Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gdy gwiazdy ciemnieją - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdy gwiazdy ciemnieją - ebook

W mroku nie czają się potwory, tylko ludzie

Anna Hart rozwikłała dziesiątki spraw tajemniczych morderstw i poznała najciemniejszą stronę ludzkiej natury. Gdy jednak dotyka ją osobista tragedia, wyjeżdża na wieś, gdzie wychowała się w rodzinie zastępczej, i… trafia w oko cyklonu.

Na miejscu w dziwnych okolicznościach ginie nastolatka. Dziewczyna znika tak, jak przed laty rówieśniczka Anny. Niewyjaśnione dotąd morderstwo nadal prześladuje małą społeczność, a kolejne zaginięcie wywołuje histerię.

Anna rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Aby schwytać porywacza, musi nie tylko odnaleźć drogę w skrywającym mroczne sekrety leśnym labiryncie, ale także wrócić do najstraszniejszego okresu w swoim dzieciństwie.

Przeznaczenie, osobiste traumy, rzeczywiste przypadki zaginięć. Głęboko poruszająca powieść, w której pisarska brawura łączy się z przerażającymi faktami.

Najodważniejsza i najbardziej osobista książka Pauli McLain

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-277-3258-3
Rozmiar pliku: 566 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

(prolog)

Matka, która zdarła z siebie sukienkę, kiedy policja przyniosła jej do domu wiadomość, i pobiegła ulicą w samych butach, a sąsiedzi, nawet ci, którzy ją dobrze znali, chowali się za drzwiami i oknami, przerażeni jej żalem.

Matka, która ściskała torebkę córki w pędzącej karetce. Różowo-białą, w kształcie pudla, umazaną krwią.

Matka, która zaczęła gotować dla detektywów i księdza z parafii, próbujących jej wytłumaczyć, co się stało – spierzchniętymi dłońmi kroiła góry cebuli i zmywała naczynia w gorącej wodzie. Nikt nie potrafił jej zmusić, żeby usiadła. Siadając, musiałaby się dowiedzieć. Pogodzić.

Matka, która po zidentyfikowaniu ciała swojego dziecka wyszła z kostnicy i przeszła przed wagonem podziemnej kolei pod napięciem. Wstrząs odrzucił ją pięć metrów do tyłu, czubki palców dymiły w miejscu, gdzie poraził je prąd, wargi miała czarne. Ale przeżyła.

Matka, która była kiedyś sławną aktorką, a teraz czekała na wieści, jak czekają lodowce w odległym krańcu globu, zamarznięte, milczące, półżywe.

Matka, którą byłam ja tamtego lipcowego dnia, na kolanach, kiedy sanitariusz próbował dotrzeć do mnie słowami, zdaniami, moim imieniem. Nie chciałam wypuścić ciała mojego dziecka.

– Pani detektyw, pani Hart – powtarzał, jakby ta osoba jeszcze istniała, ale mój ogłuszony umysł runął w przepaść.1 Znaki i opary

(jeden)

Noc wygląda, jakby była w strzępach, kiedy wyjeżdżam z miasta w dziurawej mgle, pod kruchym wrześniowym niebem. Portero Hill za mną jest pasem martwej plaży, a całe San Francisco – śnięte, bez życia. Ponad linią chmur wznosi się dziwna żółta kula. To księżyc, gigantyczny i przerośnięty, w kolorze lemoniady. Nie mogę przestać się przyglądać, jak wspina się wyżej i wyżej, jaskrawy niczym świeża rana. Niczym ból świecący nad drzwiami.

Nikt nie spieszy mi na ratunek. Nikt nie zdoła nikogo uratować, choć kiedyś wydawało mi się, że jest inaczej. Dużo mi się wydawało, lecz teraz rozumiem, że naprzód można ruszyć, jedynie zaczynając od zera, a nawet mniej niż zera. Mam siebie i nikogo więcej. Mam drogę i wijącą się mgłę. I ten udręczony księżyc.

Jadę, aż znikają znajome krajobrazy, i przestaję zerkać w lusterko, żeby się upewnić, czy nikt mnie nie śledzi. Travelodge w Santa Rosa jest ukryty za parkingiem supermarketu, całkiem pustego i nadmiernie oświetlonego, jak basen w nocy, z którego nikt nie korzysta. Dzwonię i z zaplecza radośnie wyłania się recepcjonistka z nocnej zmiany; wyciera dłonie w jaskrawą bawełnianą sukienkę.

– Dobry wieczór – mówi. Ten całkiem niewinny początek rozmowy jest z gruntu nieprawdziwy.

– Dobry wieczór.

Wyciąga formularz rejestracyjny i fioletowy długopis, a zwiotczała skóra pod jej ręką rozpościera się niczym skrzydło. Czuję, że patrzy na moją twarz, na moje włosy. Obserwuje moje dłonie, czytając do góry nogami.

– Anna Louise Hart. Piękne nazwisko.

– Słucham?

– Pani tak nie sądzi, złotko? – W jej głosie słychać karaibski akcent, silny, z ciepłym zabarwieniem, więc dochodzę do wniosku, że „złotkiem” nazywa każdego, nawet mnie.

Wysilam się, żeby się nie skrzywić pod wpływem jej uprzejmości, kiedy w zielonkawej poświacie fluorescencyjnej żarówki zapisuję numer rejestracyjny mojego samochodu. Żeby z nią rozmawiać, jakbyśmy były dwiema zwykłymi kobietami bez ­najmniejszych smutków.

W końcu wręcza mi klucz. Idę do swojego pokoju i z ulgą zatrzaskuję za sobą drzwi. Jest łóżko i lampa, i krzesło z tych, co to stoją w dziwnym miejscu i nikt nigdy na nich nie siada. Kiepskie światło spłaszcza wszystko do ponurych prostokątów, nieładną wykładzinę, sztucznie wyglądającą narzutę na łóżku i niestarannie upięte zasłony.

Kładę torbę na środku łóżka, wyciągam mojego glocka 19 i wsuwam go pod sztywną poduszkę. Czuję się z nim bezpieczniej, jakby był moim starym przyjacielem. Bo chyba nim jest. Wyjmuję ubranie na zmianę i uruchamiam prysznic, starannie unikając lustra, kiedy się rozbieram; zerkam tylko na piersi, które zrobiły się twarde jak kamienie. Prawa jest gorąca w dotyku, a wokół sutka utworzył się pokryty pęcherzykami czerwony wzgórek. Pod prysznicem puszczam najgorętszą wodę i stoję, płonąc żywcem; nie czuję najmniejszej ulgi.

Wychodzę, ociekając wodą, wkładam ręcznik pod kran, a później mokry – do mikrofali, aż dymi. Przyciskam go do ciała i czuję wulkaniczny żar, który parzy mi dłonie, i zginam się wpół nad muszlą klozetową, ciągle naga. Obwisłe ciało na wysokości pasa wydaje się w dotyku tak gumowate i sflaczałe jak nienapompowana tratwa ratunkowa.

Z mokrymi włosami idę do całodobowej drogerii i kupuję bandaż elastyczny i laktator, woreczki strunowe i litrową butelkę meksykańskiego piwa. Laktatory są tylko manualne, z pompką, nieporęczne i czasochłonne. W pokoju ciężki, przestarzały telewizor rzuca krzywe cienie na nagą ścianę. Pompuję przy akompaniamencie hiszpańskiej opery mydlanej, próbując odwrócić uwagę od bólu przy zasysaniu. Aktorzy z przesadną gestykulacją i mimiką składają sobie wyznania, a ja zajmuję się jedną piersią, potem drugą, napełniając zbiorniczek dwukrotnie, później zaś przelewam mleko do woreczków, które podpisuję: 21.09.93.

Wiem, że całą ich zawartość powinnam spuścić w toalecie, ale nie potrafię się do tego zmusić. Trzymam worki przez długą minutę, skupiając się na ich znaczeniu, a później wsadzam do zamrażarki małej podręcznej lodówki i zamykam drzwiczki, i tylko przez chwilę myślę o pokojówce, która je znajdzie, albo kierowcy ciężarówki, który będzie szukał lodu i na widok worków poczuje obrzydzenie. Mleko opowiada całą gorzką historię, ale wątpię, żeby ktoś niewtajemniczony domyślił się właściwego scenariusza. Mnie samej trudno go zrozumieć, a jestem jego główną bohaterką; sama go piszę.

Tuż przed świtem budzę się z gorączką i przesadzam z ilością advilu – przy połykaniu tabletek czuję pieczenie w zaciśniętym gardle. U dołu telewizyjnego ekranu przewija się pasek z wiadomościami z ostatniej chwili. Czterdzieści siedem ofiar w Big Bayou w Alabamie. Najtragiczniejsza katastrofa kolejowa. W środku nocy holownik na rzece Mobile zboczył z kursu w gęstej mgle i wyprowadził barkę na Big Bayou Canot Bridge, przesuwając tory o prawie metr. Osiem minut później jadący planowo pociąg Sunset Limited z Los Angeles do Miami wykoleił się, wjeżdżając na most z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Trzy pierwsze wagony wpadły do wody, most się zawalił, zbiornik paliwa eksplodował. Amtrak zarzuca niedbalstwo kapitanowi holownika. Zaginionych jest kilku członków załogi, akcja ratunkowa trwa. W późniejszych godzinach na miejsce katastrofy ma przyjechać prezydent Clinton.

Wyłączam telewizor i żałuję, że gumowym czerwonym przyciskiem pilota nie można wyłączyć wszystkiego, w środku i na zewnątrz. Chaosu i rozpaczy, i bezsensownej śmierci. Pociągów pędzących w stronę uszkodzonych szyn i dziur ze śpiącymi oraz niczego nieświadomymi pasażerami. Kapitanów holownika na złej rzece w najbardziej nieodpowiedniej chwili.

Osiem minut, chcę krzyczeć. Ale kto by mnie usłyszał?

(dwa)

Pracowałam kiedyś nad sprawą zaginięcia chłopca, którego znaleźliśmy później w kawałkach w Noe Valley pod werandą domu jego babci – kiedy przyjechaliśmy, bujała się na trzeszczącej, poobijanej huśtawce na ganku dokładnie nad jego ciałem. Przez wiele miesięcy nie byłam w stanie wymazać z pamięci jej twarzy, pudrowych zmarszczek wokół ust, bladoróżowej pomadki nałożonej ponad górną wargą. Spokoju w jej bladoniebieskich oczach.

Jej wnuk Jeremiah Price miał cztery lata. Najpierw go otruła, żeby nie pamiętał bólu. Słowo „pamiętać” było jej ulubionym słowem, pierwszym w całej historii o tym, co – jak jej się wydawało – musiała zrobić. Ale ta opowieść nie miała sensu dla nikogo poza nią. Kiedy ją przesłuchiwaliśmy, zadawaliśmy jej na okrągło jedno i to samo pytanie. Dlaczego go pani zabiła? Nie była w stanie nam odpowiedzieć.

W moim ciemnym pokoju w Travelodge na tanim, poznaczonym bliznami stoliku nocnym stoi telefon z tarczą, z instrukcją wybierania połączeń i stawką opłat za rozmowy międzymiastowe. Brendan odbiera po drugim sygnale. Jego głos jest ospały i niski, jakby dobiegał spoza betonowej ściany. Obudziłam go.

– Gdzie jesteś?

– W Santa Rosa. Nie zajechałam daleko.

– Powinnaś się przespać. Głos masz straszny.

– Tak. – Spoglądam na moje nagie nogi na narzucie i czuję na udach tanią tkaninę szorstką niczym zmywak. Moja bawełniana koszulka, mokra i pognieciona, przykleiła mi się do spoconego karku. Piersi owinęłam uciskowym opatrunkiem z bandaży, ale ból, mimo całego advilu, przy każdym uderzeniu serca przeszywa mnie eksplozją spazmów, wywołując specyficzne wrażenie echolokacji. – Nie wiem, co robić. To straszne. Dlaczego mnie karzesz?

– Nie karzę, po prostu… – Zapada długa, ciężka cisza, a on waży słowa. – Sama musisz sobie pewne sprawy przemyśleć.

– Niby jak mam to zrobić?

– Nie umiem ci pomóc – oznajmia tonem człowieka przegranego, na granicy wytrzymałości. Wyobrażam go sobie o wschodzie słońca na brzegu łóżka, z ciałem skulonym nad telefonem, z dłonią w gęstych ciemnych włosach. – Próbowałem i jestem zmęczony, wiesz?

– Pozwól mi wrócić do domu. Możemy to naprawić.

– Jak? – pyta sennie. – Pewne rzeczy są nie do naprawienia, Anno. Dajmy sobie trochę czasu. To nie musi być na zawsze.

Coś w jego tonie daje mi jednak do myślenia. Mam wrażenie, że on już przeciął pępowinę, ale boi się do tego przyznać. Bo nie wie, jak zareaguję.

– Odkąd rozmawiamy? Od tygodnia, miesiąca? Roku?

– Nie wiem – wzdycha nierówno. – Muszę sobie wiele prze­myśleć.

Moja dłoń na łóżku wygląda jak z wosku, jest sztywna, jakby należała do manekina z centrum handlowego. Odwracam wzrok i wbijam go w ścianę. – Pamiętasz, jak się pobraliśmy? Naszą wycieczkę?

Milczy przez minutę.

– Pamiętam – mówi w końcu.

– Spaliśmy na pustyni pod wielkim kaktusem z mnóstwem ptaków, które w nim mieszkały. Powiedziałeś, że to kondominium.

Znów cisza.

– Tak. – Nie bardzo wie, dokąd zmierza ta rozmowa, nie jest pewien, czy zupełnie nie zbzikowałam.

Sama nie jestem tego pewna.

– To był jeden z naszych najlepszych dni. Byłam bardzo szczęśliwa.

– Tak. – Jego oddech w słuchawce przyspiesza. – Rzecz w tym, że już dawno nie widziałem tamtej kobiety, Anno. Nie było cię dla nas.

– Poprawię się. Pozwól mi spróbować.

Ze słuchawki wylewa się cisza, wzbiera wokół mnie na łóżku. Czekam na jego odpowiedź.

– Nie ufam ci. Nie potrafię – wyznaje w końcu.

Jego wyrazisty głos jest druzgocący. Kategoryczny. Zły był od tygodni, ale to jest gorsze. Podjął decyzję, z którą nie mogę wygrać, bo dałam mu wszelkie powody do tego, żeby czuł to, co czuje.

– Uważaj na siebie, dobrze?

Mam wrażenie, że balansuję nad ciemną przepaścią. W innych chwilach naszego małżeństwa rzuciłby mi linę.

– Brendan, proszę. Nie mogę wszystkiego stracić.

– Przykro mi – mówi i się rozłącza, nim zdążę cokolwiek powiedzieć.

Na nabożeństwo pogrzebowe przyszło prawie dwieście osób, spora część w mundurach. Koledzy z pracy, przyjaciele i życzliwi nieznajomi, którzy przeczytali artykuł w „Chronicle” i pomyśleli: całe szczęście, że mnie nie spotkało coś takiego.

Zapięłam zamek sukienki, której na sobie nie czułam – byłam tak nafaszerowana ativanem, że ubranie mogłoby być uszyte z noży. Zza ogromnych czarnych okularów słonecznych odczytywałam ruch warg Brendana powtarzającego bez przerwy: „dziękuję”. W domu znalazłam sobie miejsce w kuchennym kącie, tyłem do agresywnie porozstawianych kwiatów i kartek z kondolencjami, zbolałych twarzy wokół stołu zastawionego naczyniami żaroodpornymi i deskami serów. Mój przełożony Frank Leary podszedł do mnie z talerzem w dłoni, nawet nie udając, że jest nim zainteresowany.

– Co mogę powiedzieć, Anno? Co powiedzieć w obliczu takiego dramatu?

Jego głos, zwykle szorstki, teraz był łagodny. Marzyłam, żeby móc go zamrozić tam, gdzie stał, jego i wszystkich innych, jak w dziecięcej zabawie w posągi, i odejść. Ale tylko kiwnęłam głową.

– Dzięki.

– Powinnaś wziąć tyle urlopu okolicznościowego, ile potrzebujesz. Niczym się nie przejmuj.

Kiedy to mówił, poczułam, jakby ściana przybliżyła się do mnie o włos.

– Prawdę mówiąc, miałam zamiar wrócić w przyszłym tygodniu. Muszę czymś zająć myśli.

– Nie wygłupiaj się, Anno. Nie mówisz poważnie. To za wcześnie. Teraz powinnaś myśleć tylko o rodzinie i poświęcić czas sobie.

– Nie rozumiesz, Frank. – Słyszałam, jak mój głos zacieśnia się wokół słów i próbuje zwolnić, żeby brzmieć mniej rozpaczliwie. – Zwariuję bez jakiegoś zajęcia. Proszę.

Uniósł brwi i zrobił minę, jakby chciał mnie skarcić, ale w tej chwili podszedł mój mąż. Frank lekko się wyprostował i wyciągnął rękę.

– Brendan. Ciężki dzień. Współczuję. Daj znać, gdybym mógł jakoś pomóc.

– Dzięki, Frank. – Szary wełniany krawat Brendana wisiał luźno przy rozpiętym kołnierzyku koszuli, ale jego ciało wcale nie wyglądało na rozluźnione, kiedy tak stał pomiędzy Frankiem a mną, zerkając to na mnie, to na niego, jakby próbował wyczuć atmosferę. – O czym rozmawiacie?

– O niczym – skłamałam bez wahania. – Pogadamy później.

– Słyszałem. – Zamrugał szybko, a jego twarz robiła się coraz bardziej różowa. – Chyba nie masz zamiaru wracać teraz do pracy?

– Właśnie – odezwał się Frank, robiąc krok do przodu. – Powiedziałem dokładnie to samo. Jestem po twojej stronie.

– A kto jest po mojej?

Ściana za mną wydawała się gładka i zimna pod moją dłonią i nagle poczułam się jak w klatce. W pułapce.

– Ja tylko staram się przez to przejść, rozumiecie? Jeżeli nie będę miała się czym zająć… – Nie zdołałam dokończyć zdania.

– Nie wierzę! – Brendan zacisnął wargi, nozdrza mu drgały. – A co z nami? Może skupiłabyś się na rodzinie? Nie należy nam się to od ciebie? Zwłaszcza po tym, co się stało?

Poczułam się tak, jakby dał mi w twarz. Struchlałam.

– Nie to miałam na myśli. – Słyszałam, jak surowo zabrzmiała moja odpowiedź, jakbym się broniła.

– Owszem, to.

Patrzyliśmy z Frankiem, jak odwraca się na pięcie i ze spuszczoną głową przeciska się przez pokój pełen ludzi.

– Powinnaś za nim pójść. Jest w żałobie. Ludzie mówią różne rzeczy, kiedy cierpią.

– Ludzie, Frank? A moje cierpienie? – Wydawało mi się, że brakuje mi powietrza w piersiach, że w płucach mam próżnię. – Ty też mnie obwiniasz, prawda? Po prostu przyznaj.Spis rozdziałów

(prolog)

1 Znaki i opary

(jeden)

(dwa)

(trzy)

(cztery)

(pięć)

(sześć)

(siedem)

(osiem)

(dziewięć)

(dziesięć)

(jedenaście)

(dwanaście)

2 Ukryte sprawy

(trzynaście)

(czternaście)

(piętnaście)

(szesnaście)

(siedemnaście)

(osiemnaście)

(dziewiętnaście)

(dwadzieścia)

(dwadzieścia jeden)

(dwadzieścia dwa)

(dwadzieścia trzy)

(dwadzieścia cztery)

(dwadzieścia pięć)

(dwadzieścia sześć)

(dwadzieścia siedem)

(dwadzieścia osiem)

(dwadzieścia dziewięć)

(trzydzieści)

(trzydzieści jeden)

(trzydzieści dwa)

(trzydzieści trzy)

(trzydzieści cztery)

(trzydzieści pięć)

(trzydzieści sześć)

(trzydzieści siedem)

(trzydzieści osiem)

(trzydzieści dziewięć)

3 Czas i dziewica

(czterdzieści)

(czterdzieści jeden)

(czterdzieści dwa)

(czterdzieści trzy)

(czterdzieści cztery)

(czterdzieści pięć)

(czterdzieści sześć)

(czterdzieści siedem)

(czterdzieści osiem)

(czterdzieści dziewięć)

(pięćdziesiąt)

(pięćdziesiąt jeden)

(pięćdziesiąt dwa)

(pięćdziesiąt trzy)

4. Krzywy las

(pięćdziesiąt cztery)

(pięćdziesiąt pięć)

(pięćdziesiąt sześć)

(pięćdziesiąt siedem)

(pięćdziesiąt osiem)

(pięćdziesiąt dziewięć)

(sześćdziesiąt)

(sześćdziesiąt jeden)

(sześćdziesiąt dwa)

(sześćdziesiąt trzy)

(sześćdziesiąt cztery)

(sześćdziesiąt pięć)

(sześćdziesiąt sześć)

(sześćdziesiąt siedem)

(sześćdziesiąt osiem)

(sześćdziesiąt dziewięć)

(siedemdziesiąt)

(podziękowania)

(od autorki)

O autorce
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: