Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Geny mamy po babci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Geny mamy po babci - ebook

Powieść edukacyjna napisana w formie dialogu, przeznaczona dla młodzieży licealnej. Kilkunastoletni bliźniacy — Franek i Dominik to utalentowani judocy, których interesuje biologia. Wraz z babcią Weroniką z entuzjazmem roztrząsają zagadnienia genetyki klasycznej i zawiłości biologii molekularnej. Zdarza się, że zamiast o dziedziczności rozprawiają o podróżach lub sporcie, co i tak zwykle kończy się smakowaniem ciast przygotowanych przez Weronikę.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-297-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Porozumienie

— Bab­cia Wero­nika! Zdą­ży­łaś! Zdą­ży­łaś wró­cić na nasze uro­dziny! — Entu­zja­stycz­nie przy­wi­tał mnie Fra­nek, a Domi­nik przy­tu­lił się bez słowa. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że czternastoletni od dzi­siaj Fra­nek, a także czternastoletni od dzi­siaj Domi­nik cie­szą się ze spo­tka­nia. Miło patrzeć na bliź­nia­ków przy­stoj­nia­ków, a jesz­cze lepiej poczuć ich silne uści­ski.

— Zau­wa­ży­łem bab­ciu, że tro­chę schu­dłaś, bo mała to byłaś zawsze. — Fra­nek na wstę­pie sko­men­to­wał mój lekki spa­dek wagi, co oczy­wi­ście potrak­to­wa­łam jako kom­ple­ment.

— Odkąd pamię­tam Fra­neczku, to zawsze mówi­łeś o mnie „mała bab­cia”, mimo że bab­cia Ela jest nie­wiele ode mnie wyż­sza. Jasne, że schu­dłam. Tak już jest, że będąc w podróży, tracę na wadze. Anga­żuję się we wszystko, co dla mnie nowe i cie­kawe, zapo­mi­nam o jedze­niu, no i inten­syw­niej spa­lam — wyja­śni­łam.

— My mamy tak samo — zgo­dził się Domi­nik — zawsze tro­chę chud­niemy, gdy ostro tre­nu­jemy. Wiesz bab­ciu, nawet mi się to podoba, że zawsze znaj­du­jesz oka­zję, żeby nas wkrę­cić w bio­lo­giczne kli­maty. Zupeł­nie ina­czej niż nasza mama, która wybiera kli­maty eko­no­miczne.

— Mama twier­dzi, że jak tak dalej będziemy dużo jeść, to wykoń­czymy rodzinę finan­sowo. A dokład­niej, to mówi „puści­cie nas z tor­bami” — uści­ślił Fra­nek.

— Co racja, to racja, aku­rat teraz potrze­bu­jemy nowe judogi, a to jest duży wyda­tek. Od ubie­głego roku nie­stety sporo uro­śli­śmy — powie­dział lekko zaże­no­wany Domi­nik.

— Jakie nie­stety? — spro­sto­wał Fra­nek. — Całe szczę­ście, że uro­śli­śmy i byle kto nam nie pod­sko­czy. Ale nie da się ukryć, judogi są za małe — dodał z rezy­gna­cją w gło­sie.

— O judo­gach pomy­śle­li­śmy z dziad­kiem i oto są, pro­szę bar­dzo! — Posta­wi­łam przed wnu­kami dużą, kolo­rową torbę. — Wasz ojciec wcze­śniej nam wszystko dokład­nie wyja­śnił, prze­cież nie mogli­śmy kupić jakie­goś badzie­wia, za prze­pro­sze­niem. Ale, ale, czy ja dobrze koja­rzę, że tre­nu­je­cie w tym samym klu­bie spor­to­wym, co kie­dyś wasz ojciec?

— No pew­nie, prze­cież to jest naj­lep­szy klub na wybrzeżu i naj­lep­szy tre­ner — powie­dział Fra­nek z dumą, pośpiesz­nie przy tym roz­pa­ko­wu­jąc pre­zent.

— Zatem nie­da­leko pada jabłko od jabło­ni… — zaczę­łam, ale nie zdą­ży­łam skoń­czyć.

— Jak zwy­kle bab­ciu wyjeż­dżasz z tą bio­lo­gią, cho­ciaż trzeba przy­znać, że kamu­flu­jesz się nie­źle — Fra­nek jest bez­li­to­sny.

— Zau­waż­cie, że wyjeż­dżam aku­rat z gene­tyką, która jest jedną z dzie­dzin bio­lo­gii — odpar­łam, wcale się nie przej­mu­jąc ata­kiem Franka.

— Tak, tak, wiemy co to gene­tyka! W szkole nie­ustan­nie nas wypy­tują, czy jeste­śmy jed­no­ja­jowi, a to prze­cież jest pyta­nie z gene­tyki — stwier­dził Domi­nik.

— To jest zagad­nie­nie z dzie­dziny gene­tyki, ale można też powie­dzieć, że z bio­lo­gii roz­woju, albo z embrio­lo­gii. Każda wer­sja jest dobra. Cie­kawa jestem, co w takiej sytu­acji odpo­wia­da­cie — mru­gnę­łam poro­zu­mie­waw­czo.

— Mówimy, że jeste­śmy jed­no­ja­jowi, ale za to dwu­ja­jeczni — z szel­mow­skim uśmie­chem oznaj­mił Fra­nek.

— I inte­li­gent­nie, i dow­cip­nie — przy­zna­łam roz­ba­wiona. — A mówiąc poważ­nie, chęt­nie wam to i owo z gene­tyki wyja­śnię. Jeżeli oczy­wi­ście chce­cie — doda­łam, spo­glą­da­jąc chłop­com głę­boko w oczy. Takie bystrzaki jak wy, wszystko pojmą w lot.

— Ma się rozu­mieć, że bystrzaki — zgodził się Fra­nek. — W szkole jed­nak nie jest tak różowo. Nie tylko my, inni też uwa­żają bio­lo­gię za trudny przedmiot i rzadko tra­fiają się w kla­sie dobre oceny. Jak na mój gust zbyt dużo w gene­tyce szcze­gó­łów, a nie­które zagad­nie­nia są po pro­stu trudne do ogar­nię­cia. Nawet, gdy się nauczymy i jako tako zali­czymy test, to i tak wszystko szybko zapo­mi­namy. — Ostat­nie zda­nie Fra­nek wypo­wie­dział z rezy­gna­cją.

— Ja niby tro­chę pamię­tam — wtrą­cił Domi­nik — ale fak­tycz­nie za dużo w niej trud­nych nazw.

— Dla mnie to czy­sta abs­trak­cja — pal­nął Fra­nek. — Wstyd się przy­znać, ale do tej pory jakoś nie ogar­niam poję­cia genu. Nasza pani bar­dzo się stara, ale cza­sem mam wra­że­nie, że nawet ona nie do końca wszystko poj­muje.

— Bab­ciu — znowu Domi­nik — a ty to wszystko ogar­niasz? Nasz tato sporo wie, to zna­czy z bio­lo­gii wie pra­wie wszystko. Jed­nak tato nie ma ani czasu, ani ochoty nam tłu­ma­czyć. Może to nawet dobrze, bo kiedy już docho­dzi do tego tłu­ma­cze­nia, to i tak nie­wiele rozu­miemy. Może ojca stu­denci są w sta­nie się poła­pać w tej gma­twa­ni­nie, bo ja nie.

— Chłopcy, ja nie rozu­miem wszyst­kiego, to oczy­wi­ste. Tro­chę jed­nak kapuję, jak wy to nazy­wa­cie i na doda­tek jestem chętna o tym z wami poroz­ma­wiać — zapro­po­no­wa­łam.

— A jak się okaże, że to nas będzie nudziło, to co? — wyrwało się Fran­kowi.

— Zary­zy­kuję — odpo­wie­dzia­łam. — Pew­nie o tym wie­cie, że mia­łam moż­li­wość, może nawet szczę­ście, pra­co­wać wiele lat z mło­dzieżą. Zazwyczaj oka­zy­wało się, że byli zain­te­re­so­wani, wielu z nich zostało potem leka­rzami, nie­któ­rzy naukow­cami. Śmiem twier­dzić, że się nie nudzili.

— Jasne, że wiem o tym — zapewnił Dominik. — Tato mi powiedział.

— Takie rze­czy się po pro­stu wie — dodał z naci­skiem Fra­nek.

— Póki co, tato jest w kuchni, po zapa­chu poznaję, że będziemy zaraz jedli coś pysz­nego. Zau­waż­cie chłopcy, ojciec w kuchni czuje się świet­nie, bo jest abso­lut­nie zaan­ga­żo­wany w to co robi. Gdy gotuje, uru­cha­mia twór­czą inwen­cję i jego potrawy zawsze są nowa­tor­skie, ory­gi­nalne i zaska­ku­jące. Podob­nie jest w labo­ra­to­rium badaw­czym, z tą róż­nicą, że w labo­ra­to­rium doko­nuje się ana­lizy, sepa­ra­cji, fil­tro­wa­nia, sącze­nia, wytrą­ca­nia, izo­la­cji, mia­recz­ko­wa­nia, ozna­cza­nia i temu podobne — wyre­cy­to­wa­łam na jed­nym odde­chu, z tru­dem powstrzy­mu­jąc śmiech.

— Mam tylko nadzieję, że w labo­ra­to­rium ojciec nie wyma­chuje sit­kami, ron­dlami i pół­mi­skami — zażar­to­wał Fra­nek.

— W labo­ra­to­rium ojciec ma strzy­kawki, pipety, men­zurki, kolby, szalki, sta­tywy, cylin­dry, zlewki, biu­rety, bagietki, szpa­tułki — wymie­ni­łam, uda­jąc, że nie widzę jak chłopcy spo­glą­dają jeden na dru­giego i uśmie­chają się pod nosem.

— Oj bab­ciu, takiego sprzętu to uży­wała raczej Maria Skło­dow­ska, a nie nasz ojciec. Teraz to elek­tro­nika i lasery. Bez tego nie ma prze­cież nowo­cze­snej bio­lo­gii, a już na pewno bio­lo­gii mole­ku­lar­nej — stwier­dził Fra­nek.

— To prawda, dro­gie, wysoce spe­cja­li­styczne przy­rządy są powszech­nie uży­wane w labo­ra­to­rium i bez nich trudno by było ocze­ki­wać postępu w naukach bio­lo­gicz­nych. Biada jed­nak bada­czowi, który nie potrafi posłu­żyć się tym wszyst­kim, co przed chwilą wymie­ni­łam — spoj­rza­łam wymow­nie na chłop­ców.

— Oj, mam wra­że­nie, że łatwiej się posłu­gi­wać pipetą auto­ma­tyczną, która pre­cy­zyj­nie odmie­rza na przy­kład 2 mikro­li­try, niż kla­syczną pipetą, jakiej uży­wał Ludwik Pasteur — zauwa­żył Fra­nek.

— O ile dobrze pamię­tam, to jako pię­cio­la­tek swo­bod­nie taką auto­ma­tyczną pipetą mani­pu­lo­wa­łem wła­śnie w labo­ra­to­rium u ojca — z nostal­gią wspo­mniał Domi­nik.

— Jest na to dowód, ojciec cyk­nął ci wtedy fotkę — zaśmiał się Fra­nek.

— Od czasu do czasu was pro­wo­kuję, ale śmiało mów­cie, gdy będzie­cie mieli dosyć bio­lo­gicz­nych alu­zji. Wów­czas spa­suję — zapew­ni­łam.

— Nie ma sprawy bab­ciu, jest okej — Fra­nek mach­nął ręką.

— Jed­nak teraz chęt­nie posłu­cham o waszych spor­to­wych doko­na­niach. Wiem, że zawod­nicy judo mają pasy w odpo­wied­nich kolo­rach i jest to zależne od poziomu opa­no­wa­nia tech­nik, a także od osią­gnięć w waż­nych tur­nie­jach. Pamię­tam, że wasz ojciec miał kilka pasów w róż­nych kolo­rach, ale nie jestem pewna, czy wśród nich był ten naj­waż­niej­szy — powie­dzia­łam. Na twa­rzach chłop­ców dostrze­głam zasko­cze­nie.

— Tato osią­gnął poziom dan i na macie prze­pa­sy­wał judogę czar­nym pasem. Cho­dził wtedy do liceum i był od nas 4 lata star­szy — wyja­śnił Fra­nek. — My na razie zdo­by­wamy kolejne kyu i uży­wamy pasów nie­bie­skich.

— Ogól­nie jest nie­źle, czę­sto wygry­wamy poje­dynki na macie — tro­chę lako­nicz­nie poin­for­mo­wał Domi­nik.

— Nie bądź taki skromny — upo­mniał Fra­nek — na ostat­nich zawo­dach poko­na­łeś prze­ciw­nika wyko­nu­jąc dwa rzuty wazari, jeden po dru­gim.

— Ale za to ty wygra­łeś poje­dy­nek przez ippon, a to jed­nak wię­cej zna­czy — powie­dział Domi­nik. W jego gło­sie dało się wyczuć lekką nutę zazdro­ści.

— No, może jestem tro­chę lep­szy od Domi­nika, ponie­waż ippon jest wyżej oce­niany albo nie, może mój prze­ciw­nik był słab­szy i było mi łatwiej go poko­nać. Sam już nie wiem…. Gdy wal­czę z Domi­nikiem, to cza­sem ja wygry­wam, a cza­sem on. Tylko, że my star­tu­jemy w tej samej wadze, rozu­miesz bab­ciu.

— Domy­ślam się, że nie może być jed­no­cze­śnie dwóch mistrzów star­tu­ją­cych w tej samej wadze — unio­słam brwi w nagłym olśnie­niu.

— Coś mi się jed­nak wydaje bab­ciu, że walki judo, to raczej nie twoja bajka — zre­flek­to­wał się Fra­nek.

— I tu się zdzi­wi­cie — natych­miast zare­ago­wa­łam — oczy­wi­ście, że wiem co ozna­cza ippon, waza­rii, a nawet yuko. A jesz­cze bar­dziej się zdzi­wi­cie, gdy wam powiem, że dokład­nie w tym samym miej­scu co wy, będąc dokład­nie w Waszym wieku, tre­no­wa­łam pewną dys­cy­plinę spor­tową.

— Jeste­śmy więc przed­sta­wi­cie­lami trze­ciego poko­le­nia, które tre­nuje w tej słyn­nej, trój­miej­skiej uczelni — entu­zja­stycz­nie zare­ago­wał Fra­nek.

— W takim razie bądź­cie tak sprytni i odgad­nij­cie, jakim to spor­tem zaj­mo­wała się wasza babka — zapy­ta­łam z uśmie­chem.

— Pew­nie pły­wa­nie. Aku­rat wiemy, że dobrze pły­wasz — zga­duje Domi­nik.

— Pudło — odpo­wie­dzia­łam krótko.

— Bieg na krótki dystans, to by mi paso­wało do cie­bie — strze­lił Fra­nek.

— Znowu pudło — powtó­rzy­łam. — Chłop­com tro­chę miny zrze­dły.

— To może jakieś kajaki albo coś w tym stylu — jesz­cze raz spró­bo­wał Fra­nek.

— Ok, nie męcz­cie się. Tre­no­wa­łam gim­na­stykę spor­tową — odpo­wie­dzia­łam w końcu, gdy się zorien­to­wa­łam, że nie odgadną.

— O kur­czę, w gim­na­styce spor­to­wej ćwi­cze­nia wyko­nuje się na przy­rzą­dach, to bar­dzo trudna dys­cy­plina. I ty to bab­ciu tre­no­wa­łaś? — Domi­nik popa­trzył na mnie z nie­do­wie­rza­niem, a Fra­nek wręcz zanie­mó­wił.

— Rozu­miem, raczej trudno wyobra­zić sobie wła­sną babkę jako gim­na­styczkę — powie­dzia­łam wyro­zu­miale.

— Czy byłaś mistrzy­nią? — spytał Fra­nek.

— Nie, nie byłam i jakoś z tego powodu nie jest mi smutno. Gdy się upra­wia sport i bie­rze udział w zawo­dach, zawsze trzeba marzyć o zwy­cię­stwie i dawać z sie­bie wszystko, ale tylko nie­liczni zostają mistrzami. Ja ni­gdy nie wygra­łam zawo­dów, byłam trze­cia, czwarta, cza­sami druga — wyzna­łam szcze­rze.

— To co z tego mia­łaś? — Jed­no­cze­śnie krzyk­nęli chłopcy.

— Bar­dzo wiele! Cały czas robi­łam postępy, byłam coraz lep­sza i lep­sza. Mówi się, że prze­kra­cza­łam gra­nice swo­ich moż­li­wo­ści. Poza tym mia­łam wspa­niałe kole­żanki, nauczy­łam się dobrego współ­za­wod­nic­twa… — wyli­cza­łam powoli.

— No, ale jed­nak na koniec prze­gry­wa­łaś… — spu­en­to­wał Domi­nik.

— Umieć prze­gry­wać to cenna sztuka, która bar­dzo przy­daje się w życiu. A upra­wia­nie sportu ma zresztą wię­cej zalet, na przy­kład dobra kon­dy­cja, wyrzeź­biona syl­wetka. Na tym nie koniec, fizyczny wysi­łek bar­dzo dobrze wpływa na psy­chikę_._ Sta­ro­żytni rzy­mia­nie wyzna­wali zasadę „_mens sana in cor­pore sano_”, ina­czej „w zdro­wym ciele zdrowy duch” i mieli oczy­wi­ście rację. Zgo­dzi­cie się więc, że nie­zmier­nie dużo korzy­ści wynika z upra­wia­nia sportu i wcale nie­ko­niecz­nie trzeba zostać mistrzem. — Popa­trzy­łam na chłop­ców z nadzieją, że mi przy­takną.

— To co mówisz bab­ciu jest prawdą, ale na­dal uwa­żam, że dla zawod­nika nad­rzęd­nym celem jest zwy­cię­stwo — upiera się Domi­nik.

— Czy zatem sądzi­cie, że posta­wie­nie sobie celu, a nawet wielu celów, odgrywa w życiu czło­wieka istotną rolę? — drą­ży­łam dalej.

— No pew­nie! — wykrzyk­nął Domi­nik. — Wtedy dużo się dzieje, nie ma nudy.

— Nawet rano chce się wstać — dodał Fra­nek.

— Rozu­miem Fra­neczku, że masz podobne zda­nie do naszego, na temat sta­wia­nia celów w życiu — wola­łam się upew­nić.

— Oczy­wi­ście! Gdy prze­sta­jemy się snuć bez celu, życie od razu nabiera sensu. Wcale nie ukry­wam, że zamie­rzam zostać mistrzem judo, ale prócz tego mam jesz­cze parę innych celów. Sami rozu­mie­cie, na razie nie mogę o tym mówić. — Ostat­nie zda­nie Fra­nek wypo­wie­dział nieco ciszej.

— No dobrze, a co sądzi­cie na temat marzeń? Jak się ma jedno do dru­giego? To zna­czy jak się mają marze­nia do sta­wia­nia sobie celów? — spy­ta­łam, bo bar­dzo byłam cie­kawa opi­nii chłop­ców.

— Ja myślę, że marze­nia ma każdy — powie­dział Domi­nik — a przy­sło­wiowy Dyzio marzy­ciel miał ich nawet bar­dzo dużo — dodał prze­kor­nie.

— A ja myślę, że marze­nia naj­czę­ściej się ludziom nie speł­niają — stwier­dził Fra­nek. — Z marzeń może nic nie wyni­kać i są to tak zwane pobożne życze­nia, albo jesz­cze lepiej, zwy­kłe mrzonki. Bez sensu — dodał z rezy­gna­cją.

— To co, warto marzyć, czy nie warto? — dopy­tuję.

— Jasne, że warto, ale nie należy cho­dzić z głową w chmu­rach, mieć maślane oczy i cze­kać na zba­wie­nie — powie­dział Fra­nek pre­zen­tu­jąc przy tym maślane oczy, głowę w chmu­rach i roz­dzia­wione usta.

— A co trzeba zro­bić? — nie ustę­puję.

— Ja sądzę, że marze­nia nie speł­niają się same, marze­nia trzeba re-a-li-zo-wać! — Ostat­nie słowo Fra­nek wypowie­dział z naci­skiem akcen­tu­jąc każdą sylabę.

— No dobra Fra­nek, ale skąd wie­dzieć, czy nasze dzia­ła­nia odniosą pożą­dany sku­tek? — nie­pew­nie spy­tał Domi­nik.

— To nie jest spe­cjal­nie skom­pli­ko­wane Domi­nik. Podam ci przy­kład. Jeżeli marzy się komuś złoty medal olim­pij­ski w judo i ma tak jak my 13 lat, to musi już teraz zabrać się do roboty. W prze­ciw­nym wypadku minie 8 lat, na olim­piadę pojadą kole­dzy marzy­ciela, a on sam sfru­stro­wany będzie sie­dział przed tele­wi­zo­rem.

— I nie­wy­klu­czone, że puszkę z piwem będzie opie­rał na wielkim brzu­chu — zażar­to­wał Domi­nik.

— Acha, myśli­cie, że zdo­by­cie zło­tego medalu olim­pij­skiego może być takim wyma­rzo­nym celem — tro­chę pod­pu­ści­łam wnu­ków.

— Jak naj­bar­dziej, to jest wprost ide­alny cel — przy­tak­nął Fra­nek.

— A co ty myślisz bab­ciu, że bra­kuje chło­pa­ków, któ­rzy sta­wiają sobie taki wła­śnie cel. Z pew­no­ścią jest ich wielu, ale jak do tej pory tylko dwóch Pola­ków zdo­było złoto. O ile dobrze koja­rzę, zda­rzyło się to w ubie­głym stu­le­ciu. Czyli było marze­nie, był cel, a w efek­cie dupa blada. — Wypo­wia­da­jąc te słowa, Domi­nik prych­nął zde­gu­sto­wany.

— Wszystko się zga­dza! Jesz­cze raz mówię, trzeba pra­co­wać — Fra­nek nie ustę­puje. — I to nie byle jak. Trzeba dać z sie­bie abso­lut­nie wszystko. Oczy­wi­ście, żeby osią­gnąć cel osta­teczny, dobrze naj­pierw wyzna­czyć sobie cele eta­powe albo cele czę­ściowe, jak kto woli.

— No, no, brzmi to inte­re­su­jąco — przy­zna­łam.

— A naj­waż­niej­sze, to nie cze­ka­jąc na nic, od razu wyko­nać przy­sło­wiowy pierw­szy krok. Gdy się cokol­wiek odłoży na następny dzień, ma się prze­chla­pane — Fra­nek efek­tow­nie zakoń­czył swój wywód.

— Ej Fra­nek, weź chłopie zostań tre­ne­rem, prze­cież wszystko wiesz naj­le­piej — zażar­to­wał Domi­nik.

— Nawet sobie nie wyobra­żasz, ile ja czasu poświę­ci­łem na opra­co­wy­wa­nie stra­te­gii. Do przy­szłych waka­cji chcę zdo­być kolejny pas i zwy­cię­żyć w mistrzo­stwach Pol­ski. Wiem, że to nie­ła­twe, ale wyko­nalne. W każ­dym razie nie ustą­pię — zapew­nił Fra­nek.

— To dla­tego ostat­nio posze­dłeś na tre­ning mimo kataru i gorączki — odkryw­czo stwier­dził Domi­nik.

— I nic się nie stało. Po dwóch dniach wszystko samo prze­szło i nawet mama się za bar­dzo nie zorien­to­wała. Jak się zacznę roz­czu­lać nad sobą i odpusz­czać, to daleko nie zajdę — skwi­to­wał Fra­nek.

— A co będzie Fra­neczku, jeżeli na mistrzow­skich zawo­dach nie zdo­bę­dziesz upra­gnio­nego zło­tego medalu — pró­buję się dowie­dzieć.

— Z roz­pa­czy prze­rzuci się na taniec towa­rzy­ski — pal­nął Domi­nik.

— A co ty myślisz, że ja jestem jakiś cie­nias i nic nie rozu­miem — odgryzł się Fra­nek. — Poczy­ta­łem tro­chę bio­gra­fii słyn­nych spor­tow­ców. Każdy z nich dozna­wał pora­żek, ale wła­śnie tym się róż­nili od pozo­sta­łych zawod­ni­ków, że z pora­żek wycią­gali lek­cje. Sty­mu­lo­wało ich to do cięż­szej pracy, nie ustę­po­wali i w końcu zgar­nęli wszystko.

— O takich mistrzach mówi się, że byli mocno zmo­ty­wo­wani — ostatni wyraz Domi­nik spe­cjal­nie cedził, żeby pod­kre­ślić jego zna­cze­nie.

— Oso­bi­ście wolę okre­śle­nie deter­mi­na­cja — szybko dorzu­cił Fra­nek.

— Ja się z tobą abso­lut­nie zga­dzam Fra­nek, ale sto­suję nieco inne tech­niki, aby uzy­skać dobre wyniki w judo. Zau­waż, że idzie mi cał­kiem nie­źle, mimo że tro­chę mniej od cie­bie pra­cuję na macie — powie­dział Domi­nik robiąc tajem­ni­czą minę.

— A to cie­ka­wostka przy­rod­ni­cza — Fra­nek dziw­nie zapisz­czał i odchrząk­nął — to może zdra­dzisz nam ten sekret. Tylko nie mów, że robisz jakieś czary-mary.

— To nie są żadne czary-mary. Uży­wam wyobraźni bra­ciszku, tylko nie mów, że to bzdury — spoj­rzał groź­nie na Franka. — Ponadto pró­buję ćwi­czyć uważ­ność i kon­cen­tra­cję. Na razie jestem na eta­pie teo­rii, ale już się zorien­to­wa­łem, że to ma sens. Tylko się nie śmiej — pogro­ził mu pal­cem.

— Prze­łóż­cie dys­ku­sję na póź­niej, teraz sia­damy do stołu — obwie­ścił ojciec. — Zau­ważyliśmy, że na gło­wie ma śmieszną, papie­rową czapkę kucha­rza.

— Zapra­szamy cię bab­ciu na zawody okrę­gowe w przy­szłym mie­siącu, a o gene­tyce poroz­ma­wiajmy naj­le­piej jesz­cze w tym mie­siącu. Coś czuję, że gene­tykę to nawet mogę polu­bić — stwier­dził Domi­nik. — Szkoda tylko, że nie jeździsz samo­cho­dem, bo auto­bu­sem to chyba nie jest ci zbyt wygod­nie przy­jeż­dżać ze wsi?

— Wręcz prze­ciw­nie, jazda auto­bu­sem ma swoje dobre strony. Natych­miast otwie­ram książkę, czas się zatrzy­muje, a korki ulicz­nie nie prze­szka­dzają mi, ponie­waż ich w ogóle nie dostrze­gam. Przy­zna­cie, że pod­czas jazdy samo­cho­dem jest to raczej nie­moż­liwe — powie­dzia­łam tro­chę pro­wo­ka­cyj­nie.

— Mimo wszystko bab­ciu, wolał­bym sie­dzieć za kie­row­nicą samo­chodu, naj­le­piej spor­to­wego, może być _por­sche_ — roz­ma­rzył się Fra­nek. — A ty Domi­nik?

— Ja też — przy­znał Domi­nik. — Zabrz­miało to jakoś nie­prze­ko­ny­wa­jąco albo mi się tylko zda­wało.Ziarnko do ziarnka

— Franeczku, a coś ty taki dzisiaj nieobecny? Kiepsko się czujesz? W szkole coś poszło nie tak? — Zaczęłam się dopytywać zaraz po tym jak usiedliśmy we trójkę w pokoju chłopców. Może dzisiaj sobie odpuścimy i nie będziemy ślęczeć nad II prawem Mendla — zaproponowałam.

— Wszystko w porządku babciu, zaczynajmy — Franek odpowiedział pospiesznie, udając przy tym ożywienie.

— Franek się zakochał — konspiracyjnie szepnął Dominik. W Małgośce z naszej… — ale nie dokończył, bo właśnie otrzymał od brata kuksańca między żebra.

— Dobrze chłopcy, nie mam pytań. Przynajmniej dzisiaj — zdecydowałam, znacząco spoglądając na Franka. Pomyślałam sobie, że jeżeli faktycznie sprawa dotyczy Małgośki, jak wypaplał Dominik, to lepiej będzie postąpić dyplomatycznie i dyskretnie.

— Może przejdźmy już do tematu, bo nie mamy zbyt dużo czasu — powiedział wyraźnie zmieszany Dominik.

— Dobrze, wróćmy na moment do zagadnień z naszego poprzedniego spotkania — zaproponowałam. — Pamiętacie, jak nazwaliśmy pokolenie F1 i jaki kolor miały kwiaty groszku w tym pokoleniu?

— Oczywiście, F1 to tak zwane pokolenie mieszańców, w którym wszystkie osobniki były heterozygotami Aa, a cechą tych heterozygot była czerwona barwa kwiatów — skrupulatnie opisał Dominik.

— Dobrze, a teraz tak dla porządku proszę przypomnijcie, jakie genotypy i fenotypy otrzymał Mendel w pokoleniu F2 po skrzyżowaniu dwóch heterozygot — nie ustępowałam.

— Fenotypy, fenotypy — powtórzył Franek — masz na myśli babciu barwę kwiatów?

— Owszem, fenotyp to cecha organizmu możliwa do zaobserwowania, niekoniecznie cecha morfologiczna. W naszym przypadku jest to akurat barwa kwiatów — przytaknęłam.

— Odpowiem babciu — zadeklarował Dominik — Mendel otrzymał w drugim pokoleniu, czyli w pokoleniu F2, dwa różne fenotypy. Na poletku były kwiaty o barwie czerwonej i białej, ale czerwonych było trzy razy więcej. Jedynie ¼ roślin miała kwiaty białe. Ważne jest i dokładnie to zapamiętałem, że w pokoleniu F2 następuje tak zwane rozszczepienie cech.

— Co rozumiemy przez rozszczepienie cech? — spytałam.

— To oznacza, że potomstwo posiada i cechy rodziców, i cechy dziadków — szybko wyjaśnił Dominik i popatrzył na zapis krzyżówki z zeszłego tygodnia. — Z tego co mam tu zapisane też jasno wynikało, że 50% potomstwa jest heterozygotą Aa, 25% homozygotą dominującą AA, a 25% homozygotą recesywną aa.

— No Dominiku, ja ci wystawiam ocenę bardzo dobrą i mam nadzieję, że pani od biologii też się na tobie pozna — powiedziałam z uznaniem. — A teraz spróbujmy przyjrzeć się klasycznej szachownicy Punnetta. Przy jej pomocy przeanalizujemy sposób dziedziczenia dwóch różnych cech. A teraz_ _Franeczku skup się i spróbuj powiedzieć, jakimi to dwiema cechami różniły się organizmy rodzicielskie — zapytałam z nadzieją, że uda mi się rozruszać wnuka.

_— _No tak babciu, wiedziałem, że będziesz się mnie dzisiaj czepiać. Proszę bardzo, zaraz odpowiem — stwierdził krótko. — Mendel krzyżował groch, a tymi dwiema cechami, które go interesowały, była barwa i kształt nasion. Do swojego eksperymentu oczywiście wykorzystał rośliny o cechach przeciwstawnych.

— Hej, Franek streszczaj się. Lepiej wytłumacz, co jest nabazgrane na szachownicy Punnetta — Dominik zaczął się niecierpliwić.

— No, więc — Franek efektownie zawiesił głos — jedno z rodziców jest homozygotą recesywną, a drugie homozygotą dominującą. Ma się rozumieć, że homozygotyczność dotyczy właśnie tych cech, o których wcześniej powiedziałem, czyli barwy i kształtu nasion. Jednego z rodziców oznaczamy jako AABB, a drugiego aabb. Nie muszę przypominać Dominik, że duże litery wskazują na cechę dominującą, dlatego pod dużym A kryje się żółtość nasion, pod dużym B ich gładkość. Łatwo się domyślić, że małe a określa zieloną barwę nasion, a małe b ich pomarszczoną powierzchnię. Jasne?

— Franek, nie zachowuj się jak profesorek. Lepiej powiedz, która z tych krzyżowanych roślin jest ojcem, a która matką — Dominik nie wytrzymał. Wyraźnie było widać, że Franek go irytuje.

— Otóż matką jest osobnik — Franek nie wychodzi z roli — który produkuje gamety żeńskie, czyli komórki jajowe, a ojcem osobnik, który produkuje gamety męskie, czyli ziarna pyłku. Proszę zauważyć, że dla wyniku krzyżowania nie ma znaczenia czy pyłek pochodzi od homozygoty dominującej, czy recesywnej. Czy są jeszcze jakieś pytania? — Franek z nonszalancją przegarnął włosy, a jego mina wyrażała niezachwianą pewność siebie.

— Babciu, Franek lubi się zgrywać, ale trzeba przyznać, że nieźle wyjaśnił co trzeba. U mnie bracie masz pięć — Dominik dał się wciągnąć w grę, a w jego oczach nie było cienia wrogości.

— Czy pozwolicie, że będę kontynuował? — Franek odchrząknął i gra potoczyła się dalej.

— Taaak — zgodnie przytaknęliśmy, dając Frankowi pole do popisu.

— Po skrzyżowaniu tych dwóch homozygot rodzicielskich, Mendel w pierwszym pokoleniu otrzymał mieszańce, które miały żółte nasiona o gładkiej powierzchni. Wszystkie osobniki, czyli 100% potomstwa miało taki sam fenotyp. Genotyp takiego mieszańca zapisujemy AaBb i nazywamy go podwójną heterozygotą.

— Dlaczego podwójna heterozygota posiada nasiona akurat o żółtej barwie i gładkiej powierzchni? Pytam tak na wszelki wypadek, ale jestem gotowa się założyć, że zaraz podacie prawidłową odpowiedź.

— To proste, zarówno żółta barwa, jak i gładkość nasion to cechy dominujące, które zawsze ujawniają się u heterozygot w pokoleniu F1. — Franek się dumnie wyprostował i z góry popatrzył na Dominika. — Powiem więcej, takiego wyniku należało się spodziewać, ponieważ jedna odmiana rodzicielska wytwarzała gamety o składzie genowym AB, zaś druga gamety o składzie genowym ab. Jak chcecie, to mogę opowiedzieć, jak wyglądało rozszczepienie cech w pokoleniu F2 — zapytał prowokacyjnie.

— Oczywiście, prosimy kontynuować profesorku — z rozbawieniem zachęcił go Dominik.

— A ty Dominiku uważnie słuchaj, żeby zapamiętać, bo nie będę dwa razy powtarzać. — Franek wyraźnie próbuje się odegrać na bracie za haniebne zdradzenie jego sercowej tajemnicy. — Otóż dociekliwy Mendel zauważył, że w efekcie skrzyżowania heterozygot wziętych z pokolenia F1, w pokoleniu F2 pojawiło się więcej kombinacji.

— Wiemy, wiemy — zapewnił Dominik.

— To fajnie — krótko stwierdził Franek — teraz uważajcie! — Po dokładnym przeanalizowaniu całego zebranego materiału…..

— No nie mogę, Franek od kiedy ty używasz takich słów jak „przeanalizować”? Czy ty się chłopie trochę nie zagalopowałeś? — Dominik aż podskoczył wypowiadając te słowa. Szybko się jednak zorientowałam, że był to jedynie kolejny element gry, którą chłopcy prowadzili między sobą.

— Sorry, że się wtrącę — podniosłam rękę do góry — i wyjaśnię, że określenie „analiza” jest w literaturze naukowej powszechnie używane. Można się spotkać z analizą statystyczną, analizą porównawczą, analizą chemiczną, analizą DNA, anali…

— Babciu, też się dałaś wkręcić Frankowi! Poczekajmy cierpliwie, jestem pewny, że zaraz się na czymś wyłoży. Wtedy zobaczymy jaką będzie miał minę — podsumował Dominik.

— Kontynuujmy więc — Franek wstał z krzesełka i oparł ręce na stole dla lepszego efektu — otóż Mendel otrzymał nasiona o różnych kombinacjach kształtu i barwy. Dokładnie mówiąc, otrzymał cztery rodzaje nasion w stosunku ilościowym wynoszącym w przybliżeniu 9:3:3:1. W uproszczeniu wygląda to następująco: 9 osobników miało nasiona żółte i gładkie, 3 osobniki nasiona żółte i pomarszczone, 3 osobniki nasiona zielone i gładkie, a 1 osobnik posiadał nasiona zielone i pomarszczone. I te wszystkie informacje są zawarte w szachownicy Pannetta, tylko trzeba to umieć odczytać braciszku — zakończył Franek z udawaną wyższością w głosie.

— Jak jesteś taki mądry to wytłumacz, dlaczego powstają właśnie cztery różne fenotypy? Ja to wiem, ale możesz się dalej popisywać, jeżeli chcesz — wspaniałomyślnie podsumował Dominik.

— Babciu, chyba nie warto wszystkiego opowiadać w szczegółach — zaczął Franek — jednak z szachownicy Pannetta jasno wynika, że podwójna heterozygota produkuje cztery rodzaje gamet w równych ilościach, czyli występują w stosunku 1:1:1:1. Można też odczytać, że chociaż w wyniku krzyżowania ujawniły się cztery fenotypy, to różnych genotypów było dziewięć. Ta różnica w ilkości fenotypów i genotypów nie dziwi, gdy się weźmie pod uwagę dominację alleli A i B nad recesywnymi allelami a małe i b małe. Zgodnie z pierwszym prawem Mendla allele tego samego genu wykluczają się nawzajem w gametach, natomiast tutaj widać, że allele odrębnych genów mogą się spotkać w gametach we wszystkich możliwych kombinacjach. Zatem dwie różne cechy warunkowane przez odrębne geny dziedziczą się niezależnie od siebie i to stwierdzenie jest istotą II prawa Mendla. Fakt, że mamy 9 genotypów i 4 fenotypy jest dowodem na losową segregację obu par alleli. Howgh, powiedziałem! — brawurowo zakończył swoją wypowiedź Franek.

— Przyznaję się, nie wyjaśniłbym tego lepiej — szczerze powiedział Dominik. — Myślę, że długo nad tym siedziałeś bracie. Tego się nie da przyswoić tak po prostu.

— Dzięki Dominik — Franek nadal nie wypada z roli.

— No fajnie, ale czy to, co powiedziałeś Franku, a właściwie czy to, co stwierdził Mendel na temat niezależnego dziedziczenia genów nieallelicznych, jest absolutnie prawdziwe? — zapytałam.

Zapanowała cisza. Franek siedzi lekko skonsternowany, a Dominik zmarszczył brwi i widać, że jest maksymalnie skupiony. Każdy z nich wiele by dał, aby znać odpowiedź na to pytanie. Dzisiaj wyraźnie konkurują ze sobą, a wszystko zaczęło się od dekonspiracji Franka. Wreszcie Dominik próbuje…

— Skoro babciu zadajesz takie pytanie, to wnioskuję, że w całej sprawie kryje się podstęp. Prawdopodobnie istnieje jakieś odstępstwo albo może nawet więcej odstępstw od II prawa Mendla. Może po prostu Mendel miał szczęście, że wybrał akurat taką roślinę. Może przypadek sprawił, że skupił się na barwie i kształcie nasion grochu. Nie pamiętam dokładnie o co chodziło, ale zdaje się, że u dzikiej muszki owocowej takie cechy jak duże skrzydła i ciemne zabarwienie jakoś są nierozłączne, po prostu dziedziczone są razem. Ale dlaczego akurat tak jest, to nie wiem — z rezygnacją stwierdził Dominik.

— Ciepło, ciepło! Jesteś blisko Dominiku — powiedziałam zachęcająco.

— Za to ja się poddaję, nic sensownego nie przychodzi mi do głowy — mruknął Franek wzruszając ramionami.

— Czyli dobrze kombinuję, że Mendel miał trochę szczęścia ze swoim groszkiem — wykrzyknął Dominik unosząc brwi.

— Całkiem sprytnie wpadłeś na pomysł, że niektóre geny „lubią trzymać się razem” — pochwaliłam Dominika i zauważyłam, że po moich słowach bardziej się wyprostował.

— Chciałbym stanąć w obronie Grzegorza Mendla — szybko zareagował Franek. — Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że za jego czasów nie znano jeszcze ani chromosomów, ani mejozy, ani _crossing–over_, że nie wspomnę o genach, to on prócz tego, że miał trochę szczęścia, był po prostu genialny!

— No nie, Franek! Nie dość, że zaprezentowałeś się dzisiaj jako ekspert od Mendla, to posiadasz też cechy rasowego obrońcy z sali sądowej — palnął Dominik.

— Nie da się ukryć, że spostrzeżenia Grzegorza Mendla były absolutnie nowatorskie i dały podwaliny pod współczesną genetykę. Co prawda po latach nieco rozwinięto i zmodyfikowano jego teorie, jednakże sformułowane przez niego prawa mają niewątpliwie wymiar ogólnobiologiczny — uzupełniłam.

— W takim razie liczę babciu na to, że o trzymaniu się niektórych genów razem, porozmawiamy za dwa tygodnie. Uprzedzam, że dobrze się przygotuję i zakasuję Franka — ostrzegł Dominik.

— Było nieźle chłopcy, skakaliście sobie do oczu, ale trzymaliście poziom i macie moje uznanie. A teraz czas na muffinki z czekoladą, pasuje? — zaproponowałam.

— Hurrra! — usłyszałam w odpowiedzi.Muszka owocuszka

Nie widziałam się z Frankiem i Dominikiem od dwóch tygodni. Ciekawa jestem czy to, o czym rozmawialiśmy ostatnio, pozostało w ich głowach, czy wyparowało. Może powinnam mniej dynamicznie wprowadzać nowe treści, za to bardziej metodycznie. Dobrze wiem, że inteligentny uczeń potrafi opanować nawet trudny materiał w krótkim czasie i nieźle napisać sprawdzian. Wiem także, że ten sam inteligentny uczeń może w równie krótkim czasie zapomnieć wszystko. No, prawie wszystko. Póki co, cieszę się, że chłopcy chętnie ze mną dyskutują, nie unikają spotkań i są zadziorni. Mam też wrażenie, że genetyka ich zainteresowała, a to połowa sukcesu. Sądzę, że uda się nam miękko wejść w bardziej zaawansowane obszary nauki o dziedziczności, a potem będzie już górki. W tej sytuacji spróbuję nadać naszym rozważaniom pewien kierunek.

— Słuchajcie chłopcy — zaczęłam — mniej więcej na przełomie XIX i XX wieku w środowisku biologów zaczęto po raz pierwszy nieśmiało łączyć ze sobą wiedzę na temat chromosomów, mejozy, z tym co odkrył Mendel. Trochę to trwało, a nowe doniesienia nieustannie wzbudzały sporo kontrowersji. Ostatecznie udało się sformułować chromosomową teorię dziedziczności. Stało się to głównie dzięki eksperymentom, które Tomasz Morgan wraz ze studentami wykonał na muszce owocowej.

— No właśnie, właśnie, Morgan nie robił doświadczeń na groszku. Do swoich badań wykorzystał muszkę owocową, a to zupełnie inny organizm — zauważył Franek.

— Muszka owocowa, po łacinie _Drosophila melanogaster_ nadal jest doskonałym obiektem badań — uzupełniłam. — Warto dodać, że prekursorzy chromosomowej teorii do badań wykorzystywali również takie organizmy jak jeżowce i koniki polne.

— Jak na mój gust _Drosophila melanogaster_ brzmi pięknie. Na dodatek każdy badacz i Polak, i Chińczyk wie doskonale o co chodzi. To faktycznie niegłupi pomysł z tym nazewnictwem łacińskim, do tego podwójnym — konkluduje Dominik.

— Lepiej jest mówić „nazewnictwo dwuimienne” — poprawiłam — a pamiętasz może Dominiku, kto upowszechnił na świecie łacińskie nazewnictwo dwuimienne.

— Nie jestem pewien, ale chyba Linneusz i było to raczej dosyć dawno temu — odpowiedział Dominik.

— To było w XVIII wieku — uzupełniłam — wówczas Linneusz jako pierwszy wyodrębnił gatunek człowieka, nazwał go _Homo sapiens_ i zaliczył do rzędu naczelnych na równi z małpami.

— Oj, jak na owe czasy, to Linneusz był bardzo odważny — stwierdził Franek z uznaniem.

— Mnie się wydaje, że nawet we współczesnym świecie wiele osób z różnych powodów nie przyjmuje do wiadomości faktu, że człowiek należy do świata zwierząt — skomentował Dominik.

— Nie wątpię, że jeszcze wiele razy wywołamy w naszych rozmowach ducha Linneusza, którego zasługi w dziedzinie systematyki są nie do przecenienia — zapewniłam. — T eraz jednak wróćmy do Tomasza Morgana. Przypomnijcie sobie informacje z lekcji biologii, zastanówcie się i spróbujcie mnie przekonać, że Tomasz Morgan sprytnie wybrał muszkę owocową na obiekt badań naukowych.

— Nawet bardzo sprytnie — podchwycił Dominik — taka mała muszka zajmuje w laboratorium bardzo niewiele miejsca. Wystarczą małe buteleczki — dodał.

— Tych muszek właściwie nie trzeba karmić. Wystarczy im odrobina cukru — Franek naśladuje głos Dominika.

— Takie małe muszki bardzo łatwo policzyć — z lekko głupkowatą miną stwierdził Dominik.

— Hodowla takich muszek jest prosta, bo rozmnażają się bardzo szybko — na jednym oddechu wyrecytował Franek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: