Gdy dzwoni morderca Polowanie na sadystę, który uwielbiał dręczyć rodziny swoich ofiar - ebook
Gdy dzwoni morderca Polowanie na sadystę, który uwielbiał dręczyć rodziny swoich ofiar - ebook
Co kryje się w umyśle mordercy, który uprowadza niewinną dziewczynę spod jej domu? Dlaczego później wielokrotnie telefonuje do jej pogrążonej w żałobie rodziny? Czy popycha go do tego sadystyczne pragnienie podtrzymania relacji z ofiarą, narcystyczna potrzeba popisania się, a może podświadome pragnienie bycia powstrzymanym przed popełnieniem kolejnych morderstw…?
John Douglas – legendarny profiler kryminalny FBI, autor kultowej książki Jak powstaje morderca oraz innych bestsellerów „New York Timesa” – przedstawia kulisy wstrząsającej sprawy Larry’ego Gene’a Bella, jednego z najniebezpieczniejszych wielokrotnych morderców, z jakimi miał do czynienia.
Pokazuje sposób, w jaki nawet najdrobniejsze szczegóły – takie jak przejęzyczenia, tembr głosu czy dobór słów – pozwalały agentom odróżnić prawdę od kłamstw i przejrzeć psychikę sadysty. Autor prowadzi czytelnika przez śledztwo, w którym zastosowano ryzykowną metodę złapania psychopaty: siostra porwanej została wystawiona jako przynęta.
Sprawdź, jak potoczyła się dramatyczna konfrontacja z bezlitosnym zabójcą.
John Douglas był inspiracją do serialu Mindhunter dostępnego w serwisie Netflix.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67931-28-1 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nigdy nie powinniśmy zapominać, że sens życia można odnaleźć nawet wtedy, gdy znajdziemy się w beznadziejnej sytuacji, twarzą w twarz z przeznaczeniem, którego nie sposób zmienić. Jedyne, co możemy wówczas zrobić, to być świadkami czegoś wyjątkowego, do czego zdolny jest tylko człowiek, a mianowicie przemiany osobistej tragedii w triumf ludzkiego ducha, upadku w zwycięstwo.
VIKTOR E. FRANKLPROLOG
Od samego rana Shari Smith była czymś zajęta. W pośpiechu zjadła śniadanie, z rodzicami i młodszym bratem Robertem zmówiła krótką, obowiązkową modlitwę i pobiegła na próbę zakończenia roku szkolnego dla rocznika 1985 w Lexington High. Uroczystość miała się odbyć w niedzielę w sali widowiskowej Uniwersytetu Karoliny Południowej. Shari i Andy Aun zostali wybrani do odśpiewania hymnu państwowego, dlatego musieli chodzić na próby prowadzone przez panią Bullock, opiekunkę chóru. Pozostała część dnia po wyjściu ze szkoły również była wypełniona obowiązkami. Większość z nich wiązała się z przygotowaniami do wycieczki dla absolwentów – rejsu na Bahamy, na który mieli wyruszyć w następnym tygodniu.
Shari kochała śpiewać. W szkole Lexington High była solistką w zespole jazzowym, członkinią chóru i tancerką. W pierwszej i drugiej klasie przeszła ogólnokrajowe eliminacje do występu na All State Chorus¹, a w ostatniej – uczestniczyła w kursie organizowanym przez Governor’s School for the Arts². Wszystko to z powodzeniem łączyła z zasiadaniem przez trzy lata w radzie uczniowskiej.
Shari starała się o wakacyjną pracę jako śpiewaczka i tancerka w parku rozrywki Carowinds, który znajdował się przy granicy stanu, na południe od Charlotte. Występowała tam już Dawn, jej starsza siostra, do której Shari była bardzo podobna. Choć zwykle nie przyjmowano licealistów, Shari udało się zdobyć miejsce w zespole. Nie mogła doczekać się wakacji i występów na scenie z siostrą, która na lato zamieszkała w Charlotte z dwiema koleżankami. Podobnie jak Dawn, Shari zamierzała doskonalić śpiew i grę na pianinie w college’u w Columbii w Karolinie Południowej. Obie były oszałamiającymi blondynkami o niebieskich oczach. Często śpiewały – zarówno solo, jak i w duecie – w kościele baptystów w Lexington, gdzie były znane jako siostry Smith. Dostawały liczne prośby o występy w innych parafiach w okolicy. Shari lubiła również tańczyć na utwardzonym boisku do koszykówki przed domem, gdy Robert akurat nie ćwiczył rzutów do kosza. Czasem zapraszała mamę i tatę, by byli jej widownią.
Okazało się, że wakacyjne plany nastolatki zostały pokrzyżowane. Dziewczyna spędziła kilka weekendów w Carowinds, ćwicząc przed występem country, jednak po kilku próbach złapała ją chrypka i dopadły problemy z właściwym ustawieniem aparatu głosowego. Rodzice zabrali ją do laryngologa, który nie miał dla nich dobrych wieści: na strunach głosowych Shari rozwinęły się guzki. Musiała oszczędzać gardło przez dwa tygodnie, a śpiew był niewskazany przez kolejnych sześć. Dziewczyna była załamana tą przymusową rezygnacją z pracy w Carowinds. Pocieszało ją jedynie to, że jesienią miała dołączyć do Dawn w college’u w Columbii.
Około dziesiątej rano Shari zadzwoniła ze szkoły do mamy i uprzedziła ją, że odezwie się jeszcze raz, gdy będzie stamtąd wychodzić. Planowały spotkać się w banku, żeby odebrać czeki podróżne na jej wycieczkę. Około jedenastej ponownie wybrała numer do domu i powiedziała, że jeszcze nie jest gotowa, ale wkrótce znowu zadzwoni. Rodzice zawsze nalegali, żeby Shari i Robert jak najczęściej dawali znać, gdzie są. Dla nastolatki to nie była męcząca zasada, ponieważ była z natury bardzo gadatliwa. W głosowaniu udokumentowanym w szkolnej księdze pamiątkowej wygrała w kategoriach na najbardziej dowcipną i utalentowaną osobę. Można było uzyskać tylko jeden tytuł, więc Shari zrzekła się tego drugiego i przekazała go innej dziewczynie, która czuła się z tego powodu zaszczycona i niezwykle szczęśliwa.
Shari wciąż miała bardzo dużo do zrobienia tego dnia.
Ponownie zadzwoniła do domu około jedenastej trzydzieści i powiedziała mamie, że mogą się spotkać za pół godziny w banku w centrum handlowym Lexington Town Square. Shari poprosiła też mamę, żeby zabrała ze sobą kostium kąpielowy i ręcznik. Po załatwieniu czeków podróżnych zamierzała bowiem iść na przyjęcie na basenie w domu swojej przyjaciółki Dany, która mieszkała kilka kilometrów dalej, przy jeziorze Murray. Shari chciała pozbyć się swoich szerokich białych szortów i bluzy w czarno-białe paski i przebrać się w kostium już na miejscu.
W banku nastolatka spotkała się ze swoim chłopakiem Richardem Lawsonem i dobrą przyjaciółką Brendą Boozer. Miło spędzała czas w towarzystwie swoich bliskich. Po odebraniu czeków Shari i Brenda zostawiły swoje samochody na parkingu centrum handlowego i cała trójka pojechała na przyjęcie samochodem Richarda.
Z imprezy Shari zadzwoniła do rodziców po raz kolejny. Było trzydzieści minut po czternastej, gdy powiedziała, że już wraca. Założyła bluzę i szorty na dwuczęściowy kostium kąpielowy. Wraz z Brendą wsiadły do samochodu Richarda i cała trójka ruszyła do Lexington, by dziewczyny mogły odebrać swoje auta. Na miejscu Brenda pożegnała się, a Shari została z Richardem w jego wozie, gdzie w końcu mogli przez chwilę pobyć sami. Potem przesiadła się do swojego małego chevroleta chevette i ruszyła do domu. Jechała za swoim chłopakiem, dopóki nie skręciła w autostradę numer jeden, by dojechać do Red Bank.
Smithowie mieszkali na wsi, w domu, który zbudowali na dwudziestoakrowej działce przy Platt Springs Roads, około szesnastu kilometrów od Lexington. Dom stał na wzniesieniu z dala od drogi, a że prowadził do niego długi na ponad dwieście metrów podjazd, nie musieli martwić się o prywatność. Ich córki nie były zachwycone wyprowadzką z poprzedniego domu, który znajdował się przy ślepej uliczce w spokojnym miasteczku Irmo na przedmieściach Columbii. Miały tam przyjaciół i szkołę w odległości niecałych dwóch kilometrów, ale ich tata wychował się na wsi i uważał, że życie na niej to najlepszy sposób na wychowanie dzieci. Przy nowym domu było wystarczająco miejsca, żeby zbudować basen i trzymać konie dla córek, jednak gdy Dawn poszła do college’u, Shari i Robert zaczęli wykazywać większe zainteresowanie jazdą po okolicy małym motocyklem. Z tego powodu rodzice zdecydowali się sprzedać zwierzęta. Rodzeństwo spędzało na motorze całe godziny i często żartobliwie sprzeczało się o swoją kolej. Pomimo kobiecej urody, blond włosów i anielskiego głosu Shari miała w sobie dużo z chłopczycy. Pod tym względem była przeciwieństwem Dawn, z którą często drażniła się, zarzucając jej „świętoszkowatość”.
Około piętnastej dwadzieścia pięć Shari wjechała na podjazd i zatrzymała samochód, żeby – jak zawsze, gdy wracała do domu – zabrać listy z drewnianej skrzynki wiszącej na słupie. Ponieważ musiała pokonać tylko kilka kroków, zostawiła włączony silnik i nie włożyła swoich czarnych plastikowych sandałów.
To był piątek trzydziestego pierwszego maja 1985 roku.
***
Kiedy Shari zadzwoniła, by powiedzieć, że idzie na przyjęcie, Bob i Hilda Smith siedzieli przy basenie na podwórzu za domem. Niedługo potem weszli do środka, żeby Bob mógł się przygotować do gry w golfa, na którą był umówiony tego dnia. Wcześniej pracował jako inżynier w wydziale dróg i transportu, a obecnie był zatrudniony w firmie Daktronics, dla której sprzedawał elektryczne tablice wyników, i często pracował z domu. Jako wolontariusz sprawował posługę w więzieniach i zakładach poprawczych dla chłopców, a Dawn i Shari towarzyszyły mu, śpiewając w tych placówkach. Hilda była zatrudniona w niepełnym wymiarze godzin jako nauczycielka zastępcza w szkole publicznej.
Gdy wyjrzała przez okno, zauważyła niebieski samochód Shari zaparkowany na początku podjazdu. A ponieważ wóz nie ruszył przez kilka minut, Hilda uznała, że jej córka musiała zatrzymać się, żeby przeczytać list od siostry. Shari uwielbiała wiadomości od Dawn. Niepokoiło to Hildę, która bała się, że jej młodsza córka przesadnie przeżywa doświadczenia starszej siostry. Problem pojawił się, gdy Shari musiała zrezygnować z występów wokalno-tanecznych w Carowinds ze względu na niedyspozycję strun głosowych. Dziewczyna była tak zdruzgotana z powodu zniweczonych planów wakacyjnych, że Hildzie zdarzało się pytać Boga, dlaczego sprawił jej córce aż taki zawód. Smithowie byli głęboko wierzący i starali się wychować trójkę swoich dzieci na ludzi równie pobożnych i głęboko wierzących.
Minęło pięć minut, a Shari wciąż nie pojawiła się we frontowych drzwiach. Bob wyjrzał przez okno swojego gabinetu i zobaczył, że niebieski samochód córki stoi w tym samym miejscu. Uznał, że to dziwne. Żona starała się go przekonać, że Shari pewnie wciąż czyta list od siostry, ale mężczyzna zaczął się niepokoić. Jego młodsza córka cierpiała na rzadkie schorzenie: moczówkę prostą. Choroba ta powoduje uporczywe pragnienie i potrzebę częstego oddawania moczu, więc chorzy są niemal cały czas podatni na groźne dla zdrowia odwodnienie. Moczówka prosta jest nieuleczalna, więc Shari musiała brać lek, który uzupełniał jej poziom wazopresyny – hormonu odpowiedzialnego za równowagę płynów w organizmie. Kiedy była mała, codziennie przyjmowała bolesny zastrzyk wielką igłą. Później, na szczęście, lekarstwo zaczęła przyjmować w formie aerozolu do nosa. Jedno opakowanie zawsze znajdowało się w torebce Shari, a drugie – w domowej lodówce. Gdyby z jakiegoś powodu Shari pominęła dawkę leku, mogła stracić przytomność, a w dalszej konsekwencji nawet zapaść w śpiączkę. Niezależnie od tego, co było przyczyną jej długiego postoju przy bramie, Bob coraz bardziej się martwił.
Wziął kluczyki, zszedł do garażu i pojechał swoim samochodem wzdłuż podjazdu.
Kilka sekund później znalazł się już przy drodze. Drzwi po stronie kierowcy w samochodzie Shari były otwarte, silnik ciągle pracował, a na ziemi wokół skrzynki leżały rozrzucone listy. Bob nigdzie nie dostrzegł swojej córki. Zawołał ją, ale bez odpowiedzi. Zajrzał do samochodu i na fotelu kierowcy zobaczył ręcznik, który wcześniej Hilda zawiozła dziewczynie. Na siedzeniu obok leżała torebka Shari, a na podłodze – buty. Bob otworzył torebkę i przeszukał ją. Portfel i lekarstwo były w środku.
Widoczne na ziemi ślady bosych stóp prowadziły od samochodu do skrzynki, ale – co niepokojące – nie było żadnych śladów biegnących z powrotem.Rozdział 1
PONIEDZIAŁEK, 3 CZERWCA 1985
Cześć, John – powiedział stojący w drzwiach Ron Walker. Był członkiem naszego niewielkiego zespołu profilerów. – Mamy porwanie w Columbii w Karolinie Południowej. Właśnie dali mi znać z biura szeryfa, że chcą wsparcia Jednostki Nauk Behawioralnych.
– O co chodzi? – zapytałem.
– Rozmawiałem z Lewisem McCartym, zastępcą szeryfa z hrabstwa Lexington. Sharon Faye Smith, siedemnastoletnia licealistka, w piątek po południu została porwana sprzed skrzynki na listy pod jej domem. Nie mamy jeszcze akt, więc wiem tyle, ile mi powiedział McCarty.
– Są pewni, że to nie ucieczka z domu?
– Podobno ona taka nie jest. Zostawiła swój samochód z włączonym silnikiem, a na siedzeniu leżała torebka z portfelem. Były w niej lekarstwa, z którymi się nie rozstaje. Poważnie choruje na moczówkę prostą. W dodatku podczas wczorajszego zakończenia roku szkolnego Sharon miała zaśpiewać hymn, a później wyruszyć ze znajomymi z klasy w rejs na Bahamy.
Ron podszedł do mojego biurka i przekazał mi kolejne informacje od zastępcy szeryfa. Dom Smithów znajdował się na dwudziestoakrowej działce w miejscowości Red Bank, około szesnastu kilometrów od Lexington. Od samego budynku ciągnął się długi na ponad dwieście metrów podjazd kończący się na Platt Springs Road. Dziewczyna, nazywana Shari, prawdopodobnie zatrzymała swój samochód na podjeździe, żeby wyjąć listy ze skrzynki. Później znaleziono je na ziemi, co sugeruje, że ktoś ją zaskoczył i obezwładnił. Jej ojciec, Robert Smith, nazywany przez wszystkich Bobem, zadzwonił do biura szeryfa, które wysłało na miejsce policjanta. Funkcjonariusz nie znalazł odcisków palców ani innych poszlak.
Szeryf James Metts zorganizował konferencję prasową i szeroko zakrojone poszukiwania. Przez cały weekend, pomimo uciążliwych upałów, policjantom pomagało kilkuset ochotników.
– Nie mamy jeszcze żadnego punktu zaczepienia – dodał Ron. – Jak mówiłem, papiery nie dotarły. Biuro szeryfa poprosiło oddział terenowy z Columbii o otwarcie akt. Przekażą im wszystkie posiadane materiały, a ci z Columbii wyślą je do nas.
Często miałem wrażenie, że miejscowe organy ścigania niechętnie prosiły nas o pomoc. Być może sądzili, że nasza jednostka, angażując się w śledztwo, przejmuje nad nim kontrolę, a na koniec przypisuje sobie wszystkie zasługi. Albo po prostu martwili się, że nasze analizy nie potwierdzą teorii, która już zakorzeniła się w głowach zarówno policjantów, jak i miejscowej społeczności.
Ale w tym przypadku było inaczej. Jim Metts i Lewis McCarty ukończyli jedenastotygodniowy stypendialny kurs w Akademii FBI, organizowany dla starszych stopniem przedstawicieli organów ścigania z różnych krajów. Metts spędził w fotelu szeryfa dwanaście z trzydziestu siedmiu lat życia i postrzegano go jako człowieka instytucję. Po raz pierwszy objął to stanowisko jako dwudziestopięciolatek. Przez lata zmienił swój posterunek z sennego małomiasteczkowego biura bez mundurów, radiowozów i procedur – funkcjonariusze ubierali się, w co chcieli, i jeździli własnymi samochodami – w nowoczesną jednostkę. Najpierw studiował inżynierię, ostatecznie ukończył kryminologię i wykładał na uniwersytecie. Zarówno Mett, jak i McCarty bardzo szanowali FBI, program profilowania podejrzanych i wszystko, czego nauczyli się w Quantico. Kiedy nabrali przekonania, że Shari Smith zabrano gdzieś wbrew jej woli, uznali wspólnie, że trzeba zaangażować w tę sprawę oddział terenowy FBI i Jednostkę Nauk Behawioralnych, czyli nas. Metts skontaktował się z Robertem Iveyem, głównodowodzącym agentem z Columbii, i poprosił go o pomoc.
– Columbia natychmiast wdrożyła swoje procedury dla porwań nieletnich – powiedział Ron. – Agenci byli już w domu Smithów, założyli podsłuchy na telefony i ściągnęli zespół obserwacyjny. Wszyscy spodziewali się, że lada moment pojawi się żądanie okupu. Zamiast tego zaczęły się telefony, prawdopodobnie od sprawcy. Porywacz pierwszy raz zadzwonił około drugiej dwadzieścia w nocy. Możesz sobie wyobrazić, jak czuła się rodzina. Telefon odebrała matka i zrobiła notatki. Potem ludzie Mettsa zaczęli nagrywać wszystkie połączenia przychodzące.
– Pojawiło się żądanie okupu? – zapytałem.
– Nie od tego faceta. W weekend ktoś zadzwonił z żądaniem okupu, ale biuro szeryfa jest przekonane, że to próba wyłudzenia.
Pogrążona w żalu rodzina prześladowana przez ludzi bez sumienia. Niestety, podobne sytuacje nie były rzadkością, ale za każdym razem doprowadzały mnie do szału. Gdyby to ode mnie zależało, dobrałbym się do skóry wszystkim takim oszustom.
Minęły więc trzy dni bez żądania okupu. Pomyślałem, że to zły znak. Na początku sprawy trzeba mieć otwarty umysł, ale w takich przypadkach prawdopodobne są tylko dwa scenariusze: porwanie na tle seksualnym albo dla okupu. W każdym z nich może pojawić się motyw zemsty, dlatego tak ważne jest określenie roli ofiary. Wszystkie porwania są potwornym doświadczeniem, ale gdy w grę wchodzą pieniądze, sprawca w końcu kontaktuje się z rodziną, czym bardzo ryzykuje. Nie zawsze oznacza to bezpieczny powrót ofiary do domu, ale są na to większe szanse niż w przypadku pozostałych typów porwań.
Co więcej, zwykle udaje się schwytać sprawcę, a z tego, co wiem, FBI nigdy nie straciło okupu. Statystyki są mniej optymistyczne, jeśli chodzi o porwania na tle seksualnym. W takich przypadkach sprawcą kieruje sadystyczna żądza całkowitej kontroli nad ofiarą. Nic więcej nie mógłby zyskać, ale dużo mógłby stracić, jeśli uwolnionej osobie udałoby się go zidentyfikować. W porwaniach dla okupu bezpieczny powrót jest częścią transakcji i chociaż ofierze grozi niebezpieczeństwo, ma znacznie większe szanse.
W tamtym czasie kierowałem programem profilowania i doradztwa. Dzieliłem biuro z Robertem Resslerem, z którym kiedyś wspólnie prowadziliśmy wykłady. Razem przygotowaliśmy cykl nowatorskich wywiadów z brutalnymi sprawcami przestępstw i we współpracy z lokalnymi służbami z całego kraju zorganizowaliśmy tak zwaną szkołę objazdową. Skupialiśmy uwagę na seryjnych mordercach i brutalnych napastnikach. Jako kierownik programu profilowania i doradztwa zajmowałem się stroną operacyjną. Bob odpowiadał za badania i został pierwszym szefem programu ścigania brutalnych przestępców. W jego ramach powstała baza danych sprawców z całego kraju i ich cech.
Moja praca była efektem filozoficznej dyskusji, która trwała w FBI, od kiedy zaczęliśmy z Bobem przeprowadzać wywiady. Według konserwatywnych głosów Akademia powinna zajmować się szkoleniem własnych agentów oraz funkcjonariuszy, którzy dołączyli do jej programu stypendialnego. Zgodnie z tym założeniem nie powinna angażować się w trwające śledztwa. Gdy starsze pokolenie nauczycieli kryminalnej psychologii stosowanej zaczęło doradzać w otwartych sprawach, pomysł, aby naprawdę _stosować_ tę naukę, zaczął żyć własnym życiem.
W pewnym momencie przeprowadziliśmy z Bobem dość wywiadów w więzieniach, by uznać, że możemy powiązać to, co działo się w umyśle przestępcy przed dokonaniem przestępstwa, w jego trakcie i po dopuszczeniu się mordu, z miejscem zbrodni, ofiarą i całą resztą. Później doszliśmy do wniosku, że jesteśmy w stanie nawet podpowiadać lokalnej policji działania pomocne w wywabieniu przestępcy z ukrycia albo zachęcaniu do współpracy ludzi, którzy byliby w stanie go rozpoznać. Tak wyglądał – w skrócie – początek programu profilowania i doradztwa w Quantico. Wkrótce dołączył do nas Roy Hazelwood, bystry agent, który specjalizował się w przestępstwach z użyciem przemocy; pracowałem z nim cztery lata wcześniej w Atlancie podczas głośnej sprawy tamtejszych morderstw dzieci. Był też z nami równie błyskotliwy Kenneth Lanning, który skupiał się na przestępstwach wobec nieletnich. Obaj pracowali z nami nieoficjalnie, ponieważ ich głównym zadaniem pozostawały badania i prowadzenie zajęć.
Pomimo to wciąż staraliśmy się o uznanie programu za przydatny, a także o środki potrzebne do jego rozwoju. Roger L. Depue, szef Jednostki Nauk Behawioralnych, był wielkim zwolennikiem naszych działań i często wstawiał się za nami u kierownictwa Akademii oraz w kwaterze głównej. Roger, weteran piechoty morskiej i były komendant policji z Michigan, często podkreślał, że konsultacje w trwających śledztwach nie odwracały uwagi od głównych celów Akademii. Wręcz przeciwnie: potwierdzały zasadność badań i procedur, czyli sens jej istnienia. Z jego poparcia wynikała ogromna presja – spoczywająca zarówno na nim, jak i na nas – żeby zapewniać efekty. Na szczęście mieliśmy się czym pochwalić, na przykład w sprawie morderstw dzieci w Atlancie z 1981 roku.
Nikogo nie powinno dziwić, że takie sukcesy na początku działania programu prowadziły do większego zainteresowania naszymi ekspertyzami. Byłem pierwszym i przez wiele lat jedynym pełnoetatowym profilerem FBI, a ilość pracy szybko zaczęła mnie przytłaczać. W styczniu 1983 roku odwiedziłem Jima McKenziego, zastępcę dyrektora FBI, który odpowiadał za Akademię. Opowiedziałem mu o swoim zmęczeniu i poprosiłem o pełnowymiarową pomoc. McKenzie wykazał się zrozumieniem i – podobnie jak Roger Depue – wyraził poparcie dla programu. Wkrótce udało mu się przekonać kwaterę główną do przesunięcia zasobów ludzkich w Quantico. W praktyce oznaczało to „podkradanie” pracowników z innych programów, co dało mi czterech pierwszych profilerów: Rona Walkera, Blaine’a McIlwaine’a, Jima Horna i Billa Hagmaiera.
Ron przeszedł do nas z oddziału terenowego w Waszyngtonie. To był jego pierwszy przydział, co było rzadkością, ponieważ waszyngtońska jednostka jest jedną z najważniejszych w całej sieci FBI. Jednak jego życiorys zawodowy mówił sam za siebie. Podobnie jak ja był weteranem Sił Powietrznych, jednak ja nie mogłem pochwalić się jedenastoletnim stażem jako oficer w czynnej służbie i pilotowaniem myśliwców F-4. Ron spędził kolejne szesnaście lat w rezerwie, gdzie zaangażował się w akcje organów ścigania, śledztwa specjalne, ochronę bazy i działania antyterrorystyczne. W 1982 roku ustaliliśmy szczegóły programu profilowania i wyznaczyliśmy koordynatorów terenowych, którzy byli łącznikami z Jednostką Nauk Behawioralnych w Quantico. Ron służył w FBI dopiero dwa lata, ale ze względu na przebieg kariery i dyplom z psychologii szkoleniowcy wytypowali go jako kandydata na waszyngtońskiego koordynatora. Znałem go ze szkolenia w Akademii, więc gdy Jim McKenzie postanowił rozwinąć program, od razu chciałem Rona w swoim zespole.
Ron wciąż stał przy moim biurku.
– Ktoś z tobą pracuje nad tym porwaniem? – zapytałem.
Wszyscy profilerzy mają duże ego. To cecha wpisana w nasz zawód. Aby wzmacniać ich pewność siebie i jednocześnie chronić przed jej nadmiarem, lubię, gdy mój zespół pracuje razem i dzieli się pomysłami. Duża część naszej pracy wymaga intuicji i wierzę w porzekadło „co dwie głowy to nie jedna”. Roger Depue uważał podobnie. Z kolei Bob Ressler wolał pracować samodzielnie, brać odpowiedzialność za swoje sprawy i projekty, ale nie miałem nic do zarzucenia jego pracy ani jej rezultatom. Po prostu działałem w inny sposób.
– Tak, zaangażowałem Jima – odpowiedział Ron.
To wydawało się logiczne. Ron dzielił biuro z Jimem Wrightem, który również przeszedł do nas z oddziału w Waszyngtonie. Dołączył do jednostki, gdy dostaliśmy pozwolenie na trzy kolejne etaty. Stało się to po rocznym śledztwie i przygotowaniach do procesu w sprawie próby zamachu na prezydenta Ronalda Reagana pod hotelem Hilton w Waszyngtonie. Później, kiedy założyliśmy Jednostkę Wspierania Śledztw jako osobną komórkę w ramach Jednostki Nauk Behawioralnych, zostałem jej szefem, a Jim przejął ode mnie zarządzenie programem profilowania i stał się drugą osobą w łańcuchu dowodzenia. Wraz z Ronem stawali się świetnymi profilerami.
Na tle całego FBI byliśmy bardzo małym wydziałem, co jest niezwykle istotne dla zrozumienia metod i zasad naszej pracy. Konsultowaliśmy szeroki wachlarz przestępstw: od wymuszeń, przez porwania i napaści na tle seksualnym, po seryjne morderstwa. Szybko okazało się, że zajęcie się setkami takich spraw w wyznaczonym czasie stanowi dla nas nie lada wyzwanie. Czasem wystarczyło zadzwonić do lokalnego oddziału policji i zasugerować typ osoby, która mogła być sprawcą. Inne śledztwa były bardziej angażujące i wymagały asysty na miejscu zbrodni, analiz, współpracy z miejscowymi służbami i oddziałem terenowym FBI. Tak było w sprawie morderstw dzieci w Atlancie, nad którymi pracowałem z Royem Hazelwoodem.
Wcześniej, gdy z Robem Resslerem podjęliśmy się zbadania osadzonych przestępców, zdaliśmy sobie sprawę, że wszystkie brutalne zbrodnie mają pewne charakterystyczne cechy. Dzięki nim – z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem – za pomocą profilowania, analizy śledczej i proaktywnych strategii mogliśmy pomóc w najróżniejszych dochodzeniach. Podczas długiej kadencji J. Edgara Hoovera FBI zyskało opinię służby interesującej się wszystkimi rodzajami przestępstw. Jednak w naszym wypadku nie było sensu poświęcać ograniczonych zasobów – ani czasu lokalnych organów ścigania – na działania, w które nie mogliśmy wnieść znaczącego wkładu. Najprościej rzecz ujmując – im mniej skomplikowane i bardziej pospolite przestępstwo, tym mniej byliśmy przydatni.
Najlepiej wytłumaczył to legendarny fikcyjny detektyw Sherlock Holmes w dialogu z doktorem Watsonem z opowiadania _Tragedia w Boscombe Valley_. Arthur Conan Doyle opublikował je w „Strand Magazine” w 1891 roku.
– Słyszałeś coś o tej sprawie? – zapytał Holmes.
– Ani słowa. Nie czytałem gazet od kilku dni.
– Londyńska prasa nie zamieściła pełnej relacji. Przeglądałem ostatnie wydania, by zgłębić szczegóły. Wedle tego, co zebrałem, wygląda na to, że to jedna z tych najprostszych spraw, które są wyjątkowo trudne.
– To brzmi nieco przewrotnie.
– Ale jest całkowicie prawdziwe. Niezwykłość niemal zawsze jest wskazówką. Im bardziej pozbawione wyrazu i banalne jest przestępstwo, tym trudniej znaleźć jego rozwiązanie.
Choć motyw i motywacja są ważnymi aspektami zbrodni – a także czymś, co często chce poznać ława przysięgłych – zwykle nie przydają się w śledztwie. Przy okazji zaginięcia Shari Smith Ron Walker słusznie zauważył, że musiało chodzić o pieniądze lub napaść seksualną, być może wraz z motywem zemsty. Rozstrzygnięcie, o które z nich chodzi, było istotne, ale nie kluczowe. Idąc tym tokiem rozumowania, można na przykład stwierdzić, że rabunek w ciemnej uliczce ma oczywisty motyw, którego znajomość nie wystarczy jednak do ustalenia sprawcy. Dlatego unikamy spraw związanych z morderstwami popełnionymi przy okazji innych przestępstw, na przykład napadu na bank. Okoliczności i zachowanie sprawcy nie są na tyle wyjątkowe, abyśmy mogli cokolwiek wnieść do standardowych procedur dochodzeniowych.
Kluczowe jest dla nas kilka czynników, w tym wspomniana historia ofiary, jakiekolwiek znane rozmowy pomiędzy nią a napastnikiem oraz wskazówki z miejsca zbrodni, dzięki którym możemy poznać wcześniejsze i późniejsze działania sprawcy. Ważny jest również sposób popełnienia samej zbrodni, porzucenia i ułożenia ciała, ilość miejsc, w których mogło rozegrać się przestępstwo, środowisko, miejsce i czas, cechy wskazujące na liczbę sprawców, stopień ich zorganizowania lub dezorganizacji, typy broni, dowody laboratoryjne, brak osobistych rzeczy ofiary lub przedmioty specjalnie pozostawione przy zwłokach; badanie medyczne uratowanej osoby lub pośmiertne oględziny ciała. Dzięki takim informacjom możemy stworzyć profil napastnika i przewidzieć jego – niemal zawsze chodzi o mężczyzn – następne kroki. Tak naprawdę wszystko, czego się dowiemy, jest pomocne w śledztwie. Telefony, które domniemany sprawca wykonał do rodziny Shari, również dostarczały nam wielu informacji do analizy.
Chociaż Ron i Jim dysponowali ledwie zarysem sprawy, założyli, że sprawca nieprzypadkowo przejeżdżał obok Shari, gdy ta wyciągała listy ze skrzynki. To oznaczało, że śledził ją lub obrał za cel dużo wcześniej. Lewis McCarty powiedział, że Smithowie byli znani w swojej społeczności, jednak nie byli bogaci, a tym bardziej nie żyli na pokaz ani nie zwracali niczyjej uwagi. Dlatego nic nie wskazywało na to, że mamy do czynienia z przestępczością zorganizowaną czy próbą wyłudzenia okupu. Jednocześnie Ron dowiedział się, że Shari była ładną blondynką z niebieskimi oczami, dziewczyną popularną w szkole i bardzo otwartą. Jakiś dziwak mógł więc mieć na jej punkcie seksualną lub romantyczną obsesję.
Ojciec Shari znalazł jej samochód uruchomiony, z torebką i lekarstwami w środku. To oznaczało, że nie odeszła dobrowolnie, i dużo mówiło nam o samym sprawcy. Najwyraźniej nie był mężczyzną, który imponował kobietom swoim wyglądem lub umiejętnością prowadzenia rozmowy. Napastnik mógł zmusić dziewczynę do pójścia z nim tylko za pomocą siły i elementu zaskoczenia. Gdyby zaatakował znienacka, obezwładniając ofiarę – na przykład silnym, nagłym ciosem w głowę – znaleźlibyśmy ślady na miękkim gruncie pomiędzy skrzynką na listy i samochodem. Najprawdopodobniej zmusił Shari za pomocą pistoletu lub noża, by weszła do jego auta.
– Informuj mnie na bieżąco – powiedziałem Ronowi. – Jak tylko przyjdzie paczka z Columbii, omówimy to z całym zespołem.
***
Po wyjściu Rona z mojego biura nie mogłem się skupić na piętrzących się przede mną aktach. Nie mieliśmy wielu informacji o sprawie Shari, jednak przypominała mi pewne śledztwo sprzed pięciu lat.
W grudniu 1979 roku agent specjalny Robert Leary z rezydentury FBI (czyli raczej małego posterunku niż oddziału terenowego) w Rome w Georgii zadzwonił do nas z wyjątkowo niepokojącą sprawą. Tydzień wcześniej Mary Frances Stoner, ładna i towarzyska dwunastolatka, zniknęła z podjazdu swojego domu w Adairsville, około pół godziny drogi od Rome. Chwilę wcześniej wysiadła ze szkolnego autobusu. Podobnie jak w przypadku Smithów, dom Stonerów znajdował się dość daleko od głównej ulicy. Niebawem ciało Mary zostało znalezione w lesie, szesnaście kilometrów dalej. Była ubrana, a jej twarz zakrywał jasnożółty płaszcz.
Przyczyną śmierci było uderzenie tępym narzędziem w głowę, a na zdjęciach z miejsca zbrodni widać było leżący nieopodal kamień poplamiony krwią. Ślady na szyi powstały w wyniku duszenia rękoma od tyłu. Autopsja wykazała jednoznacznie, że Mary Frances była dziewicą, zanim porywacz ją zgwałcił. Jeden but dziewczynki był rozwiązany, a jej bielizna była pobrudzona krwią, co oznaczało, że po napaści seksualnej sprawca w pośpiechu ją ubrał.
Mary Frances, tak jak Shari Smith, była w swoim środowisku ofiarą niskiego ryzyka, więc chciałem dowiedzieć się możliwie najwięcej o jej historii. Obydwie nastolatki opisywano jako przyjacielskie, towarzyskie i czarujące. Mary Frances wyglądała i zachowywała się adekwatnie do wieku, nie doroślej. Była urocza i niewinna. Pełniła funkcję tamburmajorki w szkolnej orkiestrze, której mundur często nosiła. Po zapoznaniu się z pełnym raportem od Boba Leary’ego i zdjęciami z miejsca zbrodni zanotowałem kilka najważniejszych spostrzeżeń na temat sprawcy. Chodziło o dwudziestokilkuletniego białego mężczyznę o ilorazie inteligencji średnim lub powyżej średniej. Ukończył tylko szkołę średnią, możliwe, że został z niej wyrzucony. Mógł być zwolniony z wojska, dyscyplinarnie lub z powodów zdrowotnych. Tkwił w nieszczęśliwym małżeństwie lub się rozwiódł. Był miejscowym pracownikiem fizycznym, na przykład elektrykiem lub hydraulikiem. Miał kartotekę policyjną za podpalenie lub napaść seksualną, prowadził kilkuletnie, dobrze utrzymane auto w ciemnym kolorze. Doświadczenie podpowiadało mi, że ludzie jednocześnie uporządkowani i kompulsywni preferują ciemne samochody. Jego był kilkuletni, ponieważ nie mógł sobie pozwolić na nowy, ale dbał o niego.
Postanowiłem zwizualizować sobie los Mary Frances oraz działania jej oprawcy. Miejsce porzucenia ciała wskazywało, że znał okolicę. Podobnie jak w przypadku Shari, obserwował ofiarę od jakiegoś czasu i wykorzystał nadarzającą się okazję. Jej pogodne usposobienie pobudziło jego fantazje o relacji, która mogłaby ich połączyć. Obydwaj napastnicy musieli wiedzieć, że dziewczyny wysiądą na podjeździe. To podsunęło mi pomysł, że wykonywali jakąś pracę w okolicy.
Jedną z różnic pomiędzy sprawami był młody wiek Mary Frances, który ułatwił porywaczowi nawiązanie przyjacielskiej rozmowy. Może zagroził jej nożem lub pistoletem, gdy tylko zbliżył się na tyle blisko, by zaciągnąć ją do auta. Dowody na zwłokach wskazywały, że atak nastąpił w środku pojazdu. Gdy do tego doszło, mężczyznę zaszokowało jej prawdziwe przerażenie, krzyki i ból. Okazało się, że nie miało to nic wspólnego z jego fantazjami. W tym momencie, jeśli nie wcześniej, zrozumiał, że musi ją zabić – w przeciwnym razie jego życie byłoby zrujnowane.
Próbując rozgryźć prawdopodobny przebieg wydarzeń, wyobraziłem sobie, że po napaści mężczyzna próbował uspokoić przerażoną Mary Frances. Powiedział jej, żeby się szybko ubrała i że ją wypuści. Następnie pojechał w stronę znanego mu lasu, a gdy tylko pozwolił jej wyjść z samochodu, dziewczynka odwróciła się do niego plecami. Chwycił ją od tyłu i dusił tak długo, aż zrobiła się bezwładna. Ale uduszenie kogoś jest trudniejsze, niż myśli większość ludzi. Po wcześniejszych problemach mężczyzna postanowił nie ryzykować. Zaciągnął ją pod drzewo, podniósł najbliższy kamień i kilkukrotnie uderzył w głowę.
Sprawca zakrył Mary Frances płaszczem, ponieważ czuł się źle z tym, co zrobił. Moglibyśmy wykorzystać to podczas przesłuchania, gdybyśmy tylko złapali go wystarczająco szybko. Podejrzewałem, że był z tamtych okolic, i wiedziałem, jak poważnie policja traktowała sprawę, więc prawdopodobnie przesłuchali go w charakterze świadka, który mógł zauważyć coś istotnego. Powiedziałem śledczym przez telefon, że ten facet jest zorganizowany i przekonany, że uda mu się wywinąć. I chociaż to pewnie było jego pierwsze morderstwo, miał kartotekę za przestępstwa seksualne.
Ta i wiele innych smutnych spraw z naszych archiwów skończyły się tragicznie dla ofiar. Mogliśmy jedynie wykorzystać nasze umiejętności, by uratować kolejne. Nagle zrozumiałem, że nieświadomie wpatruję się w stojące na komodzie zdjęcie moich córek, Eriki oraz Lauren. Zdobyłem się na pełną nadziei myśl, że sprawa Shari Smith będzie miała szczęśliwe zakończenie.Rozdział 2
Kiedy w 1985 roku Lewis McCarty zgłosił się do nas ze sprawą Shari, Jednostka Nauk Behawioralnych zajmowała ledwie kilka pomieszczeń biurowych na pierwszym piętrze budynku Nauk Kryminologicznych w kampusie Akademii. Sama uczelnia była otoczona drzewami w U.S. Marine Base w Quantico w Wirginii. W późniejszych latach przenieśliśmy się do labiryntu biur dwadzieścia metrów pod ziemią, gdzie mieliśmy do dyspozycji magazyn broni i strzelnicę. Na pierwszym piętrze brakowało nam prywatności, za to z okien mieliśmy widok na zieleń. Salę konferencyjną dzieliliśmy z ludźmi z Wydziału Nauk Kryminologicznych, a oni nie byli szczęśliwi, że muszą dzielić się z nami przestrzenią. Później zaczęliśmy zapraszać ich na nasze spotkania, gdzie omawialiśmy sprawy, w których doradzaliśmy, a wielu z nich zdawało się to doceniać.
O porwaniu Shari dyskutowaliśmy w czwartek, trzy dni po pierwszej rozmowie Rona z McCartym. Staraliśmy się spotykać co najmniej raz w tygodniu, żeby każdy członek zespołu mógł usłyszeć uwagi i pomysły na temat prowadzonej przez niego lub nią sprawy (agentki specjalne Rosanne Russo i Patricia Kirby przyszły do nas z biur terenowych w Nowym Jorku i Baltimore, stając się pierwszymi profilerkami). W tym przypadku dopiero dostaliśmy z Columbii akta Shari i nagrania rozmów telefonicznych ze sprawcą. W domu Smithów stale przebywali funkcjonariusze z biura szeryfa, a Metts i McCarty dzwonili do nas codziennie i na bieżąco zdawali relacje z postępów. Podczas naszego zebrania wszyscy obecni sięgnęli po materiały.
Oprócz Rona Walkera, Jima Wrighta i mnie obecni byli Blaine McIlwaine i Roy Hazelwood. Każdy z nich mógł mieć cenne uwagi na temat sprawy, ale nie tylko dlatego postrzegałem ich wszystkich jako istotnych uczestników całego programu. Jednostka zawdzięcza bowiem Ronowi i Blaine’owi coś jeszcze. Uratowali mi życie.
Niecałe półtora roku wcześniej, na przełomie listopada i grudnia 1983 roku, pojechaliśmy w trójkę do Seattle, żeby pomóc w śledztwie w sprawie zabójstw znad Green River. Później okazało się, że była to jedna z największych w historii Stanów obław na seryjnego mordercę. Rok wcześniej, w lipcu, kilku nastolatków zauważyło zwłoki szesnastoletniej Wendy Lee Coffield, które unosiły się w wodach Green River w waszyngtońskim hrabstwie King. Przez miesiąc w nurcie rzeki lub wzdłuż brzegu znaleziono cztery następne ciała. Stało się jasne, że ktoś poluje na młode dziewczyny, które uciekły z domów, prostytutki i podróżniczki na linii miast Seattle i Tacoma.
Gdy z Ronem i Blainem dotarliśmy na miejsce, sprawcę nazywano „Mordercą znad Green River” i przypisano mu już jedenaście ofiar. Powołano grupę operacyjną, a jej śledztwo w tamtym czasie było największym w całym kraju polowaniem na seryjnego zabójcę. Obrazu grozy dopełniały dane o skali zaginięć bezbronnych dziewcząt – czasem nawet czternastoletnich i piętnastoletnich – oraz kobiet w tej okolicy. Świadomość tego wszystkiego rozdzierała serce i odbiła się na wszystkich pracujących nad sprawą.
Był to wyjątkowo trudny okres w moim życiu. Pomimo przydzielenia mi nowych współpracowników byłem przytłoczony ilością pracy i miałem problemy ze snem. Trzy tygodnie wcześniej dopadł mnie stres w trakcie wykładu na temat profilowania, który prowadziłem dla około trzystu pięćdziesięciu policjantów z nowojorskiej policji, funkcjonariuszy ochrony transportu i oficerów z Long Island oraz hrabstw Nassau i Suffolk. Choć wielokrotnie przemawiałem publicznie, tym razem obezwładnił mnie strach.
Szybko doszedłem do siebie, ale nie mogłem się wyzbyć złych przeczuć. Dlatego po powrocie do Quantico udałem się do działu kadr i wykupiłem dodatkowe ubezpieczenie na życie oraz na wypadek utraty dochodów, gdybym stał się niezdolny do pracy.
Następnego ranka po przyjeździe do Seattle przedstawiłem grupie operacyjnej prezentację. Udzieliłem też kilku wskazówek, dzięki którym można było zachęcić sprawcę do zgłoszenia się na policję w charakterze świadka i wykryć go w czasie przesłuchania. Resztę dnia spędziłem z Ronem, Blaine’em i lokalną policją. Szukaliśmy tropów behawioralnych sprawcy w miejscach, w których odnaleziono ciała. Listopad nie jest w Seattle najlepszym miesiącem do przebywania na świeżym powietrzu, a miejscowi funkcjonariusze bez przerwy opowiadali o sztormie, który miał miejsce tydzień wcześniej. Zanim wróciłem do swojego pokoju w Hiltonie, byłem przemoczony, pękała mi głowa i miałem wrażenie, że rozłoży mnie grypa.
Próbowałem odpocząć przy kilku drinkach w hotelowym barze i powiedziałem Blaine’owi i Ronowi, że będzie lepiej, jeśli spędzę następny dzień w łóżku. Oni w tym czasie mieli przeszukać akta w sądzie hrabstwa King i porozmawiać z policją o strategiach, które im przedstawiliśmy. Następnego dnia, w czwartek, zostałem sam. Na drzwiach pokoju umieściłem zawieszkę „Nie przeszkadzać”. Gdy w piątek nie pojawiłem się na śniadaniu, moi koledzy zaczęli się martwić. Bez skutku dzwonili do pokoju, a później zaczęli walić w drzwi.
Byli przestraszeni. Dostali od kierownika zapasowy klucz, ale okazało się, że drzwi były zamknięte od środka na łańcuch. Postanowili je wyważyć, gdy tylko usłyszeli jęki dochodzące ze środka. Znaleźli mnie na podłodze, nieprzytomnego i bliskiego śmierci z powodu – jak się później okazało – wirusowego zapalenia mózgu. Spędziłem w szpitalu w Seattle niemal miesiąc, a w czasie pierwszego tygodnia kilka razy niemal umarłem. Wróciłem do pracy dopiero w maju. Podczas tej nieobecności byłem zrozpaczony i kwestionowałem właściwie każdy aspekt swojego życia prywatnego i zawodowego. Jednym z niewielu przyjaciół, z którymi w tamtym czasie się widywałem, był Ron. Założyłem, że rozumie, co przechodzę. Cieszyłem się, że mam ludzi takich jak on, Blaine i reszta zespołu, z którymi mogę nie tylko pracować, ale też wspólnie rozładować napięcie po pracy.
Ron poprowadził zebranie, na którym omówiliśmy wszystko, co wiedzieliśmy o zaginięciu Shari. Większość informacji pochodziła z biura szeryfa i Wydziału Ścigania policji z komendy stanowej. Do zbudowania przydatnego profilu sprawcy potrzebne jest jak najlepsze zrozumienie osobowości ofiary, jej wcześniejszych działań i zebranie informacji o miejscach pobytu, a także o jej potencjalnych kontaktach ze sprawcą. Chcieliśmy doświadczyć tych wydarzeń w ten sam sposób, co ich uczestnicy, przeanalizować każdy krok przez pryzmat tego, co wiedzieli oni w danej chwili.
– To nie jest przypadkowe porwanie – zauważył Ron. – Dlatego musicie założyć, że motyw jest seksualny. Co dalej? Czy facet wybrał ofiarę z konkretnego powodu? Jest z sąsiedztwa, a może to ktoś, kto wie, kiedy Shari wychodzi z domu i do niego wraca? Może to typ stalkera, który wpadł na nią wcześniej, śledził i zaatakował przy najlepszej okazji? W tym momencie nie mamy żadnych informacji o napastniku, więc musimy próbować standardowych kierunków śledztwa, zastanowić się, co stanie się dalej i z jakim typem przestępcy mamy do czynienia.
Musieliśmy przyjrzeć się otoczeniu Shari. Bob Smith udzielał się jako kapelan w więzieniu hrabstwa Lexington i kilku innych zakładach penitencjarnych i poprawczych. Może porwanie było zemstą ze strony któregoś z osadzonych? Jeden z nich mógł poczuć się skrzywdzony przez Boba albo po prostu postrzegał go jako element niesprawiedliwego systemu.
Dowiedzieliśmy się również, że Dawn i Shari niekiedy towarzyszyły ojcu w czasie jego posługi. Czy któryś z więźniów mógł popaść w obsesję na punkcie dziewczyn i postanowił je napaść po odbyciu kary? Musieliśmy sprawdzić wszystkie możliwości, a biuro Mettsa i policja z Karoliny Południowej dostarczały nam koniecznych środków.
Hilda Smith po raz ostatni widziała Shari w zeszły piątek, kiedy spotkały się w banku, gdzie były po czeki podróżne na rejs po Bahamach. Był z nimi chłopak Shari, Richard Lawson. Hilda spodziewała się, że Shari wróci do domu po przyjęciu basenowym w domu koleżanki. Miały wspólnie wybierać odpowiednie ubrania na rejs. Zarówno Hilda, jak i Bob zauważyli samochód córki na podjeździe, co pozwalało nam oszacować czas jej zniknięcia.
Ron i Jim wysunęli tezę, że sprawca zauważył Shari w mieście. Przed przyjęciem i po nim była z Richardem w centrum handlowym, a widok ten mógł wzbudzić u napastnika zazdrość. Para poszła na pocztę i do banku, a potem dołączyła do nich znajoma, Brenda Boozer. W trójkę pojechali samochodem Richarda na przyjęcie. Sprawca mógł wszystko to obserwować i podążać za nimi. Czekał w swoim samochodzie zaparkowanym w pobliżu domu z basenem, gdzie trwała impreza. Później ta sama trójka nastolatków wróciła do centrum handlowego, a napastnik wciąż ich śledził. Być może zauważył ich dopiero podczas drugiej wizyty nastolatków w mieście i czekał, aż Shari wsiądzie do swojego auta. W obydwu scenariuszach na pewno śledził ją, gdy jechała do domu. Na miejscu dostrzegł okazję, żeby obezwładnić dziewczynę i porwać na tyle szybko, żeby nikt nie zdążył zareagować.
Po porwaniu Smithowie otrzymali przez telefon informację, że następnego dnia, około drugiej po południu, dostaną list od Shari. Była to normalna pora dostarczania poczty. Skoro sprawca to wiedział, musiał obserwować dom Smithów. W takim razie wiedział również, że dziewczyna zwykle zatrzymywała się na podjeździe i wyjmowała korespondencję ze skrzynki. Niezależnie od okoliczności nie było to przypadkowe spotkanie.
Kiedy Bob podjechał do skrzynki na końcu podjazdu i nie znalazł córki, zdecydował się wrócić do domu.
– Nie wiem, gdzie jest Shari, zniknęła – powiedział Hildzie.
Małżeństwo zaczęło się modlić o jej powrót, ponieważ oddanie Bogu było podstawą ich wspólnego życia.
W końcu Bob zdecydował się zadzwonić do biura szeryfa w Lexington, a Hilda zaczęła szukać Shari na własną rękę. Ze względu na swoją chorobę, moczówkę prostą, dziewczyna mogła nagle poczuć potrzebę skorzystania z toalety i nie mieć czasu wrócić do samochodu, żeby dojechać do domu. Nigdzie jednak nie było po niej śladu. W końcu Bob zawołał Hildę i poprosił, żeby wróciła do domu. Gdy tam dotarła, powiedział, żeby zaczekała w środku na policję, a on w tym czasie sam rozejrzy się po okolicy.
Mężczyzna również nie znalazł żadnego śladu Shari. Gdy wracał, Hilda wybiegła mu na spotkanie, modląc się. Z biura szeryfa jeszcze nikt się nie zjawił, więc Bob zadzwonił ponownie. Funkcjonariuszka starała się go uspokoić. Prawie cały personel znał Smitha i podziwiał go za wieloletni wolontariat w więzieniu.
Około pół godziny po pierwszym telefonie w końcu przyjechał policjant. Szybko dał się przekonać, że Shari nie była typem dziewczyny, która po prostu uciekłaby z domu, zwłaszcza bez torebki i lekarstw, zostawiając uruchomiony samochód. W biurze zdał raport z przebiegu wydarzeń, a szeryf Metts, który również znał i szanował Smithów, użył wszystkich dostępnych mu zasobów, żeby odnaleźć zaginioną.
– Na pewno to porwanie – oznajmił następnego dnia dziennikarzowi ze „State” kapitan Bob Ford z biura szeryfa. – Ona nie jest uciekinierką. Nie rozważamy żadnych hipotez z tym związanych.
***
W tym czasie w Charlotte w Karolinie Południowej Dawn, starsza siostra Shari, wybrała się do centrum handlowego. Szukała dla niej prezentu z okazji ukończenia szkoły. Jej wybór padł na chomika, którego Shari jesienią mogłaby zabrać ze sobą do college’u. Gdy Dawn zobaczyła, że w drzwiach mieszkania czeka na nią współlokatorka, od razu wiedziała, że stało się coś złego.
– Musisz zadzwonić do swojej mamy. Shari została uprowadzona.
Gdy Dawn usłyszała słowo „uprowadzona”, pomyślała, że ktoś mówi do niej w obcym języku. Nie mogła tego przyjąć do wiadomości. „Co to znaczy?”, zadała sobie w myślach pytanie, ponieważ słowo to wypowiedziane przez jej współlokatorkę miało bardzo ostrą wymowę. Dawn zadzwoniła do mamy, która kazała jej natychmiast się spakować.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki