- W empik go
Gdy zabłyśnie światło - ebook
Gdy zabłyśnie światło - ebook
Adriana mieszka z córką w domu na obrzeżach miasta. Wydaje się, że po rozwodzie poukładała życie na nowo. Ma partnera, z którym jest jej dobrze, i pracę, na którą na ogół nie narzeka. Jej stabilizacja ulega jednak zachwianiu, gdy z otoczenia zaczynają znikać przeróżne rzeczy.
Kobieta powoli traci poczucie bezpieczeństwa, usiłując odgadnąć, czy to jej umysł płata figle, czy może ktoś celowo próbuje zburzyć jej spokój.
Czy Adriana rzeczywiście jest tak silną kobietą, jaką się wydaje? Czy jej prywatne śledztwo pomoże rozwikłać zagadkę? I wreszcie – jaki wpływ na to będzie miało tajemnicze znalezisko w ogrodzie?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66473-52-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy zamykam za Michałem furtkę, zapada już zmrok. Lubię tę porę. Niby wszystko jest jeszcze widoczne, ale kontury zaczynają się rozmywać czy też po prostu łagodnieć w obrysie. Nic nie jest już oczywiste. Zwłaszcza dlatego, że moja działka położona jest między ulicznymi latarniami. Lubię jednak to „uniedogodnienie”. Mam wrażenie, że mój dom chowa się przed cudzym wzrokiem i tak samo robię to ja, przysiadając teraz na trawie, tuż obok iglaka. Wieczór, po upalnym dniu, jest ciągle ciepły. Wreszcie odpowiednio komfortowo czuję się w T-shircie i krótkich spodenkach. Opieram głowę na dłoniach i patrzę na odległe wzgórza, rozmigotane małymi punkcikami.
Jest cicho. Z rzadka po drodze przejedzie samochód. Więcej ludzi wędruje chodnikiem. Słyszę szybkie i mocne kroki oraz potupywanie dzieci. Rzadziej rozbija ciszę odgłos damskich szpilek. Moja wioska powoli układa się do snu, mimo że jest jeszcze wcześnie. Do domu nie spieszy się tylko wiosennym zakochanym. Idą powoli chodnikiem, a ich sylwetki mówią mi, że to jednak tacy trochę starsi zakochani. Cicho rozmawiają, ale siedzę tak blisko ogrodzenia, że wyraźnie słyszę ich słowa.
– Brak tego światełka w ogrodzie. To już tyle lat, a ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić – dobiega mnie kobiecy głos.
– Zwłaszcza że latarnie daleko, a za domem las. Ciemnawo tu – odpowiada mężczyzna, najwyraźniej opisując moją posesję.
– Wiesz, mnie nawet nie chodzi o to. Bardziej o symbol. Takie oświetlenie drogi w cudzysłowie. No i fakt, że zawsze, ile razy tu przechodziłam, nie dałam rady się nie uśmiechnąć.
Para znika mi z pola widzenia. Zostają po niej dziwne słowa o jakimś oświetleniu czy lampie, która była tu za poprzedniego właściciela. Nie zaprzątam sobie jednak tym głowy. Jeszcze przez moment patrzę na błyszczące w oddali punkciki, a potem powoli idę do domu.
∞– Zjadłaś i w dodatku jeszcze kłamiesz!
– Nie zjadłam!
– A ten papierek? – Zawieszam Oli przed nosem opakowanie po ciastkach. – Nawet ci się nie chciało wyrzucić!
– Mówiłam ci już, że to nie ja! – wrzeszczy córka. – Przestań się w końcu mnie czepiać! Boże, jak cię nienawidzę! – dodaje coś, co mówi zawsze, gdy brakuje jej argumentów.
Jej skrzywiona twarz sprawia, że chce mi się płakać, ale dobrze wiem, że jeśli pokażę słabą stronę, Ola całkiem wejdzie mi na głowę. Co robię? Ano nic. Jak zawsze w konfliktach z córką – rejteruję od tematu. Nie wiem, czy ze strachu przed ostrzejszą konfrontacją, czy też z obawy, żeby „rozmowa” nie zeszła na tematy, których nie lubię.
− Trudno. Podam Michałowi twoje ciastka, bo nie mam zamiaru biec teraz do sklepu.
Wzruszam ramionami i odwracam się na pięcie, dając córce do zrozumienia, że ostatnie słowo w tym domu należy do mnie.
– Ale to ostatnia paczka!
– Trzeba było pomyśleć, zanim bez pytania zjadłaś coś, co nie było przeznaczone dla ciebie.
Przetrząsam spiżarenkę w poszukiwaniu innego poczęstunku i zabezpieczam paczkę ciastek Oli. Bezglutenowe. Bez dodatków. Bez cukru. W ogóle bez.
− Nie zjadłam! Nie tknęłabym tego syfu, którym pasiesz swojego tłuścioszka!
Ola staje w zaczepnej pozie i z całej siły kopie we front szafki pod zlewem. Jej stopa ześlizguje się po nim i odrywa listwę przypodłogową, która od dawna trzyma się bardziej na słowo honoru niż na kleju czy innej metodzie montażowej.
– Idź do swojego pokoju, bo nie ręczę za siebie! – Tym razem to ja wrzeszczę, siłą powstrzymując się, by nie szarpnąć gówniarą. Cholerny smark! Bierze cudze rzeczy, jakby były jej, kłamie w żywe oczy i jeszcze niszczy szafkę! – Myślisz, że kto to będzie naprawiał?!
− Na pewno nie twój tłuścioszek. – Ola potrafi być bystrym i jednocześnie zjadliwym obserwatorem.
Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale mówiłabym do pleców córki, która wbiega na piętro i trzaska drzwiami do swojego pokoju. Nie podoba mi się to i już wchodzę na pierwszy stopień, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Odkładam rozmowę na inny moment i mam głęboką nadzieję, że Ola nie wychyli nosa ze swego królestwa, póki będzie Michał.
− Tęskniłem, wiesz?
Ledwo otwieram drzwi, a już tonę w uścisku mężczyzny, który przerasta mnie dobrze wzwyż i wszerz.
– Mhm.
Pocieram nosem o obojczyk partnera i pozwalam pokołysać się w ramionach. Michał ma jakieś niezwykłe właściwości. Jednym dotykiem wyciąga ze mnie zły nastrój, a wsącza same pozytywne myśli. I co z tego, że jeśli chodzi o kwestie naprawcze, to za bardzo mu to nie wychodzi? W końcu ideałów nie ma.
– Co jest? Ola znowu dała ci w kość? – Mój mężczyzna z troską patrzy mi w oczy.
Krzywię się, dając do zrozumienia, że nie chcę o tym mówić. Zapraszam gościa do kuchni i wstawiam wodę na herbatę.
– Dziś chyba tylko kolacja. Ola jest w domu. − Staję pod oknem, krótko przedstawiając Michałowi plan wieczoru.
Cholerny dupek! – myślę o Maćku, który po raz kolejny wykręcił się od zabrania córki na piątek i sobotę. Podniósł mi ciśnienie, mówiąc, że za tydzień ma studia i musi w końcu trochę się pouczyć. Nie zapytał nawet, czy może mam jakieś plany na sobotę. Po prostu stwierdził, że nie przyjedzie, donosząc o tym w porannym esemesie. Może dlatego Ola tak fiksuje przez cały dzień, wylewając na mnie złość za niedoszłe spotkanie z ojcem.
– To nic, Misia. – Partner poklepuje ręką udo, zapraszając mnie na kolana. – Zrobimy michę popcornu i obejrzymy jakiś film familijny. Pepsi też się znajdzie. – Znacząco wskazuje siatkę, którą przyniósł ze sobą.
– Wiesz, że Ola nie powinna. – Z dezaprobatą kręcę głową, siadając mężczyźnie na kolanach. – Raz, że zdrowie, dwa, że po słodkościach i napojach gazowanych zachowuje się tak, jakby dostała małpiego rozumu.
– Dziewczyno! Zapomniałaś, jak to jest być dzieckiem i pić pepsi? – Michał patrzy na mnie z lekką kpiną.
Uśmiecham się bezwiednie i ponad głową partnera wędruję wzrokiem w stronę wspomnień. Pepsi nieodmiennie kojarzy mi się ze świętami Bożego Narodzenia i urodzinami, bo tylko wtedy ten rarytas, w butelce z jeszcze białym logo, wjeżdżał na stół i szybko uciekał gazem spod poluzowanego kapsla, a potem przyjemnie musował w ustach. Pusta butelka była głębokim rozczarowaniem. Czy zwyczajne szkło naprawdę mogło zawierać w sobie taki smak? Teraz, gdy już znam skład napoju, jestem w stosunku do niego mniej entuzjastyczna. Raz od wielkiego dzwonu można po niego sięgnąć. Do pizzy, do popcornu. I wystarczy. A już zwłaszcza dziecku. Nieważne, czy ma ono lat pięć, czy siedemnaście.
– No dobrze – wzdycham, przytulając się jeszcze raz do Michała. – Ja pójdę do Oli, a ty zacznij działać – mówię bez przekonania. Zdecydowanie wolałabym, żeby mężczyzna zaczął działać w innych kwestiach. A tak czeka nas wieczór stricte rodzinny. Choć może to i dobrze. Niechby te lody miedzy młodą a moim partnerem w końcu pękły. Albo przynajmniej zaczęły kruszeć. Lub choć topnieć.
– No to mnie puść – Michał odsuwa mnie od siebie delikatnie – bo pomyślę, że wolałabyś tak siedzieć cały wieczór.
Niechętnie schodzę z jego kolan, myśląc, że owszem i że tak. Że chętnie posiedziałabym z nim cały wieczór, a Oli kazała zostać w pokoju i przemyśleć swoje zachowanie. Ostatnio jest tak nieznośna! Ciągle kłamie i robi głupie szkody! Co chce w ten sposób osiągnąć? Na przykład tym wyciętym w tapecie krzyżem? Biała rysa wydatnie podkreśliła mięsisty fiolet. Nie dało się jej oszukać klejem, taśmą przylepną ani ciemnym pisakiem. Zważywszy na to, że wystrój salonu nie ma nawet pół roku, moja złość była w pełni uzasadniona i podniesiona do entej potęgi przez upór Oli, która twierdziła, że nie ma z tym nic wspólnego. Michał obiecał, że spróbuje zająć się ubytkiem, ale to przecież nie załatwiało sprawy. Jaki sens, zwłaszcza ten wychowawczy, miało naprawianie szkód, które z uporem maniaka wyrządzało dziecko, a właściwie to nastolatka?
Stoję, niezdecydowana, w salonie i zastanawiam się, co powinnam zrobić. Czy rzeczywiście ukarać Olę za kolejny „figiel” w postaci zjedzonych ciastek, czy też próbować do niej dotrzeć na spokojnie i z miłością. Po chwili wybieram drugie rozwiązanie, zwłaszcza że Michał rozpoczął już przygotowywanie popcornu. Słyszę, jak twarde ziarenka pękają w garnku, odbijając się od jego ścianek i pokrywki. Zachęcające odgłosy wywołują z pokoju i Olę. Córka uchyla drzwi i wystawia na korytarz głowę, patrząc jednak na mnie z zaciętą miną.
Zupełnie jak jej ojciec! Wzdycham w duchu, starając się nie dać po sobie poznać, o czym myślę. W Oli, jej wyglądzie i zachowaniu widzę Maćka. Nie jest to łatwa i przyjemna konstatacja. Zbieram się jednak w sobie i przywołuję na twarz uśmiech.
– Dobrze, że jesteś. Michał właśnie robi popcorn. Chyba coś pooglądamy wspólnie. Może napijemy się pepsi? – zarzucam dziewczynę propozycjami, których mnogość i atrakcyjność ma rozchmurzyć jej czoło. – Jak myślisz?
Ola wzrusza ramionami i wymija mnie bez słowa w drodze do kuchni. Nawet nie wita się z Michałem. Odwraca się tyłem do mężczyzny i ostentacyjnie nalewa sobie kompotu do szklanki. Pije napój, przełykając go głośno. Nie wraca jednak do swojego pokoju, ale śmiem przypuszczać, że w swojej złości zrobi wszystko, żeby popsuć popołudnie i wieczór.
Nie muszę długo czekać. Córka wchodzi do salonu i z impetem siada na sofie. Kompot wychlustuje ze szklanki łukiem i wsiąka w oparcie i siedzenie kanapy.
∞Klnę pod nosem. Wczorajsze wielogodzinne zapieranie plamy nie przyniosło efektu. Może tylko roztarło jej kontury i z wyraźnego zabrudzenia zmieniło w niejednoznaczny twór, który rozpełzł się na większą część siedziska. Spoglądam na zegarek i choć muszę niedługo wyjść do pracy, wiem, że nie jestem w stanie tak tego zostawić. Nalewam wody do miski, dodaję odrobinę detergentu do obić i wracam do salonu. Szoruję, pocieram i rozcieram, ze złością myśląc o wczorajszym dniu i jego ukoronowaniu przez Olkę.
Wieczoru nie dało się już uratować. Zjedzone ciastka, oberwana listwa od szafki i zalanie sofy kompotem to dla mnie aż nadto. Michał na próżno usiłował wziąć w obronę moją córkę, twierdząc, że to był przypadek. Spowodował jednak tylko to, że i jemu oberwało się odpryskiem złości mojej i Oli. Standardowo usłyszał od niej, że nie jest jej ojcem i że ona nie życzy sobie, żeby wtrącał się w jej sprawy. Ja z kolei powiedziałam, że jak na jeden dzień to już dość tych przypadków i że nie zamierzam udawać, że nie jestem zła. Michał postawił więc miskę popcornu na ławie i wyszedł z domu, nie próbując nawet pocałować mnie na do widzenia. Za to byłam mu akurat wdzięczna, bo czułam, że taka niewinna, codzienna czułość mogłaby tylko dołożyć do pieca, w którym buzowała złość na Olę. W końcu od dawna nie była już oseskiem. W marcu skończyła czternaście lat, a zachowywała się tak, jakby należało jej się wszystko, a konsekwencje tego były tylko wybrykiem zwyrodniałej matki.
– Coś muszę z tym w końcu zrobić! – cedzę przez zęby, walcząc z plamą i włosami, które opadają mi na twarz. Od biedy można zmienić obicie, kupić narzutę, cokolwiek, i obciążyć tym budżet Oli, ale przecież nie o to chodzi. Przypominam sobie zaciętą twarz córki, którą wczoraj zmusiłam do zapierania sofy. Próbowała się wymigać, twierdząc, że nie potrafi, że nie ma siły i że ta plama jest za trudna do wyczyszczenia, ale byłam nieugięta. Stałam nad Olą i tak długo mierzyłam ją wzrokiem, aż wreszcie ta, z nienawiścią wypisaną w oczach, na całej twarzy i w każdym geście, złapała za gąbkę. Ciarki latały mi po plecach, bo nie trzeba być doświadczonym pedagogiem, żeby odczytać myśli dziecka w tak ekstremalnej sytuacji. – Może jakiś psycholog dziecięcy? – zastanawiam się, prowadząc nierówną walkę z sofą. – Sama raczej nie ruszę z miejsca. Z tą cholerną plamą zresztą chyba też. – Podnoszę się z kucek i oceniam granat, który połknął już większą część niebieskiego obicia kanapy. – Niech to szlag!
Papierowe ręczniki wykonują teraz proces odwrotny do wyciskanej przed chwilą gąbki. Wduszam je ręką w sofę, odsysając wodę z materiału, a potem biegnę po suszarkę, która ujawnia, że plama i tak pozostanie plamą – mieszaniną kompotu oraz kurzu i brudu wtartymi wcześniej w siedzenie przez spódnice czy legginsy. Trudno mi znieść ten widok, więc wyjmuję z garderoby jakąś starą narzutę i przyrzucam nią sofę. Bordowe poduszki rozświetlają nieco tło i można uznać, że problem został na chwilę zakamuflowany. W sam czas, bo należało się już zbierać do pracy. Szybko zerkam jeszcze na termometr, choć właściwie tylko pro forma. Temperatury od kilku dni przypominają te letnie, a nie wiosenne. Kwiecień zamienił się miejscami z lipcem i kazał przedwcześnie sięgnąć do lekkiej garderoby.
− Czyli że znów sukienka – stwierdzam, patrząc na słońce za oknem. Jego promienie niemal wbijają się w szyby, więc staję w miejscu i przez chwilę celebruję widoki, które rozpościerają się z kuchni i salonu. Druga wiosna w moim domu, i to tak piękna! Uśmiecham się bezwiednie i ruszam do garderoby, myśląc, że przeprowadzka tutaj była dobrym, choć bardo ryzykownym pomysłem. Maciek proponował, że to on przeprowadzi się do domu, który kupiliśmy jeszcze jako małżeństwo. Ja z Olką miałam mieszkać w naszym dawnym mieszkaniu. Nie zgodziłam się jednak na tę opcję. Chciałam zacząć wszystko od nowa i w nowym miejscu. Maciek nie zdążył nasycić sobą energii tego domu, więc moja decyzja mogła być tylko taka. Nie chciałam się obracać po kątach, w których pełno było mojego męża. Czułabym go wszędzie. Taka pamięć ulatuje wolno, a głupi kubek do kawy potrafi nastroić reminescencyjnie, choć wcale tego się nie chcę.
Ten dom kupiliśmy od pary, która właśnie się rozwodziła. Jakoś wtedy nie przejęłam się tym faktem, szczęśliwa, że wreszcie stać nas na posesję za miastem. Zanim jednak Maciek zdążył przyłożyć palec do odświeżania i remontów, okazało się, że położył solidne podwaliny pod budowę swojego drugiego domu. Uznałam, że taka rozpusta w metrażu i liczbie członków rodziny zwyczajnie mu się nie należy. Pomimo że się bałam, że bałam się jak jasna cholera, zdecydowałam, że nie chcę go w swoim życiu w żaden sposób. Nawet jako dekoratora wnętrz, do czego, w poczuciu winy, bardzo się oferował. Odświeżyłam dom na tyle, na ile umiałam, i umeblowałam go po swojemu, resztę zostawiając na nieokreśloną w czasie przyszłość.
Oprócz zamiany mieszkania na dość duży dom rozwód z mężem przyniósł mi jeszcze jedną istotną przemianę, której symbol unoszę teraz w ręce.
Szafirowa sukienka jest idealnie fikuśna i ma idealnie fikuśną barwę. I była pierwsza. Pierwsza taka, którą kupiłam sobie po rozstaniu z Maćkiem. Poczułam się jak motyl, który wylatuje z poczwarki swoich szarości i czerni. Który rozkwita na nowo i tym razem już w bardzo dojrzały i pewny siebie sposób. Może dlatego tak szybko pojawił się Michał...?
Nie zastanawiam się już dłużej. Wiem, że za często noszę tę sukienkę, ale skoro od niej zaczęło się wszystko, co dobre w moim życiu...? Kieszonki umiejscowione na biodrach zawadiacko poszerzają sylwetkę, stanowiąc smaczek ubrania. Aż żal kryć ten detal pod swetrem, ale pomimo zapowiadającego się upału wiem, że muszę wziąć okrycie. I będzie to kupiony wczoraj sweterek.
Idę do garderoby po siatkę, którą na pewno cisnęłam na krzesło. Na pewno, choć teraz jej tam nie ma. Marszczę brwi i wzrokiem dokładnie przeszukuję pomieszczenie. Reklamówki z moim nowym odzieżowym nabytkiem nie ma. Po prostu nie ma. Nie ma też czasu, żeby dłużej się nad tym zastanawiać, więc zdejmuję z wieszaka stary sweter, biorę torbę i głośno zatrzaskuję za sobą drzwi od domu. Mam nadzieję, że przynajmniej moje miejsce na ziemi nie zniknie, gdy ja będę w pracy.
∞
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Wydawnictwo Prozami poleca
------------------------------------------------------------------------
Powieści obyczajowe oraz polska proza współczesna
www.prozami.pl
.
Joanna Sykat
Oddaj to morzu
Zazdrość, zemsta, zdrada. I rodzinna tajemnica w tle. Czy siostrzane relacje mogą być jeszcze bardziej skomplikowane?
Nadwątlone więzy rozluźniają się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że 40-letnia Anka wzięła niespodziewany cichy ślub. Dopiero po fakcie pragnie przedstawić bliskim wybranka i z tej okazji organizuje spotkanie w rodzinnym domu nad morzem. Młodsza siostra, Ewa, niechętnie przyjmuje zaproszenie. Dawne urazy, gdy Anka odbiła jej chłopaka, wciąż żywo ranią. Kiedy więc w umyśle Ewy pojawia się myśl, by w ramach zemsty na siostrze uwieść jej męża, sprawy zaczynają się komplikować. Czy ten przystojny dojrzały mężczyzna zdoła oprzeć się urokowi zbuntowanej Ewy? Jakie sekrety wyjdą na jaw, gdy Ewa zacznie kruszyć stabilny związek siostry? Czego potrzeba, by po latach ukrywania bolesnych prawd odnaleźć wreszcie spokój?