- W empik go
Gargantua i Pantagruel - ebook
Gargantua i Pantagruel - ebook
Życie Gargantui i Pantagruela jest zbiorem powieści napisanych w XVI wieku przez François Rabelais, który opowiada o przygodach dwóch gigantów, Gargantui i Pantagruela. Tekst jest napisany zabawnie, ekstrawagancko i satyrycznie i zawiera wiele rubasznego humoru, wulgaryzmów i przekleństw. Cenzorzy Collège de la Sorbonne piętnowali ten utwór jako obsceniczny, a w społecznym klimacie narastającego ucisku religijnego w okresie poprzedzającym francuskie wojny religijne, traktowano go z podejrzliwością, zaś współcześni go unikali. Rabelais studiował starożytną grekę i zastosował ją w wymyślaniu setek nowych słów w tekście, z których część stała się częścią języka francuskiego. Gra słów i budzący grozę humor obfitują w jego utworach. (za Wikipedią).
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-538-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opilce bardzo dostojne i wy, wielce znamienite przymiotniki (wam bowiem, a nie inszym poświęcone są pisma moje), słuchajcie! Owóż w dialogu Platona zamianowanym Uczta, Alcybiades, sławiąc swego nauczyciela Sokratesa, bez sprzeczki książęcia filozofów, wśród innych słów powiada o nim, iż był podobny sylenom. Syleny były to niegdy małe puzderka, takie jak widzimy dzisiaj w kramach aptekarzów, pomalowane z wierzchu w ucieszne a trefne figurki, jako to harpie, satyry, gąski, zające rogate, osiodłane kaczki, kozły latające, jelenie srokate i inne takie malowidła przedstawione uciesznie, aby ludzisków pobudzić do śmiechu, jako był zwykł Sylen, nauczyciel dobrego Bachusa: zasię we wnętrzu zamykano tam zmyślne lekarstwa, jako to balsamy, ambry, amomon, muszkat, zywety, szlachetne kamienie i insze kosztowne rzeczy. Takim ów Alcybiades mienił być Sokrata; ile że patrząc nań z wierzchu i sądząc z zewnętrznego kształtu, nie dalibyście zań ani łupiny z cebuli, tak był szpetny z członków i pocieszny z postawy: nos szpiczasty, spojrzenie jakoby u byka, oblicze, rzekłbyś, głupka, grubaśny w obyczajach, niechlujny w odzieży, ubogi w dostatki, niefortunny u płci białej, niezdatny do publicznych urzędów; zawżdy pośmiechujący się, zawżdy przepijający do każdego pełną miarką, zawżdy wykręcający się sianem, zawżdy tający swoje boskie rozumienie. Ale otwarłszy one puzdro, naleźlibyście wewnątrz niebiański i nieopłacony specyfik, pojęcie więcej niż ludzkie, przedziwną cnotę, nieomylną pewność, niepojętą wzgardę wszystkiego tego, dla czego ludzie tyle czuwają, biegają, pracują, żeglują a borykają się.
Ku czemu, wedle waszego mniemania, mierzy owa przegrywka i ono wymacywanie? Ku temu, iż wy, moi mili uczniowie i niektóre inne pomyleńce, czytając ucieszne nadpisy niektórych ksiąg naszego wymysłu, jako to Gargantua, Pantagruel, Trąbiflasza, Dostojeństwo rozporka, O grochu ze słoniną cum commento, sądzicie nazbyt łacno, iż wewnątrz rzecz stoi jeno o błaznowaniach, figielkach i łgarstwach uciesznych: ile że zewnętrzne godło (to jest tytuł), bez inszego pogłębiania wykłada się zazwyczaj ku śmiechowi a trefności. Wszelako nie przystoi z taką letkością oceniać dzieło człowiecze: toć sami powiadacie, że habit nie czyni jeszcze mnicha, i ten lub ów, chocia odziany mniszym kapturem, może być wnętrznie bardzo daleki od mnichostwa; toż inny może mieć na grzbiecie hiszpański płaszczyk, zasię co do swego męstwa, zgoła nie z Hiszpanii się wiedzie. Owo dlaczego trzeba otworzyć tę księgę i pilnie zważyć, co w niej jest wywiedzione. Wówczas poznacie, że kordiał zawarty wewnątrz cale inszej jest wartości niż to, co zwiastowało puzdro: to znaczy, iż roztrząsane materie nie są tak bardzo płoche, ile to sam nadpis obiecywał.
A przypuściwszy nawet, iż w dosłownym rozumieniu, najdziecie tu dość materii cale uciesznych i dobrze wiernych swojemu nadpisowi, to i wówczas nie należy dać się temu omamić, jakoby śpiewom syrenim; jeno w wyższym rozumieniu wykładać sobie to, co zrazu zdawałoby się rzeczone z pustej jeno wesołości. Zdarzyło się wam kiedy odkorkowywać jaką butelczynę? Prosit! Owo przywiedźcie sobie na pamięć zachowanie wasze przy tej czynności. A widzieliście kiedy psa, gdy mu popadnie na drodze w łapy kość ze szpikiem? Oto, jak powiada Platon w księdze II de Rep., zwierzę najbardziej filozoficzne pod słońcem. Jeśliście widzieli, mogliście zauważyć, z jakim nabożeństwem on ją obchodzi, jak czujnie jej strzeże, jak chciwie dzierży, jak bacznie ją napoczyna, jak chytrze kruszy i jak pilnie wysysa. Co każe mu tak czynić? Jaką nadzieję żywi w tej pilnej pracy? Co mniema osiągnąć? Nic, jeno trochę szpiku: prawda, że ta trocha rozkoszniejsza tu jest niż wiele w innych rzeczach, jako że szpik jest to pożywienie najdoskonalej ze wszystkich wypracowane przez naturę, o czym powiada Galenus, III, Facult. nat. i XI, de Usu partium.
Za przykładem tego zwierza przystoi wam owa roztropność, abyście umieli węszyć, czuć i oceniać owe piękne księgi, suto kraszone omastą, niewinne a zwinne, celne a strzelne. Później zasię przez pilne wgłębianie się a baczne rozmyślanie uda się wam skruszyć kość a wyssać posilny szpik, czyli to, co rozumiem przez one pitagorejskie symbole, w nadziei iż jesteście dość bystrzy a sposobni do takiego czytania: wówczas cale inny smak w nim najdziecie i bardziej wysoką wiedzę, która wam objawi co nieco o bardzo wysokich sakramentach i przeraźliwych misteriach, tak co się tyczy naszej religii, jak również polityki i życia społecznego.
Czy wy naprawdę sumiennie mniemacie, iż kiedykolwiek Homer, pisząc Iliadę i Odyseję, miał na myśli owe alegorie, w jakie go ustroili Plutarch, Heraklides poncki, Eustatius, Phornutus, i to co z nich ukradł Policjan? Jeżeli tak mniemacie, nie zbliżacie się ani rękami ani nogami do mego mniemania; ja bowiem sądzę, iż tak samo nie śniło się o nich Homerowi, jak Owidiuszowi w jego Metamorfozach nie śniło się o tajemnicach Ewangelii, co niejaki brat Obżora, szczery liżypółmisek, wysilał się dowieść, skoro zdarzyło mu się spotkać tak głupich jak on sam, niby (powiada przysłowie) pokrywę godną garnka.
Jeżeli w to nie wierzycie, dla jakiej przyczyny nie mielibyście uczynić tak samo z tymi uciesznymi i nowymi kroniczkami, mimo iż, dyktując je, nie więcej myślałem o tym niż wy, którzy oto popijacie nie gorzej ode mnie. Na układanie bowiem tej wspaniałej książki nie więcej obróciłem czasu, ani też nie inny, jak tylko ten, który był przeznaczony ku pokrzepieniu ciała, to znaczy kreśliłem je, pijąc a jedząc. Owo też jest to właściwa pora do spisywania owych wysokich materiów a głębokich nauk, jako to dobrze umiał czynić Homer, zwierciadło wszystkich uczonych w piśmie, i Eneasz, ojciec poetów łacińskich, o czym zaświadcza i Horacy, mimo iż jakiś ciemięga powiedział, że pieśni jego więcej trącą winem niż oliwą.
Toż samo powiada pewien mądrala o moich księgach; wszelako us…ać się na niego. Ha! o ileż zapach wina więcej jest luby, śmiejący, kuszący, o ileż bardziej niebiański a rozkoszny niż zapach oliwy! I tyleż będę szukał w tym chluby, aby mówiono o mnie, iż więcej wydaję na wino niż na oliwę, ile jej doznawał Demostenes, kiedy mówiono o nim, iż więcej wydaje na oliwę niż na wino. Co do mnie, znajduję w tym jeno cześć i chlubę, kiedy o mnie powiadają, iż jestem tęgim bibułą i dobrym kompanem: z tego też tytułu jestem mile widziany w zacnej kompanii Pantagruelistów. Demostenowi zarzucał jakiś zrzęda, iż jego mowy trącą jakoby zgrzebnym płótnem plugawego a brudnego wózka na oliwki. Dlatego wykładajcie wszystkie moje słowa i uczynki jak najdoskonalej, miejcie w estymie ową serowatą mózgownicę która was pasie tymi pięknymi koszałkami-opałkami i ile tylko sił starczy, dzierżcie mnie i siebie w nieustannej pogodzie a wesołości.
Owo tedy radujcie się, mili barankowie, i wesoło czytajcie resztę, z uciechą dla ciała, a pożytkiem dla lędźwi. Hoc, hoc, mili kmoterkowie, a żeby wam w gardle nie zaschło. Kto z brzegu, niech przepije do mnie, a ja puszczę dzbanuszek w kolej jak przystało.I. O genealogii i starożytności rodu Gargantui.
Ku poznaniu genealogii i starożytności rodu, który wydał nam Gargantuę, odsyłam was do wielkiej kroniki pantagrueliańskiej. Z niej dowiecie się obszerniej, w jaki sposób olbrzymy zrodziły się na tej ziemi i jako z tych w linii prostej począł się Gargantua, ojciec Pantagruela. Owo niechaj was nie mierzi, iż na razie pominę te sprawy, mimo iż rzecz jest taka, że im szerzej by ją rozprowadzić, tym więcej udałaby się Waszym Wielmożnościom, jako zaświadcza autorytet Platona, in Philebo et Gorgias, i Flakka, który powiada, iż niektóre gawędy (a ta jest niewątpliwie w ich rzędzie) tym bardziej są ucieszne, im częściej się je powtarza.
Dałby Bóg, aby każdy znał tak pewnie swą genealogię od arki Noego aż do naszych czasów! Tak rozumiem, iż wielu jest dziś na ziemi cesarzów, królów, diuków, książąt i papieży, którzy wiodą się od niejakich bosiaków i chamów. Jako znów na odwrót wielu jest dziś dziadami w przytułkach, w nędzy i plugastwie, którzy poczęli się ze krwi i z rodu wielkich królów i cesarzów; zważywszy zadziwiające przeobrażenie królestw i mocarstw:
Asyryjskiego w Medyjskie, Medyjskiego w Perskie, Perskiego w Macedońskie, Macedońskiego w Rzymskie, Rzymskiego w Greckie, Greckiego we Francuskie.
Aby zaś wam dać wyobrażenie o mnie, który tu mówię, to mniemam, iż pochodzę od jakiego bogatego króla albo książęcia dawnych czasów. Nie zdarzyło się wam pewnie spotkać człowieka, który by większą ode mnie miał ochotę zostać królem albo bogaczem: żyć sobie suto, nie pracować, nie kłopotać się i dobrze opatrywać swoje przyjacioły i wszelkie godne a uczone ludzie. Ale tym się pocieszam, że na tamtym świecie otrzymam to wszystko, ba nawet więcej niżbym obecnie śmiał pragnąć. Zaczem i wy taką albo i lepszą nadzieją krzepcie się w niedoli i pijcie smacznie, jeżeli macie co.
Wracając do materii, powiadam wam, iż, dzięki szczególnej łasce niebios, zachowała się nam genealogia starożytnego rodu Gargantui, bardziej zupełna niż jakakolwiek inna, z wyjątkiem Mesjaszowej, o której nie mówię, jako iż mi to nie przystoi; toteż diabły (to jest świętoszki i okapturzone łby) sprzeciwiają się temu. A znalazł ją niejaki Jan Odo, na swej łące wpodle Galeńskiego wzgórza, poniżej Oliwy, idąc ku Narsaj. Tam, gdy kazał kopać rowy, trafił rydel kopiących na wielki sarkofag z brązu, długi bez miary: tak, iż nie znaleźli jego końca, szedł bowiem daleko aż poza śluzy Wieny. Skoro go otworzyli, wówczas, w pewnym miejscu, w którym był wyryty i wyobrażony kubek, dokoła zaś niego wypisane było etruskimi głoskami: Hic bibitur, znaleźli dziewięć flaszek w takim porządku, w jakim ustawia się kręgle w Gaskonii. Ta, która była w środku, mieściła dużą, tłustą, pękatą, omszoną, zmurszałą książeczkę, silniej, ale nie wdzięczniej woniejącą niż róże.
W tej znaleziono rzeczony rodowód, wypisany kursywą, kaligraficznym pismem, nie na papierze, nie na pergaminie, nie na wosku, ale na korze wiązu. Tak wszelako litery były zużyte od starości, iż ledwie można było rozpoznać trzy obok siebie w rządku.
Zaczem przywołano tam i mnie (chocia tak niegodnego); i zużywszy wielki zapas szkieł, posługując się sztuką, za pomocą której da się czytać niewidoczne litery, o czym poucza Arystoteles, wyłożyłem je, jak to ujrzycie, pantagruelizując po trosze, to znaczy przepijając do smaku i czytając o niesłychanych czynach Pantagruela. Na końcu książeczki znajdował się traktacik, zaintytułowany Fidrygałki faszerowane. Szczury i mole albo (abym zaś nie skłamał) inne złośliwe bestie, nadżarły sam początek: resztę zamieściłem poniżej, przez cześć dla starożytności.II. Fidrygałki faszerowane, znalezione w starożytnej budowli.
= się gdy Cymbrów pogromca na leże
: : był powietrzem (przed rosą z obawy)
= : ! go przybyciem napełniono dzieże
Świeżutkim masłem kapiącym do strawy;
= órem gdy macierz jego się zmazała,
Zakrzykła głośno: «Przez litość, chwytajcie,
Bo broda jego spaćkana już cała,
Albo przynajmniej drabinkę mu dajcie».
Jedni mówili, że pantofel jego
Lizać to lepsze niż odpusty wszelkie;
Wszelako przyszedł srogie nicdobrego,
Z jamy, gdzie łowi się płotki niewielkie,
I rzekł: «Panowie, to nie figle płoche:
Węgorz tu siedzi, ot, ukryty na dnie,
Tam my, w tej jamie pogrzebawszy trochę,
Wielką tyjarę odnajdziemy snadnie».
Kiedy chciał zwołać kapitułę godną,
Rogi zjawiły się jeno cielęce.
«Pod mitrą (prawił) tak mi w głowę chłodno,
Że mózg mi cierpnie w nieustannej męce».
Tedy go rzepy wonią okadzano
I rad się trzymał blisko przy kominie,
Byleby rychło nową szkapę dano
Tylu biedakom, co dręczą się ninie.
Dziurą straszyli świętego Patryka
I Gibraltarem, i innymi dziury:
Gdybyż im mogła zabliźnić się grdyka
I kaszlu wiecznej popuścić tortury;
Wszystkim to bowiem szpetnym się wydało
Patrzeć, jak ciągle jeden z drugim ziewa:
Zamknąć im gębę, by na chwilę małą,
Bodaj na przemian, to z prawa, to z lewa!
Pod koniec zgody skubnął dobrze kruka
Herkules, który z Libii przybył w gości.
«Co? rzecze Minos, beze mnie ta sztuka?
Wszystkich wzywają, oprócz mojej Mości:
A potem życzą, abym własnym znojem
Znosił im ostryg i żabek na strawę!
Niechże mnie diabli, jeśli w życiu swojem
Wmieszam się w oną jarmarczną zabawę».
Aby ich zgasić, kuternoga pewny
Przybył z pieniaczem przenajświętszym w łapie,
Przesiewacz, rodu Cyklopiego krewny,
W pył ich obrócił. Każdy w nos się drapie:
Mało to pólko daje heretyków,
Których nie zmełłyby młyńskie kamienie;
Biegnijcie wszyscy wśród gromkich okrzyków,
Z wojenną wrzawą zetrzeć to nasienie.
Niedługo potem ptak Jowisza możny
Myślał z obozem Złego wejść w przymierze;
Lecz widząc groźne oblicza, ostrożny,
Zląkł się, że z władztwa naród go obierze,
I wolał raczej empirejskie płomię
Usunąć z kramu, gdzie sprzedają śledzie,
Niźli dozwolić, by w nieszczęść ogromie,
Przez Massoretów znalazło się w biedzie.
Układ zawarto w świetle błysków miecza,
Wbrew woli Ate z jej piszczelą suchą,
Pentezylei wbrew, dolo człowiecza!
Na stare lata kupczącej rzeżuchą.
Każdy jej krzyczał: «Ty czerepie stary,
Tobież przystało skomleć, wiedźmo podła,
Samaś je zdarła, te rzymskie sztandary,
Co pergaminy stroiły w swe godła».
Gdyby nie Juno, co pod niebios kręgiem
Ze swoim księciem pykała fajeczkę,
Wyszłaby z próby tej z niejednym cięgiem
I opłakałaby gorzko tę sprzeczkę.
Stanęło na tym, że przy owej chrapce
Dwa Prozerpiny jajka jej przypadną,
Jeśli zaś znowu znajdzie się w pułapce,
Do góry cierpień przywiążą ją snadno.
W siedmiu miesiącach mniej dwadzieścia dwoje,
Ten, który niegdyś zniszczył Kartaginę,
Wmieszał się, czyniąc znaczne niepokoje,
Dopominając się o swą dziedzinę;
Lub też by działy słuszne uczyniono
Wedle praw, które Bóg szanować każe,
Tym zaś co breve uzyskali ono
Nieco polewki w gęby nalać wraże.
Ale rok przyjdzie jako łuk turecki,
Co ma pięć wrzecion i trzy dna od faski,
Rok, iż grzbiet króla w sposób zbyt zdradziecki
Dozna zapłaty za niewczesne łaski.
O hańbo! zali słodki uśmiech zdrady
Gronostajowych ogonów dosięże?
Stójcie! nikt niechaj nie idzie w te ślady;
Raczej się schronić między śliskie węże.
Gdy ten rok minie, ów który jest, będzie
Władał spokojnie z druhami pospołu:
Kłótni i swarów stępią się krawędzie.
Dobra chęć zbożnie zagości u stołu;
Pomoc, co niegdyś była przyrzeczona
Przez wróżby niebios, wnet ciałem się stanie,
I cna stadniny królewskiej korona
Z tryumfem ruszy w monarszym rydwanie.
I będzie czas ten trwać wszelakiej próby,
Póki Mars raczy kroczyć w swoim torze;
A potem przyjdzie On, nad insze luby,
Rozkoszny, piękny, w śmiejącym humorze.
Hej, krzepcie serca! na biesiadę oto,
Wierne me druhy! niejeden nieżywy
Na ziem nie wróciłby za wszystko złoto,
Tak kląć czas przeszły będziem nieszczęśliwy.
Na koniec, dzieła woskowe odlanie
Damy pomieścić w samym sercu dzwona;
Nie będzie więcej krzyków: Panie! Panie!
Ni kotłów buchać para rozpalona.
Hej, gdzie jest ręka, co do miecza skora!
Do diaska wszystkie mózgowcze majaki!
Ach, gdybyż można w głąb wielkiego wora
Związać kram cały szalbierstw lada jaki!III. Jako Gargantua jedenaście miesięcy pozostawał w żywocie matki.
Tęgospust był to w swoim czasie zdrowy kpiarz, zaglądający do dzbana tak chętnie jak mało kto na świecie, bo też i jadał rad słono i korzennie. K'czemu miał zazwyczaj dobry zapasik magenckich i bajańskich szynek, siła wędzonych ozorów, obfitość kiszek (gdy była na nie pora) i solonej wołowiny z musztardą; takoż zapas ikry rybiej, pokaźną ilość kiełbasy, nie bolońskiej (lękał się bowiem trutek lombardzkich), ale z Bigory, z Lankony i z Breny. W męskich latach pojął Gargamelę, córkę króla Parpajlosów, tęgą dziewuchę rumianą na gębie. I często we dwoje przestawali ze sobą, czyniąc kształt jakoby zwierza o dwóch grzbietach, radośnie pocierając wzajem swoje sadła, aż poczęła stąd Gargamela pięknego synalka i nosiła go w żywocie aż do jedenastu miesięcy.
Tak długo bowiem, a nawet dłużej, może niewiasta nosić dziecię w żywocie, zwłaszcza jeżeli to jest jakieś arcydzieło i osoba mająca w swoim czasie dokazać nie lada rzeczy. Jakoż powiada Homer, iż dziecię, które Neptun zaszczepił Nimfie, urodziło się w pełny rok później, to znaczy w dwunastu miesiącach. Bowiem (jako powiada Aulus Gellius, lib. III) majestat Neptuna wymagał tak długiego czasu, iżby dziecię mogło być wykończone w całej doskonałości. Dla podobnej przyczyny, Jowisz kazał trwać czterdzieści ośm godzin nocy, którą przespał z Alkmeną. W krótszym bowiem czasie nie byłby zdołał ukuć Herkulesa, który oczyścił świat z potworów i tyranów.
Starożytni panowie Pantagrueliści potwierdzili to, co powiadam i oświadczyli, że nie tylko możebne jest, aby dziecię urodziło się z niewiasty w jedenastym miesiącu po śmierci męża, ale że dziecię takie ma być uważane za prawowite: Hipokrates, lib. de Alimento; Pliniusz, lib. VII, cap. V; Plautus, in Cistellaria; Markus Varro, w satyrze zatytułowanej Testament, powołując się na powagę Arystotelesa w tym względzie; Cenzorinus, lib. de Die natali; Arystoteles, lib. VII, cap. III i IV, de Natura animalium; Gellius, lib. III, cap. XVI; Servius, in Ecl., wykładając ten wiersz Wergilego:
Matri longa decem etc.
i siła innych mózgowców, których liczba pomnożyła się ciżbą uczonych w prawie, ff. de Suis, et legit. I. intestato. § fin. I takoż in anthent. de Restitut, et ea quae parit in undecimo mense.
Ba, nawet nagryzmolili k`temu swoje trzęsionkowate prawa Gallus, ff. de Lib. et posthum. et l. septimo, ff. de Stat. homin, i paru innych, których na razie nie śmiem wymienić.
Dzięki tym prawom, mogą owdowiałe białe głowy śmiało zadzierać podogonia, ile zapragną i więcej, a to całe dwa miesiące po śmierci mężów. Proszę was, jeśli łaska, moje poczciwe kmotry, jeżeli najdziecie wśród takich którą godną poszturchania, dosiadajcież jej żywo i przywiedźcie mi ją co rychlej. Jeśli bowiem w trzecim miesiącu zastąpi, owoc jej będzie dziedzicem nieboszczyka. A gdy już rozpozna się ciążę, dopieroż folgują sobie śmiało i jazda na całego, skoro już bandzioch nabity! Jako przykładem Julia, córka cesarza Oktawiana, która wówczas dopiero oddawała się swoim rypałom, kiedy uczuła się brzemienną, tym obyczajem jak sternik nie wprzódy siada na okręt, aż gdy jest dobrze obciążony balastem i sumiennie naładowany.
A jeśli im kto przygani, że tak dają sobie wybijać hołubce po swoim brzemieniu, ile że zwierzęta ciężarne nie dopuszczają nigdy do się jurnego samczyka, odpowiedzą, że to są zwierzęta, zasię one są białe głowy dobrze rozumiejące niektóre piękne i lube prawa o zapładnianiu, jako niegdyś odpowiedział Populiusz, wedle podania Makroba, lib. II, Saturnal.
Jeśli diabeł nie życzy, aby zaszły w ciążę, tedy nie ma jak skręcić szpunt ze ścierki i cicho sza.IV. Jako Gargamela, nosząc w żywocie Gargantuę, spożyła wielką dzieżę flaków.
Sposób i okoliczności, w jakich poczęła Gargamela były takie: a kto nie wierzy, niech mu się stolec wypsnie! Owo i jej się wypsnął jednego poobiedzia, trzeciego dnia lutego, iż zjadła zbyt wiele godbilów. Godbile są to tłuste flaki z wołów tuczonych przy żłobie i na łące bliźniaczej. Łąki bliźniacze to takie, które dają trawę dwa razy do roku. Z onych spaśnych wołów dano zabić trzysta sześćdziesiąt siedm tysięcy i czternaście, iżby były na tłusty wtorek posolone tak, aby z początkiem wiosny było pod dostatkiem wołowiny, jako iż na początek uczty godzi się uczcić solone mięsiwo, a to dla lepszego smaku na wino.
Flaków była obfitość, jak łatwo pojmiecie, a były tak smakowite, iż wszystko oblizywało palce. Ale największy kłopot był z tym, iż nie można było ich długo przechować, byłyby się bowiem zepsuły, co znów się nie godziło: zaczem postanowiono zećpać je do szczętu, niczemu nie przepuszczając. K'temu zaproszono wszystkich mieszkańców Senny, Swili, Skały Klermonckiej, Wogodry, nie przepominając takoż Kondreju, Manpesiru i innych sąsiadów, wszystkich srogich bibułów, dobrych kompanów i statecznych rypałów. Poczciwina Tęgospust wielką miał w tym uciechę i rozkazał, by szafowano jeno miskami. Upomniał wszelako połowicę, aby się nieco powściągała w jedzeniu, ile że zbliża się do kresu ciąży, te zaś bebechy to nie była nazbyt chwalebna potrawa. „Wielką ma snadź lubość w żuciu łajna, powiadał, kto ich zje całą dzieżkę”. Nie bacząc na te przedkładania, zjadła ich szesnaście wiader, dwa garnce i sześć kwart. O cóż za wspaniała moc materii łajnotwórczej musiała się po niej przewalać we wnętrzu!
Po obiedzie wszyscy poszli gromadą do lasku i tam na gęstej murawie, tańczyli przy dźwiękach wesołych piszczałek i słodkich gęśli, tak uciesznie, iż radość to była niebiańska widzieć ich tak figlujących.
V. Pogwarki pijackie.
Następnie jęli się krzątać około podwieczorku. Dalejże zaczęły krążyć butelki, szynki obiegać wkoło, kubki fruwać, pucharki dzwonić. — Otwórz no, podawaj, zamieszaj, doprawiaj! — Dawaj no bez wody, o, tak, mój przyjacielu. — Nalej mi ten pucharek jak się patrzy. — Sam tu z tym gąsiorkiem, lej, ale z czubem. Na pohybel pragnieniu! — Ha, frybro zdradziecka, nigdyż mi nie sfolgujesz? — Jak mi Bóg miły, kumo, nie mogę najść na swoje. — Niedobrze ci, duszko? — Juści. — Juści? Pijmy, a kto nie może, niech pasa popuści. — Pić? Hm, ja nie od tego, ale tylko w swoim czasie, jako muł ojca świętego. — Ja piję tylko z mojego brewiarza, jak nasz świątobliwy ojciec gwardian. — Co było pierwej, pragnienie czy pijaństwo? — Pragnienie, bo któż by pił bez pragnienia w onym wieku niewinności? — Pijaństwo, privatio bowiem praesupponit habitum. — Ja znam pismo: Fecundi calices quem non fecere disertum? My biedne niebożątka aż nadto pijemy bez pragnienia. — Ja tam nie, biedny grzesznik, ja nie piję bez pragnienia: obecnego lub co najmniej przyszłego, aby je uprzedzić jak przystało. Piję na przyszłe pragnienie. Piję ciągle. Wieczność w pijaństwie, pijaństwo w wieczności. Śpiewajmy, pijmy, piejmy, lejmy. Gdzie mój lejek? Hę? ja piję jeno per procuram. — Czy wilży się, aby suszyć, czy też suszy się, aby wilżyć? — Nie kapuję zgoła teorii; na praktyce poznaję się jako tako. — Alt! Maczam usta, piję, łykam: a wszystko ze strachu przed śmiercią. — Pij ciągle, nie umrzesz nigdy. — Jeśli nie piję, wysycham, a to śmierć. Dusza mi ucieknie do jakiej kałuży. Dusza nigdy nie mieszka w suchym. Podczaszowie, o wy, twórcy nowych form, uczyńcie mnie z niepijącego pijącym. Puśćcie ożywczy strumień przez one wyschłe nerwy a jelita. Na diaska pije, kto nie czuje, że pije. Ha, to winko całe wchodzi w żyły, urynał nic z niego nie skorzysta. — Przepłukałbym chętnie flaki tego wołu, którego dziś rano wsuwałem. — Ha, dobrzem sobie wymaścił żołądek. Gdyby papier moich cedułek pił tak sumiennie jak ja, wierzycielom moim nie brakłoby winka, kiedy przyjdzie do likwidacji. — Prosię, podłub sobie w nosie. — Ha, ileż kubeczków dostanie się jeszcze do wnętrza, zanim ten je opuści! Pić tak pomału, to niezdrowo na płuca. Cy cy cy cycusia! — Jaka jest różnica między flaszką a rzycią? — Wielka: jedną przykładasz do ust, a w drugą możesz nos wsadzić. — Huź, huź! Nasze ojcaszki znali, co to suszyć flaszki. Wielkie słowo, us…aj się a zdrowo, pijmy! — Nie macie nic do zlecenia tej rzeczce? ot, ten tam idzie przepłukać sobie flaki. — Nie piję już więcej, jeno jedną gąbeczkę. — Piję jak brat templariusz. A ja tamquam sponsus. — A ja sicut terra sine aqua. — Synonim szynki kto zgadnie? — Compulsorium pijaństwa, lewar. Za pomocą lewara spuszcza się wino do flaszy, za pomocą szynki do żołądka. — Hu, hu, pić, pić, pić! — Nie ma miary. Respice personam, pone pro duo. — Gdybym tak prędko wyłaził w górę jak spuszczam, byłbym już het het w powietrzu.
Tak się Kuba stał bogaty,
Tak urasta dąb sękaty,
Tak podbił Bachus Indyje,
Niechaj więc pije, kto żyje.
— Z wielkiej chmury mały deszcz: z cienkiego picia grzmoty. — Ha, gdyby z mojej kusiuni płynęła taka urynka, possalibyście ją radzi? — Trzymaj, nie puszczaj. Kto powiada uszczaj? — Sam tu, paziku, dolej: mianuję cię moją mózgownicą z herbem Doliwa.
…Stachu, niebożę,
Masz tam co jeszcze w gąsiorze?
— Staję jako strona skarżąca i apelująca przeciw pragnieniu. Paziu, ułóż mi apelację po wszelkiej formie. — Ha, coś mnie swędzi! Dawniej zwykłem był wypijać wszystko, teraz mam obyczaj nic nie zostawiać. — Nie spieszmy się tylko, a ułatwimy się ze wszystkim.
— Oto mi były flaczusie, paluszki lizać. To z tego byczka z czarną strzałką. Jak mi Bóg miły, weźmy go na postronek: wstyd wracać z próżnymi rękami do domu. — Pij, albo cię… Nie, nie, pij, proszę cię, zrób to dla mnie. — Wróble nie jedzą aż wtedy, gdy je kto głaszcze po ogonie. Ja piję jeno wtedy, gdy mnie kto grzecznie prosi. — Lagona edatera! Pijcież kumie! Nie ma zakątka w moim ciele, gdzie by to winko nie wytropiło pragnienia. — Hu, jak mi je chłosta przyjemnie. — Całkiem je ze mnie przepędzi. — Otrąbmy tutaj, przy dźwięku butli i flaszek, że ktokolwiek zgubił pragnienie, gdzie indziej ma go szukać, nie tutaj. Za pomocą wytrwałych lewatyw wypędziliśmy pragnienie z naszego domku.
— Ja mam w ustach słowo boże: Sitio. Kamień zwany azbestem nie jest tak niezniszczalny, jak pragnienie mojej wielebności. — Apetyt przychodzi w miarę jedzenia, powiadał Angeston; ale pragnienie ulatnia się z piciem. Jakie jest lekarstwo na pragnienie? — Przeciwne co na ukąszenie psa: leć zawsze za psem, nigdy cię nie ukąsi; pij zawsze przed pragnieniem, a nigdy ci nie dokuczy. — Hej, hop! nie drzemcie sąsiedzie. Hej tam, mości Dolewaj, nie daj nam usypiać. Argus miał sto oczu do patrzenia: sto rąk trzeba by podczaszemu, jako miał Briareus, aby mógł dolewać niezmęczenie. — Hej, zwilżmy gardło, milej będzie je suszyć. Hej tam, białego, lej no, lej do dna, do kroćset diabłów, nuże, po brzegi, pełno. Język mnie piecze. — Trąćmy się, panie landsman: w twoje, miły towarzyszu, hoc, hoc. — La, la, la, to się nazywa gładko spuścić. O lacrima Christi to mi winko, sam smak. — O jakież gładkie winko, szczery aksamit! — Dajcież i tu aksamitu! Hej, chłopcy! to mi gra: gąsior w puli, ty dajesz, ja na ręku! Ex hoc in hoc. Moja lewa. Nie ma cygaństwa, każdy widział. Łyk łyku, po krzyku. — O pijaki! o biedne spragnione! hej, paziu, sam tu, lej pełno, czerwonego. Kardynalsko. Natura abhorret vacuum. Mucha by się nie upiła. — Hoc, hoc, nie masz w świecie ino wino. W kółko, w kółko, pić to ziółko.
VI. Jako Gargantua przyszedł na świat w sposób bardzo osobliwy.
Gdy owi tak sobie przepijali i gwarzyli po trosze, Gargamela poczęła doznawać niejakich dolegliwości w żywocie. Zaczem Tęgospust uniósł się z lekka na trawie i jął pocieszać ją poczciwie, mniemając iż to się poczynają boleści i powiadając, iż za chłodno jej tam jest na murawie i że niebawem pozbędzie się brzemienia; dlatego też trzeba się jej uzbroić w odwagę; ból wprawdzie jest nieco dotkliwy, ale za to nie będzie trwał długo, radość zaś, jaka stąd urośnie, pocieszy ją po całej mitrędze, tak iż nawet pamięci nie zachowa.
— Wraz tego dowiodę — rzecze — oto nasz Zbawiciel powiada w Ewangelii Joannis, XVI: „Niewiasta, która jest w godzinie rodzenia, czuje żałość; wszelako gdy już porodziła, żadnej pamięci nie chowa swego cierpienia”.
— Ha — rzekła — dobrze mówisz i wiele radsza słucham takowych rzeczeń Ewangelii i wiele lepiej mi to płuży, niż gdybym słuchała żywota świętej Małgorzaty albo innych jakich kleszych baśni.
— Odwagi, moje jagniątko — rzekł — załatw się prędko z tym, a wnet postaramy się o nowe.
— Ha — odparła — jak wam się lekko o tym mówi, wam, mężczyznom! Dobrze więc, na Boga, przemogę się, skoro taka wasza wola. Ale dałby Bóg, byś go był sobie obciął!
— Co takiego? spytał Tęgospust.
— Ha! — rzekła — udawaj niewiniątko: już ty mnie dobrze rozumiesz.
— Maluśkiego? — rzekł. — Tam do kroćset! jeśli taka twoja wola, każże tu przynieść noża.
— Ach — rzekła — niechże Bóg broni; ja tego nie mówiłam z serca, nie zważaj na babskie gadanie. Ale jeśli Bóg mi nie pomoże, ciężki dzień będę miała dzisiaj, a wszystko przez twego figlarza!
— Odwagi, odwagi — rzekł — nie zaprzątaj sobie głowy resztą i daj jeno pracować tym czterem wołom od przodka. Ja idę tymczasem pociągnąć jeszcze jaki kusztyczek. Gdyby ci się tymczasem przygodziło co złego, będę tu w pobliżu: klaśnij jeno, a już jestem przy tobie.
W niedługi czas potem zaczęła stękać, lamentować a krzyczeć. Wraz zbiegły się gromadą ze wszystkich stron położne niewiasty. Zaczem macając ją od spodku, trafiły na jakieś bebechy dosyć omierzłego smaku i mniemały, iż to było dziecko; wszelako to był stolec, który się jej wypsnął pod siebie z przyczyny pofolgowania jelita prostego, które nazywacie kiszką stolcową: jak to bowiem oznajmiliśmy wyżej, zjadła była nadmierną ilość flaków.
Widząc to jedna szpetna starucha będąca przy niej, zażywająca sławy bardzo kutej lekarki, zawiązała jej przepaskę tak ciasną, od której wszystkie bebechy tak były zduszone a ścieśnione, iż ledwie z trudem zębami zdołalibyście je rozluźnić, co jest rzecz straszna do pomyślenia: jak niegdyś diabeł w czasie mszy św. Marcina, spisując gawędy dwóch kumoszek, zębami musiał rozciągać swój pergamin.
Od tej dolegliwości rozluźniły się ku górze kosmki maciczne, między którymi przemknęło się dziecko i dostało się do żyły zwanej czczą; stamtąd, przeciskając się przez przeponę aż powyżej łopatek gdzie ta żyła dzieli się na dwoje, obróciło się na lewo i wyszło lewym uchem. Skoro tylko się urodziło, nie krzyczało jak inne dzieci: Au, au, au, ale donośnym głosem zakrzyknęło: „Pić, pić, pić!”, jakoby zachęcając wszystkich wkoło do picia, tak iż posłyszano je w całej okolicy.
Podejrzewam was, iż pewno nie dajecie wiary owemu szczególnemu sposobowi urodzenia. Jeżeli nie wierzycie, gwiżdżę na to, ale człowiek stateczny, człowiek roztropny, zawsze wierzy temu, co mu powiadają i co widzi napisane. Nie powiadaż Salomon, Proverbiorum XIV: Innocens credit omni verbo etc.? A św. Paweł, prim. Corinth. XIII: Charitas omnia credit? Czemuż byście nie mieli wierzyć? Dlatego, powiadacie, iż nie ma w tym żadnego podobieństwa do prawdy. Powiadam wam, iż dla tej właśnie przyczyny powinni byście wierzyć, wedle zasad doskonałej wiary. Sorboniści bowiem powiadają, iż wiara jest to argument rzeczy niepodobnych do prawdy.
Jestże w tym co przeciw naszym prawom, naszej wierze, przeciw rozumowi, przeciw Pismu św.? Co do mnie, nie znajduję w księgach św. nic, co by świadczyło przeciw temu. Wżdy, jeśli taka była wola Boga, żali powiecie, iż nie mógł był tego dokonać? Ha, przez litość, nie dopuszczajcież do swego mózgu takich bredni: powiadam wam, iż nie masz Bogu nic niepodobnego. I gdyby mu się tak spodobało, niewiasty rodziłyby odtąd dzieci przez ucho.
Zali Bachus nie począł się z uda Jowiszowego?
Zali Waligóra nie urodził się z pięty swojej matki?
Łapimuszka z pantofla swej żywicielki?
Minerwa nie urodziłaż się przez ucho z mózgownicy Jowisza?
Adonis z kory drzewa mirtowego?
Kastor i Polluks ze skorupy jajka zniesionego i wysiedzianego przez Ledę?
Ale więcej jeszcze zdumiałoby was i zaskoczyło, gdybym wam tu przytoczył cały rozdział z Pliniusza, w którym rozprawia o narodzinach szczególnych a przeciwnych naturze. Czytajcie siódmą księgę jego Historii naturalnej, rozdz. III i nie zawracajcie mi już głowy.
VII. Jakim sposobem Gargantua otrzymał imię i jak zwąchał się z winkiem.
Poczciwina Tęgospust, pijąc i zabawiając się z innymi, usłyszał straszliwy krzyk, jaki syn jego wydał wychodząc na światło dzienne, kiedy to zaczął ryczeć swoje: „pić, pić, pić!”. Zaczem ozwał się:
— Ależ gałgan tchu ma!
Co słysząc obecni orzekli, iż sprawiedliwie powinien mieć za imię Gargantua, skoro takie było pierwsze ojcowskie słowo przy jego urodzeniu; w czym szli za wzorem i przykładem starożytnych Hebrajczyków. I ojciec, i matka chętnie przychylili się do tego zdania. Aby zaś uspokoić dziecię, dano mu się napić po same dziurki w nosie, po czym zaniesiono je do zakrystii i ochrzczono, jako jest obyczaj u dobrych chrześcijan.
Potem wyznaczono dlań siedemnaście tysięcy dziewięćset i trzynaście krów potelskich i bremondzkich, aby mu dostarczały codziennego pożywienia: nie sposób bowiem było znaleźć dlań mamkę, która by go mogła zaspokoić, zważywszy niezmierną ilość mleka, które spotrzebowywał; mimo iż niektórzy subtelni doktorowie skotyści twierdzili, iż karmiła go własna matka i że zdolna była wydać z piersi tysiąc czterysta i dwa wiadra i dziewięć garncy mleka na jeden raz. Co nie jest do prawdy podobne. Jakoż twierdzenie to zostało potępione przez Sorbonę, jako cyckowato naganne, obrażające uszy i na milę cuchnące herezją.
W taki sposób spędził rok i dziesięć miesięcy życia; w którym to czasie z polecenia lekarzy, zaczęto go nosić i wykonano dlań zgrabny wózek zaprzężony wołami. W nim wożono go to tu, to tam w wielkim weselu; jakoż radość była nań patrzeć, gębę miał bowiem sprawiedliwie pyzatą, pod nią zaś jak obszył osiemnaście podbródków. Krzykiwał bardzo mało, jeno popuszczał pod się co chwila: osobliwie bowiem był niemrawy w pośladkach, tak z naturalnej kompleksji, jak i z przygodnego usposobienia, które przyszło nań stąd, iż nazbyt chętnie wąchał soczek winny. Wszelako nie łyknął nigdy ani kropli bez przyczyny: jeno gdy się zdarzyło, iż był strapiony, zgniewany, zmartwiony lub skwaszony, gdy przebierał nóżkami, płakał albo krzyczał, skoro tylko przyniesiono mu pić, zaraz nabierał ducha i stawał się w jednej chwili spokojny i wesoły.
Jedna z piastunek klęła mi się i upewniała, iż tak był wzwyczajony do tego, że na sam brzęk dzbanów a flaszek popadał w zachwycenie, jakoby smakował niebiańskich słodyczy. Tak iż przejęte podziwem dla tej boskiej kompleksji skoro tylko zbudził się rano, dzwoniły przy nim dla zabawy nożem po szklenicach, albo po flaszkach zatyczką, albo po dzbanach pokrywą. Na który to dźwięk rozweselał się, trząsł i sam się kołysał, machając głową, przebierając palcami a przyśpiewując sobie zadkiem.VIII. Jak odziewano Gargantuę.
Skoro doszedł do tego wieku, ojciec kazał, aby mu zrobiono ubranie wedle jego barwy, która była niebieska z białym. Jakoż wzięto się do dzieła i zrobiono je, skrojono i uszyto wedle podówczesnej mody.
Z dawnych szpargałów zachowanych w kancelarii w Monsorze doszedłem, iż ubrany był w następujący sposób:
Na koszulę zużyto dziewięćset łokci szatelrodzkiego płótna, prócz tego dwieście na same paszki. I nie była marszczona, marszczone bowiem koszule wynaleziono dopiero później, wówczas kiedy szwaczki, gdy im się ułamał koniec igły, zaczęły się posługiwać uszkiem.
Na kaftan spotrzebowano osiemset trzynaście łokci białego atłasu; na zapinki piętnaście set dziewięć skórek psich i jeszcze pół. W tej to epoce zaczęto przypinać pludry do kaftana, a nie kaftan do pludrów: jest to bowiem rzecz przeciwna naturze, jak to szeroko wywiódł imć Okam w Exponiblach pana Gómopluderskiego.
Na owe pludry zużyto jedenaście set pięć i jedna trzecia łokci białego aksamitu i skrojono je w postaci fałdów prążkowanych i marszczonych z tyłu, aby nie rozgrzewać lędźwi. Wewnątrz były podszyte niebieskim atłasem bardzo dostatnio. A zważcie, iż miał bardzo godne pedały i w dobrej proporcji z postawą.
Na saczek u pludrów zużyto siedemnaście i ćwierć łokci tejże materii; i dano mu formę jakoby kabłąka, umocowanego bardzo uciesznie dwiema pięknymi haftkami ze złota, które zaczepiały się o dwa haczyki z emalii, w każdy zaś wprawiony był ogromny szmaragd wielkości pomarańczy; bowiem (jak to podaje Orfeusz, Libro de Lapidibus, i Pliniusz, libro ultimo) kamień ten posiada własności pobudzające i krzepiące naturalny członek. Rozporek w saczku był na półtora łokcia długi, ząbkowany jak i pludry, z sutą podszewką z niebieskiego atłasu. Jakoż widząc piękny haft dziany złotem i srebrem i ucieszne figlasy ze złota przybrane pięknymi diamentami, szlachetnymi rubinami, turkusami, szmaragdami i perskimi perłami, przyrównalibyście go do pięknego rogu obfitości, takiego jaki spotykacie na antykach i jakim obdarowała Rea dwie nimfy, Adrastę i Idę, żywicielki Jowisza. Zawsze luby, soczysty, jędrny, zawżdy zieleniący się, kwitnący, zawżdy pączkujący, pełen soków, kwiatów, owoców, pełen wszelkich rozkoszy; Bóg mi świadkiem, że lubo nań było poglądać! Ale wyłożę wam wiele szerzej tę rzecz w księdze, którą napisałem O dostojeństwie rozporka. Upewniam was wszelako, iż chocia ów saczek był długi i obszerny, owo był też godnie zaopatrzony i wniesiony we wnątrzu i w niczym nie był podobny do owych zwodnych rozporków przeróżnych fircyków, które jeno wiatrem są podszyte, ku wielkiej szkodzie płci niewieściej.
Na trzewiki skrajano czterysta sześć łokci ciemnoniebieskiego aksamitu, pociętego wdzięcznie w równolegle paski, które zasię poszyto w jednostajne cylindry. Na podeszwy zużyto jedenaście set skór rudych krów, wycięto je zaś w szpic kształtem ogona sztokfiszowego.
Na suknię zużyto osiemnaście set łokci aksamitu niebieskiego, nakrapianego w groszki zahaftowane dokoła w piękne desenie winnego krzewu, w środku zaś w srebrne dzbanuszki, otoczone złotymi różdżkami z mnogością pereł; co pozwalało mniemać, iż wyrośnie w swoim czasie na tęgiego moczymordę.
Pasek sporządzono z trzystu i pół łokci jedwabnej szerszy, półbiałej, półniebieskiej, o ile się przypadkiem nie mylę.
Szpada nie była walencjanka, ani też puginał z Saragossy: ojciec bowiem nienawidził tych wszystkich zakazanych umurzynionych hidalgów niby diabłów; ale miał piękny pałasik drewniany i puginał z parzonej skóry, malowane i wyzłocone aż miło.
Sakiewkę miał z moszny słonia, którego przysłał mu imć Prakontal, prokonsul Libii.
Na płaszczyk zużyto dziewięć tysięcy sześćset łokci mniej dwie trzecie aksamitu niebieskiego, jak wyżej, przetykanego złotymi nitkami w poprzeczny deseń, co z odległości dawało kolor niepodobny do nazwania, a bardzo ucieszny dla wzroku, jaki widzicie na gardziołkach turkawczych.
Na czapeczkę wzięto trzysta dwa i ćwierć łokci białego aksamitu i była obszerna i krągła wedle rozmiarów głowy, ojciec bowiem powiadał, że owe mauretańskie rogatywki, podobne do formy pasztetnika, ściągną kiedy nieszczęście na te ostrzyżone pałki.
Za kitkę miał piękne niebieskie pióro, uszczknięte pelikanowi w Dzikiej Hirkanii, bardzo wdzięcznie zwisające nad prawem uchem.
Jako medalion nosił złotą blaszkę wagi sześćdziesięciu ośmiu grzywien, ozdobioną misterną emalią: na tej było przedstawione ciało ludzkie, mające dwie głowy obrócone twarzami ku sobie, cztery ręce, cztery nogi i dwa tyłki; jako powiada Platon, in Symposio, iż była przyroda ludzka w swoim mistycznym zaczątku; dokoła zaś wypisane było w jońskich literach:
'Η αγαπη ου ζητει τα εαντης
Na szyi miał złoty łańcuch, ważący dwadzieścia pięć tysięcy sześćdziesiąt i trzy grzywien złota, uczyniony w postaci dużych ziaren, między którymi były rozmieszczone wielkie zielone jaspisy, wycięte i rzeźbione w kształt smoków, wkoło otoczone promykami i iskierkami, jak je naszał niegdyś król Necesporu. Ten łańcuch zwisał mu aż do wzgórka na podbrzuszu; z czego przez całe życie doznawał zbawczego działania, wiadomego greckim lekarzom.
Na rękawiczki wzięto na warsztat szesnaście skór karzełków, zasię trzy skóry wilkołaków na haftowane wypustki; uszyto mu je w tym sposobie na zlecenie senluckich kabalistów.
Jako pierścienie (ojciec bowiem życzył sobie, aby je nosił na znak starożytności rodu), miał na wskazicielu lewej ręki karbunkuł wielki jak strusie jajo, wdzięcznie bardzo oprawny w szczere złoto. Na palcu pośrednim tejże ręki miał pierścień uczyniony z czterech metali, połączonych najmisterniej w świecie, tak iż stal nie szpeciła złota ani srebro nie hańbiło miedzi. Na palcu pośrednim prawicy miał pierścień uczyniony w formie spiralnej, w którym oprawny był wspaniały rubin, diament wycięty w szpic i bezcenny szmaragd phyzoński. Bowiem Hans Karwel, wielki jubiler króla Melindy, szacował je na sześćdziesiąt dziewięć milionów osiemset osiemdziesiąt cztery tysiące i osiem długowełnistych baranów; na tyleż ocenili je i Fuggerowie w Augsburgu.IX. Barwy ubioru Gargantui.
Barwy Gargantui były niebieskie z białym, jak mogliście wyżej czytać; owo przez to ojciec chciał, aby rozumiano, iż jest to dlań radość niebiańska, białe bowiem oznaczało dlań radość, uciechę, rozkosz a wesele, niebieskie zaś rzeczy niebiańskie.
Zgaduję łacno, iż czytając te słowa, dworujecie sobie ze starego opoja i uważacie ten wykład kolorów za nazbyt osobliwy i niewczesny i powiadacie, że białe oznacza wiarę, a niebieskie stałość. Ale bez uniesienia, bez gniewów, bez gorączki i cholery (czas bowiem mamy nieprzezpieczny), odpowiedzcie mi, jeśli łaska. Innego gwałtu nie użyję przeciw wam ani przeciw nikomu w świecie. Powiem wam jeno jedno słóweczko prosto z butli.
O co wam chodzi? co was napadło? Kto wam powiedział, że białe oznacza wiarę, a niebieskie stałość? Jedna (powiadacie) książka, bardzo lada jaka, obnoszona przez domokrążców i roznosicieli, której godło jest Herbarz kolorów. Kto ją ułożył? Ktokolwiek to był, roztropnie uczynił, że jej nie podpisał. Zaiste, nie wiem, co bardziej trzeba podziwiać: jego bezczelność czy głupotę.
Jego bezczelność: która bez sensu, bez racji i bez cienia podobieństwa, waży się nam przepisywać, mocą jeno własnej powagi, co ma oznaczać jaki kolor. Toć to jest obyczaj tyranów żądać, aby ich wola zastąpiła miejsce słuszności, nie zaś uczonych i mędrców, zwykłych zaspokajać czytelnika oczywistymi racjami.
Jego głupotę: która osądziła, iż bez innych dowodów i ważkich argumentów świat będzie stosował swoje godła wedle jego przygłupich regułek. W istocie (jako powiada przysłowie: na zadku cierpiącego biegunkę zawżdy łajna pod dostatkiem), znalazł paru głupców z czasu króla Ćwoczka, którzy uwierzyli tym gryzmołom i wedle nich wykroili swoje sentencje a porzekadła, wedle nich okulbaczyli muły, przebrali paziów, poszatkowali swoje pludry, zahaftowali rękawiczki, oblamowali łóżka, wymalowali godła, poskładali piosenki i (co gorsza jest) naczynili potajemnie kłamstwa i szpetnych figlów między godnymi matronami.
W podobnych bałamuctwach ugrzęzły takoż i one dworskie fanfarony, dłubisłówki, którzy, chcąc w swoim godle nazwać żądanie, malują rząd koński, kata za katusze, kwiatek ancholii za melancholię, wołu za wołanie. Które to homonimie są tak niezdarne, głupie, tak grubaśne a barbarzyńskie, iż należałoby przywiązać lisi ogon do kołnierza i nalepić maskę z krowiego łajna każdemu, kto by chciał jeszcze używać ich we Francji po odrodzeniu prawych sztuk i nauk.
Z takich samych racji (jeśli racjami godzi się je nazwać, nie błazeństwem), mógłbym dać wymalować prosię nadziewane, żeby oznaczyć tym nadzieję, zęby za zgryzotę, próżny nocnik a obok łajno, niby że próżno mnie łajać, a ta noc będzie moją nike. Dno moich pludrów nazwałbym świątynią bździnów, rozporek budką szyldwacha, zamiast przypadek malowałbym psi zadek itd.
Cale inaczej poczynali sobie niegdyś mędrcy w Egipcie, kiedy pisywali literami zwanymi u nich hieroglyphicznymi: których nikt nie rozumiał, kto nie rozumiał, a każdy rozumiał, kto rozumiał własności, przymioty i naturę rzeczy przez nie wyobrażonych. O których Horus Apollon ułożył po grecku dwie księgi, zasię Polyfil w Snach miłości jeszcze dokładniej je wyłożył. We Francji znajdziecie ułamek tegoż w godle pana Admirała, niegdy noszonym przez Oktawiana Augusta.
Ale dość na teraz; już nigdy moja łódka nie zapuści się między te odmęty i zdradzieckie mielizny. Wracam zawinąć do portu, z któregom wypłynął. Wżdy mam nadzieję rozpisać się kiedy o tym obszerniej i dowieść, tak przez racje filozoficzne jak i przez powagi uznane i potwierdzone od całej starożytności, ile w przyrodzie jest kolorów i jakie, i co może każdy kolor oznaczać. Tego dokonam, jeśli Bóg zachowa w zdrowiu moją formę na czapkę, to znaczy kotliczek do parowania wina, jako powiadała moja babka.XI. Młode lata Gargantui.
Od trzech do pięciu lat żywiono i chowano Gargantuę za rozkazaniem jego ojca tak, jak każe obyczaj i spędzał czas podobnie jak inne dzieci w tych stronach, to znaczy: na piciu, jedzeniu i spaniu; na jedzeniu, spaniu i piciu; na spaniu, piciu i jedzeniu.
Jak dzień długi paćkał się we własnych bździnach, babrał sobie nos, drapał się po twarzy, zdzierał obcasy u trzewików, ziewał aż mu muchy do gęby wpadały, i uganiał chętnie za motylami zamieszkującymi państwo jego ojca. Zlewał się po trzewikach, fajdał po koszuli, ucierał nos w rękawy, ślinił się do zupy, pchał się, gdzie nie trzeba, czerpał wodę pantoflem i tarł się brzuchem o koszyk. Ostrzył zęby na sabotach, ręce umywał w polewce, czesał się kubkiem do picia, siadał między dwa krzesła zadkiem na ziemi, przykrywał się mokrym workiem, popijał jedząc zupę, wyjadał zakalec z chleba, gryzł śmiejąc się, śmiał się gryząc, spluwał raz po raz do niecek, popuszczał od tłustości, szczał pod słońce, bździł pod wiatr, chował się przed deszczem pod rynnę, kuł żelazo, kiedy wystygło, myślał o niebieskich migdałach, łowił ryby przed niewodem, mówił hop zanim przeskoczył, mur przebijał głową, drapał się, gdzie go nie swędziało, budował domy na piasku, zaglądał w kuchni do garnków, łaskotał się, aby się pobudzić do śmiechu, podkuwał żabom nogi, sypał wróblom soli na pośladek, opasywał się siekierą, podpierał się workiem, studnie stawiał na piecu, wodę czerpał przetakiem, ryby łowił widłami, sarny strzelał makiem, psuł papier, bazgrał po pergaminie, rachował się bez gospodarza, chwytał parę srok za ogon, szukał wiatru po świecie, darowanemu koniowi zaglądał w zęby, pierdział wyżej niż dziura w zadku. Czekał aż mu pieczone gołąbki wpadną same do gąbki, troskał się o zeszłoroczny śnieg, szukał dziur na całym. Małe psiaki z ojcowskiej sfory jadały z jego miski, on sam jadał z nimi razem. Gryzł je w uszy, one drapały go po nosie, on im dmuchał do zadka, one lizały go po gębie.
I wiecie jeszcze co, braciaszki? Niechże was choroba ściśnie! Owóż ten mały hultaj dobierał się do swoich nianiek, obmacywał je z przodu i z tyłu, taka była z niego zmyślna sztuka; i już zaczynał ćwiczyć swój saczek z rozporkiem, który piastunki ozdabiały mu co dnia nadobnymi wianuszkami, wstążkami, kwiatami, frędzelkami; i bezustannie obracały go dla zabawy w rękach niby czopek apteczny. Potem pękały od śmiechu, kiedy podnosił uszy do góry, jakoby zabawa przypadła mu do smaku. Jedna nazywała go swoim koreczkiem, druga swoim świderkiem, inna swoją gałązką koralu, inna szpuncikiem, patyczkiem, grajcarkiem, sprężynką, żądełkiem, wisiorkiem; inna mówiła: moje słodycze twardziuchne, mój stojaczek, moja kiełbaska cieplutka, moja kusiunia słodka. — To moje — powiadała jedna. — Nie, to moje — mówiła druga. — A dla mnie — rzekła inna — nic się nie zostanie? Na mą duszę, to wolę mu go uciąć. — Jak to uciąć! — mówiła druga — krzywdę byś mu pani uczyniła; od kiedyż to się dzieciom obcina? Toćby został panem Bezogońskim. I aby się mógł bawić jako inne pędraki w tych stronach, umocowały mu tam zgrabny wiatraczek, sporządzony ze skrzydeł wietrznego młyna w Mirbalu.