- W empik go
Gadu-gadu: powieści z papierów pośmiertnych Autora Listów z zagranicy - ebook
Gadu-gadu: powieści z papierów pośmiertnych Autora Listów z zagranicy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 290 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powieści
z papierów pośmiertnych
autora
"Listów z zagranicy."
LIPSK
WOLFGANG GERHARD
1852.
PRZEJEZDNY.
Warszawski dyliżans (było to w lecie 182* r tylko co stanął szczęśliwie w Piotrkowie. Podróżni wysiadłszy, radzi byli z pięknej pogody Puszczając ich spokojnie wszystkich, żeby się pe hotelach, lub gdzie któren zechce, rozeszli, przypatrzmy się jednemu, bo wart jest szczególniejsze ciekawości. Właśnie stanął i zdjął kapelusz, obcierając twarz i włosy z kurzu.
Byłto mężczyzna mogący mieć lat czterdzieści Rysów niewydanych lecz regularnych; oka błękitnego i pogodnego; ust słodkich. Na czoło spadały nie bardzo już obfite włosy koloru dość jasnego; z wzroku błyszczała żywość myśli; w całej jednak twarzy, której wyraz, a zwłaszcza od góry, był szlachetny i znaczący, więcej miał zadumania niż wesołości, więcej dobroci niż bystrości. Czoło jego byłato szeroka i piękna tablica, gdzie życie i myślenie wiele już i różnego charakteru zapisały; w cerze ślad pracy, ba nawet cierpień i zmęczenia. Z resztą, wzrostu był słusznego, w sobie szczupły, delikatny; ruchów ciała śmią łych i zręcznych: w nich coś się żołnierskiego i coś krakowskiego przebijało.
Powierzywszy pierwszemu faktorowi co się nawinął, rzeczy swoje, byłby nawet niewiedział w jakim je później szukać hotelu, gdyby mu sani faktor nie powiedział, widząc iż wprost idzie na miasto. Pódźmy moment za uim. Po kilkunastu krokach założył zaraz ze zwyczaju ręce na płecy; głowę schylił cokołwiek na bok, jak to czysto bywa nałogiem łudzi myślących i dumających; chód mu zaczął wolnieć; w oczach było cóś tęsknego, smutnego. Idąc i patrząc na prawo i lewo, potrząsał niekiedy głową, jakby ciężkie myśłi jakieś dźwigał, ałbo tym sposobem takt znaczył wewnętrznej muzyce ducha. Brał się od przypadku w tę lub ową ulicę; i jak gdyby wszędzie nie to widząc co pragnął, spuścił nakoniec całkiem oczy w ziemię…. Czy ztamtąd występowały przed nim inne widoki? wychodziło inne miasto, inny Piotrków?…
Gdzież jest, – mówił do siebie w duchu, cało już prawic miasto obszedłszy, – gdzież jest ów mur gospodarnego Kazimierza, jakim grody przynajmniej nasze chciał zamknąć przed wrogiem!… Gdzie świetne i tłumne zjazdy, sejmy pamiętne, któremi Polska rozbrzmiewała tu niegdyś swoje wielkie dzieje, sławne czyny, i królowanie w Siowiańszczyźnie!… Trybunały nie-sworne, hałaśliwe, jakżeście głęboko, jak przeraźliwie ucichły…. przegrała się wasza sprawa, skończyły sądy I… Mieszkanie tylu wielkich mężów, przemożnych Kościoła i nauk opiekunów, sławnych i ukochanych Królów!… Mój Boże! czemuż mnie tu raczej za twoich nie było czasów i pod twoją tarczą, Zygmuncie! przy twoim boku, Tomicki!… albo jeszcze za ciebie, miły mój Królu Chłopków! kiedyś tu pierwszy zamek królewski wynosił? Jabym tam do zamku twego nie pukał, ale cichy rolnik z pod Karpat, miałbym swego ojca i Króla…. to na inszą, piękniejszą nutę i piosnkę by się od serca, po krakowsku, zaśpiewało!… Wszystko, wszystko czas rozsypał!…
W tym momencie smutne te o znikomości rzeczy ludzkich marzenia, przerwał sobie Podróżny widokiem toczących się w około jabłek. Właśnie o co oskarżał czas iż wszystko rozsypuje, tego w tejże chwili sam się dopuścił, lubo prawda na skromniejszą daleko skalę i z mniejszą bez porównania szkodą; chcę mówić, że idąc w zamyśleniu, zaczepił nagle o stragan z jabłkami i wszystkie rozsypał na ulicę…
– A to ślicznie! A za cóż Pan będziesz szkodę robił? Na cóż mnie teraz te jabłka się zdały? Komu przedam z rynsztoku? Niechże Pan nam zapłaci – zaczął przekupskim lamentem i prze-kupskim stylem mały chlopczyna, zrywający się prędko od stragana i występujący z całą powagą poszukującego krzywdy swojej właściciela. – Proszę zapłacie, – powtórzył zbliżając się śmiało.
– Bardzo słusznie, – odpowie Podróżny, ucieszony widokiem dwojga ładnych dzieci, z których starsze tak go żwawo opadło. – Ileż wam się należy?
Chłopak spojrzał na siostrę; razem obliczyli…– Dwadzieścia groszy przynajmniej. Widzi Pan że lo już na nic.
– A ty, Pani kupcowa, jak myślisz? Czy należy się dwadzieścia groszy?
– Co ona wie? Ja tu jestem starszy, nie ona. Ona głupia, przed matką nie odpowie.
– O tak, zapewne! – przerwała obrażona dziewczynka
– Za cóż ty ją głupią nazywasz, niegrzeczny chłopcze? Ona grzeczniejsza jest od ciebie, nie narobiła tak jak ty hałasu – rzekł Podróżny, biorąc wyraźnie upodobanie w tej niespodzianej rozmowie, i nie spiesząc się odchodzić.
– Mnie matka, a nie jej, stragan zdała, to ja muszę się upomnieć. Jejby potem nic nie było.
– Cóż z tego? Teraz za karę nie dostaniesz, – mówił dobywszy pieniędzy; – masz, kochanko, złoty cały. Dwadzieścia groszy oddasz matce za jabłka, a sobie na jabłka weźmiesz dziesięć.
Dziewczynka, schowawszy prędko złoty, nie posiadała się ze szczęścia i patrzyła na brata z tryumfem. Ten, zmieszany i zawstydzony chciał jednak nadrobić miną. – To wszystko jedno. Czy mnie dać, czy jej, to wszystko jedno… A! jakiego raka upiekła! – dodał prędko z złośliwym śmiechem, i chcąc się zaraz na siostrze szczęścia jej pomścić.
– O tak, zapewne! otoż nieprawda – odpowiedziała, bardziej się jeszcze czerwieniąc.
– Cóż złego zrobiła, niegodziwy chłopcze, żebyś się tak śmiał?… Niema nic złego, kochaneczko; masz oto jeszcze dziesięć groszy, niech on teraz raki piecze. Powiesz matce, że to ci dał jeden przejezdny Pan za to żeś grzeczna. A ty, chłopcze, jeśli chcesz takie dziesięć groszy, ruszaj naprzód i prowadź mię do jakiej dobrej traktyerni: siostra tymczasem stragana popilnuje. Bywaj zdrowa, moja malutka. A jak się nazywasz?
– Kasia!
– Bywaj zdrowa, Kasiu… No, czy zgoda? – pytał, zwracając się do chłopca. Ten już o kilka kroków był naprzód, i zaręczał że wnet do najlepszej traktyerni zaprowadzi, rad niezmiernie z otrzymanej obietnicy.
– A ty jak się nazywasz? – zaczął zaraz Podróżny do swego przewodnika, żeby już skończyć z nim waśń i przejść w ton swobodnej, przyjacielskiej rozmowy.
– Karolek, się nazywam.
_Karolek? Za (o że się Karolek nazywasz, dostaniesz drugie tyle com obiecał. Ja także mam Karoltę; ale moja Karolka zawsze grzeczna.
– Gdzież ona? Czy tutaj w Piotrkowie? – pytał się śmiało mały kupiec jabłek, uszczęśliwiony całkiem z tak dobrego Pana, i już go teraz, tak za to co siostrze darował, jak i co jemu przyrzekał, szczerze kochając.
– Nie; zostaią się w Warszawie z matką, – odpowiedział Podróżny, spierając rękę na głowie chłopaczka, który szedł bez czapki, i bawiąc się z jego długiemi włosy i pyzowatą twarzą. – Jak będziesz dziś mówił pacierz, Karolku, to się pomódl i za moją małą Karołkę. Dobrze?
– Dobrze Panie.
– Pacierz mówisz codzień?
– A jakże Panie; matka zawsze każe.
– Bardzo dobrze, tak trzeba. A ojca macie?
– Ojciec umarł, tak, rok będzie w jesieni.
– A widzisz, powinieneś się modlić za duszę ojca, za zdrowie matki, za siostrę. A uczysz ty się czego? Umiesz czytać? Wiesz w jakiem mieście mieszkasz?
– W Piotrkowie.
– W Piotrkowie! Ale jakie to dawniej było miasto? Co dawniej w Piotrkowie się działo?
Dawniej? nam przecie ojciec gadał. Ale to już dawno temu, kiedy się Panowie zjeżdżali, i Król, i sejmy co wszystko sądzili przy Królu.
byłeś Pan tu niedaleko w Bugaju, – spytał się wzajemnie, – gdzie Król Polski polował? Tam nasi takie wozy z pieniędzmi na Szwedach zabrali, Panie, że po dwanaście par wołów musieli zaprzęgać, takie ciężkie!
– Nie, jeszczem nie był. A dobrze wiesz. Czemże był wasz ojciec?
– Czem miał być! biednym był. Służył w lasach królewskich….
Tak rozmawiając wyszli wkrótce na plac… i Karelek pokazał dom, gdzie była przybita tablica z napisem łraktyer. Szczęśliwy z łatwego kilkunastu groszy zarobku, pobiegł pochwalić się przed siostrą, przyrzekłszy wprzód Podróżnemu, że będzie dla niej grzeczny i będzie się dobrze uczył; Podróżny zaś poszedł na obiad.
Na pierwszem piętrze zastał już stół nakryty na kilkanaście osób, bardzo porządnie; ale prócz dwóch, czy trzech służących, kończących chodzić koło niego, nikogo niebyło jeszcze w pokoju.
– Obiad prędko będzie? – spytał się, odsuwając jedno z krzeseł przy okrągłym stole, i siadając.
Służący zmierzyli go okiem raz i drugi, spojrzeli po sobie. – Będzie… niedługo… – odpowiedział jeden, który porządną minę, a zwłaszcza porządne i warszawskie ubranie gościa, lepiej od drugich uważał.
Przybyły obiadu kandydat, wchodząc natychmiast w przyszłe swoje prawu, przełamał tymczasem bułkę co przed nim leżała, i wziąwszy jeden kawałek, posypał sola i jadł, podawszy wprzód słudze kapelusz, żeby go gdzie złożył. Ale w parę minut myślał już o czem innem, tak myśl jego nie zwykła była spoczywać, ani mogła w obiad się zamknąć, i tak mu było łatwo za-myśłeć się całkiem o czem inszem niż to co go otaczało. Jedną ręką podparty na stole, drugą stukał zlekka nożem po obrusie, oparty wygodnie o grzbiet krzesła i mając obie nogi pod stół wyciągnięte. Zapatrzył się w ruchy noża, lecz wcale go nie widział, tak był zadumany…. Myślał naprzód o dzieciach z któremi przed chwilą rozmawiał, Ich minki, spojrzenia, słowa, ich spory i przycinki przebiegały przed nim i krążyły szybko, jasno i mile, jak świętojańskie robaczki: znać to po słodkim uśmiechu, po przyjemnem oka połysku…. Potem rozsunęło się raz i drugi przed myślą inne pole, w innej stronie ducha, inne na niem widoki. Przeleciał przez czoło smutek jakiś, i zawisł nad okiem w brwiach zmarszczonych; coraz się gęstsza chmura zaciąga… ciężka widać na myśli niepogoda! Przy majestacie Królów i ojców narodu, powaga i przemoc pół-królów; tłumy, wojsko, lud cały braci-szlachty. Hałasy, zgiełki, swoboda dzieci możnych i szczęśliwych; i cały blask chwały, cały urok przeszłości… aż do wspaniałych gmachów, pełnych rynków, świetnych orszaków i tłumów Piotrkowa Piastów Jagiełłów i Wazów, zsuwała się myśl Podróżnego Czoło ponure i groźne, oko w jeden punkt utkwione i nieruchome, wargi ściśnione i mocniej wystające, ręka przestała nóż poruszać; w całej postawie głębokie, boleśne zamyślenie… Wstrząsnął głową, jakby je gwałtem wreszcie chciał przebić… W oczach, które miejsce zmieniły, jakieś pyłki światłe prędko przebłysły; myśl, co go uciskała, przerwana głoś-nem westchnieniem; cóś tkliwszego, milszego w spojrzeniu… oblicze tęskne, rzewne, lecz już nie ponure, nie tak cierpiące; w usta złagodniałe wbiegło uśmiechu trochę: jakaś je luba, niewieścia serdeczność pokryła… myślał teraz może o tej Karolce, dla której niedawno modlitwę uprosił, o matce jej, o domu, pociechach….
To lub co innego działo się w myśli Podróżnego, to pewna że nie postrzegł jak się pokój napełnił, jak ciekawie na niego patrzono, pytano się służących, i coś do siebie szeptano.
– Pozwoli Pan Dobr. służyć sobie barszczem, póki gorący? czy może wprzód mały kieliszek wódki, po naszemu, po żołniersku? – usłyszał nakoniec zapytanie. Podniósłszy prędko głowę, rzucił okiem w koło. Okrągły stół obsiadły był officerami; ten zaś co się go tak zapytał, starszy wiekiem i mający szlify Pułkownika, zaczynał władnie rozdawanie zupy i chciał, widać, podać mu pierwszy talerz. Przypomniał tedy sobie że
2
Iprzyszedł do traktyerni na obiad, choć nie wiedział że będzie przy stole spółnym, i łebkiem schyleniem głowy witając nieznanych towarzyszy: – Proszę o barszcz, – odpowie, – jeżeli Pan Pułkownik raczy i dla mnie być gospodarzem stołu.
Zaczął się obiad. Ale tu zaraz trzeba czytelnika do sekretu tej anekdofy przypuścić. Karolek rzeczywiście bardzo dobrze przyprowadził: była w tym domu trak-tyernia, ale była na dole. Nasz zaś zamyślający się Podróżny poszedł, nie wiem dla czego, na pierwsze piętro, i zamiast do traktyerni zaszedł do mieszkania Pułkownika, który tego dnia miał u siebie kiłkunastu officerów na obiedzie. Służący widząc gościa tak śmiało wchodzącego i siadającego, byli pewni że to jeden z zaproszonych, lubo zdziwiło ich, iż zamiast pójść na drugą stronę do Pułkownika, przyszedł prosto do stołu. Że zaś Pułkownik tak go uprzejmie teraz zupą częstował, to ztąd iż jeden z officerów poznał gościa. Pułkownik z radością się o jego imieniu dowiedział; wszyscy zgadli od razu omyłkę, zwłaszcza potem co słudzy powtórzyli; a gospodarz postanowił z niej korzystać, i aż do końca obiadu nie dać się rzeczy wyjaśnić.
O tym na około siebie gościnnym spisku, tak zresztą dla naszych obyczajów naturalnym, o całej swojej grubej omyłce Podróżny tymczasem ani się domyślał, pewny że jest w traktyerni. Był też tak jak wolno jest przejezdnemu, kiedy się znajduje w publicznem jakiem miejscu. Do rozmowy się niemieszał, ile że nikogo nie znał; a chociaż niedawno w towarzystwie Kasi i jej brata widzieliśmy go prawie gadułą, teraz jednak pokazało się że lubi owszem milczeć i do robienia znajomości nie skory. Ponieważ sam Pułkownik i drudzy spytali go o cóś parę razy, więc zbywszy krótką odpowiedzią i żeby tem łatwiej dali mu pokój, odwrócił się do lokaja i kazał podać sobie Dziennik:
– O jaki Dziennik proszę, – powtórzył, widząc że się tamten nie rusza i patrzy z uśmiechem na siedzących. – Gazetę, albo Kuryerka. Musicie przecie cóś mieć. Tej potrawy nie jem, tymczasem bym przeczytał.
– Przynieśże Panu Gazetę dzisiejszą, albo Kuryerka, kiedy ci każe, – odezwał się także Pułkownik. – Ale ostrzegam iż nic dziś niema ciekawego, – przydał do gościa, gdy młodzi officerowie spojrzeli po sobie. – Kapitanie, rzekł jeszcze gospodarz do officera kolo którego nasz Podróżny siedział, – nalejże, proszę, sąsiadowi; kieliszek próżny.
Podając kieliszek, podziękował uprzejmem skinieniem głowy, nic jednak nie powiedział, tylko przyniesioną w tym momencie Gazete zaczął przeglądać. „
Między spoliowarzyszami stołu, toczyła się tymczasem rozmowa. Widząc oni iż szanownego, ale cokolwiek dzikiego gościa nie mogą na słowo wyciągnąć, zaczęłi mówić sami między sobą, dając mu wszelki czas do czytania Gazety, gdyż i następnej potrawy odmówił. Wojskowi, więc mówili zwyczajnie o rzeczach wojskowych. Zgadało się, o czem ludzie wojny nigdy się podobno nie nagadają, o różnicach i pierwszeństwie broni. Ten wynosił piechotę, że w niej cała siła wojska, że w każdej armii piechota jest gospodynią, na której wszystko stoi; ona przeciw każdej broni da sobie radę, a bez niej żadna się nie obejdzie, i nigdy nic wielkiego, nic stanowczego nie dokaże. Drugi przeciwnie, że do pamiętnych rzeczy, do najświetniejszych bitwy wypadków, do tego właśnie co stanowi ostatecznie zwycięztwo, niemasz jak kawalerya.
–– Piechota, – rzecze, – jeszcze nie pomyśli, kiedy ja na koniu już to zrobię. Dalej dostanie lanca, niż bagnet, Gdzie łudzkie nogi już ustają, końskie z wiatrem jeszcze polecą. Piechocie zabraknie ładunków, i do niczego; koniowi kopyt nigdy nie zabraknie. Co to darmo gadać! daleko piechocie do konnicy.
– i jesteś tylko sługą konia i ledwo jego pomocnik. Pokaż mi aby jedną prawdziwą wygrane bez piechoty.
– On mój, a ja jego pomocnik. A bez konnicy największa wygrana na djabła! Niemasz i nu będzie jak ka walery a; w tem mię nikt nie przekona.
– Za pozwoleniem Panów, – przemówił niespodzianie Podróżny, który widać nie tak pilnie czylał żeby nie słyszeć co się koło niego mówiło, i w którym na odgłos tej szczerej żołnierskiej rozmowy dawna się żyłka odezwała, – niech też i ja za swoją bronią słowo powiem. Nosiłem kiedyś mundur artyllerzyski, i widywałem że i piechota i jazda rade bywały naszym bateryom gdy im niosły pomoc; i że choć bez bagnetów i bez lanc, takżeśmy coś w bitwie znaczyli.
– °mu!–krzyknął Pułkownik, ucieszony że tak sam dobrowolnie przybył im do rozmowy, – i nie mało znaczyli! Właśnie chciałem powiedzieć; gdybym obierał broń w starszym wieku, zawszebym obrał artylleryę. To widzę mamy sród siebie jednego kollegę więcej! Mości Panowie! za honor artylleryi i zdrowie obecnego kollegi artylerzysty, wniesiem wszyscy kielich… Przynieść szampana!
Nalano i spełniono wesoło zdrowie.