- promocja
Gdyby był ze mną - ebook
Gdyby był ze mną - ebook
Bestseller „New York Timesa” i hit BookToka po raz pierwszy w Polsce!
Gdyby był ze mną wszystko potoczyłoby się inaczej...
Nie było mnie z Finnem tej sierpniowej nocy. Powinnam być. Padał deszcz, a on i Sylvie kłócili się, gdy jechał śliską drogą. Nikogo nie obchodzi jaki był powód tej kłótni. Wszyscy uważają, że trzeba o tym zapomnieć, bo taka drobnostka nie ma już znaczenia. Jednak nie wiedzą, że istnieje inna historia. Historia, która czai się w mroku tuż za rogiem. A to, czego nie wiedzą - jest kluczowe. Więc pozwól, że ci o tym opowiem...
Laura Nowlin - autorka bestsellerów “New York Timesa”. Jest zapaloną czytelniczką i wierzy w to, że dzięki książkom może doświadczyć wielu żyć. Jeśli nie tworzy akurat nowych historii to pracuje w bibliotece miejskiej, w której czytelnicy dostarczają jej inspiracji do pisania. Obecnie Mieszka w St. Louis ze swoim mężem muzykiem, neurotycznym psem i psychotycznym kotem.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-774-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego sierpniowego wieczoru nie byłam z Finnym, jednak wyobraźnia wypaliła ten obraz w mojej głowie tak mocno, że niemal stał się wspomnieniem.
Padało, rzecz jasna, a on razem ze swoją dziewczyną Sylvie Whitehouse sunął w deszczu w czerwonym samochodzie, który dostał na szesnaste urodziny od ojca. Za kilka tygodni Finny skończy dziewiętnaście lat.
Kłócili się. Nikt nigdy nie wspomina, co było przedmiotem ich kłótni. Zdaniem innych ludzi nie ma to większego znaczenia. Oni jednak nie wiedzą, że w tej historii jest drugie dno. Inna opowieść, która skrywa się pod i pomiędzy znanymi im faktami. Nie wiedzą, że przedmiot ich kłótni jest kluczowy w opowieści o mnie.
Widzę tę scenę – śliską od deszczu drogę, migające światła karetek i radiowozów, przecinające ciemność i ostrzegające przejeżdżających: tu zdarzyła się katastrofa, proszę, jedźcie powoli. Widzę Sylvie siedzącą bokiem na tylnym siedzeniu radiowozu, kiedy mówi, a jej stopy stukają w mokry chodnik. Nie słyszę jej, ale widzę, jak opowiada im o przyczynie kłótni, a ja wiem, wiem, wiem, wiem, wiem. Gdyby był ze mną, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Wyobrażam ich sobie w aucie tuż przed wypadkiem: leje, a świat i droga są tak mokre i śliskie, jakby ktoś specjalnie je posmarował olejem. Suną przez noc, niestety, razem. I kłócą się. Finny marszczy brwi. Jest rozkojarzony. Nie myśli o deszczu, samochodzie ani o mokrej ulicy, po której jedzie. Skupia się na kłótni z Sylvie, samochód skręca gwałtownie w prawo, wyrywając go z zamyślenia. Wyobrażam sobie, że Sylvie krzyczy, a wtedy Finny za mocno skręca kierownicą.
Finny ma zapięte pasy. Nie można mu nic zarzucić. Ale nie Sylvie. Kiedy dochodzi do zderzenia, ona frunie przez przednią szybę w ciemność i, co nieprawdopodobne i graniczące z cudem, jedyne obrażenia, jakie odnosi, to niewielkie rany na rękach i twarzy. I choć jest to prawdą, trudno mi to sobie wyobrazić, tak trudno, że nawet nie potrafię sobie tego zwizualizować. Widzę sytuację już chwilę później, kiedy jak w stanie nieważkości zawisa w powietrzu, machając rękoma w zwolnionym tempie, a jej włosy, trochę zakrwawione i mokre już od deszczu, płyną za nią niczym włosy syreny. Jej usta układają się w kółeczko, gdy wydaje z siebie okrzyk paniki, a ciemna deszczowa noc stanowi doskonałe tło dla jej sylwetki.
Nagle Sylvie wraca na ziemię. Uderza z głośnym plaśnięciem o chodnik i traci przytomność. Leży na chodniku, wykrzywiona.
Finny wyszedł z wypadku bez szwanku. Oddycha z trudem i z zaskoczeniem oraz zadziwieniem wpatruje się w noc. To jego moment zawieszenia w nieważkości. W głowie ma pustkę. Nic nie czuje, o niczym nie myśli; po prostu jest, idealny, bez szwanku. Nawet nie słyszy deszczu.
_Zostań_, szepczę do niego. _Zostań w aucie. Zatrzymaj się._
Ale oczywiście tego nie robi.ROZDZIAŁ 2
Phineas Smith jest synem cioci Angeliny, która tak naprawdę nie jest moją ciotką – to najlepsza przyjaciółka mamy od czasów młodości aż do teraz. I nasza sąsiadka. Dawno temu nasze matki były w ciąży tej samej wiosny i lata. Moja matka – jak należy – po ślubie z licealnym ukochanym ponad rok wcześniej, z mnóstwem weselnych zdjęć rozsianych po całym domu z ogrodzonym podwórkiem. Ojca nie było – i nadal nie ma na ogół w domu z powodu pracy, ale matce to nie przeszkadzało – miała Angelinę. Angelina zaszła w ciążę z kochankiem. Był żonaty, majętny i zdecydowanie za stary dla niej. Nie chciał też przyjąć do wiadomości, że to jego dziecko. Potrzeba było testu DNA zleconego przez sąd kilka tygodni po narodzinach Phineasa, by jego ojciec zrobił, co do niego należy – kupił ciotce Angelinie dom obok mojej matki i po wypisaniu co miesiąc czeku przez kolejne trzydzieści dni udawał, że ona i jego dziecko nie istnieją.
Moja matka nie pracowała zawodowo, a ciotka Angelina uczyła plastyki w podstawówce Vogt po drugiej stronie ulicy, więc lato spędzały razem. Opowiadały nam, że tego lata, gdy były w ciąży, ciotka Angelina chodziła pieszo ze swojego bliźniaka przy Church Street – ze sporym wystającym brzuchem, który zdawał się pełnić rolę przewodnika – do naszego dużego domu w stylu wiktoriańskim przy Elizabeth Street i spędzały dzień, odpoczywając na tylnym ganku, opierając stopy o barierki. Piły lemoniadę albo herbatę mrożoną i wchodziły do domu tylko po południu, by oglądać _Kocham Lucy_. Siedziały blisko siebie, żebyśmy Finny i ja mogli kopać się nawzajem niczym bliźnięta.
Tego lata snuły plany wobec nas.
Phineas urodził się dwudziestego pierwszego września. Tydzień później przyszłam na świat, pewnie z tęsknoty za tym, który mnie kopał.
We wrześniu ludzie twierdzą, że ich ulubioną porą roku jest jesień. Nie powiedzą tego w żadnym innym miesiącu. Często zapominają, że tak naprawdę wrzesień jest jeszcze miesiącem letnim. W St. Louis powinno to być ewidentne. Liście na drzewach nadal są zielone, ciągle jest jeszcze ciepło, a mimo to ludzie wieszają na drzwiach wejściowych uśmiechnięte strachy na wróble. Kiedy pod koniec października liście i pogoda zaczynają się zmieniać, większość osób ma już dość jesieni i myśli o świętach. Nigdy się nie zatrzymują; nigdy nie zastanawiają się, czy mają już wszystko, co jest im potrzebne.
Mama nazwała mnie Autumn*. Ludzie mówią mi: „O jak ładnie”, po czym imię to im umyka, a oni nie są w stanie wyłapać wszystkich znaczeń, jakie wiążą się z tym słowem, odcieni czerwieni, zmiany, śmierci.
Phineas rozumiał moje imię wcześniej niż ja. Miało to, czego brakowało jego imieniu: skojarzenia, znaczenie, historię. Kiedy w czwartej klasie sprawdzaliśmy znaczenie swoich imion w słownikach, zaskoczyło mnie jego rozczarowanie. Każdy słownik podawał inne znaczenie i źródła jego imienia: wąż, nubijski, wyrocznia, hebrajski, arabski, znaczenie nieznane. Moje imię nie miało żadnego ukrytego znaczenia; nic się w nim nie kryło. Sądziłam, że jeśli imię ma nieznane znaczenie i źródło, nie może rozczarować. Nie rozumiałam, że chłopiec nieposiadający prawdziwego ojca może pragnąć pochodzenia i sensu.
Na przestrzeni tych wszystkich lat było wiele rzeczy, których nie rozumiałam, ale oczywiście, oczywiście, oczywiście, teraz nabierają sensu.
Dorastaliśmy w Ferguson, małym miasteczku na przedmieściach St. Louis, składającym się z domów w stylu wiktoriańskim, starych kościołów z cegły i malowniczego centrum ze sklepikami, które od wielu pokoleń były w rękach tych samych rodzin. Chyba mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo.
Byłam ekscentryczna, dziwaczna i poza Finnym nie miałam żadnych przyjaciół. On, gdyby zechciał, mógłby mieć innych bliskich znajomych; miał talent do sportów i nie było w nim nic dziwacznego. Był uroczy, nieśmiały i wszyscy go lubili. Dziewczyny się w nim podkochiwały. Chłopcy wybierali go jako pierwszego do swojej drużyny. Nauczyciele chwalili go za udzielanie poprawnych odpowiedzi.
Chciałam się uczyć o procesach czarownic z Salem na historię. Podczas lekcji czytałam pod biurkiem książki i odmawiałam jedzenia lewego dolnego rogu kanapek. Wierzyłam, że dziobaki stanowią element rządowego spisku. Nie potrafiłam zrobić gwiazdy ani kopać, uderzać czy serwować żadnych piłek. W trzeciej klasie ogłosiłam, że jestem feministką. W piątej klasie podczas Tygodnia Pracy powiedziałam swojej klasie i nauczycielce, że moim celem zawodowym jest przeprowadzka do Nowego Jorku, noszenie czarnych golfów i przesiadywanie całymi dniami w kawiarniach, gdzie miałam dokonywać głębokich przemyśleń i wymyślać historie.
Pani Morgansen dała się na moment zaskoczyć, po czym pod polaroidem, na którym uśmiechałam się szeroko, napisała: „Autorka”, i przypięła go do ściany wraz ze zdjęciami przyszłych nauczycielek i gwiazd futbolu. Po rozmowie z nią uznałam, że to dość dobre określenie. Wydaje mi się, że była zadowolona, że udało jej się znaleźć coś dla mnie, jednak czasem zastanawiam się, czy troszczyłaby się o mnie równie mocno, gdybym była nie tylko dziwaczna, ale i brzydka.
Odkąd pamiętam, słyszałam, że jestem ładna. Dorośli mówili mi o tym częściej niż dzieci. Informowali mnie o tym, gdy mnie poznawali, szeptali to do siebie, gdy sądzili, że ich nie słyszę. To było coś, co o sobie wiedziałam, podobnie jak to, że na drugie imię miałam Rose i że byłam leworęczna: byłam ładna.
Nie miałam z tego żadnych korzyści. Dorośli chyba sądzili, że jest inaczej albo że przynajmniej powinno być inaczej, jednak w dzieciństwie moja uroda dawała więcej przyjemności dorosłym niż mnie.
Jeśli chodzi o inne dzieci, to dla nich definiującą mnie cechą było coś innego, co w pełni zaakceptowałam – byłam dziwna.
Nigdy nie starałam się być dziwna i nienawidziłam być w ten sposób postrzegana. Czułam się tak, jakbym urodziła się bez umiejętności zrozumienia, czy coś, co zamierzam powiedzieć albo zrobić, jest dziwne, więc na zawsze utknęłam w pułapce bycia sobą. Bycie „ładną” to moim zdaniem kiepskie pocieszenie.
Finny był lojalny wobec mnie – dokuczał każdemu, kto ośmielił się mnie dręczyć, traktował z góry wszystkich, którzy okazywali mi pogardę, i zawsze wybierał mnie pierwszą do swojej drużyny.
Wszyscy wiedzieli, że należę do Finny’ego i że jesteśmy ze sobą zżyci. Nasi koledzy z klasy akceptowali nas jako pewną ciekawostkę i przez większość czasu dawali mi spokój. Byłam szczęśliwa, miałam Finny’ego.
Rzadko się rozstawaliśmy. W trakcie przerw siadałam na wzgórzu i czytałam, podczas gdy Finny grał z chłopakami w piłkę na boisku położonym u stóp wzgórza. Wszystkie szkolne projekty robiliśmy wspólnie. Razem wracaliśmy ze szkoły i odwiedzaliśmy sąsiadów w Halloween. Odrabialiśmy lekcje przy moim stole kuchennym. Ponieważ mój ojciec tak często był nieobecny, matki zapraszały się nawzajem na obiad. Bywały tygodnie, że rozdzielaliśmy się z Finnym tylko po to, by przespać noc we własnym łóżku, a i wtedy kładliśmy się z poczuciem, że nie jesteśmy daleko od siebie.
Kiedy wspominam dzieciństwo, zawsze najpierw przychodzi mi na myśl lato. Widzę tańczące światło i zielone liście. Ukrywamy się z Finnym pod krzakami albo na drzewach. Jesień to nasze urodziny i wspólne chodzenie do szkoły, a złote światło staje się głębsze. Finny i jego matka spędzają Boże Narodzenie u nas w domu. Pojawia się mój tata. Ojciec Finny’ego przysyła prezent, który jest zarówno drogi, jak i niedopasowany. Zestaw małego chemika. Personalizowane kije do golfa. Finny wzrusza ramionami i odkłada je na bok. Zima to pasmo bieli i zimnych dłoni wkładanych do kieszeni. Finny ratuje mnie, gdy dzieciaki rzucają we mnie śnieżkami. Jeździmy na sankach albo siedzimy w domu. Wiosna to obraz malowany bladą zielenią, na którym siedzę na trybunach i przyglądam się, jak Finny gra w nogę.
Cały ten okres nazwałam w swojej głowie „przedtem”.
* Autumn, czyli jesień w języku angielskim (przyp. tłum.).ROZDZIAŁ 3
Idę na przystanek autobusowy, na ramieniu mam torbę z książkami. Widzę, że kilka osób już czeka, stanowią dość luźną grupkę, w której nie zauważa się obecności reszty. Spuszczam wzrok na chodnik. Moje botki są pomalowane sprejem na srebrno. Włosy i paznokcie – czarne. Zatrzymuję się na rogu ulicy i staję z boku. Panuje cisza.
Nasz przystanek autobusowy znajduje się na szczycie wysokiego wzgórza przy Darst Road. Finny i ja zjeżdżaliśmy stąd na rowerach. Zawsze byłam przerażona. Finny – nigdy.
Przyglądam się pozostałym dzieciakom, choć udaję, że tego nie robię. Jest nas siedmioro. Niektóre osoby rozpoznaję z gimnazjum albo nawet z podstawówki, innych nie kojarzę.
Dziś pierwszy dzień w liceum.
Znów spuszczam wzrok i przyglądam się uważnie postrzępionemu rąbkowi swojej czarnej sukienki. Tydzień temu nożyczkami do paznokci odcięłam koronkę. Matka powiedziała, że mogę nosić, co chcę, pod warunkiem że nie będę miała gorszych ocen. Ale wtedy nie domyślała się jeszcze, że w tym roku nie będę jedną z popularnych dziewczyn.
Ostatniego dnia szkoły Sasha i ja poszłyśmy do drogerii i przez godzinę wybierałyśmy farby do włosów. Chciała, żebym ufarbowała się na czerwono ze względu na moje imię. Uznałam, że to głupie, ale jej tego nie powiedziałam – odkąd zostałyśmy niedawno wyrzucone z Kliki, Sasha była moją jedyną przyjaciółką, jedyną osobą, z którą się kolegowałam.
– Hej – ktoś się wita.
Wszyscy podnoszą wzrok. Teraz stoi z nami Finny, wysoki, z blond włosami, ubrany na tyle dobrze, że mógłby pozować do katalogu. Wszyscy znów odwracają wzrok.
– Hej – słyszę głos jednej z dziewczyn.
Stoi gdzieś za mną, więc jej nie widzę. Powinnam była odpowiedzieć na powitanie Finny’ego, ale jestem teraz zbyt zdenerwowana, by się odezwać.
*
Poprzedniego wieczoru w jego domu odbyło się coś, co matki nazwały grillem na pożegnanie lata. Kiedy przygotowywały jedzenie, siedziałam na ganku z tyłu domu i przyglądałam się, jak Finny kopie piłkę w ogrodzenie. Myślałam o opowiadaniu, które zaczęłam pisać dzień wcześniej, swojej pierwszej próbie stworzenia romansu gotyckiego. Zaplanowałam bardzo tragiczne zakończenie i tworzyłam w głowie szczegółowy obraz nieszczęść, jakie spotkają moją bohaterkę, przyglądając się, jak Finny gra. Kiedy zostaliśmy wysłani do domu po papierowe talerze, odezwał się do mnie:
– Dlaczego ufarbowałaś włosy?
– Nie wiem – powiedziałam. Gdyby ktoś mnie zapytał, dlaczego nie przyjaźnimy się już z Finnym, stwierdziłabym, że przez przypadek.
Nasze matki powiedziałyby, że wygląda na to, że w ostatnich latach oddaliliśmy się od siebie. Nie mam pojęcia, jak brzmiałaby odpowiedź Finny’ego.
W szkole podstawowej traktowano nas jako ciekawostkę. W gimnazjum uznawano, że to dziwne, że się przyjaźnimy, i na początku musieliśmy się tłumaczyć przed innymi, ale później prawie się nie widywaliśmy i coraz rzadziej musieliśmy to wyjaśniać.
Jakimś szalonym trafem moja dziwność została zaakceptowana i w pierwszym półroczu siódmej klasy stałam się jedną z popularnych dziewcząt. Nazwałyśmy się Kliką. Codziennie jadłyśmy razem lunch, po którym szłyśmy do toalety, by się uczesać. Co tydzień malowałyśmy paznokcie na ten sam kolor. Miałyśmy tajne przezwiska i bransoletki przyjaźni. Nie byłam przyzwyczajona do podziwu, zazdrości ani posiadania koleżanek i choć „przedtem” Finny w zupełności mi wystarczał, wtedy upajałam się tym stanem, jakbym od lat była spragniona.
Finny dołączył do paczki, która składała się z kujonów, ale takich, którym dawano spokój. Na ogół machałam do niego na powitanie, gdy widziałam go w szkole. On zawsze odpowiadał tym samym.
Chodziliśmy na różne zajęcia, co oznaczało, że mieliśmy różne zadania domowe. Po kilku tygodniach przestaliśmy się razem uczyć, więc widywałam go jeszcze rzadziej. Bycie jedną z popularnych dziewcząt okazało się bardzo czasochłonne. Po szkole koleżanki chciały, abyśmy szły do jednej z nich, oglądały filmy i czesały się nawzajem. W weekendy chodziłyśmy na zakupy.
Kiedy spotykałam Finny’ego, nie za bardzo mieliśmy już o czym rozmawiać. Każda minuta ciszy była cegłą w rosnącym między nami murze.
I jakoś tak przestaliśmy się przyjaźnić.
Nie dokonaliśmy wyboru. A przynajmniej nie świadomie.
*
Kiedy nadjeżdża autobus, wpatruję się w moje srebrne botki i podartą koronkę. Wszyscy ruszają do niego ze zwieszonymi głowami. W milczeniu wsiadamy do autobusu, w którym wszyscy rozmawiają. Choć nie miałam powodów przypuszczać, że Sashy nie będzie w autobusie, czuję ulgę, gdy ją widzę. Ma na sobie czarną koszulkę, oczy podkreśliła grubą ciemną kreską.
– Hej – mówię, zajmując miejsce obok niej i kładąc torbę na kolanach.
– Hej – odpowiada.
Ponieważ odmówiłam zafarbowania włosów na czerwono, ona wybrała dla siebie nienaturalny kolor. Uśmiechamy się do siebie. Nasza przemiana dobiegła końca. Tak jakby.
*
Jestem w stanie dokładnie wyjaśnić, dlaczego Sasha i ja nie przyjaźniłyśmy się już z Alexis Myers i pozostałymi dziewczynami.
Nie zgłosiłam się do drużyny cheerleaderek.
Planowałam to zrobić. Chciałam być cheerleaderką. Chciałam być popularna i umawiać się z chłopakami z drużyny piłkarskiej – piłka nożna w McClure High jest tak lubiana jak futbol amerykański – i pragnęłam tego wszystkiego, co wiązało się z byciem częścią Kliki. Ale nie byłam w stanie wymyślić swojej choreografii i zaprezentować jej na castingu, więc sprawa została zamknięta.
Alexis, Taylor i Victoria dostały się do drużyny, a Sasha nie. Oficjalnie nie zostałyśmy wyrzucone z Kliki, ale podczas lunchu rozmawiały głównie o obozie dla cheerleaderek i starszych dziewczynach z drużyny, które wydawały się taaaaaaakie miłe.
Ostatniego dnia szkoły Alexis, Taylor i Victoria przyszły z włosami zaplecionymi w warkocze. Nie powiedziały nam, że to dzień warkoczy. Zawsze wszystkie nosiłyśmy tę samą fryzurę. Kiedy podczas lunchu zapytałyśmy je, dlaczego nam o tym nie powiedziały, tylko spojrzały na siebie i wybuchnęły śmiechem. Uznałam, że w końcu odkryły skrywaną przeze mnie prawdę: byłam „ładną dziewczyną”, ale nie byłam „popularna”. Byłam inna. Dziwna. Postanowiłam więc się poddać i znów być „dziwną dziewczyną”, a Sasha ruszyła w moje ślady.
*
W autobusie Sasha nachyla się ku mnie i mówi:
– Fajnie wyglądasz.
– Ty też – odpowiadam. Odwracam się przodem do kierunku jazdy i widzę, jak między siedzeniami przechodzi dziewczyna w niebiesko-czerwonym mundurku. Jej jasne włosy spięte w kucyk kołyszą się w przód i w tył. Nadal czuję ukłucie odrzucenia, kiedy widzę, że siada obok Finny’ego. Pod koniec miesiąca zaczną się spotykać, a matka powie mi, że Finny poznał Sylvie Whitehouse w szkole, podczas treningu piłkarskiego, gdy ona była cheerleaderką.
– Jak sądzisz, co ludzie powiedzą? – pyta Sasha.
Jestem bliska powiedzenia jej, żeby nie była głupia.
– Nie wiem – mówię.ROZDZIAŁ 4
Przez pierwsze kilka dni Sasha i ja jemy lunch same na stopniach, które zaczynam nazywać schodami donikąd. Betonowe stopnie prowadzą z przedniego dziedzińca w dół wzgórza do porośniętego trawą i chwastami pola, na którym nic się nie dzieje.
Alexis i pozostałe dziewczęta noszą stroje cheerleaderek i uśmiechają się do siebie pod nosem, jakby nasz wygląd kłuł je w oczy. Nowa dziewczyna, Sylvie z Katolickiej Szkoły Świętego Jana, siada z nimi przy stoliku. Niemal wszyscy uczniowie klas pierwszych chodzili do tego samego publicznego gimnazjum, jednak mamy też nielicznych nowych kolegów ze szkół katolickich, których rodzice nie mogli sobie pozwolić na wyższe czesne w szkołach prywatnych. Ci uczniowie od przedszkola chodzili do klasy z tymi samymi ludźmi i w ogromnym morzu McClure High czują się zagubieni i zaskoczeni. Pierwsze kilka dni jest dziwne, gdy wszyscy starają się odnaleźć swoje miejsce. Później powoli tworzą się nowe sojusze i zaczynają uwidaczniać się pewne wzory, które będą obowiązywać do końca roku, a może i do końca liceum.
Sasha poznała dziewczynę ze Świętego Jana, która na jednym łańcuszku nosi krzyż i czaszkę. Mają razem WF i przez parę dni ćwiczą obok siebie, zanim Sasha zaproponuje jej, by jadła z nami lunch. Ma na imię Brooke i przychodzi ze swoim chłopakiem Noah i kuzynem Jamiem. Następnego dnia dołączają kolejni ludzie – czyjś przyjaciel, ktoś z czyjejś klasy, kto robi dobre wrażenie. Wkrótce na schodach donikąd przesiaduje cała grupka. Niektórzy znikają po paru dniach, odnajdują nowe paczki, parę osób zostaje. Pod koniec drugiego tygodnia na schodach donikąd tworzy się paczka przyjaciół.
W naszej grupce są cztery dziewczyny i trzech chłopaków. Brooke i Noah są parą i świata poza sobą nie widzą. Nawet są do siebie podobni, mają brązowe włosy i piegi, a kiedy się śmieją, wokół ich oczu pojawiają się podobne zmarszczki.
Zostajemy więc ja, Sasha i Angie dla Jamiego i Alexa. Angie, lekko pulchna blondynka, nadal podkochuje się w jakimś kolesiu ze swojej starej szkoły. Alex ma ładne oczy, ale jest niski i jest typem dowcipnisia, głupka, trochę niedojrzałego. Sasha patrzy na Jamiego w taki sposób, że wiem, że będę musiała o niego konkurować z nią.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam twarz Jamiego, poczułam motylki w brzuchu. Jego oczy są zielone, okolone niesamowicie długimi rzęsami. Ma ciemne, trochę kręcone, bardzo potargane włosy. Jest wysoki, chudy i blady.
Bardzo energiczny, zabawny, często ironicznie się uśmiecha. Przypomina mi Puka ze _Snu nocy letniej_. Jamie często inicjuje wygłupy z chłopakami, którym dziewczyny ze śmiechem przyglądają się ze schodów. Grają w piłkę butem Brooke, wrzucają przez otwarte okna do klas kulki z papieru i śpiewają piosenki, szydząc ze szkolnego chóru a cappella. Kiedy wygłupy idą zgodnie z planem, Jamie odchyla głowę do tyłu i się śmieje. Przyglądam mu się i myślę o Piotrusiu Panie, który mówi Wendy, że po prostu musi piać, kiedy jest z siebie zadowolony.
Sasha i ja na swój sposób próbujemy zwrócić uwagę Jamiego. Sasha się z nim droczy i podkreśla swój chłopięcy urok. Ja jestem na zmianę skromna i zalotna. Ona zbiega po schodach i dołącza do zabaw chłopaków. Ja śmieję się z żartów Jamiego i spoglądam na niego spod długich rzęs. Sasha podnosi rękę, by przybić piątkę. Ja dopinguję go ze schodów. To walka, ale żadna z nas nie przeszkadza drugiej. Wiemy, że kiedy bitwa dobiegnie końca, będziemy musiały się nadal przyjaźnić.
Powoli, a równocześnie nagle, bo trwa to zaledwie parę dni, wyprzedzam w tym wyścigu Sashę. Podczas kilku przerw na lunch podejmuje odważne wysiłki, ale oczywiste staje się, że Jamie teraz zaleca się do mnie. Częstuje mnie frytkami. Łaskocze mnie. Uśmiecha się do mnie, gdy ja siedzę na schodach, a on gra z chłopakami w butopiłkę, i czuję motylki w brzuchu. _Jamie. Jamie. James._ Jamie.
Któregoś poniedziałkowego popołudnia na schodach donikąd Jamie chwyta mnie za rękę, jakbyśmy dawno już ustalili, że może to robić, kiedy tylko zechce, a wszyscy zachowują się tak, jakby to było normalne. Trzymam jego dłoń i wpatruję się w betonowe schodki, żeby powstrzymać się od uśmiechu i nie zdradzić swoich uczuć. Czuję, że drżę, choć pozornie jestem równie wyluzowana jak on. Oczywiście, że jesteśmy razem. Oczywiście. Oczywiście.
Tego dnia Alexis i reszta patrzą na mnie z zainteresowaniem, kiedy mijamy ich na korytarzu z Jamiem, po czym odwracają się, jakby nic ich to nie obchodziło. Ale musieli zauważyć. Jamie jest bez wątpienia boski. Jest ciemnowłosym Adonisem, gotyckim księciem. I należy teraz do mnie.ROZDZIAŁ 5
Jamie chce się posunąć dalej, ale mówię mu, że nie czuję się gotowa. Jesteśmy razem od trzeciego tygodnia szkoły, ale mamy dopiero początek listopada i jestem zaskoczona, że już prowadzimy taką rozmowę. Kilka dni temu przez telefon powiedział mi, że mnie kocha. Ja powiedziałam, że nie jestem gotowa odpowiedzieć mu tym samym, i teraz, kiedy leżę obok niego i gapię się w sufit, zastanawiam się, czy wyznał mi miłość z tego powodu.
– W porządku – odpowiada i łapie mnie za rękę.
Oboje nadal jesteśmy całkowicie ubrani, w ekscentryczne mundurki, które przyjęły się w naszej grupie. Nie należymy do gotów czy hipsterów, jesteśmy po prostu dziwni. Dziewczyny farbują włosy na nienaturalne kolory, a chłopcy wkładają dużo wysiłku w sprawianie wrażenia, że dopiero wstali z łóżka. Wszyscy nosimy ciężkie buty i obgryzamy paznokcie. Wiem, że jesteśmy na swój sposób konformistami, ale nigdy nie powiedziałam tego głośno. Naszą paczkę łączy przeświadczenie, że jesteśmy inni – a co za tym idzie: lepsi – niż wszystkie „normalne” dzieciaki w szkole. A już na pewno lepsi od popularnych uczniów.
Teraz, gdy już chodzę do liceum, nie mam potrzeby być jedną z tych dziewczyn z kucykami, w plisowanych spódniczkach. Jestem podekscytowana, że w końcu mogę być sobą, nawet jeśli z pewnymi ograniczeniami. Przy moich nowych znajomych bycie dziwnym to pozytywne zjawisko, pod warunkiem że jestem dziwna w sposób podobny do nich.
– Twój dom jest taki dziwny – mówi Jamie.
Odwracam się i patrzę na niego. Po raz pierwszy jest u mnie w domu. Moi rodzice są na jesiennej imprezie w biurze taty. Jamie był chory w moje urodziny, a mamie nadal nie udało się mnie przekonać, by zaprosić Jamiego na kolację.
– Co masz na myśli? – pytam.
– Jest idealny – mówi. – Nawet twój pokój. – To nie jest komplement.
Rozglądam się po lawendowych ścianach i białych wiklinowych meblach. Wzruszam ramionami.
– Mama go urządziła – mówię, co nie jest w pełni prawdą. Urządziła resztę domu, która podobnie jak ona jest idealna. Wszystko do siebie pasuje, wszystko jest dokładnie zaaranżowane. Można pokazać nasze wnętrza w magazynie o designie, perfekcyjna matka siedziałaby przy stole kuchennym, na którym stałby wazon z białymi tulipanami, i udawałaby, że czyta gazetę. Mój pokój urządziłyśmy razem. W czasopiśmie pozowałabym w stroju cheerleaderki. Uśmiechałabym się.
– Powinnaś zawiesić jakieś plakaty albo coś – mówi Jamie.
Przekręcam się na bok i kładę głowę na jego ramieniu. Myślę sobie, że Jamie jest przystojny w klasycznym stylu: wysoki brunet. Mówi, że chce przekłuć sobie brew, a ja próbuję go od tego odwieść.
– Tak, pewnie to zrobię – odpowiadam. Naprawdę lubię Jamiego, nawet jeśli nie jestem jeszcze pewna, czy go kocham. Jest bystry, ekscentryczny i jest liderem naszej grupy. Tak długo, jak jestem z nim, nikt mnie z tej paczki nie wyrzuci. Jamie kładzie dłoń z tyłu mojej głowy i wplata palce we włosy.
– Autumn, kocham cię – mówi.
Na dole słychać trzaskanie drzwiami. Oboje siadamy wyprostowani.
– Czy twoja mama jest w domu? – pyta.
Nie powinnam być sama w domu z Jamiem, zwłaszcza że moi rodzice go jeszcze nie poznali. Sama się sobie dziwię, że udało mu się mnie przekonać, bym pozwoliła mu tu przyjść. Patrzę na zegarek. Rodzice powinni wrócić dopiero za kilka godzin. Kręcę głową.
– To pewnie Finny – odpowiadam.
– Mówisz poważnie? – pyta.
– No.
Opowiedziałam Jamiemu o swojej niechlubnej przeszłości, o popularności i końskim ogonie. Opowiedziałam mu swoją historię ucieczki. Sprawozdanie z tego, jak ledwo udało mi się uniknąć stania się jedną z nich. Wie też, że moja mama i mama Finny’ego są najlepszymi przyjaciółkami. Powiedziałam mu, że kiedy byliśmy mali, bawiliśmy się razem. Na mojej komodzie stało stare zdjęcie przedstawiające mnie i Finny’ego, które jakimś cudem przetrwało nasze rozstanie w gimnazjum. Przez prawie dwa lata rozmawiałam z Finnym tylko wtedy, gdy musiałam, ale nigdy nie wpadłam na to, by schować to zdjęcie – aż do tego poranka, kiedy przygotowywałam się na wizytę Jamiego. Ukryłam je w najwyższej szufladzie komody, pod skarpetkami.
Wszyscy teraz wiedzą, kim jest Finny, choć nikt go w ten sposób nie nazywa. Dla wszystkich w szkole jest „Finnem”. To jedyny uczeń pierwszej klasy, który dostał się do reprezentacji szkoły w piłce nożnej. On i paru jego wcześniej kujonowatych kolegów stali się częścią Kliki, która już nie posługuje się tą nazwą. Posiadanie nazwy dla paczki jest teraz uważane za niedojrzałe. Dziwne, że zaledwie parę miesięcy temu uznawałam te dziewczyny za swoje najlepsze przyjaciółki, a jeszcze dziwniejsze jest to, że Finny zaczyna się z nimi zaprzyjaźniać.
Ledwo udało nam się unikać siebie nawzajem podczas naszych urodzin. W gimnazjum nie stanowiło to wielkiego problemu, przecież na moich imprezach były tylko dziewczyny, a na jego chłopcy. Jednak w tym roku nasze matki uznały, że skoro zapraszamy zarówno dziewczyny, jak i chłopaków, powinniśmy też zaprosić siebie nawzajem. Nie rozumiały jednak, że w tym roku dzieliło nas coś znacznie większego niż zwykłe oddalenie się od siebie. Poruszamy się na zupełnie innych płaszczyznach i wprowadzenie się nawzajem do swoich królestw zniszczyłoby całą strukturę wszechświata. Finny cieszył się teraz popularnością. Ja byłam odmieńcem, który znalazł innych odmieńców i dopasował się do nich.
Nie rozmawiały o tym przy nas obojgu. Matka kłóciła się ze mną, a kiedy powiedziałam jej, że to absolutnie niemożliwe, aby przyszedł na moje urodziny, westchnęła i zapytała: „Co się z wami stało w tym roku?”, wiedziałam więc, że Finny odbył podobną rozmowę z ciocią Angeliną.
– Dlaczego Finn Smith miałby wchodzić do twojego domu? – pyta Jamie.
– Pewnie po coś przyszedł – odpowiadam.
– Po co na przykład?
Wzruszam ramionami. Nie wiem, jak to wyjaśnić.
– Chodźmy się przekonać. – Nie spieram się z nim, choć czuję ucisk w żołądku.
Jamie zostaje w korytarzu, gdy ja zaglądam do kuchni. Finny klęczy przed otwartą lodówką, nie widzę jego jasnowłosej głowy.
– Cześć – mówię.
Odwraca się, by na mnie popatrzeć. Aż do gimnazjum byliśmy tego samego wzrostu, a później on wystrzelił w górę i ma teraz metr osiemdziesiąt. Dziwnie się czuję, patrząc na niego z góry.
– O, cześć – odpowiada. Wstaje i spogląda na mnie z drugiego końca kuchni. Lekko się rumieni. – Wybacz. Tylne drzwi nie były zamknięte na klucz, ale sądziłem, że nikogo nie ma w domu.
– Nie poszłam z nimi.
– Aha – mówi. – Macie jajka?
– No tak.
Podchodzę do lodówki. Finny odsuwa się, by zrobić mi miejsce. Zanim się schylę, widzę, że skupił wzrok gdzieś poza kuchnią, więc wiem, że dostrzegł Jamiego czającego się w korytarzu.
– Ile potrzebujecie? – pytam.
– Nie wiem. Mama kazała tylko sprawdzić, czy macie jajka.
Prostuję się i wręczam mu całą wytłaczankę.
– Dzięki.
– Nie ma za co – odpowiadam.
– Do zobaczenia – mówi Finny.
– Pa.
Nie ruszam się z miejsca, póki nie słyszę, że zszedł po schodkach z tyłu domu, i dopiero wtedy wracam do korytarza.
– Wow – mówi Jamie. – Wy się znacie.
– Mówiłam ci o tym – odpowiadam.
– Tak, ale to było dziwne.
Wzruszam ramionami i idę po schodach na górę.
– Często to robi?
– Mieszka tuż obok – przypominam.
– No tak, ale… nieważne.
Nie odzywamy się do siebie, póki nie znajdziemy się z powrotem w moim pokoju. Kładę się pierwsza na narzucie w kwiatki, a Jamie układa się obok mnie. Całujemy się długo, a po jakimś czasie odsuwam jego ręce od swojego ciała i leżymy w milczeniu. Zastanawiam się, czy tak właśnie czują się zakochani. Nie jestem pewna. Nagle Jamie przerywa ciszę.
– To tak, jakbyś miała być jedną z nich – mówi. – Ale z jakiegoś powodu nie jesteś.
– Co masz na myśli? – pytam.
– Nie wiem. Twój pokój. I jego.
– Nie jestem jedną z nich – mówię.
Znów zaczynam go całować. Chcę, żeby przestał o tym myśleć. W pokoju znów nie słychać nic poza naszymi oddechami.
Ale sama o tym myślę. O tym, by pojechać z ciocią Angeliną i odebrać Finny’ego po treningu piłkarskim. O cheerleaderkach pytających mnie, czy jest moim chłopakiem. O tym, by w pierwszy dzień szkoły usiąść obok Finny’ego w autobusie.
Mogliśmy być razem, uświadamiam sobie, gdy Jamie zaczyna rytmicznie ocierać swoją miednicą o moje krocze. Finny powiedziałby mi już, że mnie kocha, ale nie pytałby o seks. Jeszcze nie.
Widzę to wszystko, jakby się już zdarzyło, jakby właśnie to była prawda. Wiem, że moje wyobrażenia są w najdrobniejszych szczegółach prawdopodobne, bo nawet pomimo tego, co się między nami wydarzyło, nadal znam Finny’ego i wiem, jak by to przebiegało.
– Kocham cię – mówię Jamiemu.