- W empik go
Garbiella - ebook
Garbiella - ebook
— O czym byłaby twoja powieść? — zapytała Izabelka
Hmm — rozmarzyłam się i odpowiedziałam patrząc w morze:
Byłaby o takich jak my.
Kobietach, które słuchają sercem.
O takich, które się gubią, ale tylko po to, by odnaleźć się na nowo…
Moja powieść byłaby też o drodze, którą sama przeszłam, i o sile uczucia.
Uczucia, którego nic nie jest w stanie zniszczyć.
O miłości silniejszej niż śmierć, wiesz?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-512-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_SIERPIEŃ — WŁOCHY_
Czułam się jak kukiełka w teatrzyku. Moja sukienka kosztowała mnie połowę miesięcznej pensji. Świadomość tego faktu dotykała obszaru, w którym zaczyna się poczucie winy. Tamtego dnia byłam próżna. Jednakże różowy jedwab był tego wart. Wszystkie falbany nachodziły na siebie tak subtelnie, iż można by pomyśleć, że romansują ze sobą przy każdym moim ruchu. Widziałam swoją smukłą kostkę, na której połyskiwała diamentowa bransoletka. Była bardzo wysublimowanym prezentem. Czy to naprawdę ja? –pomyślałam. W tym przedstawieniu nie gram jednak głównej roli, ponieważ pojawił się dobrze sytuowany hodowca białych pawi. To on skradł uwagę wszystkich, mimo że jest brzydki, a moja uroda została poprawiona wiele razy przez specjalistkę medycyny estetycznej, specjalnie na tę okazję. Nie mogłam ruszać czołem, a kości policzkowe odstawały mi niczym u modelki z Vogue. Towarzyszący mi człowiek gardził królami kebabów, a w jego żyłach zamiast krwi płynie szlachetne wino. W przeciwieństwie do moich żył, w których w najlepszym wypadku można by się doszukać dziadkowego bimbru. Mimo to nie byłam uzurpatorką, choć w tamtym momencie, dokładnie tak się czułam. Zupełnie jakbym zajmowała miejsce komuś, kto pasowałby do niego bardziej. Byłam cała mokra. Włoski, letni klimat przyprawiłby o pot nawet osobę cierpiącą na hipohydrozę. Siedziałam zatem sztywno, oczekując lekarza, który miał przybyć do mojego połamanego chłopaka. Oboje modliliśmy się gorliwie, by okazało się, że medyk jakimś cudem mówi po angielsku. Nie dowierzając absurdowi sytuacji, starałam się odgrzebać w pamięci choć jeden powód, dla którego ten arystokrata mnie w ogóle zainteresował. Jego lelawa skłonność do wypadków oraz apodyktyczny styl bycia nie pierwszy raz wyszły na jaw. Miłe wspomnienia wracają łatwo, dlatego bez żadnego problemu cofnęłam się pamięcią do sytuacji sprzed paru miesięcy.4. WALIJSKI WYPADEK
Jestem skończona. Nie wygrzebię się już z tych moczar — pomyślałam. Trzeba było nie wspominać o rzeźniku, wyjechać z kraju i po raz kolejny zacząć gdzie indziej. Ucieczki przecież opanowałam do perfekcji.
W sytuacji obecnej niezależności finansowej mogłabym dużo szybciej znaleźć mieszkanie w Walii, odciąć się od rzeczywistości i społeczności, która mnie wykańcza i zwyczajnie odpocząć.
Tomaszewski przecież nareszcie zacznie niemal samodzielne życie, więc czas bym i ja obudziła się z letargu i zaczęła żyć, a nie walczyć o przetrwanie.
Zamiast tego ugrzęzłam, rzekomo niezawodnym autem marki Mercedes Benz z napędem na cztery koła na tym cholernym torfowisku.
Off-road to miała być przygoda naszego nowego życia, a nie ostatni przystanek w ucieczce przed szaleńcem, który wysyła bezczelnie wiadomości, rozgrzebując tragiczną przeszłość.
— Jak śmiesz, Kłos! Jak śmiesz!! — krzyczałam.
Sama stałam się szaleńcem. Przez ową wiadomość byłam na granicy utraty resztek zdrowego rozsądku. Miałam ogromną ochotę rzucić wszystko w cholerę, zostawić rozum komuś, kto z niego skorzysta, i wrócić tam, gdzie zostało moje serce… tam, gdzie ono wciąż żyło, a nie tylko usiłowało przetrwać.
Spojrzawszy w przepaść, nad którą zatrzymałam auto, wydawało mi się, że widzę elfa. Jechał na owcy i drwiąc ze mnie, szydził po walijsku: „I co teraz zrobisz, dziewczynko? Jak zakończy się twoja historia?”.
I rozumiałam go, nie zastanawiając się nawet, czy malutki jegomość jest prawdziwy, czy może jest tylko projekcją mojego umysłu. Moje myśli galopowały w poszukiwaniu rozwiązań.
Jadwiga, doprowadzona na skraj ekscytacji, wyła na tylnym siedzeniu, a ja czułam, że lada moment skała może osunąć się jeszcze niżej. Jeśli tak się stanie, to po nas. Urwisko ma jakieś sto metrów wysokości. Cudownie! I na cholerę się tu pchałam!
— Przecież ledwo po asfalcie potrafię prowadzić auto! — krzyczałam sobie samej w twarz.
Ledwie przyszła pora zacząć żyć, a przyjdzie mi umierać! Sytuacja była patowa.
Jeśli się ruszę — pomyślałam — przednie koła wpadną głębiej i możemy spaść. Jeżeli niczego nie zrobię, to umrzemy z głodu albo znajdą moje zwłoki nadgryzione przez psa rasy cocker spaniel. Muszę spróbować ją wypuścić przez okno, może uda się jej pobiec z powrotem w stronę wybrzeża, o ile nie spadnie ze skały.
Ja to mam szczęście — pomyślałam — nareszcie postanowiłam postawić na siebie, nie muszę klękać przed nikim za talerz rosołu, nie muszę walczyć o utrzymanie prawidłowej wagi, pozycji czy szacunku, w całkowitym spokoju, zadowolona z własnego jestestwa… i przychodzi mi żegnać życie z widokiem na walijski krajobraz, który tak ukochałam.
Krajobraz, który wielokrotnie dawał mi poczucie bezpieczeństwa i spokoju właśnie wtedy, gdy potrzebowałam po raz setny odzyskiwać równowagę.
Zjednoczone Królestwo przemawiało do mnie językiem Celtów, choć ich rozproszone plemiona już dawno przestały istnieć. Coś mnie tu ciągnęło, skały przywoływały, wiatr śpiewał wśród nich zachęcająco i plątał moje włosy.
Czasem wyobrażałam sobie, że plecie je z przyjemnością, i poddawałam się temu.
Walia była moją baśniową krainą, w której tworzyłam swoje najlepiej oceniane artykuły i prace.
Mogłam się tu osiedlić, zapomnieć o tamtej wiadomości, przestać drążyć ten temat ze wszystkimi przyjaciółkami po kolei, posłuchać ich rad, by nie rujnować sobie życia po raz kolejny.
Jednakże w amoku załamania i totalnej desperacji wyruszyłam na tę cholerną przejażdżkę.
A kiedy zacznie się październik… Czyż to nie paradoks życia, że bezpieczeństwo odbiera ci dokładnie to, co dawało ci je przez lata. Walio, niech będzie zatem, jak ty zdecydujesz.
Poddaje się, wyciągam ręce, Bello, jestem wdzięczna za tak wiele. Wystarczy. Możemy spotkać się niebawem. Tak długo już czekałaś. Nie mogę się doczekać, by znowu poczuć twój drobny nosek na policzku, z tymi trzema brązowymi piegami, które lubiłam fotografować.
Moje myśli drałują do początków, tak bardzo daleko, że przestaję widzieć mój pierścień z kamieniem księżycowym…
Czuję, że słabnę, i czuję teraz bardzo mocno ból z prawej strony głowy, być może uderzenie o kierownicę było silniejsze, niż mi się wydawało, czuję, że krew płynie po oku, na policzek, jak łza.
Przestaję słyszeć szczekanie psa, nie słyszę już nic.
Są już wyłącznie wspomnienia i znowu jest rok, w którym jestem beztroską nastolatką.6. PRZEŁOM
Każdy nasz dzień zaczynał się podobnie, przypominał zsynchronizowany tryb dobrze zorganizowanych osób. Jednak, jeśli cokolwiek zostało zmienione, wprowadzało chaos i szereg nieprzewidzianych zachowań, z których bardzo trudno mi było małoletniego wyprowadzić, a także ułaskawić Jonasza, ponieważ dla niego nic ani nikt nie było wystarczającym wytłumaczeniem. Jego zasady i jego oczekiwania wobec naszej rodziny często nijak się miały do możliwości, jaki serwowała mi codzienność z Tomisiem.
Zdarzały się dni, kiedy byłam tak zmęczona nieprzespanymi nocami i chorobami, na które syn wciąż zapadał, że nie miałam siły w dzień funkcjonować na takich obrotach, jakich szanowny małżonek wymagał. Nie przelewało się nam, na szczęście moja rodzina ze wsi, którą Jonasz tak lubił gardzić, pomagała mi za jego plecami, ile tylko mogła. Dziadek przywoził zamiast prezentów czy słodkości świeże wędliny własnego wyrobu, wiejskie jaja i mleko. Przy moim wrodzonym wegetarianizmie nie było mi łatwo wytrzymać ilości mięsa, jakie Jonasz kazał sobie serwować każdego dnia. Obiad dwudaniowy i deser to była podstawa. Gdziekolwiek byłam i cokolwiek robiłam, musiałam być w domu, zanim on wróci, by ten obiad wydać i przygotować mieszkanie na jego przybycie. Książę pan wracał do domu, a ja bardzo nie chciałam, żeby znowu był niezadowolony.
Ostatnią rzeczą po kolejnym ciężkim dniu, a czasem też niełatwej walce stoczonej na terapii z dzieckiem, było wysłuchiwanie tyrad na temat mojego nieudolnego prowadzenia domu, lenistwa, głupoty i wiejskiego wychowania, które sprawiło, że jestem nieogarnięta. Nie miałam ani czasu, ani siły, by skupiać się na sobie. Byłam, tylko zmęczonym ciałem i umysłem pracującym na pełnych obrotach całą dobę, aby wspierać rozwój Tomasza i zapewnić mu możliwość życia, które nie będzie wyłącznie pasmem przykrości. Chłopczyk chorował kilka razy w miesiącu, leczenie szpitalne było tak częste, że pewnego razu po wielu próbach ratowania jego układu odpornościowego oraz sanatoriach zdecydowałam, że zgodzę się na proponowany przez zaufanego lekarza zabieg usunięcia trzeciego migdałka. Dzień zabiegu zbliżał się wielkimi krokami, a ja musiałam (przy wspólnej pracy z terapeutką) nakłonić syna, żeby przestał chodzić w kasku, przynajmniej, gdy wchodzimy do wnętrz budynków.
— Będę chodził w tym kasku już zawsze — mówił do terapeutki. — Tak postanowiłem i będę się tego trzymał. Kask jest domeną osób silnych i chroni mój mózg, a ja mój mózg bardzo kocham, bo daje mi wiele możliwości radosnego spędzania czasu. Nie chcę tu dziś być, śmierdzisz takimi ogórkami, które tata czasem kupuje, a ja, gdy muszę je zjeść w zupie, robię bardzo rzadką kupę. Jeśli chcesz mama kiedyś zrobi jej zdjęcie i ci pokażemy? — powiedział Tomasz.
— Tomaszu, proszę przeprosić panią Magdę za to, że porównałeś ją do ogórka, którego nie lubisz i brzydko pachnie, coś takiego rani pani uczucia.
— Czy to znaczy, że mam kłamać, że ona ładnie pachnie? Ja nie chcę! Ja nie będę! Magda śmierdzi, chcę wyjść! Wyjść! Jeden dwa trzy, jeden dwa trzy, jeden dwa trzy, jeden…
— –Tomi… haloo, czy jest tu wciąż Tomi? Odkrywca odległych planet? Nie słyszę go przez to odliczanie… Pani Gabrysiu, gdzie się podział pani syn?
— Jestem, jestem, ej jestem! Widziałem wczoraj program, w którym pewien mężczyzna tak stary jak ty opowiedział, że astronauci na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej obserwują w ciągu doby szesnaście wschodów i zachodów słońca! Ja też bym chciał je zobaczyć!
— Dobrze, byłoby naprawdę cudownie — odparła pani Magda. — Czy wyobrażasz sobie, żeby do takiego astronauty powiedzieć, że jego praca jest bardzo fajna, jednak nie możesz z nim jej wykonywać, bo on śmierdzi?
— Powiedziałbym mu, że śmierdzi, gdyby to była prawda, ale zostałbym, wytrzymując to.
— Rozumiem, Tomi, na następną sesję zaproszę cię i będę pachniała lepiej, pamiętając, jak wrażliwe są twoje zmysły, a ty, proszę, przemyśl, czy następnym razem mógłbyś zdjąć kask, żebyśmy mogli przyzwyczaić się do widoku całej twojej głowy w pełnej okazałości.
— Nie będę niczego zmieniał, kask jest mi potrzebny, chodzę w nim każdego dnia i tak musi zostać. Wychodzę teraz do domu, mamć idziemy, chcę loda.
— Powiedz pani Magdzie najpierw „do widzenia”.
— Do widzenia, wychodzę.
— Do widzenia, Tomaszku, miło było cię znowu widzieć.
Jak powiedział, tak uczynił, obie widziałyśmy tylko szybko oddalający się żółty kask okrywający małe ciałko mojego asertywnego syna. Przed budynkiem czekała Ariela. Zanim się zbliżyliśmy, mogłam podziwiać jej długie czarne włosy, które zapewne pachniały perfumami i szamponem, a nie jak moje detergentem, którego używałam w domu do dezynfekcji wszystkiego. Stała nieruchomo, gapiąc się w telefon, i stukała w niego długimi paznokciami. Kiedy ja miałam ostatni raz pomalowane paznokcie? Kiedy w ogóle było to dla mnie ważne? Już ledwo pamiętam te dni — pomyślałam.
— Tomi!!! Cześćććć!! Idziemy na lody? — zawołała Ariela
— Ariela, posłuchaj mnie, szybko to posłuchaj! Około trzy czwarte masy Słońca stanowi wodór! A prawie całą resztę hel! Słońce składa się z gorącej plazmy utrzymywanej przez grawitację i kształtowanej przez pole magnetyczne. Jest prawie idealnie kuliste. Musisz pojechać z nami do domu, ulepiłem dziś rano o godzinie dziewiątej miniaturę naszego słońca, ale poprawiałem bardzo dużo razy, bo wciąż wychodziło zbyt okrągłe… — Tomi nakręcił się już do tego stopnia, że nie słyszał naszych odpowiedzi. Był szczęśliwy, wyluzowany, opowiadał o tym, co kochał najbardziej, i moglibyśmy tak iść wiele kilometrów, aż w końcu zasnąłby ze zmęczenia.
— Poczekasz z nim przed apteką, okej? Skoczę tylko po parę rzeczy. — Po tych słowach zobaczyłam bardzo długą kolejkę do apteki i już chciałyśmy dać sobie spokój, przechodząc obok ludzi stojących posłusznie na zewnątrz, gdy usłyszałyśmy szyderstwa, które mnie osobiście nie zdziwiły wcale, ponieważ spotykałam się z taką krytyką każdego dnia w najróżniejszych sytuacjach.
— Co za matka, pozwala dziecku w kasku po ulicy chodzić, takie czasy, Renata, bachory robią z rodzicami, co im się podoba!
Na co druga wtórowała:
— A później mamy bezczelne społeczeństwo i ludzie nawet starszej osobie miejsca w autobusie nie ustąpią. Robią, co chcą, tak, tak proszę pani, robią, co chcą.
Nie musiałyśmy długo czekać na demonstrację, jak pożyteczne jest noszenie kasku, bo niemalże przed samiusieńką kolejką, na brukowym chodniku młody zaliczył dachowanie. Kask od razu zamortyzował upadek, więc młody człowiek, nie przerywając monologu, podniósł się samodzielnie, otrzepał kolanka i poszedł dalej. Gdyby nie zabezpieczenie głowy, wszyscy zebrani byliby świadkami okropnej tragedii.
— Po to się nosi kask, wy stare prukwy — krzyknęła Ariela w kierunku tłumu, gdy ja jeszcze lekko oniemiała, sprawdzałam, czy aby na pewno, nic mu się nie stało.
∞©∞
Szybko zbliżający się termin zabiegu spędzał mi sen z powiek i nie pomagały żadne tłumaczenia lekarza, że wykonuje się go rutynowo i jeszcze nigdy nikomu się nic nie stało! Wiedziałam, że przy tego typu zabiegu laryngologicznym pacjent musi być pod narkozą oraz że jest zaintubowany. Takie rzeczy zawsze wiążą się z ryzykiem powikłań. Nigdy nie podjęłabym tej decyzji prewencyjnie, ale Tomasz krztusił się czasem przez sen, bo jego trzeci migdał był już naprawdę ogromny. Od kilku miesięcy uczęszczałam do szkoły wizażu i miałam naprawdę ogromne nadzieje, że mój syn, mimo swojego zaburzenia, po zabiegu będzie nareszcie mógł fizycznie normalnie funkcjonować, bez nawracających infekcji. Chciałam rozpocząć nową pracę jako wizażystka i przestać korzystać z pomocy teściowej czy babci, aby Tomi mógł spróbować życia w grupie zerówkowej.
— Pojedziemy nad jezioro na parę dni, moglibyśmy wynająć domek, który ci kiedyś pokazywałem. Krzychu mówił, że jest właśnie wolne miejsce. Wezmę wolne, spędzimy ten czas razem, póki młody jest zdrowy. — Mimo dobrych intencji ton Jonasza brzmiał nieco rozkazująco.
— Świetnie! Spakuję wszystko, zadzwonię tylko do szkoły, że znowu mam zapalenie pęcherza. — Naprawdę się cieszyłam.
— Tomiś, co ty na to? Chcesz popływać kajakiem? Może tym razem uda ci się wejść z tatą do wody?
— Nie będę pływał! I mogę robić siku i kupę tylko na nocnik, żadnych krzaków!
— Tomaszku, będzie piękny domek i toaleta, z której będziesz mógł korzystać! I na pewno ci się wszystko spodoba — próbowałam go przekonać.
— Ale ja lubię nasz dom, dlaczego nie możemy zostać w domu, nie chcę go opuszczać!
— To tylko kilka dni, wiem, że nie lubisz zmian, ale pomyśl, jak z plaży będzie widać w nocy gwiazdy! Jestem pewna, że zobaczymy mały i duży wóz, pokażesz nam, gdzie one są, i wszystko opowiesz.
— Zaraz będę spakowany! Zabiorę tylko plecaczek z mydłami, komputer i możemy wyjść! — Tomasz był uradowany, wizja czystego nieba i gwiazd to było wszystko, co mógł sobie wymarzyć. Obserwowałam przez dłuższą chwilę, jak się zamyślił, okręcając mydło w dłoniach. To była kolejna z jego fascynacji, kuliste kształty, okrągłe, pachnące mydła. Były dla niego ważną częścią dnia i każdy, kto nas odwiedzał, musiał mieć jedno dla Tomasza w prezencie. Młody człowiek bowiem w tamtym okresie nie uznawał innych podarunków. Rodzina i przyjaciele prześcigali się w wynajdywaniu modeli i firm mydła, których Tomi jeszcze nie posiadał. Temu, komu udawało się go zaskoczyć, nadawaliśmy miano prawdziwego bohatera i zdobywcy.
Miałam nadzieję, że parę wspólnie spędzonych dni ukoi mój stres i pomoże. Zbliży nas jako rodzinę. Że ten wyjazd wniesie coś więcej do naszej wspólnej relacji. Na wycieczkach byliśmy z Jonaszem zgranym zespołem (przynajmniej w tamtych latach). Jonasz, wprost przeciwnie do swojego syna, potrzebował kontaktu z naturą i dużej przestrzeni, żeby zachowywać się porządnie. Był wówczas spokojny i radosny, nie przeszkadzało mu milion rzeczy, tylko cieszył się z każdej rzuconej szyszki, którą syn wycelował w jego stronę. To były chwile, w których naprawdę kochałam mojego męża i pragnęłam wyrzucić z myśli wszystkie przykre rzeczy, jakich przez niego doświadczam. Wiedziałam, że nigdy nie będę taka, jakiej on oczekiwał,
że nie jestem w tej chwili w stanie spełnić jego wyobrażenia o rodzinie, ponieważ nasza rodzina jest dysfunkcyjna — aberracją Tomasza.
Jednocześnie marzyłam, że pewnego dnia nasz syn dorośnie, a my będziemy z dumą przyglądać się, ile osiągnął. Marzyłam, by Jonasz był dumny również ze mnie, jak doskonale poradziłam sobie w trudnym okresie, i że pewnego dnia opowiem mu, jak było mi ciężko. Pragnęłam, aby on kiedyś mnie wysłuchał i był szczęśliwy, że to właśnie ja jestem jego żoną i widzę w nim to, czego inni nigdy nie dostrzegali. Dlaczego się łudziłam, że mój małżonek z wiekiem stanie się łagodniejszy i milszy?
Odliczałam kolejne lata, czekając z niecierpliwością na jego — naszą — starość i snułam marzenia, jacy to wówczas będziemy szczęśliwi. Nie przyszło mi do głowy, że zachowania powtarzane każdego dnia utrwalają się i przybierają na sile. Myślałam, że to kwestia stresu i jego niezadowolenia z życia, którego to ja jestem przyczyną.
Nie zdawałam sobie wówczas zupełnie sprawy, iż postawiłam się w roli oprawcy i borykałam się z błędnym poczuciem winy, użalając się nad osobą, której nie powinnam była ratować na siłę. Nie rozumiałam, że Jonasz instynktownie stosuje na mnie system przeniesienia własnych lęków, niedoskonałości, traum i rzeczy nieprzepracowanych, którymi powinni zajmować się specjaliści, a nie żona. Moje ramiona chciały dźwigać wszystko, a gdy nie dawały rady, winiłam się.
Mój wskazujący palec winowajcy zawsze skierowany był na mnie. Jednocześnie rola bycia własną ofiarą również sprawiała ból. Bywało mi bardzo przykro, nie zliczę łez, które wylewałam, gdy starałam się ponad wszelkie siły, a on i tak nie był zadowolony i wszędzie najpierw dostrzegał błąd, choćby najdrobniejszy, a później nie miał już cierpliwości, by pochwalić mnie za cokolwiek. Ja po prostu czekałam na swój czas. Czas, w którym będę znowu kobietą, a nie wyłącznie matką czy żoną. Wiedziałam, że ten czas nadejdzie, ale na razie moim celem było zdrowie naszego syna i szczęście małżonka.
Dziękowałam Bogu za cudownych przyjaciół i rodzinę. Za anioły, jak Michał, które zawsze były przy mnie. Był nie tylko kumplem z dzieciństwa, ale wsparciem, bez którego nie wyobrażałam sobie ani dnia. To on biegł pierwszy na pomoc, kiedy nie miałam siły wstać z obdrapanych kolan.
∞©∞
_21 sierpnia_
Szłam drogą do szpitala jak w zwolnionym tempie, a przynajmniej teraz tak to wspominam. Przede mną Rosalia ze swoim chłopakiem trzymali Tomaszka za obie ręce i cała trójka podskakiwała, śpiewając: „Kto ananasowy pod wodą ma dom? Spongebob kanciastoporty!”.
Tomi śmiał się, odgrażając się, że po powrocie namaluje pana gąbkę bujającego się na obręczy Saturna. Wbiegł po schodach szpitala prosto na recepcję. Choć miał tylko pięć lat, wypełnił samodzielnie kartę szpitalną — moje dziecko było przecież genialne.