Garabandal - ebook
Garabandal - ebook
Garabandal
Przesłanie nadziei
Zapomniane objawienia maryjne
KOMU MATKA BOŻA OBJAWIAŁA SIĘ W GARABANDAL?
JAKIE OSTRZEŻENIE DLA ŚWIATA
PRZEKAZAŁA WIDZĄCYM?
Latem 1961 roku czterem dziewczynkom w małej hiszpańskiej wiosce Garabandal zaczęła objawiać się Matka Boża. Przesłania skierowane do dzieci zszokowały cały świat. Maryja, potwierdzając swoje słowa z Fatimy, zapowiedziała w tym miejscu nadchodzące ostrzeżenie, wielki cud i karę, które mają wypełnić się na naszych oczach.
Ksiądz José Luis Saavedra w dociekliwy i precyzyjny sposób bada historię Garabandal, zaczynając analizy od faktów historycznych poprzez odniesienia do teologii, lekturę dzienników wizjonerów i kończąc na przedstawieniu oficjalnego stanowiska Kościoła katolickiego. Wyjaśnia czytelnikom, dlaczego konieczne jest, aby cały świat poznał treść tych wstrząsających objawień.
Ks. José Luis Saavedra – ksiądz katolicki mieszkający w Hiszpanii. Autor książek i doktor teologii Uniwersytetu w Nawarze, gdzie uzyskał tytuł doktorski za rozprawę dotyczącą objawień w Garabandal.
To dla ludzkości najpiękniejsza historia od czasów narodzenia Chrystusa. To jak drugie życie Najświętszej Dziewicy na ziemi. Brak słów, by wyrazić wdzięczność za to.
ŚW. PAWEŁ VI
Oby przesłanie Matki Bożej z Garabandal zapadło ludziom w serca, zanim będzie za późno.
ŚW. JAN PAWEŁ II
Od początku czułam, że to autentyczne zdarzenia.
ŚWIĘTA MATKA TERESA Z KALKUTY
O, błogosławione dziewczyny z San Sebastián de Garabandal. Nie dowierzają ani wam, ani waszym rozmowom z Białą Pani. Uwierzą, gdy będzie już po czasie.
ŚWIĘTY OJCIEC PIO
Przesłanie z Garabandal jest pełne zaskakujących znaków i słów niedopasowanych do współczesności: ostrzeżenie, cud, sąd, „koniec czasów”. Wielu zniesmaczonych przynaglającym tonem Matki Bożej odwraca głowę od tego, co się wydarzyło w małej wiosce na północy Hiszpanii w latach 1961–1965. Maryja przypomina proroka świadomego, że czas jest krótki, zło narasta, Kościół wytraca swą wyrazistość, kolana i ręce modlących się słabną. Matka Pana jest jak Jonasz posłany do Niniwy, jak Amos w Szilo, jak Jan Chrzciciel podnoszący głos przy wysychających źródłach naszego chrzcielnego Jordanu.
Książka Garabandal. Przesłanie nadziei jest ważna i potrzebna, napisana z naukową rzetelnością, klarownym stylem. Najwyższy czas, by głos Matki Bożej pochodzący z epoki, gdy ojcowie soborowi wypatrywali nowego zstąpienia Ducha Świętego na Kościół w trudnym momencie dziejów, wybrzmiał na nowo. Przyczyni się do tego z całą pewnością to uczciwe i dogłębne studium napisane przez przejętego sprawami Kościoła i świata młodego kapłana i naukowca z Hiszpanii. Mam nadzieję, że lektura książki przysporzy Najświętszej Maryi Pannie nowych miłośników, a Kościołowi odważnych i czujnych wyznawców.
KS. PROF. ROBERT SKRZYPCZAK
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67530-24-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Skierowany do biskupa Santanderu, Jego Ekscelencji José Vilaplany, jest ostatnim listem wystosowanym przez Kongregację Nauki Wiary na temat tych objawień.
Rzym, 28 listopada 1992 roku
Ekscelencjo,
wraz z listem z 12 listopada 1991 roku Ekscelencja przedłożył dykasterii obszerną dokumentację dotyczącą rezultatu studiów nad domniemanymi objawieniami w Garabandal, przeprowadzonych przez komisję specjalnie powołaną przez poprzednika Ekscelencji, Juana Antonia del Val Gallo.
W wyżej wymienionym liście – a następnie przy okazji wizyty w siedzibie Kongregacji – Wasza Ekscelencja wyraził pragnienie otrzymania wsparcia Stolicy Apostolskiej w momencie wydania ewentualnego oświadczenia na temat wspomnianych wydarzeń.
Kongregacja Nauki Wiary, po wnikliwym przebadaniu wspomnianej dokumentacji, nie uważa za stosowne interweniować bezpośrednio, wyjmując spod zwyczajnej jurysdykcji Waszej Ekscelencji sprawę, która z mocy prawa jej podlega. Z tego powodu dykasteria sugeruje, by Ekscelencja – jeśli uzna za konieczne – opublikował oświadczenie powtórnie orzekające o niestwierdzeniu nadprzyrodzoności opisanych objawień, uznając w ten sposób za swoje jednomyślne stanowiska poprzednich biskupów tej diecezji, a w szczególności opinię wyrażoną 26 kwietnia 1991 roku przez komisję, której przewodniczył JE J.A. del Val Gallo.
Korzystając z okazji, przekazuję wyrazy szacunku i utwierdzam się w przekonaniu o oddaniu Waszej Ekscelencji Chrystusowi.
Joseph kard. Ratzinger
Prefekt Kongregacji Nauki Wiary
Kard. J. Ratzinger, List Kongregacji Nauki Wiary do bp. Vilaplany (28 XI 1992), w: F. Ochayta Piñeiro, Estudio sobre Garabandal , w: Archiwum FHM, Informes y documentos sobre las apariciones de Garabandal , Santander 2004, I, 34.WPROWADZENIE
AVE MARIA
Radością jest widzieć nowe studium, takie jak to, usiłujące zgłębić dzieło, które nasza Matka rozpoczęła w Garabandal 2 lipca 1961 roku. Dla mnie słowo „Garabandal” to wspomnienie najbardziej niezwykłego piękna, jakie oglądaliśmy na tym świecie. To doświadczenie, niemożliwe do wytłumaczenia, wyrzeźbiło w mej duszy wiarę solidną, pełną nadziei. Dziękuję Bogu za Jego wybraństwo i okazję powtórzenia przesłania, jakie nam przekazała nasza Matka:
Trzeba czynić wiele ofiar, wiele pokuty, nawiedzać Najświętszy Sakrament, ale najpierw musimy być bardzo dobrzy. A jeśli tacy nie będziemy, spotka nas kara. Czara już się napełnia i jeśli się nie zmienimy, przyjdzie na nas bardzo wielka kara.
To słowa bardzo proste i zwięzłe. Mimo to z początku nic nie pojmowałyśmy. Nie wiedziałyśmy, co miała na myśli pod pojęciami „ofiara” i „pokuta”. Dlatego Najświętsza Dziewica zabroniła nam rozgłaszania. Powinnyśmy najpierw same to zrozumieć. Ona zaś pouczała nas z troską, cierpliwością i dobrocią; dopiero teraz możemy uchwycić właściwy sens.
Nie potrafię przekazać nic ważniejszego niż przesłanie naszej Matki.
Mari Cruz González
21 listopada 2017 rokuPRZEDMOWA
30 listopada 2012 roku ks. Miguel Lluch, kierownik Katedry Historii na Wydziale Teologii Uniwersytetu w Nawarze, zaoferował się jako promotor pracy magisterskiej o objawieniach Maryi w Garabandal (1961–1965). Dwa lata później wspólnie przedstawiliśmy wnioski przed komisją wydziałową złożoną ze specjalistów w dziedzinie historii. Pozytywne rezultaty otworzyły drogę do rozszerzenia badań w kierunku rozprawy doktorskiej. Minęło kilka miesięcy i praca magisterska była już opublikowana. Nadzorujący studium ks. Lluch napisał przedmowę do książki, zachęcając ponadto czytelnika do czekania na więcej. Owo „więcej” ziściło się w postaci doktoratu obronionego w Pampelunie 27 listopada 2017 roku. Książka, którą trzymasz w dłoniach, to owoc tej rozprawy. Niestety, opiekun badań nie doczekał ich uwieńczenia. 2 lutego 2015 roku ks. Miguel nieoczekiwanie zmarł w następstwie ciężkiej choroby. Miał pięćdziesiąt pięć lat. Pałeczkę przejęła po nim prof. Carmen Alejos, która podjęła wysiłki, by tej pracy zapewnić zaplecze historyczne o nieocenionej wartości. Tak orzekła komisja Uniwersytetu w Nawarze – w 2017 roku wystawiła pracy maksymalną notę. Księdzu Miguelowi nie było dane ujrzeć końca rozprawy, jednak jego bezwarunkowe wsparcie i oddanie od samego początku były wprost nieocenione. Napisana przez niego przedmowa jest najlepszą prezentacją rozprawy doktorskiej, która miała się zakończyć dwa lata po jego śmierci – w roku 2017.
* * *
Po raz pierwszy piszę przedmowę do książki, której główną zawartość stanowi rozprawa doktorska. W istocie treść, jaka się tu znalazła, jest wynikiem miesięcy intensywnej pracy aż do finalizacji i uzyskania tytułu magistra teologii przez autora, José Luisa Saavedrę. Dokonało się to pod patronatem Katedry Teologii Historycznej Wydziału Teologii Uniwersytetu w Nawarze. Taka rzecz nie zdarza się często, gdyż zazwyczaj wysiłek badawczy nie zostaje zwieńczony publikacją aż do ukończenia rozprawy doktorskiej. Wyjątki są, podkreślam, bardzo rzadkie. Zawsze istnieje coś w rodzaju, nazwijmy to, akademickiej legendy, która mówi, że kiedyś taka sytuacja miała miejsce, ale można te przypadki zliczyć na palcach jednej ręki. Wśród nich jest właśnie praca magisterska José Luisa Saavedry. Dołącza do nielicznej grupy tych, które już na tym poziomie znalazły zainteresowanego wydawcę i uznano je za warte opublikowania w formie książki – to studium objawień maryjnych w San Sebastián de Garabandal (Kantabria).
Moja zawiązana na czas projektu relacja z autorem, José Luisem Saavedrą, była bliska i serdeczna. Oczywiście, jest on jedynym autorem tak rozprawy, jak i niniejszej książki, ale być może to ja pozostawałem najbliżej całego procesu. Jak w każdej działalności badawczej, treść stale nabierała kształtów, idee dojrzewały, a struktura stawała się coraz solidniejsza. Mogę powiedzieć, że jego praca polepszała się z każdą przysyłaną do oględzin partią tekstu. I muszę przyznać, że dochowywał terminów, czasem bardzo rygorystycznych, autor bowiem, poza studiami teologicznymi i pisaniem pracy, w żadnym momencie nie stracił prawdziwego zapału i optymizmu w nawiedzaniu całkiem sporej liczby parafii rozrzuconych po kotlinie pampeluńskiej. Ale to wszystko minęło. Książka jest ukończona i masz ją w swoich rękach, jeśli czytasz tę przedmowę.
Tematem przewodnim jest tutaj Matka Boża, co przysłuży się czytelnikom chcącym się do Niej zbliżyć, pomodlić i Ją kontemplować. Jest to jednak również studium akademickie nad niecodziennym wydarzeniem: kilka dziewczynek z małej kantabryjskiej wioski nawiązało nader wyjątkową relację z Najświętszą Dziewicą. To właśnie te dzieci – możemy je nazwać wybranymi, bo zupełnie nie spodziewały się tej roli ani o nią nie zabiegały – stały się głównymi postaciami owych wydarzeń. Lecz obok była cała rzesza ludzi podzielających ich doświadczenie. W pierwszym momencie kilka osób, a z biegiem czasu coraz więcej pojawiało się w najróżniejszych sytuacjach życiowych i odnajdywało wokół dziewczynek i objawień (niewidzialnych dla nich) dary niezwykle szczególne i osobiste. Odczuwszy w swych duszach działanie łaski, nawracały się i na nowo szły ku Bogu. Niezależnie od akceptacji tych objawień przez Kościół, nurtuje nas jedna kwestia: jaki wpływ na teologię katolicką ma to, że Dziewica objawia się ludziom i mówi do nich? Czy teologia ma coś do powiedzenia na temat przekazów Matki Bożej z objawień zatwierdzonych przez Kościół? Czy może należą one do innego świata, który nie ma nic wspólnego z refleksją teologów?
Wobec informacji o zjawisku nadprzyrodzonym – a konkretnie o objawieniu Maryi – ludzie przyjmują różną postawę, tak w świecie akademickim, jak i poza nim. Niektórzy, nie mając większej wiedzy, mówią: nie, to niemożliwe, i odwracają wzrok. Inni stwierdzają: tak, to na pewno prawda, po czym zyskują zainteresowanie bliższe węszeniu niecodziennych nowinek niż prawdziwej pobożności. Inni jednak, uznawszy to za stosowne, przyglądają się zdarzeniom, czytają, badają, konsultują się ze znanymi im autorami, szukają źródeł, porównują, a doinformowawszy się, tworzą historię prawdziwą, z wszystkimi za i przeciw. Do tego właśnie dążył José Luis Saavedra w swojej rozprawie, a teraz książce o objawieniach w Garabandal. Bez wyciągania wniosków, bo to nie należy do mnie, zwyczajnie pytam siebie: co stałoby się w innych przypadkach, gdyby nikt nie poszedł tą trzecią drogą, wymagającą stałości, wysiłku i trudu? Co stałoby się z objawieniami w Lourdes, Fatimie, objawieniami Cudownego Medalika z Rue du Bac, w Guadalupe i wielu innymi? Jedną rzeczą jest decyzja autorytetu Kościoła, któremu ta praca nie odmawia szacunku i posłuszeństwa, a inną zainteresowanie historyka i teologa pragnącego zrozumieć zjawisko bez uprzedzeń i dać je poznać innym.
Fakt, że pochodzenie i cel książki mają charakter akademicki, jest swego rodzaju przewagą – czytelnik nie spotka się tu z ekscytującymi rozważaniami ani emocjonalnymi stwierdzeniami autora, które tylko poruszają czułą strunę i bliżej im do entuzjazmu niż racjonalizmu. Przytoczmy w całości to, co Rémi Brague napisał w swojej najnowszej książce Au moyen du Moyen Age , odnosząc się do wielkiej liczby mitów krążących na temat średniowiecza: „Jeśli komercyjne podłoże «intelektualisty» opiera się na powtarzaniu dominującej opinii i «byciu w porządku», to obowiązkiem przedstawiciela uniwersytetu jest przede wszystkim przywrócenie miejsca temu, co uważa za prawdę, czy to będzie przyjemne, czy nie”. Akademicki trud naukowy obok innych wyróżników charakteryzuje, na szczęście, obowiązek mówienia prawdy odbiorcom; inaczej niż twórcę fikcji literackiej, eseistę bądź też wyznawcę jakiejś ideologii, który sprawy analizuje pod kątem swojej korzyści. Autor pracy naukowej porusza się w obrębie granic, których nie chce przekroczyć: to, co zostało dowiedzione, co odkrył, albo mu się spodoba, albo nie i na tym koniec. Jego uczelniana tożsamość intelektualna objawia się właśnie w pracy pod dyktando prawdy. To zaś implikuje niewysuwanie bezpodstawnych tez; czytelnik nie natrafi na nic, co nie zostało wcześniej udowodnione, potwierdzone przez świadków, wiarygodne źródła i tym podobne. O wiele dłużej niż to, co napisano tutaj, przetrwa to, co każdy weźmie ze sobą.
Pomimo niewielkiego doświadczenia w pracy śledczej – mając, nazwijmy to, czujność na poziomie akademickim – José Luis Saavedra wiedział, jak oszlifować tekst, przeobrażając go w książkę wciągającą, lekką w czytaniu i odbiorze oraz oferującą czytelnikowi wiele rzetelnych informacji na temat okoliczności oficjalnie niezatwierdzonych jeszcze objawień Najświętszej Dziewicy w Garabandal. Poza tym znaleźć tam można liczne, interesujące i ważne wskazówki odnośnie do tego, co teologia duchowości i najnowsze Magisterium Kościoła mówi o fenomenach mistycznych, a zwłaszcza o objawieniach maryjnych. Wspomniałem o teologii duchowości, powinienem więc w tym miejscu dodać, iż autor zapoznał się z dorobkiem najważniejszych teologów, którzy poruszali te kwestie ostatnimi czasy. Praca José Luisa Saavedry idzie ręka w rękę z opiniami najsolidniejszych teologów kiedykolwiek dotykających sedna tematu lub tylko ocierających się o niego.
Słowo o aprobacie Kościoła. W żadnym momencie nie ma mowy o wystosowaniu apelu w tonie, nazwijmy to, oskarżycielskim. Mamy do czynienia ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, które być może dopiero z czasem zostaną uznane za autentyczne objawienia Najświętszej Dziewicy, wskutek czego uznają je tłumy. Są jednak zdarzenia, które, choć miną lata, będą ciągle bardzo blisko nas. Niniejszą książkę napisano bez najmniejszego zamiaru rewolucjonizowania ani przyspieszania czegokolwiek, ponieważ nie powinno się tego robić.
Praca ta mieści się w obszarze teologii historycznej; usiłuje uporządkować i rzucić światło na wydarzenia, jakie miały miejsce w kantabryjskiej wiosce w drugiej połowie XX wieku. Jeśli niebezpośrednio posłuży tym, którzy mają autorytet do osądzenia autentyczności owych zdarzeń, będzie to poza oczekiwaniami autora. Niczym dobry historyk stawia on pytania: Jak wszystko się zaczęło? Co działo się tam przez te wszystkie lata? Kim były te dziewczynki i z jakich pochodziły rodzin? W jaki sposób objawiała im się Maryja i co mówiła? Jaki był profil społeczny i religijny owego regionu? Kim byli przyjezdni wypytujący o te wydarzenia i z jaką czynili to intencją? Jakie zeznania pozostawili po sobie lekarze, księża, teologowie, strażnicy porządku publicznego oraz przechodnie obecni przy objawieniach lub rozmawiający w jakiś sposób z widzącymi? Co wydarzyło się od zakończenia objawień? Jakie jest na dziś stanowisko Kościoła w tej sprawie? Autor, jak dobry historyk, po kolei udziela odpowiedzi na te wszystkie pytania, co więcej, podając wszelkie informacje, jakie był w stanie zebrać.
Na koniec chciałbym zachęcić do tego, by czekać na więcej. Tę pierwszą pracę José Luis Saavedra – już magister teologii – przygotował na potrzeby swojej rozprawy doktorskiej, która skoncentruje się wokół tej samej kwestii, ale zakłada progres jakościowy i ilościowy. My, którzy z bliska uczestniczymy w tym projekcie, jak i każdy czytelnik uznający lekturę książki za wartościową, życzymy sobie więcej i trwamy w oczekiwaniu na to, co zaoferuje nam doktorat José Luisa Saavedry, kiedy ukaże się jego wersja książkowa.
Miguel Lluch Baixauli
Dyrektor Katedry Teologii Historycznej Uniwersytetu w Nawarze
Pampeluna, 8 listopada 2014 roku
***
W 2014 roku prof. Lluch czekał na więcej. Dziś pozostaje oczekiwać dużo więcej, gdyż obok studium historycznego i teologicznego przedstawionego na następnych stronach pojawia się pilna potrzeba studium medycznego i pastoralnego rozlicznych cudów i nawróceń przypisywanych objawieniom Matki Bożej w Garabandal. Rzecz jasna, mnogość faktów pozwala nam już w niedługim czasie spodziewać się dobrych wiadomości co do objawień Maryi, naszej Matki, w Garabandal.I
STAN ZAGADNIENIA
Objawienia maryjne w życiu Kościoła
Objawienia maryjne nie odsłaniają nic nowego, co byłoby konieczne do zbawienia. A jednak przyciągają dusze i ożywiają Kościół. Dlaczego tak jest? Święty Tomasz z Akwinu stwierdza, że „w poszczególnych okresach historii pojawiali się ludzie mający ducha proroczego nie po to, by ujawnić jakąś nową prawdę wiary, ale by pokierować ludzkim postępowaniem”¹. Miejsce objawień prywatnych w życiu i wierze Kościoła nie jest czymś czysto teoretycznym, lecz żywotnym. Objawienia publiczne, gdy występują, pojmuje się przez pryzmat konkretnego doświadczenia i życia widzących. W nich działa Bóg: „Nie są interwencją mającą dodać cokolwiek do prawd objawionych… Przypominają wymagania miłości Bożej lub też pouczają, jak zachowywać się w obliczu wyzwań nowych czasów. Niosą ze sobą nakaz, nowe polecenie, wymuszone przez okoliczności i nieznane dotąd sytuacje, pojawiające się w łonie chrześcijaństwa. Jednak ich założenia doktrynalne są tymi, które znamy dzięki dziedzictwu wiary i teologii”².
Jak stwierdza Karl Rahner, objawienia prywatne „są ułatwieniem danym poznaniu, aby osiągnąć wiedzę, której by się nie osiągnęło bez tej pomocy”³. Wskazuje to także Katechizm Kościoła katolickiego: objawienia prywatne „nie należą jednak do depozytu wiary. Ich rolą nie jest «ulepszanie» czy «uzupełnianie» ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomoc w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej. Zmysł wiary wiernych , kierowany przez Urząd Nauczycielski Kościoła, umie rozróżniać i przyjmować to, co w tych objawieniach stanowi autentyczne wezwanie Chrystusa lub świętych skierowane do Kościoła” (KKK 67).
Rola objawień prywatnych to pobudzanie i ożywianie wiary. Trudno jest wiernemu niezłomnie trwać w oczekiwaniu Kościoła na powtórne przyjście Chrystusa. Jak pisze św. Tomasz, objawienia są dane, „ażeby poprawić obyczaje proroctwa nigdy nie będzie dość”⁴.
Mistyk jest tym, kto doświadcza spotkania z Panem na wyżynach górskich lub w dolinie życia powszedniego, i tym, kto zwróciwszy na nas swe rozpromienione oblicze, budzi w nas powołanie do boskości, podnosząc z naszej wysokości – zazwyczaj na poziomie gruntu – żeby rozpalić nasz dialog z Bogiem. Mistyk ukazuje nadprzyrodzoność z własnego poletka doświadczalnego, przekształcając ją w świadectwo życia, do którego wszyscy wierni są wezwani. To oczywiste, że można studiować fenomen mistycyzmu wyłącznie pod kątem krytycznym lub literackim. Wtedy jednak umyka nam zawarty w nim akt religijny, obecny tam po to, by nawiązać z nami kontakt. Poprzez mistykę boskość przenika do Kościoła, który wpada w osłupienie – oto napotyka działanie Boga. Mistyka manifestuje przebogatą gamę możliwości, jaką daje życie w Kościele⁵.
Wobec pokusy sprowadzenia teologii jedynie do kwestii metodologicznej, św. Jan Paweł II wzywał do wyjścia poza płaszczyznę koncepcji i systemów myślowych. Szanując je jako ważne i potrzebne, papież rozpoznawał, że misterium łaski sytuuje się poza wszelkimi naszymi refleksjami:
W obliczu tej tajemnicy cenną pomocą może nam służyć – obok refleksji teologicznej – owo wielkie dziedzictwo, jakim jest „teologia życia” Świętych. Święci udzielają nam wartościowych wskazań, które pozwalają nam łatwiej przyswoić sobie intuicje wiary, a to dzięki szczególnemu światłu, jakie niektórzy z nich otrzymali od Ducha Świętego, czasem nawet poprzez osobiste przeżycie⁶.
Wyrażenie „teologia życia Świętych” zwraca uwagę na dar, jaki święci i mistycy niosą ze sobą dla Kościoła, wskazówkę na drogę, którą ma on do przejścia – nie odseparowaną ani równoległą do drogi naukowych dociekań, lecz nieodłączną od niej. Światło i przewodnictwo hierarchów, nadające kierunek badaniom, pozwala jednocześnie rozeznać nadprzyrodzone charyzmaty w służbie Kościołowi. Obie sfery, intelektualna i praktyczna, pozostają pod kuratelą Magisterium. Niemniej jedna ma przed drugą pierwszeństwo. Święty Paweł VI stwierdził nadrzędność doświadczenia nad teologią: doświadczenie duszy wiernego jest ważniejsze niż czysta wiedza teologiczna, gdyż misterium, zanim wyrobimy sobie o nim pojęcie, musi wejść w praktykę życia⁷.
Objawienia prywatne nie są nieodzowne ani nie przekazują czegokolwiek nowego. A zatem rolą głoszonej homilii lub postanowień soboru nie jest zmienianie doktryny Kościoła. Homilie, sobory i objawienia, które Bóg podarowuje Kościołowi, są po to, by pomóc i podtrzymać wiernych w ich drodze ku Bogu. Jak już przeczytaliśmy u św. Tomasza, objawienia maryjne nie są articulum fidei, lecz auxilium pro fide⁸. Nie należą do przedmiotów wiary, lecz są dane – jak dowodzi teologia – jako pomoc dla pobożności⁹. W 2010 roku Benedykt XVI przypominał o aktualności tej klasycznej doktryny wobec jasnego ujednoznacznienia, iż rolą objawień prywatnych „nie jest «uzupełnianie» ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomaganie w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej”¹⁰.
Przyjmując je i pozwalając sobie na poznanie go „w roztropny sposób”¹¹, wierni nie narażają się na ryzyko odstępstwa, przeciwnie, objawienie prywatne stymuluje wzrastanie za sprawą przeżywania „Ewangelii w obecnej epoce; dlatego nie należy go lekceważyć”¹². W tych ostatnich słowach (ideo non est neglegendum) Benedyktowi XVI udaje się uchwycić specyficzny, osobisty wymiar objawień maryjnych: autentyczną wartość, która ani nie czyni ich środkiem niezbędnym, ani bezużytecznym. Użyte wyrażenie łacińskie, konstrukcja opisowa bierna (złożona z gerundivum czasownika neglego – „lekceważyć, wykluczać” oraz czasownika sum), oznacza zobowiązanie, bezwzględną powinność. Tym wyrażeniem papież podkreśla, że objawienia prywatne nie mogą być lekceważone, nie wolno tego robić. Dlaczego? Dlatego, że to zakładałoby wzgardę wobec ich autora, którym ostatecznie jest sam Bóg.
Czasy współczesne a casus Garabandal
Między 1961 a 1965 rokiem mnóstwo osób było świadkami niecodziennych zdarzeń w San Sebastián de Garabandal, wiosce rolniczej pośród Picos de Europa, gór Kantabrii. Cztery widzące, dziewczynki w wieku od dziesięciu do dwunastu lat, były w różnym czasie przesłuchiwane przez ponad czterdziestu uczonych: jedni uznali, że zjawiska były owocem epilepsji, histerii lub zbiorowego zwiedzenia, dla drugich z kolei były to fenomeny niewytłumaczalne z naukowego punktu widzenia. Teologowie także nie doszli do porozumienia w sprawie zjawisk – umysły takie jak Antonio Royo-Marín OP, Lucio Rodrigo SJ czy Francisco Odriozola wyraziły sprzeczne opinie. Liczba piętnastu komunikatów episkopatu na temat wydarzeń z lat 1961–2015 (rok najnowszej noty hierarchów) pozwala uzmysłowić sobie żywe zainteresowanie, jakie kwestia ta wzbudza do dziś. Dokumenty te, wystawione w Rzymie i Santanderze, tak samo jak raporty medyczne i teologiczne, nie są jednomyślne w ocenie objawień.
A. Cztery komunikaty, wydane między rokiem 1962 a 1970, zawierały treść mówiącą, że „wszystkie wydarzenia dziejące się we wspomnianej miejscowości mają wyjaśnienie naturalne”¹³. Biskup Eugenio Beitia już w 1962 roku podpisał pierwsze constat de non supernaturalitate, potępiając objawienia i zakazując księżom i innym osobom konsekrowanym udawania się do wioski. Ten sam hierarcha złagodził swoją postawę w kolejnej nocie, z 1965 roku, ogłaszając non constat, której to formuły teologia używa na wyrażenie niejasności lub „ambiwalentności”¹⁴. Biskup Beitia nie złagodził norm dyscyplinarnych w tej drugiej nocie. Jednak z eklezjalnego punktu widzenia casus raz jeszcze otworzył się na ewentualne nowe informacje. Mimo to opinia bp Puchola i bp Cirardy była jednoznacznie negatywna i ostateczna: „nie istniało żadne objawienie niewinną zabawą dzieci . Stwierdzony brak charakteru nadprzyrodzonego”¹⁵.
B. Po 1970 roku nigdy nie powtórzono opinii przeciwnej (constat de non supernaturalitate) z pierwszych lat. W sposób nieprzerwany, aż do najnowszego z dokumentów (24 VI 2015), autorytet Kościoła przyjmował różne odcienie postawy bardziej powściągliwej: non constat. Wypływa ona także z czterech listów wystosowanych przez Kongregację Nauki Wiary, a skierowanych do kolejnych biskupów Santanderu. Kardynałowie Ottaviani (1967), Šeper (1969 i 1970) oraz Ratzinger (1992) unikali wypowiadania się za każdym razem, gdy ich o to proszono. Za ostatnim razem kard. Ratzinger doradza biskupowi Santanderu, José Vilaplanie, jak postąpić (Vilaplana już wcześniej przesyłał kardynałowi rozmaite raporty):
Po wnikliwym przebadaniu wspomnianej dokumentacji, nie uważa za stosowne interweniować bezpośrednio, wyjmując spod zwyczajnej jurysdykcji Waszej Ekscelencji sprawę, która z mocy prawa jej podlega. Z tego powodu dykasteria sugeruje, by Ekscelencja – jeśli uzna za konieczne – opublikował oświadczenie powtórnie orzekające o NIESTWIERDZENIU nadprzyrodzoności opisanych objawień¹⁶.
Félix Ochayta, teolog Hiszpańskiego Towarzystwa Mariologicznego, poczynił cztery obserwacje na temat owych listów z Rzymu. Pochyla się przede wszystkim nad najnowszym, od kard. Ratzingera:
1. Sam fakt konsultowania się biskupa Santanderu wskazuje na to, że nie mamy do czynienia ze sprawą zamkniętą.
2. Stolica Apostolska „wnikliwie przebadała” – to słowa kard. Ratzingera – przesłaną dokumentację, co oznacza, że chodzi o sprawę poważną, która nie jest jeszcze rozstrzygnięta.
3. Stolica Apostolska nie uważa za stosowne interweniować bezpośrednio, wyjmując spod jurysdykcji biskupa Santanderu „sprawę, która z mocy prawa jej podlega”. To zakłada, że sprawa nie jest jeszcze rozwiązana, a Watykan mógłby ją dla siebie zastrzec, lecz woli tego nie robić.
4. Stolica Apostolska sugeruje biskupowi, by – jeśli uzna za konieczne – wystosował oświadczenie „powtórnie orzekające o niestwierdzeniu nadprzyrodzoności opisanych objawień”. Nie odrzuca się tych fenomenów, nie mówi się, że mają racjonalne wyjaśnienie lub że pochodzą od diabła. Innymi słowy, Watykan utrzymuje status quo, z czego wynika, że jest otwarty na przyszłe uznanie nadprzyrodzoności, jeżeliby pojawiły się inne elementy osądu, jakich do tej pory brakuje¹⁷.
Rzym zachował umiar i dyskrecję, po raz wtóry zatrzymując sprawę na poziomie diecezjalnym. W efekcie sześć pozostałych komunikatów wychodzi ze strony biskupstwa Santanderu i przybiera konsekwentnie formułę zaproponowaną przez kard. Ratzingera: non constat. To aktualne stanowisko w procesie rozeznawania Garabandal. Na przestrzeni wszystkich tych lat zjawiska zostały przeanalizowane przez dwie komisje kościelne. Jak stwierdza bp Eugenio Beitia w swojej nocie z października 1962 roku, pierwsza z nich wydała raport 4 października 1962 roku, orzekając, że „tym zjawiskom brakuje wszelkich znamion nadprzyrodzoności”¹⁸. Niemniej dr Luis Morales Noriega, główny lekarz w tej komisji, przyznał publicznie w roku 1983, że jego pierwotna, negatywna opinia nie opierała się na wystarczających przesłankach, by móc oceniać wydarzenia:
Ta początkowa opinia, jaką przekazałem Księdzu Biskupowi… źródłem nieufności hierarchów w kwestii cudowności objawień… po pewnym czasie układania sobie myśli, pozwoliło mi w sposób naukowy pojąć… autentyczność ¹⁹.
Druga komisja ukończyła prace 26 kwietnia 1991 roku. W niniejszym, rozszerzonym wydaniu książki pierwszy raz poruszymy te efekty jej pracy, które dotąd pozostawały w cieniu. Na tę chwilę wystarczającym będzie przywołać lakonicznie wyrażone przez kard. Ratzingera wnioski w jego liście z 1992 roku. Konkluzją nowo podjętych prac było – według Ratzingera – non constat²⁰. W 2015 roku ostatni komunikat kościelny wystosowany do dnia dzisiejszego utrzymuje ton zalecony przez Rzym i komisję z 1991 roku. Non constat znów pojawia się w dokumencie, i to aż trzykrotnie (w pkt 1, 3 i 5). List ten wyróżnia także to, że został podpisany 24 czerwca 2015 roku przez bp. Manuela Sáncheza Mongego nieco ponad trzy tygodnie po ingresie (30 V 2015) do diecezji, w której miały miejsce objawienia. Ta szybkość w wydaniu oświadczenia, połączona z liczbą pielgrzymów dorocznie nawiedzających wioskę i rozmaitością ich krajów pochodzenia, ukazuje żywe zainteresowanie, jakie wzbudza ta kwestia.
Postępowanie tego biskupa wyróżnia jeszcze jedna cecha szczególna. Biskup Manuel Sánchez w swoim komunikacie z 2015 roku wiernie skopiował okólnik zredagowany przez bp. José Vilaplanę w roku 1993. W roku 2015 pominięto jednak pewne znaczące sformułowania tekstu oryginalnego: „kwestia, którą uważam za zamkniętą”²¹. To pominięcie, wraz ze studium orzeczeń kościelnych w sprawie Garabandal, świadczy o tym, iż Kościół obecnie – przy non constat – pozostaje otwarty na nowe informacje. Bez wątpienia wymaga to nowych śledztw, jak dotychczas nieprzeprowadzonych. Z tego względu przypadek jest otwarty na opinie wiernych, zwłaszcza gdy hierarchowie jednomyślnie uznali, iż przesłania są zgodne z nauczaniem Kościoła. Tak oto, czekając na dalsze dochodzenie, które pozwoliłoby zakończyć studium prowadzone przez duchownych, wierni nie przestają otrzymywać łask i przypisywać licznych uzdrowień fizycznych i duchowych Dziewicy z Garabandal.II
WIOSKA OBJAWIEŃ
Pewien dziennikarz z Santanderu w artykule o objawieniach dla najważniejszego dziennika Kantabrii, „El Diario Montañés”, opisuje, jak w 1961 roku wyglądała osada będąca miejscem objawień:
San Sebastián de Garabandal to jedna z tych wioseczek Gór , które ukryte są niejako w żlebach okalających je wzniesień. Prowadzi tu długa droga… Uliczki są wąskie, ubłocone, pełne połamanych kamieni porozrzucanych licznie na chybił trafił. Nad wyraz skromne chatki zamieszkane przez prostych ludzi zajmujących się uprawą roli, specyficznie lokalną hodowlą i pasterstwem to jedyne – i rzecz jasna, niewystarczające – źródło dochodu w wiosce²².
„Wszędzie zalegały kamienie – wspomina mieszkanka Madrytu – przyniesione przez strumień płynący koło kościoła… przechodziły krowy, tam płynął strumyk, przez który brodziliśmy w błocie aż tam, wysoko”. „Żadnych latarni, żadnego oświetlenia”. „Ale tak, była to rzecz, której nawet ja się nie spodziewałam. Od rodzin biła życzliwość”²³.
Ta biedna rolnicza osada rozciąga się na stokach Picos de Europa, czterysta dziewięćdziesiąt siedem metrów nad poziomem morza i osiemdziesiąt sześć kilometrów na południowy wschód od miasta Santander. Populacja wioski sięgała mniej więcej trzystu mieszkańców²⁴. Te niekorzystne liczby przyczyniły się do niemal całkowitego braku struktur samorządowych w Garabandal. Pozbawiona sołtysa i organu kolegialnego, wioska nie posiadała własnego lekarza, księdza ani archiwum z dokumentami, które dzisiaj byłoby tak przydatne. Ludność w sprawach urzędowych podlegała (i podlega do dziś) władzom gminy Rionansa, z centralą w odległej miejscowości Puentenansa, osiem kilometrów od Garabandal. Dojazd do wioski był bardzo utrudniony. Trzeba było ruszyć pod górę piechotą, konno lub specjalnie przystosowanym do takich warunków pojazdem, jaki w tamtych czasach trudno było spotkać w okolicy.
Ksiądz docierał do wioski z pobliskiej miejscowości o nazwie Cosío, oddalonej o pięć kilometrów. Valentín Marichalar, bo tak się nazywał, dosiadał konia i kierował się w stronę osady prawie każdego niedzielnego wieczora; raz w tygodniu. Odprawiał wtedy późną mszę i wysłuchiwał kilku spowiedzi. Istotną rzeczą jest stwierdzenie, że kapłan z tamtych czasów – choć nie mógł za często chodzić po górach – dobrze znał dziewczynki i ich rodziny. Ksiądz Valentín udzielił im chrztu, kiedy były małe, a potem Pierwszej Komunii Świętej i niekiedy prowadził katechezy.
Lekarzem wizytującym wioskę był dr José Luis Gullón. Mieszkał w Cosío i to stamtąd wyprawiał się do osady, aczkolwiek tylko w razie realnej potrzeby. W takich wypadkach wyruszał w marsz. Na pojazd praktycznie nie miał co liczyć – jedyna droga prowadząca do wioski była bardzo stroma i niepokryta asfaltem jeszcze przez kilka lat po objawieniach, do 1971 roku. Odosobnienie sprawiało, że ci młodzieńcy, którzy nie wchodzili na wysokie pastwiska, żeby pilnować bydła, musieli emigrować za pracą do miasta. Bez sklepów, telefonów, bez radia i oczywiście bez samochodów dojście do Cosío zajmowało godzinę, a stamtąd na grzbietach osłów sprowadzano całe zaopatrzenie. Także chleb… Mieszkańcy żyli w prawdziwej izolacji. Prawdą jest, iż wiele domów nie miało wtenczas dostępu do bieżącej wody²⁵.
Przeważającym typem działalności gospodarczej był chów zwierząt. Poza tym uprawiano ziemię, choć nie tyle, by sprzedać jej płody, lecz zaspokoić podstawowe potrzeby żywnościowe rodziny. Tak czy inaczej, Garabandal położone jest 700 m n.p.m. i ta wysokość znacząco szkodziła zbiorom – nie cechowała ich taka okazałość, jak w przypadku wiosek usytuowanych niżej, w dolinie Nansa, w niższych i korzystniejszych klimatycznie partiach krajobrazu. W czasach objawień uprawiano kukurydzę i fasolę, ale o niższej jakości z powodu zimna i mgieł. Gdy przychodził wrzesień, wiatr przewracał jeszcze nie całkiem dojrzałą kukurydzę i trzeba było zbierać ją taką, jaka była.
Wśród zwierząt gospodarskich najpowszechniej występowały krowy rasy tudanca, hodowane na mięso. Krowy żywiono przede wszystkim trawą… A zimą trawa nie rośnie, musiano więc wykorzystać lato na podlewanie, suszenie i zgromadzenie takiej ilości trawy, jaka była możliwa. Nie każdy jednak miał szczęście posiadać ziemię w pobliżu osady, by móc iść pracować na niej i wracać do domu na posiłek i sen. Zależnie od odległości nierzadko konieczne było posilanie się na polu, by nie tracić czasu na drogę, a nawet, jeśli nie było wyjścia, w miesiącach letnich zostawanie tam na sen, „od św. Piotra do św. Michała”, jak wspominają lokalni seniorzy²⁶.
Zwyczaje i obyczaje wioski
Szef lokalnej komórki Straży Obywatelskiej, brygadier Juan Álvarez, obrazowo opisuje klimat społeczny San Sebastián w dniach poprzedzających wydarzenia:
Obyczaje tutejszych mieszkańców w pierwszej kolejności mają charakter religijny. Na przykład nigdy nie zapominają odmówić Anioł Pański, gdy tylko zegar wskaże godzinę dwunastą. Wieczorem zawsze odmawiają w kościele różaniec prowadzony przez proboszcza, jeśli jest obecny, a jeśli nie, przez nauczycielkę lub inną mieszkankę wsi. Późnym wieczorem kobieta o nazwisku Simón (matka Hiacynty, jednej z widzących) obchodzi wioskę z latarnią i dzwoneczkiem, by zachęcić sąsiadów do modlitwy za zmarłych i zmówić pacierz na koniec dnia. W niedziele, po zgodnym uczestnictwie we Mszy Świętej odprawianej w skromnym, zabytkowym kościele, zażywa się nieco odpoczynku; młodzież wieczorami zbiera się na gankach lub pod gołym niebem, żeby śpiewać i tańczyć przy dźwiękach tamburynu.
Laura Mazón, mieszkanka osady, wspomina, że nawet w latach następujących po objawieniach, ze względu na mocnego ducha wioski,
strój regionalny zakładano jedynie w dzień lokalnego święta (18 lipca), aby tańczyć picayos przed świątobliwym patronem . Nie przywdziewano go do pląsów w byle jaką niedzielę; strój przeznaczony był na ten dzień. Mój ojciec i Ceferina byli jedną z pierwszych par, które tańczyły picayos. Niedzielne zabawy odbywały się do rytmu tamburynów i zazwyczaj tańczono różne kroki joty, a później przy tym instrumencie wprowadzono (jako „przytulańce”) pasodoble i rumbę. Bęben i klarnet pitu zaczynały grać w święto wioski, wtedy miały wzięcie, tamburyn zaś odpoczywał. Tańce odbywały się w stajniach, plenerowych kręgielniach albo w socarrenie – rodzaju stodoły, w której podczas deszczu gromadzili się szukający parkietu młodzi. Dziś, przekształconą w budynek mieszkalny, poznać ją można od razu przy wjeździe do wioski przez umieszczony na niej wizerunek Matki Bożej z góry Karmel.
Potańcówki organizowane w stajniach przy dźwiękach samotnych tamburynów podkreślają prostotę i ubóstwo społeczności Garabandal w latach sześćdziesiątych. I faktycznie, prawie nie było tam zasługujących na uwagę budynków. Kościół romański – jak pisze Julio Poo, cytowany wcześniej dziennikarz „El Diario Montañés” – zajmuje centralne miejsce, a w jego pobliżu, trochę wyżej, stoi surowy gmach szkoły, który nie wyróżnia się niczym spośród pozostałych otaczających go chat. Belgijski ksiądz, Materne Laffineur, znawca specyfiki osady z czasów objawień, pisze, że w budynku szkoły znajdowały się wtedy „dwie placówki państwowe, jedna dla chłopców, druga dla dziewcząt, a do każdej uczęszczało mniej niż dwadzieścioro dzieci”.
Do momentu rozpoczęcia objawień szkoła wykształciła pięćdziesięcioro uczniów. Odnosząc się do niewielkiej roli, jaką oświata odgrywała w życiu tej rolniczej wioski, Laffineur tak pisze: „Obecność na lekcjach była słabo kontrolowana. edukacja religijna, choć zaczynała się w szkole, kończyła się w domu rodzinnym”. Niski poziom wykształcenia wsi rychło wskazywano w badaniach nad widzącymi z początku występowania fenomenów. Czytamy o tym na przykład w raporcie jezuity Ramóna Maríi Andreu: „Wiek psychologiczny, jaki przedstawiały podczas pierwszego miesiąca tak zwanych objawień, sytuował się w granicach ośmiu–dziewięciu lat, jeśli porównać do dzieci ze szkół miejskich…”.
Garabandal było więc miejscem z dala od wszystkiego. Do połowy 1961 roku pozostawało „prawdziwym kaczym dołem – pisze Poo – a przez cztery miesiące odwiedziło je więcej niż dziesięć tysięcy ludzi”. Przyczyna tego wszystkiego to niewyjaśnione zjawiska, które początek miały 18 czerwca 1961 roku.III
POCZĄTEK OBJAWIEŃ
Wypadki, które rozegrały się w Garabandal, miały miejsce między 18 czerwca 1961 a 13 listopada 1965 roku. Wydarzenia pierwszych piętnastu dni, których bohaterowie, daty i miejsca są znane, zaczęły być tak częste, że spowszedniały. Od 2 lipca 1961 roku żaden obserwator nie prowadził już całościowej, chronologicznej i wyczerpującej temat kroniki zdarzeń. „Od lipca – pisze badacz Ramón Pérez – liczba widzeń tak wzrosła, że trudno ułożyć je w kolejności występowania. Widzące wpadają w ekstazę kilka razy dziennie. Czas trwania tych stanów oscyluje między dziesięcioma minutami a pięcioma (a raz nawet siedmioma) godzinami”. Studiująca temat Judith M. Albright wylicza, że w Garabandal „Matka Boża ukazała się ponad dwa tysiące razy”. Jezuita José María Alba Cereceda, który osobiście przesłuchiwał widzące, komentuje to pomnożenie się znaków: „Doprawdy imponująca jest nadzwyczajna częstość objawień”.
Z tego względu przy analizowaniu początków objawień (18 VI–2 VII 1961) prześledzimy wydarzenia dzień po dniu, natomiast jeśli chodzi o widzenia od lipca 1961 roku nie będzie to już możliwe. Starszy sierżant Juan Álvarez Seco – rzetelne źródło informacji o zjawiskach, a zarazem zwierzchnik lokalnej Straży Obywatelskiej – podkreśla trudność zrelacjonowania tak złożonych i tak rozłożonych w czasie faktów: „Rzeczone fenomeny działy się tak długo i często, że jest prawie niemożliwe wszystkie wyliczyć i opisać”.
Ojciec Eusebio García de Pesquera OFM, być może najwybitniejszy kronikarz Garabandal, opublikował w 1979 roku najbardziej kompletne studium tego przypadku. Z powodu napiętej sytuacji, jaka wówczas panowała, i po to, by mówić z pełną swobodą, użył pseudonimu „Dr Gobelas”. Nie da się przecenić jego pracy badawczej i opiniotwórczej; wzbogaca ją ponadto obszerna dokumentacja z pierwszej ręki. W niniejszej pracy będziemy się wciąż odwoływać do zebranego przez niego materiału. Już na tym etapie de Pesquera ukierunkowuje nasze poszukiwania. Jak bowiem sam się boleśnie przekonał, „nie ma twardych danych dotyczących każdego dnia ani sygnatur czasowych dla wielu informacji”. Franciszkanin nie twierdzi przy tym, że mowa o zdarzeniach niepewnych – przeciwnie, wielokrotnie opiera się on na solidnej bazie świadectw. Niemniej jednak nie zna ich dokładnych dat. Sama Conchita w swoim dzienniku opisuje po kolei pierwsze siedemnaście dni, natomiast po 3–4 lipca już nie trzyma się ściśle kalendarza – wyprzedza i wraca w swojej narracji, zatrzymując się tylko na najważniejszych lub po prostu najbardziej zapadających w pamięć faktach. Brak dokładnych dat wpłynie również na naszą marszrutę. Wydarzenia pewne, potwierdzone licznymi źródłami o różnym pochodzeniu, wciąż nieprzypisane są do konkretnych dni. To udaremnia zamiar trzymania się chronologicznego porządku podczas rozwijania tematu; nasze studium znaków ograniczymy więc z konieczności do syntezy opisu raz historycznego, a raz tematycznego.
W centrum objawień wcale nie tkwiły okoliczności zewnętrzne. Conchita odnotowuje to w dzienniku: „Przesłanie przede wszystkim”. Publiczne przekazy w Garabandal były dwa. Między nimi istnieje zauważalna ciągłość: drugi wyraźnie cytuje pierwszą wiadomość i rozwija jej treść. Ta wzajemna relacja ma wiele wspólnego z historycznym rozwojem wydarzeń. Studium historyczne, które w tym miejscu rozpoczynamy, pomoże nam pojąć konstrukcję tych dwóch przekazów i treści pozostałych objawień. W dalszej kolejności, podczas czytania dokumentów podpisanych przez hierarchów, pozwoli zrozumieć charakter komunikatów Kościoła wydawanych na różnych etapach garabandalskiego fenomenu.
Pierwsze zdarzenie: 18 czerwca 1961 roku
Niedzielne popołudnie. Dzieci z wioski bawią się na placu pod okiem swych opiekunów. W pewnym momencie dwie dziewczynki opuszczają plac niezauważone – to najstarsza i najmłodsza z widzących, Conchita González i Mari Cruz González. Choć noszą to samo nazwisko, nie są rodziną, to jedynie koleżanki z klasy. Conchita ma dwanaście lat i jest ostatnim z czworga dzieci Anicety i Aniceta Gonzálezów (ojciec nie żyje już od siedmiu lat). Bracia Conchity to Serafín (głowa rodziny od czasu śmierci ojca), Aniceto (umiera w 1965 r.) i Miguel. Brak ojca narzuca wszystkim domownikom rygor pracy, aby rodzina mogła dalej funkcjonować. Chociaż w tego rodzaju wioskach wypełnianie najcięższych prac polowych przez dzieci należało do normalności, w tamtej rodzinie potrzeba była jeszcze bardziej nagląca. Mari Cruz to córka Escolástica Gonzáleza i Pilar Barrido. Ma tylko dziesięć lat, choć trzy dni później, 21 czerwca 1961 roku, skończy jedenaście. Jest więc zaledwie o rok młodsza od Conchity. Jej rodzice byli prawdopodobnie największymi przeciwnikami objawień w gronie rodzin widzących. Jak się przekonamy, córka z tego powodu stanie twarzą w twarz z cierpieniem.
„Mari Cruz i ja – pisze Conchita – myślałyśmy, żeby pójść nazbierać jabłek i poszłyśmy tam, nie mówiąc o niczym nikomu”. Opuściły starszych i dziewczynki bawiące się na placu, po czym skierowały się do ogrodu usytuowanego na peryferiach wioski. Ogród należał do nauczyciela²⁷. Myślały, że nikt ich nie widzi. Nie były jednak same – podążyły za nimi dwie inne dziewczynki, Mari Loli i Jacinta. Tworzyła się grupa widzących.
Jacinta González González urodziła się 27 kwietnia 1949 roku. Była o dwa miesiące młodsza od Conchity i także miała dwanaście lat. Jej rodzice, Simón i María, mieli jeszcze siedmioro dzieci, a ich rodzina należała do bardzo religijnych. Jacinta przyszła w towarzystwie Maríi Dolores Mazón González, zwanej na co dzień Loli albo Mari Loli, również dwunastolatki. Mari Loli była trzecia pod względem starszeństwa wśród widzących, tylko o cztery dni młodsza niż Jacinta. Jej rodzicami byli Ceferino i Julia. Loli miała pięciu braci. Jej ojciec był alkadem sołectwa (reprezentantem tutejszej Rady Mieszkańców we władzach Rionansy). Rodzina pracowała ponadto na roli, choć własnością Ceferina była jedna z trzech karczm San Sebastián de Garabandal. Zajmując dolny poziom domu, dawała pracę całej rodzinie, także Mari Loli, która obsługiwała stoliki.
Conchita i Mari Cruz, opierające się o jabłoń, usłyszały dwie dziewczynki, które przyszły za nimi. Próbowały się ukryć, ale było już za późno. Nagle za ich plecami rozległ się głos Loli: „Nie śpiesz się, Mari Cruz, widzimy cię, już my to powiemy właścicielowi”²⁸. Conchitę i Mari Cruz ogarnął strach. Jednak zebrawszy się w czwórkę, dodały sobie otuchy na nowo: „Po głębszym przemyśleniu, powróciłyśmy wszystkie do zrywania jabłek… napełniwszy torby, zaczęłyśmy biec, żeby ze spokojem zjeść je w… Zaułku”, czyli na kamienistej drodze prowadzącej z wioski w stronę małego lasku.
Wypada odnieść się tutaj do zdarzenia takiego jak „kradzież mniej lub bardziej niewinna”. Faktycznie zrobiły to po kryjomu i w sprzeczności z zasadami dobrego wychowania wpajanymi im wszystkim w domach. Jednakże we wsi takiej jak Garabandal, w której wszystkie domy miały swoje ogrody, kradzieżą byłoby działanie celem gromadzenia lub sprzedaży. Z kolei zerwanie jabłek, żeby je zjeść, było komplementem – tak o tym mówią dorośli. Oznaczało, że jabłka z tego ogrodu są lepsze niż własne, bo przecież wszyscy mieli ogrody. Tak naprawdę te jeszcze zielone, na wpół dojrzałe jabłka nie były wiele warte, a na wyżynach takich jak garabandalska (i o tak wczesnej porze) miejscowi nazywali te nędzne owoce „twardzielami”. Starszy sierżant Straży Obywatelskiej Puentenansy, Juan Álvarez zachował w pamięci grabież. Podczas opisywania jej zdradza lekceważenie: „była jakaś jabłonka pełna owoców i zwróciła uwagę dzieciaków, a że były jeszcze małe, to zerwały te jabłka, żeby je zwyczajnie zjeść, nie było to wielce istotne, bo to dzieci. No ale przy objawieniach…”. Sierżanta martwił napływ zamiejscowych, możliwe zamieszanie lub spięcia – potencjalne objawienia i ich konsekwencje, jakie pojawią się w rozkazach na jego rewirze. Zrywanie jabłek, żeby je zjeść, to według niego wynikało z tego, że były jeszcze dziećmi. Ten wybryk wskazuje nie tyle na podłość, co na panującą w wiosce nędzę, przez którą dzieci prawie nie widziały ani nie kosztowały owoców już od roku. Tak naprawdę te biedne jabłka, gdyby nie zostały przez dziewczynki łapczywie skonsumowane, skończyłyby jako nieregularnie podgryzane na ziemi. Zrozumiawszy ten fakt w jego autentycznym kontekście, dziewczynki miały mimo wszystko świadomość, że nie zachowały się dobrze. Objawienie szybko miało im to uzmysłowić.
Grom z jasnego nieba
Dziewczynki jeszcze zajadały się jabłkami, gdy stało się coś paraliżującego. Opisuje to Conchita: „Delektując się jabłkami, usłyszałyśmy wielki huk, jakby grzmot”. Coś niezwykłego nastąpiło, gdy podniosły głowy w poszukiwaniu źródła odgłosu… Ani w oddali, z kierunku pasma Peña Sagra, tak często widzianego w koronie ciemnych chmur, ani na najbliższych wzniesieniach, patrząc na zachód, skąd przychodziły burze, nie było widać niczego niepokojącego. I właśnie to dziwiło najbardziej. Dzieci wiedziały, że grzmoty nie uderzają w słoneczne dni. Przez moment popatrzyły na siebie przestraszone, czekając na wyjaśnienie. Wreszcie Conchita zawołała: „Aleśmy głupie! Zjadłyśmy te jabłka, które nie były nasze, i teraz diabeł będzie się cieszył, a biedny Anioł Stróż będzie smutny”.
W pierwszym odruchu na to niecodzienne doświadczenie dzieci poczuły potrzebę, by uznać zło, które popełniły: „Reakcja dziewczynek – odnotowuje Álvarez – to obwinienie diabła za to, co zrobiły, więc w przypływie gniewu chwyciły kamienie i cisnęły nimi w kąt z całej siły”, „gdzie, jak wierzyły, siedział diabeł, śmiejąc się z nich”. „Mawiałyśmy – pisze Conchita – że po prawej stronie siedzi aniołek, a po lewej diabełek, dlatego rzucałyśmy kamieniami w diabełka, a aniołowi powiedziałyśmy, żeby przy nas był, po czym się nam objawił…” Tajemniczy grom obudził w nich odrazę względem grzechu. Wybrzmiał też jako preludium do czegoś większego.
Pierwsze widzenie w Garabandal: „Anioł!”
Po jakimś czasie dziewczynki zmęczyły się rzucaniem i tymi samymi kamieniami zaczęły grać w kulki. Musiała być mniej więcej dwudziesta trzydzieści, gdy znowu zdumiały się czymś nieoczekiwanym. Wtem pośrodku nich ukazał się anioł, przed którym osłupiały i upadły na kolana. Tak pogrążyły się w wizji na następne parę minut: „Znienacka – pisze Conchita – objawiła mi się postać bardzo piękna; odchodziły od niej promienie, które nie raziły mnie w oczy”. W języku tych wiejskich dziewczynek, o tak ubogim słownictwie, te proste wyrażenia oznaczają najbardziej niezwykły zachwyt. Objawiająca się postać tak dalece przekraczała to, co można było tu na ziemi kontemplować, że Conchita w podziwie i zaskoczeniu wyszła z siebie (i ze świata). Pozostała trójka dziewcząt, ujrzawszy koleżankę w takim uniesieniu, pomyślała, że stało jej się coś złego, i wszystkie zaczęły krzyczeć. Conchita – jak relacjonuje F. Sánchez-Ventura – z rękami w górze wskazywała na objawienia i wołała: „Ach…! Ach!”. Mari Loli przepełniona strachem aż podskoczyła, by sprowadzić pomoc. Szybko jednak się powstrzymała i – między przerażeniem a niepewnością – spojrzała w kierunku wskazywanym przez Conchitę. Koleżanki zrobiły to samo. I raptem wszystkie wpadły w ekstazę, po czym jednym głosem krzyknęły: „Anioł!”. Objawienie było bardzo krótkie. Tajemnicza postać nie wypowiedziała słowa i po chwili zniknęła.
Gdy ujrzano anioła – pisze Conchita – zapadła między dziewczynkami cisza, a on nagle zniknął.
Jak jużeśmy były normalne , a całkiem spanikowane, pobiegłyśmy w stronę kościoła, mijając po drodze pokaz tańca, który odbywał się w wiosce. Wtedy jedna z tutejszych, Pili González, powiedziała do nas: „Jakie blade i wystraszone! Gdzie byłyście?”. My, bardzo się wstydząc odsłonięcia prawdy, odparłyśmy: „Zrywać jabłka!”. A dziewczynka na to: „I dlatego tak biegniecie?”. Więc my wszystkie do niej: „Bo my widziałyśmy anioła!”.
Dziewczynki ogarniał wstyd. Conchita podkreśla, że widzenie obudziło w nich silne uczucia skruchy i żalu z powodu popełnionego błędu. Ściśle rzecz biorąc, jednym z najważniejszych przejawów zjednoczenia ekstatycznego jest „wielkie cierpienie z powodu popełnionych grzechów i wszystkiego, co oddala od Boga”³⁰. Skrucha, wraz z „wielkim oderwaniem się od stworzeń”, jest warunkiem i nieomylnym znakiem autentycznej ekstazy. To, co za pomocą teologii duchowości objaśnia Garrigou-Lagrange, jest właśnie tym, czego doświadczyły dzieci w Garabandal: owym głębokim „pochłonięciem przez Boga”, które wywołało u nich rezygnację z chęci podzielenia się nim lub znalezienia jakiegokolwiek uznania ze względu na nadprzyrodzoność, jaka stała się ich udziałem. Taka rzecz już nie mieściła się im w głowie. Dlatego uznały prawdę o swym błędzie i o widzeniu: „I szłyśmy dalej w stronę kościoła – wspomina Conchita – a ta dziewczyna zaczęła rozpowiadać o wszystkim. Jak żeśmy doszły do bram kościoła i przemyślały nieco, to poszłyśmy na tyły popłakać”. Żeby dać upust swym niewypowiedzianym uczuciom, ukryły się za murami kościoła. „Tajemniczy instynkt ich chrześcijańskich dusz je tam poprowadził – odnotowuje de Pesquera. – Nie potrafią wytłumaczyć, co się właśnie wydarzyło, ale mgliście przeczuwają, że to coś doniosłego… A nawet przewidują, że będzie to początek jeszcze większych rzeczy. Gdzie szukać schronienia i opieki, jeśli nie w miejscu szczególnie utrzymującym obecność Bożą?” Wieczorem 18 czerwca 1961 roku rozpoczęły się objawienia w Garabandal.