Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Galicja, sterowiec i złoto - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Galicja, sterowiec i złoto - ebook

Stojący u progu dorosłości Franciszek przyjeżdża do Krakowa, aby rozpocząć naukę w wielkim mieście i zdobyć doświadczenie zawodowe w niezwykłym warsztacie prowadzonym przez dwóch przyjaciół jego ojca. Szybko okazuje się, że nie wszystko, co robią, jest zgodne z prawem, a sam Franciszek już wkrótce zostanie włączony do ich brawurowego planu, który ma się zakończyć wielkim skokiem na cesarskie złoto… Jak potoczy się historia ciekawskiego młodzieńca, w której główne role odegrają piękna panna Adela, nieoceniony automobil do zadań specjalnych i podniebna dama z kuloodporną suknią?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-185-5
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Podróż linią Carl Ludwig Bahn ze Lwowa przez Dębicę do Krakowa przebiegała spokojnie, bardzo spokojnie. Krajobrazy jak z obrazków przewijały się za oknem. Słońce świeciło, zwierzęta biegały po polach, ludzie pracowali, co można tu jeszcze dodać – nudy. Ale dla raczej stroniącego od przygód i wszelkich ryzykownych wyskoków Franciszka była to sytuacja jak najbardziej pożądana.

Franciszek był spokojnym młodzieńcem z galicyjskiej prowincji. Żył dostatnio, uczył się pilnie i nie sprawiał kłopotów wychowawczych. Z jednej strony – marzenie rodzica, z drugiej zaś beznadziejny, zdawałoby się, przypadek człowieka przechodzącego obok życia. Sprawą ważną jest to, iż Franciszek był jedynakiem. Jedynakiem, ale nie samotnikiem. Cenił sobie własne towarzystwo, ale bez przesady. Kiedy był jeszcze mały, lubił zabawy z dziećmi pracowników ojca. Te wszystkie stodoły i magazyny, zagajniki, pola i wzgórza znakomicie nadawały się do całodziennych bitew, niebezpiecznych wypraw w najodleglejsze zakątki świata czy też zdobywania zamków. Połączenie charakteru Franka z miejscem, w którym mieszkał, było zatem idealne. Sielanka. I właśnie w ten beztroski świat pewnego dnia wkroczyła śmierć, zabierając ukochaną matkę chłopaka. Nastoletni Franek zamknął się w sobie i bardzo powoli wracał do dawnego życia, w czym pomagał mu ojciec i przyjaciele. Czas mijał i nowy rozdział, jakim była dorosłość, sam zaczął się pisać.

Franciszek miał rozpocząć studia i pracę w Krakowie. Połączenie tych dwóch rzeczy dla żyjącego dotychczas beztrosko młodziana wydawało się ciężarem przeogromnym. Tak dużym, że wiara we własne siły – których do tej pory ujawniać nie musiał – schowała się gdzieś głęboko i nie zamierzała się jakoś spektakularnie przejawiać. A powinna!

Za całym tym zamieszaniem stał ojciec, którego Franek kochał i który kochał jego. Mieli jednakże rozbieżne wersje Frankowej przyszłości.

Ojciec był człowiekiem o dużym darze przekonywania. Wymyślił, że jego jedyny syn musi rozpocząć samodzielne życie. Wejść w dorosłość, zdobyć wykształcenie, zdobyć doświadczenie i realizować inne tego typu hasła nieschodzące od wieków z repertuaru ulubionych tekstów rodziców na całym świecie. Jak już wspomniano, ojciec Franciszka miał dar – dar do zjednywania sobie umysłów i serc. Ludzkie charaktery nie miały przed nim tajemnic.

W stosunku do bliskich ojciec nie wykorzystywał swojego daru zbyt często. Właściwie, to był chyba pierwszy raz. Za to w interesach posługiwał się tą umiejętnością często, zyskując sobie licznych stronników i powiększając konto bankowe.

Za oknem pociągu przesuwały się krajobrazy, a w głowie Franciszka przesuwały się myśli. Nauka w gimnazjum dobiegła końca i przyszedł czas na powrót do majątku rodziców, który stanowił istną oazę spokoju. Arkadię, w której życie trwałoby dalej bez żadnych perturbacji. Piękna wizja. Piękna, ale zaburzona.

Teraz na drodze spokojnego życia stanął Kraków. Miasto, dla którego trzeba było porzucić sielski obraz. Miasto jak miasto, Franciszek nic do niego nie miał. Trudno też jedno z najpiękniejszych miast cesarstwa uznać za przeszkodę. Tak naprawdę to nie ono stanowiło problem, a Franciszkowe podejście do życia oraz ojciec roztaczający wizję świata – fantastycznego świata, w którym wszystko jest możliwe. Świata, który prze naprzód. Przedsionkiem do tegoż miał być właśnie ów nieszczęsny Kraków.

Ojciec podsycał ciekawość syna. Opowiadał Franciszkowi o podróżach i ludziach, których poznał, o tym, co przeżył i czego doświadczył. Wreszcie, jak to wraz z przyjaciółmi dane mu było poznać i pracować dla samego Jana Szczepanika, sławnej i mądrej persony, twórcy wielu niesamowitych wynalazków daleko wyprzedzających swoje czasy. Tą iskrą rozniecił płomień w głowie syna, ale teraz wraz z każdym kolejnym przemierzonym kilometrem wizja ta traciła na jasności i płomień przygasał. Nie pierwszy raz pryskał zapał u tego młodego człowieka, który wielu rzeczy się chwytał, tylko z utrzymaniem ich w rękach miał niemałe kłopoty. Stary Małachowski wiedział o tym i kiedy tylko zauważył błysk w oku syna, przejął inicjatywę i wysyłał go na studia do swoich przyjaciół w Krakowie.2.

Czarna lokomotywa wtoczyła się na dworzec, omiatając parą cały peron. Temperatura i tak ciepłego powietrza momentalnie wzrosła. Franciszek zaczekał, aż pociąg zatrzyma się, i dopiero wtedy otworzył drzwi. Stało się. Rozpoczął się nowy rozdział jego życia. Franek nie wiedział jeszcze, jak bardzo będzie się on różnił od poprzednich.

Wysiadł na peron i rozejrzał się dookoła. Ludzie mijali go, zmierzając we własnych kierunkach, a on stał z torbą w ręku i świadomością początku rozpoczynającej się historii. Poprawił rękawy błękitnej koszuli, marynarkę przewiesił przez lewe przedramię i czekał, jak mu przykazał ojciec, na… dobrze zbudowanego, wąsatego jegomościa średniego wzrostu. Na głowie miał szary kaszkiet, ubrany był w białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Wizerunek dopełniały szerokie szelki przypięte do brązowych spodni wsuniętych w skórzane buty sięgające kolan. Na czapce Franciszek zauważył coś jeszcze – duże, grube okulary na taśmie.

– Dzień dobry, młodzieńcze. – Mężczyzna podszedł do niego z szerokim uśmiechem, wyciągniętą ręką i mocnym, zdecydowanym uściskiem dłoni. – Nazywam się Jan Torzewski. Witam w Krakowie.

Mężczyzna poruszał się z zauważalną lekkością. Sprawiał wrażenie spokojnego, ale zawsze gotowego na coś niespodziewanego.

– Franciszek Małachowski, miło mi. Jak mnie pan poznał?

– Cóż, znam cię z listów twojego ojca, no i ze zdjęcia, które nam przysłał. Tak więc co nieco już o tobie wiem. To wszystkie twoje bagaże? – Torzewski spojrzał na dwie torby stojące przy nogach Franciszka.

– Tak. – Franek rozejrzał się dookoła, by sprawdzić, czy zabrał wszystko z pociągu.

– Tak, to wszystko.

– Dobrze, zatem jedźmy. W domu już na nas czekają. Aaa, i… – Torzewski zrobił pauzę i uniósł palec prawej ręki w górę. – Czeka na nas wspaniały obiad mojej żony.

Zakończył i uśmiechnął się do Franciszka.

Wyszli z dworca wprost na tętniącą życiem krakowską ulicę, przy której zatrzymywały się co jakiś czas dorożki i nieliczne automobile. Do jednego z nich skierował się Torzewski, a za nim ruszył Franciszek.

Do tej pory Franek był w mieście tylko raz. Rodzice zabrali go do Lwowa, kiedy był jeszcze dzieckiem. Podobała mu się tamta wycieczka. Miasto, które wtedy zobaczył, żyło. Ulicami niczym krew dostarczająca tlen do każdej komórki płynęli ludzie. Teraz to wspomnienie wróciło. Wszystko, co wówczas sprawiło radość dziecku, teraz dawało radość mężczyźnie. Chodzi o drobiazgi, z których składa się świat. Zapach precli zachwalanych przez sklepikarki stojące przy swoich straganach, gwiżdżący parowóz odjeżdżający z peronu, stukot końskich kopyt, rozmowy ludzi, szum i gwar. Franek uśmiechnął się do siebie.

Torzewski zatrzymał się przy swoim aucie. Odwrócił się i wskazał na budynek dworca.

– Popatrz, a jeszcze niedawno była tylko połowa z tego, co widać. Czasy się zmieniają i pędzą jak te pociągi, których coraz więcej do nas przyjeżdża. A wiesz, że nasz dworzec ma tunel? Tak. Cóż, na zwiedzanie przyjdzie jeszcze czas, a teraz zapraszam do auta. To zdobycz nowego stulecia w pełnej krasie, Beckmann wprost z Wrocławia. Automobil jakich mało.

Torzewski umieścił bagaż na tylnym siedzeniu, a Frankowi wskazał miejsce z przodu. Teraz Franciszek wiedział, do czego nowo poznanemu krakusowi służą okulary o grubych szkłach.

XX-wieczny wynalazek ożył, obudzony przez swojego pana kilkoma wprawnymi ruchami korby. Po chwili Torzewski usiadł obok Franciszka.

– Gotowy? – Franek kiwnął głową, chociaż do końca nie był o tym przekonany. – No to jedziemy.

Wsiadając, jeszcze raz poprawił koszulę, choć najchętniej zdjąłby ją i schował do walizki. Strzepnął z jasnych spodni kurz i usadowił się na siedzeniu pasażera.

Torzewski powiózł Franka krakowskimi brukowanymi ulicami: Basztową i Garbarską, by następnie, okrążając stary Kraków, dojechać do ostatecznego celu podróży – ulicy Zwierzynieckiej, nowego domu Franka. Przez cały czas gestykulował i opowiadał głównie o Krakowie. Czasami puszczał kierownicę i odwracał się, by pokazać coś niezwykle ważnego. Franek zamierał wówczas i ograniczał przyswajanie nowej wiedzy do zera. Jego pewny siebie przewodnik tryskał zaś energią.3.

Żywot Franciszka na rodzinnym Wołyniu przebiegał bezpiecznie, spokojnie i… do znudzenia jałowo. Sam Franciszek wiedział podświadomie, że to nie jest jego życie, że płynie na fali czasu unoszącej go coraz dalej i dalej w znaną – nieznaną przyszłość, w której pewnie za jakiś czas pozna pannę z jednego z pobliskich majątków i spędzi z nią resztę swojego życia pośród zielonych wzgórz galicyjskich kresów. Piękne i mdłe jednocześnie. Czego właściwie potrzebuje młody człowiek stłamszony przez rzeczywistość, ale też niespecjalnie angażujący się w to, by coś w swoim życiu zmienić? Fala była rozwiązaniem do zaakceptowania, tyle że rozbiła się o pomysły ojca.

Czasem, kiedy leżał na łące w ciepły letni wieczór, zamykał oczy i uciekał w świat pełen intensywnego życia. Takiego, którego można było dotknąć, wręcz wbić się w nie i korzystać z niego aż do utraty tchu. I te marzenia stanowiły dla niego namiastkę prawdziwych przeżyć.

– Panicz jutro wyjeżdża? – Potężny mężczyzna przysiadł obok na trawie.

Z wzniesienia rozpościerał się widok na las i pola. Ciepło słoneczne delikatnie ogrzewało skórę, przynosząc zapowiedź zbliżającego się lata.

– Tak, Karolu.

Karol zawsze nosił wypuszczone na zewnątrz i rozpięte do połowy koszule, oczywiście latem. Zakręcił wąsem i spojrzał przed siebie.

– Będziemy tu za paniczem tęsknić.

– I ja za wami.

Nie było wątpliwości, że są to słowa szczere. Karol, zarządzając majątkiem pana Adama, znał chłopca od dziecka i traktował jak swojego syna. Jako zaprzysięgły kawaler ojcowskie uczucia przelał na syna swojego przyjaciela i pracodawcy.

– Piękny wieczór, paniczu. A w tym Krakowie to niech Franciszek nie zapomni o tym bożym zakątku.

– Nie zapomnę, Karolu. – Franciszek spuścił głowę i wypluł przeżuwane źdźbło trawy, przymierzając się do wypowiedzenia kolejnych słów.

– Trochę się boję.

Otwarta rozmowa z ojcem nie zawsze mu wychodziła, dlatego też Franek wolał zwierzać się Karolowi.

– Wiem, że ojciec chce jak najlepiej, ale czy to nie za dużo?

– Nie, Franciszku. Poradzisz sobie. Trzeba w siebie wierzyć. My w ciebie wierzymy. Pora byś i ty zaczął. Czeka cię przygoda. Świat stoi przed Tobą otworem. Jedź, ucz się i poznawaj, a potem wracaj do nas.

Franek milczał. Przez głowę przelatywały mu myśli. Spokój domu rodzinnego i pędzący świat – pogodzić się tego nie da…

Siedzieli przez chwilę w milczeniu.

– Jutro pojedziemy do Lwowa na pociąg. A teraz cię zostawiam. Musisz sam sobie to wszystko ułożyć i pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na swojego ojca i na mnie. Do zobaczenia na kolacji.

– Do widzenia, Karolu.

Franek położył się i oglądał zachód słońca chowającego się za przeciwległym wzniesieniem.

Ojciec Franciszka Adam Małachowski wiódł spokojne życie majętnego posiadacza ziemskiego. Unikał wzlotów i upadków stanowiących w końcu integralną część egzystencji ziemianina. Zawsze znajdował wyjście z trudnej sytuacji. Pewnie będzie tak również teraz, kiedy wdrażał plan na życie dla swojego syna. Prócz ziemi Adam Małachowski posiadał udziały w szybach wiertniczych w okolicach Drohobycza. Widział przyszłość w przemyśle naftowym, a dostrzegając zainteresowanie syna „szatańskimi wytworami” techniki i „ziemiorództwem”, zaproponował mu (a raczej wskazał) studia w Krakowskim Instytucie Technicznym. Dobrze wiedział, że Franek nieraz zakradał się do stodoły, w której urządzony był warsztat, aby podpatrywać maszynerie konstruowane przez niego i Karola. Nie powiedział o tym Frankowi i czasem zabierał go do stodoły, żeby zobaczył, co też jest tam tworzone.

– Wyjedziesz do Krakowa – zaczął rozmowę ojciec, kiedy siedzieli akurat przy obiedzie. Przez otwarte drzwi na taras wpadał wiosenny wiatr, który delikatnie wypełniał całą jadalnię. Wszystko było pięknie do momentu, w którym odezwał się ojciec.

– Wyjedziesz za dwa tygodnie. – I nastała cisza.

– Ale nauka rozpoczyna się dopiero za cztery miesiące, tato. – Franciszek pragnął odwlec wyjazd, jak tylko się da.

– Wiem o tym. Nim jednak w pełni rozpoczniesz naukę, musisz poznać miasto, przygotować się. No wiesz… przystosować się do nowych warunków. To są studia. – Głos ojca zmienił się, wpadł w poważny ton. – No i co najważniejsze, poznasz moich przyjaciół, u których zamieszkasz i z którymi będziesz pracował.

– Pracował? – O tym nie było jak dotąd mowy, a przynajmniej Franciszek sobie tego nie przypominał.

– Tak, właśnie tak. Ksawery i Jan prowadzą twórczy warsztat mechaniczny. Praca pod ich okiem da ci bardzo wiele korzyści. Nabędziesz doświadczenia i zdobędziesz wiedzę, a to uczyni cię człowiekiem niezależnym.

Ojciec mówił spokojnie i powoli.

– Ja chyba nie jestem jeszcze gotowy na prawdziwą pracę, na takie życie.

– Jesteś, jesteś. Znam cię i wiem, że sobie poradzisz. Naprawdę w to wierzę.

W tym momencie Adam Małachowski zawiesił głos.

– Czasem wydaje mi się, że bardziej niż ty sam, ale…

Zaskoczony Franciszek milczał.

– Nie ma co zwlekać. Życie nie będzie czekać na ludzi siedzących z założonymi rękami. Życie musi mieć energię, chce działania, a dopiero później spokoju i odpoczynku – powiedział ojciec.

Nie ma co zwlekać – powtórzył w duchu, ale już spokojniej i jakby smutniej. Wiedział, że nadchodzi nieuchronne wyjście dziecka z domu. Rzecz przerabiana na tym świecie w nieskończoność, ale mimo powtarzalności wiekowej nieprzestająca boleć.

– Państwo Jędrzychowscy i Torzewscy już na ciebie czekają. To mili i godni zaufania ludzie. Będziesz się tam dobrze czuł. A ja będę tu na ciebie czekał. Tu jest twój dom i zawsze będzie. – Ojciec patrzył przez chwilę prosto w oczy Franka, po czym jego wzrok spoczął na talerzu.

– A więc za dwa tygodnie jadę do Krakowa.

Franek mimowolnie zaakceptował podjętą decyzję i powoli, idąc śladem ojca, pochylił się nad talerzem, kontynuując jedzenie, tylko jakby z mniejszym zapałem. Po chwili to samo uczynił senior, grzebiąc w schabowym, jakby miał tam odnaleźć jakąś zaginioną tajemnicę wszechświata.

Franek zaczął uświadamiać sobie, że opuszcza bezpieczne schronienie, które zapewnili mu rodzice. Ojciec osiadł tu dopiero po tym, jak poznał mamę. To był jego azyl i jak sam wiele razy powtarzał – treść życia. Kiedy mama zachorowała, nie opuszczał jej nawet na jeden dzień. Interesy w Drohobyczu przekazał pod zarząd przyjacielowi. Wiele razy mawiał o nim „zaufany Krzyś”. Z naciskiem na słowo „zaufany”. Widocznie dobrze się znali. Franek niewielu przyjaciół ojca widział na własne oczy, za to na własne uszy nasłuchał się o nich wiele.

Rzadko ktoś ich odwiedzał, oni też raczej nie wyjeżdżali. Bo i po co? Brat ojca umarł w carskich kazamatach na Sybirze, a dalsza rodzina, jeżeli nawet gdzieś była, to nie dawała znaku życia. Po śmierci żony było tak samo.

Teraz Adam Małachowski siadał nie przy boku ukochanej, a przy jej grobie.

Wyjazd do Krakowa na studia, a potem powrót i dalszy spokojny dryf? Być może pobyt w Krakowie stanie się namiastką wymarzonej intensywności, której Franek pragnął i której jednocześnie się bał. Problem tkwił w nim samym, w tym „chciałbym, ale się boję” i „mam jeszcze czas”. W końcu ukończenie osiemnastu lat to początek prawdziwego życia, ale co będzie, jeżeli za dziesięć lat będzie tak samo? Co wtedy? Potem nie będzie już pewnie odwrotu od obranej ścieżki. Tylko do przodu. Burza rwała głowę od środka. Myśli biegły w chaotycznym wyścigu.4.

Ksawery Jędrzychowski wraz małżonką Michaliną mieszkali w Krakowie przy ulicy Zwierzynieckiej w kamienicy pod nr 5. Posiadali piękne, przestronne mieszkanie. Piętro niżej pod nr 3, czyli bezpośrednio pod Jędrzychowskimi, mieszkali Torzewscy – Jan i Barbara. Ksawery Jędrzychowski był wysokim, potężnym mężczyzną. Włosy już dawno zniknęły bez śladu z jego głowy. Z sumiastym wąsem sprawiał wrażenie potulnego misia, pozornie niezgrabnego – ale to były tylko pozory. Spokojny i grzeczny, nadawałby się na wzór idealnego galicyjskiego mieszczanina.

Oba małżeństwa znały się i przyjaźniły, a ponadto panowie prowadzili razem zakład naprawczy i twórczy, jak go razem określali. Zajmowali się naprawą i wymyślaniem wszelakich maszynerii mających za zadanie usprawnianie pracy oraz takich, które nie miały jeszcze zastosowania, ale wkrótce zapewne przydadzą się światu. Warsztat mieścił się w kamienicznej suterenie, która przypominała bardziej halę produkcyjną niż klasyczne podziemia miejskich budynków – tylko taką „przydepniętą” i o niskim suficie.

Franciszek zamieszkał u Jędrzychowskich, którzy udostępnili mu słoneczny pokój z łóżkiem i sekretarzykiem. W końcu przyjechał tu na naukę. Cała czwórka stworzyła mu domową atmosferę, co Franek odczuwał na każdym kroku od samego początku pobytu. Czasami aż za bardzo. Matkowanie obu pań przybierało nieraz bardzo silną postać. Nie było w tym nic dziwnego. Ich dzieci wyfrunęły już z gniazda, a pokłady instynktu macierzyńskiego trzeba było gdzieś ulokować… Tak więc po niedługim czasie Franek dorobił się niemal wgnieceń w czaszce od ciągłego głaskania.

Chłopak poznawał miasto i ludzi, z którymi mieszkał. Uczył się ich, a oni jego. Jędrzychowski użyczył mu swojej biblioteki, w której można było znaleźć praktycznie wszystko, od poezji po literaturę techniczną. Coś wspaniałego! Franek zastanawiał się, czy gospodarz przeczytał wszystko, co tu zgromadził, i z biegiem czasu doszedł do wniosku, że tak. Z Ksawerym Jędrzychowskim można było porozmawiać praktycznie na każdy temat. Postawny mężczyzna poruszał się dostojnie, był zawsze dobrze ubrany i grzeczny. Razem z Torzewskim tworzyli uzupełniający się, zgrany duet.

Jako że mowa była o nauce i pracy, to Franek spędzał sporo czasu w warsztacie. Musiał zaznajomić się z istotą jego działania, jak i pracą samą w sobie.

– Załóż hełm.

Ksawery podał mu metalowy blaszak przypominający hełm strażacki z przymocowanymi do daszka opuszczanymi grubymi okularami ochronnymi.

– Opuść okulary, dzisiaj spróbujemy uruchomić taran do kruszenia skał. Wykonaliśmy z Janem prototyp w skali. Normalnie będzie nim można kruszyć skały i drążyć tunele, o ile oczywiście zadziała. Janku!

– Jestem, jestem.

Jan wynurzył się z kanciapy na tyłach warsztatu z kubkiem herbaty w ręku.

– Zaczynamy?

– Zaczynamy.

Jan dopił herbatę i odstawił kubek na stół.

Stalowy pal zamocowany był na teleskopowej rurze wysuwanej z zabudowanego wózka poruszającego się na czterech kołach. Całością sterował Jan z zawieszonego na szyi i opartego o pierś pulpitu, połączonego z machiną grubym kablem. Wózek napędzany był niewielkim silnikiem parowym.

Ksawery podszedł do ściany i włączył wentylator.

– Odpalaj, Janku!

Ksawery i Jan włożyli do uszu wyprofilowane kawałki miękkiej gumy. Ksawery podał dwie zatyczki Frankowi, a ten zatkał uszy i czekał.

Taran podjechał do kwarcytowej skały o średnicy dwóch metrów i takiej samej wysokości. Jan przesunął prawą dźwignię. Taran schował teleskopową rurę. Jan przesunął do przodu lewą dźwignię.

– Azjo, czas na ciebie – mruknął do siebie Jan.

Teleskop wyprostował się i z olbrzymią prędkością uderzył palem w skałę. Siła uderzenia rozbiła ją na części. Odłamki poszybowały we wszystkie strony. Gdyby nie hełmy i okulary, wyciągaliby kwarcyt z twarzy. Większość testów kończyła się pomyślnie, ale bywały i takie, jak próba ze skafandrem ognioodpornym, która zakończyła się minipożarem i poparzonymi plecami Jana.

Z czasem Ksawery i Jan zaczęli zabierać młodego pomocnika do napraw poza mury warsztatu. Okoliczne fabryki stanowiły znakomity poligon doświadczalny dla młodego czeladnika. Dni mijały, a życie zaczynało się konkretyzować.

Prócz spraw przyziemnych, choć interesujących, w życiu nowego mieszkańca miasta królewskiego ważną rolę zaczęły pełnić również inne zmysły. Któregoś czerwcowego dnia Franek doznał bowiem objawienia. Poznał sąsiadkę z naprzeciwka. Adela, bo tak miał na imię ten cud natury, zawładnęła jego sercem i umysłem. Jak to się stało, że dotychczas jej nie spotkał? Nie wiadomo. Widocznie był zajęty albo nie było jej w mieście. Bo jakże takie zjawisko mogło przejść niezauważone?

I tak nowe zaczynało stawać się codziennym. Z wyjątkiem Adeli, ona zawsze była kimś nadzwyczajnym.5.

15 lipca 1910 roku okazał się datą zwrotną w życiu Franciszka. Ten historycznie ważny dzień dla Franka miał okazać się przełomowym. Pięćsetna rocznica rozbicia Krzyżaków pod Grunwaldem została upamiętniona w Krakowie pomnikiem sławiącym czyn oręża polskiego i litewskiego. Tego dnia do Krakowa zjechał sam Ignacy Jan Paderewski, by odsłonić monument. Uroczystości prócz mistrza uświetnić miał chór składający się z tysiąca osób, którym dyrygował Feliks Nowowiejski. Przemawiać mieli marszałek sejmu krajowego i prezydent Krakowa. To był dzień, jakiego jeszcze nie było!

Franciszek wraz z Jędrzychowskimi, Torzewskimi i Gancewiczami, czyli Adelą i jej rodzicami, udał się w kierunku Rynku Kleparskiego, by wraz z niezliczoną rzeszą krakowian i gości wziąć udział w odsłonięciu pomnika. Franek zwrócił uwagę, że przed samym wyjściem Jan i Ksawery rozmówili się w cztery oczy. Kiedy dwaj panowie omawiali swoje sprawy, Franciszek został porwany przez panie Barbarę i Michalinę na zewnątrz. Choć był ciekaw, o czym to też tak pilnie muszą porozmawiać dwaj przyjaciele, nie protestował. Od pani Jędrzychowskiej dowiedział się tylko tyle, że Ksawery dostał dziś rano list i zapewne to on jest powodem rozmowy. Ale „ja nie wiem, to jakieś tam męskie sprawy”. Czasami miał wrażenie, że zarówno Michalina Jędrzychowska, jak i Barbara Torzewska przy całej swojej matczynej dobroci nie do końca wszystko mu przekazują albo raczej wiedzą więcej, niż to się wydaje. Ale może taka jest właśnie rola matek, nawet tych „przyszywanych”?

Mieszkańcy kamienicy przy ulicy Zwierzynieckiej wyruszyli na plac pieszo, bo i pogoda sprzyjała, i trasa spaceru była przyjemna – przez krakowski rynek, ulicami Wiślną i Sławkowską.

Plac Jana Matejki wypełniony był po brzegi. Mowy, brawa, mowy i znowu brawa. Chór z mocą tysiąca gardeł wypełnił śpiewem każdą ulicę i dom w pobliżu placu. Potem znowu brawa, a u boku Adela. Franciszek patrzył na nią jak na nieogarnięty ludzkim umysłem cud. I bardzo chciał jej dotknąć, a właściwie chwycić w ramiona i już nie puścić.

W pewnym momencie obok Jana i Ksawerego niespodziewanie pojawił się ktoś jeszcze. Nie było go i nagle jest. Obok Ksawerego. Patrzą przed siebie, biją brawa i o czymś jak gdyby nigdy nic rozmawiają. O czym? Nic nie słychać. Stoją niedaleko, ale gwar i muzyka nie pozwalają dosłyszeć choćby słówko z rozmowy. Nie patrzą na siebie. Jegomość, który właśnie dołączył do towarzystwa, był w średnim wieku, ubrany w letni jasny garnitur o wysportowanej sylwetce i oczywiście pod wąsem.

Chór ucichł. Adela delikatnie złapała Franka za rękę, przerywając obserwację znajomego Ksawerego. Dotyk anioła!

– Wspaniale śpiewają, prawda, panie Franciszku? – Radość Adeli z udziału w koncercie była niemal namacalna.

– Tak, panno Adelo, wspaniale.

Bo i śpiewali wspaniale. Franek chciał się dowiedzieć, kim też jest tajemniczy nieznajomy, ale gdy tylko spojrzał na uśmiechniętą Adelę, wrócił do przyjemnej rzeczywistości. Uśmiechnął się i skupił na spektaklu, a właściwie na Adeli. A bo to mało ludzi w Krakowie, których znają Ksawery i Jan?

Obie sąsiadki i przyjaciółki Barbara i Michalina wyczuły, że młoda Gancewiczówna spodobała się Franciszkowi. Postanowiły zatem pomóc w rozwoju tej znajomości. Niedziela 15 lipca stanowiła ku temu dobrą okazję. Na godzinę siedemnastą zaplanowano obiad, na którym miał się zjawić gość z Warszawy. By nie stworzyć niezręcznej sytuacji wykluczającej Franka z męskiego grona, panie namówiły go, by zabrał Adelę na spacer. Najlepiej nad Wisłę. Pogoda piękna, lato w pełni. Po co marnować czas w domu? Rodzice Adeli wyrazili zgodę. Czegóż chcieć więcej?

Obiad niedzielny był jak zwykle uroczysty. Franek podczas swojego pobytu w Krakowie przyzwyczaił się już do specjalnej oprawy głównego niedzielnego posiłku, co wynikało nie tyle z samego charakteru dnia, ile też z faktu, że był to tak naprawdę jedyny w całości wolny dzień. Ksawery przedstawił Franciszka gościowi – temu samemu, którego Franek dostrzegł na placu podczas koncertu.

Po obiedzie komplementom względem kulinarnym talentom obu pań nie było końca, a rzeczywiście były tego warte. Przy stole rozmowa toczyła się przede wszystkim wokół uroczystości pomnikowej. Głównie rozprawiano przy tej okazji o Polsce. Konserwatywny Kraków widział miejsce Polaków w monarchii austrowęgierskiej, na co zgromadzeni przy stole mieli nieco odmienny pogląd. Jak mawiał Torzewski „swobody swobodami, ale najswobodniej to się we własnym domu człowiek czuje”. Prócz tego rozmawiano również o sprawach codziennych, zwyczajnych.

Wychodząc z domu na spotkanie z piękną Adelą, Franciszek przechodził obok drzwi gabinetu Ksawerego Jędrzychowskiego. Mieszkanie rozdzielał na dwie części korytarz, na którego ścianach wisiały miniatury krajobrazów. Przechodząc obok nich miało się wrażenie, że cała Polska została tu skumulowana w jednym miejscu, by można było podziwiać jej piękno. Małe obrazki tętniły życiem. Franek czuł się bardzo lekko i świeżo, mijając pola, łąki, lasy i góry. Po raz kolejny nabierał w płuca polno-łąkowo-leśno-górskiego wyimaginowanego powietrza, kiedy usłyszał głosy dochodzące z drugiego pokoju po lewej stronie. Zauważył niedomknięte drzwi. Szpara miała szerokość może pół centymetra… Najpewniej ktoś je zamknął, ale nie sprawdził, czy są domknięte. A zamek drzwi gabinetowych „lubił” wyskakiwać. Prześwit i lekkie uchylenie pozwalały usłyszeć rozmowę, która toczyła się w środku. Franciszek przystanął i bardzo delikatnie przysunął się do krawędzi ściany. Cicho. W środku na fotelach siedzieli Torzewski, Jędrzychowski i gość. Franek przykleił się do ściany i zaczął wsłuchiwać w słowa. Nie jego sprawa, o czym rozmawiają, ale młodzieńcza ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem, a raczej nad zwykłą grzecznością. Słuchał i chłonął wiedzę na temat czegoś, czego nie bardzo mógł pojąć i co nie bardzo zgadzało się z wizerunkiem nowo poznanych przyjaciół.

O jaki towar chodzi? Jaki skarbiec ma nim zostać zasilony?

Franciszek zamyślił się i odwrócił na chwilę wzrok. Jedna chwila wystarczyła, by silne ramię wysunęło się zza drzwi i jednym, szybkim ruchem wciągnęło Franka za poły marynarki do środka. Druga ręka zamknęła, tym razem skutecznie, drzwi. Franek stał przyparty z dłonią na ustach i łokciem gościa przypierającym jego klatkę piersiową do drzwi od wewnętrznej strony gabinetu. Całe zdarzenie potoczyło się błyskawicznie i prawie bezszelestnie. Prawie.

– Czy coś się stało? – Z kuchni dobiegł głos pani Jędrzychowskiej.

– Nic, kochanie. Przeciąg zamknął drzwi, nie przeszkadzaj sobie. – Ksawery stojący za gościem uspokoił żonę.

– Możesz go puścić, a ty młody człowieku ani mru mru.

Franciszek był zbyt przerażony, by wydusić z siebie choćby słowo.

– Nieładnie tak podsłuchiwać pod drzwiami.

Ksawery nadal stał za gościem.

– Ja tylko…

– Ciiisza. – Jędrzychowski kontynuował. – Franciszku, wiesz przecież, że ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła.

– Również pierwszym stopniem postępu – wtrącił Torzewski.

– Tak, ale to nie dotyczy tej sytuacji, Janku! Zachowajmy powagę sytuacji.

No – Torzewski wybił Ksawerego z rytmu. Przynajmniej tak na chwilę.

– Ty zaś powiedz mi teraz, co słyszałeś z naszej rozmowy.

Gość stał i wpatrywał się czujnie w „jeńca”.

Franek milczał.

– Możesz już mówić, tylko cicho.

Jędrzychowski uśmiechnął się, ale nie był to ten życzliwy ludziom uśmiech, którym zwykł obdarzać przyjaciół. Franek poczuł, jak uginają się pod nim nogi.

– Słyszałem – rozpoczął niespiesznie – o towarze, skarbie i jakiejś akcji na kolei.

– Widzisz, to trochę za dużo słyszałeś. Trochę jest w tym naszej winy. Cóż.

– Co zamierzasz? – Odezwał się w końcu gość, zwracając się do Jędrzychowskiego i nie odwracając wilczego spojrzenia od Franka.

Torzewski stał przy oknie, obserwując całą sytuację z niezmiennie poważnym wyrazem twarzy.

– Franek jest synem naszego sprawdzonego kompana Adama Małachowskiego.

– Zaufany – potwierdził gość.

– Innego byśmy do domu nie wpuścili. Wiesz przecież.

Gość kiwnął nieznacznie głową.

– Tę kwestię pozostawiam zatem wam. A sprawy omówione wcześniej muszą toczyć się swoim biegiem. Odwrotu nie ma.

Gość odwrócił się do Torzewskiego. Spojrzał na Ksawerego, skinął głową i wyszedł z gabinetu.

– Toś nam chłopie narobił teraz bigosu. Myślałem, że obejdzie się bez tego. No ale cóż.

Zapadła cisza.

– Wejdziesz teraz do nowego towarzystwa, czy tego chcesz, czy nie. Wejdziesz do kręgu zaufanych. Musisz to zrobić i żadne protesty na nic się nie zdadzą, bo zabić cię nijak nie mogę.

Niby chłopak poszedł później razem z Adelą na spacer, niby rozmawiali i zjedli lody, ale akcja w domu wytworzyła taki mętlik w głowie Franka, że nie mógł w pełni cieszyć się towarzystwem dziewczyny.

Później wszedł do swojego pokoju. Na zewnątrz było już ciemno. Usiadł przy biurku i siedział, próbując zebrać myśli. Co to do cholery miało być?! Przyjechał na studia i do pracy – jak mówił ojciec, do bardzo porządnych ludzi – i trafił w sam środek jakiejś konspiratorskiej afery. I do tego wszystkiego będzie teraz należał do jakiejś szajki. Wszyscy uśmiechnięci i mili, a obrabiają banki… czy coś tam innego. Co teraz? Zmiany nie miały oznaczać zawiśnięcia na szubienicy w niedalekiej przyszłości. To byłaby zmiana zbyt radykalna. O śnie nie było już mowy. A może uciec i wrócić do domu? Nie, znajdą go. Musi się położyć, może w takiej pozycji coś wymyśli… Ale Adela jest piękna…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: