- promocja
Gdy zasypie śnieg - ebook
Gdy zasypie śnieg - ebook
W życiu każdego z nas przychodzi ten moment, gdy trzeba zrobić trochę miejsca na… miłość!
Marta woli być sama, niż tkwić w związku, który mógłby okazać się pomyłką. Całą energię poświęca swojej firmie, więc znalezienie miłości na pewno jej nie grozi…
Gdy w prezencie od ukochanej babci dostaje voucher na pobyt w pensjonacie pod Tatrami, jest sceptyczna. Nie zdecydowałaby się na urlop tuż po świętach, lecz nie chce sprawić przykrości Janinie. Żywiołowa i towarzyska emerytka nie może doczekać się wyjazdu – jak mawia, życie jest za krótkie, żeby tylko siedzieć i patrzeć, jak inni dobrze się bawią. Czy to jednak powód, by tak często pakować się w kłopoty? Marta musi mieć na nią oko, szczególnie że już pierwszego dnia pobytu w górach babcia znajduje adoratora.
Nie tylko Janina zawrze nowe znajomości pośród zaśnieżonych stoków, przy kubku pysznego grzanego wina. Czy ten międzypokoleniowy babski wypad okaże się sukcesem, czy zakończy połamaniem nart lub… serca?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66981-86-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marta wyprostowała obolałe plecy i przeciągnęła się lekko. Od kilku godzin siedziała zgarbiona przy biurku w swoim gabinecie w nie do końca wygodnej pozycji i próbowała ogarnąć chaos, który powstał, kiedy jeden z jej pracowników pomylił zamówienia. Od paru lat prowadziła firmę zajmującą się pośrednictwem w sprzedaży wyrobów medycznych i z tego powodu to ona zazwyczaj musiała ugaszać niespodziewane pożary. Tak jak ten właśnie – spora partia materaców przeciwodleżynowych pojechała do Warszawy zamiast pod Szczecin, a na północny zachód kraju trafiło kilkanaście kartonów suplementów i dermokosmetyków. I nie miało znaczenia to, że był dwudziesty trzeci grudnia – zaledwie dzień przed Wigilią. Jako szefowa musiała zapanować nad tym bałaganem.
Marta była wysoką blondynką o jasnej cerze i niebieskich oczach, ale to nie wyglądowi zawdzięczała swój sukces, lecz ciężkiej, mozolnej pracy. Już na studiach postanowiła, że w wieku dwudziestu pięciu lat założy własny biznes, i od drugiego roku nauki na uczelni zatrudniała się w przeróżnych firmach, żeby się przekonać, w czym jest najlepsza, i zdobyć doświadczenie oraz kontakty. Podczas stażu w jednej z tych firm uświadomiła sobie, że właściwie to chciałaby związać przyszłość zawodową z branżą medyczną. Nie, nie zapragnęła nagle rzucić zarządzania na rzecz bycia lekarzem albo pielęgniarką. Uzmysłowiła sobie po prostu z całą jasnością, że podoba jej się rynek wyrobów medycznych. Tuż po studiach otworzyła własną działalność i zajęła się pośrednictwem w handlu tego typu artykułami.
I w taki oto sposób teraz, w wieku zaledwie trzydziestu jeden lat, była właścicielką dużej, dobrze prosperującej firmy, która zatrudniała kilkadziesiąt osób. Ciężka praca się opłaciła i Marta czuła się naprawdę spełniona. Rozwój zawodowy i ścieżka kariery zawsze były dla niej najważniejsze, więc śmiało nazywała się w myślach kobietą sukcesu. Jednak tylko w myślach. Mówić tego na głos raczej nie miała śmiałości. Pomimo tego, co osiągnęła, w rozmowach z ludźmi zachowywała skromność i dystans. To były jej główne cechy charakteru poza uporem i determinacją.
Marta zaliczała się również do pracoholików, a i prowadzenie własnej działalności miało swoje wady – jak na przykład to, że zamiast pakować prezenty i szykować jedzenie na jutrzejszą świąteczną kolację z rodzicami i babcią, ona wciąż tkwiła w pracy.
– O cholerka… – mruknęła na głos, gdy uświadomiła sobie, że jest już po dziewiętnastej.
Chociaż w pracy zwykle planowała wszystko z dużym wyprzedzeniem, w życiu prywatnym wcale tak nie było i Marta nie kupiła jeszcze prezentu dla mamy. Co prawda upatrzyła już wcześniej naszyjnik, ale w ostatnich dniach tyle się działo, że nie miała czasu po niego podjechać.
Może jeszcze zdążę? – pomyślała, patrząc z nadzieją na zegar. Przed świętami centra handlowe zawsze działały przecież dłużej. Może jeszcze nic straconego.
W pośpiechu zamknęła laptopa i schowała go do torby razem z porozkładanymi dookoła papierami. Jej długie paznokcie uderzały o szklany blat biurka, gdy je sprzątała.
Gabinet i całe biuro urządzone były dość nowocześnie. Podłoga z ciemnego drewna komponowała się z meblami na metalowych nóżkach i ze szklanymi dodatkami, a za wielkimi oknami, które zajmowały całą powierzchnię najdłuższej ściany, rozpościerał się widok na tonące w mroku miasto i tysiące światełek.
Gdy Marta spakowała do torby wszystko, co mogło jej się przydać podczas pracy w domu, narzuciła na siebie płaszcz, owinęła szyję grubym, mięsistym szalikiem i wyszła na korytarz. Rzecz jasna, w biurowcu panowała już cisza i tylko stukot jej butów na obcasie odbijał się echem od ścian. Było też pusto – gdzieniegdzie w oddali krzątały się panie dbające o czystość, a tuż przy wyjściu spotkała ochroniarza.
– Wesołych świąt, Pani Marto! – powiedział, gdy go mijała. – Jutro mam wolne, więc już się nie spotkamy.
– W takim razie wesołych świąt, panie Tomku.
– Dziękuję. Dobrego wieczoru.
Marta posłała mu uśmiech i wyszła na parking przed budynkiem. Na dworze panowała ciemność, jedynie zamontowane wokół placu lampy oświetlały puste miejsca parkingowe. We wgłębieniach kostki brukowej stały kałuże i choć po południu przestało w końcu padać, wieczór był wilgotny. Nic nie zapowiadało magicznych, białych świąt, jakie Marta pamiętała z dzieciństwa. Ale to nie było takie istotne, święta w ogóle nie miały już dla niej za wiele z tamtej magii, chociaż na stole co roku znajdowały się tradycyjne potrawy i jej mama bardzo dbała, żeby przestrzegali rodzinnych i regionalnych zwyczajów.
Marta poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła do auta. Parking był niemal pusty. Biała karoseria jej samochodu odbijała światło jednej z latarni. Kobieta położyła torbę z laptopem i papierami na fotelu pasażera, a potem usiadła za kierownicą i od razu włączyła ogrzewanie. Wilgoć, która czaiła się w powietrzu, sprawiała, że temperatura odczuwalna wydawała się znacznie niższa niż w rzeczywistości.
Wyjechawszy z parkingu, Marta włączyła radio i wsłuchana w dźwięki świątecznych piosenek dojechała do najbliższej galerii handlowej. Z głośników pobrzmiewały radosne dzwoneczki, kiedy ze sznurem innych samochodów wjeżdżała na parking, a potem kolejny skoczny utwór doleciał do jej uszu, gdy weszła do pasażu handlowego i udała się po naszyjnik z zawieszką. W galerii było dość tłoczno, ale wcale jej to nie zdziwiło. Nie pierwszy raz robiła przed świętami zakupy na ostatnią chwilę i to miejsce co roku wyglądało w tym czasie tak samo – potworny gwar i mnóstwo ludzi. Czasami aż trudno było przecisnąć się między klientami.
Na szczęście kupiła prezent bez dłuższego oczekiwania w kolejce. Jedyną nieprzyjemnością, jaka spotkała ją w sklepie, był kuksaniec z łokcia od starszej kobiety, która usilnie chciała dostać się do lady i nie zważała na innych. Marta posłała jej jednak tylko wymowne spojrzenie, ponieważ nie chciała się kłócić. To nie leżało w jej naturze. Schowała prezent do torebki i wyszła ze sklepu. Przystanęła w ustronnym miejscu z dala od ruchomych schodów i zadzwoniła do mamy.
– Martusia? Tylko nie mów, że coś wypadło ci w pracy i nie będzie cię jutro z nami na Wigilii.
Marta uśmiechnęła się lekko. Była jedyną córką rodziców i mama co roku raczyła ją tym samym tekstem. „Mam nadzieję, że do nas przyjedziesz”. To już powoli stawało się rodzinnym rytuałem niemal tak samo jak wigilijne jedzenie barszczu czy łamanie się opłatkiem.
– Nie śmiałabym nie przyjechać. Przecież wiem, jak ważna jest dla ciebie uroczysta wieczerza.
– To dobrze, bo ulepiłam właśnie twoje ulubione pierogi.
– Ruskie?
– Tak, choć tata jak zawsze marudził, że to nie jest typowe danie wigilijne i powinnam zrobić tylko te z kapustą i grzybami.
– Cały tata. Zawsze musi znaleźć dziurę w całym.
– Z roku na rok robi się coraz bardziej marudny. No, ale mów lepiej, co u ciebie – zarządziła Aneta. – Coś się stało, że dzwonisz?
– Nie, wszystko w porządku. Jestem w galerii handlowej i zastanawiam się, czy czegoś ci nie potrzeba. Mogę dokupić.
– Nie, dziękuję. Wiesz, chyba wszystko już mam. A w razie czego wyślę jutro tatę do spożywczaka u nas na osiedlu. O której jutro będziesz?
– Chcę jeszcze rano podjechać do biura, więc może koło trzynastej?
– Byłoby super. Pomogłabyś mi z rybą. Ojciec zawsze mówi, że nikt nie doprawia karpia i pstrągów lepiej od ciebie.
– W takim razie jesteśmy umówione.
– A kolację zaczniemy chyba koło siedemnastej – oznajmiła Aneta. – Babcia dzwoniła dzisiaj, żeby powiedzieć, że może przyjechać dopiero po czwartej.
– Dobrze. Nie ma problemu.
– To świetnie. W takim razie do zobaczenia, córeczko.
– Do zobaczenia, mamo – odparła Marta i schowała telefon do kieszeni.
Jej wzrok powędrował w stronę sklepu spożywczego. Nawet jeżeli mama niczego nie potrzebowała, to ona musiała kupić sobie coś na kolację oraz jutrzejsze śniadanie. Dział z pieczywem świecił już co prawda pustkami, ale udało jej się dostać wafle ryżowe, a do nich dwie sałatki. Przy kasie dorzuciła do koszyka trzy mikołaje z czekolady dla bliskich. Zapłaciła za sprawunki, a kilkanaście minut później była już w drodze do mieszkania.
Gdy do niego weszła, powitała ją cisza. Marta mieszkała sama na jednym z nowoczesnych, strzeżonych osiedli i nie miała jeszcze rodziny. Zresztą tak naprawdę nie była przekonana co do tego, czy w ogóle kiedykolwiek chce ją mieć. Faceci, których dotychczas spotykała, prędzej czy później zawsze ją zawodzili, zresztą od pewnego czasu nie miała okazji do randek. Wolne chwile wolała spędzać w pracy i chodziła do restauracji głównie na lunche z partnerami biznesowymi. Życie singielki całkiem jej odpowiadało. Jedynymi osobami, które miały co do tego jakieś wątpliwości, byli jej rodzice i babcia, lecz z biegiem lat Marta przyzwyczaiła się już do ich gadania i zbywała je żartami.
– Ja w twoim wieku byłam już żoną od ponad dziesięciu lat i miałam odchowane dziecko – mawiała jej matka.
– A ja dwójkę dzieci! – dopowiadała mama mamy, babcia Janina. – Czy ty chcesz być wiecznie sama, Martusiu?
– Wolę być sama, niż utknąć w związku, który potem okaże się pomyłką – śmiała się Marta. – Zresztą czasy się zmieniły i ludzie później łączą się w pary. No, chyba nie jestem jeszcze staruszką?
– A skąd! – mówiły wtedy jej babcia i matka.
Marta zaś się cieszyła, że dawały jej spokój.
Gdy zostawiła buty i wierzchnie ubranie w korytarzu, poszła do kuchni połączonej z salonem i rozpakowała zakupy. Jej mieszkanie nie było duże, ale na pewno funkcjonalne i wystarczające dla jednej osoby. Poza korytarzem i salonem z aneksem kuchennym miało jeszcze sypialnię, małą garderobę i przestronną łazienkę. Marta urządziła je w nowoczesnym stylu, ale mimo wszystko mieszkanie wydawało się ciepłe. Jasne podłogi idealnie korespondowały z meblami z surowego drewna. Biel ścian została przełamana beżowymi i jasnoszarymi dodatkami oraz klimatycznymi plakatami. Na dużej, ciemnej kanapie w salonie leżał mięciutki koc, a nieopodal na podłodze – puszysty dywan. We wszystkich pomieszczeniach były kwiaty, dużo kwiatów. Marta uwielbiała rośliny i zawsze znajdowała czas, żeby zadbać o ich pielęgnację. Przy kanapie trzymała dużą palmę i okazałego zamiokulkasa, na parapetach dwa białe storczyki, a w sypialni dorodną monsterę i jeszcze kilka innych, mniejszych egzemplarzy zielonych roślin, które cieszyły jej oczy. Taka mała dżungla w mieszkaniu.
Kobieta zjadła kolację, a potem usiadła przy stole i jeszcze na chwilę otworzyła laptopa. Z okien miała widok na udekorowane lampkami balkony sąsiadów, ktoś za ścianą słuchał świątecznej muzyki. Ona nie miała w mieszkaniu nawet niewielkiej choinki. Po pierwsze, ostatnio była tak zapracowana, że nie znalazła czasu, żeby ją kupić, a co dopiero przystroić, a po drugie, i tak zamierzała spędzić większość świąt u rodziców, więc nie widziała w tym sensu. Zresztą… Święta to tak naprawdę tylko trzy dni, które jak zawsze mijają szybciej, niż ludziom się zdaje. Potem życie wróci do normy i dla Marty znowu będzie liczyła się praca. Czy więc był sens jakoś szczególnie się tym wszystkim przejmować?Rozdział 2
Zupełnie inaczej spędzała ostatni dzień przed Wigilią Janina. W przeciwieństwie do wnuczki uwielbiała świąteczne szaleństwo i już z samego rana poszła na targ, żeby pooglądać karpie – chociaż przygotowywanie wieczerzy od kilku lat brała na siebie jej córka – a także nabyć żywą choinkę, którą wspaniałomyślnie przyniósł jej potem do mieszkania wnuk sąsiadki, spotkany przypadkiem na rynku. Janina dała mu w podziękowaniu czekoladowego mikołaja, których jak co roku kupowała na święta cały karton, żeby obdarować sąsiadów, a potem włączyła radio, w którym leciała nastrojowa muzyka, i wyjęła z szafy w przedpokoju pudło z ozdobami.
Tradycja to tradycja – pomyślała, ostrożnie schodząc z krzesła. Zaniosła karton z bombkami, łańcuchami i światełkami do dużego pokoju, w którym stała choinka, i z sentymentem zaczęła przeglądać ozdoby. Większość z nich miała już swoje lata, ale dla Janiny ważniejsza od mody była wartość sentymentalna czerwonych jabłuszek, błyszczących gwiazdek oraz szklanych kul. Mimo upływu lat kobieta dobrze pamiętała, które ozdoby kupili z Hektorem – świeć Panie nad jego duszą – gdy Anetka była malutka, albo które dostała w prezencie jeszcze od mamy. I absolutnie jej nie przeszkadzało, że co roku dokładnie to samo wisiało na jej choince.
Z radia nadal płynęła muzyka, gdy starsza pani zaczęła wieszać na choince pierwsze lampki. Jak zwykle były splątane, choć dałaby sobie rękę uciąć, że rok temu zwinęła je nader starannie. Gdy już oplotła nimi gałęzie drzewka, wyciągnęła z kartonu pierwsze jabłuszko na złotym sznureczku i wtedy zadzwonił telefon. Odłożyła więc ozdobę do pudła i wzięła do ręki komórkę, którą jakiś czas temu sprezentował jej zięć. Wcześniej Janina była dość sceptyczna w kwestii nowoczesnych telefonów, lecz smartfon szybko zrewolucjonizował jej życie. Zawsze uwielbiała plotkować z koleżankami i kuzynkami porozrzucanymi po Polsce, a dzięki komórce nie była ograniczona przez kabel – mogła rozmawiać wszędzie. I jeszcze ta możliwość konwersowania bez limitu!
Teraz przysiadła na kanapie i odebrała połączenie.
– Janina Bartnicka. Kto mówi?
– Jadzia? To ja! Staszka! – rozległ się na linii znajomy głos.
Janina uśmiechnęła się, słysząc córkę siostry ojca, która mieszkała w Malborku. Były w podobnym wieku i kiedyś spędziły razem kilka tygodni wakacji, gdy rodzice Staszki przysłali córkę do ciotki. I choć od tamtej pory spotykały się głównie na pogrzebach lub ślubach w rodzinie, to regularnie dzwoniły do siebie na ploteczki i zawsze składały sobie życzenia świąteczne, tak przez telefon, jak i na kartkach.
– Staszka! Jak miło cię słyszeć! – Janina założyła nogę na nogę i rozsiadła się wygodniej na wiekowej kanapie. – Jak tam przygotowania do świąt? Ja właśnie zaczęłam stroić choinkę!
– Mnie w tym roku wyręczyły w tym wnuki! Wpadły wczoraj wieczorem, więc pozwoliłam im zająć się drzewkiem, choć w poprzednich latach zwykle pilnowałam tradycji i robiliśmy to dopiero w Wigilię. Ale widzę, że ty też postanowiłaś w tym roku działać szybciej.
– Jutro mam sporo spraw do załatwienia, więc bałam się, że nie zdążę.
– A co takiego można załatwiać w Wigilię?
– Ho, ho! Jeszcze się zdziwisz! Rano idę na występ dzieciaków, który zaprzyjaźniona szkoła przygotowała dla uniwersytetu trzeciego wieku, do którego należę, a o czternastej pomagam w wydawaniu wigilijnych potraw bezdomnym!
– No, no. Rzeczywiście zapowiada się u ciebie pracowity dzień.
– A na siedemnastą jestem umówiona z Anetą i Jankiem. Odkąd Hektor umarł – świeć Panie nad jego duszą – rok w rok zapraszają mnie do siebie, co właściwie jest całkiem wygodne. Nie muszę stać przy garach i idę na gotowe.
– Zawsze mówiłam, że dobrze mieć dzieci. Marta też będzie?
– Chyba tak. Jeśli nic nie zatrzyma jej w pracy.
– Nadal ma tyle obowiązków w związku z tą swoją firmą?
– Tak, ale wiesz, jacy są młodzi. Marta zawsze powtarza, że praca nie jest dla niej tak męcząca jak odpoczynek.
– A co ma mówić, skoro ma trzydziestkę na karku i jest sama jak palec? Ja na jej miejscu też pewnie uciekałabym w pracę, żeby nie siedzieć samotnie w domu. Inaczej by śpiewała, gdyby miała rodzinę.
– Na razie to nie ma u jej boku żadnego kawalera. Ale wiesz co? Kiedyś trułam jej głowę, żeby sobie kogoś znalazła, a teraz uważam, że ma na to jeszcze czas.
– No, no. Nie wiedziałam, że jesteś taka postępowa!
– Po prostu chyba przyjęłam do wiadomości, że teraz młodzi nie wiążą się w pary już tak szybko jak za naszych czasów. No, ale dość już o tym. Mów lepiej, jak ty spędzasz święta – zarządziła Janina. – Chyba nie sama?
– Mając czwórkę dzieci? – prychnęła kuzynka. – Daj spokój. To nierealne.
– Do kogo jedziesz w tym roku?
– Łukaszek, syn Jaśka, ma po mnie przyjechać jutro z samego rana. A wczoraj wpadły dzieciaki Lidki.
– Zostajesz u Janka przez całe święta?
– Chyba tak, on ma taki duży i ładny dom. Zawsze mi dobrze u niego.
– Ja w drugi dzień świąt umówiłam się z sąsiadką, też wdową, na kawę i ciasto. A po świętach… Nie zgadniesz!
– Mów, co planujesz, a nie… Trzymasz mnie w niepewności!
– Po świętach wyjeżdżam – oznajmiła z dumą Janina.
– Wyjeżdżasz? Nie gadaj! Dokąd?
– Do takiego pensjonatu pod Zakopanem.
– Żartujesz.
– Nie. Słowo daję, że nie. Ostatnio, gdy wracałam z zajęć na uniwersytecie, przechodziłam obok biura podróży i rzuciła mi się w oczy ciekawa oferta. Dwutygodniowy odpoczynek noworoczny czy coś takiego. Nie pamiętam już nazwy.
– Dwutygodniowy? To pewnie sporo kosztował!
– Co miesiąc coś odkładam, więc mnie stać. Zresztą ten wyjazd to poniekąd forma prezentu.
– Dla kogo? Tylko nie mów, że się zakochałaś i wyjeżdżasz z jakimś dżentelmenem, a ja nic o nim nie wiem!
Janina zaśmiała się rozbawiona.
– Nie. To prezent dla Marty.
– Dla Marty? Córki Anety?
– Ona tyle pracuje, więc pomyślałam, że ucieszy ją wizja urlopu. Sama pewnie nie wpadnie na to, żeby zrobić sobie wolne.
– Nie ma co, kochana z ciebie babcia.
– Stwierdziłam, że raz się żyje i obie powinnyśmy się trochę rozerwać.
– Ucieszyła się, gdy jej powiedziałaś?
– Nic jej jeszcze nie mówiłam, przecież to prezent. Dostanie swój bilet, czy jak to się teraz nazywa, takie karnety, jutro.
– Ja bym była zachwycona, gdyby ktoś sprawił mi taki wyjazd.
– No to na co czekasz? Zacznij rzucać aluzje dzieciakom!
Staszka się zaśmiała.
– Myślisz, że zrozumieją?
– Nawet jeśli nie, to zawsze warto próbować.
– Tylko czy ja nie jestem już za stara na takie wyjazdy?
– Staszka, co ty za bzdury wygadujesz! Toż my mamy dopiero po sześćdziesiąt osiem lat.
– Dopiero – zachichotała kuzynka. – Jeszcze niedawno uważałyśmy osoby w tym wieku za dinozaury.
– Tylko krowa nie zmienia poglądów – odcięła się Janina. – Moim zdaniem, gdy człowiek czegoś chce i jest to w zasięgu jego ręki, to nie powinien sobie tego odmawiać. No, chyba że w grę wchodziłaby krzywda innych osób, ale przecież nie rozmawiamy o takich przypadkach.
Staszka westchnęła.
– Ech. Tak czy siak, zazdroszczę ci tego wyjazdu. Daj mi po świętach koniecznie znać, jak Marta zareagowała na prezent.
– Już teraz mogę ci powiedzieć, że się ucieszy. Nie ma innej możliwości.
– Obyś miała rację. A teraz wybacz, muszę już kończyć.
– Nie ma sprawy. Ach, i jeszcze jedno, Staszka.
– Tak?
– Wesołych świąt.
– Och, dla ciebie również, Janinko. Trzymaj się zdrowo i szczęśliwie.
– Ty też. Pa, kochana. Pa! – odrzekła Janina, po czym wcisnęła czerwoną słuchawkę i odłożyła telefon.
Cóż, w przeciwieństwie do Staszki wcale nie czuła się stara i całkiem podobało jej się na emeryturze. Była energiczną, towarzyską i przebojową kobietą. Jako emerytowana nauczycielka nadal utrzymywała kontakt z wieloma koleżankami z pracy, choć większość z nich również była na emeryturze, a część, choć to przykre, nie żyła. I to właśnie z jedną z tych dziewczyn, też wdową, kilka miesięcy temu zapisała się na Uniwersytet Trzeciego Wieku. W przeszłości co chwila jeździła na jakieś kursy albo studia podyplomowe i teraz najzwyczajniej w świecie brakowało jej szkoły oraz nauki. A przy okazji nawiązywała kolejne kontakty towarzyskie, co zawsze było dla niej na wagę złota.
Gdy dwa lata temu Hektor zmarł na zawał (a z nich dwojga to on zawsze bardziej dbał o zdrowie) i niespodziewanie straciła męża, opłakiwała go i tęskniła, ale nie zamierzała żyć zupełnie samotnie. Mieszkała już od kilkudziesięciu lat w tym samym mieszkaniu na jednym z blokowisk nieopodal centrum miasta. Hektor kupił je dla nich tuż po ślubie i wydał na nie wszystkie oszczędności. Mieszkanie nie było bardzo duże, miało sześćdziesiąt metrów, ale nawet gdy dzielili je z dziećmi, Janina zawsze uważała, że jest dla nich wystarczające. A teraz, gdy mieszkała tu sama, to zwykła nawet mawiać, że za duży dla niej ten metraż.
– Gdybym miała kawalerkę, nie musiałabym tyle sprzątać – śmiała się do koleżanek, do córki i wnuczki.
Sprzedać tego mieszkania jednak nie planowała. Było z nim tak jak z tymi ozdobami, które co roku wieszała na choince. Za dużo wiązało się z nim wspomnień.
Po rozmowie ze Staszką zabrała się znowu do dekorowania drzewka, ale nie zdążyła powiesić łańcuchów, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
– Kogo to diabli nadali? – mruknęła sama do siebie.
Ruszyła przez korytarz, którego ściany zdobiła drewniana boazeria, a gdy otworzyła drzwi, na progu stał zaprzyjaźniony sąsiad.
– Witaj, Janinko. Wyjeżdżam wieczorem na święta do bliskich i tak chodzę od drzwi do drzwi, żeby podzielić się z sąsiadami opłatkiem. – Uniósł do góry rękę. – Zechcesz się ze mną przełamać i przyjąć świąteczne życzenia?
– Ależ oczywiście, Romku! Tylko muszę odszukać opłatek.
– Nie kłopocz się, połammy się moim. Mam w domu spory zapas.
Janina uśmiechnęła się i zaprosiła sąsiada do środka.
– Ciepłych, rodzinnych i przede wszystkim wesołych świąt, Romku. Obyś dobrze spędził ten nadchodzący, piękny czas – powiedziała, po czym pocałowała go w policzek.
– Tobie życzę dokładnie tego samego, Janinko. Niech to będzie nie tylko czas zadumy, ale i radości. No i oczywiście spędź go z bliskimi. W święta nikt nie powinien być samotny.
– Dziękuję. Tak się składa, że jadę na wigilię do córki.
– O, popatrz. Ja też!
– Do której?
– Do Ani.
– To ta, co mieszka na wsi?
Starszy mężczyzna pokiwał głową.
– Dokładnie tak. Gdyby było biało, to zabrałbym może wnuki na sanki, ale chyba nie ma co liczyć w tym roku na śnieg.
– Niestety, muszę się z tobą zgodzić.
– Za czasów naszej młodości to dopiero były Wigilie, co? Człowiek szedł do sąsiedniej wioski na pasterkę, tonąc po pachy w białym puchu. A raz to nawet nikt z mojej rodziny się nie wybrał, bo taka była śnieżyca!
Janina uśmiechnęła się na wspomnienie białych zim.
– O tak, też pamiętam te zaspy. I to, jak w pierwszy dzień świąt wychodziliśmy z kuzynami na podwórko, żeby ulepić bałwana. To zawsze w pewnym momencie niekontrolowanie przeobrażało się w bitwę na śnieżki.
– Piękne czasy. Oj, piękne.
– Napijesz się ze mną herbaty, Romanie? Moglibyśmy powspominać, siedząc przy stole.
– Chciałbym, ale muszę odwiedzić jeszcze kilka osób, zanim ruszę, a nie jestem jeszcze spakowany.
– Rozumiem. A ja ubieram właśnie choinkę.
– Co ty powiesz? Żywą?
Janina wskazała ręką na salon i poprowadziła go do pokoju, gdzie w rogu przy oknie stało pachnące drzewko.
Roman odetchnął głęboko i aż otworzył usta z zachwytu.
– Piękna.
– Dziękuję.
– A te ozdoby… – Pokręcił głową z niedowierzaniem i podszedł do choinki. – Prawdziwe dzieła sztuki. Teraz już takich ładnych nie produkują. A przynajmniej moim zdaniem.
– To w większości pamiątki rodzinne. Tę bombkę – Janina leciutko dotknęła pękatej ozdoby – dostałam od mamy.
– Niesamowite…
Pogawędzili jeszcze chwilę, głównie wspominając minione lata, aż Romek oznajmił, że naprawdę musi się zbierać, więc Janina odprowadziła go do drzwi. Potem dokończyła strojenie choinki i po kolacji, gdy za oknami panował już mrok, włączyła lampki na świątecznym, pachnącym drzewku. Usadowiła się na kanapie z kubkiem gorącej herbaty i z radością popatrzyła na świerk. Lubiła święta i w ogóle nie przeszkadzało jej świąteczne zamieszanie, na które często uskarżały się zaprzyjaźnione gospodynie domowe. Ona kochała, gdy tyle się działo, i uwielbiała ciągle być w ruchu. No i wyczekiwała tych wszystkich spotkań rodzinnych, gwaru i śmiechu.