Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gdyby tylko - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 listopada 2022
Ebook
19,90 zł
Audiobook
19,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdyby tylko - ebook

Cora Green ma trzydzieści siedem lat i żyje bez zobowiązań. To zapalona dziennikarka, która pisuje reportaże z różnych zakątków świata. Jest rzeczowa i nieustraszona w swojej pracy, często pierwsza dociera do najciekawszych historii.

Tym razem ma przygotować nowy materiał z Mombasy w Kenii. Była już tu wielokrotnie i w Afryce czuje się jak w domu.

Na miejscu kobieta trafia na fotografa i operatora kamery, Juliana Dextera. Ten pewny siebie przystojniak na początku ją irytuje, ale z czasem Cora się orientuje, że mężczyzna może się przydać w nowym projekcie. I nie tylko…

Gorący klimat, egzotyczna przyroda, drzewa mango i palmy kokosowe, a wśród nich dwie niespokojne dusze.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-184-4
Rozmiar pliku: 601 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

MOM­BASA, KE­NIA

CORA

– Znowu? – jęk­nę­łam z re­zy­gna­cją i zrzu­ci­łam torbę z ra­mie­nia na stół przed cel­ni­kiem. – Sam­son, prze­cież mnie znasz. Od trzech lat prak­tycz­nie tu miesz­kam.

– Nowe pro­ce­dury, pani Coro. Przy­kro mi, ale mamy obo­wią­zek zaj­rzeć do torby każ­dego dzien­ni­ka­rza i fo­to­grafa, który po­jawi się na lot­ni­sku. No i mi­nęło tro­chę czasu, od kiedy pa­nią ostat­nio wi­dzia­łem. Oczy­wi­ście, to bez więk­szego zna­cze­nia.

– Mo­żesz zaj­rzeć. Nie mam nic do ukry­cia i do­brze o tym wiesz.

Sam­son już od ja­kie­goś czasu pra­co­wał w służ­bie ochrony lot­ni­ska, kiedy za­czę­łam przy­jeż­dżać do Mom­basy w ce­lach za­wo­do­wych. Dla niego przy­wo­zi­łam sma­ko­łyki z ca­łego świata, a dla jego dzieci drobne pre­zenty.

– Jak żona i dzie­ciaki? – spy­ta­łam, kiedy prze­glą­dał za­war­tość mo­jego ba­gażu.

„Bie­da­czy­sko”, po­my­śla­łam. Nie sprzą­ta­łam w tej tor­bie od wi­zyty w Syd­ney, skąd pro­wa­dzi­łam re­la­cje przez całe święta, aż do stycz­nia. Re­dak­cja na­resz­cie prze­nio­sła mnie do Keni. W Au­stra­lii po­żary la­sów wy­mknęły się spod kon­troli, a mi­liony zwie­rząt i lu­dzi ucie­kały ze swo­ich sie­dlisk. Mu­sia­łam zro­bić so­bie od tego prze­rwę, a ko­lega po fa­chu zgo­dził się prze­jąć moje te­maty. Z ra­do­ścią przy­ję­łam wia­do­mość o po­wro­cie do Ke­nii – była moim ulu­bio­nym miej­scem, z któ­rego naj­czę­ściej do­no­si­łam o wy­da­rze­niach na ca­łym afry­kań­skim kon­ty­nen­cie.

– Wszystko w po­rządku. Może pani iść da­lej. Do­brze pa­nią wi­dzieć.

– Cie­szę się, że tu do­tar­łam. Od trzy­dzie­stu go­dzin je­stem w po­dróży i ma­rzę tylko o tym, żeby się po­ło­żyć. – Po­pa­trzy­łam na ze­ga­rek. Do­piero do­cho­dziła dwu­dzie­sta pierw­sza, ale mnie się wy­da­wało, że jest śro­dek nocy.

– Kie­rowca na pa­nią czeka. – Sam­son ski­nął głową do ho­te­lo­wego szo­fera, który stał po dru­giej stro­nie od­prawy cel­nej. Na ze­wnątrz przy­wi­tał mnie cie­pły, ale świeży po­wiew wia­tru, który był miłą od­mianą po dusz­nym upale Au­stra­lii.

– _Asante sana_ – po­wie­dzia­łam w su­ahili.

– _Asante sana. Ka­ribu._

– _Ha­bari_, __ Willy? Dzię­kuję, że za­wie­ziesz mnie do domu. – Uśmiech­nę­łam się do kie­rowcy, kiedy za­bie­rał ode mnie torby, żeby wsa­dzić je do ba­gaż­nika. W wa­lizce znaj­do­wały się wszyst­kie naj­bliż­sze mo­jemu sercu przed­mioty. Gdy­bym rzu­ciła pi­sa­nie re­por­taży z róż­nych za­kąt­ków świata na rzecz au­to­bio­gra­fii, to nada­ła­bym jej ty­tuł _Całe ży­cie w jed­nej wa­lizce_. Mam trzy­dzie­ści sie­dem lat i żad­nych zo­bo­wią­zań. Opar­łam czoło o szybę sa­mo­chodu i ob­ser­wo­wa­łam, jak nocne ży­cie Mom­basy prze­myka mi przed oczami. W Afryce lu­dzie od świtu do zmierz­chu prze­miesz­czali się pie­szo. Taka była moja Afryka. Czu­łam tu, że je­stem w domu. Ze wszyst­kich miejsc, które zna­łam, to było mi naj­bliż­sze. Pod no­sem wy­gwiz­dy­wa­łam _The Lion Sle­eps To­ni­ght._

– Miejmy na­dzieję, że bę­dzie spał, _bibi_.

– Czy nie je­stem już w wieku, w któ­rym po­winno się do mnie mó­wić _bi_? – W su­ahili _bibi_ ozna­czało pa­nienkę, a _bi_ było zwro­tem ozna­cza­ją­cym pa­nią.

– Ale nie masz męża, prawda, _bibi_? – Willy spoj­rzał na mnie we wstecz­nym lu­sterku. Uśmie­chał się oczami. Uwiel­biam ke­nij­skie po­czu­cie hu­moru, dla­tego nie mo­głam się po­wstrzy­mać od śmie­chu.

– Nie mam. Nikt mnie jesz­cze na tyle nie za­uro­czył. – I może ni­gdy nie za­uro­czy, po­my­śla­łam.

Droga do ho­telu po­ło­żo­nego nad oce­anem była względ­nie krótka, bo li­czyła je­dy­nie dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów, ale prze­jazd nią zaj­mo­wał około czter­dzie­stu mi­nut w zwy­kłym na­tę­że­niu ru­chu.

– Je­ste­śmy na miej­scu. Po­mogę ci z ba­ga­żami. – Willy za­trzy­mał sa­mo­chód przed głów­nym wej­ściem. By­łam mu wdzięczna za to, że sta­nął tak bli­sko re­cep­cji. Czu­łam się wy­koń­czona, ła­god­nie rzecz uj­mu­jąc.

– _Ka­ribu_, pani Coro – przy­wi­tał mnie pra­cow­nik ho­telu, po­da­jąc szklankę schło­dzo­nego soku z ma­ra­kui i mo­kry ręcz­nik.

– O, su­per. Dzię­kuję.

Ko­la­cyjny har­mi­der już mi­nął, a go­ście ho­te­lowi re­lak­so­wali się te­raz we foyer i przy ba­rze. Moją uwagę przy­kuła więk­sza grupa osób, które pi­jąc i tań­cząc, bar­dzo do­brze się ba­wiły w ten so­botni wie­czór. Nie za­uwa­ży­łam ni­kogo zna­jo­mego, ale stwier­dzi­łam, że to musi być mię­dzy­na­ro­dowe to­wa­rzy­stwo dzien­ni­ka­rzy i fo­to­gra­fów czy tym po­dob­nych wol­nych pta­ków. Ten ho­tel cie­szył się po­wo­dze­niem jako miej­sce spo­tkań ta­kich osób.

– Pani po­kój już jest go­towy.

Wzię­łam kartę ho­te­lową i za­nim ode­szłam, po raz ostatni zer­k­nę­łam w stronę roz­ba­wio­nej grupy. Wy­ła­pa­łam spoj­rze­nie ja­sno­zie­lo­nych oczu. Ich wła­ści­ciel aku­rat wstał z krze­sła i oglą­dał mnie od stóp do głów. Męż­czy­zna miał su­rową urodę, ale był przy­stojny. Kiedy zro­bił duży krok, aby przejść po­nad krze­słem, jego T-shirt lekko się pod­wi­nął, uka­zu­jąc ład­nie wy­rzeź­biony brzuch. Nie od­ry­wa­łam od niego oczu i po­wę­dro­wa­łam wzro­kiem w dół, od pępka do jego… Ożeż w mordę.

– Nie gap się na jego kro­cze – szep­nę­łam pod no­sem ze zło­ścią. Po­ko­nana wsty­dem, ucie­kłam spoj­rze­niem od wy­so­kiego nie­zna­jo­mego, który przy­ła­pał mnie na go­rą­cym uczynku.

Pu­ścił do mnie oczko i skie­ro­wał się w stronę to­a­lety. Głowa robi mnie w ko­nia. Pew­nie z nie­wy­spa­nia mam omamy. Ale z dru­giej strony od mie­sięcy się nie bzy­ka­łam. Po­trze­buję po­rząd­nego ry­panka… naj­chęt­niej nie­ba­wem.Roz­dział 2

MOM­BASA, KE­NIA

JU­LIAN

Po­woli kon­su­mu­jąc ka­wałki mango, uważ­nie ob­ser­wo­wa­łem go­ści ho­te­lo­wych przy śnia­da­niu. Po­śród obec­nych za­uwa­ży­łem Eu­ro­pej­czy­ków i Afry­kań­czy­ków, ro­dziny i sin­gli. Ten nie­dzielny po­ra­nek wy­da­wał mi się wy­jąt­kowo le­niwy, a o tak wcze­snej po­rze nie­wiele osób z mię­dzy­na­ro­do­wej grupy dzien­ni­kar­skiej było na no­gach. Tylko ja i… ona.

Dzien­ni­ka­rze ba­lo­wali wczo­raj ostro i do późna. Ale ja jak zwy­kle nie spa­łem długo i co cie­kawe, nie by­łem w tym osa­mot­niony. To chyba był do­bry mo­ment na to, żeby wy­ja­wić jej, kim je­stem. Pora po­in­for­mo­wać moją part­nerkę, że przy ko­lej­nym zle­ce­niu wła­śnie ze mną bę­dzie pra­co­wała. Zo­sta­łem przy­pi­sany do zna­nej dzien­ni­karki, która po trzy­mie­sięcz­nej prze­rwie wró­ciła do Afryki, by stąd re­la­cjo­no­wać wia­do­mo­ści. Cora Green sły­nęła z tego, że jest rze­czowa i nie­ustra­szona w swo­jej pracy – pierw­sza do­cie­rała do naj­cie­kaw­szych hi­sto­rii. Była wy­trawną ko­re­spon­dentką i był­bym idiotą, gdy­bym od­rzu­cił oka­zję pracy u jej boku. Jako fo­to­graf wolny strze­lec sam by­łem so­bie sze­fem i lu­bi­łem dzia­łać na pierw­szej li­nii frontu. Te­raz tra­fiała mi się szansa na współ­pracę z Corą, która na­le­żała do grona nie­licz­nych osób, które in­try­go­wały mnie, za­nim je fak­tycz­nie po­zna­łem.

– Kawa, her­bata czy może cze­goś in­nego? – Usia­dłem przy jej sto­liku. Była cał­ko­wi­cie po­chło­nięta lek­turą wia­do­mo­ści na iPa­dzie. – Ni­gdy nie ro­bisz so­bie przerw od pracy? – Opar­łem się na krze­śle i skrzy­żo­wa­łem ra­miona na pier­siach.

Unio­sła wzrok znad ekranu i aż za­marła, kiedy spoj­rzała mi w oczy.

– To ty!

– Ja? – Chcia­łem, żeby się przy­znała, że bez­wstyd­nie się na mnie wczo­raj ga­piła.

– Wi­dzia­łam cię wie­czo­rem. – Odło­żyła ta­blet na stół.

– Tak… Też cię za­uwa­ży­łem. Wi­taj w Mom­ba­sie – po­wie­dzia­łem.

Zmarsz­czyła czoło ze zdzi­wie­niem, uno­sząc per­fek­cyj­nie wy­re­gu­lo­wane brwi.

– Znamy się? Za­zwy­czaj nie mam pro­blemu z imio­nami, ale two­jego nie mogę so­bie przy­po­mnieć… – Wi­dać było, że wy­tęża pa­mięć.

– Wy­bacz. Ju­lian De­xter. Do usług. – Uśmiech­ną­łem się, do­sko­nale wie­dząc, że zro­bią mi się w po­licz­kach te uro­cze do­łeczki.

– Do usług… – wy­ją­kała.

Trudno było mi po­wstrzy­mać się od śmie­chu.

– Je­stem twoim asy­sten­tem.

– Kim? Nie pro­si­łam o asy­stenta. – Uśmiech­nęła się słodko.

– Wiem, ale pew­nie przyda ci się fo­to­graf i ope­ra­tor ka­mery. – Świet­nie zda­wa­łem so­bie sprawę, że z mo­jej twa­rzy ema­no­wało pewne za­du­fa­nie w so­bie, ale to było sil­niej­sze ode mnie. Do­brze wie­dzia­łem, że bę­dzie mnie po­trze­bo­wała, i ta świa­do­mość spra­wiała, że czu­łem się zbyt pewny sie­bie.

– Aha. – Wy­glą­dała na za­sko­czoną, ale szybko wzięła się w garść. – Świet­nie. Mam dla nas ro­botę.

– Już spy­ta­łem, ale po­wtó­rzę: ni­gdy nie ro­bisz so­bie przerw od pracy?

– Od­po­wiem sta­now­czo i jed­no­znacz­nie: nie. Za­kła­dam, że ty też już je­steś w go­to­wo­ści, więc… – Te­raz ona roz­sia­dła się wy­god­nie na krze­śle i skrzy­żo­wała ręce przed sobą.

Ta­kie uło­że­nie ra­mion uwy­pu­kliło jej piersi, a że by­łem męż­czy­zną z krwi i ko­ści, spoj­rza­łem na gładką skórę jej de­koltu. Cora była piękna. Miała ja­sno­brą­zowe, wpa­da­jące w blond włosy, ob­fity biust pod­kre­ślony przez su­kienkę i żywe bursz­ty­nowe oczy. Pod białą su­kienką z le­ją­cego się ma­te­riału nie dało się nie za­uwa­żyć roz­bu­dza­ją­cego wy­obraź­nię czer­wo­nego bi­kini.

– Do­rze, kró­lewno. Je­stem cały twój. Po­wiedz tylko co i gdzie.

– Po pierw­sze, nie je­stem kró­lewną. Nie cier­pię prze­zwisk, zwłasz­cza tych szo­wi­ni­stycz­nych, po­ni­ża­ją­cych, lek­ce­wa­żą­cych, po­zor­nie uro­czych i wy­ni­ka­ją­cych z do­brych in­ten­cji zwro­tów do ko­biet. Mam na imię Cora i tak mo­żesz się do mnie zwra­cać.

– Scho­waj pa­zury. Ni­gdy już nie na­zwę cię kró­lewną. Wy­lu­zuj na chwilę. Je­steś zbyt spięta jak na to, że je­steś w Ke­nii. _Pole,_ _pole_ – po­wie­dzia­łem, żeby się uspo­ko­iła. Wie­dzia­łem, że ro­zu­mie su­ahili. – Je­stem do two­jej dys­po­zy­cji, więc ru­szajmy ku przy­go­dzie.

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łam się za­cho­wać jak roz­wście­czona suka, ale tyle razy w ka­rie­rze sły­sza­łam kie­ro­wane do dzien­ni­ka­rek tego typu upa­dla­jące zwroty, że chce mi się od nich rzy­gać. Nie cho­dzi o cie­bie. Je­stem pewna, że je­steś praw­dzi­wym gen­tle­ma­nem.

– Nie­jedna ko­bieta w hi­sto­rii wy­po­wie­działa ta­kie słowa. Mu­szę się na­pić kawy. To­bie też przy­nieść?

– Tak, po­pro­szę. Długo wczo­raj sie­dzie­li­ście? – Cora tro­chę spu­ściła gardę. Ucie­szy­łem się, że nie jest tylko na­sta­wiona na pracę i do­strzega też przy­jem­no­ści ży­cia.

W ten nie­dzielny po­ra­nek po zbyt wielu wczo­raj­szych drin­kach po­trze­bo­wa­łem kawy i wę­glo­wo­da­nów.

Wró­ci­łem do stołu z dwoma kub­kami i ta­le­rzem na­le­śni­ków po­la­nych słod­kim sy­ro­pem.

– Do po­działu – po­wie­dzia­łem, sta­wia­jąc ta­lerz mię­dzy nami. – Po­wiesz mi, na czym po­lega na­sze pierw­sze za­da­nie? Je­stem strasz­nie cie­kawy, co za­pla­no­wa­łaś.

– Je­śli tylko nie wy­stąpi ja­kiś na­gły kry­zys w Afryce, to chcia­ła­bym przyj­rzeć się pew­nemu te­ma­towi, który in­te­re­suje mnie od ja­kie­goś czasu. – Na­biła na wi­de­lec ka­wa­łek na­le­śnika. – Pewna świa­towa or­ga­ni­za­cja ma roz­bu­do­wy­wać oko­liczne szkoły. Od­wie­dza­łam je kie­dyś przy oka­zji in­nych zle­ceń, ale nie za­uwa­ży­łam, żeby coś się w nich zmie­niło.

– Czyli or­ga­ni­za­cja albo nie fi­nan­suje tych pro­jek­tów, albo pie­nią­dze w ogóle do niej nie wpły­wają?

– Do­kład­nie. Udało mi się do­trzeć do rocz­nego ra­portu głów­nej or­ga­ni­za­cji, która się tym zaj­muje, ale nie wy­śle­dzi­łam ca­łego łań­cuszka fi­nan­so­wego. Po­le­gam tylko na prze­czu­ciu. – Do­koń­czyła na­le­śnika i pod­su­nęła mi ta­lerz.

– Je­stem za­in­try­go­wany i do two­jej dys­po­zy­cji. Czego ci po­trzeba? – Świa­do­mie z nią flir­to­wa­łem. Chcia­łem zdo­być ciało i umysł pięk­nej Cory.

– Dziś nie­wiele. Mo­żemy zro­bić li­stę szkół, które od ju­tra za­czniemy od­wie­dzać bez za­po­wie­dzi. Przy­dałby się nam kie­rowca. Chcia­ła­bym za­cząć od pla­có­wek, które już znam. Chcę, że­byś tak dys­kret­nie, jak tylko to moż­liwe, do­ku­men­to­wał stan szkół: od sa­lek lek­cyj­nych, przez książki i inne po­moce, po to­a­lety i całą resztę, która tylko ci się na­su­nie.

– Po­ga­dam z kie­rowcą, któ­rego naj­mo­wa­łem przez ostatni mie­siąc. Zna tu wszyst­kich, zna boczne drogi i ma dar do wy­szu­ki­wa­nia skró­tów. – Od razu za­an­ga­żo­wa­łem się w jej za­da­nie. W końcu było to coś in­nego niż fo­to­gra­fo­wa­nie śro­do­wi­ska na­tu­ral­nego i zbie­ra­nie in­for­ma­cji tu­ry­stycz­nych, co od dłuż­szego czasu ro­bi­łem dla róż­nych ma­ga­zy­nów. – Coś mi mówi, że to po­czą­tek wspa­nia­łej współ­pracy.

– Spo­tkajmy się o dzie­sią­tej przy ba­se­nie. Zro­bimy plan na ju­tro. – Cora wno­siła po­wiew świe­żo­ści w mój za­stany świat. Pra­gnę, żeby była moja.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: