Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdzie jesteś, Bernadette? - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gdzie jesteś, Bernadette? - ebook

W kinach film na podstawie powieści, z Cate Blanchett w roli głównej!

Kiedy piętnastoletnia Bee - w zamian za wzorowe świadectwo –upomina się o obiecaną wycieczkę na Antarktydę, jej inteligentna i agorafobiczna matka Bernadette rzuca się w wir przygotowań. Znudzona życiem, którego nigdy nie chciała, Bernadette jest na skraju załamania. W obliczu wielu następujących po sobie katastrof Bernadette znika, zostawiając rodzinę samą sobie. Bee zbiera e-maile, oficjalne dokumenty, prywatną korespondencję, żeby odnaleźć matkę i dowiedzieć się czegoś więcej o jej przeszłości. Gdzie jesteś, Bernadette? to wciągająca i wzruszająca powieść o więzach rodzinnych i niezachwianej miłości córki do niedoskonałej matki.

Powieść pełna zaskakujących zwrotów akcji, porywających bohaterów i ciętego czarnego humoru!

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7238-1
Rozmiar pliku: 488 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

***

Najbardziej mnie wkurza, kiedy pytam tatę, co według niego stało się z mamą, a on odpowiada:

– Przede wszystkim musisz pamiętać, że to nie twoja wina.

Sami widzicie, że zupełnie zmienia temat. Przyciśnięty do muru wypowiada kolejne irytujące słowa:

– To nie takie proste. Nigdy nie możesz być pewna, że w stu procentach znasz drugą osobę.

Dwa dni przed Bożym Narodzeniem mama, nie mówiąc mi ani słowa, jakby się rozpłynęła w powietrzu. No jasne, że to nie takie proste. Ale jeśli coś nie jest proste albo jeżeli nie znasz w stu procentach drugiej osoby, to nie znaczy, że nie powinieneś szukać rozwiązania tajemnicy.

W każdym razie ja na pewno będę szukać.Poniedziałek, 15 listopada

Szkoła Galer Street jest miejscem, w którym empatia, ciało pedagogiczne oraz globalna konektywność patronują kreowaniu społeczeństwa obywatelskiego naszej zrównoważonej, multikulturowej planety.

Uczeń/uczennica: Bee Branch

Klasa: ósma

Wychowawca/wychowawczyni: Levy

KLUCZ DO OCEN

A arcymistrz wiedzy

M mistrz wiedzy

K kandydat na mistrza wiedzy

geometria A

biologia A

religie świata A

muzyka A

kreatywne pisanie A

ceramika A

język angielski A

rytmika A

UWAGI DOTYCZĄCE UCZNIA: Praca z Bee to prawdziwa przyjemność. Jej zapał do nauki jest zaraźliwy, podobnie jak życzliwość i poczucie humoru. Bee nie boi się stawiać pytań. Zawsze dąży do wszechstronnego zrozumienia tematu, a nie tylko do dobrych ocen. Inni uczniowie zwracają się do niej z prośbami o wytłumaczenie materiału, a ona zawsze chętnie, z uśmiechem każdemu pomaga. Bee wykazuje się niezwykłą koncentracją, kiedy pracuje indywidualnie, w grupie zaś jest spokojną, pewną siebie liderką. Na uwagę zasługuje jej talent do gry na flecie. Mamy za sobą dopiero jedną trzecią roku szkolnego, a ja już odczuwam smutek, myśląc o dniu, w którym Bee ukończy Galer Street i wejdzie w dorosłe życie. Wiem, że zamierza zdawać do kilku szkół z internatem na wschodzie kraju. Zazdroszczę nauczycielom, którzy po raz pierwszy się z nią spotkają i odkryją, jaka z niej cudowna młoda kobieta.

*

Tego dnia siedziałam z rodzicami przy kolacji i cierpliwie znosiłam ich ochy, achy, „patrzcie-jaka-mądra” i „jesteśmy-z-ciebie-dumni”, czekając, aż ochłoną i pozwolą mi dojść do słowa.

– Wiecie, co to znaczy, prawda? – zapytałam w końcu. – Czas na moją wielką nagrodę.

Mama i tata popatrzyli na siebie pytająco.

– Nie pamiętacie? Kiedy zdałam do Galer Street, obiecaliście, że jeśli będę przynosić najlepsze oceny, to po ukończeniu szkoły mogę sobie zażyczyć, czego dusza zapragnie.

– Pamiętam – potaknęła mama. – Ta obietnica miała uciąć nasze dyskusje o kucyku.

– Kucyka chciałam, kiedy byłam mała – odparłam. – Teraz marzę o czymś innym. Powiedzieć wam, o czym?

– Nie jestem pewien – westchnął tata. – Na pewno chcemy wiedzieć?

– O rodzinnej wyprawie na Antarktydę! – Sięgnęłam po broszurę informacyjną, na której cały czas siedziałam. Był to folder biura podróży organizującego rejsy do różnych egzotycznych miejsc. Otworzyłam go na stronie dotyczącej Antarktydy i położyłam na stole. – Jeśli się zdecydujemy, to musimy wypłynąć przed Bożym Narodzeniem.

– Przed tym Bożym Narodzeniem? – zdziwiła się mama. – Za miesiąc?

Wstała od stołu i zaczęła zbierać do firmowych reklamówek puste pojemniki po daniach na wynos. Tata już studiował broszurę.

– Teraz panuje antarktyczne lato – oświadczył. – To jedyny okres, kiedy można tam jechać.

– No... wiesz, kucyki są całkiem fajne. – Mama związała w supeł ucha foliowych reklamówek.

– Co o tym sądzisz? – Tata popatrzył na nią.

– Zdaje się, że masz dosyć napięte terminy w pracy... – powiedziała mama.

– Właśnie uczymy się o Antarktydzie – wtrąciłam. – Przeczytałam wszystkie relacje podróżników, a teraz piszę esej o Shackletonie. – Zaczęłam się wiercić na krześle. – Nie do wiary. Właściwie żadne z was nie powiedziało: „Nie”.

– Czekałem na twoją opinię. – Tata zwrócił się do mamy. – Wiem, jak bardzo nie lubisz podróży.

– A ja czekałam na twoją – odparła mama. – Przecież masz pilną pracę.

– O Boże! A więc się zgadzacie! – Zeskoczyłam z krzesła. – Zgadzacie się!

Zaraziłam radością Lodzię, która zbudziła się i zaczęła triumfalnie biegać dookoła stołu, szczekając wniebogłosy.

– Zgadzamy się? – zapytał tato przy wtórze zgniatanych w koszu na śmieci plastikowych pojemników.

– No tak – odpowiedziała mama.Wtorek, 16 listopada

Od: Bernadette Fox

Do: Manjula Kapoor

Manjulo,

wypadło mi coś niespodziewanego, więc byłoby cudownie, gdybyś mogła popracować trochę dłużej. Jeśli o mnie chodzi, to Twój okres próbny wiele razy okazał się zbawieniem. Mam nadzieję, że Ty też jesteś zadowolona. Jeśli tak, to proszę, odpisz jak najszybciej, bo chciałabym, żebyś zrobiła użytek ze swojej hinduskiej magii w pracy nad pewnym bardzo dużym zleceniem.

OK, czas zerwać kurtynę tajemnicy.

Jak wiesz, mam córkę Bee (dla której zamawiasz lekarstwa i o którą tak dzielnie walczysz z firmą ubezpieczeniową). Okazuje się, że kiedyś razem z mężem obiecaliśmy, że spełnimy jej dowolne marzenie, jeżeli ukończy szkołę z najlepszymi ocenami. Rzeczywiście, Bee przyniosła same piątki – a raczej tytuły arcymistrza wiedzy, bo Galer Street jest jedną z tych nowoczesnych, liberalnych szkół, w których panuje przekonanie, że oceny źle wpływają na uczniów (mam nadzieję, że ta moda ominęła Indie) – i wiesz, czego sobie zażyczyła? Żebyśmy całą rodziną popłynęli na Antarktydę!

Z miliona różnych powodów wolałabym zrezygnować z tej wyprawy, główny jednak jest taki, że trzeba będzie ruszyć się z domu. Zapewne zdążyłaś się już zorientować, że nie przepadam za podróżami. Nie mogę jednak odmówić Bee. To dobre dziecko. Ma silniejszy charakter niż Elgie, ja i jeszcze dziesięć innych osób razem wziętych. Ponadto jesienią zdaje do szkoły z internatem, do której oczywiście się dostanie dzięki swoim ocenom. Ech, to znaczy tytułom! Dlatego nie wypada odmówić jej tej przyjemności.

Na Antarktydę można się dostać jedynie statkiem. Najmniejszy z nich zabiera na pokład stu pięćdziesięciu pasażerów, co oznacza, że zostanę uwięziona ze stu czterdziestu dziewięcioma innymi osobami, które będą doprowadzać mnie do szału swoim grubiaństwem, bałaganiarstwem, idiotycznymi pytaniami, nieustannym trajkotaniem, osobliwymi wymaganiami kulinarnymi, nudnymi anegdotami itp. Na domiar złego mogą się do mnie przyczepić i oczekiwać, że będę dla nich miła. Już na samą myśl o tym rejsie dostaję ataku paniki. No cóż, odrobina fobii społecznej jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?

Chciałabym Cię prosić, żebyś zajęła się formalnościami, wizami, biletami lotniczymi i wszystkimi rzeczami niezbędnymi podczas ekspedycji trzech osób z Seattle na biały kontynent. Prześlę Ci wszystkie informacje. Znajdziesz na to trochę czasu?

Proszę, powiedz, że tak.

Bernadette

Aha! Znasz numer karty kredytowej, którą zapłacisz za samolot, podróż, ubrania i ekwipunek. Jeśli jednak chodzi o honorarium, to wolałabym, żebyś je pobrała bezpośrednio z mojego osobistego konta. Kiedy Elgie przeczytał zestawienie transakcji za ubiegły miesiąc i zobaczył wynagrodzenie za Twoją pracę, to – chociaż kwota była niewielka – nie był szczególnie zachwycony, że wynajęłam wirtualną asystentkę z Indii. Obiecałam mu, że zrezygnuję z Twoich usług. Dlatego obiecaj mi, Manjulo, że nasz mały romans pozostanie tajemnicą.

*

Od: Manjula Kapoor

Do: Bernadette Fox

Droga Pani Fox,

z przyjemnością pomogę Pani w przygotowaniach do rodzinnej wyprawy na Antarktydę. Załączam umowę dotyczącą dalszej współpracy w pełnym wymiarze godzin. We wskazanych rubrykach proszę uzupełnić numer identyfikacyjny Pani banku. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie długa i owocna.

Pozdrawiam serdecznie,

Manjula

*

Wystawca rachunku: Delhi Virtual Assistants International

Nr faktury: BFB39382

Pracownik: Manjula Kapoor

40 godzin tygodniowo, stawka 0,75 USD/godz.

SUMA: 30,00 USD

Płatne w całości po otrzymaniu rachunku.Środa, 17 listopada

List od Olliego Ordwaya (Ollie-O)

KORESPONDENCJA POUFNA:

DO RADY RODZICÓW SZKOŁY GALER STREET

Drodzy Rodzice,

cudownie było się z Wami spotkać w ubiegłym tygodniu. Niezmiernie się cieszę, że zostałem obdarzony misją konsultanta niezwykłej szkoły, jaką jest Galer Street. Pani dyrektor Goodyear uprzedziła mnie, że wybieram się na spotkanie ze szczególnie prężną Radą Rodziców, i jej zapowiedź w stu procentach się spełniła.

Weźmy od razu byka za rogi – za trzy lata skończy się Państwu okres dzierżawy aktualnej lokalizacji. Naszym celem jest organizacja kampanii zbierania funduszy na zakup większego, odpowiedniejszego kampusu. Tych z Państwa, którzy nie mogli uczestniczyć w spotkaniu, proszę o zapoznanie się z podanym poniżej meritum.

Przeprowadziłem na własną rękę ankietę z udziałem 25 rodziców z okręgu Seattle, których dochód przekraczał dwieście tysięcy dolarów i których dzieci zaczęły edukację przedszkolną. Konkluzją tego badania był fakt, że Galer Street jest szkołą drugiego wyboru – alternatywą dla tych, którzy nie dostali się do preferowanych przez siebie placówek.

Naszym celem jest przesunięcie języczka u wagi na Galer Street, a tym samym dokooptowanie jej do grona szkół pierwszego wyboru (SPW) wśród elity Seattle. Jak tego dokonać? Jaka jest sekretna receptura?

W Państwa misji można przeczytać, że Galer Street opiera się na globalnej „konektywności”. (Trzeba przyznać, że potrafią Państwo przełamywać nie tylko stereotypy, ale też konwencje językowe!). Media piały peany na temat krów, które Państwo zakupili dla Gwatemalczyków, i kuchenek zasilanych promieniowaniem słonecznym dla wiosek w Afryce. Oczywiście zbieranie drobnych kwot na rzecz ludzi, których nigdy w życiu Państwo nie widzieli, jest godne pochwały, ale czas pomyśleć o zgromadzeniu dużych funduszy dla dobra prywatnej szkoły, do której uczęszczają Państwa dzieci. W tym celu należy przestawić się z mentalności rodzica-subaru na sposób myślenia rodzica-mercedesa. Jak zatem myślą rodzice-mercedesy? Moje badania zaowocowały następującymi wnioskami:

1. Wybór szkoły prywatnej jest podyktowany zarówno obawą, jak i ambicją. Rodzice-mercedesy boją się, że ich dzieci nie otrzymają „najlepszej dostępnej edukacji”, co ma niewiele wspólnego z samą nauką, a skupia się przede wszystkim na liczbie innych rodziców-mercedesów w danej szkole.

2. Wybierając przedszkole, rodzice-mercedesy już myślą o nagrodzie. Tą nagrodą jest szkoła Lakeside, alma mater Billa Gatesa, Paula Allena itp. Lakeside cieszy się opinią najlepszej trampoliny do szkół z Ivy League. Postawmy więc sprawę jasno – pierwszym przystankiem tego szalonego pociągu jest dworzec przesiadkowy „Przedszkole”, a wszyscy pasażerowie robią, co w ich mocy, żeby wytrwać na swoich miejscach aż do stacji końcowej „Harvard”.

Pani dyrektor Goodyear zaprosiła mnie na obchód Państwa kampusu w tutejszym parku przemysłowym. Zdaje się, że rodzicom-subaru nie przeszkadza fakt, że posyłają dzieci do szkoły sąsiadującej z hurtownią owoców morza. Proszę mi wierzyć, że rodzice-mercedesy nigdy by się na to nie zgodzili.

Wszystko zatem sprowadza się do kumulacji środków na budowę nowego kampusu. Najlepszy sposób realizacji tego zamierzenia to ściągnięcie do grupy przedszkolnej jak największej liczby rodziców-mercedesów.

Przygotujcie czekany i raki, bo czeka nas trudna, mozolna wspinaczka. Proszę się jednak nie bać – będę Państwa piorunochronem. Na podstawie zaplanowanego przez Państwa budżetu opracowałem dwustopniowy plan działania.

Pierwszym etapem naszej ofensywy jest przeprojektowanie logotypu Galer Street. Nie twierdzę, że grafika wektorowa przedstawiająca odciski dłoni jest zła, ale spróbujmy znaleźć wizerunek, który lepiej manifestuje sukces. Może podzielony na cztery części herb przedstawiający Space Needle¹, kalkulator, jezioro (żeby nawiązać do nazwy Lakeside) i coś jeszcze – na przykład piłkę? Oczywiście to tylko luźne propozycje, a nie ostateczna wersja.

Następnym etapem ofensywy musi być Drugie Śniadanie Rodziców z Aspiracjami, które zorganizujemy z myślą o elicie Seattle – lubię ją nazywać rodzicami-mercedesami. Pani Audrey Griffin, jedna z matek uczniów z Galer Street, uprzejmie zgodziła się udostępnić w tym celu swój piękny dom. (Dzięki czemu unikniemy nieprzyjemnej bliskości hurtowni ryb).

Proszę Państwa o pobranie załącznika z listą mieszkających w Seattle rodziców-mercedesów. Jest dla nas niezwykle ważne, żeby przejrzeli Państwo tę listę i zadeklarowali, które z wymienionych osób są Państwo w stanie osobiście nakłonić do udziału w Drugim Śniadaniu. Musimy skompletować grupę bazową. Będzie kołem zamachowym, które napędzi kolejnych rodziców-mercedesy. Kiedy zobaczą u nas ludzi podobnych sobie, porzucą obawy, że Galer Street jest szkołą drugiego wyboru, a na nasze biurka zaczną spływać podania o przyjęcie pożądanych przez nas uczniów.

Tymczasem ja na swoim ranczu zajmę się zredagowaniem zaproszenia. Proszę Państwa o jak najszybsze dostarczenie tych nazwisk. Musimy zorganizować Drugie Śniadanie w domu państwa Griffinów przed świętami Bożego Narodzenia. Wyznaczyłem docelową datę na sobotę jedenastego grudnia. Nasza mała impreza ma wszelkie predyspozycje, by stać się najekskluzywniejszym wydarzeniem w mieście.

Kłaniam się Państwu,

Ollie-O

*

Liścik Audrey Griffin do specjalisty od likwidacji jeżyn

Tomie,

wczoraj poszłam do ogrodu, żeby przyciąć byliny i zasadzić kolorowe zimowe kwiaty z okazji szkolnego Drugiego Śniadania, które organizujemy w naszym domu 11 grudnia. Kiedy chciałam przerzucić kompost, zaatakowały mnie kolce jeżyn.

Jestem zdruzgotana tym, że znowu się pojawiły – nie tylko w kompoście, ale też na grządkach warzywnych, w szklarni, a nawet w skrzyni na dżdżownice. Chyba sobie wyobrażasz moją frustrację, zwłaszcza że trzy tygodnie temu zapłaciłam Ci fortunę za ich usunięcie. (Może dla Ciebie 235 dolarów to nie jest dużo, ale dla nas to pokaźna kwota).

Na swojej ulotce piszesz, że gwarantujesz efekt. No więc proszę, żebyś wrócił i do 11 grudnia usunął wszystkie jeżyny. Tym razem już na dobre.

Niech Bóg ma Cię w opiece. Możesz sobie wziąć trochę botwiny,

Audrey

*

Liścik od Toma, specjalisty od likwidacji jeżyn

Audrey,

usunąłem jeżyny z Twojej posesji. Źródłem problemów, o których mówisz, jest dom sąsiadów na szczycie wzgórza. To ich jeżyny wpełzają pod płotem do Twojego ogrodu.

Aby temu zapobiec, moglibyśmy wykopać rów wzdłuż Twojej posesji i zalać go betonem, ale musiałby być głęboki na co najmniej pięć stóp, a to się wiąże z kosztami. Możesz też walczyć z nimi za pomocą środków chwastobójczych, ale ze względu na dżdżownice i warzywa nie sądzę, żeby ten pomysł Cię zachwycił.

Szczerze mówiąc, to Twoi sąsiedzi powinni trochę posprzątać. Nigdy nie widziałem w Seattle takiego gąszczu dzikich jeżyn, a już na pewno nie na Queen Anne Hill, wśród Waszych drogich domów. Tylko raz na wyspie Vashon trafiłem na budynek, którego fundamenty były kompletnie zniszczone przez pnącza jeżyn.

Krzaki sąsiada rosną na stromym zboczu, więc będzie potrzebne specjalne urządzenie. Najlepszy byłby CXJ Hillside Side-Arm Thrasher, którego niestety nie mam.

Innym sposobem, i to według mnie jeszcze lepszym, są świnie. Wystarczy wypożyczyć dwie, a po tygodniu masz z głowy jeżyny i parę innych problemów. Poza tym są całkiem fajne.

Chcesz, żebym pogadał z sąsiadami? Mogę do nich zapukać, chociaż zdaje się, że nikt tam nie mieszka.

Daj mi znać,

Tom

*

Od: Soo-Lin Lee-Segal

Do: Audrey Griffin

Audrey,

już Ci mówiłam, że zaczęłam dojeżdżać do pracy autobusem, prawda? Zgadnij, z kim jechałam dzisiaj rano. Z mężem Bernadette, Elginem Branchem. (Chyba nikogo nie dziwi, że ja muszę korzystać z Microsoft Connector, ale co tam robił Elgin Branch?). W pierwszej chwili nie byłam pewna, czy to on – co świadczy o tym, jak często widzimy go w szkole.

Ale posłuchaj najlepszego. W autobusie było tylko jedno wolne miejsce – obok Elgina Brancha, przy oknie.

– Przepraszam – powiedziałam.

Branch wściekle stukał w klawiaturę laptopa. Nawet nie uniósł głowy, tylko odchylił kolana, żeby zrobić dla mnie przejście. Rozumiem, że jest członkiem kadry kierowniczej najwyższego szczebla, a ja jedynie pracownicą administracji, ale niemal każdy prawdziwy dżentelmen wstałby i przepuścił kobietę. Przecisnęłam się koło niego i usiadłam.

– Chyba w końcu wyjdzie słońce – zagadnęłam.

– Przydałoby się.

– Już nie mogę się doczekać Święta Ziemi.

Wyglądał na nieco spłoszonego, jakby nie miał pojęcia, z kim rozmawia.

– Jestem mamą Lincolna. Z Galer Street.

– Och, oczywiście! – powiedział. – Naprawdę chciałbym porozmawiać, ale muszę wysłać pilną wiadomość.

Nasunął na uszy słuchawki, które nosił na szyi, i pochylił się nad laptopem. Wyobrażasz to sobie?! Te słuchawki nawet nie były wpięte do żadnego urządzenia! Po prostu używał ich, żeby się odciąć od świata! Przez całą drogę do Redmond nie odezwał się do mnie już ani słowem.

Widzisz, Audrey? Od pięciu lat wiemy, że Bernadette jest odpychającym babsztylem, ale okazuje się, że jej mąż jest równie gburowaty i aspołeczny! To spotkanie tak bardzo wyprowadziło mnie z równowagi, że w pracy od razu wpisałam w wyszukiwarkę Google: Bernadette Fox. (Nie do wiary, że do tej pory tego nie zrobiłam! Przecież od dawna mamy na jej punkcie niezdrową obsesję!). Każdy wie, że Elgin Branch jest szefem zespołu pracującego nad projektem Samantha 2 w Microsofcie. Jednak kiedy próbowałam wygooglować nazwisko jego żony, nie znalazłam żadnych wyników. Jedyna znana Bernadette Fox to jakaś architekt z Kalifornii. Próbowałam różnych kombinacji: Bernadette Branch, Bernadette Fox Branch, ale nasza Bernadette, matka Bee, nie istnieje w rzeczywistości wirtualnej. W dzisiejszych czasach to niezły wyczyn.

A tak z innej beczki, nie sądzisz, że Ollie-O jest cudowny? Zdruzgotała mnie wiadomość, że w ubiegłym roku Microsoft obciął mu dziesięć procent honorarium. Jednak gdyby tak się nie stało, to nie moglibyśmy go wynająć do zmiany wizerunku naszej kochanej szkoły.

Tutaj w Microsofcie też szykują się zmiany. SteveB zaprosił ludzi z ratusza na poniedziałek po Święcie Dziękczynienia. W firmie huczy od plotek. Mój project manager właśnie kazał mi zarezerwować pokój konferencyjny na parę godzin i mam twardy orzech do zgryzienia. To może oznaczać tylko jedno – kolejną serię zwolnień. („Udanych wakacji!”). Naszemu liderowi zespołu ktoś szepnął w tajemnicy, że projekt, nad którym pracowaliśmy, zostanie odrzucony, więc znalazł w swojej skrzynce e-mail z najdłuższą listą adresatów, napisał wiadomość: „Microsoft jest dinozaurem, którego akcje spadają do zera”, a potem rozesłał ją do wszystkich na liście. To się nie mogło dobrze skończyć. Teraz się boję, że kara dosięgnie wszystkich członków zespołu, a ja będę miała poważny kłopot, żeby się z tego wykręcić. O ile w ogóle uda mi się wykręcić! Może zarezerwowałam salę konferencyjną tylko po to, żeby usłyszeć w niej o swoim zwolnieniu?

Och, Audrey, proszę, pamiętaj o mnie, Alexandrze i Lincolnie w swoich modlitwach. Nie wiem, co zrobię, jeśli mnie wyleją. Takich świadczeń jak tutaj trzeba by ze świecą szukać. Jeśli po świętach wciąż będę miała pracę, to chętnie pokryję część kosztów związanych z Drugim Śniadaniem Rodziców z Aspiracjami.

Soo-LinCzwartek 18 listopada

Liścik Audrey Griffin do specjalisty od likwidacji jeżyn

Tomie,

piszesz, że chyba nikt nie mieszka w tym dużym nawiedzonym domu sąsiadów, sądząc po opłakanym stanie otaczającego go ogrodu. To nieprawda. Ich córka Bee chodzi z Kyle’em do jednej klasy w Galer Street. Z przyjemnością poruszę temat jeżyn z jej matką, kiedy odbierzemy dzieci ze szkoły. Świnie? Dziękuję, żadnych świń. Ale propozycja dotycząca botwiny jest wciąż aktualna.

Audrey

*

Od: Bernadette Fox

Do: Manjula Kapoor

Jestem wniebowzięta, że się zgadzasz!!! Podpisałam i zeskanowałam wszystko, co trzeba. Jeśli chodzi o ten wyjazd na Antarktydę, będzie to trzyosobowa wyprawa, więc zarezerwuj nam dwie kajuty. Elgie ma mnóstwo darmowych przelotów dzięki promocji karty American Express – spróbujmy je wykorzystać przy zakupie biletów. Nasza przerwa świąteczna trwa od 23 grudnia do 5 stycznia. Jeśli trzeba będzie opuścić parę dni szkoły, to nic strasznego. No i wypadałoby coś zrobić z psem! Musimy znaleźć jakiś lokal, którego właściciele zgodzą się przechować stutrzydziestofuntowego, wiecznie mokrego czworonoga. Ojej, znowu się spóźnię, żeby odebrać Bee ze szkoły. Jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI.Piątek, 19 listopada

Cotygodniowy informator rozsyłany przez panią Goodyear do domów uczniów

Drodzy Rodzice,

wielu z Was słyszało o zdarzeniu, do którego doszło wczoraj podczas odebrania dzieci ze szkoły. Na szczęście nikomu nie stała się krzywda. To jednak skłania nas do ponownego zastanowienia się nad regulaminem szkoły, zamieszczonym w kodeksie Galer Street. (Pozwoliłam sobie zaznaczyć kursywą najistotniejszy fragment).

Punkt 2A, paragraf II. Są dwa sposoby odbioru uczniów.

Samochodem: podjeżdżamy przed wejście do szkoły. Uprasza się o nieblokowanie rampy towarowej firmy Sound Seafood International.

Pieszo: zostawiamy pojazd na północnym parkingu i odbieramy dzieci na ścieżce przy kanale. W duchu bezpieczeństwa i efektywności uprasza się, żeby rodzice poruszający się pieszo nie zbliżali się do podjazdu.

Serce rośnie na myśl, że tworzymy wspaniałą społeczność rodziców, którzy z takim zaangażowaniem szukają rozwiązania problemów. Niemniej naszym priorytetem zawsze jest bezpieczeństwo uczniów. Niech więc to, co zdarzyło się Audrey Griffin, będzie dla nas rodzajem lekcji i przypomnieniem, że rozmowy należy prowadzić przy kawie, a nie na podjeździe.

Z poważaniem,

Gwen Goodyear

dyrektor szkoły

*

Rachunek z izby przyjęć, który Audrey Griffin kazała mi przekazać mamie

Nazwisko pacjenta: Audrey Griffin

Lekarz dyżurny: C. Cassella

Opłata za przyjęcie na izbę 900,00

Rentgen (na żądanie, nieobjęte ubezpieczeniem) 425,83

Rx: Vicodin 10 mg (15 tabletek, pierwsze wyd.) 95,70

Wypożyczenie kul ortopedycznych

(na żądanie, nieobjęte ubezpieczeniem) 173,00

Kaucja za kule ortopedyczne 75,00

Razem 1669,53

Uwagi: oględziny i podstawowe badanie neurologiczne nie wykazały uszkodzeń ciała. Pacjentka w stanie silnego wzburzenia emocjonalnego zażądała prześwietlenia rentgenowskiego, vicodinu i kul.

*

Od: Soo-Lin Lee-Segal

Do: Audrey Griffin

Słyszałam, że Bernadette próbowała Cię rozjechać swoim pikapem! Jak się czujesz? Mam wpaść do Ciebie z obiadem? CO DOKŁADNIE SIĘ STAŁO?

*

Od: Audrey Griffin

Do: Soo-Lin Lee-Segal

Wszystko, co słyszałaś, to najświętsza prawda. Chciałam porozmawiać z Bernadette o jej krzakach jeżyn, które rozpleniły się pod moim płotem i wdzierają się do ogrodu. Byłam zmuszona wynająć specjalistę, który stwierdził, że wkrótce jeżyny Bernadette rozsadzą fundamenty mojego domu.

Oczywiście zamierzałam kulturalnie zamienić z nią parę słów, więc podeszłam do jej samochodu, kiedy czekała w kolejce, żeby odebrać Bee. Mea culpa! Ale czy ktoś zna inny sposób, żeby się zbliżyć do tej kobiety? Jest jak Franklin Delano Roosevelt. Ludzie widzą ją jedynie od pasa w górę przez okno samochodu. Nie widziałam, żeby choć raz wysiadła i odprowadziła Bee pod drzwi szkoły.

Próbowałam nawiązać z nią jakiś kontakt, ale miała zamknięte okna i udawała, że mnie nie widzi. Zgrywa pierwszą damę Francji w tym swoim jedwabnym szalu i wielkich okularach przeciwsłonecznych. Zapukałam w przednią szybę, ale uruchomiła silnik i ruszyła naprzód.

Przejechała mi po stopie! Pojechałam na izbę przyjęć, gdzie zbadał mnie niekompetentny lekarz, który upierał się, że nic mi nie jest.

Naprawdę nie wiem, na kogo jestem bardziej wściekła – na Bernadette Fox czy na Gwen Goodyear za to, że mnie obsmarowała w piątkowym informatorze. Przedstawiła fakty tak, jakbym to ja zawiniła! I to właśnie mnie, a nie Bernadette, wymieniła z nazwiska! Powołałam dla niej szkolny zespół doradczy. Zorganizowałam akcję „Pączki dla taty”. Opisałam misję Galer Street, za co profesjonalna firma z Portland chciała zażądać od nas dziesięciu tysięcy dolarów.

Może dyrektorka Galer Street nie ma nic przeciwko temu, żeby dalej wynajmować lokal w parku przemysłowym? Może jej nie zależy na stabilizacji, którą zapewni własny kampus? Może Gwen Goodyear woli, żebym odwołała Drugie Śniadanie Rodziców z Aspiracjami? Wezwała mnie na rozmowę. Wcale mi się to nie podoba.

Dzwoni telefon. To na pewno ona.Poniedziałek, 22 listopada

Informacja od pani Goodyear rozesłana do domów w poniedziałek

Drodzy Rodzice,

w nawiązaniu do poprzedniego maila informuję, że za kierownicą samochodu, który przejechał po stopie jednego z rodziców, siedziała Bernadette Fox, mama Bee Branch. Mam nadzieję, że mimo deszczu udał się Państwu weekend.

Z poważaniem,

Gwen Goodyear

dyrektor szkoły

*

Gdyby ktoś się pofatygował, żeby mnie zapytać, mogłabym mu powiedzieć, jak naprawdę wyglądał ten wypadek. Chwilę trwało, zanim się wgramoliłam do samochodu, bo mama zawsze przyjeżdża z Lodzią, która uwielbia podróżować na przednim siedzeniu, a kiedy już raz zajmie fotel, to nie chce z niego zejść. Tym razem Lodzia wykonała swój stały numer, który robi zawsze, kiedy się uprze – kompletnie zesztywniała i patrzyła nieruchomo przed siebie.

– Mamo! – powiedziałam. – Nie powinnaś jej pozwalać, żeby siadała z przodu...

– Sama wskoczyła.

Mama pociągnęła Lodzię za obrożę, a ja zaparłam się o zad i w końcu, stękając i sapiąc, zdołałyśmy przepchnąć ją do tyłu. Nie usiadła jednak jak każdy normalny pies, tylko stała na podłodze wciśnięta między tył a oparcie przedniego siedzenia i patrzyła z wyrzutem, jakby chciała powiedzieć: „Widzicie, jak muszę przez was cierpieć?”.

– Och, przestań już dramatyzować – powiedziała do niej mama.

Zapięłam pasy. Nagle Audrey Griffin ruszyła biegiem w kierunku samochodu. Truchtała sztywnym, nierównym krokiem. Było widać, że co najmniej od dziesięciu lat nie zdobyła się na taki wysiłek.

– O losie! – westchnęła mama. – O co znowu chodzi?

Audrey Griffin miała dziki wzrok i jak zwykle szeroki uśmiech. Wymachiwała jakimś papierem. Siwiejące kosmyki wysunęły się jej z końskiego ogona, na nogach miała drewniaki, a spod kamizelki wystawały grube zaszewki na dżinsach. Trudno było oderwać od niej wzrok.

Señora Flores, która kierowała ruchem, dała nam sygnał, że mamy jechać dalej, bo w kolejce czekało dużo samochodów, a facet z Sound Seafood nagrywał kamerą korek, który już zaczął się tworzyć. Tymczasem Audrey skinęła na nas, żebyśmy się zatrzymały.

Mama miała na nosie okulary z ciemnymi szkłami, które nosi nawet wtedy, gdy pada deszcz.

– Niech ten giez myśli, że go nie widzę – mruknęła.

Odjechałyśmy i na tym się skończyło. Wiem, że na pewno nikomu nie zmiażdżyłyśmy stopy. Uwielbiam samochód mamy, ale jazda nim zawsze przypomina mi bajkę o księżniczce na ziarnku grochu. Gdyby mama wjechała na coś tak dużego jak ludzka stopa, od razu wystrzeliłyby poduszki powietrzne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: