą­snął.

– Sły­sze­li­ście o Związ­ku pa­try­otycz­no-na­ro­do­wym? – za­py­tał.

– Nie­do­kład­nie – otrzy­mał od­po­wiedź. Cią­gnął więc da­lej:

– Na­sze związ­ki ta­jem­ne mło­dzie­ży, jak wie­cie, mia­ły je­dy­nie daw­niej na celu oświa­tę lu­do­wą lub uła­twie­nie kształ­ce­nia się mło­dzie­ży. Zwią­zek Pro­mie­ni­stych, któ­re­go przy­wód­cą jest To­masz Zan, przy­ja­ciel Mic­kie­wi­cza, był jed­nym z czyn­niej­szych ia­kich związ­ków i dużo do­bre­go ro­bił; ale od­kąd pan No­wo­sil­cow po­czął rzą­dzić u nas wszech­wład­nie, a sła­by Za­ją­czek na wszyst­ko po­zwa­lał, od­tąd pra­cu­ją­ca spo­koj­nie mło­dzież po­są­dzo­na zo­sta­ła o spi­ski po­li­tycz­ne i prze­śla­do­wa­na nie­win­nie.

Obu­rze­ni po­czę­li wi­sto­cie spi­sko­wać: przy­je­chał do War­sza­wy z Po­znań­sk­te­go Jan Umiń­ski, byty je­ne­rał wojsk Księ­stwa War­szaw­skie­go, a jed­no­cze­śnie mistrz wol­nych mu­la­rzy i na­mó­wi] na­szych do utwo­rze­nia no­we­go związ­ku.

Scho­dzi­li się i ra­dzi­li ta­jem­nie na Bie­la­nach, tam za­ło­ży­li zwią­zek pod na­zwą: "To­wa­rzy­stwa pa­try­otycz­no-na­ro­do­we­go", kie­row­nic­two tego związ­ku ob­jął ma­jor czwar­te­go puł­ku li­nio­we­go, Łu­ka­siń­ski.

Nie­ste­ty, roz­sia­ni hoj­no­ścią No­wo­sil­co­wa szpie­dzy w War­sza­wie od­kry­li to to­wa­rzy­stwo:

Łu­ka­siń­ski, pod­puł­kow­nik Do­bro­goj­ski i po­rucz­nik

Do­brzyc­ki pod sąd od­da­ni zo­sta­li; wszyst­kich trzech po­zba­wio­no szla­chec­twa i na wy­gna­nie ska­za­no: Łu­ka­siń­ski, przy­ku­ty do ta­czek, zo­stał ze­sła­ny do ko­pal­ni.

Z oczu Nar­cyz­ki po­to­czy­ły się łzy. Spo­strze­gła to stry­jen­ka.

– Po­bie­gnij­cie, dzie­ci, do ogro­du – rze­kła – pan brat ze­chce może tro­chę od­po­cząć – do­da­ła, po­ka­zu­jąc star­szym wzro­kiem dziew­czyn­kę.

Wszy­scy zwró­ci­li na ma­leń­ką spoj­rze­nia, Kor­nel­ka ob­ję­ła ją ra­mie­niem.

– Po­pro­wadź mię, sio­strzycz­ko, do swe­go ogród­ka – rze­kła. – Pi­sa­łaś, żeś go sama za­sia­ła, że kwia­tecz­ki roz­wi­nę­ły się prze­ślicz­nie.

Lecz dziew­czyn­ka nie mia­ła ocho­ty od­da­lić się.

– Wi­sto­cie, je­stem zmę­czo­ny – rzekł pan Żmi­chow­ski, wsta­jąc od sto­łu.

Chciał da­lej bez świad­ków nie­let­nich po­roz­ma­wiać z bra­tem o tem, co się w kra­ju dziać za­czy­na.

Nar­cy­za po­da­ła sio­strze rękę i prze­szły dzie­ci do sadu; w głę­bi ro­sło kil­ka drzew wi­śnio­wych, któ­re cień da­wa­ły, pod drze­wa­mi sta­ła niz­ka ła­wecz­ka, przed nią sto­li­czek, wo­kół były ra­ba­ty ze sto­krot­ka­mi, ostróż­ką i no­giet­ka­mi.

był to ogró­dek Nar­cy­zy.

Kor­nel­ka z bra­tem za­sie­dli na ław­ce, Nar­cy­za do­sta­ła się na ko­la­na sio­stry.

– Jak tu ślicz­nie, jaka do­bra jest dla cie­bie stry­jen­ka! – rze­kła do niej Kor­nel­ka.

Lecz twa­rzycz­ka ma­leń­kiej nie roz­ja­śni­ła się; przy­tu­li­ła do jej ser­ca głów­kę, jak do mat­czy­ne­go, i pa­trza­ła smut­nym wzro­kiem w prze­strzeń; na­raz pod­nio­sła się jed­nak żywo, po­ło­ży­ła dłoń na ra­mie­niu bra­ta.

– Gdy bę­dzie­my miesz­ka­li u wu­jen­ki – ode­zwa­ła się z uśmie­chem – a do War­sza­wy przy­je­dzie ce­sarz Alek­san­der, to pój­dzie­my we dwo­je do nie­go, pad­nie­my przed nim na ko­la­na i po­pro­si­my go, by ka­zał uwol­nić od ta­czek ma­jo­ra Łu­ka­siń­skie­go; to strasz­nie tak być przy­ku­tym, jak Bu­rek stryj­ka na łań­cu­chu do swej budy. Ja mu za­wsze sama kłód­kę otwie­ra­ni, ach, jak on się cie­szy wte­dy, jak mnie liże, jak szcze­ka ra­do­śnie, a cóż do­pie­ro czło­wiek!…. Ja­bym ugry­zła tego, coby mnie przy­kuć chciał.

Z oczu dziew­czyn­ki wy­bie­gi przy tych sło­wach po­sęp­ny błysk.

Kor­nel­ka uści­ska­ła ją.

– Moja ty en­tu­zy­ast­ko – szep­nę­ła, ca­łu­jąc ją w czo­ło.

– Co to en­tu­zy­ast­ka? – spy­ta­ła Nar­cy­za.

– Taka, któ­ra go­rą­co od­czu­wa wszyst­kich dole… i nie­do­lę, ko­cha wszyst­kich ca­łem ser­cem.

– O tak, je­stem en­tu­zy­ast­ką – po­twier­dzi­ła dziew­czyn­ka – lecz czy to tyl­ko praw­da, że ja po­ja­dę z wami do War­sza­wy?

– Oj­ciec nig­dy nie żar­tu­je – od­par­ła Kor­nel­ka – po­wie­dział: "Czas, żeby Nar­cy­za roz­po­czę­ła po­rząd­nie na­ukę, ma­jąt­ku wam nie zo­sta­wi?, mu­szę więc przy­go­to­wać was wszyst­kie do pra­cy". Wu­jen­ka to usły­sza­ła i za­pro­po­no­wa­ła, by oj­ciec przy­wiózł cie­bie do niej ra­zem ze mną. By nie być cię­ża­rem wu­jo­stwu, pod­ję­łam się uczyć ich piesz­czo­chę; Ma­ryl­ka jest w two­im wie­ku, będę was obie uczyć ra­zem; sama mam brać lek­cye mu­zy­ki, li­te­ra­tu­ry pol­skiej – no i fran­cu­skie­go, bo bez tego ję­zy­ka nie od­wa­żyć się pan­nie wejść do sa­lo­nu war­szaw­skie­go.

Roz­bły­sły oczy Nar­cy­zy, z głów­ki jej pierz­chły smut­ne my­śli, już za­po­mnia­ła o Łu­ka­siń­skim; głów­ka jej je­dy­nie War­sza­wą była za­ję­ta.

– Bę­dzie nam do­brze ra­zem, sio­strzycz­ko – rze­kła. I za­rzu­ci­ła ra­mio­na wo­ko­ło szyi Kor­nel­ki, uści­ska­ła ją ser­decz­nie.

– Będę two­ją ma­tecz­ką – od­par­ła Ko­nel­ka, pła­cąc czu­łym po­ca­łun­kiem go­rą­cy uścisk.

Lecz stó­wa te wy­war­ły dziw­ne wra­że­nie na dziew­czyn­ce, po­smut­nia­ła zno­wu.

– Nie, Kor­nel­ko, ma­tecz­ką nig­dy cie­bie nie na­zwę – od­po­wie­dzia­ła, zsu­wa­jąc zwol­na ra­mię z szyi sio­stry. – Ja mam swo­ją ro­dzo­ną mat­kę i tej nie po­rzu­cę. Przy­cho­dzi ona do mnie każ­de­go wie­czo­ra, sta­je przy mo­jem łó­żecz­ku i pa­trzy na mnie z mi­ło­ścią… A jaka ona ślicz­na, Ko­nel­ko! Ko­ro­nę ma na gło­wie, ze zło­tych wło­sów uple­cio­ną, suk­nię bia­łą, jak anioł Boży, oczy jej świe­ca, niby gwiaz­dy… Pa­trzy na mnie z mi­ło­ścią, po­tem pod­no­si w górę oczy i mówi: "Boże, chroń to dziec­ko od złe­go". A głos jej to naj­ślicz­niej­szy śpiew! Czy wiesz, sio­strzycz­ko, że ja pra­wie każ­de­go wie­czo­ra za­sy­piam przy­tym cud­nym śpie­wie i ni­cze­go się wie­dy nie boję, choć sama je­stem w po­ko­ju… Nic gnie­waj się, ja cie­bie bar­dzo ko­cham, ale ma­tecz­ką nie na­zwę nig­dy, bo mam swo­ją wła­sna, ślicz­ną ma­tecz­kę, któ­ra nie opu­ści­ła mnie, choć ją do cia­snej trum­ny wło­ży­li, i każ­de­go wie­czo­ra zstę­pu­je z nie­ba do swej có­ruch­ny… Wczo­raj też była i po­wie­dzia­ła mi:

"Nie wy­ko­ły­sa­łam cie­bie, dzie­ci­no, jak sio­stry two­je i bra­ci; nie wy­kar­mi­łam wła­sną pra­cą, lecz za to upro­si­łam u Boga dla cie­bie dar kró­lew­ski, któ­rym tyl­ko wy­bra­ne swo­je Pan ob­da­rza; dar ten zo­wie się ta­len­tem: ty bę­dziesz, dzie­ci­no, po­et­ką".

– Czy ty nie do­snu­łaś so­bie sama tego snu po roz­mo­wie z oj­cem? – spy­ta­ła Kor­ne­lia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: