- promocja
- W empik go
Gdzie jesteś, Leno? - ebook
Gdzie jesteś, Leno? - ebook
Kiedy każda poszlaka prowadzi donikąd
Pewnego dnia Lena Pietrzak, dobrze sytuowana i pełna życiowego optymizmu studentka anglistyki, wybiera się z przyjaciółmi do popularnego poznańskiego klubu, po czym... znika bez śladu.
Jej zrozpaczona matka zgłasza na komisariacie zaginięcie dziewczyny. Tropem Leny ruszają świeżo upieczeni partnerzy, Przemysław Burzyński i Michał Majewski. Prowadzone przez nich śledztwo odkryje jednak znacznie więcej, niż bliscy dziewczyny mogliby przypuszczać... Na jaw wychodzą liczne – nie tylko rodzinne – sekrety, a sprawa dodatkowo mocno komplikuje życie osobiste podkomisarza Burzyńskiego.
Wciągające policyjne śledztwo, wyścig z czasem, narastające napięcie, humor i genialna postać podkomisarza Przemysława Burzy Burzyńskiego – Gdzie jesteś, Leno? czyta się jednym tchem. Joanna Opiat-Bojarska w mistrzowski sposób pokazała emocje osoby, której bliski wychodzi z domu i znika bez wieści... Podobnych uczuć doznaje ponad 15 tysięcy rodzin rocznie.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7287-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piątek 23:10
– Może tamta? Jak myślisz?
– Która?
Łukasz Rzepa, dziewiętnastoletni student filologii angielskiej, niechętnie oderwał usta od kufla z piwem. Najpierw spojrzał na kolegę z roku, przybierając najbardziej oburzoną minę z możliwych. Uniósł białawą brew i przewrócił bladoniebieskimi oczami. Tej nocy mieli świętować wspólnie. Ale w zamkniętym gronie. Zaliczony egzamin ze wstępu do językoznawstwa był nie lada wyczynem.
Jego kolega najwyraźniej zapomniał o wcześniejszych ustaleniach. Krzysztof Dębski był niczym klubowy Batman. Od kiedy wyrwał się z rodzinnego, małego miasteczka i przyjechał do poznańskiego akademika, prowadził podwójne życie. W tygodniu pilnie uczestniczył w zajęciach, biegając między salami wykładowymi w szarej koszulce polo, nie rzucając się nikomu w oczy.
Jednak już w piątek wieczorem stawiał swoje krótkie, brązowe włosy na baczność, nakładał biały T-shirt, podkreślający wyniki treningu fizycznego, i udawał się do najmodniejszych w mieście klubów muzycznych. „By zbawiać świat i dawać miłość spragnionym kobietom” – tak tłumaczył swoje zachowanie przyjacielowi. Tę miłosierną postawę utrzymywał do niedzielnego wieczoru, kiedy zmywał żel z włosów i zmieniał się znowu w grzecznego studenta.
– No ta, w białej kiecce! – Krzysiek pokazał palcem atrakcyjną brunetkę, która kręciła biodrami w rytm muzyki, nie zauważając min Łukasza.
Wskazana przez przystojniaka dziewczyna tańczyła wraz z dwiema koleżankami na środku parkietu. Jej kształtne ciało stanowiło jedynie skromny dodatek do wysokich butów na obcasach, białej sukienki, ledwo zasłaniającej pośladki, i małej torebki z literami _D&G_.
Trudno byłoby nie zauważyć tańczącej dziewczyny, nie tylko z uwagi na jej atrakcyjny wygląd. Przed północą parkiet świecił pustkami. Za to w okolicach baru kłębiły się tłumy młodych mężczyzn, którzy niczym stado tygrysów czujnie rozglądali się dookoła, poszukując „ofiary”. Tańczącej dziewczynie to jednak nie przeszkadzało. Zuchwale uśmiechała się do spoglądających na nią mężczyzn. Wszystkich. Tak jakby właśnie ogłaszała przetarg na swoje ciało i czekała na wpłacenie odpowiednio wysokiego wadium.
Okoliczności idealnie sprzyjały podrywowi. Piątek. Ciepła noc. Klimat iście wakacyjny, najmodniejszy klub w mieście i zachęcająca oferta klubu: „w piątek dziewczyny wchodzą za friko!”.
– Ta? Chyba zgłupiałeś! – Łukasz w mgnieniu oka skalkulował szanse Krzyśka.
– No co? – ten uśmiechnął się szeroko.
– Gościu, to będzie trudna sztuka, nie dasz rady!
– No ale zobacz, jakie ona ma ciało… – rozmarzył się Krzysiek.
– Ciał to za chwilę będzie mnóstwo. – Łukasz wzruszył ramionami. – Zobacz, już się schodzą… a większość jest łatwiej dostępnych niż akurat to, które dziś zapomniało założyć czegoś na tyłek.
– To jest krótka spódnica albo sukienka… nie wiem, zawsze mylę te dwie rzeczy… nieważne. Jest zajebista. Pobudza wyobraźnię, co?
– Krzysiek, daj spokój. Mieliśmy dziś świętować razem.
– Dobra, nie marudź – obruszył się Krzysiek. – Przecież stoję z tobą i świętuję. Gdybyś był tak ubrany jak ona, to może od ciebie nie odrywałbym wzroku.
– Nie wyglądałbym dobrze w takiej spódnicy – odpowiedział Łukasz.
Przekomarzania studentów przerwał energetyczny krzyk, który wydobył się z głośników. DJ przywitał właśnie wszystkich przybyłych, życzył niezapomnianej zabawy i zapowiedział popularny hit rozpoczynającego się lata.
Głośne bity zaczęły przepływać przez ciała zgromadzonych. Nagle parkiet zapełnił się po brzegi wyszykowanymi dziewczynami i prężącymi się chłopakami. Włączone stroboskopy potęgowały wrażenie magiczności chwili. Ciała tańczących jakby zastygały, by za chwilę poruszać się z zupełnie inną prędkością.
– No dobra, nie będę ci marudził, rób, co chcesz, przecież wiem, że ty lubisz takie ostre panny! – Łukasz objął Krzyśka i zaproponował: – Wypijmy za to! Zakład, że jej nie przelecisz?
– Daruj sobie te analizy i podsumowania. Nie mam satysfakcji, gdy łapię byle co. Niech będzie! Zakład!
Ich prawe dłonie spotkały się, by czekać na rozłączenie ostrym uderzeniem lewej ręki Łukasza. Zamiast uderzenia poczuli małe, kobiece ręce na swoich ramionach.
– Cześć, chłopaki!
Przed nimi pojawiła się uśmiechnięta, okrągła, kobieca twarz, otoczona kręconymi, czarnymi włosami do ramion. Znana im dobrze w wersji dziennej, studenckiej, z lekkim makijażem i ustami muśniętymi błyszczykiem.
– No cześć, Natalii! – Łukasz momentalnie zapomniał o zakładzie, odsunął się od Krzyśka i oplótł brunetkę łakomym wzrokiem. – Jesteś w końcu. Nie bój się, pamiętam, że wiszę ci drinka. Gdyby nie twoja pomoc, oblałbym to przeklęte językoznawstwo.
– Co tak późno? – spytał Krzysiek.
– A nic, miałyśmy z Lenką jedną, ważną sprawę do obgadania. – Natalia przesunęła się w bok i oczom kolegów ukazała się Lena.
Lena Pietrzak jako jedyna z grupy zdała egzamin śpiewająco. Otrzymała maksymalną liczbę punktów. Była zupełnym przeciwieństwem swojej najlepszej przyjaciółki – towarzyskiej i korpulentnej Natalii. Zawsze przygotowana do zajęć, skrupulatna, zamknięta w sobie i małomówna, obojętna na zaczepki, komplementy i flirty. Atrakcyjna, ale szczupła. Z niewielkim biustem i dokładnie wyprostowanymi włosami. Niezależnie od pogody.
– Natalii, spójrz na tę dziewczynę, o tam. – Głośna muzyka skutecznie zagłuszyła odpowiedź Natalii, więc Krzysiek wrócił do sprawy dla niego najważniejszej. – I powiedz, co o niej myślisz.
– Ta farbowana blondyna? Dla ciebie czy dla niego?
– A co, chłopaki, znowu robicie zakłady? – Lena podeszła trochę bliżej znajomych i w końcu usłyszała, o czym rozmawiają.
– Robimy – odpowiedział rozbawiony Łukasz. – Dla Krzyśka.
– Według mnie to dziewczyna, która spędza przed lustrem przynajmniej trzy godziny dziennie, lubi luksus, facetów z kasą… i słodycze, co widać po trochę zbyt zaokrąglonych biodrach. – Natalia nie powstrzymała się od wtrącenia celnej uwagi. – Ma na sobie sukienkę za jedyne sześć stów, widziałam ją niedawno na pokazie mody, cholera, tego, no tego, nie pamiętam nazwiska… Lena, pamiętasz, jak nazywał się ten projektant?
– Co??? – Hałas skutecznie utrudniał rozmowę.
– Noooo, ten… kurczę, to był ten pokaz, na którym fuchę złapała Kaja, dzięki czemu nas tam wkręciła. Pamiętasz? Ten projektant spodobał się mojej siostrze, ale był nieczuły na jej wdzięki, przymilał się za to do chłopaka od oświetlenia.
– Dobra, nieważne. – Krzysiek wciągnął brzuch i wypchnął umięśnioną klatkę piersiową do przodu. – Czyli plan jest taki… podchodzę, zachwycam się tą kiecką, że niby na pokazie mi mignęła, że super klasa, ale dopiero na niej wygląda olśniewająco. Zapraszam ją do baru i stawiam najdroższego drinka.
– I nie zapomnij dodać, że za chwilę skończysz studia prawnicze i przejmiesz rodzinną kancelarię… – Lena dorzuciła swoje trzy grosze.
– Ha, ha, ha, za chwilę… dobre! – Towarzystwo wybuchnęło śmiechem.
Cała czwórka szczerze gardziła wykrochmalonymi studentami prawa. Sami skupiali się na studiowaniu, poszerzaniu horyzontów, poznawaniu nowych kultur i powolnym przygotowywaniu się do dorosłego życia. Bardzo powolnym. I bardzo teoretycznym. Nie mieli jeszcze wizji swojej przyszłości. Studenci prawa za to już od pierwszego roku chcieli udowadniać sobie i innym, że są lepsi. Konkurowali dla przyjemności, a zamiast zabawy wybierali możliwość pracy.
– Dobra, skoro uważasz, że dasz radę, to próbuj, według mnie panna oleje cię ciepłym moczem!
– Zakład? – Łukasz przypomniał o swojej propozycji, gdyż poprzedni zakład nie zdążył zostać przecięty.
– Zakład! Lena, przecinaj.
Drobna ręka zdecydowanym ruchem rozdzieliła dwie mocno ściskające się męskie dłonie. Krzysiek odstawił swoje piwo na najbliższy stolik i udał się w kierunku upatrzonej dziewczyny. Łukasz podrygiwał w rytm muzyki i rozglądał się, poszukując łatwej zdobyczy. Uznał, że tego wieczoru nie ma szans u Natalii, która nie odstępowała przyjaciółki na krok. Lena spojrzała znacząco w stronę wyjścia. Natalia potwierdzająco kiwnęła głową i obie wyszły na dwór.
Przed klubem natężenie hałasu przyjemnie malało. Daleko mu było jednak do ciszy. Klub „Utopia” miał dwa poziomy. Jeden znajdował się w prostokątnym, prymitywnym budynku z cegły, którego jedną ścianę zewnętrzną zdobiło graffiti przedstawiające tańczący tłum. We wnętrzu większość powierzchni zajmował ogromny bar z intymnymi zakamarkami, w których znajdowały się wygodne sofy. Naprzeciw baru, w rogu, mieściło się nieduże stanowisko DJ-a. Przestrzeń między źródłem muzyki a barem szczelnie wypełniały setki tańczących ludzi, którzy zlewali się w jedno wielkie, falujące ciało.
Drugi poziom znajdował się na dachu budynku. Pokaźny taras wypełniali miłośnicy tańca na świeżym powietrzu. Dzięki tanecznemu tarasowi pod gołym niebem „Utopia” sprawiała wrażenie, jak gdyby znajdowała się na słonecznej Ibizie, nie w kapryśnym Poznaniu. Uczucie to potęgował rozsypany wokół klubu piasek imitujący plażę, kilka stolików z plażowymi parasolami oraz brzeg graniczący z Wartą, która nawet w nocy wydawała się tanią podróbką Morza Śródziemnego.
– Boże, a ty czemu jesteś jeszcze taka skwaszona? – Natalia wydęła usta. – Chyba już wszystko przegadałyśmy?
– Nie jestem – zaprzeczyła Lena.
– Przecież widzę. – Natalia nie przestawała podrygiwać w rytm muzyki. – Baw się, dziewczyno, korzystaj z chwili wolności! Nieczęsto ci się to zdarza, wszędzie ciągniesz go ze sobą lub on ciebie, wszędzie chodzicie razem.
– Oj, Natalii, to nie o to chodzi… – Szczupła brunetka pokręciła głową i nerwowo odgarnęła grzywkę z czoła.
– Spójrz mi w oczy. – Powiększone źrenice świdrująco patrzyły na Lenę – i powtórz to! Proszę, kłam mi w oczy, od czego ma się przyjaciółki?
– Natalii…
– Carpie diem, kochana. Bawmy się! Wyciągnęłam cię na imprezę, żebyś się rozluźniła. On cię tłamsi. Zrozum to wreszcie!
– Kochana, ale to nie o niego chodzi…
– Cały czas myślisz o tej kasie? – Natalia spoważniała, a jej ciało znieruchomiało.
– Tak.
– Spotkałaś się z tym gościem?
– Tak.
– I? Co zrobisz?
– Nie wiem.
– Wyjedziesz?
– Nie wiem, sama nie wiem, czuję się skołowana. Ale błagam cię – Lena złapała przyjaciółkę za ramię – błagam, zachowaj to w tajemnicy! To dla mnie bardzo ważne.
– Wiem, wezmę to do grobu, obiecuję. Możesz na mnie liczyć!
Przyjaciółki wróciły do klubu, kupiły sobie kolejnego kolorowego drinka i odnalazły Łukasza i Krzyśka. Obaj stali przy ścianie i, poruszając rytmicznie głowami, patrzyli w tę samą stronę. Towarzyszyła im niska brunetka w przykrótkich spodenkach dżinsowych i w złotej koszulce szczelnie opinającej jej pokaźny biust.
– Cześć, jesteś w końcu! – Brunetka uśmiechnęła się sztucznie w stronę nadchodzącej młodszej siostry.
Natalia udała, że jej nie widzi. Nie lubiła bywać z nią w tych samych miejscach. Wyzywające zachowanie Kai wielokrotnie przysparzało Natalii wstydu. Kaja nie miała hamulców moralnych, a dobrą zabawę kojarzyła z podrywaniem i zaliczaniem kolejnych mężczyzn. Nawet jeśli byli kolegami Natalii. „A może zwłaszcza wtedy” – denerwowała się Natalia. Udawanie, że Kaja jest przezroczysta, było najlepszą strategią na eliminację kolejnych kłótni między siostrami.
– O, dziewczyny, w samą porę! – Alkohol zaczynał siać spustoszenie w organizmie Łukasza. Chwiejąc się, wyciągnął z kieszeni małe pudełko. – Macie ochotę na loty?
– Dawaj. – Kaja, nie czekając na reakcję pozostałych, zdecydowanym ruchem sięgnęła do opakowania po jedną tabletkę i szybko ją połknęła, popijając piwem.
– A co to jest? – spytała Lena i zaświeciła komórką, podświetlając małe tabletki z wytłoczonym znakiem ptaka.
– Lekarstwo. Pomaga się wyluzować – roześmiał się Krzysiek.
– Z młotem? – Natalia rozejrzała się nerwowo na boki.
– Nie, nowa dostawa, z ptaszkiem. Podobno ptak oznacza lepsze loty – dumnie wytłumaczył Łukasz.
– Ale co to? – Lena, zdziwiona, obserwowała zachowanie znajomych.
– Ecstasy, spróbuj. – Natalia szybkim ruchem wrzuciła tabletkę do swoich ust.
– Nie, dzięki, i ty też nie powinnaś – odpowiedziała chłodno.
– Weź, wyluzujesz się! – Przyjaciółka szepnęła do jej ucha.
– A ty co? Lepsza jesteś od nas? – Kaja warknęła w stronę Leny tak, żeby nikt tego nie słyszał. – Pilnuj swojego nosa!
Lena ostrożnie złapała pigułkę z ptaszkiem i, onieśmielona, schowała ją w ustach. Kaja odwróciła się tyłem do dziewczyn i zaczęła tańczyć przed Łukaszem, który był na tyle odurzony, by chcieć koniecznie dotknąć wijącego się przed nim ciała, ale na tyle jeszcze przytomny, by najpierw schować pudełko z ecstasy do tylnej kieszeni dżinsów.
– Uciekam do roboty! – Widząc to, Krzysiek nie chciał tracić więcej czasu. – Podejście drugie. Muszę wygrać zakład – dodał i zniknął w tłumie.
Kaja tańcząc, klękała przed Łukaszem, ocierała się o niego i wieszała mu się na szyi, by po chwili wskoczyć mu na biodra i objąć go swoimi gołymi nogami.
– No, no, twoja siostra nie traci czasu – krzyknął rozbawiony w stronę Natalii.
– Jak zwykle. – Zdegustowana odwróciła się, nie mogąc na to patrzeć. – Muszę się napić – zwróciła się do Leny. – Chodźmy.
Po biegu z przeszkodami, jakim było dotarcie do baru, osiągnęły cel. Barman postawił przed nimi sześć kieliszków, wypełnionych niebieskim płynem. Podrygiwały przy barze, wypijając kolejne sznapsy, i obserwując szalejący tłum.
– _Oh my God!_ – Usłyszały znajomy głos, wyrzucany przez głośniki.
– _Aaaaa, Oh my God!_ – zaczęły krzyczeć i tupać w miejscu.
Rozumiały się bez słów. Momentalnie odstawiły kieliszki i przemieściły się na taras, łokciami zrobiły sobie trochę miejsca i zaczęły ruszać się w rytm muzyki. W kolumnach do ulubionego przez nich głosu dołączyły energetyzujące bity. Taras był szczelnie wypełniony tańczącymi. Głowa przy głowie, ciało przy ciele. Jednak chłodny wiatr owiewał ich sylwetki. To była największa zaleta „Utopii”. Taras taneczny na świeżym powietrzu.
– Uuuuu, _Girl Gone Wild, Girl Gone Wild!_
Krzyczały z całych sił, ale głos królowej popu, sączący się z kolumn, skutecznie zagłuszał wszelkie śpiewy. Mniej więcej w połowie piosenki za Leną pojawił się mężczyzna. Zauważyła go, obracając się w tańcu. Poruszał się zbyt blisko niej. Lena widziała tylko jego twarz. Reszta ciała, przykryta ciemnym ubraniem, ginęła w tłumie. Poruszał rękoma tak, by niechcący stykały się z jej biodrami. Jego twarz co jakiś czas rozświetlał wędrujący reflektor. W nienaturalnie rozszerzonych źrenicach widać było coś niebezpiecznego. Przerażająco zwierzęcego. Nieobliczalnego.
Gdy ośmielony spojrzeniem Leny położył rękę na jej biodrze, odskoczyła jak oparzona. Uderzyłaby go instynktownie, gdyby nie to przerażające spojrzenie. Chcąc uciec przed nieznajomym, złapała Natalię za rękę i pociągnęła ją w tłum.
Lena nie przepadała za piątkowymi imprezami bez swojego chłopaka. W ogóle nie lubiła wychodzić bez niego z domu. Z nim czuła się bezpiecznie. W jego obecności nikt jej nie zaczepiał, nie prosił do tańca, nie dotykał. Mogła w każdej chwili schować się w jego ramionach.
DJ zapowiedział następny utwór. Światła, muzyka oraz tabletki ecstasy wprawiły przyjaciółki w trans. Poczuły przyjemny przypływ energii. Straciły poczucie czasu. Ich świadomość fruwała gdzieś nad ziemią. Lena nadal miała wrażenie, że ktoś się jej usilnie przygląda, i w pewnym momencie otworzyła oczy, by pozbyć się tego irracjonalnego uczucia.
Kilkanaście centymetrów przed nią stał facet, przed którym przed chwilą uciekła. Uśmiechał się do niej delikatnie, jak gdyby była dzikim zwierzęciem, które trzeba oswoić. Udała, że tego nie widzi. Odwróciła głowę w drugą stronę, kątem oka obserwując jego reakcję. Mężczyzna oblizał usta koniuszkiem języka i podrapał się po kroczu, nie odrywając od niej wzroku.
– Znajdźmy naszych! – zestresowana krzyknęła do Natalii.
Chciała za wszelką cenę uciec przed tym typem. Budził w niej ogromny niepokój. Wyglądał na odurzonego narkotykami albo chorego psychicznie. Bała się go.
Po zejściu z tarasu przy barze odnalazły Kaję, Krzyśka i Łukasza. Kaja podeszła do siostry i powiedziała jej coś do ucha. Natalia skrzywiła się i coś odpowiedziała. Muzyka zagłuszała ich rozmowę, Lena nie mogła jednak oprzeć się wrażeniu, że właśnie ona jest tematem ich rozmowy.
Popatrzyła na rozbawionych ludzi. Jedni połykali morze alkoholu, inni pląsali na parkiecie z zamkniętymi oczami, jeszcze inni łączyli się w pary, na siłę, w ciemności, byleby choć na chwilę zagłuszyć samotność.
Nagle wszystko, co ją otaczało, w świetle jej ostatnich problemów wydało się zupełnie bez znaczenia. Beznadziejne. Puste. Płytkie. Szczeniackie. Głośna muzyka przynosiła ukojenie, ale ci wszyscy ludzie, ten rozbawiony, spocony i pijany tłum działał jej na nerwy.
– Natalii, pójdę już – krzyknęła w ucho przyjaciółki.
– Już?
– Tak.
– Sama? Poczekaj, proszę. – Dziewczyna spojrzała na czarny, plastikowy zegarek z białą tarczą, ozdobioną rysunkiem kaczej królewny. – Pójdziemy razem. Za czterdzieści pięć minut, okej? O trzeciej!
– Nie, przepraszam, muszę iść.
– Poczekaj!
– Nie, idę! Głowa mi pęka – wymyśliła na poczekaniu. – Nie wytrzymam ani minuty dłużej.
Lena cmoknęła Natalię w policzek i wyszła przed klub. Spojrzała na zegarek – kwadrans po drugiej. Sięgnęła do malutkiej torebki przewieszonej przez ramię. Zwykle nie chodziła na dyskoteki z torebkami. To jej chłopak, Szymon, w kieszeniach swoich spodni chował klucze od domu, chusteczki higieniczne i pieniądze. Ta torebka była kolejnym powodem, dla którego nie lubiła wychodzić z domu bez ukochanego.
W portfelu znalazła ostatnie dziesięć złotych. „Cholera, nieźle zaszalałam. Nie wystarczy mi na taksówkę – pomyślała. – Pójdę na nocny. Raz wrócę sobie autobusem, co mi tam!”. Zaczęła się rozglądać, kalkulując, na który przystanek autobusowy będzie jej bliżej, gdy zawołała ją Kaja.
– Lena, poczekaj! – Uśmiechnięta dwudziestojednolatka podbiegła na skraj klubowej plaży.
– Coś się stało?
– Nie, nic, chciałam tylko ci powiedzieć… – zaczęła speszona Kaja.
– No? – Lena schowała portfel i z uwagą popatrzyła na dziewczynę. Nie co dzień mogła oglądać niepewność na twarzy pewnej siebie siostry najlepszej przyjaciółki.
– Cieszę się, że sobie dałaś z nim spokój!
– Słucham? – Nie zrozumiała nic z tego, co usłyszała.
– No, że nie zawracasz sobie nim już głowy…
– Słucham??? – powtórzyła.
– No, mówię o Szymonie. – Kaja ujrzała zdziwienie w oczach Leny i ucieszyła się, że jej plan pozbycia się rywalki trafił na podatny grunt.
– O Szymonie? – Lena nie widziała związku logicznego między tymi wszystkimi słowami a imieniem jej chłopaka.
– Zdradzał cię na prawo i lewo, więc dobrze, że go zostawiłaś i przyszłaś zrelaksować się na imprezkę!
– Ja?
– Wiem, to musiało zaboleć, ale przecież jesteś twarda – kontynuowała Kaja. – Nawet mnie nie oszczędził. Zaciągnął mnie do łóżka…
– Szymon? Ciebie? – Lena poczuła ogromną falę agresji. – Kłamiesz!
– Chciałabym, złotko. Zaciągnął mnie do łóżka, a po wszystkim zakazał ci o tym mówić. Ale dobrze, że już wiesz.
– Wiem? – Po twarzy Leny zaczęły płynąć łzy.
– Uuuu, nie wiedziałaś? Byłam pewna… ech, muszę już iść. Trzymaj się, złotko. – Już miała odejść, ale odwróciła się jeszcze i dodała: – On do ciebie nie pasował. Zbyt sztywna byłaś, sam mi powiedział. Ale luuuz, prędzej lub… w twoim przypadku pewnie później znajdziesz sobie innego frajera, równie dobrego w te klocki!
Kaja odwróciła się i weszła do lokalu. Muzyka nadal rytmicznie pieściła mury „Utopii”. Lena przez chwilę stała nieruchomo, bojąc się, że jakikolwiek ruch spowoduje katastrofę budowlaną. Kilka sekund wcześniej świat runął z hukiem na jej głowę. Była w szoku. Rozejrzała się dookoła. Ludzie śmiali się, nie przerywając głośnych rozmów. Świat nadal istniał. Poszukała wzrokiem najciemniejszego i najbardziej odosobnionego miejsca. Przeszła na drugą stronę mostu Rocha, by zejść i usiąść na brzegu Warty.
W bezpiecznej odległości, zupełnie niezauważony od momentu opuszczenia przez Lenę znajomych, podążał za nią szczupły mężczyzna w czarnym T-shircie. Ten sam, który próbował poderwać ją na parkiecie. Gdy usłyszał jej szloch, zatrzymał się na chwilę, chowając się za filarem podtrzymującym most.
Lena biła się z myślami, nie wiedząc, czy ta bitwa kiedyś się skończy. Wiedziała jednak, że nie będzie żadnego zwycięzcy. Sami przegrani, opuszczeni, oszukani.
Złapała komórkę i wybrała numer Szymona.
– Lenka, kochanie, o tej porze? Coś się stało? – Usłyszała jego głos.
Męski. Ciepły. Do tej pory budzący w niej poczucie bezpieczeństwa.
– To koniec – po chwili milczenia wyrzuciła z siebie ostry komunikat i poczuła, że właściwie nie ma mu nic więcej do powiedzenia.
– Co? – spytał, jakby stracił zasięg i nie dosłyszał tych dwóch słów. Pierwszego i ostatniego.
– To koniec! – krzyknęła.
– Lenka?
– Szymon, to koniec. Koniec z nami, rozumiesz? – Ton jego głosu zupełnie ją rozmiękczył, nie mogła opanować płaczu.
Przez dłuższą chwilę nie odzywali się do siebie. Słyszeli tylko swoje oddechy. Pierwszy odezwał się Szymon.
– Co się stało? Na pewno jakoś to można wytłumaczyć – zadeklarował spokojnie, co upewniło ją, że Kaja mówiła prawdę.
– Tego nie można! To koniec. Którego słowa nie rozumiesz?
– Lena, a nasze plany?
– Zapomnij! – rozpłakała się na dobre.
– Nie możesz mi tego zrobić! – Szymon odzyskał świadomość i agresywnie zaprotestował.
– Zrobić? Ja myślałam, że ty mi tego nigdy nie zrobisz, a tu taka, kurwa, niespodzianka!
– Lenka, nie, nie mów, że to koniec, nie przez telefon, spotkajmy się, porozmawiajmy…
– Nie, nie, nie! – krzyczała, dobrze wiedząc, że w bezpośrednim spotkaniu nie ma szans. Wybaczy mu wszystko, jeśli tylko spojrzy w jego oczy.
– Mów, gdzie jesteś! Spotkamy się! Porozmawiamy!
– Zapomnij! Nie będę z tobą rozmawiać!
– Nie?
– Nie! – potwierdziła.
– Pożałujesz, ty głupia cipo!!! – wrzasnął do słuchawki tak głośno, że Lena podskoczyła przerażona, wypuszczając telefon z rąk.
Nie znała tego tonu, nie znała tego mężczyzny…ROZDZIAŁ II
Sobota 10:00
W lśniącym, czarnym, sportowym crossoverze bmw siedziała kobieta po czterdziestce ze starannie wykonanym makijażem. Jej kształtne paznokcie, ozdobione najmodniejszymi tego lata naklejkami w stylu Minx, w kolorze złota, bębniły nerwowo o kierownicę.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby samochód nie parkował akurat na tej ulicy. Zwyczajnie tu nie pasował. Wyglądał jakby został wycięty z luksusowego pisma i wklejony do szarego, kiepsko narysowanego komiksu. To motoryzacyjne cacko parkowało na poboczu brukowanej ulicy. Otaczały je stare, zaniedbane kamienice, odchody zwierząt pozostawione w miejscu ich wydalenia i widoczne w oddali, opuszczone budynki przemysłowe, przyozdobione wulgarnym graffiti.
Wąska ulica, nazwana na cześć Władysława Sikorskiego, premiera rządu RP na uchodźstwie i Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych, śmiała się historii w twarz. Podobnie jak inne wąskie ulice na Wildzie, dzielnicy usytuowanej nieopodal centrum, cieszącej się złą sławą.
Elegancka kobieta raz jeszcze wybrała numer telefonu w swoim smartfonie.
– No, odbierz w końcu! Cholera jasna! – zaklęła głośno, gdy ponownie dzisiejszego dnia usłyszała w słuchawce komunikat, że wybierany abonent znajduje się poza zasięgiem. – Świetnie! Zabalowała wczoraj, a dziś mnie olała! Po prostu świetnie!
Wściekła wyszła z samochodu i trzasnęła drzwiami, mamrocząc pod nosem:
– Co mnie podkusiło, żeby umawiać się z nią na zakupy akurat dzisiaj? Uduszę ją!
Jej energiczne kroki słychać było w całej uliczce. Wysokie obcasy głośno uderzały o płyty chodnikowe. Zatrzymała się przy wejściu do kamienicy, w której jej córka uparła się mieszkać podczas studiów. Jej wzrok jak zwykle skupił się na dużym, czerwonym napisie widniejącym nad bramą. HWDP. Westchnęła głęboko.
Nie mogła zrozumieć decyzji córki. „Jak dziewiętnastolatka może dobrowolnie zrezygnować z luksusowego domu w spokojnym miejscu na obrzeżach miasta – zastanawiała się wielokrotnie – by gnieździć się w małym pokoju, wśród obcych?”.
Gdy otworzyła drzwi wejściowe do kamienicy, zatrzymała się. Przywitał ją smród. Smród, który odrzucał, ale jednocześnie przywoływał słodko-gorzkie wspomnienia z dzieciństwa. Niezwykła kompozycja zapachowa, łącząca w sobie ukrywane obawy i subtelnie naiwną nadzieję na lepsze jutro. Woń przeszłości.
W nucie głowy Dorota czuła koci mocz, wilgoć i stęchliznę. Rozwijająca się nuta serca witała ją zapachem starych, gnijących ziemniaków i męskiego potu nasyconego alkoholem. Pokonując nienaturalnie wysokie, drewniane schody, starała się nie oddychać przez nos, by nie drażnić receptorów odpowiedzialnych za powonienie.
– Dzień dobry, yyy – zająknęła się, gdy drzwi z numerem osiem, do których zapukała, otworzyła młoda brunetka. – Natalia?
– Nie – dziewczyna szybko zaprzeczyła. – Jestem młodszą siostrą Natalii, mam na imię Kasia. Często nas mylą. Dzień dobry.
– Witaj, ja jestem mamą Leny. Mam pilną sprawę do córki. Mogę wejść?
– Oczywiście, proszę.
Dorota skierowała się prosto do pokoju córki z zamiarem zrobienia jej awantury. Gdyby Lena nie zapomniała o ich spotkaniu, to punkt dziesiąta wskoczyłaby do sportowego bmw, a Dorota nie musiałaby teraz czuć, jak smród kamienicy przenika jej włosy, ciało i myśli. Energicznie nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się, ale pokój córki był pusty.
Na biurku stało duże lustro, wokół którego leżały wystawione wszystkie kosmetyki Leny. Otwarta szafa zdradzała, że lokatorka wychodziła w pośpiechu, ale w szafie panował porządek, jakiego sama nauczyła Lenę. Ubrania były ułożone i posegregowane kolorami oraz rodzajami. Spodnie ze spodniami, bluzki wisiały na wieszakach, a T-shirty zapełniały półkę kolorami od najciemniejszego do najjaśniejszego.
– Nie wiesz, czy Lena już wyszła? – zadała pytanie brunetce i, nie czekając na odpowiedź, zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.
– Wyszła? Nie wiem. Ja jej dziś nie widziałam. – Dziewczyna, czując na sobie przenikliwy wzrok eleganckiej kobiety, ostrożnie dobierała słowa. Nie chciała przysporzyć Lenie problemów. – Yyy, wie pani, ja do Poznania przyjeżdżam na kursy przygotowawcze. Chcę się dostać na iberystykę w przyszłym roku. Nie za bardzo orientuję się w tym, co robią dziewczyny. W sensie Natalia i Lena – tłumaczyła, unikając wzroku kobiety. – Dotarłam tu wczoraj wieczorem i od razu poszłam spać. Wstałam dziś i spieszę się na zajęcia.
– A Natalia jest?
– Nie, też nie ma. Jakoś nikogo nie ma. Przykro mi, ale niestety nie pomogę pani…
– Ech, jak ją dorwę, to jej giry z tyłka powyrywam. Przekaż jej to, jak ją zobaczysz. Szlaja się po dyskotekach. Nie wraca po imprezie na noc do siebie i jeszcze smarkula wyłącza komórkę. Szczyt bezczelności! – Dorota nie pożegnała się z obecną w mieszkaniu dziewczyną, wyszła na klatkę schodową i trzasnęła drzwiami tak mocno, jakby to one były winne zachowania córki. – Pewnie została na noc u Szymona.
Przeszukała kontakty w telefonie i wybrała numer chłopaka córki. Jego telefon również był poza zasięgiem. Podobnie jak chwilę później wybrany numer przyjaciółki córki.
– No to wszyscy zabalowali, no, no, no! Mam nadzieję, że sobie orgii nie zrobili! – Wściekła wrzuciła telefon do torebki i zbiegła po schodach, chcąc jak najszybciej opuścić śmierdzący budynek.
Gdy wyszła na świeże powietrze, odetchnęła głęboko. Stanęła przy samochodzie i już miała do niego wejść, gdy zobaczyła Kaję, seksowną współlokatorkę Leny. Dziewczyna wracała z pobliskiego sklepu spożywczego. Pod pachą trzymała bagietkę, którą odłamywała i pakowała do buzi, zagryzając pomidorem.
– Dzień dobry, pani do Leny? – spytała z pełną buzią.
– Dzień dobry, Kaju. Tak, umówiłam się z Leną dziś na dziesiątą, ale oczywiście jej nie ma w mieszkaniu.
– Nie ma? Dziwne… Zapomniała o spotkaniu?
– Na to wygląda. Nie wiesz przypadkiem, gdzie mogę ją znaleźć?
– Nie wiem. – Atrakcyjna dziewczyna zamyśliła się. – Wydawało mi się, że powinna być u siebie, w pokoju. Wyszła z dyskoteki nad ranem i poszła do domu.
– Sama wyszła? – Dorota się zdziwiła.
– Nie wiem. Może sama, może nie. Wydaje mi się, że chyba się pokłóciły z Natalią i wyszła sama, ale mogę się mylić.
– Aha, a Szymon? Szymon był z wami?
– Szymon? – zawahała się.
– Tak, jej chłopak.
– A, Szymon! Nie.
– Nie? Przepraszam, że tak wypytuję, ale czy oni się czasem nie pokłócili? Lena z Szymonem?
– Nie wiem. To nie moja sprawa. Nie interesuję się sprawami Leny, ale jak już pani pyta, to wydaje mi się, że Szymon ostatnio był jakiś dziwny i agresywny w stosunku do Leny. Ale wczoraj go z nią nie było.
– Rozumiem, dziękuję za informację i lepiej umyj tego pomidora, nie jedz takiego brudnego prosto ze sklepu, nie wiadomo, kto go dotykał.
Dorota wsiadła do samochodu, uruchomiła silnik i włączyła głośną muzykę. Czuła, że musi się zrelaksować, a nic tak nie pomagało jej pozbywać się stresu, jak pływanie. Postanowiła więc wyłączyć komórkę na wypadek, gdyby skacowana córka jednak przypomniała sobie o obiecanych wspólnych zakupach, i pojechać na basen. Przepłynięcie kilkunastu długości basenu powinno pomóc jej ochłonąć.ROZDZIAŁ III
Sobota 16:40
– Już jestem!
Mocny męski głos rozdarł brutalnie przyjemną ciszę. Stukot kółek czarnej walizki niewielkich rozmiarów, przemieszczającej się po błyszczących płytkach przestronnego przedpokoju, rozległ się chwilę po trzaśnięciu drzwiami.
– Halo, Dorota, jestem już! – powtórzył mężczyzna.
– Widzę – burknęła tak chłodno, że mąż, zamiast najpierw pozbyć się swoich włoskich butów, wszedł prosto do salonu, stukając głośno podeszwami. Wiedział, że Dorota tego nie znosi.
– Jakie gorące powitanie, no, no, no – zażartował, ale gdy zobaczył minę żony, momentalnie pożałował, że się odezwał. – A ty co tak siedzisz?
– A co mam robić? Witać cię jak piesek, biegając i merdając ogonkiem?
Waldemar Pietrzak udał, że nie słyszy złośliwości, i uśmiechając się pod nosem, wrócił do hallu, by się rozebrać. Wizja żony, ubranej tym razem w obcisły strój pieska, stojącej przy drzwiach wejściowych i merdającej pluszowym ogonem, bawiła go i przypominała ich wspólne zabawy w sypialni, kiedy to Dorota przywdziewała seksowny strój króliczka.
– Merdać nie musisz, ale mogłabyś się na przykład ucieszyć, że już wróciłem. Żony witają mężów…
– Witam! – przerwała mu, nie mając ochoty słuchać przydługich wypowiedzi, i uśmiechnęła się sztucznie. – Zadowolony?
– Tak. – Cmoknął ją w policzek. – Zobacz, Dorotko, co ci przywiozłem. – Zniknął na chwilę w hallu i wrócił z czarną tubą. – Jak spojrzałem na tę grafikę, to wiedziałem, że ci się spodoba. Świetna kreska, prawda?
Spojrzała na wyjęty z tuby rysunek przedstawiający znany jej secesyjny kościół Sagrada Familia, wzruszyła ramionami i wróciła do obserwowania pustego już kieliszka po winie, który trzymała w ręku. Normalnie ucieszyłaby się z prezentu. Uwielbiała wszystkie przedmioty przypominające jej Barcelonę.
– A ty co taka wściekła siedzisz? – ponowił pytanie.
– Ja? Nie – zaprzeczyła z przyzwyczajenia.
– Jak nie? Przecież widzę. Co się stało?
– Nic.
Usiadł naprzeciwko niej. Przez chwilę studiował jej twarz. Wstał i wrócił z otwartą butelką wina, którą znalazł na blacie w kuchni. Uzupełnił kieliszek Doroty.
– Widzę, że odwiedziłaś naszą winną piwniczkę. – Spojrzał na etykietę butelki. – Dobry wybór, kochanie. A teraz mów! Co cię ugryzło?
– Nie chcesz tego słuchać.
– Pytam, czyli chcę.
Czterdziestopięcioletni siwiejący blondyn zrzucił z siebie garnitur, rozpiął koszulę i podwinął rękawy, tym samym pozbywając się maski skutecznego biznesmena, bezwzględnego człowieka sukcesu. Przyglądał się żonie z niebywałą czułością, jednocześnie gładząc ją po ręce.
– No dobrze – skapitulowała. – Najpierw wkurzyłam się na Lenę.
– A co znowu zmalowała?
– Umówiłyśmy się dzisiaj na dziesiątą. Miałyśmy razem jechać na zakupy do Galerii Malta. Pojechałam po nią…
– A ona nie mogła dojechać sama? – wtrącił.
– Waldek, to nie o to chodzi.
– Jak nie o to? Rozpieszczasz ją. Ma wszystko, czego chce. Ja w jej wieku…
– Waldek – Dorota przerwała mu uniesionym głosem. – Nie o to chodzi. Pytałeś, to wysłuchaj odpowiedzi! Nie było jej na stancji. Komórka milczała. Rano wkurzyłam się okrutnie. Ale teraz zaczynam się denerwować. Może jednak coś jej się stało?
– Stało? Coś ty, co miałoby się stać? Pewnie zabalowała, spędziła noc u chłopaka, telefon się jej rozładował albo wyłączyła go specjalnie, żebyś nie zawracała jej głowy podczas miłosnych amorów.
– Nie wiem, Waldek, nie wiem. Coś mi nie daje spokoju. Mam dziwne przeczucie. Dzwoniłam do jej przyjaciółki i do chłopaka. Ich telefony też milczą. Od rana. Leny telefon również. Rano wysłałam jej SMS. Gdyby włączyła aparat choć na chwilę, dostałabym raport dostarczenia wiadomości. Nie uważasz, że to dziwne?
– Dorcia, uspokój się, pewnie odespali przetańczoną noc, wrócili do domu i leczą kaca kolejnymi piwami. Jest weekend.
Mężczyzna wrócił do przedpokoju, zabrał walizkę i poszedł do garderoby, gdzie zaczął się rozpakowywać. Skupił się na równym układaniu ubrań na półkach. Dorota poszła za nim, nie przerywając mówienia.
– Też tak sobie pomyślałam, ale podjechałam do ich mieszkania jeszcze po południu. Nadal cisza. Podobno Lena sama wyszła z dyskoteki. Może coś jej się stało? Jak myślisz?
– Nie wiem, kochanie. Nie… niemożliwe, przecież ona jest rozsądna. Nic nie mogło się stać. A ty jak czujesz? Przecież to ty jesteś matką! – odpowiadając jej, przerywał układanie ubrań, by po chwili wrócić do tej czynności.
– No właśnie mam w sobie jakiś niepokój, ale nie wiem, czy to prawdziwe odczucie, czy wkręciłam się w nie sama. Waldek, może pojadę na policję? Zgłoszę zaginięcie?
– Myślisz? – Mąż przemieścił się do łazienki, w której chciał rozpakować swoją kosmetyczkę. – Może odezwie się jutro, pojutrze?
– Może. Ale jeśli coś jej się stanie, nigdy sobie tego nie daruję. Poszłabym na policję już wcześniej, ale się boję.
– Czego?
– Po prostu się boję. Boję się, że policjant pomyśli sobie, że jestem złą matką – gestykulowała żywo – że ludzie zaczną gadać, bo co to za rodzina, w której ginie dziecko. Boję się też, że Lenka zadzwoni za trzy dni, jak gdyby nigdy nic, i wyjdę na idiotkę. Na pośmiewisko… całego Poznania.
– To nie idź, poczekaj.
– Ale z drugiej strony boję się – kontynuowała, nie słuchając głosu męża. – Boję się, że jej się coś stało i musimy jej pomóc, teraz, zaraz. – Wypowiadanie swoich obaw na głos pomagało jej znaleźć w sobie siłę, by podjąć decyzję. – Teraz możemy jej pomóc, za trzy dni… może być już za późno…ROZDZIAŁ IV
Sobota 17:50
W drzwiach niewielkiego pokoju, którego przestrzeń ograniczały jeszcze dwa stare, ogromne biurka i odrapana szafa pancerna stanął umundurowany mężczyzna.
– A ty co? Sam siedzisz? – zagadnął tkwiącego przy komputerze kolegę.
– Sam. Wysłałem Młodego do archiwum.
– Do archiwum? W sobotę? A po co? – zdziwił się.
– Po jajco. Mam w końcu chwilę spokoju.
Podkomisarz Przemysław Burza Burzyński uwielbiał ciszę i spokój. Jego dotychczasowy wieloletni partner, Ryszard, z którym dzielił miejsce pracy, przez większość czasu milczał. Jeżeli już wydawał z siebie jakieś dźwięki, były to bardzo lakoniczne odpowiedzi na zadawane mu pytania. To nie przeszkadzało im stworzyć wybitnie zgranego, rozumiejącego się bez słów i rozwiązującego większość trudnych spraw duetu. Do czasu. Niestety, wszystko co dobre, kiedyś się kończy.
Pewnego dnia partner Przemysława pojawił się w pracy z grobową miną, spakował swoje rzeczy i powiedział: „Odchodzę. Czas na ostateczną rozgrywkę. Rak mnie zżera. Któryś z nas polegnie. Zobaczymy który”. Poklepał Burzyńskiego po plecach i opuścił miejsce, które nadawało sens jego życiu.
– No tak, przy tym młodym gówniarzu to nawet spokojnie gazety nie poczytasz. – Mundurowy przysunął się do kolegi, by jego słowa przypadkiem nie trafiły w niepowołane uszy. – Współczuję.
– Oj, nie wiesz, jak ja sam sobie współczuję. Że też na mnie trafiło – podkomisarz westchnął głośno.
– Jak usłyszałem, że przychodzi do naszego komisariatu, to zamarłem.
Wolne miejsce po Ryszardzie Milczku bardzo szybko wypełnił energiczny, wygadany, rozbiegany i zarozumiały młodzieniec, na każdym kroku podkreślający swoje bliskie rodzinne powiązania z pewną bardzo wpływową postacią z Komendy Głównej Policji.
Michał Majewski wyróżniał się na tle innych policjantów. Nie tylko zasobnością portfela, strojami, ale również stosunkiem do życia. Jego postać wydawała się żywcem wyjęta z amerykańskiego filmu policyjnego.
– To zupełnie przeciwnie niż ja. Od momentu, w którym stanął w moich drzwiach, muszę udawać wybitnie ożywionego – roześmiał się gorzko Przemysław. – Zamiast konkretnie dać popalić temu dzieciakowi, muszę uważać, żeby przypadkiem nie poskarżył się na mnie swojemu chrzestnemu.
– Ha, właśnie, Ojcu Chrzestnemu. No wiesz. Francja elegancja, sygnet i kabura pod marynarką od Armaniego. Kulka w łeb za obrażanie uczuć wrażliwego chrześniaka!
Abstrakcyjna wizja wywołała u mężczyzn tak dziki śmiech, że trudno było im się opanować, gdy w drzwiach stanęła elegancka, krótkowłosa blondynka z zaczerwienionymi oczami oraz wysportowany mężczyzna w garniturze.
– Przepraszam, że przeszkadzamy – głośno i stanowczo odezwał się mężczyzna, stojący za kobietą. – Skierowano nas do pana. Chcemy zgłosić zaginięcie córki. Nazywam się Pietrzak. Waldemar Pietrzak, a to jest moja żona.
– Proszę bardzo. – Podkomisarz przygryzł usta i wskazał parze krzesła. – Proszę usiąść.
– Dobra, Przemek, to ja już będę leciał do domu. Do poniedziałku. – Policjant wyszedł z pokoju i jeszcze na korytarzu słychać było jego śmiech.
– Słucham państwa. Co się stało? – Przemysław zwrócił się w stronę zmartwionej pary.
Mężczyzna rozglądał się dyskretnie, a kobieta siedziała wpatrzona w nieokreślony punkt na podłodze.
– Chodzi o naszą córkę. Nie daje znaku życia. Nie ma jej tam, gdzie powinna być, bo ona studiuje anglistykę i mieszka w mieszkaniu studenckim. Jej telefon milczy. Coś musiało się jej stać – wyjaśniła kobieta.
– Rozumiem, że córka zniknęła ponad dobę temu? – Burzyński spytał bezwiednie i zaczął przyglądać się swoim gościom.
Sprawiali wrażenie bardzo dobrze sytuowanych. Wypielęgnowana kobieta musiała być mniej więcej w jego wieku. Towarzyszący jej mężczyzna siwiał już, ale wyżelowane włosy przysparzały mu uroku.
– Dobę? Dlaczego dobę? Chce nam pan powiedzieć, że nie mamy prawa zgłosić zaginięcia przed upływem dwudziestu czterech godzin? – głos kobiety znacznie przybrał na sile, a niepewność zastąpiła agresja.
– Nie. – Atak kobiety nie zrobił na policjancie wrażenia. – Tylko pytam.
Przez dłuższą chwilę, w ciszy, przerzucał na swoim biurku papiery, aż znalazł formularz konieczny do złożenia zawiadomienia o zaginięciu człowieka. Ułożył go przed sobą i zaczął szukać długopisu.
– Dobrze. Imię i nazwisko.
– Dorota Pietrzak. Lena Pietrzak – równocześnie odpowiedzieli rodzice zaginionej.
– Aaa, pyta pan o dane córki? – zreflektowała się kobieta, ukradkiem ocierając płynące po policzku łzy.
– Pytam o zaginioną. Mówiła pani, że zginęła córka. Pani chyba szukać nie muszę?
– Lena. Lena Pietrzak.
– Lat?
– Dziewiętnaście.
– Rozumiem. Jak wygląda?
– Jest bardzo atrakcyjną dziewczyną – szybko odpowiedziała matka.
– Brunetka, szczupła, długie włosy – uszczegółowił ojciec.
– Proste, używała prostownicy do włosów codziennie. – Kobieta zaczęła nerwowo przeszukiwać swoją torebkę. – Przyniosłam jej zdjęcie.
– Niech pani da. – Podkomisarz wypełniał kolejne rubryki krzywym pismem. – Wzrost?
– Metr sześćdziesiąt cztery.
– Pięć! Sześćdziesiąt pięć – poprawiła go matka.
– Kiedy widzieliście ją państwo po raz ostatni?
Kobieta zaniepokojona spojrzała na męża, szukając pomocy. Mężczyzna jednak uważnie przyglądał się otaczającym go ścianom. Jego wzrok śledził falującą nieznacznie granicę między farbą olejną w kolorze kawy z mlekiem a żółtą bielą.
– Yyy, właściwie to chyba jakieś trzy, cztery dni temu – po chwili ciszy odpowiedziała Dorota Pietrzak.
Jej odpowiedzi nie wywoływały u policjanta żadnych emocji. Jego szara twarz pozostawała niewzruszona. Łysiejąca głowa przybliżała się do wypełnianego formularza, tak jakby próbowała pomóc osłabionym oczom. Na papierze pojawiały się kolejne słowa, przekrzywiające się mocno w prawą stronę. Brzuszek przy każdej dużej literze „P” był tak mocno zaakcentowany, jakby miał odwrócić uwagę od brzucha policjanta. Zdecydowanie zbyt dużego jak na jego wiek. Wypełniającego obszerny zielony T-shirt, bardzo nieudolnie ukrywający krągłości Burzyńskiego.
– Córka często uciekała z domu?
– Uciekała? – Dorota Pietrzak zdziwiła się.
– Znikała?
– Co pan insynuuje? – oburzyła się.
– Nic, to standardowe pytanie.
– Żona chciała powiedzieć, że córka już z nami nie mieszka. – Waldemar postanowił uspokoić emocje. – Od września, kiedy to zaczęła studia, przeprowadziła się do Poznania. My mieszkamy pod Poznaniem. W Szczepankowie. Wie pan, ona jest dorosła, nie widujemy się codziennie. Ale dzwoni do żony regularnie.
– To kiedy ją pani widziała? Trzy czy cztery dni temu? – spytał podkomisarz Burzyński, zawieszając rękę nad rubryką, nie podnosząc nawet wzroku.
– W poniedziałek. Ale – dodała dumnie kobieta – rozmawiałam z nią przez telefon. Wczoraj. Mówiła, że wybiera się ze znajomymi na dyskotekę.
– Jaką?
– Do tego modnego lokalu, przy Warcie.
– Nazwa?
– Yyyy, jak to było? Coś z topielcem chyba, tak mi się skojarzyło, gdy Lena podała mi tę nazwę.
– „Utopia”. – Z ratunkiem przyszedł mąż.
– I co? – Przemysław kontynuował notowanie.
– Co co? – brak możliwości spojrzenia prosto w oczy policjanta budził w kobiecie irytację.
– No, czy dotarła?
– Do „Utopii”?
– Czyż nie do niej szła?
– Tak. Tak słyszałam. Dotarła i opuściła. „Utopię” – Dorota dodała po chwili, by uniknąć kolejnego pytania komisarza o to, co opuściła.
– Dobrze.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki