- W empik go
GDY WRACAM - ebook
GDY WRACAM - ebook
Magda, młoda treserka psów, prowadzi spokojne, poukładane życie, realizując swoje pasje zawodowe. Mija właśnie pięć lat od zakończenia związku z mężczyzną, o którym myślała, że jest miłością jej życia. Związku pełnego intryg i niedomówień. Wtedy zakochała się bez pamięci. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że znalazła mężczyznę, u boku którego spędzi resztę życia, założy rodzinę. Mężczyznę, dla którego gotowa była wszystko poświęcić. Nagle przeszłość wraca jak bumerang i chce ponownie wmaszerować w jej na nowo poukładaną teraźniejszość. Czy Magda na to pozwoli…?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-95-8195-3-7 |
Rozmiar pliku: | 904 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była ósma rano, początek sierpnia. Widok za oknem napawał chęcią do działania. Kolejny przepiękny, słoneczny letni dzień, czegóż oczekiwać więcej? Magda stała przy oknie i nie mogła oderwać oczu. To była jej ulubiona pora dnia. Wszechobecna cisza. Jaką niezwykłą przewagę nad nami ma natura. Wciąga nas swoją zmiennością, otacza paletą barw, daje możliwość wytchnienia.
Mimo wczesnych godzin porannych było już bardzo ciepło. Lato tego roku było niezwykle łaskawe, gorące i urokliwe: rano było około dwudziestu stopni.
Świeżo zaparzona mocna czarna kawa w białej filiżance smakowała wyśmienicie. Piła kawę każdego ranka. Koniecznie z białej filiżanki. Usiadła w ogrodzie, na tarasie pełnym kwiatów.
Mieszkała w tym domu od dobrych paru lat – kupiła go na kredyt jeszcze przed wyjazdem, zaraz po studiach. Drzewa i krzewy już wtedy tam były. Zasadzone przez poprzedniego właściciela, dawały sporo cienia i intymności. Wokół rosło mnóstwo kwiatów, które tworzyły piękny, kolorowy dywan. Blisko jeziora.
Magda z wielką przyjemnością pracowała w ogrodzie: grabiła, przycinała krzewy i drzewa. To właśnie ogród stanowił jej azyl, pozwalał na ucieczkę od dnia codziennego i coraz bardziej doskwierającej jej samotności. W ocienionym kącie ogrodu stał ogromny kojec dla Lorda. Dwuletni owczarek niemiecki przebywał w nim rzadko, nie lubił tego miejsca. Nie ma się co dziwić: mało który pies to lubi. Magda kupiła Lorda jako trzymiesięcznego szczeniaczka. To była tak zwana miłość od pierwszego wejrzenia. Szkoliła go sama, w ogrodzie. Wielki worek przysmaków przypięty do paska spodni Magdy działał cuda: pies wykonywał posłusznie każde polecenie swojej pani.
Będąc jeszcze na studiach, marzyła o praktycznym domu, takim z tarasem i ogrodem, nowoczesnym, z użytecznym wnętrzem. Taki właśnie teraz miała, kupiony na kredyt, ale swój. Dość daleko od tego wielkomiejskiego zgiełku, w ciszy i spokoju. W miastach budowało się teraz domy na potęgę, rosły jak grzyby po deszczu. Ludzie uciekali stamtąd, szukając własnego azylu daleko od huku tramwajów i pisku opon.
Magda wiedziała, że ma przed sobą niełatwy dzień. Dziś zaczynała nowy kurs, jedno z trudniejszych zajęć praktycznych.
Prowadziła własną firmę. Od dobrych dziesięciu lat pracowała z sukcesem jako treser psów. Uwielbiała to, co robi. Pogodziła pasję z pracą, zdobywając wielu zadowolonych klientów.
Zaraz po studiach ukończyła stosowny kurs – psychologię zwierząt. Posiadała odpowiednie kompetencje do pracy z psami, także z tymi problemowymi, oraz ich opiekunami. Zachowania agresywne, lękowe, problemy separacyjne, nadpobudliwość czy reaktywność zwierząt to tematy, w których czuła się naprawdę dobrze. Była specjalistką, nie tylko treserką, ale także behawiorystką. Ukończony kurs dał jej rozległą wiedzę na temat potrzeb, naturalnych zachowań, metod uczenia się i emocji zwierząt. Studia psychologiczne dały przy tym odpowiednie przygotowanie do pracy z ludźmi.
To wiele lat temu, będąc jeszcze w liceum, zdecydowała się robić to, co robi. Zawsze miała w domu jakiegoś czworonoga. Zwierzęta ją uspokajały, dawały radość życia, wyciszały. Już wtedy wiedziała, że ta pasja to jej cel i tę pasję musi zamienić na swój zawód. To niezwykłe szczęście i sukces osobisty robić to co się kocha.
Tresura psów stanowiła niezwykłą formę samorealizacji, wypełniała jej świat i czas po wielu przeżyciach, które były jej udziałem, a które mocno ukształtowały jej charakter i podejście do ludzi.
Promyki słońca przeciskały się przez drzewa. Nowy dzień stawał się faktem.
– Tak, już zaraz pójdziemy na spacer. – Magda lubiła monologi kierowane do swojego owczarka.
Duży długowłosy, podpalany owczarek niemiecki stał, machając ogonem. Nie musiał nic robić, stał tylko i patrzył swoimi wielkimi wiernymi oczyma. Wszystko rozumiał, znał każdy nastrój i gest swojej pani, czuwał przy niej.
Stała ubrana w niebieski szlafrok i z wielkim spokojem piła swoją poranną kawkę, co było już pewnego rodzaju rytuałem. Wypiła ostatni łyk i odnosząc filiżankę do kuchni, zakomunikowała swojemu psu, że teraz musi się ubrać, a on ma grzecznie poczekać. Lord siedział i czekał, jego wielkie wierne oczy wypatrywały swojej pani, aż ta wyłoni się z pokoju.
– No to chodź, idziemy, poczekaj, założę tylko buty – mówiła do Lorda, tak jakby on rozumiał. Nie czekała na odpowiedź.
Ale on faktycznie rozumiał. Rozumiał wszystko bardzo dokładnie, znał jej nastroje aż nader dobrze, wiedział, kiedy jest smutna, a kiedy miała bardzo dobry dzień. Kładł jej wtedy swój wielki łeb na kolanach i czekał niecierpliwie na serię pieszczot. Spacery z pańcią należały do najwspanialszych momentów na ziemi.
Szli alejkami pełnymi zielonych drzew. Lord zatrzymywał się co jakiś czas zainteresowany dziwnymi zapachami. Nie spuszczał Magdy z oczu.
Magda myślami była przy dzisiejszych zajęciach: nowym kursie z obrony. Miała zgłoszonych czworo uczestników ze swoimi psami: dwoma owczarkami niemieckimi i dwoma dobermanami. To trudne psy, wiedziała o tym. W myślach układała sobie cały plan działania. Lecz o wiele trudniejsi okazują się ludzie, którzy nie wiadomo dlaczego zdecydowali się na posiadanie trudnych i groźnych ras, nie mając tak naprawdę bladego pojęcia o układaniu takiego psa. Już wielokrotnie doświadczyła takiego stanu rzeczy, że na początku tresurze należałoby poddać właścicieli czworonogów, a potem dopiero je same. „Ale może tym razem będzie okej”? – pomyślała, rzucając Lordowi wielki patyk.
– Przynieś! – krzyknęła. Ten jednak zwrócił się w innym kierunku. Jak szalony zaczął biec skuszony zapachem zwierzyny.
– Lord, noga! – krzyknęła.
W oddali zobaczyła uciekającą sarnę.
Pies przystanął i odwrócił się. Dokładnie wiedział, co znaczy noga, i znał ton swojej pani, ton nieznoszący sprzeciwu. Cofnął się gwałtownie, pobiegł w kierunku Magdy, obszedł ją wokoło i usiadł przy lewej nodze.
– Dobry pies, wiesz, że nie wolno ci się oddalać. Musisz mnie pilnować. Dobry pies – mówiła Magda. Monolog, który ją uspokajał, dodawał siły, był także świadectwem jej umiejętności i panowania nad psem. Wystraszyła się tym razem, a co by było, gdyby coś mu się stało? – Lordziu, Lordziu. – Przytuliła go mocno. – Chodź, idziemy stąd, tu, widzę, za bardzo ci sarnami pachnie – śmiała się do swojego psa.
Każdy spacer z Lordem był też okazją do ćwiczeń. Ćwiczyli razem różne komendy, czasami kilka powtórzeń. Ale nagrodą był wielce kuszący kawałek kiełbasy. Jak wtedy odmówić własnej pani na przykład komendy „waruj”?
Rozkoszując się urokami lasu, Magda poczuła, że w kieszeni spodni wibruje jej telefon. Zawsze brała go ze sobą, tak na wszelki wypadek, a nuż mama zadzwoni albo Ulka. A poza tym była sama w tym lesie. No, oprócz psa, jej obrońcy.
– Słucham, tu Magda Wolska – powiedziała na powitanie.
– Dzień dobry. Dostałem ten numer telefonu od znajomej – odparł głos w słuchawce. – Chciałbym przyjść z psem na dzisiejszy kurs obrony, mam dwuletniego owczarka niemieckiego. Jestem bardzo zainteresowany kursem u pani – mówił jednym tchem, tak jakby wyuczył się tekstu na pamięć.
Magda zawahała się przez chwilę. Głos wydał się jej jakby znajomy. Taki charakterystyczny, bardzo niski, męski, ciepły. Ale to przecież nie mógł być on, mężczyzna z dawnych lat. Myślami zawędrowała do minionego czasu, tych dobrych i tych smutnych dni. Jakże dawno to wszystko się zdarzyło, ale nadal gdzieś tkwiło i raniło przy każdym wspomnieniu.
– Przykro mi, ale mam już komplet kursantów. Może pan dołączyć do innej grupy w innym dniu – odparła krótko bez dłuższego zastanowienia.
Szkolenie psów obronnych wymaga od tresera wyjątkowego skupienia, dlatego też nie lubiła takich sytuacji. Każdy klient był dla niej ważny, ale nadkomplet w grupie to tylko problem, także dla innych psów i ich właścicieli. Była profesjonalistką, nie znosiła bylejakości, robienia czegoś bez skupienia.
Głos w słuchawce nie dawał za wygraną.
– Proszę, może jednak znalazłoby się jeszcze jedno miejsce w grupie, bardzo mi zależy – prosił jeszcze cieplej, jeszcze bardziej męsko.
Jakże walczyć z taką pokusą? Sam dźwięk tego głosu pobudzał jej wyobraźnię, oby tylko gość nie okazał się gruby i brzydki. Magda lubiła wysokich i szczupłych mężczyzn o lekkiej wysportowanej sylwetce. Nie jakichś wielkich osiłków, ale takich, jak to się mówi, dobrze zbudowanych.
– Wie pan, nasze grupy liczą najwyżej czterech uczestników. Ale dobrze, proszę przyjechać, sprawdzę, jak się pana pies zachowuje, i na miejscu zadecydujemy – odparła Magda, rzucając patyk swojemu psu. Ten wiernie i posłusznie przynosił go swojej pani i kładł na ziemi, czekając na kolejny rzut. – Zaczynamy dziś o dwunastej – dodała. – Proszę być punktualnie. Formalności omówimy na miejscu. Proszę mieć przy sobie kartę szczepień psa. To bardzo ważne, w przeciwnym razie nie może pan brać udziału w zajęciach. Proszę o tym koniecznie pamiętać – rzuciła na sam koniec rozmowy.
– Będę. Do widzenia, pani Magdo, dziękuję.
Głos zniknął. „Jaki piękny” – pomyślała Magda.
Zapanowała cisza, pozostały szum drzew i przepiękny śpiew ptaków. Tylko w takiej atmosferze można się skupić, zebrać myśli, przygotować plan zajęć. Lord jechał zawsze z nią, nie miałaby sumienia zostawiać go samego w domu. Zresztą dlaczego miałaby go zostawiać? Ten wyszkolony owczarek cierpliwie czekał na swoją kolej, na kolejny spacer, na uwagę swojej pani.
Spacer powoli dobiegał końca. Magda była już myślami przy organizowaniu kursu, jak ustawić psy, jakie będą charakterologicznie. Każdy jest inny, każdy przeszedł swoją drogę, każdy ma swoją historię, siłę, duszę. Trzeba było umieć nad nimi zapanować.
Na chwilę znów myślami wróciła do głosu tamtego mężczyzny. Zorientowała się, że nawet nie poprosiła go o nazwisko.
„Okej, zobaczymy, kto to jest i dlaczego tak pilnie potrzebuje tego kursu dla swojego psa” – pomyślała, otwierając drzwi domu. Lord natychmiast grzecznie udał się do swojej miski z jedzeniem. Magda nasypała mu suchej karmy i dolała wody.
– Jedz, piesku, zasłużyłeś.
Miała jeszcze sporo czasu do zajęć. Posprzątała kuchnię i duży pokój. Lubiła porządek, każda rzecz miała swoje miejsce. Była pedantką jakich mało, do tego uwielbiała styl glamour. Musiało się błyszczeć, wszędzie czerń zmieszana z szarością i bielą.
Mieszkała sama. Tak się złożyło, że nigdy nie założyła rodziny.
Chyba nie spotkała jeszcze tego właściwego. A może kiedyś spotkała? Przynajmniej wtedy tak czuła, tak myślała.
„Może jeszcze kiedyś… kto wie” – myślała czasami. Nie chciała żadnego księcia, ale dobrego, uczciwego, pracowitego mężczyzny. Takiego, który by ją wspierał i był dla niej… wszystkim.
Czasami wracały wspomnienia, ale to już przeszłość, nie wróci. Zamykała wtedy oczy i oddawała się marzeniom, układała sobie plany na przyszłość, widziała siebie z gromadką krzyczących dzieci. Zawsze marzyła o trójce: dwie dziewczynki i chłopiec, i on, dobry człowiek. Mieszkaliby w małym domku na skraju lasu, daleko od miejskiego zgiełku, z pięknym ogrodem pełnym kwiatów i krzewów. Takie miała marzenia, nic wielkiego.
Znów stanęła przy oknie. Łyk kawy, zimnej. Słońce operowało już w całej swojej okazałości, było bardzo gorąco.
Założyła długie granatowe spodnie i obcisły T-shirt mocno podkreślający jej duży biust. Włosy spięła w kucyk. Miała trzydzieści sześć lat, ale wyglądała na dużo mniej.
– Lord, szykuj się, zaraz wychodzimy – krzyknęła do psa, który próbował uciąć sobie drzemkę po tak męczącym poranku. Ten nie potrzebował jednak dużo… Chwilę później stał już w drzwiach. On się nie musiał szykować.
Droga do pracy zajmowała Madzi około piętnastu minut samochodem. Była dobrym, wytrawnym kierowcą, śmiała się często, że to faceci jeżdżą jak sieroty, zwłaszcza ci w beretach, z nosem przyklejonym do szyby. Na nich trzeba było szczególnie uważać. A kobiety? Jeździły dużo ostrożniej, czasami gapowato, co strasznie ją denerwowało, ale to i tak lepsze aniżeli zbyteczna brawura.
Wynajmowała duży, porośnięty trawą plac za miastem, na którym ustawione były różne urządzenia do ćwiczeń. Plac otoczony był płotem, tak aby z jednej strony nikt nieproszony nie mógł tam wejść, a z drugiej, aby psy mogły spokojnie i bez ograniczeń biegać wokoło.
Na samym końcu po lewej stronie stał mały domek, w którym klienci mogli odpocząć, schronić się przed deszczem, napić wody lub zaparzyć sobie herbaty. Na placu stał też stolik z dużym parasolem chroniącym przed słońcem. Domek już dawno wymagał remontu, Magda planowała te prace na następny rok. Zwłaszcza toaleta pozostawiała wiele do życzenia. Magda miała już upatrzone nowe płytki, nową toaletę i szafki. Tylko z czasem i majstrami był zawsze największy problem. „Ale wszystko w swoim czasie, na pewno się uda, kiedyś…” – myślała sobie. Ale wiedziała, że to „kiedyś” musi szybko nastąpić, bo to w końcu była także i jej wizytówka. Przy okazji planowała pomalowanie ścian.
Małe biurko z fotelem i kilka krzeseł to główne wyposażenie. Nic wielkiego. Magda celowo nie chciała inwestować w plac za dużo pieniędzy, w zupełności starczyło jej to, co miała. Odkładała pieniądze na odnowienie wewnątrz, a klienci wydawali się póki co zadowoleni. Zakres jej usług pozwalał na stworzenie wielu grup, począwszy od przedszkola dla psiaków po kursy obrony. Każda z grup wymagała innych umiejętności i cierpliwości. Bardzo lubiła prace ze szczeniakami; były takie zabawne, takie czasami nieporadne, ale za to najbardziej karne i uczyły się w mig.
Przy płocie zorganizowane były cztery kojce. Zdarzało się i tak, że jakiś niegrzeczny „egzemplarz” musiał w nim wylądować, a czasami i dwa „egzemplarze”.
Przyjechała jako pierwsza, Lord mógł spokojnie obwąchać teren, sprawdzić, czy nic się nie zmieniło. Jeździła dużym samochodem typu SUV.
Chwilkę po niej podjechał pierwszy kursant ze swoim dobermanem. Pan Karol ubrany był stosownie do sytuacji, w długie spodnie typu bojówki i żółty T-shirt.
Magda zawsze telefonicznie tłumaczyła:
– Tylko proszę założyć wygodne sportowe obuwie, pełne oczywiście, i takie rzeczy, których państwu nie szkoda, bo to praca z psem. – Mówiła to nie bez powodu. W swojej pracy doświadczyła różnych klientów, nawet panie w szpileczkach, które przychodziły na zajęcia ze swoim pupilem. – To tak jakby wybrać się w góry w szpilkach – tłumaczyła.
Pan Karol był wysokim, przystojnym mężczyzną, zawsze punktualny ze swoim dobermanem Maxem. Miły, uśmiechnięty, przystojny pan, strasznie gadatliwy. Widać było po nim, że jest stałym bywalcem siłowni. Pani trenerka bardzo mu się podobała, szczególnie się z tym nie krył, zawsze blisko niej, zawsze pomocny i obecny na wszystkich zajęciach. Chyba przeczuwał, że nie miał u niej najmniejszej szansy, bowiem Magda zdawała się nie reagować na jego wyraźne zaloty. Raz nawet był bliski zaproszenia jej na kolację, ale wycofał się, bojąc się odmowy.
Jego pies Max zaliczył w szkole Magdy już dwa kursy posłuszeństwa. Miał przeszło dwa lata, posłuszny, ułożony pies. To Magda zaproponowała panu Karolowi kurs obrony.
– Niech pan przyjedzie, spróbujemy. To są bardzo wymagające zajęcia, ale dają dużo satysfakcji – tłumaczyła swojemu klientowi.
Max lubił się z Lordem, psy biegały swobodnie, nie robiąc sobie krzywdy.
Takie wybieganie się psów przed zajęciami to bardzo ważny element tresury. Eliminuje u psów element stresu i agresji. Znają się między sobą, znają teren. Nie są spięte. Takie wybieganie trwa około dziesięciu minut.
Potem Magda rozpoczynała zajęcia właściwe. To zawsze ona wydawała polecenia, była stanowcza i wymagająca. Zdawała sobie sprawę z dużej odpowiedzialności, jaka na niej spoczywała. To tylko psy, zawsze może pójść coś nie tak, pies musi być odwoływalny.
Klienci powolutku zaczęli przyjeżdżać, do rozpoczęcia kursu zostało jeszcze piętnaście minut. Pani Kasia, niska, korpulentna trzydziestolatka ze swoim pięknym, długowłosym owczarkiem o cechach przywódczych. Dolar lubił dominować, w przeciwieństwie do swojej pani. Pewnie dlatego przychodziła do Magdy na szkolenia. Nie dawała sobie z nim rady, pies robił sobie ze swoją panią, co chciał. Na kursach nabył ogłady i zrozumiał, gdzie jest jego miejsce w szeregu i że to na pewno nie było miejsce numer jeden.
Pan Grzegorz, około czterdziestki, niski i szczupły z burzą czarnych loków, z kolejnym dobermanem Majorem i jego małżonka Zosia z owczarkiem niemieckim, suczką Stellą. Niezła drużyna. Psy mieli od zawsze, wszystkie dobrze wytresowane. Poświęcali im sporo czasu i wszędzie ze sobą zabierali. Dlatego też musiały być dobrze wyszkolone.
– Dzień dobry, pani Zosiu, dzień dobry, panie Grzegorzu – przywitała się Magda.
Znali się z poprzednich zajęć z posłuszeństwa.
Tresowanie psów to trudne zajęcie, wymagające skupienia, zaangażowania i sporo wolnego czasu. Daje jednak spektakularne efekty.
Byli już prawie wszyscy… I wtedy zobaczyła go, głos ze słuchawki. Wysiadł z wielkiego samochodu, którym podjechał z piskiem opon, spóźniony i wystraszony. Magdy oczom ukazał się wysoki, przystojny mężczyzna o sportowej sylwetce. Czuła, jak serce silniej zaczęło jej bić. Patrzyła na niego, zapominając przez chwilę, gdzie i po co tu przyjechał. Poznała go od razu: dawna miłość, Krzysztof.
Otworzył klapę bagażnika, z którego wyskoczył piękny, długowłosy owczarek. Cel jego przybycia.
Krzysztof mocno chwycił smycz, przyciągnął psa do siebie, tak jakby chciał pokazać, że zna się na prawidłowym trzymaniu i prowadzeniu psów. Szli teraz razem w kierunku Magdy swobodnie, on nie odrywał od niej wzroku. Niebieskie obcisłe dżinsy i biały T-shirt… Cały on, jej dawny mężczyzna… uśmiechnięty, cudowny… on… dawny on.
Magda zamarła. Czy to był przypadek, że zadzwonił?
Przez chwilę nie czuła nic, pełno obrazów z dawnych lat przed oczami, miejsca, spotkania, emocje. Gdzie to się podziało, zapomniała? Nie, to była przeszłość, która teraz szła w jej kierunku. Dlaczego teraz? Dlaczego?
Kadr z przeszłości: ten lot samolotem, łzy, które spływały jej po policzkach. Wiedziała, że to koniec, że nigdy więcej go nie zobaczy, że nigdy więcej nie powie mu, że go kocha, że nigdy więcej on jej nie przytuli… Wracała wtedy do domu, od niego… A teraz proszę, szedł w jej kierunku, taki sam.
Nie czuła wtedy gniewu, nie czuła smutku; wtedy tam nie czuła już nic. Tak dużo się zdarzyło, tak dużo niechcianych słów. Nie można było ich cofnąć. Odeszła. Odleciała, rozpoczęła nowe życie bez niego. To była cezura, zresztą kolejna.
Tak wtedy zadecydowała. Czy słusznie, czy dobrze? Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby zadecydowała inaczej?
Jordan, wielki owczarek niemiecki długowłosy, stał posłusznie przy jego lewej nodze.
Lubili nawet tę samą rasę psów… Mieli wiele wspólnych cech, nawet teraz, wiele podobieństw, wtedy też.
– Dzień dobry, Magdo – przywitał się serdecznie. – Miło cię widzieć, jak zwykle piękna – dodał, nie spuszczając z niej wzroku. Jego głos czynił cuda, działał jak balsam na smutne, stęsknione serce. Taki męski, taki niski. Jego głos. Nie zapomniała.
Zbliżył się do treserki, musiał bowiem obowiązkowo pokazać kartę szczepień. Faktycznie wszystko było w należytym porządku. Wszystkie szczepienia, które stanowiły warunek uczestnictwa w kursie, zostały sumiennie odnotowane. Pies był zdrowy i w bardzo dobrej kondycji.
Magda spojrzała w stronę Krzysztofa, nie była w stanie nic powiedzieć, oprócz zwykłego „dziękuję bardzo, wszystko się zgadza”. Targana emocjami uśmiechnęła się serdecznie.
– Witam państwa – zebrała się w sobie i zaczęła. – Proszę stanąć z psami w jednej linii. – Wskazała kursantom, gdzie dokładnie mają stać, jaką pozycję przyjąć i czego dokładnie oczekiwała od psów. Wyjaśniła sens zajęć, ich strukturę i przebieg. Wytłumaczyła, na czym polega praca z pozorantem.
Pierwszy dzień to miał być tylko wstęp. Pies nie może atakować bez wyraźnego sygnału, a każdy dokładnie ma wiedzieć, co ma robić. Tu nie było miejsca na błędy, nie przy tak ostrych psach. Maksymalne skupienie i zaangażowanie: tego oczekiwała najbardziej.
Przedstawiła zakres komend, których miała używać. Dopiero wyraźny sygnał „bierz” jest informacją dla psa o ataku. Ważny jest tembr głosu, krótkie, zdecydowanie wypowiedziane komendy.
Magda obserwowała bacznie każdego psa, umiała po pierwszych zajęciach ocenić, z jakim psem ma do czynienia, któremu będzie musiała poświęcić więcej uwagi, który jest wyraźnie nadpobudliwy, a u którego agresję trzeba wspomóc.
– Jeżeli pozorant zaatakuje przewodnika nagle, to pies musi działać automatycznie bez wydawania poleceń.
Psy uczestniczące w zajęciach z obrony ukończyły kurs psa towarzyszącego, co było również warunkiem dalszych zajęć. Czy pies Krzysztofa też? Tego Magda nie wiedziała, w natłoku emocji zapomniała zapytać. Popełniła błąd i dlatego czuła, że dzisiejsze zajęcia będą wymagały od niej wyjątkowej mobilizacji. Mnóstwo emocji, mocno bijące serce…
Ale emocje nie mogą w żadnym wypadku przejąć kontroli.