Garbo. Najbardziej tajemnicza gwiazda Hollywood - ebook
Garbo. Najbardziej tajemnicza gwiazda Hollywood - ebook
Poznaj sekrety najbardziej tajemniczej gwiazdy Hollywood
Polskie wydanie ze wstępem Tomasza Raczka
Kobieta-sfinks, której nikt nie był w stanie pojąć. Zimna jak lód Szwedka. Przeurocza, nieśmiała dziewczyna. Ikona kina, która w wieku zaledwie 36 lat zniknęła z ekranów.
Albo po prostu: Garbo.
Nie lubiła ludzi, ale swoim spojrzeniem uwodziła miliony. Zarabiała astronomiczne sumy i jednocześnie była legendarnie skąpa. Mimo szafy pełnej zjawiskowych sukien chodziła głównie w męskich spodniach i nie zawsze czystych swetrach.
Mężczyźni się o nią zabijali, ale najdłuższy związek stworzyła z kobietą. Romansem z pisarzem E.M. Remarkiem doprowadziła do szału Marlenę Dietrich (która wcześniej sama ukradła jej kochankę). Choć chorobliwie strzegła swojej prywatności i uciekała fotoreporterom, aż do śmierci elektryzowała tłumy – po 20 latach od ostatniego filmu na jej widok na ulicach Nowego Jorku tworzyły się kilometrowe korki.
Robert Gottlieb – legendarny redaktor, znawca teatru i kina złotej ery Hollywood – ze znawstwem i ogromną pasją próbuje rozwiązać zagadkę, jaką była Greta Garbo.
Jak wstydliwej Szwedce z robotniczej rodziny udało się podbić Hollywood? Czy karierę zawdzięczała wpływowym kochankom, których umiejętnie dobierała sobie już jako nastolatka? Czy ta niebywale piękna kobieta tak naprawdę czuła się mężczyzną? I dlaczego będąc u szczytu sławy, nagle zakończyła karierę?
Mustread każdego kinomana z najpiękniejszymi zdjęciami zjawiskowej Garbo
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9293-2 |
Rozmiar pliku: | 55 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp do polskiego wydania
POŁYKACZKA MARZEŃ
Od pewnego czasu wierzę, że tylko połowę filmu wyświetla się nam na ekranie. Druga połowa pojawia się bezpośrednio w umyśle każdego widza, przez co tych drugich połówek są miliony. Każda z nich inna, oryginalna, opowiadająca historię zarówno postaci z filmu, jak i tych, którzy je oglądają. Z tego powodu te połówki są tak bardzo różne. Wszak różnimy się charakterami, doświadczeniem, erudycją, poczuciem humoru, spostrzegawczością, inteligencją, wiarą, wiekiem, stanem zdrowia, reakcjami na pogodę, ciśnienie, porę roku; tym, czy przyszliśmy do kina samotnie, czy w towarzystwie; po to, żeby uciec, odpocząć czy pomarzyć; czy mieliśmy dobry dzień, czy okropny, czy przed chwilą śmialiśmy się, czy płakaliśmy. Różnimy się prawie wszystkim i dlatego każdy z nas zobaczy inny film!
Ale gdy w filmie główną rolę gra Greta Garbo, wszyscy się nią zachwycimy. Każdy na swój sposób, jednak nieuchronnie i bez wątpienia. Jakby zbudowana była z emocjonalnych molekuł niepoddających się żadnej wariantowości, łączących wszystkich widzów w jedną społeczność poddanych Bogini Kina. Czyżby ukryta w niej była wielka i magiczna tajemnica? A jeśli tak, to na czym ona polega?
Oglądając filmy z Garbo, zawsze zadawałem sobie te pytania. Nie wystarczały mi odpowiedzi udzielane przez innych krytyków filmowych ani jej biografów. Wpatrywałem się w idealną twarz, doskonale harmonijne rysy, wielkie oczy, twarde usta, nieskore do wygibasów włosy. Wyczuwałem w niej siłę i całkowity brak chęci do przypodobania się tym, którzy na nią patrzą. Osobliwą obojętność na sympatię widzów. Monarszą nieumiejętność zabiegania o poklask.
Więc skąd ta miłość publiczności? Skąd te hołdy? Skąd pierwsze miejsca w zestawieniach największych gwiazd kina? Dzięki niezwykłej książce, którą trzymają państwo w rękach, dzięki przenikliwości i dociekliwości jej autora Roberta Gottlieba zobaczyłem ścieżkę prowadzącą – jak mi się wydaje – do zrozumienia tego fenomenu.
Zwróciłem uwagę na interesujący opis zabawy małej Grety z koleżanką. Mieszkały w biednej dzielnicy Sztokholmu, stołowały się w jadłodajniach prowadzonych przez Armię Zbawienia, a gdy była ładna pogoda, bawiły się w teatr. Sceną był dach podwórkowej ubikacji, lecz Greta kazała swojej towarzyszce wyobrażać sobie, że są na plaży i słuchają szumu morza. Dyktowała jej, jakie ma mieć fantazje, i niepodzielnie w nich rządziła. W swoich domowych przedstawieniach obsadzała natomiast rodzeństwo, któremu dawała wskazówki, jakby była reżyserką. Jeśli chciała być księżniczką, to po prostu wyobrażała sobie, że nią jest, a wszyscy dokoła musieli to przyjąć do wiadomości bez mrugnięcia okiem. To co prawda nie miało wiele wspólnego z talentem aktorskim, ale było oczywistą emanacją uruchamiającej wyobraźnię katalitycznej osobowości.
Kiedyś poznałem człowieka, od którego zaczęła się historia telewizji. Nazywał się Leslie Mitchell i w 1936 roku inaugurował jako prezenter pierwszy stały kanał TV, czyli BBC. Garbo miała wtedy trzydzieści jeden lat i była u szczytu kariery. Myślę, że Mitchell – wówczas początkujący aktor, który za sprawą pechowego złamania nogi wylądował nie na scenie, a w okienku telewizora – skrycie marzył, by kiedyś nie tyle stanąć obok Garbo przed kamerą, ale choćby poznać ją osobiście. Stał się jednak gwiazdą w innej galaktyce. Otóż, gdy go poznałem, postanowił przekazać mi sekret swojej magii: „gdy siedzisz przed kamerą – powiedział – patrz prosto w obiektyw, jakbyś patrzył w oczy przyjaciela, i mów wprost do niego, szczerze, bo przyjacielowi się nie kłamie”. Zapamiętałem to i potem zawsze się do tego stosowałem. Być może dlatego zwróciłem uwagę, że Greta Garbo najlepiej wypada wtedy, gdy… nie patrzy nam w oczy! Nie chce mówić do nas jak do przyjaciela, być może w ogóle nie chce do nas mówić. Wszak to nie jej kwestie zawierały w sobie to, co naprawdę ważne. Pisane dla niej scenariusze nie należały do wyrafinowanych, a filmy, w których grała – do arcydzieł. Jedynym w nich arcydziełem była ona sama.
Słusznie kiedyś zauważył Zygmunt Kałużyński, wybitny polski krytyk filmowy, że o ile w innych gwiazdach filmowych widzowie się kochali, czasem ich nawet pożądali, o tyle Garbo wydawała się nieosiągalna: nie dostawała listów z propozycjami małżeńskimi ani nawet próśb o spotkanie. Mówiło się, że już za życia stała się mitem. Odważyłbym się na może nazbyt śmiałe podejrzenie, że Garbo dla swoich wielbicieli była przezroczysta? Była doskonałym katalizatorem ich własnych marzeń i taka miała pozostać? Niczego nie miała im powiedzieć ani zakomunikować. Miała pojawić się jak medium uplecione z powidoków i pozwolić widzom zanurzyć się w ich własnym idealnym świecie, w swoich pięćdziesięciu procentach filmu.
Bardziej niż jakakolwiek inna aktorka zawładnęła tymi drugimi połówkami oglądanych filmów, tymi stwarzanymi przez widzów w czasie seansów i po nich, stanowiącymi konglomerat wyobrażeń o doskonałej i pięknej kobiecie. Takiej, która nie narzeka na zbyt ciężkie zakupy, na przemęczenie i brak czułości; która nie wpatruje się w oczy, nie zmusza, nie krzyczy, nie wywołuje poczucia winy. Pozwala się nie tyle adorować (o nie, to byłoby zbyt śmiałe!), ale obserwować i w milczeniu delektować gładkością alabastrowej skóry, zdecydowanym wygięciem szyi pozwalającym na odrzucenie głowy w tył, co włosom nadaje monumentalną siłę wodospadu, a policzkom szlachetne i pozbawione lęku odsłonięcie.
Na Garbo można patrzeć i patrzeć, niczym na Mona Lisę, bo jest podobnie jak ona niejednoznaczna, tajemnicza i poza zasięgiem. Można też, patrząc na nią, odnajdywać się w jej świecie, a raczej w świecie postaci, które przedstawia. Tak przecież było w przypadku jej siostry Alvy i brata Svena, którym dyktowała, kim są, gdzie są, jak mają się poruszać i co mówić. O nie, to nie była zabawa! Mała Greta nigdy się nie bawiła, bo stwarzanie nieistniejących sytuacji traktowała śmiertelnie serio. Wszyscy jej bliscy zgadzali się co do tego: w małej Grecie nigdy nie było dziecka. Od początku była dorosła.
Czy była ciekawą osobą? Czy była dobrą aktorką? I dlaczego wycofała się ze świata filmu, mając zaledwie trzydzieści sześć lat i cały świat u stóp?
Nie przesądzając odpowiedzi na te pytania, bo mam nadzieję, że lektura książki pomoże Państwu wyrobić sobie własne zdanie, muszę jednak przyznać, że ścieżka wytyczona przez Gottlieba zaprowadziła mnie w ciekawe rejony. Wysoka i klasycznie urodziwa Szwedka z biednej dzielnicy Sztokholmu wkraczała w świat sztuki niedługo po zakończeniu I wojny światowej. Marzenia marzeniami, ale film tworzył dopiero swoje narzędzia i język. Był niemy i czarno-biały. Niedoskonały i odległy, gdy się o nim myślało w Szwecji. Także zawód reżysera dopiero zaczynał się definiować. Jeszcze niedawno, na przełomie XIX i XX wieku, właściwie go nie było. Zanim w 1895 roku w paryskim Salonie Indyjskim umiejscowionym w podziemiach słynnej Grand Café bracia Lumière wystąpili ze swoim pokazem króciutkich filmów: _Wyjście robotników z fabryki_ czy _Wjazd pociągu na stację w La Ciotat_ – budząc grozę i nadzieję wśród wszystkich, którzy czekali na to, co im przyniesie w zbliżającym się wieku nowoczesna technika – na deskach dziewiętnastowiecznych teatrów królowali inspicjenci. To oni mówili aktorom, kiedy mają wyjść na scenę i gdzie stanąć, ale już raczej nie, jak mają grać. Dlatego powszechną praktyką było to, że każdy z aktorów grał po swojemu, starając się własnymi sposobami zwrócić na siebie uwagę publiczności. Taka sytuacja budziła grozę wśród twórców modernizmu i dlatego na początku XX wieku ogłosili „wielką reformę teatralną”, której jednym z podstawowych celów było stworzenie pozycji reżysera-inscenizatora. Reforma teatru zbiegła się z powstaniem filmu i tworzącemu się światu kina podała jak na tacy nowo powstały zawód reżysera. Można powiedzieć, że filmowcy przyszli wtedy na gotowe.
W Szwecji też skorzystano z tego ułatwienia i od samego początku tamtejszego przemysłu filmowego wielką rolę odgrywali w nim reżyserzy, a szczególnie jeden z nich – Mauritz Stiller, na którego wszyscy, łącznie z Garbo, mówili Mosze. Urodził się w żydowskiej rodzinie w Helsinkach, gdy Finlandia była Wielkim Księstwem wchodzącym w skład Rosji, a do Szwecji przyjechał, by zrobić karierę w filmie. Do zadań reżyserów w tamtych czasach należało nie tylko ustawianie scen, decydowanie o sposobie gry aktorów, lecz także wyszukiwanie wśród adeptów sztuki aktorskiej przyszłych gwiazd. Stiller posunął się do tego, że dla znalezionej przez siebie młodej dziewczyny stał się nie tylko reżyserem i nauczycielem, ale – przede wszystkim – mentorem. Greta Gustaffson (dla której nieco później wymyślił pseudonim Garbo) nie miała wykształcenia, nie skończyła też nauki w szkole Królewskiego Teatru Dramatycznego. Podobno nie miała gracji, chodziła niezgrabnie, ubierała się niechlujnie i nie przywiązywała wielkiej wagi do pielęgnacji. Słaby zestaw cech jak na przyszłą gwiazdę. Stiller jednak zobaczył – czy raczej wyczuł – w niej coś niezwykłego. Przykuwała uwagę ludzi, nie budziła w nich zazdrości, raczej podziw. Na dodatek nie była tego świadoma. Zamknięta w sobie, skromna i z kompleksem niedouczenia uciekała w świat marzeń.
Mauritz Stiller pomógł jej przekroczyć przepaść między pozycją byłej dziewczyny od namydlania klientów u golibrody i ekspedientki domu towarowego a gwiazdą Hollywood i boginią kina. Ona – tak nieskora do zawierania przyjaźni i polegania na radach znajomych – jemu jednemu wierzyła zawsze i nieodwołalnie. Widziała w nim swojego mentora, a on był jej Pigmalionem, choć tylko w dziedzinie filmu, bo w życiu osobistym ulegał raczej urodzie młodych mężczyzn.
I choć dla mnie, gdy przyglądam się ich długiej i pięknej relacji, wydaje się ona wzięta prosto z _Pigmaliona_ George’a Bernarda Shawa (premiera w 1913 roku), to większość historyków kina widzi w niej raczej inspirację do historii opowiedzianej w filmie _Narodziny gwiazdy_ (premiera pierwszej wersji w 1937 roku, a potem jeszcze trzy następne wersje, ostatnia z Lady Gagą).
Robert Gottlieb sprawił nam w swojej książce nieoczekiwany prezent: nie tylko szczegółowo opowiedział o życiu i karierze Grety Garbo, lecz także przytoczył wybór relacji na jej temat, napisanych przez bliższych i dalszych znajomych, a czasem po prostu przez uważnych obserwatorów. Uderza w nich rozmaitość obserwacji i interpretacji. Jakby każdy miał „swoją Garbo”, w której dostrzega coś innego, co – chcąc nie chcąc – więcej mówi o nim samym niż o niej. Przezroczystość Grety jest porażająca. Zarówno wtedy, gdy była gwiazdą filmową (do 1941 roku), jak i wtedy, gdy prowadziła swoje prywatne, wycofane życie z dala od mediów (do 1990 roku). I tu, i tu brakuje zapamiętanych przez innych błyskotliwych powiedzonek, szalonych sytuacji, ekscentrycznych zachowań. No chyba że przyjąć za takie – zaobserwowane przez goszczącą na wypożyczonym przez Garbo jachcie aktorkę Lilli Palmer – skromne wyposażenie jej łazienki: jedynie pasta do zębów, grzebień z wyłamanymi zębami i pół kostki mydła Lux.
Nie mam żadnej wątpliwości, że Garbo połykała nasze marzenia i się nimi żywiła. Pozwoliła nam zobaczyć w sobie boginię, a potem, czyniąc z tego kulminację swej roli, nagle zniknęła w mroku, z którego już nigdy nie wyjrzała. To przecież sprawdzony chwyt teatralny: oszołomić i zniknąć. Tak samo robiła na przykład Ewa Demarczyk, gdy – śpiewając w czasie swoich legendarnych recitali _Cygankę_ i stojąc w snopie światła rzucanego przez reflektor punktowy – nakręcała emocje do niesłychanego poziomu, a potem nagle światło gasło, ona znikała w kompletnej ciemności i już nie wracała na scenę mimo huraganu braw.
Potem miały być nie ukłony i nie oklaski, tylko rosnąca legenda. Być może dlatego filmy z Gretą Garbo zupełnie się nie starzeją. To znaczy są dokładnie takie jak w momencie ich premiery: nie zachwycają scenariuszami, nie przechodzą do historii kina za sprawą reżyserii – pozostaje tylko Garbo, od której nie możemy oderwać wzroku. Za to niezmiennie możemy na nią patrzeć, marzyć i o niej czytać. Każdy z czytelników zapewne trochę inaczej wytłumaczy sobie jej fenomen, ale na pewno połączy nas szacunek i wdzięczność wobec klasy, wdzięku i warsztatu Roberta Gottlieba.
A Greta? Ona zostanie zapamiętana przez nas jako GARBO, czyli ani z imienia, ani z nazwiska, tylko ze swojej legendy, którą mimowolnie umocniliśmy, kupując tę książkę.DLACZEGO GARBO?
Greta Garbo zapisała się w historii kina obok takich postaci jak Charlie Chaplin i Mary Pickford, chociaż nie dorównywała im popularnością, a w Hollywood występowała jedynie przez szesnaście lat (w dwudziestu czterech filmach). Owszem, była kobietą niezrównanej urody, ale nie w tym tkwiło sedno jej wyjątkowości. Aura tajemnicy, jaką roztaczała wokół siebie, wybierając życie na uboczu, działała magnetyzująco nie tylko na przemysł filmowy, lecz także na resztę świata, niemniej był to zaledwie jeden z aspektów jej osobowości. Z pewnością nie zawdzięcza swojej legendy bazującym na jej _emploi_ filmom o przeważnie – delikatnie mówiąc – banalnej fabule ani wysokobudżetowym produkcjom wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, których miała być głównie ozdobą (chociaż w swoim pierwszym filmie dźwiękowym, _Annie Christie_, najbardziej dochodowej produkcji 1930 roku, Garbo grała odzianą w łachmany prostytutkę z biednego nowojorskiego nabrzeża). Czy można ją w ogóle uznać za aktorkę z prawdziwego zdarzenia, czy to zaledwie błyszcząca na ekranie gwiazda? Po budzącym powszechne uznanie występie w _Damie kameliowej_ – a tego typu role były wówczas zarezerwowane dla artystek pokroju Sarah Bernhardt czy Eleonory Duse – przestano sobie zadawać to pytanie.
Najpierw MGM wbrew jej woli wykreowało ją na wampa, kobietę uwodzącą mężczyzn na wyrafinowane sposoby. W kolejnych filmach cierpiała, ale dzięki prawdziwej miłości mogła zyskać odkupienie win. Jeszcze później stała się ikoną i zjawiskiem. Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego żadna inna gwiazda nie zawładnęła podświadomością widzów tak jak ona: w okresie między 1925 a 1941 rokiem, gdziekolwiek by spojrzeć, Garbo panowała niepodzielnie w ludzkich umysłach, sercach i snach. Widać to wyraźnie przez niezliczone odniesienia do jej osoby w powieściach i wspomnieniach z tamtego okresu, od _Komu bije dzwon_ po listy Marianne Moore. Inne gwiazdy Hollywood również otaczały ją czcią, uznając jej wyższość, i tak samo pragnęły ją poznać lub choć przez chwilę zobaczyć ją z bliska jak zwykli wielbiciele. Po pewnym czasie straciła nawet imię: nie była już Gretą, tylko Garbo. „Garbo mówi! Garbo się śmieje!” – głosiły nagłówki.
Czy ktoś jeszcze miał podobny wpływ na ludzi? Spośród aktorów dopiero Marilyn Monroe (którą Garbo uwielbiała i chciała wystąpić u jej boku), być może jeszcze Elvis – tyle że on był dla dzieciaków, a poza tym stracił nazwisko, nie imię. Garbo miała inną widownię. Lubiła dzieci, lecz sama tak naprawdę nigdy nie była dzieckiem i dzieci nie miała. (Nigdy też nie wyszła za mąż). Kochała swoją pracę, nie mogła jednak znieść jej otoczki, w gruncie rzeczy nie rozumiała, co się jej przytrafiło. Była fenomenem, sfinksem, mitem, a także prostą szwedzką dziewczyną, niewykształconą, naiwną i zawsze czujną. Porzuciła świat, kiedy miała trzydzieści sześć lat, ale świat nie porzucił jej, mimo że spędziła prawie pół wieku, ukrywając się przed nim. I wciąż to robi – nikt się nigdy nie dowie, co kryły te niezwykłe oczy. Odpowiedź znała jedynie kamera.I
GARBO PRZED STILLEREM
Greta Lovisa Gustafsson urodziła się 18 września 1905 roku. Wraz z niewiele starszą siostrą Alvą, z którą była bardzo blisko związana, kilka lat starszym bratem Svenem i rodzicami mieszkała w ubogiej kamienicy w Södermalm, jednej z najbiedniejszych dzielnic Sztokholmu. Gustafssonowie zajmowali mieszkanie pozbawione ciepłej wody, które według różnych relacji było jedno-, dwu-, trzy- lub czteropokojowe, a ponieważ budynek przy Blekingegatan 32 został zburzony ponad pięćdziesiąt lat temu, nie można już tego sprawdzić. John Bainbridge, autor pierwszej biografii Garbo, opublikowanej w 1955 roku, podobno widział to miejsce i spotkał się z jego ówczesnymi mieszkańcami, którzy również nosili nazwisko Gustafsson, chociaż nie byli spokrewnieni z rodziną aktorki. Według jego relacji w mieszkaniu były cztery pokoje, a kiedy urodziła się Greta, łóżko Svena przeniesiono do kuchni. Bainbridge pisze też, że ci Gustafssonowie niewiele wcześniej dowiedzieli się o związku aktorki z tym miejscem i „nie błyszczeli inteligencją”.
W budynku przy Blekingegatan 32 nie było ubikacji – za potrzebą pokonywało się cztery piętra i wychodziło na zewnątrz, do wychodka. (Rzecz jasna windy również tam nie było). Gustafssonom więc się nie przelewało, ale nie żyli w nędzy: Karl Gustafsson, ojciec Grety, był niewykwalifikowanym robotnikiem, ciężko pracującym i odpowiedzialnym żywicielem rodziny, chociaż nie stronił od alkoholu. Pochodził z południowej Szwecji, z chłopskiej rodziny, podobnie jak jego przyszła żona Anna Lovisa Karlsson. Gdy mieli po dwadzieścia kilka lat, uznali, że życie na wsi i praca na roli są zbyt wyczerpujące. Według jednej z relacji w 1898 roku „przenieśli się do Sztokholmu w kwietniu, pobrali się w maju, a Anna urodziła swoje pierwsze dziecko, Svena, dziesięć tygodni później, w lipcu”. Być może przedmałżeńska ciąża Anny miała coś wspólnego z przeprowadzką, a może nie – w Szwecji posiadanie nieślubnych dzieci nigdy nie wiązało się z silną stygmatyzacją.
Blekingegatan 32, gdzie Greta spędziła dzieciństwo
Karl Gustafsson
Według innego źródła Gustafssonowie poznali się w Sztokholmie w 1896 roku i mieszkali już razem, zanim Anna zaszła w ciążę. W każdym razie wiadomo na pewno, że na długo przed narodzinami Grety reszta rodziny – Karl, Anna, kilkuletni Sven i mała Alva – zajmowała lokum w kamienicy w Södermalm. Greta mieszkała tam aż do wyjazdu ze Szwecji, a jej owdowiała matka jeszcze wiele, wiele lat później, odrzucając wysiłki swojej znanej i bogatej córki, chcącej zapewnić matce lepszy byt. Anna dała się poznać jako kobieta praktyczna, rozsądna, powściągliwa, a także bardzo uparta, podobnie zresztą jak jej córka. Gdy urodziła się Greta, finanse rodzinne były w tak opłakanym stanie, że podobno pracodawca Karla zaproponował mu adoptowanie dziewczynki. Anna rzekła wówczas do męża: „Dał Bóg dziecko, da i na dziecko”, i ucięła temat.
Kiedy Greta była mała, Sztokholm tętnił życiem, ale nie zasługiwał na miano metropolii – jego populacja liczyła poniżej czterystu tysięcy osób i wielu mieszkańców, którzy tak jak Gustafssonowie niedawno przenieśli się do miasta ze wsi, pozostawało w bliskim kontakcie z naturą. Na przykład rodzice Grety mieli ogródek położony tuż poza granicami miasta, gdzie uprawiali warzywa i hodowali kwiatki – żeby tam dotrzeć, trzeba było długo jechać tramwajem, a następnie iść jeszcze przez ponad półtora kilometra. Cała rodzina uwielbiała spędzać weekendy na działce i każdy na niej pracował – Greta podobno uprawiała truskawki i sprzedawała je na ulicach Sztokholmu, o ile wcześniej nie dorwały się do nich miejscowe dzieciaki. W domowym budżecie przydawała się każda dodatkowa korona, tym bardziej że możliwości zarobkowe Karla znacznie się zmniejszyły ze względu na jego pogarszający się stan zdrowia.
Karl Gustafsson (po prawej)
Greta uwielbiała ojca. Wysoki, przystojny, pełen ogłady – zadziwiającej w przypadku zwykłego robotnika – kochał zabawę i był bardzo muzykalny, lubił też śpiewać i czytać. Niestety rozwinęła się u niego poważna choroba nerek i zmarł w wieku czterdziestu ośmiu lat, osierocając czternastoletnią Gretę. Kiedy ojciec leżał w domu chory, a Anna i starsze dzieci były w pracy, opieka nad nim należała do obowiązków Grety – miała go doglądać i towarzyszyć mu w czasie wizyt w szpitalach i klinikach dla ubogich. Greta nigdy nie zapomniała upokorzeń, jakie spotkały ich, ludzi bez pieniędzy, gdy zwracali się do innych po pomoc w kwestiach decydujących o życiu i śmierci. Wiele lat później opowiedziała swojemu znajomemu Larsowi Saxonowi, jak złościły ją nieustanne lamenty po śmierci ojca: „W moim mniemaniu wielką tragedię powinno się znosić w milczeniu. Wydawało mi się poniżej godności okazywać ją przed wszystkimi sąsiadami ciągłym płaczem. Mój smutek był tak samo głęboki jak ich i przez ponad rok co noc płakałam do poduszki. Przez jakiś czas po jego śmierci musiałam zwalczać niedorzeczną chęć, by wstać z łóżka, pobiec na jego grób i sprawdzić, czy nie pogrzebano go żywcem”.
Powyżej: matka Grety i jej siostra Alva, poniżej: brat Grety Sven, późniejsze lata
Śmierć ojca nie tylko załamała Gretę, lecz także położyła kres jej edukacji. Nie żeby jej na tym zależało: nie lubiła szkoły, choć radziła sobie z nauką całkiem dobrze (jak wynika z jej świadectw szkolnych), z wyjątkiem matematyki. „Nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, jak ktoś mógł się interesować rozwiązywaniem tak absurdalnych problemów jak to, ile litrów wody może przepłynąć przez kurek o takiej a takiej średnicy w ciągu godziny i piętnastu minut. Jedynym przedmiotem, który naprawdę lubiłam, była historia”. Podobno powiedziała, że nigdy nie czuła się jak dziecko. I dodała: „Nie sądzę, że ktokolwiek kiedykolwiek widział we mnie dziecko. Chociaż jestem najmłodsza z trojga rodzeństwa, mój brat i siostra zawsze traktowali mnie, jakbym była od nich starsza. Tak naprawdę nawet nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuła się młodo”. Poza tym zawsze była wysoka jak na swój wiek – mając dwanaście lat, mierzyła już metr siedemdziesiąt i przewyższała większość swoich rówieśników. Górowała wzrostem na każdym grupowym zdjęciu ze swoich wczesnych lat.
Greta (w tylnym rzędzie w środku) w otoczeniu rówieśników
Nie mogła się więc doczekać, by wyruszyć w wielki świat: dziecięce sprawy (takie jak szkoła) były dla niej zarówno nudą, jak i stratą czasu. I zawsze wiedziała, co chce osiągnąć. Od samego początku miała obsesję na punkcie teatru i aktorstwa. Kiedy była mała, oznajmiła swojemu wujkowi Davidowi: „Zostanę primadonną albo księżniczką”, a jej ciotka Maria relacjonowała, jak to „pewnego dnia zastała swoją pięcioletnią siostrzenicę pogrążoną w głębokich rozmyślaniach, więc zapytała ją, nad czym tak duma. »Myślę o tym, jak dorosnę i zostanę wielką aktorką«”.
Już jako mała dziewczynka wystawiała przedstawienia, angażując do tej zabawy Alvę i Svena oraz dzieci z sąsiedztwa. Swojej koleżance z klasy i przyjaciółce Elisabet Malcolm oznajmiła, że obie zostaną aktorkami, chociaż dziewczynka nie przejawiała zainteresowania tym zawodem. Greta, jak wspomina Elisabet, podczas tych zabaw zawsze obsadzała siebie w głównych rolach i dyrygowała innymi dziećmi. „Musisz wejść, o tak, i udawać, że jesteś bardzo zaskoczona na mój widok, i zrobić taką minę” – instruowała przyjaciółkę, a potem wzdychała: „Nie tak… Weź to krzesło i siadaj tutaj. Będziesz widownią, a ja pokażę ci, jak się powinno grać”. „Kiedy nie bawiłyśmy się w aktorów i aktorki – mówiła jeszcze Elisabet – przebierałyśmy się w ubrania jej brata Svena i udawałyśmy chłopaków. »Jestem najmłodszym synem Gustafssonów – mówiła Greta do miejscowego szewca – a to mój kolega«”. Sven wspomina to tak: „Wszyscy musieliśmy się przebierać w stare stroje i robić, co nam kazała. Zazwyczaj grała role chłopaków. I czasami mówiła okropne rzeczy. Wskazywała na mnie i oznajmiała: »Ty będziesz ojcem«, a potem na moją siostrę: »Ty będziesz matką«. A kiedy pytałem, jaką rolę zagra ona, odpowiadała: »Ja będę waszym dzieckiem, które utonęło«. Zawsze nam przewodziła i wszystko musiało być po jej myśli”.
Jej wyobraźnia pracowała niestrudzenie, nawet kiedy nie „występowała”. Według relacji Elisabet w pogodne dni obie wspinały się na dachy wychodków za kamienicą i nie zważając na zapachy, udawały, że są gdzie indziej: „Jesteśmy teraz na plaży. Czy widzisz te fale uderzające o brzeg? I popatrz, jakie czyste niebo! Słyszysz, jak pięknie gra orkiestra w kasynie? Spójrz na tę dziewczynkę w śmiesznym zielonym kostiumie kąpielowym! Ale fajnie tu być i patrzeć na kąpiących się ludzi, co nie?”. Greta i Elisabet pozostały przyjaciółkami i miały ze sobą kontakt jeszcze długo po wyjeździe Grety do Ameryki, ale aktorka zakończyła ich relację gwałtownie – i w typowy dla siebie sposób – kiedy w 1932 roku Elisabet „zdradziła” ją, sprzedając swoje wspomnienia magazynowi „Motion Picture”.
Greta spędziła wiele czasu w miejscowych jadłodajniach dla ubogich – najczęściej należących do Armii Zbawienia – gdzie nie tylko stała w kolejce po jedzenie, ale i rozweselała innych oczekujących: jako dziewięciolatka odgrywała skecze, a nawet przedstawienia rewiowe, w których udawała każdego, od bogini pokoju po małe dziecko. Przy tym sama wcale nie chodziła do teatru – Gustafssonowie byli zbyt biedni, by trwonić pieniądze na rozrywkę. Kiedy jednak Greta zarobiła choćby kilka groszy dla siebie, wydawała je na kino albo na magazyny filmowe. Czego nie zarobiła, to wyżebrała: jeden z sąsiadów twierdzi, że Greta „była prawdziwą naciągaczką. W dniu wypłaty, kiedy mężczyźni wracali z pracy, stawała na ulicy i z uśmiechem wyciągała rękę”. Do tego w zamian za załatwianie sprawunków dla właścicielki pobliskiego kiosku z gazetami dostawała od niej kartki pocztowe z wizerunkami gwiazd teatralnych – jej ulubieńcem był czarujący gwiazdor szwedzkich programów rewiowych, Duńczyk Carl Brisson, który wiele lat później wystąpił na londyńskiej scenie jako hrabia Daniło w _Wesołej wdówce_, a potem zagrał jedną z głównych ról w _Człowieku z wyspy_ Alfreda Hitchcocka.
Oczywiście wiele dzieci marzy o karierze aktorskiej i wystawia przedstawienia dla rodziny i sąsiadów. Zdarzały się też takie przypadki jak Mary Pickford oraz siostry Dorothy i Lillian Gish, które występowały na scenie od wczesnych lat, by utrzymać rodzinę – Mary zaczęła karierę aktorską w wieku siedmiu lat, Lillian w wieku lat dziewięciu. Trudno sobie jednak wyobrazić jakąś inną ośmio- czy dziewięciolatkę tak zdeterminowaną, by chodzić wieczorami pieszo do odległego teatru i stać samotnie przez wiele godzin przed wejściem dla aktorów tylko po to, by móc rzucić okiem na wchodzące i wychodzące stamtąd gwiazdy. Czasem stała tam tak długo, aż jej ojciec, brat albo wujek David, z zawodu taksówkarz, zaczynali jej szukać, a potem przyprowadzali ją do domu, a te późne powroty bez wątpienia miały wpływ na jej nieustanne zmęczenie w szkole. Jednak po jakimś czasie poszczególni aktorzy zaczęli rozpoznawać dziewczynkę, a w woźnym z Södra Teatern wzbudziła taką sympatię, że pewnego wieczoru pozwolił jej wejść za kulisy. „Nareszcie miałam niezwykłą okazję, by zobaczyć aktorów wchodzących na scenę, i po raz pierwszy poczułam najwspanialszy dla każdego wielbiciela teatru zapach – mieszankę woni pudru do twarzy i zalatujących stęchlizną dekoracji oraz kulis. Żadnego innego zapachu na świecie nie będę uwielbiać tak bardzo, przenigdy!” Powoli wrastała w krajobraz tych teatrów – i biorąc pod uwagę jej urok, z pewnością była tam mile widziana.
Była zdeterminowana, by stać się nie tylko aktorką, ale i wielką gwiazdą. Tylko jak to osiągnąć? Nie miała pieniędzy, prawie żadnego wykształcenia ani znajomości. A mimo to jej się udało. Nic nie mogło jej powstrzymać, chociaż z determinacją szła u niej w parze niemal obezwładniająca nieśmiałość, zwłaszcza względem nieznajomych. Sama zresztą mówiła, że odczuwała ogromną potrzebę bycia sam na sam ze swoimi myślami i marzeniami. „Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze byłam smutna. Nie znosiłam tłumów i lubiłam siadać sama w kącie i rozmyślać. Nie przepadałam za zabawą. Czasami jeździłam na łyżwach i bawiłam się na śniegu, ale najbardziej ze wszystkiego lubiłam spędzanie czasu w samotności”. I właśnie na tym minęła jej większość długiego życia.
Przez tę emocjonalną niezależność stawiała przyjaźnie na ostrzu noża. I jeśli już się w nie angażowała, to tylko na swoich warunkach. Eva Blomgren była jedną z jej najbliższych koleżanek, Greta korespondowała z nią, kiedy Eva wyjechała na wieś na wakacje – było to wkrótce po śmierci ojca Grety i po jej konfirmacji (Gustafssonowie, tak jak większość Szwedów, byli luteranami). „Muszę ci wyznać jedną rzecz – pisała do Evy. – Jeśli ty i ja mamy się dalej przyjaźnić, musisz się trzymać z dala od moich koleżanek, tak jak ja trzymam się z dala od twoich. Jestem pewna, że nie podobałoby ci się, gdybyś mnie spotkała z twoją przyjaciółką, a ja bym nie zwracała na ciebie uwagi. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś widywała się z Alvą, ale zdałam sobie sprawę, że miałaś takie plany wobec wszystkich moich koleżanek. Evo, jestem z natury zuchwała i niecierpliwa i nie lubię, gdy ktoś postępuje tak jak ty . Jeśli czujesz się obrażona tym listem, nie musisz mi już odpisywać, lecz jeśli jest inaczej i jeśli obiecasz zachowywać się jak prawdziwa przyjaciółka, to twoja odpowiedź sprawi mi prawdziwą radość”. Swój następny list do Evy rozpoczyna: „No więc obiecujesz się poprawić. Wobec tego wszystko może być tak jak wcześniej, pod warunkiem, że nie dostarczysz mi znowu powodów do skargi”. Ta potrzeba, by zachowywać kontrolę w relacjach – z rodziną, znajomymi, kochankami – będzie jej towarzyszyć przez resztę życia, a odmienna więź łączyła ją jedynie z reżyserem, który ją „odkrył”, Mauritzem Stillerem.
Mimo tej drażliwości zewsząd słychać jednak głosy, jaka to była miła i uprzejma dziewczyna, jaka pogodna! A do tego zabawna! Mimi Pollak, jej przyjaciółka z czasów szkoły Królewskiego Teatru Dramatycznego i z lat późniejszych, mówiła, że Greta „zawsze była wesoła i w dobrym humorze, pełna radości i gotowa do psot”. O ile nie ogarniały jej ospałość i przygnębienie, tryskała energią. Pływała, jeździła na sankach. „Byłam okropnym dzieckiem! – twierdziła sama Garbo. – Płataliśmy różne psikusy, dzwoniliśmy do drzwi i zaraz uciekaliśmy . Ja byłam hersztem bandy. W ogóle nie zachowywałam się tak, jak przystało na dziewczynkę. Lubiłam też zabawę w kozła i miałam całą torbę własnych kulek do gry – była ze mnie prawdziwa chłopczyca”.
Pierwszą stałą pracę po śmierci ojca dostała jako _tvålflicka_, dziewczyna od namydlania: jej zadaniem było nakładanie na twarze klientów mydła do golenia. Pracowała w największym zakładzie golarskim w okolicy, należącym do Arthura Ekengrena, gdzie bardzo ją ceniono. Płacono jej siedem koron na tydzień (mniej więcej półtora dolara) i pieniądze te przekazywała matce, ale napiwki zachowywała dla siebie i często wydawała je na słodycze. (Informacje o czasach, kiedy Greta pracowała jako _tvålflicka_, zaczerpnąłem z jej biografii autorstwa Karen Swenson, najbardziej szczegółowej relacji opisującej życie Garbo przed wyjazdem do Stanów, jaka ukazała się w języku angielskim). Według właściciela zakładu Greta od razu stała się ulubienicą klientów: „Niektórzy specjalnie dzwonili i umawiali się na golenie, a potem, jeśli Grety nie było, wymyślali różne wymówki, żeby wizytę przełożyć”. Żartując z klientami, „napełniała to miejsce radością i życiem”.
Prezentacja kapeluszy w PUB
„Zadaniem dobrej _tvålflicka_ było coś więcej niż tylko nakładanie mydła na twarze studentów, marynarzy i biznesmenów – wyjaśnia Swenson. – Wcierając delikatnie pianę, masowała skórę i przygotowywała ją do golenia. To mogło być dla klienta przyjemne, a nawet zmysłowe doświadczenie i z pewnością nastolatka parająca się tym zajęciem była narażona na niewybredne zachowanie mężczyzn”. Mimo to jedna z osób pracujących z nią u Ekengrena wspominała, że Greta „ze wszystkiego wychodziła z twarzą i nigdy nie pozwalała mężczyznom posunąć się za daleko”.
Dziewczyna nie zamierzała jednak spędzić życia w zakładzie fryzjerskim. Zapragnęła przenieść się do lepszej (i lepiej płatnej) pracy, złożyła więc podanie do jednego z największych domów towarowych w Sztokholmie znanego pod nazwą PUB – od inicjałów właściciela Paula U. Bergströma. Przyjęto ją, rozpoczęła pracę 26 lipca 1920 roku, a wkrótce przeniesiono ją do działu modniarstwa. Miała zaledwie czternaście lat, ale twierdziła, że ma piętnaście, i wyglądała znacznie poważniej. Rozkwitająca uroda mogła jej pomóc w karierze. W liście do Evy pisała: „Potrafisz mnie sobie wyobrazić jako sprzedawczynię? Lecz nie martw się, nie zrezygnowałam z marzeń o teatrze. Jestem im tak samo wierna jak wcześniej”.
Kierowniczką działu mody damskiej była życzliwa kobieta o imieniu Magda Hellberg, która wspominała „pracownicę numer 195” jako „bardzo sumienną, spokojną osobę, zawsze przywiązującą wielką wagę do wyglądu”. Kiedy dyrektor sklepu poprosił pannę Hellberg, by zaproponowała kogoś do prezentowania kapeluszy w wiosennym katalogu, ta natychmiast odparła: „Panna Gustafsson nadaje się do tego idealnie. Zawsze wygląda schludnie, jest zadbana i ma taką miłą twarz”. (Możliwe, że to ostatni raz, kiedy ktoś określił twarz Garbo zaledwie jako „miłą”). Greta skwapliwie skorzystała z tej szansy. „Ciocia Hellberg może załatwić dla mnie wszystko! – wykrzyknęła. – Ja to mam szczęście!” Kobieta stwierdziła, że było to chyba najdłuższe zdanie, jakie usłyszała z jej ust.
Zdjęcia Grety prezentującej pięć różnych kapeluszy bardzo się spodobały i poproszono ją o pozowanie do następnego katalogu. W rezultacie zaczęła pracować jako modelka na pokazach w PUB, a potem także w innych sklepach. Kapitanowi Ragnarowi Ringowi, znanemu jako Lasse, który kręcił krótkie filmy i reklamy wyświetlane w kinach, polecił dziewczynę kierownik działu promocji. Wyraził się o niej: „bardzo dobrze sprawdziła się u nas w reklamach kapeluszy, może i tobie by się przydała”. Ring wybrał już osobę do prezentowania nakryć głowy, ale zatrudnił Gretę (za stawkę dziesięciu koron dziennie), by odegrała małą rólkę w reklamie. W kolejnej zagrała dziewczynę celowo ubraną w dziwaczny strój, który na nią nie pasuje i w którym wygląda groteskowo. Chciano usunąć z filmu tę komiczną scenę (a tym samym rolę Grety), lecz dostrzeżono, ile włożyła w nią serca. Gdy zaś na planie pojawił się producent i zobaczył ją w świetle reflektorów, przytrzymał się drzwi. „Ona jest tak piękna, że od samego patrzenia na nią boli mnie serce”.
Innym mężczyzną, który dostrzegł ją wtedy na planie, był całkiem młody, przystojny i bogaty przedsiębiorca, zdobywca medalu olimpijskiego w pływaniu i piłce wodnej, znany w mieście światowiec Max Gumpel. Zjawił się w sklepie, ponieważ jego siostrzeniec grał młodszego brata Grety, więc „oczywiście zaszedł do PUB zobaczyć, jak kręcą film”, jak napisał w swoich nieopublikowanych wspomnieniach.
Była cudowna. Zaproponowałem, by przyszła do mnie na kolację, a ona przyjęła zaproszenie. Pamiętam, że podano wtedy karczochy – jadła je po raz pierwszy w życiu. Potem spotykaliśmy się dosyć często i nie ukrywam, że miałem do niej słabość, do tego stopnia, że ofiarowałem jej mały złoty pierścionek z diamentowym oczkiem, ona zaś pochlebiała mi, twierdząc, że błyszczy jak brytyjskie klejnoty królewskie. Po kilku latach nasze drogi się rozeszły, ale pozostaliśmy przyjaciółmi. Minęło dziesięć lat, w tym czasie ożeniłem się i rozwiodłem. Do Szwecji przybyła znana gwiazda . Pewnego dnia w biurze odebrałem telefon i usłyszałem kobiecy głos, który zapytał mnie, czy miałbym ochotę zjeść kolację z dawną przyjaciółką. Kobieta była tajemnicza, ale wreszcie wyznała mi, kim jest. Podszedłem do tego ostrożnie, myślałem, że może ktoś sobie ze mnie w ten sposób żartuje. W każdym razie poprosiłem ją, by założyła wieczorową suknię i przyjechała do mnie na kolację. Kiedy oznajmiła, że nie ma takiej sukni, powiedziałem jej, żeby wystroiła się najpiękniej, jak może. Przyjechała – i to rzeczywiście była ona. Z biżuterii miała na sobie tylko tamten mały pierścionek z diamencikiem.
Ich przyjaźń trwała aż do śmierci Gumpla w 1965 roku. W międzyczasie robił dla niej wiele rzeczy – udostępniał jej swoją willę, oprowadzał po mieście, doradzał jej w sprawach inwestycji w nieruchomości, podobno nawet współpracował z nią w czasie wojny przy przekazywaniu aliantom informacji na temat szwedzkich przemysłowców sympatyzujących z nazistami – ona zaś zaprzyjaźniła się z jego rodziną. Prawie na pewno był jej pierwszym kochankiem. Kiedy się poznali, Greta miała zaledwie piętnaście lat – Max trzydzieści – ale wyglądała poważniej i twierdziła, że jest starsza, a on zapewne nie miał pojęcia, jaka była prawda. Poza tym w Szwecji prawo dopuszczało współżycie seksualne od piętnastego roku życia – tak samo zresztą jak teraz. Według jej przyjaciółki Very Schmiterlöw Max był „pierwszą wielką miłością Grety”, twierdziła nawet, że była mowa o zaręczynach, o czym miał świadczyć pierścionek z diamentem. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Jedno jest pewne: za każdym razem, kiedy Garbo przyjeżdżała do Sztokholmu, ona i Max sporo grywali w tenisa.
Jako młoda dziewczyna z pewnością była zorientowana w kwestiach damsko-męskich – miejscowi chłopcy bardzo ją lubili, a potrafiła oczarować także starszych mężczyzn, którym nakładała pianę na twarz w zakładzie golarskim. Z relacji Evy Blomgren wiadomo, że Greta co wieczór, kiedy wracała z pracy w domu towarowym, celowo wybierała trasę obok pałacu królewskiego. „Może któryś z książąt mnie zauważy” – mówiła.
W filmie reklamowym PUB
Pod koniec lat dwudziestych PUB udzielił jej tygodniowego bezpłatnego urlopu, by mogła wystąpić jako statystka w prawdziwym filmie pod tytułem _En lyckoriddare_. Zagrała w nim również Alva – siostry od dawna poszukiwały tego rodzaju pracy i wreszcie zostały obsadzone w roli służących we frywolnej scenie w tawernie. Młody aktor, który wystąpił w sekwencji tańca, twierdził, że wybrał Gretę na partnerkę, ponieważ pociągały go „jej miękkie, okrągłe kształty”, a o samym tańcu mówił tak: „Zafascynowały mnie gęste, długie, podkręcone rzęsy okalające najbardziej niezwykłe oczy, jakie w życiu widziałem – iskrzące, szaroniebieskie, które błyszczały jak światło księżyca odbijające się w błękitnym jeziorze. A kiedy spojrzała na mnie, powiedziała: »Bycie gwiazdą musi być wspaniałe«”. Ten młody aktor z doskonałą pamięcią nie został wymieniony w napisach, podobnie jak Greta i Alva. Potem Lasse Ring zatrudnił Gretę w kolejnym filmie reklamowym – gra tam młodą dziewczynę napychającą się ptysiami w restauracji na dachu budynku.
Kiedy Ring zaproponował jej rolę w swoim pełnometrażowym filmie (_En vikingafilm_), PUB odmówił jej urlopu. Gdy więc pojawiła się kolejna szansa – możliwość zagrania w komedii reżyserowanej przez znanego aktora Erika Petschlera, z nim samym w roli głównej – a jej podanie o urlop bezpłatny ponownie odrzucono, Greta się zbuntowała. „Panna Gustafsson pomimo swojego młodego wieku jest jedną z najlepszych sprzedawczyń w moim sklepie” – tak odmowę uzasadnił sam Bergström. „Chciał, żeby siedziała za ladą, gdzie jej miejsce” – stwierdziła Karen Swenson. Greta odeszła z pracy – swojej ostatniej poza branżą filmową, jak się potem okazało – przy pełnej aprobacie matki. Oficjalny powód rezygnacji? „By zagrać w filmie”.
_Petter włóczęga_ to komedia slapstickowa próbująca naśladować styl Macka Sennetta, w filmie znalazły się więc obowiązkowe poślizgnięcia, sceny pościgu oraz swawolne kąpiące się dziewczęta, a Greta, dosyć kształtna, najbardziej spośród nich rzucała się w oczy. (Petschler nie mógł wiedzieć, że była wielbicielką Mabel Normand i Fatty’ego Arbuckle’a, gwiazd znanych z filmów Sennetta). Film wyprodukowano przy bardzo ograniczonych środkach, ale ku zaskoczeniu Petschlera Greta okazała się mieć wrodzony talent komiczny – coś, czego Hollywood nie dostrzegało w niej do momentu powstania _Ninoczki_ siedemnaście lat później. Ten przyzwoicie nakręcony, choć pozbawiony polotu, film nie spotkał się z entuzjastycznym odbiorem, ale paru krytyków zauważyło Gretę: „Panna Gustafson1 miała wątpliwą przyjemność zagrać kąpiącą się dziewczynę w filmie Erika A. Petschlera, więc trudno nam wyrokować o jej zdolnościach. Mamy jednak nadzieję, że nadarzy się jeszcze okazja, by o niej wspomnieć”.
Greta znalazła się więc bez źródła dochodu i chociaż brała udział w castingach, nic z tego nie wychodziło. Co teraz? Miała wrócić do codziennej rutynowej pracy? Petschler chciał jej pomóc i twierdził potem, że to właśnie on pewnego dnia w czasie obiadu zachęcił ją, by postarała się o stypendium w szkole Królewskiego Teatru Dramatycznego – w końcu to scena ją pociągała, nie filmy. Zachęcali ją do tego również aktorzy (w tym jej idol, Carl Brisson), których poznała i oczarowała w czasach, kiedy wyczekiwała na nich pod teatrem.
Tak się złożyło, że Petschler przyjaźnił się z Fransem Enwallem, dawnym dyrektorem tej szkoły, i przedstawił mu Gretę. Jak sama twierdziła, powiedziała wtedy Enwallowi, że musi zostać aktorką, i zapytała go, jak to osiągnąć. Zaimponowała mu, więc zgodził się przygotować ją do egzaminu, na którym panowała duża konkurencja, a gdy się rozchorował, jego córka, aktorka Signe Enwall, przejęła pałeczkę. „Była niezwykle skrępowana – wspominała Gretę – ale też ogromnie zdeterminowana, dzięki czemu chłonęła wszystkie wskazówki. Nie miało znaczenia, że jej wiedza na temat teatru nie była szeroka. Tym, co naprawdę liczy się u aktorki, jest umiejętność wyczucia i rozumienia . Pod tym względem Greta Gustafsson miała niezwykły talent”.
W ciągu trzech dni czekały ją trzy przesłuchania, do których startowało około siedemdziesięciu kandydatów, każdy musiał przygotować fragmenty trzech sztuk. Enwallowie i Greta zdecydowali się na scenę z _Dunungen_ Selmy Lagerlöf, z _Madame Sans-Gêne_ Victoriena Sardou i słynną mowę Ellidy z _Kobiety morskiej_: „dręczy mnie tęsknota za morzem”2. Późnym popołudniem każdego dnia przesłuchań wywieszano przed teatrem listę tych, którzy przeszli je pomyślnie. Mieli przyjąć tylko siedmioro kandydatów. (Jak wiele innych wydarzeń z życia Garbo, to również występuje w sprzecznych relacjach, według jednej z nich wszystkie trzy przesłuchania odbywały się tego samego dnia).
W _Petterze włóczędze_
Według wspomnień samej Garbo była tak zdenerwowana pierwszym przesłuchaniem, że przekonała swojego brata Svena, by wziął wolne w piekarni i poszedł z nią na egzamin. „W komisji zasiadało jakieś dwadzieścia osób – dziennikarze, krytycy, ludzie teatru i nauczyciele aktorstwa. Siedzieli przed nami, w pierwszym rzędzie. jedyne, co byłam w stanie zobaczyć, to czarna dziura, zionąca otchłań… Czułam, że jestem skazana na porażkę. Byłam taka nieśmiała! Nigdy nie próbowałam grać. Bałam się, że zemdleję. Wreszcie przyszła kolej na mnie. Weszłam na scenę i wyrecytowałam swój fragment jak w transie. Po wszystkim zasłabłam za kulisami, a potem po prostu wybiegłam. Zapomniałam się nawet pożegnać”.
Pomyślnie przeszła pierwsze przesłuchanie. A potem drugie. I trzecie. „O Boże, byłam taka szczęśliwa! – wspomina. – Myślałam, że umrę ze szczęścia! Rany, nawet teraz ledwo mogę oddychać, kiedy o tym pomyślę”. Trzy tygodnie później rozpoczęły się zajęcia. Dokładnie 8 września 1922 roku – w jej siedemnaste urodziny. Miała wtedy na palcu mały pierścionek z diamentem, który podarował jej Max Gumpel.
Nauka w szkole Królewskiego Teatru Dramatycznego była bezpłatna, ale studentom nie wolno było pracować. Dla większości z nich, pochodzących z mniej lub bardziej zamożnych środowisk, nie stanowiło to problemu. Greta miała do dyspozycji jedynie stypendium w wysokości pięćdziesięciu koron (około dziesięciu dolarów) na miesiąc, które przyznawano studentom pierwszego roku. Dawała sobie radę dzięki pomocy finansowej od Alvy i Svena oraz dzięki różnym wyrzeczeniom: do szkoły chodziła na piechotę – mniej więcej trzy kilometry – by zaoszczędzić na dojazdach, a na obiad często wraz z Mimi Pollak kupowały na spółkę jedno najtańsze danie.
Zajęcia były bardzo wymagające: emisja głosu, ruch sceniczny, dykcja, szermierka, nauka makijażu, rytmika, literatura. Szkoła nauczała według systemu Delsarte’a i Dalcroze’a, który „naukowo” rozpracował aktorskie ruchy i gesty. Na kilku zachowanych stronach notatek Grety z wykładów można przeczytać: „Głowa pochylona oznacza łagodne ustępstwo protekcjonalną postawę. Trzymana prosto wewnętrzny spokój. Odrzucenie głowy – gwałtowne uczucie, na przykład miłość”. Barry Paris w swojej znakomitej biografii zauważył, że „Garbo w niemych filmach często wykorzystuje ten system symboliki gestów”3. Studenci występowali na mniejszych scenach. „Wszyscy byli zgodni, że Greta miała prześliczną twarz i była niezwykle czarującą Hermioną w _Opowieści zimowej_” – była to dla niej pierwsza i zarazem ostatnia zawodowa styczność z Shakespeare’em. Poza tym studenci statystowali albo dostawali epizodyczne rólki w sztukach wystawianych przez Królewski Teatr Dramatyczny, za co płacono im trzy korony. Oczekiwano też, że będą jak najczęściej przychodzić na spektakle, co nie przedstawiało żadnej trudności dla mającej obsesję na punkcie teatru Grety.
Po raz pierwszy w życiu Greta była częścią grupy o podobnych upodobaniach, otoczona młodymi ludzi przepełnionymi pasją, którzy po całym dniu nauki (od dziewiątej do siedemnastej) spędzali wspólnie jeszcze długie godziny na śmiechu i rozmowach. Do grona jej najbliższych przyjaciół należeli: Mimi Pollak, dwa lata starsza, drobna, wykształcona i energiczna; Vera Schmiterlöw, która również miała trudniejszy start, za to później stała się gwiazdą niemieckich filmów; oraz charyzmatyczny Alf Sjöberg, przyszły znakomity reżyser – przez dziesięciolecia zarządzał szkołą Królewskiego Teatru Dramatycznego i był twórcą obsypanych nagrodami filmów, takich jak _Skandal_ i _Panna Julia_. Alf wspominał wspaniałe czasy, kiedy on, Mimi i reszta spędzali wspólnie czas na „dyskusjach, paleniu papierosów i kłótniach”. Ale Greta czasami siedziała „z boku, zamknięta w swoim androginicznym milczeniu . Patrzyłem na nią, nieobecną duchem i jakby ponad tymi wszystkimi sporami, i zastanawiałem się, kim tak naprawdę jest?”. Nils Asther, który później grał z Gretą w dwóch filmach wytwórni MGM (i z Barbarą Stanwyck w _Gorzkiej herbacie generała Yen_), wspominał, że zawsze była nieśmiała.
Nieśmiałość wynikała częściowo z dojmującego wstydu spowodowanego brakiem wykształcenia – jako jedyna spośród swoich znajomych nie ukończyła szkoły średniej. Szwedzki aktor Fritiof Billquist, autor jednej z jej pierwszych biografii, przytacza czytelnikom (i wszystkim późniejszym biografom) opowieść jednej z wykładowczyń aktorki, która zauważyła jej skrępowanie przy innych. Kiedy raz poprosiła Gretę, by przeczytała ustęp z _Marii Stuart_ Schillera, ta wyszeptała do Mimi z przerażeniem: „Kim była Maria Stuart? Czy żyła naprawdę?”. Gdy profesor literatury zapytał ją, kiedy urodził się August Strindberg, Greta odpowiedziała: „W zimie”. „W zimie?” – wykrzyknął. „Tak, wydaje mi się, że była to zima” – mógł być to zarówno przykład jej ironicznego poczucia humoru, jak i próba ukrycia niewiedzy. W każdym razie jej słowa: „wydaje mi się, że była to zima”, zaczęły krążyć po szkole jako anegdota.
Greta, Mimi Pollak i Vera Schmiterlöw
W czasie tych pierwszych miesięcy w szkole Greta wyróżniała się spośród innych urodą, determinacją, miłym usposobieniem i skłonnością do zabawy. („Potrafiła zarówno tryskać energią, jak i rzucać kąśliwe dowcipy. Doceniała żarty innych i kwitowała je swoim charakterystycznym gardłowym, nieco zdławionym śmiechem”). A także ospałością: wiecznie spóźniała się na zajęcia. Tę swoją cechę opisała w najobszerniejszym wywiadzie, jakiego udzieliła w Hollywood. Posługując się swoim studenckim pseudonimem „Gurra”, wspominała to tak: „Inne studentki były czarujące, takie urocze dziewczyny, które zawsze przychodziły na czas. A wtedy zjawiała się Gurra, jak zwykle spóźniona. Stawałam w drzwiach i mówiłam: »Doszły mnie plotki, że szkoła wciąż tu stoi. Ale jestem taka zmęczona. Gurra jest strasznie zmęczona«. I nikt nie komentował tego ani słowem”.
W grudniu 1922 roku w Sztokholmie odbyła się premiera _Pettera włóczęgi_, na którą Greta udała się z Mimi i Alfem. „Film był poniżej wszelkiej krytyki – wspominał to Alf. – Nigdy nie widziałem czegoś tak koszmarnego. Wyciągnęliśmy ją z widowni, zanim zapaliły się światła. Po wyjściu z kina kazaliśmy jej obiecać, że będzie się trzymać z dala od filmów. Było oczywiste, że nie ma nawet krztyny talentu w tym kierunku”.
Najznakomitszy szwedzki reżyser Mauritz Stiller miał na ten temat inne zdanie. Obserwował Gretę w szkole Królewskiego Teatru Dramatycznego i na scenie teatralnej, a wcześniej rekomendował mu ją Petschler. Mocno zapadła mu w pamięć. Wiosną 1923 roku poprosił dyrektora teatru, by polecił mu dwie młode, niedoświadczone studentki do sporych ról w kręconej przez niego pełnometrażówce. Film pod tytułem _Gdy zmysły grają_ miał być czterogodzinną epicką ekranizacją znanej powieści _Gösta Berling_, która wyszła spod pióra noblistki Selmy Lagerlöf i której popularność w Skandynawii można porównać z popularnością _Przeminęło z wiatrem_ w Stanach Zjednoczonych. W założeniu miało być to dzieło ambitne, a do tego najdroższa szwedzka produkcja.
Studentkami poleconymi Stillerowi były piękna Mona Mårtenson i Greta Gustafsson.
1 Pisownię jej nazwiska ciągle zmieniano. Dla zachowania spójności będę się trzymać wersji z jednym „f” i dwoma „s” (przyp. aut.).
2 H. Ibsen, _Kobieta morska_ _Wybór dramatów_, tłum. W. Marrené, Warszawa 1899, s. 458 (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumaczki).
3 B. Paris, _Garbo._ _Abdykacja królowej_, tłum. M. Mazan, Warszawa 2007, s. 46.