Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Gdy słońce było bogiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdy słońce było bogiem - ebook

Opowieści o dziewiętnastowiecznej fascynacji odkryciami archeologicznymi w krajach egzotycznych. Informacje dotyczące historii i kultury starożytnych Sumerów, Egipcjan, Azteków czy mieszkańców Pompei przeplatają się z fabularnym opisem przygód pierwszych odkrywców, wśród których byli nie tylko naukowcy, ale też awanturnicy żądni skarbów i sławy.

Pierwsze wydanie Gdy słońce było bogiem ukazało się w 1956 roku. Książka szybko zyskała rzesze miłośników, była wielokrotnie wznawiana i osiągnęła łączy nakład blisko pół miliona egzemplarzy. Wychowało się na niej kilka pokoleń czytelników, wśród nich wielu przyszłych archeologów, historyków i pasjonatów starożytnych kultur.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0234-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIEK XIX W DZIE­JACH ŚWIA­TO­WEJ CY­WI­LI­ZA­CJI na­zy­wa­ny jest stu­le­ciem ar­che­olo­gii. Nie tyl­ko dla­te­go że dys­cy­pli­na ta, wcze­śniej ko­ja­rzo­na z dy­le­tanc­kim ko­lek­cjo­ner­stwem, wte­dy wła­śnie wy­pra­co­wa­ła re­gu­ły po­zy­ski­wa­nia źró­deł (me­to­da wy­ko­pa­li­sko­wa) i ich kry­tycz­nej ana­li­zy (sys­tem trzech epok), prze­kształ­ci­ła się więc w na­ukę. Przede wszyst­kim z tego po­wo­du, że zmia­nie ule­gła men­tal­ność świa­ta Za­cho­du, cią­gle po­szu­ku­ją­ce­go ce­lów dla ulo­ko­wa­nia swej zdo­byw­czej mocy. Za­po­cząt­ko­wa­na u schył­ku śre­dnio­wie­cza epo­ka po­zna­wa­nia i pod­bo­ju ziem­skie­go glo­bu do­bie­ga­ła koń­ca, z map zni­ka­ły ostat­nie bia­łe pla­my. Na­pę­dza­ny ener­gią nie­spo­ty­ka­ną u in­nych bia­ły czło­wiek ocze­ki­wał no­wych wy­zwań i fa­scy­na­cji. Zna­lazł je w za­mierz­chłej prze­szło­ści w epo­kach przed­hi­sto­rycz­nych nie­roz­po­zna­nych wów­czas zu­peł­nie i tak mrocz­nych, ja­ki­mi nie­gdyś były „ją­dra ciem­no­ści” tro­pi­kal­nych la­sów Azji i Afry­ki. Per­spek­ty­wa prze­strze­ni prze­mie­ni­ła się więc w per­spek­ty­wę cza­su. Dzie­więt­na­sto­wiecz­ni eli­tar­ni zdo­byw­cy ry­wa­li­zo­wa­li już nie o to, kto pierw­szy do­trze na ziem­ski bie­gun lub na hi­ma­laj­ski szczyt, ale o to, komu uda się od­ko­pać w pu­styn­nych pia­skach cał­ko­wi­cie za­po­mnia­ną, a nie­gdyś tak zna­czą­cą w dzie­jach ludz­ko­ści cy­wi­li­za­cję.

Naj­więk­sze moż­li­wo­ści w tym szla­chet­nym wy­ści­gu mie­li oczy­wi­ście daw­ni zdo­byw­cy, bo to oni, prze­mie­nie­ni te­raz w ko­lo­ni­za­to­rów, kon­tro­lo­wa­li kra­iny, gdzie ro­dzi­ły się i roz­kwi­ta­ły sta­ro­żyt­ne cy­wi­li­za­cje. Dla­te­go ar­che­olo­dzy ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych nie­po­dziel­nie pa­no­wa­li wów­czas w Mek­sy­ku i Peru, a An­gli­cy, Fran­cu­zi i Niem­cy ry­wa­li­zo­wa­li na te­re­nie Egip­tu, Gre­cji, Pa­le­sty­ny i Ira­ku. Mie­li uła­twio­ny do­stęp do te­re­nów wy­ko­pa­li­sko­wych, ko­rzy­sta­li z ochro­ny swo­ich rzą­dów, a czę­sto rów­nież z ich za­so­bów fi­nan­so­wych. Byli też pio­nie­ra­mi po­dej­mu­ją­cy­mi tego ro­dza­ju po­szu­ki­wa­nia, dla­te­go i ich od­kry­cia były im­po­nu­ją­ce, pierw­sze i nie­zrów­na­ne. W ten spo­sób to ich wiek zy­skał mia­no wie­ku ar­che­olo­gii; ten, któ­ry miał na­dejść po nim na­zwa­ny za­pew­ne bę­dzie wie­kiem in­ter­pre­ta­cji, bo przede wszyst­kim sku­piał się na do­sko­na­le­niu warsz­ta­tu po­znaw­cze­go, ob­rób­ki źró­deł ar­che­olo­gicz­nych i bu­do­wa­niu na ich pod­sta­wie wia­ry­god­ne­go ob­ra­zu pra­dzie­jo­wych kul­tur.

Dzie­więt­na­sto­wiecz­ny wy­ścig ar­che­olo­gów w głąb cza­su oka­zał się przy­go­dą nie mniej fa­scy­nu­ją­cą niż wcze­śniej­sze wy­pra­wy na nie­zba­da­ne lądy. Jest to naj­bar­dziej ma­low­ni­czy, awan­tur­ni­czy i pio­nier­ski okres w dzie­jach świa­to­wej ar­che­olo­gii. Od­kry­cia, któ­rych wów­czas do­ko­na­no – ca­łych cy­wi­li­za­cji, jak su­me­ryj­ska czy miejsc bi­blij­nych jak Abra­ha­mo­we Ur – do dziś za­li­cza­ne są do naj­więk­szych,a ich oko­licz­no­ści przy­ćmie­wa­ją ro­man­tycz­ną fa­bu­łą hol­ly­wo­odz­kie pro­duk­cje w ro­dza­ju W po­szu­ki­wa­niu za­gi­nio­nej arki. Są go­to­wym ma­te­ria­łem na fa­scy­nu­ją­cą książ­kę. Pierw­szy wpadł na to Ce­ram, czy­li Kurt Wil­helm Ma­rek (1915-1972). Jego naj­więk­sze, do dziś cie­szą­ce się po­pu­lar­no­ścią dzie­ło Bo­go­wie, gro­by, ucze­ni. Po­wieść o ar­che­olo­gii po­wsta­ło w 1949 roku, na pol­ski zo­sta­ło prze­ło­żo­ne w 1958 roku. Dwa lata wcze­śniej uka­za­ło się Gdy słoń­ce było bo­giem i była to pierw­sza w na­szym pi­śmien­nic­twie książ­ka po­pu­la­ry­zu­ją­ca wiel­ką przy­go­dę świa­to­wej ar­che­olo­gii. Ze­non Ko­si­dow­ski był więc w pol­skim pi­śmien­nic­twie pierw­szym au­to­rem po­wie­ści ar­che­olo­gicz­nej.

Na­le­ży przy­po­mnieć, w ja­kich na­stą­pi­ło to oko­licz­no­ściach. Nie tyl­ko z tego po­wo­du, że dzie­ło to uka­zy­wa­ło się tuż po okre­sie sta­li­now­skiej smu­ty, gdy pol­scy ar­che­olo­dzy mo­gli jeź­dzić co naj­wy­żej do Mir­me­ki na Kry­mie, gdzie pro­fe­sor Mi­cha­łow­ski, twór­ca pol­skiej szko­ły ar­che­olo­gii śród­ziem­no­mor­skiej, do­pie­ro szy­ko­wał się do wiel­kiej ka­rie­ry; rów­nież i z uwa­gi na sy­tu­ację, w ja­kiej była do­tych­cza­so­wa ar­che­olo­gia pol­ska, a tak­że spo­łecz­na wie­dza o jej do­ko­na­niach. W wie­ku XIX, wspo­mnia­nym już „wie­ku ar­che­olo­gii”, Po­la­cy roz­dar­ci na trzy prze­dzie­lo­ne kor­do­na­mi czę­ści, po­zba­wie­ni sa­mo­dziel­nych uni­wer­sy­te­tów i fi­nan­so­we­go wspar­cia wła­sne­go pań­stwa w dzie­dzi­nie ar­che­olo­gii, do­pie­ro u schył­ku stu­le­cia opu­ści­li po­ziom dy­le­tanc­kich fa­scy­na­cji „kray­owy­mi sta­ro­żyt­no­ścia­mi”. Na po­cząt­ku XX wie­ku po­wsta­ły już na­uko­we ośrod­ki pol­skiej ar­che­olo­gii w Kra­ko­wie, we Lwo­wie, w War­sza­wie i Wil­nie. To one dały po­czą­tek uni­wer­sy­tec­kim ka­te­drom ar­che­olo­gii w od­ro­dzo­nej Pol­sce. Do­rów­nu­jąc wie­dzą i za­pa­łem ba­da­czom z Za­cho­du, pol­scy ar­che­olo­dzy mie­li jed­nak o wie­le mniej­sze moż­li­wo­ści fi­nan­so­we, a po­nad­to wda­li się w ostrą po­le­mi­kę z na­cjo­na­li­stycz­ny­mi, po­tem już na­zi­stow­ski­mi ar­che­olo­ga­mi nie­miec­ki­mi, kwe­stio­nu­ją­cy­mi sło­wiań­skość ziem nad Odrą i War­tą. To po­chła­nia­ło ich ener­gię, o eks­pe­dy­cjach wy­ko­pa­li­sko­wych na in­nych lą­dach mo­gli tyl­ko ma­rzyć. Tam po­dró­żo­wa­li za­moż­ni ar­che­olo­dzy ama­to­rzy, jak Mi­chał Tysz­kie­wicz re­ali­zu­ją­cy swe ko­lek­cjo­ner­skie pa­sje, po prze­ku­pie­niu tu­rec­kie­go urzęd­ni­ka nocą po­kąt­nie ra­bu­ją­cy gro­bow­ce w Do­li­nie Kró­lów w Egip­cie i uwo­żą­cy po­ta­jem­nie swe tro­fea do pa­ła­co­we­go mu­zeum w Wil­nie.

Do cza­su Ko­si­dow­skie­go więc pol­scy ucze­ni, a tym bar­dziej pu­blicz­ność czy­ta­ją­ca, wie­dzie­li nie­wie­le albo zgo­ła nic o wiel­kiej przy­go­dzie świa­to­wej ar­che­olo­gii, o tym, jak pu­styn­ne pia­ski i eg­zo­tycz­ne pusz­cze prze­mó­wi­ły ję­zy­ka­mi twór­ców wiel­kich, choć za­po­mnia­nych cy­wi­li­za­cji. To jego za­pał i zdol­no­ści, zna­jo­mość ję­zy­ków za­chod­nich za­pew­nia­ją­ca do­stęp do sto­sow­nych lek­tur i dłu­go­let­ni po­byt w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, gdzie lek­tu­ry te były do­stęp­ne, spra­wi­ły, że pierw­sza por­cja wie­dzy o wiel­kiej ar­che­olo­gicz­nej przy­go­dzie do­tar­ła nad Wi­słę.

Za nią po­szły oczy­wi­ście ko­lej­ne pu­bli­ka­cje. Licz­ne pra­ce Ka­zi­mie­rza Mi­cha­łow­skie­go i jego uczniów, po­pu­lar­ne opra­co­wa­nia wspo­mnia­ne­go już Ce­ra­ma, ale też tłu­ma­cze­nia ory­gi­nal­nych dzieł dzie­więt­na­sto­wiecz­nych od­kryw­ców – ar­che­olo­gów: Evan­sa (cy­wi­li­za­cja mi­noj­ska na Kre­cie), Lay­ar­da (od­kryw­ca asy­ryj­skiej Ni­ni­wy), Ra­wil­so­na (od­czy­tał pi­smo kli­no­we), Wol­leya – ba­da­cza Ur i śla­dów bi­blij­ne­go po­to­pu, Car­te­ra – od­kryw­cy słyn­ne­go gro­bow­ca Tu­tan­cha­mo­na i wie­lu in­nych. Ze­bra­ło­by się tego kil­ka­dzie­siąt po­zy­cji.

Dla­cze­go więc wra­cać do wy­da­nej przed po­nad pół­wie­kiem pra­cy pa­sjo­na­ta, ale jed­nak ama­to­ra? Tym bar­dziej że z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy nie jest to pra­ca bez wad, w nie­któ­rych ustę­pach ana­chro­nicz­na, je­śli cho­dzi o in­ter­pre­ta­cję i da­to­wa­nie zna­le­zisk, co na szczę­ście Ko­si­dow­ski re­fe­ru­je rzad­ko, sku­pia­jąc się na re­la­cjo­no­wa­niu sa­mej ar­che­olo­gicz­nej przy­go­dy w te­re­nie. Bo od jego cza­su w tej dzie­dzi­nie zmie­ni­ło się pra­wie wszyst­ko – po­cząw­szy od tego, że chro­no­lo­gia cy­wi­li­za­cji sta­ro­żyt­nych dzię­ki za­sto­so­wa­niu me­tod tech­nicz­nych (np. me­to­dy ra­dio­wę­gla ¹⁴C, któ­rą Ko­si­dow­ski na­zy­wa me­to­dą ato­mo­wą) osią­gnę­ła wy­so­ki po­ziom pre­cy­zji, a in­ter­pre­ta­cje ar­che­olo­gicz­nych fak­tów – pod­da­ne zo­sta­ły rze­czo­wej kry­ty­ce eli­mi­nu­ją­cej wpływ świa­to­po­glą­do­wych upodo­bań i prze­ko­nań ba­da­czy. Stąd przy­pi­sy­wa­nie przez Ko­si­dow­skie­go wład­com mi­noj­skim kwie­ty­zmu i roz­wią­zło­ści na pod­sta­wie fre­sków z Knos­sos dziś wy­wo­łu­je tyl­ko roz­ba­wie­nie. Po­dob­nie jest z za­miesz­czo­ny­mi w kil­ku miej­scach w książ­ce po­pi­sa­mi sta­li­now­sko-le­ni­now­skiej sy­lo­gi­sty­ki kry­ty­ku­ją­cej „ar­che­olo­gię bur­żu­azyj­ną” za umy­sło­we le­ni­stwo, uspra­wie­dli­wia­nie kla­so­we­go wy­zy­sku i sku­pia­nie się je­dy­nie na dzie­jach ksią­żąt, a lek­ce­wa­że­nie ludu ro­bo­cze­go. Choć prze­cież sama jego książ­ka jest w ca­ło­ści po­chwa­łą tej­że ar­che­olo­gii, bo w XIX wie­ku prze­cież in­nej ar­che­olo­gii niż bur­żu­azyj­na nie było. W tym przy­pad­ku jed­nak mu­si­my pa­mię­tać, że do pi­sa­nia tej pra­cy Ko­si­dow­ski za­brał się za­pew­ne wkrót­ce po po­wro­cie do Pol­ski w 1951 roku, a więc w okre­sie naj­więk­szej sta­li­now­skiej opre­sji. Jest to więc swo­isty do­ku­ment cza­su, ogra­ni­czeń, ja­kie ide­olo­gia na­rzu­ca­ła ese­isty­ce trak­tu­ją­cej na­wet o tak od­le­głych cza­sach jak sta­ro­żyt­ny Egipt czy Me­zo­po­ta­mia. Je­śli jed­nak au­tor za­mie­rzał wów­czas pra­cę tę opu­bli­ko­wać, mu­siał od­dać ofia­rę ciel­co­wi ide­olo­gii. Mu­siał też co pe­wien czas pod­kre­ślać za­słu­gi so­cja­li­stycz­nych, głów­nie ra­dziec­kich ba­da­czy w od­czy­ty­wa­niu wę­zło­wych za­gad­nień dzie­jów sta­ro­żyt­ne­go świa­ta. Dziś nikt nie pa­mię­ta o tych na­zwi­skach w hi­sto­rii na­uki. W cza­sach Ko­si­dow­skie­go, jak i te­raz, to jed­nak ucze­ni z Za­cho­du wio­dą prym w tego ro­dza­ju ba­da­niach.

Pa­mię­ta­jąc o tym, znaj­du­ję rów­no­cze­śnie po­wo­dy przy­wró­ce­nia książ­ki Gdy słoń­ce było bo­giem do czy­tel­ni­cze­go obie­gu. Choć­by taki, że na­le­ży ona już do sza­cow­ne­go gro­na ksią­żek z hi­sto­rii świa­to­wej ar­che­olo­gii, ale też do pol­skiej po­wo­jen­nej li­te­ra­tu­ry (jak na­le­żą do niej książ­ki Paw­ła Ja­sie­ni­cy i Mel­chio­ra Wań­ko­wi­cza), była pierw­sza w swej dzie­dzi­nie i pre­zen­to­wa­ła wy­so­ki po­ziom li­te­rac­ki. Nie na­le­ży do lek­ce­wa­żo­ne­go za­rów­no przez uczo­nych, jak i czy­tel­ni­ków ga­tun­ku prac po­pu­lar­no­nau­ko­wych, lecz jest li­te­rac­kim ese­jem ma­ją­cym za przed­miot hi­sto­rię na­uko­wych od­kryć i po­mi­mo upły­wu lat, roz­wo­ju i zmia­ny na­uko­wych po­glą­dów wła­ści­wie nie za­wie­ra istot­nych błę­dów. Jest po­pu­lar­ną, ale uda­ną syn­te­zą dzie­więt­na­sto­wiecz­nej przy­go­dy świa­ta Za­cho­du z ar­che­olo­gią kra­jów eg­zo­tycz­nych. W szcze­gól­no­ści pod­kre­ślić na­le­ży jej wa­lo­ry li­te­rac­kie, któ­re de­cy­du­ją o przy­jem­no­ści lek­tu­ry. Wpraw­dzie ję­zyk jest w niej nie­co ar­cha­icz­ny, rów­nież nie­kie­dy na­zew­nic­two geo­gra­ficz­ne i pi­sow­nia ob­co­ję­zycz­nych nazw czy imion od­bie­ga­ją od współ­cze­snych ry­go­rów, ale styl, do­bór fak­tów, aneg­dot, dia­lo­gi i su­spen­sy skom­po­no­wa­ne są jak w praw­dzi­wym dzie­le li­te­rac­kim. Nie na dar­mo au­tor był ra­so­wym ra­diow­cem i znał spo­sób uwo­dze­nia słu­cha­cza, przy­ku­wa­nia jego uwa­gi. Pi­sząc, sto­so­wał rów­nież te umie­jęt­no­ści. W tym przy­pad­ku za­sa­da brzmia­ła: je­śli chcesz zaj­mu­ją­co i prze­ko­nu­ją­co opo­wie­dzieć ja­kąś hi­sto­rię, opo­wiedz ją naj­pierw ko­muś, w osta­tecz­no­ści gło­śno so­bie sa­me­mu. Zo­bacz, jak dzia­ła w od­bio­rze, usuń mie­li­zny i prze­le­waj na pa­pier. W książ­ce Ko­si­dow­skie­go za­sa­da ta dzia­ła nadal.

Zdzi­sław SkrokPIELGRZYM Z NEAPOLU

W PIERW­SZYCH LA­TACH XVII WIE­KU za­sły­nął we Wło­szech ne­apo­li­tań­ski ku­piec Pie­tro del­la Val­le. Po­nie­waż wie­le po­dró­żo­wał po da­le­kich kra­jach eg­zo­tycz­nych, ziom­ko­wie na­zy­wa­li go Il Pel­le­gri­no – piel­grzym.

Pie­tro jed­nak­że nie po­dró­żo­wał, jak­by to na­le­ża­ło przy­pusz­czać, w po­szu­ki­wa­niu dro­go­cen­nych ko­rze­ni i tka­nin je­dwab­nych. Po­bud­ką jego po­dró­ży były spra­wy zgo­ła ro­man­tycz­ne, a mia­no­wi­cie do­zna­ny w mło­do­ści za­wód mi­ło­sny. Po­tem już za­sma­ko­wał w włó­czę­go­stwie i za­wsze nie­sy­ty wra­żeń, za­pusz­czał się w co­raz to inne nie­zna­ne kra­iny, gdzie sto­pa Eu­ro­pej­czy­ka rzad­ko sta­wa­ła.

Dziw­nym zrzą­dze­niem losu przy­go­dy tego ro­man­tycz­ne­go kup­ca sta­ły się pa­mięt­ne w dzie­jach ar­che­olo­gii i dzię­ki temu war­to po­świę­cić im kil­ka chwil uwa­gi.

Prze­nie­śmy się więc wy­obraź­nią do Ne­apo­lu. W ko­ście­le San Mar­cel­li­no od­by­wa się na­bo­żeń­stwo za­mó­wio­ne przez Pie­tra. Nawa za­peł­ni­ła się po brze­gi, wszy­scy w mie­ście do­wie­dzie­li się już przez pocz­tę pan­to­flo­wą o fra­sun­ku mło­de­go Pie­tra i o jego po­sta­no­wie­niu. W cią­gu dwu­na­stu lat był za­rę­czo­ny z na­dob­ną pan­ną z za­moż­ne­go domu ku­piec­kie­go i rap­tem ude­rzył w nie­go pio­run: ro­dzi­ce wy­da­li ją za mąż za ko­goś in­ne­go.

Upo­ko­rzo­ny i do­tknię­ty w naj­czul­szych uczu­ciach mło­dzie­niec po­sta­no­wił szu­kać za­po­mnie­nia w po­dró­żach. Nie wy­mknął się jed­nak z mia­sta ci­cha­czem. Z ty­po­wym dla po­łu­dniow­ca za­mi­ło­wa­niem do scen pom­pa­tycz­nych, że­gnał się z ro­da­ka­mi w spo­sób te­atral­ny. Po za­koń­cze­niu na­bo­żeń­stwa ka­płan za­wie­sił mu na szyi zło­ty amu­let wy­obra­ża­ją­cy ko­stur piel­grzy­mi. Miesz­cza­nie sta­wa­li na pal­cach, by nic nie uro­nić z wi­do­wi­ska, a Pie­tro skła­dał uro­czy­ste ślu­by, iż nie wró­ci do Ne­apo­lu za­nim nie od­wie­dzi Gro­bu Świę­te­go.

Wy­pra­wa do Je­ro­zo­li­my sta­ła się za­cząt­kiem jego barw­ne­go i uroz­ma­ico­ne­go przy­go­da­mi ży­cia po­dróż­ni­cze­go. Nie skoń­czy­ło się bo­wiem na na­boż­nej piel­grzym­ce do Zie­mi Świę­tej. Ne­apo­li­tań­czyk zwie­dził We­ne­cję, Kon­stan­ty­no­pol i Kair, po­pły­nął na trud­no na­ów­czas do­stęp­ne wy­spy Le­wan­tu, prze­mie­rzył wzdłuż i wszerz Me­zo­po­ta­mię i Sy­rię, do­tarł na­wet do Ira­nu.

W XVII wie­ku po­dróż taka nie była frasz­ką. Mie­sią­ca­mi trze­ba było prze­mie­rzać ste­py i pu­sty­nie, góry i mo­cza­ry, ko­le­biąc się na twar­dym grzbie­cie wiel­błą­da. Stat­kom ża­glo­wym, nie­wy­god­nym i ła­two nisz­czo­nym przez bu­rze, gro­zi­ło sta­łe nie­bez­pie­czeń­stwo kor­sar­skich na­pa­dów. Po­dróż­nik mu­siał zno­sić upa­ły i mro­zy, głód i pra­gnie­nie, ro­bac­two, brud i naj­roz­ma­it­sze cho­ro­by. Na dro­gach gra­so­wa­li roz­bój­ni­cy, a lud­ność ma­ho­me­tań­ska od­no­si­ła się do Eu­ro­pej­czy­ków z nie­ukry­wa­ną wro­go­ścią.

W cią­gu swych po­dró­ży Pie­tro del­la Val­le nie zry­wał łącz­no­ści z ro­da­ka­mi z Ne­apo­lu. Wy­sy­łał do nich re­gu­lar­nie li­sty, nie­jed­no­krot­nie za­opa­trzo­ne w na­głó­wek: „Z na­mio­tu mego na pu­sty­ni”. W li­stach tych za­bły­snął nie­spo­dzia­nym ta­len­tem pi­sar­skim. Bły­sko­tli­wy styl, wy­kwint­ny hu­mor, by­strość ob­ser­wa­cji i barw­ność opi­sów, nade wszyst­ko jed­nak ob­fi­tość przy­gód peł­nych za­baw­nych sy­tu­acji i po­ry­wa­ją­cych in­tryg, oto, co w krót­kim cza­sie zy­ska­ło mu ogól­ny po­klask współ­ziom­ków.

Pie­tro del­la Val­le, jak przy­sta­ło na Wło­cha o ży­wym tem­pe­ra­men­cie, ry­chło otrzą­snął się z mi­ło­snej po­raż­ki. Świad­czą o tym fry­wol­ne przy­go­dy, któ­re opi­su­je z gu­stem i hu­mo­rem. Prze­by­wa­jąc na wy­spie Chios, rzu­cił się w wir za­baw tam­tej­szej swa­wol­nej lud­no­ści. Dniem i nocą od­by­wa­ły się tań­ce, śpie­wy i uro­cze igrasz­ki z miej­sco­wy­mi stroj­ni­sia­mi, a Pie­tro czuł się w swo­im ży­wio­le. Z fi­lu­ter­ną cheł­pli­wo­ścią opo­wia­da, jak w pew­nym mie­ście grec­kim mnisz­ki miej­sco­we­go klasz­to­ru tu­li­ły go czu­le i ca­ło­wa­ły za to, że z god­no­ścią osa­dził tu­rec­kie­go do­stoj­ni­ka, któ­ry do­ma­gał się od nie­go zło­że­nia hoł­du i po­da­run­ków.

W Kon­stan­ty­no­po­lu za­sły­szał, że suł­tan po­sia­da je­dy­ny na­ów­czas peł­ny tekst dzieł Li­wiu­sza, otrzy­ma­ny w spad­ku po ce­sa­rzu bi­zan­tyń­skim. Pie­tro za­pa­lał chę­cią na­by­cia tego bia­łe­go kru­ka i za­ofia­ro­wał za nie­go pięć ty­się­cy pia­strów. Ale wład­ca tu­rec­ki od­rzu­cił pro­po­zy­cję zu­chwa­łe­go Eu­ro­pej­czy­ka. Wte­dy Pie­tro pró­bo­wał prze­ku­pić bi­blio­te­ka­rza suł­tań­skie­go, przy­rze­ka­jąc mu 10 ty­się­cy ko­ron za wy­kra­dze­nie ma­nu­skryp­tu. In­try­ga speł­zła jed­nak na ni­czym, bo nie­uczci­wy urzęd­nik nie mógł w bi­blio­te­ce od­na­leźć cen­ne­go za­byt­ku pi­śmien­nic­twa.

W Me­zo­po­ta­mii Pie­tro za­ko­chał się po raz dru­gi w ży­ciu. Wy­bran­ką jego była 18-let­nia dziew­czy­na, ale los sro­gi i tym ra­zem go nie oszczę­dził. Wkrót­ce po ślu­bie mło­da mał­żon­ka za­cho­ro­wa­ła na ta­jem­ni­czą cho­ro­bę i zmar­ła.

Roz­pacz pod­su­nę­ła Pie­tro­wi nie­sa­mo­wi­ty po­mysł: zwło­ki uko­cha­nej ka­zał za­bal­sa­mo­wać, a po­tem przez całe czte­ry lata ob­wo­ził się z trum­ną po świe­cie, za­nim zło­żył ją w gro­bie ro­dzin­nym w Ne­apo­lu. Pie­tro po­pró­bo­wał jesz­cze raz szczę­ścia: oże­nił się z Gru­zin­ką, któ­ra była przy­ja­ciół­ką zmar­łej i opie­ko­wa­ła się nią pod­czas jej cho­ro­by. Tym ra­zem spra­wa za­koń­czy­ła się po­myśl­nie: owo­cem mał­żeń­stwa było 14 sy­nów.

W po­dró­żach swo­ich Pie­tro do­tarł rów­nież do po­łu­dnio­wej Per­sji. W od­le­gło­ści 60 ki­lo­me­trów na po­łu­dnio­wy wschód od mia­sta Szi­raz uka­zał mu się ob­raz do głę­bi przej­mu­ją­cy ma­je­sta­tem i gro­zą. Były to ja­kieś gi­gan­tycz­ne ru­iny, o któ­rych nic do­tąd nie sły­szał. W ko­tli­nie, oto­czo­nej ska­li­sty­mi pa­gór­ka­mi, wid­nia­ły ta­ra­sy z pro­wa­dzą­cy­mi na nie scho­da­mi, po­gru­cho­ta­ne ko­lum­ny, po­szczer­bio­ne mury, a przede wszyst­kim ogrom­ne lwy pil­nu­ją­ce ma­syw­nych por­ta­li.

Pie­tro, przy­glą­da­jąc się tym ru­inom, nie mógł wyjść ze zdu­mie­nia. Wy­da­wa­ło mu się, że pia­ski, na­nie­sio­ne tu od wie­ków przez go­rą­ce wia­try pu­sty­ni, niby ośmior­ni­ce ob­ję­ły żar­łocz­ny­mi mac­ka­mi mury, por­ta­le i ko­lum­ny. Gro­zę i ta­jem­ni­czość wzma­ga­ła głu­cha ci­sza, ota­cza­ją­ca ów osa­mot­nio­ny kra­jo­braz znisz­cze­nia.

Po­tęż­ne ru­iny, cią­gną­ce się na prze­strze­ni kil­ku­set me­trów, sta­no­wić mu­sia­ły ja­kiś wspa­nia­ły pa­łac z za­mierz­chłych cza­sów. Kto był twór­cą tych mo­nu­men­tal­nych bu­dow­li? Oko­licz­na lud­ność, poza le­gen­da­mi i opo­wie­ścia­mi o du­chach rze­ko­mo za­miesz­ku­ją­cych ru­iny, nie mo­gła dać po­dróż­ni­ko­wi żad­ne­go wy­ja­śnie­nia. Tra­dy­cje tu­byl­ców się­ga­ły je­dy­nie do cza­sów le­gen­dar­ne­go ka­li­fa Bag­da­du z VIII wie­ku, Ha­ru­na al Ra­szi­da, bo­ha­te­ra Ty­sią­ca i jed­nej nocy. Tym­cza­sem ru­iny snadź były o wie­le star­sze.

Błą­ka­jąc się po zwa­łach gru­zów, Pie­tro za­uwa­żył na ce­głach ja­kieś dziw­ne, za­gad­ko­we zna­ki. Zra­zu wy­da­ło mu się, że to po wil­got­nych jesz­cze ce­głach drep­ta­ły on­giś pta­ki i po­zo­sta­wi­ły od­ci­ski swo­ich pa­zu­rów. Po bliż­szym jed­nak przyj­rze­niu się spo­strzegł, że zna­ki te skła­da­ją się z sze­re­gu po­zio­mych i pio­no­wych kre­sek. Wszyst­kie kre­ski mia­ły kształt kli­nów, nie­wąt­pli­wie dzię­ki temu, że nie­zna­ny ar­ty­sta, do­ty­ka­jąc pa­tycz­kiem wil­got­nej gli­ny, za każ­dym ra­zem uży­wał z po­cząt­ku więk­szej siły.

Gdy Pie­tro przy­wiózł od­bit­kę tych zna­ków do Eu­ro­py, roz­go­rzał na­mięt­ny spór nad ich sen­sem i zna­cze­niem. Jed­ni twier­dzi­li, że sta­no­wią one ja­kieś pra­daw­ne pi­smo, inni zno­wu upie­ra­li się, że dziw­ne kre­ski są je­dy­nie pry­mi­tyw­nym or­na­men­tem, któ­rym zdo­bio­no ścia­ny irań­skiej bu­dow­li. Pie­tro wy­po­wie­dział się za pierw­szą tezą. W jed­nym z li­stów z roku 1621 do­no­si, że na­li­czył sto od­ręb­nych zna­ków i że każ­dy z nich ozna­cza, we­dług jego przy­pusz­cze­nia, cały wy­raz. Z po­dzi­wu god­ną prze­ni­kli­wo­ścią wy­ra­ził opi­nię, że pi­smo kli­no­we na­le­ży czy­tać i pi­sać od le­wej ku pra­wej stro­nie, po­nie­waż ostrza po­zio­mych kli­nów za­wsze były skie­ro­wa­ne na pra­wo.

Przed­mio­tem ży­we­go za­in­te­re­so­wa­nia sta­ły się rów­nież same ru­iny. Przy­pusz­cza­no traf­nie, że Pie­tro del­la Val­le od­krył gru­zy Per­se­po­lis, sto­li­cy im­pe­rium per­skie­go za­ło­żo­ne­go w VI w. p.n.e. przez Cy­ru­sa, zdo­byw­cę Ba­bi­lo­nii. Je­den z na­stęp­ców Cy­ru­sa, Da­riusz, wy­bu­do­wał w Per­se­po­lis im­po­nu­ją­cy pa­łac, li­czą­cy set­ki sal i kom­nat. Tu­taj prze­by­wał wśród olśnie­wa­ją­ce­go zbyt­ku, odzia­ny w pur­pu­ro­we, ha­fto­wa­ne zło­tem sza­ty. Miał do dys­po­zy­cji 15 ty­się­cy sług pa­ła­co­wych, ty­siąc jeźdź­ców stra­ży przy­bocz­nej i 10 ty­się­cy pie­szych żoł­nie­rzy.

Im­pe­rium per­skie trwa­ło tyl­ko dwie­ście lat. Pod­sta­wy jego ist­nie­nia, opar­te na wy­zy­sku pod­bi­tych lu­dów i prze­mo­cy woj­sko­wej de­spo­ty, były zbyt kru­che. By po­kryć ogrom­ne kosz­ty dwo­ru i woj­ska, urzęd­ni­cy kró­lew­scy na­kła­da­li na lud pra­cu­ją­cy, szcze­gól­nie na chło­pów, co­raz więk­sze po­dat­ki i da­ni­ny, to­też Alek­san­der Ma­ce­doń­ski, po roz­gro­mie­niu ar­mii Da­riu­sza, bar­dzo ła­two pod­po­rząd­ko­wał so­bie ludy i ple­mio­na wcho­dzą­ce w skład po­ko­na­nej Per­sji.

Zwy­cię­ski Alek­san­der za­jął Per­se­po­lis, a przy tej oka­zji pa­łac kró­lew­ski po­szedł z dy­mem. Ist­nie­ją róż­ne wer­sje co do przy­czyn tego po­ża­ru. Grec­ki hi­sto­ryk Dio­dor twier­dzi, że pa­łac pod­pa­lił wła­sno­ręcz­nie Alek­san­der Wiel­ki „pod­czas or­gii pi­jac­kiej, w chwi­li kie­dy po­stra­dał pa­no­wa­nie nad swo­im umy­słem”. Inny hi­sto­ryk, Kli­tarch, opi­su­jąc tę samą li­ba­cję, opo­wia­da, że tan­cer­ka ateń­ska Tha­is w cza­sie tań­ca ci­snę­ła pło­ną­cą po­chod­nię mię­dzy drew­nia­ne ko­lum­ny pa­ła­cu. Wi­dząc to, pi­ja­na zgra­ja kom­pa­nów ma­ce­doń­skich chwy­ta­ła na wy­ści­gi inne po­chod­nie i rzu­ca­ła je przed sie­bie na oślep. Głów­na część pa­ła­cu z dro­go­cen­ny­mi tka­ni­na­mi, rzeź­ba­mi i wa­za­mi za­ję­ła się w mgnie­niu oka pło­mie­niem. Służ­ba tyl­ko z wiel­kim tru­dem zdo­ła­ła ura­to­wać kil­ka bocz­nych skrzy­deł bu­dow­li.

Oca­la­łe czę­ści pa­ła­cu prze­trwa­ły licz­ne jesz­cze wie­ki. Czas ja­kiś mie­li tam sie­dzi­bę ka­li­fo­wie is­la­mu, po­tem przy­szły nisz­czy­ciel­skie na­jaz­dy Mon­go­łów i Tur­ków i z pa­ła­cu po­zo­sta­ły jeno gru­zy. Ru­iny za­ro­sły nie­ba­wem ską­pą ro­ślin­no­ścią i pa­sły się na nich owce pa­ste­rzy arab­skich. O po­cho­dze­niu ruin za­po­mnia­no zu­peł­nie. Do­pie­ro w XVII wie­ku Pie­tro del­la Val­le od­kry­ciem swo­im przy­po­mniał Eu­ro­pie o daw­nej świet­no­ści Per­se­po­lis.

Choć po­dróż­nik wło­ski nie mógł przy­pusz­czać, że w pio­no­wych i po­zio­mych kre­secz­kach kry­je się ogrom­na skarb­ni­ca wia­do­mo­ści o cy­wi­li­za­cjach Su­me­rów, Ba­bi­loń­czy­ków, Asy­ryj­czy­ków i in­nych lu­dów Bli­skie­go Wscho­du, to jed­nak nie­za­prze­czal­ną jego za­słu­gą jest to, iż on pierw­szy przy­wiózł prób­ki pi­sma kli­no­we­go do Eu­ro­py i wbrew opi­nii wie­lu uczo­nych z za­dzi­wia­ją­cą by­stro­ścią do­my­ślał się w kre­skach sta­ro­daw­ne­go pi­sma, a nie or­na­men­tu. Dla­te­go na­zwi­sko jego za­cho­wa­ło się na za­wsze w dzie­jach ar­che­olo­gii.PISMO KLINOWE ZACZYNA PRZEMAWIAĆ

W PIERW­SZYCH LA­TACH XIX WIE­KU prze­by­wał w nie­miec­kim mie­ście uni­wer­sy­tec­kim Ge­tyn­dze na­uczy­ciel gre­ki i ła­ci­ny tam­tej­sze­go li­ceum, Je­rzy Fry­de­ryk Gro­te­fend. Uwa­ża­no go po tro­sze za dzi­wa­ka, po­nie­waż ulu­bio­nym jego za­ję­ciem było roz­wią­zy­wa­nie wszel­kie­go ro­dza­ju sza­rad i re­bu­sów, w czym wy­ka­zy­wał nie­po­wsze­dnią by­strość i szyb­kość orien­ta­cji. Zna­jo­mi i przy­ja­cie­le wy­szu­ki­wa­li mu naj­wy­myśl­niej­sze za­da­nia, ale Gro­te­fend nig­dy nie dał się za­pę­dzić w kozi róg.

W roku 1802 do rąk ama­to­ra ła­mi­głó­wek do­stał się pe­wien tekst z Per­se­po­lis, nad któ­re­go od­szy­fro­wa­niem gło­wi­ło się bez­sku­tecz­nie wie­lu uczo­nych. Za­gad­ko­we zna­ki kli­no­we in­try­go­wa­ły go i nie dały mu spać po no­cach. Pew­ne­go dnia, bę­dąc w pi­wiar­ni, gdzie za­zwy­czaj spę­dzał wie­czo­ry wśród ko­le­gów przy ku­flu piwa, oświad­czył im nie bez cheł­pli­wo­ści, że po­tra­fi od­czy­tać pi­smo kli­no­we.

Kom­pa­ni przy­ję­li to z we­so­łym nie­do­wie­rza­niem. Pi­smo kli­no­we sta­no­wi­ło wte­dy wła­śnie je­den z naj­bar­dziej mod­nych pro­ble­mów na­uko­wych i po­wszech­nie było wia­do­mo, jaką nie­prze­zwy­cię­żo­ną trud­ność sta­no­wi jego od­czy­ta­nie. Byli prze­cież ucze­ni, któ­rzy twier­dzi­li, że jest to pro­blem w ogó­le nie do roz­wią­za­nia.

W dru­giej po­ło­wie XVIII wie­ku udał się do Per­se­po­lis duń­ski uczo­ny Kar­sten Nie­buhr, prze­ry­so­wał wie­le zna­ków kli­no­wych, ale nie zdo­łał od­czy­tać ani jed­ne­go wy­ra­zu. Nie po­wio­dło się rów­nież Niem­co­wi Tych­se­no­wi i Duń­czy­ko­wi Mün­te­ro­wi, cho­ciaż za­słu­gą ich było wie­le traf­nych spo­strze­żeń.

Trud­no więc dzi­wić się, że w pi­wiar­ni roz­le­gły się gło­śne śmie­chy i do­cin­ki. Wszy­scy ce­ni­li zdol­no­ści Gro­te­fen­da, ale od roz­wią­za­nia nie­win­ne­go re­bu­su do od­szy­fro­wa­nia pi­sma kli­no­we­go, nad któ­rym da­rem­nie wy­si­la­li się naj­wy­bit­niej­si spe­cja­li­ści, dro­ga była da­le­ka. Kpi­ny nie­do­wiar­ków ubo­dły Gro­te­fen­da do ży­we­go. Za­pro­po­no­wał więc za­kład, iż pi­smo od­czy­ta, na co ko­le­dzy z ocho­tą przy­sta­li.

Za­bie­ra­jąc się do trud­ne­go za­da­nia, Gro­te­fend za­uwa­żył, że na­pis po­cho­dzą­cy z Per­se­po­lis dzie­lił się na trzy wy­raź­nie roz­gra­ni­czo­ne ko­lum­ny. Czyż­by na­pis był trój­ję­zycz­ny? Dzię­ki lek­tu­rze sta­ro­żyt­nych pi­sa­rzy Gro­te­fend znał hi­sto­rię pań­stwa sta­ro­per­skie­go i wie­dział, że oko­ło 540 roku p.n.e. król per­ski Cy­rus pod­bił pań­stwo ba­bi­loń­skie. Po­nie­waż na­pis po­cho­dził z Per­se­po­lis, prze­to jed­na z trzech ko­lumn z pew­no­ścią za­wie­ra tekst w ję­zy­ku sta­ro­per­skim. Ale któ­ra ko­lum­na? Gro­te­fend ro­zu­mo­wał w na­stę­pu­ją­cy spo­sób: ję­zyk per­ski był ję­zy­kiem zwy­cię­skie­go na­ro­du, siłą rze­czy więc po­wi­nien zaj­mo­wać miej­sce cen­tral­ne. Tym cen­tral­nym miej­scem jest na pew­no ko­lum­na środ­ko­wa. A ko­lum­ny bocz­ne? Przy­pusz­czać na­le­ży, że za­wie­ra­ją prze­kład na ję­zy­ki dwóch naj­licz­niej­szych pod­bi­tych lu­dów.

Po przy­ję­ciu tej zdu­mie­wa­ją­co pro­stej i za­ra­zem wni­kli­wej hi­po­te­zy Gro­te­fend przyj­rzał się bli­żej zna­kom kli­no­wym środ­ko­wej ko­lum­ny. Za­uwa­żył nie­ba­wem rzecz bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ną, któ­rej chwy­cił się skwa­pli­wie. Wśród zna­ków kli­no­wych po­wta­rza­ła się dwu­krot­nie jed­na i ta sama gru­pa czy kom­bi­na­cja kre­sek, od­dzie­lo­na kre­ską uko­śną, a więc wy­ra­ża­ją­ca ja­kieś sło­wo. Z wła­ści­wą so­bie by­stro­ścią wpadł na po­mysł, że tekst in­for­mu­je o ja­kimś dy­na­stycz­nym na­stęp­stwie w per­skim domu kró­lew­skim, że więc oba iden­tycz­ne ze­spo­ły zna­ków mogą przy­pusz­czal­nie ozna­czać ty­tuł kró­lew­ski. We­dług ta­kie­go za­ło­że­nia tekst przed­sta­wiał­by się na­stę­pu­ją­co:

Król – imię kró­la – nie­wia­do­me sło­wo A – król – imię kró­la – nie­wia­do­me sło­wo A – nie­wia­do­me sło­wo B

Zna­cze­nie nie­wia­do­me­go sło­wa A na­rzu­ca­ło się sa­mo­rzut­nie. Nie­wąt­pli­wie owa gru­pa zna­ków kli­no­wych, okre­ślo­na li­te­rą A, wy­ra­ża sło­wo „syn”. Uzu­peł­nio­ny w ten spo­sób tekst brzmiał więc:

Król – imię kró­la – syn – kró­la – imię kró­la – syna – nie­wia­do­me sło­wo B

Brak ty­tu­łu kró­lew­skie­go w ostat­nim czło­nie zda­nia (przy nie­wia­do­mym sło­wie B) na­strę­czał wie­le kło­po­tu. Teza, ja­ko­by tekst ozna­czał wy­li­cze­nie na­stęp­stwa dy­na­stycz­ne­go, wy­da­wa­ła się być za­chwia­na. Ale Gro­te­fend nie dał się ła­two zbić z tro­pu. Ro­zu­mo­wał w ten spo­sób: sko­ro nie­wia­do­me sło­wo B, nie­wąt­pli­wie imię ja­kie­goś Per­sa, nie jest za­opa­trzo­ne w ty­tuł kró­lew­ski, tak jak dwa po­przed­nie imio­na, na­le­ży wnio­sko­wać:

a. że czło­wiek, któ­ry no­sił to imię, nie był kró­lem, b. że mu­siał po­zo­sta­wać z obu kró­la­mi w ja­kimś sto­sun­ku po­kre­wień­stwa, sko­ro znaj­du­je się w ich to­wa­rzy­stwie, c. że, jak to świad­czy dwa razy po­wtó­rzo­ne sło­wo „syn”, był ich oj­cem i dziad­kiem.

Tekst brzmiał­by wte­dy:

Król – imię kró­la – syn – kró­la – imię kró­la – syna – imię Per­sa.

Gro­te­fend czuł, że jest na wła­ści­wym tro­pie. Gdy­by uda­ło mu się zna­leźć w hi­sto­rii kró­lów per­skich taką sy­tu­ację dy­na­stycz­ną, gdzie ja­kiś Pers, nie­bę­dą­cy kró­lem, miał jed­nak­że syna i wnu­ka, któ­rzy wstą­pi­li na tron – spra­wa by­ła­by roz­wią­za­na. Wte­dy od­po­wied­nie nie­od­czy­ta­ne gru­py zna­ków kli­no­wych moż­na by za­stą­pić hi­sto­rycz­ny­mi na­zwi­ska­mi.

Za­czął szpe­rać w tek­stach sta­ro­żyt­nych hi­sto­ry­ków i na­tra­fił na wła­ści­we oso­bi­sto­ści. Oto ksią­żę per­ski Hy­sta­spes miał syna Da­riu­sza, kró­la per­skie­go od roku 521 do 486 p.n.e. Wnuk jego, a syn Da­riu­sza, Kserk­ses, zna­ny z tego, że usi­ło­wał pod­bić Gre­cję, pa­no­wał od roku 486 do 465 p.n.e. Tekst brzmiał osta­tecz­nie:

Król Kserk­ses, syn kró­la Da­riu­sza, syna Hy­sta­spe­sa.

Spra­wa nie była jed­nak tak pro­sta, jak tu ją przed­sta­wia­my. Imio­na kró­lów za­czerp­nął bo­wiem Gro­te­fend z He­ro­do­ta, po­da­ne więc były w brzmie­niu grec­kim. By ro­ze­znać fo­ne­tycz­ne brzmie­nie każ­de­go osob­ne­go zna­ku kli­no­we­go, na­le­ża­ło znać imio­na kró­lew­skie w ich au­ten­tycz­nym brzmie­niu sta­ro­per­skim. Klu­cza do roz­wią­za­nia tego szu­kał Gro­te­fend w tek­ście Awe­sty, świę­tej księ­gi Per­sów, któ­rej ję­zyk był naj­bar­dziej zbli­żo­ny do sta­ro­per­skie­go.

Mimo że na­zwi­sko np. Hy­sta­spe­sa było tam po­da­ne w kil­ku od­mia­nach (Go­szap, Ki­stap, Gu­stasp, Wi­tasp), zdo­łał dro­gą nie­zwy­kle prze­ni­kli­wych wnio­sko­wań od­szy­fro­wać dzie­więć al­fa­be­tycz­nych zna­ków sta­ro­per­skie­go pi­sma kli­no­we­go. Do­pie­ro w trzy­dzie­ści czte­ry lata póź­niej, tj. w roku 1836, Nie­miec Les­sen, Fran­cuz Bur­no­uf i An­glik Raw­li­son od­czy­ta­li resz­tę al­fa­be­tu.W KRAINIE TYSIĄCA I JEDNEJ NOCY

O ME­ZO­PO­TA­MII, CZY­LI MIĘ­DZY­RZE­CZU, le­żą­cym mię­dzy Eu­fra­tem a Ty­gry­sem, wie­dzia­no do koń­ca XVIII wie­ku bar­dzo nie­wie­le. Męt­ne wia­do­mo­ści o burz­li­wej i bo­ga­tej prze­szło­ści tego kra­ju za­wdzię­cza­no Bi­blii i nie­licz­nym, sprzecz­nym zresz­tą, opi­som sta­ro­żyt­nych po­dróż­ni­ków. Tu­taj, w Ni­ni­wie i Ba­bi­lo­nie, pa­no­wa­li we­dług Sta­re­go Te­sta­men­tu okrut­ni kró­lo­wie-wo­jow­ni­cy, któ­rych Je­ho­wa po­ra­ził gnie­wem za bał­wo­chwal­stwo. Wie­lu jed­nak Eu­ro­pej­czy­ków są­dzi­ło, że Bi­blia jest zbio­rem le­gend i mi­tów, a opo­wie­ści o lud­nych mia­stach i po­tęż­nych kró­lach Asy­rii i Ba­bi­lo­nii uwa­ża­ło co naj­mniej za prze­sa­dzo­ne. Wy­obra­że­nia o tych nie­zna­nych cy­wi­li­za­cjach spro­wa­dza­ły się do wie­ży Ba­bel oraz wi­szą­cych ogro­dów Se­mi­ra­mi­dy.

Dzi­siaj na miej­scu daw­nej Asy­rii i Ba­bi­lo­nii znaj­du­je się Irak ze sto­li­cą Bag­da­dem. Kraj gra­ni­czy na pół­no­cy z Tur­cją, na za­cho­dzie z Sy­rią i Trans­jor­da­nią, na po­łu­dniu z Ara­bią Sau­dyj­ską, a na wscho­dzie z Ira­nem, czy­li daw­niej­szą Per­sją. Pew­niej­sze dane hi­sto­rycz­ne o daw­nej Me­zo­po­ta­mii da­to­wa­ły się do­pie­ro od pierw­sze­go wie­ku n.e. Wie­dzia­no, że mimo usta­wicz­nych wo­jen, na­jaz­dów i zmie­nia­ją­cych się wład­ców Me­zo­po­ta­mia po­zo­sta­wa­ła lud­nym i bo­ga­tym kra­jem, że kwi­tły tam han­del i rze­mio­sło, sztu­ka i ar­chi­tek­tu­ra.

Póki utrzy­my­wa­no na tych te­re­nach w do­brym sta­nie ka­na­ły na­wad­nia­ją­ce, żad­na woj­na i ża­den na­jazd nie zdo­łał znisz­czyć uro­dzaj­nej gle­by. Ów mą­dry sys­tem ka­na­łów, roz­pro­wa­dza­ją­cy wody Eu­fra­tu i Ty­gry­su po roz­ło­gach i re­gu­lu­ją­cy co­rocz­ne ich wy­le­wy, sta­no­wił głów­ne i je­dy­ne źró­dło do­bro­by­tu Me­zo­po­ta­mii. Nikt nie pa­mię­tał, kto go zbu­do­wał w tak prze­myśl­ny i za­po­bie­gli­wy spo­sób. Nikt nie prze­czu­wał, że bu­dow­ni­czo­wie tych ka­na­łów żyli na kil­ka ty­się­cy lat p.n.e. w bi­blij­nym Urze, Ba­bi­lo­nie i Ni­ni­wie.

W Me­zo­po­ta­mii zmie­nia­li się wład­cy, ludy i kul­tu­ry. Po Su­me­rach, Ak­ka­dyj­czy­kach, Asy­ryj­czy­kach i Chal­dej­czy­kach przy­szli Per­so­wie, po Per­sach Gre­cy, po Gre­kach Pa­ro­wie, ale lud­ność rol­ni­cza żyła swo­im wła­snym ży­ciem, na­pra­wia­ła ka­na­ły, sia­ła i zbie­ra­ła plo­ny. Wy­zy­ski­wa­na w spo­sób nie­mi­ło­sier­ny, dzie­siąt­ko­wa­na, za­pę­dza­na do woj­ska i sztol­ni ko­pal­nia­nych, wy­twa­rza­ła w pra­co­wi­tym tru­dzie bo­gac­twa kra­ju. Z jej zno­ju wy­ra­sta­ły licz­ne za­moż­ne mia­sta, świą­ty­nie i pa­ła­ce, kwi­tły ar­chi­tek­tu­ra i sztu­ka, li­te­ra­tu­ra i na­uka, ro­dził się zby­tek, któ­rym ota­cza­li się kró­lo­wie, ary­sto­kra­ci i sa­tra­pi.

W śre­dnio­wie­czu Me­zo­po­ta­mia prze­ży­ła okres po­now­ne­go roz­kwi­tu. Wraz z za­ję­ciem kra­ju przez ma­ho­me­tan prze­no­si się tu z Da­masz­ku głów­ny ośro­dek is­la­mu. Ka­li­fo­wie za­ło­ży­li swo­ją sto­li­cę w Bag­da­dzie, któ­re­go prze­pych, pięk­no ar­chi­tek­tu­ry i ba­śnio­wy urok sta­ły się le­gen­dar­ne.

Gdy kraj zdo­by­li Tur­cy pod wo­dzą Sel­dżu­ków, two­rząc wiel­kie im­pe­rium Bag­da­du, nie­wie­le się pod tym wzglę­dem zmie­ni­ło. Sieć ka­na­łów i ślu­zy rzecz­ne oca­la­ły z za­mę­tu nie­tknię­te; dzię­ki nim zie­mia nadal ro­dzi­ła bo­ga­te plo­ny. Do­pie­ro ko­lej­ne nisz­czy­ciel­skie na­jaz­dy Mon­go­łów pod wo­dzą Hu­la­gu i Ta­mer­la­na ob­ró­ci­ły kraj w perzy­nę. Gle­ba, po­zba­wio­na wody na sku­tek zde­mo­lo­wa­nia sys­te­mu ka­na­ło­we­go, ja­ło­wia­ła, pę­ka­ła w spie­ko­cie słoń­ca i wresz­cie prze­obra­zi­ła się w mo­rze syp­kie­go, lot­ne­go pyłu, sta­ła się kra­iną pu­styń i za­gad­ko­wych kur­ha­nów, ste­pów i ko­czow­ni­czych ple­mion.

Od­tąd na dłu­gie wie­ki za­po­mnia­no o daw­nej Me­zo­po­ta­mii. Jed­nak­że raz po raz przy­by­wa­li tam po­dróż­ni­cy z Eu­ro­py. Od nich do­wia­dy­wa­no się o ta­jem­ni­czych wzgó­rzach, wzno­szą­cych się tu i ów­dzie wśród bez­lud­nej rów­ni­ny. Hu­la­ły na­oko­ło nich za­wie­je, gro­ma­dząc u ich pod­nó­ży usy­pi­ska pło­we­go pia­sku. Be­du­ini pa­są­cy swo­je wiel­błą­dy nie mie­li po­ję­cia, co owe dziw­ne kur­ha­ny ozna­cza­ły. Wpraw­dzie na wzgó­rzach po­nie­wie­ra­ły się odłam­ki ce­gieł, sko­ru­py na­czyń i frag­men­ty ba­zal­to­wych pła­sko­rzeźb, ale nig­dzie nie było wi­dać ja­kichś szcząt­ków więk­szych bu­dow­li, któ­re wska­zy­wa­ły­by na bo­ga­tą prze­szłość kra­ju. Nie ster­cza­ły tam, jak w Egip­cie, ko­lum­ny, obe­li­ski, sfink­sy, pi­ra­mi­dy i skal­ne gro­by kró­lew­skie, bądź też, jak w Gre­cji i we Wło­szech ru­iny świą­tyń, po­są­gi bo­gów, are­ny i am­fi­te­atry. Hi­sto­ria Me­zo­po­ta­mii le­gła pod gru­bą po­wło­ką pu­sty­ni.

Pierw­sze spra­woz­da­nie z po­dró­ży po Me­zo­po­ta­mii za­wdzię­cza­ła Eu­ro­pa Duń­czy­ko­wi, Kar­ste­no­wi Nie­buh­ro­wi. Na po­le­ce­nie kró­la duń­skie­go Fry­de­ry­ka V zor­ga­ni­zo­wał Nie­buhr eks­pe­dy­cję na­uko­wą na Bli­ski Wschód. Za­koń­czy­ła się ona jed­nak tra­gicz­nie. W nie­speł­na rok wszy­scy jej człon­ko­wie wy­gi­nę­li z wy­czer­pa­nia lub też cho­rób za­kaź­nych. Je­den Nie­buhr po­zo­stał przy ży­ciu i sa­mot­nie do­pro­wa­dził za­da­nie eks­pe­dy­cji do koń­ca. Jego książ­ka Opis po­dró­ży po Ara­bii i są­sied­nich kra­jach, bę­dą­ca su­mien­nym opi­sem kra­ju, lu­dzi i zna­le­zio­nych śla­dów pra­daw­nych cy­wi­li­za­cji, sta­no­wi­ła przez dłu­gi czas je­dy­ne źró­dło wie­dzy o Bli­skim Wscho­dzie. Na­po­le­on sta­le miał ją przy so­bie pod­czas swej wy­pra­wy do Egip­tu.

Nie­buhr jako je­den z pierw­szych pod­jął pró­bę od­szy­fro­wa­nia pi­sma kli­no­we­go. Ale wy­sił­ki jego w wa­run­kach ów­cze­sne­go sta­nu na­uki z góry były ska­za­ne na nie­po­wo­dze­nie. Duń­czyk nie zdo­łał od­czy­tać ani jed­ne­go zna­ku. Stwier­dził jed­nak, co przy­no­si mu nie­ma­ły za­szczyt, że w na­pi­sach kli­no­wych dają się ro­ze­znać trzy sys­te­my pi­sma: sys­tem ob­raz­ko­wy, czy­li pik­to­gra­ficz­ny, sys­tem zgło­sko­wy oraz al­fa­be­tycz­ny, za­wie­ra­ją­cy 24 li­te­ry.

W po­cząt­kach XIX wie­ku Mię­dzy­rze­cze sta­ło się po­pu­lar­ne w Eu­ro­pie dzię­ki ba­śniom arab­skim Ty­sią­ca i jed­nej nocy. Była to wów­czas jed­na z naj­bar­dziej czy­ta­nych ksią­żek. Roz­czy­ty­wał się w niej rów­nież mło­dy ad­wo­kat an­giel­ski, Au­sten Hen­ry Lay­ard. Świat wy­cza­ro­wa­ny przez Sze­he­re­za­dę olśnił go i po­chło­nął do tego stop­nia, że po­sta­no­wił od­być po­dróż do Bag­da­du, Da­masz­ku i Per­sji.

Co­dzien­nie, po pra­cy w kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej w Lon­dy­nie, za­szy­wał się w swo­im po­ko­ju wśród stert ksią­żek i pil­nie przy­go­to­wy­wał się do przy­szłej po­dró­ży. Uczył się po­słu­gi­wać sek­stan­sem i kom­pa­sem oraz spo­rzą­dzać mapy, za­po­zna­wał się rów­nież z nie­sie­niem pierw­szej po­mo­cy w ra­zie nie­szczę­śli­wych wy­pad­ków oraz ze spo­so­ba­mi zwal­cza­nia cho­rób tro­pi­kal­nych. Ze słow­ni­kiem w ręku po­zna­wał taj­ni­ki ję­zy­ków Ira­nu i Ira­ku.

W roku 1839, ma­jąc 22 lata, po­rzu­ca pra­cę w kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej i w to­wa­rzy­stwie przy­ja­cie­la ru­sza na Bli­ski Wschód. Jeź­dzi kon­no od wsi do wsi, od mia­sta do mia­sta, no­cu­jąc w cha­tach go­ścin­nych Turk­me­nów lub w na­mio­tach pa­ste­rzy arab­skich. Jego ła­twy spo­sób by­cia zy­sku­je mu szyb­ko przy­jaźń tu­ziem­ców, któ­rych oby­cza­je ob­ser­wu­je z wiel­kim za­in­te­re­so­wa­niem.

Przy­go­dy swo­je spi­sy­wał Lay­ard z dnia na dzień z nie­po­spo­li­tym ta­len­tem pi­sar­skim. Z tych kar­tek po­wsta­ło póź­niej dwu­to­mo­we dzie­ło pod ty­tu­łem: Ni­ni­wa i jej po­zo­sta­ło­ści. Dzie­ło to zdo­by­ło so­bie nie­by­wa­łą wprost po­czyt­ność.

„Wspo­mi­nam z wdzięcz­no­ścią i za­chwy­tem – pi­sze w no­tat­kach – te bło­gie dni, kie­dy z uczu­ciem swo­bo­dy i bez­tro­ski w ser­cu zwy­kli­śmy ru­szać o świ­cie z ja­kiejś ubo­giej cha­ty czy z na­mio­tu. Wę­dro­wa­li­śmy ot tak przed sie­bie, nie trosz­cząc się o czas i od­le­gło­ści, by o za­cho­dzie słoń­ca za­trzy­mać się na noc­leg u stóp ja­kichś ruin, gdzie wę­drow­ni Ara­bo­wie roz­bi­li swo­je na­mio­ty…”.

W kwiet­niu 1839 roku przy­był do Mo­su­lu, miej­sco­wo­ści po­ło­żo­nej nad gór­nym bie­giem Ty­gry­su. Stam­tąd czy­nił wy­pa­dy w głąb oko­licz­nej pu­sty­ni, gdzie po raz pierw­szy uj­rzał le­gen­dar­ne wzgó­rza, kry­ją­ce ru­iny pra­sta­rych sie­dzib ludz­kich. I od­tąd stał się ich za­go­rza­łym ba­da­czem. Za­in­te­re­so­wa­nie jego obu­dzi­ło przede wszyst­kim wznie­sie­nie, gdzie we­dług miej­sco­wej tra­dy­cji mia­ły znaj­do­wać się ru­iny mia­sta za­ło­żo­ne­go przez bi­blij­ne­go Nem­ro­da, po­tom­ka No­ego. Ara­bo­wie wy­obra­ża­li go so­bie jako ol­brzy­ma i świę­cie wie­rzy­li, że jego ko­ści kry­ją się we­wnątrz zwa­li­ska. Źró­dłem tej wia­ry był Sta­ry Te­sta­ment. W Ge­ne­sis bo­wiem czy­ta­my:

Ten był moż­nym my­śli­wym przed ob­li­czem pań­skim. Prze­to się mówi: jako Nem­rod, moż­ny my­śli­wy przed Pa­nem. A po­czą­tek kró­le­stwa jego był Ba­bel i Erech, i Achad, i Cha­li­ne w Zie­mi San­na­ro­ku Z tej Zie­mi wy­szedł As­sur i zbu­do­wał Ni­ni­wę.

Lay­ard do­szedł do wnio­sku, że po­da­nia arab­skie po­sia­da­ją pew­ne re­al­ne pod­sta­wy. Ro­zu­mo­wał on, że je­śli na­wet tra­dy­cje zwią­za­ne z Nem­ro­dem były wy­two­rem prze­sąd­nej wy­obraź­ni, to nie na­le­ża­ło wy­klu­czyć moż­li­wo­ści, że wzgó­rze za­wie­ra­ło szcząt­ki jed­ne­go z naj­star­szych osie­dli w dzie­jach ludz­ko­ści.

„Z po­ło­że­nia wzgó­rza – pi­sze w swo­ich no­tat­kach – nie­trud­no było po­znać, że jest ono wła­śnie tym, któ­re opi­sy­wał Kse­no­font i gdzie roz­ło­ży­ły się obo­zem «Woj­ska Dzie­się­ciu Ty­się­cy». Ru­iny – to te wła­śnie, ja­kie wódz grec­ki wi­dział na wła­sne oczy dwa­dzie­ścia dwa wie­ki temu. Już wte­dy były one ru­ina­mi ja­kie­goś daw­ne­go mia­sta”.

Roz­glą­da­jąc się po wzgó­rzu, na­po­ty­kał co chwi­la sko­ru­py garn­ków, odłam­ki ce­gieł i ob­łu­pa­ne frag­men­ty ba­zal­tu z pła­sko­rzeź­ba­mi. Wśród Ara­bów krą­ży­ły wie­ści, że pod zie­mią kry­ją się ja­kieś dzi­wo­two­ry wy­cio­sa­ne z czar­ne­go ka­mie­nia. Stop­nio­wo na­bie­rał prze­ko­na­nia, iż wzgó­rze za­wie­ra nie­prze­bra­ne ar­che­olo­gicz­ne skar­by. „Pod­nie­co­ny cie­ka­wo­ścią – pi­sze w pa­mięt­ni­kach – po­sta­no­wi­łem, gdy bę­dzie to moż­li­we, zba­dać do­kład­nie te je­dy­ne w swo­im ro­dza­ju za­byt­ki”.

Na ra­zie jed­nak mu­siał prze­rwać po­dróż, po­nie­waż szczu­płe środ­ki fi­nan­so­we, ja­kie za­brał z Lon­dy­nu, moc­no już się nad­wą­tli­ły. Udał się więc do Kon­stan­ty­no­po­la, gdzie spo­dzie­wał się uzy­skać po­moc u tam­tej­sze­go am­ba­sa­do­ra bry­tyj­skie­go sir Stat­for­da Can­nin­ga.

Na ob­sza­rach Bli­skie­go Wscho­du po­wsta­ły wte­dy po­waż­ne za­miesz­ki po­li­tycz­ne. Jak zwy­kle w ta­kich wy­pad­kach, Wiel­ka Bry­ta­nia przy po­mo­cy agen­tów wy­wia­du pro­wa­dzi­ła in­try­gi i sia­ła nie­zgo­dę wśród tam­tej­szych uci­ska­nych lu­dów, by tym ła­twiej prze­pro­wa­dzić swo­je im­pe­ria­li­stycz­ne cele. Irak ze swo­ją naf­tą i in­ny­mi bo­gac­twa­mi ko­pal­ny­mi, a rów­nież przez sam fakt, że le­żał na dro­dze do In­dii – przed­sta­wiał dla ka­pi­ta­li­stów bry­tyj­skich bar­dzo ła­ko­my ką­sek.

Wpraw­dzie am­ba­sa­do­ra Can­nin­ga ar­che­olo­gia nie in­te­re­so­wa­ła zu­peł­nie, mimo to przy­chyl­nie od­niósł się do proś­by Lay­ar­da. Wy­pra­wy na­uko­we by­wa­ły nie­jed­no­krot­nie wy­zy­ski­wa­ne przez mo­car­stwa eu­ro­pej­skie do ce­lów po­li­tycz­nych i szpie­gow­skich. Can­ning szyb­ko zo­rien­to­wał się, że za­mie­rze­nia Lay­ar­da da­dzą się świet­nie wy­ko­rzy­stać. Pod pre­tek­stem prac wy­ko­pa­li­sko­wych na wzgó­rzach Me­zo­po­ta­mii moż­na bę­dzie po­znać kraj, ze­brać wia­do­mo­ści o jego zło­żach mi­ne­ral­nych i na­wią­zać bez­po­śred­nią stycz­ność z bun­tu­ją­cy­mi się szej­ka­mi ple­mion arab­skich. Lay­ard był ty­po­wym awan­tur­ni­kiem i po­szu­ki­wa­czem przy­gód, to­też bez naj­mniej­sze­go wa­ha­nia zgo­dził się przejść na służ­bę In­tel­li­gen­ce Se­rvi­ce i w ten spo­sób otrzy­mał fun­du­sze na za­mie­rzo­ne pra­ce wy­ko­pa­li­sko­we.

Za­rów­no Can­ning, jak i Lay­ard za­wie­ra­jąc po­ro­zu­mie­nie, kie­ro­wa­li się jesz­cze in­ny­mi po­wo­da­mi. Obaj, choć każ­dy z od­mien­nych wzglę­dów, byli po­waż­nie za­nie­po­ko­je­ni tym, że Fran­cuz Pa­weł Emil Bot­ta do­ko­ny­wał gło­śnych na cały świat ar­che­olo­gicz­nych od­kryć w Me­zo­po­ta­mii. Lay­ard po pro­stu za­zdro­ścił sła­wy Bot­cie i pra­gnął mu ode­brać za­szczyt pierw­szeń­stwa od­kryć ar­che­olo­gicz­nych. Na­to­miast Can­ning nie bez pod­staw przy­pusz­czał, że Bot­ta jest wy­słan­ni­kiem wy­wia­du fran­cu­skie­go i że pod pre­tek­stem prac wy­ko­pa­li­sko­wych dąży do przy­łą­cze­nia tych te­re­nów do Fran­cji.

W roku 1842 Bot­ta roz­po­czął pra­ce wy­ko­pa­li­sko­we na wzgó­rzu Ku­jun­dżyk. Zgo­dził ro­bot­ni­ków i ko­pał okrą­gły rok bez ja­kichś god­niej­szych uwa­gi re­zul­ta­tów. Na tym sa­mym miej­scu póź­niej Lay­ard od­sło­nił ru­iny Ni­ni­wy, sto­li­cy Asy­rii.

Znie­chę­co­ny nie­po­wo­dze­niem Bot­ta prze­niósł się na wzgó­rze w Chor­sa­ba­dzie. Tam szczę­ście do­pi­sa­ło mu już po ty­go­dniu ko­pa­nia. Ro­bot­ni­cy od­sło­ni­li ja­kieś mury z ozdo­ba­mi, mnó­stwo pła­sko­rzeźb, a przede wszyst­kim ogrom­ne stwo­ry z ka­mie­nia, z ludz­ką gło­wą i tu­ło­wiem uskrzy­dlo­ne­go byka.

Wia­do­mość o od­kry­ciu wy­wo­ła­ła w Pa­ry­żu ogrom­ną sen­sa­cję. Roz­en­tu­zja­zmo­wa­na Fran­cja zor­ga­ni­zo­wa­ła skład­kę pu­blicz­ną, by umoż­li­wić Bot­cie dal­sze po­szu­ki­wa­nia. W la­tach 1843-1846 od­ko­pa­no ol­brzy­mi kom­pleks gma­chów pa­ła­co­wych, dzie­dziń­ce, por­ta­le, sale ce­re­mo­nial­ne, ko­ry­ta­rze, kom­na­ty ha­re­mo­we i szcząt­ki wiel­kiej pi­ra­mi­dy. Ar­che­olo­dzy usta­li­li póź­niej, że była to re­zy­den­cja let­nia kró­la asy­ryj­skie­go Sar­go­na, wy­bu­do­wa­na w roku 709 p.n.e. na przed­mie­ściu sto­li­cy Ni­ni­wy.

Bot­ta nie był z wy­kształ­ce­nia ar­che­olo­giem i nie znał się na kon­ser­wa­cji za­byt­ków. Pra­ce wy­ko­pa­li­sko­we pro­wa­dził spo­so­ba­mi nie­sły­cha­nie pry­mi­tyw­ny­mi. W po­szu­ki­wa­niu oka­za­łych rzeźb, któ­re mo­gły­by za­im­po­no­wać Eu­ro­pej­czy­kom, do­pu­ścił do tego, że ki­lo­fy ro­bot­ni­ków nisz­czy­ły bez­pow­rot­nie drob­niej­sze przed­mio­ty, znacz­nie nie­raz cen­niej­sze. Rzeź­by ala­ba­stro­we, z chwi­lą wy­do­by­cia ich spod zie­mi, roz­sy­py­wa­ły się w go­rą­cym słoń­cu pu­sty­ni. Na szczę­ście przy­był mu z po­mo­cą zna­ny ry­sow­nik fran­cu­ski Eu­ge­niusz Na­po­le­on Flan­din, szki­cu­jąc na kar­to­nie gi­ną­ce wy­ko­pa­li­ska. W wy­ni­ku tej współ­pra­cy po­wsta­ło dzie­ło, za­li­czo­ne dziś do kla­sycz­nych dzieł ar­che­olo­gii. Ty­tuł jego brzmi: Mo­nu­men­ty Ni­ni­wy, od­kry­te i opi­sa­ne przez Bot­tę, wy­mie­rzo­ne i prze­ry­so­wa­ne przez Flan­di­na.

Bot­ta usi­ło­wał kil­ka rzeźb wy­słać do Pa­ry­ża. Za­ła­do­wał je na tra­twę z za­mia­rem ho­lo­wa­nia ich w górę Ty­gry­su. Ale na tym od­cin­ku rze­ka jest po­ry­wi­stym i głę­bo­kim stru­mie­niem gór­skim, peł­nym wi­rów i po­ro­hów. Tra­twa prze­chy­li­ła się i cały bez­cen­ny ła­du­nek za­to­nął. Dru­gi trans­port, wy­sła­ny w dół Ty­gry­su do Za­to­ki Per­skiej, za­ła­do­wa­ny zo­stał na sta­tek oce­anicz­ny i szczę­śli­wie przy­był do Fran­cji. Po­są­gi męż­czyzn z dłu­gi­mi bro­da­mi i skrzy­dla­te byki z gło­wa­mi ludz­ki­mi usta­wio­no w sa­lach Luw­ru. Po­dzi­wia­ły je nie­zli­czo­ne tłu­my pa­ry­żan.

Dzię­ki Bot­cie Eu­ro­pa po raz pierw­szy zo­ba­czy­ła na wła­sne oczy oso­bli­we ar­cy­dzie­ła Asy­rii. Bot­ta stał się sław­ny ku zmar­twie­niu Lay­ar­da, któ­ry spo­dzie­wał się uprze­dzić fran­cu­skie­go ar­che­olo­ga w tych pra­cach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: