Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Gdzie ten raj? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdzie ten raj? - ebook

Schyłek PRL-u. Szary świat, szara codzienność i… barwne pragnienia.

Rodzina Malinowskich z miasteczka na południu Polski wiedzie życie, które daje im więcej powodów do smutku niż radości. Każdy dzień Drogomiry, Zbigniewa oraz ich córki Soni przypomina ten poprzedni. Narastająca frustracja i niezadowolenie, a także nałóg od lat wyniszczający rodzinę w końcu prowadzą do jej rozpadu.

Rozstanie Drogomiry i Zbigniewa odciska piętno nie tylko na nich, ale także na ich córce. W tym czasie jednak Polska powoli zaczyna zrzucać okowy komuny, co rozbudza nadzieje na poprawę standardu życia każdego z nich.

Drogomira i Zbigniew wkrótce wkroczą do świata pełnego pokus oraz nowych relacji, które postawią ich dotychczasową codzienność na głowie. Odnalezienie się w nim może okazać się dla nich jednak prawdziwym wyzwaniem…

Oboje zapaliliśmy papierosa do porannej kawy. Poinformowałam, że w piątek jadę z Sonią do mamy i mam nadzieję, że nie będzie znów pił cały weekend. Jak zwykle się tłumaczył, że mam przestać się czepiać. Burknął pod nosem, że nieważne, czy pije, czy nie, zawsze robię z niego najgorszego. Ot, nasza codzienność.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-452-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KAMIENICA

Zima, rok 1988. Cichy, spokojny wieczór, drogi zaśnieżone śniegiem, a za starym oknem piękny widok: płatki śniegu opadają powoli na ulicę. Cudowny zimowy krajobraz w świetle ulicznych latarni.

Kamienicę wybudowano jeszcze przed drugą wojną światową, dziś wyraźnie wymaga remontu. Do wnętrza prowadzą masywne, dwuskrzydłowe drzwi z drewna. Szerokie schody ozdobione starymi rzeźbami skrzypią przy każdym kroku mieszkańców zmierzających do swoich azylów. Do każdego mieszkania przynależy niewielki balkon. W ciepłe poranki sąsiedzi siedzą tam i delektują się poranną kawą i papierosami.

Wysokie sufity i długie zasłony na oknach dodają stumetrowemu mieszkaniu uroku. W pokoju gościnnym stoją meble na połysk, komoda z wygrawerowanymi ozdobami, a w rogu spory telewizor marki Rubin. Sypialnia jest duża, z szerokim łożem, a na nim wykrochmalone białe poduszki i kołdra z pierza z gęsi. Na jednej ścianie jest potężna biblioteczka, a niedaleko stoi stylowe biurko z maszyną do pisania i telefonem polskiej firmy Aster. Jeszcze dalej jest kuchnia, kolejny pokój i łazienka, wszystko duże i przestronne.

Przed budynkiem znajdują się wysokie latarnie i ławeczki, na których w ciepłe dni siadali pobliscy sąsiedzi i obserwowali okolicę niczym milicja. Niedaleko stoją duże trzepaki, na których niegdyś dzieci wygłupiały się i robiły różne figle. Obok budynku jest park Jordanowski i mały plac zabaw. Dla jednych spokojna dzielnica, dla innych getto. Ot, mój rodzinny dom.

Sonia

– O, jest już jest pierwsza gwiazdka! – zawołałam do babci. – Zobacz szybko. Można otwierać prezenty! No chodźcie już wszyscy!

Jako jedynaczka, która mieszkała w małym mieście o wdzięcznej nazwie Racinek, nie mogłam narzekać na samotność. Miałam wspaniałych przyjaciół. Uwielbiałam spędzać z nimi czas. Gdy byłam młodsza, graliśmy w klasy albo skakaliśmy przez gumę, jeśli któraś z koleżanek miała chęć ją przytrzymać. Kiedy tylko mogłam, siedziałam na placu zabaw od rana do wieczora.

Ojciec Zbigniew i matka Drogomira, moi rodzice, wiecznie się kłócili, tłumacząc, że ze sobą dyskutują. Wspaniali rodzice, ale w tamtym czasie zupełnie ich nie rozumiałam.

Na szczęście miałam w rodzinie kogoś, komu mogłam powierzyć swoje radości i troski. Moja najcudowniejsza babcia Ania mieszkała niecałe trzydzieści kilometrów od naszego miasta, w maleńkiej wiosce. Przyjeżdżała do nas rzadko – raz do roku na święta Bożego Narodzenia, czasem na jakieś urodziny. Nie lubiła podróżować, wolała raczej zostać w swoim skromnym domu.

Rodowita Niemka, miała paręnaście lat, gdy wybuchła druga wojna światowa. Babcia rzadko o tym opowiadała. Powtarzała, że trzeba cieszyć się każdego dnia. W czasie wojny uciekła razem z jedenaściorgiem rodzeństwa i rodzicami do Czech. Tam chowali się w opuszczonych stodołach. Przeżyli tylko dzięki dobroci mieszkańców, którzy dzielili się z nimi chlebem.

Moja mama doskonale rozumiała swoją matkę. Jej ojciec umarł, gdy miała zaledwie parę lat, i babcia wychowywała mamę i jej braci samych. Dała im wszystko, co mogła. Starała się wychowywać ich na dobrych i zaradnych ludzi, uczyła ich cierpliwości i wytrwałości.

– Otwieramy te prezenty czy nie?

Nie mogłam się doczekać. W radiu leciała świąteczna muzyka, mama nuciła coś pod nosem. Niecierpliwie rozdałam wszystkim pudełka ozdobione wielkimi złotymi kokardami. Prezenty były tradycyjne: skarpetki, kapcie, szalik z czapką i zimowe rękawiczki.

– Ale śliczny notes! – zawołałam. – Z Rajchu?

Mama z babcią zaczęły się śmiać.

– Soniu, nie mówi się „z Rajchu”, tylko „z Niemiec”.

– Oj tam, mamo… Zawsze tak mówicie. Bardzo mi się podoba, i z moim imieniem na okładce. Dziękuję, babciu. – Podbiegłam, by ją uściskać.

Babcia spojrzała na mnie z uśmiechem.

– Cieszę się, że ci się podoba. Notes jest z Niemiec, ale imię i datę twoich urodzin wyhaftowałam sama.

– Jest cudowny. Będę zapisywać w nim wszystkie ważne wydarzenia w moim życiu – zapewniłam. – Teraz chodźcie. Idziemy śpiewać kolędy!

W nocy musieliśmy pójść na pasterkę. Ksiądz coś mówił, ale nie chciało mi się słuchać. Rozglądałam się wokoło i kiedy organista zaczynał grać, głośno śpiewałam kolędy. Babcia była ze mnie dumna.

– Babciu, jak można udawać, że się śpiewa, kiedy tak naprawdę się nie śpiewa?

– Cóż, dziwny jest ten świat. Nie każdy umie śpiewać i zna tekst, ale chciałby dorównać innym parafianom.

Babcia była bardzo mądra i śpiewała idealnie, głos miała jak piosenkarka Anna Jantar, której czasem mama słuchała w telewizji.

Wróciliśmy do domu i od razu zasnęłam. Rankiem babcia weszła do mojego pokoju i pocałowała mnie na do widzenia. Po jej wyjściu włożyłam trzeszczącą, świeżo wykrochmaloną kołdrę między nogi i próbowałam spać dalej. Usłyszałam jeszcze, jak babcia żegna się nieco sztywno ze swoim zięciem, i odpłynęłam do krainy snów.

Babcia i tata nie darzyli się sympatią. Kobieta uważała, że jej córka zasługuje na kogoś lepszego. Bez słowa obserwowała małżonków, wiedząc, że prędzej czy później wyjdą z tego związku problemy. Jednak cóż mogła im powiedzieć? Przecież byli już dorośli. Moja mama miała dwadzieścia lat, gdy mnie urodziła, a ojciec był przed trzydziestką. Młodzi mieli już własne życie.

Przebudziłam się, gdy usłyszałam donośne wołanie.

– Mira!

Babcia ponaglała mamę, bo pewnie bała się, że spóźni się na autobus. Następny miała dopiero za pięć godzin. Po chwili usłyszałam cichy trzask zamykanych drzwi. Do przystanku autobusowego miały jakieś dwa kilometry.

Do wsi, w której mieszkała babcia, jeździł zielony autobus. Nazywałam go ogórkiem, gdyż kształtem naprawdę przypominał ogórka. Babcia usiadła pewnie jak zwykle koło szyby i pokiwała mamie na pożegnanie. Wpatrzona w szybę autobusu, jechała spokojnie do domu, ciesząc się, że nareszcie się te święta skończyły. Pewnie rozmyślała całą drogę, czy sąsiadka dobrze zaopiekowała się jej zwierzakami. Aż wreszcie przysnęła i pan kierowca musiał ją obudzić, mówiąc, że to już jej przystanek.

W końcu wstałam, wyciągnęłam swój ulubiony kubek, który dostałam kiedyś z Niemiec. Tata spał. Nalałam sobie mleka, dodałam do niego kilka łyżeczek sproszkowanej niemieckiej czekolady i zamieszałam. Napój były pyszny. Usiadłam do stołu, przysunęłam sobie krzesło i zauważyłam na stoliku kopertę z napisem „Dla Soni”. Byłam ciekawa, co jest w środku, ale nie otwierałam. Czekałam, aż wróci mama.

Drogomira

Święta minęły, a w radiu niekończąca się świąteczna muzyka – _Mistletoe and Wine_. Listopadowa nowość tego roku, którą znałam już na pamięć. Odkąd w Polsce można było bez ograniczeń puszczać zagraniczną muzykę, w radiu nadawali co chwilę te same utwory.

Wstałam z rana, zapaliłam papierosa, wypiłam kawę i zjadłyśmy z mamą śniadanie. Widziałam w jej oczach, że już nie może tu wytrzymać i chciałaby jak najszybciej wrócić na wieś. Jak zwykle.

Najpierw musiałam się doprowadzić do porządku, uczesać włosy i zrobić makijaż. W tym wieku nie wypadało inaczej. Pomalowałam usta czerwoną szminką i nałożyłam na powieki trochę cieni, które dostałam od bratowej z Zachodu. Włożyłam ciepły beżowy płaszcz, owinęłam się szalem, włożyłam buty i byłam gotowa do wyjścia.

Do przystanku mieliśmy spory kawałek. Trochę zmarzłam, ale z mamą zawsze szło się przyjemnie, więc mróz aż tak mi nie przeszkadzał. Kiedy wróciłam do domu, przygotowałam śniadanie dla reszty rodziny.

– Mamo, babci już nie ma? – zapytała Sonia, choć pewnie wiedziała, że z rana babci już nie będzie.

Uśmiechnęłam się.

– Nie. Pojechała już, ale zostawiła dla ciebie kopertę. Poza tym w weekend znowu się widzimy, przecież jedziemy na wieś – odparłam z uśmiechem. – Otwórz kopertę.

– Mamo, co to jest? Wyglądają trochę jak nasze polskie banknoty.

– To niemieckie marki. Można nimi płacić tylko w Peweksie. Jeśli chcesz, możemy się jutro przejść i coś kupić.

Sonia się ożywiła. Po jakimś czasie do drzwi zapukała jej przyjaciółka. Była niedziela, więc dziewczyny wyszły na dwór. Po kilkunastu minutach wróciły, mówiąc, że nie mają ochoty siedzieć na dworze, bo ręce im zamarzają.

– Dobrze. Idźcie do twojego pokoju, tylko bądźcie cicho, bo tata jeszcze śpi. Ja tymczasem posprzątam w kuchni.

Zbyszek był lubiany, sąsiedzi zawsze z uśmiechem mu się kłaniali, a kobiety na niego zerkały. Był przystojnym, wysokim facetem o błękitnych oczach. Gęste, lekko siwe włosy dodawały mu klasy. Zawsze elegancko ubrany, w garniturze. Lubił, gdy kobiety na niego spoglądały. Chociaż wiedziałam, że jest mi wierny, przypuszczałam, że zdarzało mu się w pracy flirtować z sekretarką, ale to wszystko.

– Dzień dobry, moja żonko!

Wstał pan i władca – pomyślałam i zmarszczyłam brwi. Zbigniew podszedł i musnął mnie delikatnie w czoło.

– Jak się spało, kochanie?

– Dobrze.

– Tobie się chyba pomylił dzień z nocą – zaśmiałam się ironicznie.

– Oj, przecież mam wolne – burknął. – Chcesz kawę?

– Tak, proszę – szepnęłam.

Zapaliliśmy papierosa do porannej kawy. Poinformo-wałam, że w piątek jadę z Sonią do matki i mam nadzieję, że nie będzie znów pił cały weekend. Jak zwykle się tłumaczył. Burknął pod nosem, że mam przestać się czepiać. Ot, nasza codzienność.

– Piję czy nie piję, zawsze robisz ze mnie najgorszego! W pracy też bez przerwy ktoś czegoś ode mnie chce.

Zaczęłam po raz setny mówić, że przecież jest dyrektorem i może ustawić tych ludzi.

– Jesteś naiwny! – krzyknęłam. – To oni powinni wykonywać twoje polecenia, nie ty.

W końcu odpuściłam. Nie chciałam, żeby Sonia znów słyszała naszą kłótnię, tym bardziej że przyszła do niej przyjaciółka. Zbigniew popatrzył na mnie i, jakby czytając w moich myślach, powiedział spokojniejszym tonem:

– Kochanie, to państwowa praca. Nade mną są inni. Nie mogę wszystkim rozkazywać, sam też mam obowiązki. Jak ich nie wykonam, zdegradują mnie i skończę jako zwykły kierowca autobusu i będę jeździł jak wariat cały dzień tam i z powrotem. – Zbigniew westchnął. – Robię to dla nas, żebyśmy mieli lepsze życie. Jako dyrektor firmy państwowej mam stałą pracę do emerytury.

– Człowieku, jeszcze trzeba do niej dożyć!

– Znowu zaczynasz mnie pouczać – warknął.

Zapadła między nami cisza.

– Jej, słyszysz, co to za krzyki? – zapytałam i wystraszona podeszłam do drzwi.

– Pewnie sąsiadka znowu kłóci się z mężem. Patologia tu mieszka.

– Przecież możemy zamieszkać na wsi u mojej mamy.

– Chyba zwariowałaś. Twoja matka mnie nienawidzi.

– Dziwisz się? Skoro zawsze jesteś pod wpływem alkoholu – burknęłam. – Poza tym wypominasz jej, że jest Niemką i że niemiecki naród powinien w ogóle nie istnieć!

– To prawda! – Zbigniew spojrzał na mnie z pogardą. – Wszyscy wiemy, co zrobili. Wymordowali niewinnych ludzi, moich dziadków. Jeżeli zapomniałaś, to mogę ci przypomnieć, kim był ten bestialski dyktator.

– A przepraszam. Co moja matka za to może?! – odpowiedziałam oburzona. – Sama była dzieckiem. Miała parę lat, jak wybuchła wojna!

Nie chciało mi się tego słuchać, więc zrobiłam kanapki, zaparzyłam herbatę z cytryną i miodem i zaniosłam dziewczynom do pokoju, udając, że nic się nie stało.

– Dlaczego ciągle kłócisz się z tatą? – burknęła córka.

– Tylko głośno rozmawiamy.

– Ciągle robicie mi wstyd przy Mai!

Zrobiło mi się przykro. Wróciłam do salonu, wzięłam do ręki krzyżówki, zapaliłam papierosa i usiadłam. Musiałam się odstresować.

Jednak hałas u sąsiadów nie pozwalał mi się odprężyć. Z mieszkania od samego rana dobiegały krzyki tak głośne, że ktoś zadzwonił w końcu na milicję.

Kiedyś stąd wyjadę. Mam dość tej patologii.

Anna

Wróciłam do domu szczęśliwa, że jestem w swojej skromnej chałupie. Droga z przystanku minęła mi szybko, chociaż musiałam przejść dobre pięć kilometrów. Otworzyłam drzwi, zrzuciłam z siebie płaszcz, ściągnęłam czapkę i rękawiczki, zaczęłam rozpalać ogień w kuchennym piecu. Uwielbiałam ten zapach i te strzelające iskry, które rozjaśniały pokój. Zadowolona usiadłam, zaparzyłam sobie kawę i rozmyślałam o córce.

Jak jej się może podobać w mieście, i to w takiej dzielnicy? Wprawdzie ma piękne mieszkanie, ale co z tego, jak sąsiedzi non stop hałasują. Przecież Mira tak chętnie spędza czas na wsi. Tutaj cisza i ogródek, można ognisko rozpalić, upiec swojskie kiełbaski, wokół zapach lasu, leśne ścieżki, ćwierk ptaków. Z dala od miastowego tłoku i smrodu spalin.

Zamyślona zasnęłam przy kominku, opatulona kocem. Kiedy się przebudziłam, było już późno. Ogień pomału wygasał, więc szybko zagrzałam w dużym garnku wodę i wlałam wrzątek do wanny. Jedynym minusem tego domu był brak ciepłej wody w łazience. Wykąpałam się, rozpakowałam torbę i położyłam się w sypialni.

Wczesnym rankiem kogut śpiewał jak zwykle, budząc całą wioskę. Przyjemny, słoneczny zimowy poranek. Wstałam, przeciągnęłam się i uśmiechnęłam się na widok pana Janka, który przyniósł mi poranną gazetę. Nastawiłam wodę na kawę i wzięłam głęboki oddech.

– Uff… Spokój, cisza – westchnęłam rozmarzona.

Na wsi wszyscy są jak rodzina. Każdy każdego zna, jeden drugiemu pomaga. Życie na wsi jest całkiem inne od tego w mieście. Tutaj ludzie zajmują się uprawą roślin i chowem zwierząt. Sama natura. Ale cóż, trójka moich dzieci postanowiła być miastowa. Dwóch synów za granicą, na dodatek musieli tak daleko wyjechać.

Po przyjeździe z miasta dostałam natchnienia i energii, żeby pozmieniać trochę w domu. Jak za tydzień dziewczyny przyjadą, odrobinkę je zaskoczę. Stary kredens pomalowałam w niebieskie kwiaty, uszyłam niebieskie poduszki na krzesła, przestawiłam meble, a na starej białej lampie namalowałam niebiesko-fioletowe kwiaty przypominające lawendę. Doniczki pomalowałam na niebiesko i fioletowo. Wszystko starałam się ładnie dopasować.

Czas tak szybko leciał, że nawet się nie zorientowałam, że na dworze jest coraz cieplej. Śnieg powolutku topniał, wszędzie ciapa. Gdy musiałam iść na dwór do toalety, dreszcze mnie przechodziły. Drewniana podwórkowa toaleta była chłodna i nieprzyjemna. Zastanawiałam się, czy nie porozmawiać z synami, abyśmy wspólnymi siłami zrobili toaletę w domu. Wiedziałam, że to kosztowne przedsięwzięcie, ale po mojej śmierci dom dostaną synowie. To oni inwestowali w tę sypiącą się chałupę. Chłopaki lepiej sobie poradzą z ciągłym remontem niż Mira.

Drogomira

Milicja odjechała, lecz krzyki sąsiadów nie ustąpiły. Wyszłam z mieszkania, aby w jakiś sposób zareagować. Przeszło mi przez myśl, czy dobrze robię, ale się nie cofnęłam. Stanowczo zapukałam w obdarte drzwi, po chwili ponowiłam pukanie. Nikt nie otwierał.

– Co za kretyni – zamruczałam pod nosem.

Nagle drzwi się otworzyły. Poczułam otępiający smród alkoholu, papierosów i niewietrzonego mieszkania. W progu stanął duży, łysy facet koło pięćdziesiątki. Trzydniowy zarost, tatuaże, sprana koszulka na ramiączkach, zwisające z tyłka jeansy i klapki. Jak może się ta jego kobieta z nim całować? Co za obleśny koleś. Wyglądał na totalnego dupka.

– Dzień dobry – przywitałam się grzecznie, mimo że byłam tak wściekła, że miałam ochotę od razu na tego łysego pajaca nakrzyczeć. – Czy u was wszystko w porządku?

– Ależ oczywiście.

– Bo wie pan, strasznie głośno u pana – zasyczałam.

– A, to. Telewizję oglądamy – wybełkotał.

– To proszę przyciszyć! Do widzenia.

Obróciłam, się na pięcie i wróciłam do swojego mieszkania piętro wyżej.

– Biedne te dzieci… – westchnęłam. – W tej rodzinie tylko krzyki i wyzwiska.

– Co mówiłaś, mamo? – zapytała Sonia.

– A nic, kochanie.

– Wiesz, mamo, Majka mówi, że jej ojciec lubi dużo rzeczy do domu przynosić, mają dużo pieniędzy i dużo słodyczy.

– Tak, Maju? – zapytałam wprost dziewczynę.

Spojrzała na mnie przerażona.

– Masz przecież ciocię za granicą, skoro macie tyle wszystkiego – zmieniłam temat.

– Tak, mojej mamy siostra mieszka na Zachodzie i pracuje w fabryce czekolady.

– No to masz w domu dużo czekolady!

Poklepałam dziewczynę po ramieniu i zaproponowałam coś do zjedzenia.

Już dawno słyszałam plotki, że sąsiad miał zwyczaj okradać pobliskie sklepy. Czy to prawda, można było się tylko domyślać, tym bardziej że ani on, ani jego żona nie pracowali. Utrzymywali się z opieki społecznej. Gdy dzieciaki były małe, widywałam je, jak chodziły po obiadki do klasztoru.

Doskonale wiedzieliśmy, co się dzieje w tej rodzinie. Od czasu do czasu częstowaliśmy ich obiadem albo budyniem z sokiem malinowym przywiezionym ze wsi od mojej mamy. Nieraz dzieciaki siedziały w nocy na korytarzu, bo nikt im drzwi do mieszkania nie otwierał. Wtedy brałam całą czwórkę i rozkładałam stary materac w gościnnym pokoju. Kiedyś zgłosiłam to do szkoły, przez chwilę była poprawa, ale po paru tygodniach dzieci znów biegały samopas do nocy.

– Mamo, wychodzimy.

– Dopiero wróciłyście. Jest zimno!

– Na godzinkę.

– No dobrze. To idźcie, jeśli wam tyłki nie zmarzną.

Włożyły zimowe kurtki, czapki i ciepłe rękawiczki i wyszły w pośpiechu.

Sonia

Gdy byłam dzieckiem, zjeżdżałam na sankach z małej górki obok naszego budynku, wyobrażałam sobie wysokie góry. Widziałam takie czasem w telewizji albo w rodzinnych stronach dziadków.

Majka wyciągnęła z piwnicy stare narty i pomogła mi je założyć. Sama nie wiedziała, skąd je ma – czy od ciotki, czy ojciec skądś przyniósł. Zmieniałyśmy się co chwilę – raz jeździłam ja, raz Majka. Tak się nauczyłam podstaw jazdy na nartach. Wiedziałam już, jak hamować, i nie bałam się, że stoczę się z górki cala posiniaczona.

Śniegu było coraz mniej, ale nam to nie przeszkadzało. Tego dnia na podwórko przyszło jeszcze więcej naszych rówieśników z tej samej dzielnicy. Były trzy dziewczyny w tym samym wieku i reszta chłopaków.

Przemoczone wracałyśmy do domu, zastanawiając się, gdzie rano będą siniaki. Nagle usłyszałam głos mamy.

– Sonia, do domu!

– Mamo, chwila.

Mimo nastoletniego wieku musiałam chodzić jak w zegarku i wracać do domu dość wcześnie.

– To co, dziewczyny, do jutra?

Pożegnałyśmy się buziakami w policzek i każda poszła do siebie. Rano szkoła. Przypomniało mi się, że muszę jeszcze spakować zeszyty, bo jak przypomni mi się dopiero rano, to matka będzie się darła, że miałam dość czasu, żeby sobie wszystko do szkoły przyszykować.

Zjadłam kolację, wykąpałam się i włożyłam piżamę z Myszką Minnie. Kiedyś dostałam ją w prezencie od mamy kuzynki, była nieco przykrótka, ale lubiłam ją. Mama miała identyczną, lecz w większym rozmiarze. Spakowałam wszystko, co było potrzebne, otworzyłam notatnik, który dostałam na święta, i na środku pierwszej strony napisałam „Mój pamiętnik”. Zastanawiałam się, o czym pisać. Wzięłam do ręki długopis i patrzyłam na pustą kartkę. Aż w końcu zasnęłam.

Zbigniew

Sytuacja gospodarcza stała w miejscu, kupno kawy wciąż było ograniczone, ale od czasu do czasu kolega, który wyjechał do Stanów, wysyłał mi brazylijską kawę Santos. Upijając łyk wykwintnej aromatycznej kawy, usłyszałem dźwięk telefonu.

– Zbigniew, dzwoni telefon! – zawołała żona.

– Już idę – odparłem. – Słucham. Malinowski Zbigniew przy telefonie – odezwałem się po chwili do słuchawki.

– Dzień dobry. Bank Polska. Przypominamy panu o racie kredytu, który pan u nas pobrał.

– Dziękuję. Ureguluję zaległości.

– Do widzenia.

– Kto to był? – zapytała Mira.

Dziwne by było, jakby nie zapytała. Wszystko musiała wiedzieć.

– Oj, nikt ważny. Z pracy dzwonili – skłamałem. – Rób te pierogi, bo jestem strasznie głodny.

Nie chciałem mówić o swoich problemach i kredycie, którego połowę zamiast na budowę domu wydałem na alkohol.

– A co tam u twoich braci? Odzywają się? – zmieniłem temat.

– Tak, wszystko dobrze – odparła. – Mark mówi, że są zadowoleni. Dostali mieszkanie ze spółdzielni, ale mają zamiar się przeprowadzić do bliźniaka. Pracę ma w jakiejś fabryce związanej z lekami.

Mira rozgadała się na całego i nawet się do mnie zaśmiała, więc odetchnąłem z ulgą. Kurczę, muszę od ojca kasę pożyczyć – pomyślałem. Udawałem, że słucham, co Mira pieprzy o tych polskich Niemcach, swoich braciach.

– Zdradzili Polskę! – wypaliłem. – Nigdy nie wyjadę. Tu jest moja ojczyzna.

– To jest twoje zdanie – zauważyła i nawijała dalej.

Przewracałem oczami, słuchając tych ckliwych opowieści.

– A wiesz, żona mojego starszego brata sprząta gdzieś u bogatych ludzi, którzy godnie jej płacą. Wysyłają mamie zdjęcia, chwaląc się, jak im się powodzi. Przyjadą niedługo do Polski, to się dowiem więcej.

Wreszcie skończyła temat, który wcale mnie nie interesował.

– Obiad gotowy. Możesz już jeść. A my idziemy do Peweksu.

– Do Peweksu? A po co?

– Obiecałam Soni, że z nią pójdę. No za wiele tam nie zaszaleję. – Mira wzruszyła ramionami. – Mam tylko parę marek.

– No dobrze, idźcie. Udanych zakupów!

Wyszły, a ja usiadłem w kuchni, zapaliłem papierosa i nalałem sobie setkę wódki. Wziąłem do ręki gazetę polityczną, żeby poczytać wiadomości ze świata.

Rozmyślałem, czy nie dać dziewczynom trochę dolarów, ale nie chciałem, żeby wydały na pierdoły. Poza tym chyba będę musiał wymienić te banknoty, żeby zapłacić raty, zanim moja żona dorwie jakiś mój list albo znowu ktoś zadzwoni z banku. Miałem na oku nowego poloneza, ale na razie musiałem zadowolić się starym pomarańczowym fiatem.

Drogomira

– Soniu, gotowa?

– Tak, jestem gotowa. Możemy iść. Tylko zrobisz mi warkocz na bok?

– Dobrze, to chodź.

Cmoknęłam niecierpliwie. Byłam już gotowa do wyjścia i pociłam się w kurtce.

Weszłyśmy do sklepu pełnego pięknych zapachów, które unosiły się w całym pomieszczeniu. Kolorowe słodycze, aromatyczna kawa, napoje w puszkach – wszystko kusiło odwiedzających. Na wieszakach wisiało kilka par markowych jeansów, popatrzyłam na ceny i przełknęłam ślinę.

Stojąc w kolejce, marzyłam o tych jeansach. Wyobrażałam sobie, że biegnę w nich boso po plaży, do tego biała koszulka. Nagle głośny ton przerwał moje zamyślenie.

– Mamo, mamo! Teraz my.

– A, tak, przepraszam. – Uśmiechnęłam się do sprzedawczyni. – A więc poprosimy żelki Haribo, do tego te gumy Donald. Soniu, popatrz, jakie ładne pomadki do ust. Może któraś ci się podoba?

– Podoba mi się ta krótka bluzeczka, ale na to nam już nie wystarczy.

– Kup tę jasnoróżową szminkę. To coś, co nazwałaś bluzką, wygląda jak siatka i prześwituje. Może poprosimy wujka, żeby ci kupił jakieś ubrania, ale nie wiem, Soniu, czy tak wypada.

Zapłaciłam i wyszłyśmy. Serce krajało mi się niesamowicie. Byłam wściekła, że mam tylko jedną córkę, a nie mogę kupić jej wypatrzonej bluzki. Po raz pierwszy realnie pomyślałam o tym, by wyjechać na Zachód. Mimo latami wpajanej mi przez Zbyszka niechęci do Niemiec.

Nadszedł piątek.

– Ruszaj, młoda. Jedziemy do babci! – pospieszyłam córkę. – Autobus nie będzie na nas czekał.

– Chwilka. Już się ubieram.

Dzięki stanowisku Zbigniewa mogłyśmy korzystać z darmowych przejazdów na terenie całej Polski. Raz w roku dostawaliśmy też karnety do wesołego miasteczka albo na wycieczkę, poza tym paczki na święta, premie, trzynastki. Nie mogliśmy narzekać.

Kilku kuzynów Zbigniewa pracowało w tej samej firmie państwowej, głównie na stanowisku kierowcy autobusu, a dobiegająca powoli emerytury ciotka Małgorzata była na portierni. Trochę naszych krewnych pracowało w tej branży.

Po dwudziestu minutach spaceru siedziałyśmy już w Autosanie. W bazie stały różne autobusy, tak zwane ogórki oraz te nowsze z Zachodu.

– A dzień dobry, dziewczyny – przywitał nas kierowca. – Kobitki znowu na wioskę się wybierają?

– Tak, panie Wiesiu. Jedziemy jak zwykle w to samo miejsce – zaśmiałam się.

Nie musiałyśmy nawet pokazywać biletu, każdy pracownik w tym zakładzie wiedział, kim jesteśmy. Mój mąż był dyrektorem.

Gdy ludzie pytali, co u nas słychać, zawsze odpowiadałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Córka chodzi do szkoły i dobrze się uczy, mąż pracuje, ja pracuję. Mówiłam o swojej rodzinie dobrze, chociaż ostatnio czułam się przygnębiona. Czasem Zbigniew wracał po nocach pijany. Wtedy szybko wpuszczałam go do mieszkania, żeby nikt nie widział, że ledwo stoi na nogach.

Często w piątki jeździłyśmy z Sonią na wieś. Córka zostawała do niedzieli, a ja czasem wracałam do domu jeszcze tego samego dnia. Nie wiadomo było, czego się po Zbigniewie spodziewać. Przeważnie wysyłałam po córkę teścia, który pracował na taksówce. Chętnie nam pomagał, uwielbiał swoją wnuczkę. Kiedy jednak był zajęty, wtedy w niedzielę jechałam po córkę autobusem, żeby zdążyła w poniedziałek do szkoły.

Teściu wiedział, że jego syn pije. Rodzice Zbigniewa wybudowali w Bieszczadach dom, jednak ze względów finansowych wyjechali na Śląsk. Każdy zarobiony grosz inwestowali w dom, w którym teraz mieszkała siostra Zbigniewa. Babcia Soni pochodziła z Gruzji. Do Polski przyjechała, gdy była nastolatką. Razem z matką pomagała w czasie wojny polskim i gruzińskim żołnierzom na froncie i tak poznała Jana, mojego teścia.

Niestety rzadko jeździłam w góry. Ostatnio byłam tam na pogrzebie teściowej. Jechałam parę dni przed pogrzebem, żeby pomóc siostrze Zbigniewa w organizacji ostatniego pożegnania.

Zbigniew nie chciał tam jeździć, nienawidził budowy i nie miał ochoty pomagać. Twierdził, że jest biznesmenem i niepotrzebny mu dom i pole, woli miasto. Ja chętnie bym tam zamieszkała. Myślałam kiedyś, żebyśmy wybudowali dom obok jego rodziców, którzy mieli dużo ziemi. Zbigniew jednak nie chciał o tym słyszeć, więc dałam sobie z tym pomysłem spokój. Z czasem przywykłam do miastowego życia, ale w wolne chwile jeździłam na wieś, by odpocząć od codziennych obowiązków. Uwielbiałam powiew wiejskiego powietrza.

Sonia

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: