- promocja
Gęstsza od krwi - ebook
Gęstsza od krwi - ebook
Morderca, który wypija krew z ofiar?
Agent Tatum Gray i profilerka Zoe Bentley sądzili, że widzieli już wszystko, lecz to barbarzyńskie morderstwo młodej kobiety sprawiło, że aż ich zemdliło.
Nie sądzili, że będą pracować nad taką sprawą... Lecz odłóżmy wampiryzm na bok. Sposób działania mordercy jest identyczny jak Roda Glovera — seryjnego zabójcy, który prześladuje Zoe od dzieciństwa. Kryminolodzy uważają, że to jego dzieło, ale nie tylko jego... Aby zrealizować swoje chore potrzeby, musiał znaleźć równie zdeprawowanego wspólnika.
Frustracja Zoe rośnie, gdy kolejna kobieta zostaje znaleziona martwa i wydrenowana z krwi — a inna zaginęła. Czas ucieka: Zoe wie, że to jej śmierć byłaby ukoronowaniem dokonań Glovera w tej obłąkańczej grze, ciągnącej się od dwudziestu lat. Aby powstrzymać Glovera i jego obrzydliwego wspólnika, będzie musiała odrzucić zahamowania i zgłębić ich motywację; lecz czy przez to nie stanie się kolejną ofiarą mrocznego, naprawdę mrocznego pragnienia?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8031-409-2 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piątek, 14 października 2016
Catherine zawsze uważała, że jej dusza nic nie waży. Składa się bowiem z myśli, uczuć oraz przekonań – pojęć niematerialnych i lekkich jak promienie słońca. Z drugiej strony, dusza zawiera też ludzkie tajemnice. A te z dnia na dzień ciążyły Catherine coraz bardziej.
Gdyby mogła je dźwigać na grzbiecie, być może zdołałaby z nimi żyć jak gdyby nigdy nic. Wyobrażała sobie mocny plecak, taki jak miał jej wujek – zaopatrzony w sprzączki i wyściełane szelki. Upchałaby do niego wszystkie swoje sekrety, równomiernie rozkładając ciężar, i zapięła pas biodrowy.
Niestety, tajemnice same decydowały, gdzie akurat zagoszczą. Czasami oplatały jej szyję, ciągnąc ją w dół i powodując, że chodziła ze zwieszoną głową. Innym razem wpełzały do jej brzucha, a wtedy łapały ją skurcze i zgięta wpół, co godzina biegała do łazienki. Teraz zaczaiły się w jej sercu i ściskały je tak, że odnosiła wrażenie, iż lada chwila pęknie albo po prostu się zatrzyma.
Rano zadzwoniła do pracy i poinformowała, że jest chora – już trzeci raz w tym tygodniu. Jej tata się martwił, ale kiedy ją podpytywał, wykręcała się, mówiąc, że to tylko „kobiece sprawy”. Teraz, późnym wieczorem, siedziała w swoim salonie. Na ekranie telewizora coś migało, a ona próbowała płakać.
Tyle że łzy zapomniały drogi do ujścia. Nieustannie zalewały jej gardło, przez co głos brzmiał chropawo i zrzędliwie, ale już od dawna nie wypływały na zewnątrz. Ulżyłoby jej, gdyby mogła się rozpłakać. Wtedy może zdołałaby unieść brzmię swoich tajemnic. Ale jej oczy pozostawały suche. Za to usta drżały, przez co czuła się głupio, jak małe dziecko.
Sekrety są lepkie. Trzeba uważać, bo mogą zatkać kanaliki łzowe.
Bawiła się telefonem, jak to wielokrotnie robiła w ostatnich tygodniach, i przeglądała listę kontaktów – w zakładce „Ulubione” na pierwszym miejscu figurował jej tata. Bardzo stosownie, bo rzeczywiście był jej ulubieńcem. Jej ulubionym rodzicem, ulubionym człowiekiem, ulubioną istotą na całym świecie. Jemu mogła wyznać prawdę. A wtedy ciężar w jej sercu znikłby raz na zawsze. Palec Catherine zawisł nad ekranem. Przez mgnienie oka niemal czuła tak oczekiwaną ulgę.
A potem nawiedziły ją obrazy. Jego zbolałej twarzy. Nie był już młody. W zeszłym roku przeszedł atak serca, lekarze stwierdzili, że „niewiele brakowało”. Jak bardzo mogłoby mu zaszkodzić jej wyznanie?
Wyobrażona ulga przekształciła się w strach i dojmujące poczucie winy. Nie mogła mu tego zrobić.
Zaszlochała – dźwięk był przeraźliwy, zwierzęcy. Suchy jak pieprz, zero łez.
Niespodziewane pukanie do drzwi sprawiło, że serce podeszło jej do gardła. Przez chwilę nie potrafiła sobie wyobrazić, kto to może być. Było bardzo późno. Przyjaciele i sąsiedzi przed przyjściem wysłaliby jej esemesa, zwłaszcza o takiej porze. Nagle ją olśniło. To ojciec. Martwi się o nią, chce się przekonać, jak sobie radzi.
Wystarczy mu rzut oka na jej twarz, by się zorientować, że córka ma bardzo poważny problem. Że jeśli chodzi o „kobiece sprawy”, to na pewno nie o te, które się powtarzają co miesiąc. Czy jeśli ją zapyta, będzie potrafiła go okłamać? Nie w tej chwili. Nie tego wieczoru. Będzie musiała powiedzieć mu o wszystkim.
Gdy wstała i chwiejnie ruszyła do drzwi, walczyły w niej ulga, strach i poczucie winy. Szybko wyjrzała przez wizjer.
– O? – bąknęła ze zdziwieniem. Znała tego mężczyznę, ale nie był to jej ojciec.
Wyciągnęła rękę do zasuwki, nieświadomie, z czystego odruchu, bo po długim dniu wciąż jeszcze była skołowana. Nagle poczuła, że coś jest nie tak. W ataku paniki gorączkowo próbowała zebrać myśli i powstrzymać palce, bo zdała sobie sprawę, że drzwi muszą pozostać zamknięte. Ten człowiek nie miał prawa tu być. A w jego oczach migotało coś nieokreślonego, ale groźnego.
Tyle że połączenie między jej mózgiem a ciałem chwilowo szwankowało. Niczym na zwolnionym filmie przekręciła gałkę zasuwki.
Gwałtownie pchnięte drzwi uderzyły ją w twarz, poraził ją paraliżujący ból. Poleciała do tyłu i upadła plecami na podłogę. Przed oczami wirowały jej czarne plamy, prawa strona twarzy pulsowała. Z oczu trysnęły łzy – nareszcie znalazły drogę na zewnątrz. Spróbowała krzyknąć, a przynajmniej się odezwać.
Jego dłoń zatkała jej usta, a także nos. Nie była w stanie oddychać. Nie mogła wydać żadnego dźwięku. Zaczęła się szamotać.
Uderzył ją.
Catherine zapadła w błogi niebyt.
Po chwili jej powieki zatrzepotały. Odnosiła dziwne wrażenie, że usta ma pełne wełny. I rzeczywiście, uświadomiła sobie, że są czymś zatkane. Uniosła rękę, żeby pozbyć się tego czegoś.
– Ani się waż.
Słysząc ten rozkaz, zamarła w bezruchu.
– Tak ma być, nie chcę, żebyś mi się tu darła.
Skupiła wzrok na znanej sobie twarzy i zamrugała, w duchu błagając go, żeby ją puścił.
– To potrwa tylko chwilkę – ciągnął niemal ze skruchą.
Coś miał w dłoni. Strzykawkę.
Przyciągnął prawą rękę Catherine do siebie i uniósł strzykawkę, żeby wbić ją w jej ramię. Wydała zduszony krzyk, spróbowała uwolnić rękę. Była słaba, a on trzymał ją tak mocno, że aż bolało, ale nagłe szarpnięcie go zaskoczyło i nie trafił tam, gdzie zamierzał. Jęknęła, gdy igła wbiła się w jej ramię.
– Zobacz, coś narobiła! – warknął ze złością; znowu ujrzała ten błysk w jego oczach. Mocniej ścisnął jej nadgarstek, aż do bólu, i jeszcze raz wbił igłę. Wolną ręką spróbowała podrapać mu twarz.
Spoliczkował ją.
– W ten sposób nijak nie trafię w żyłę – mruknął. Dźgnął ją jeszcze raz, pokręcił głową i z irytacją mamrotał coś pod nosem.
Wyszarpnęła rękę i poczuła piekący ból, gdy igła rozdarła jej ciało. Z poszarpanej rany pociekła krew. Zakręciło jej się w głowie, miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
– Szlag! – Z wściekłością odrzucił strzykawkę w róg pokoju. Spojrzał na Catherine, zaciskając zęby ze złości. A potem zerknął na jej krwawiącą rękę. Wytrzeszczył oczy i z trudem przełknął ślinę.
Nachylił się i ku obrzydzeniu Catherine zlizał krew z jej ramienia. Gdy poczuła na skórze szorstki język, szarpnęła się z odrazy i przerażenia. Chciała mu się wyrwać, lecz mocno trzymał jej rękę. A potem warknął jak pies.
Mocniej przycisnął usta i zaczął chłeptać. W milczeniu patrzyła, jak wysysa krew z jej rozerwanego ciała. W końcu się cofnął; po brodzie spływała mu czerwona strużka.
– Musiałem. – Skrzywił się ze wstydem. – Przepraszam.
Świat znów pociemniał.
Gdy odzyskała świadomość, już go przy niej nie było. W pobliżu słyszała jakiś dziwny lament. Płacz? Tak. To on wydawał te dźwięki. Nadal był w jej domu i płakał.
Policja. Musi wezwać policję. Spróbowała się zmusić do działania, żeby wstać, lecz ręce i nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Krew z ramienia kapała na podłogę.
W końcu zdołała się ruszyć. Wyrwała knebel z ust. Już miała wstać, ale zamarła, słysząc za sobą jakiś odgłos.
Nagle poczuła, że na jej szyi coś się zacisnęło. Dusiła się, usiłowała szarpać za pętlę, lecz nie mogła wsunąć pod nią palców. Otworzyła szeroko usta, żeby krzyknąć. Nie zdołała wydać najmniejszego dźwięku. Nie była w stanie oddychać. Przed oczami tańczyły jej czarne plamy, widziała jak przez mgłę.
Rozległ się cichy, paskudny rechot i mruczący głos wyszeptał jej do ucha:
– To teraz się zabawimy.ROZDZIAŁ 2
Sobota, 15 października 2016
Śledcza Holly O’Donnell stała w korytarzu, patrząc, jak personel medyczny ostrożnie kładzie ciało Catherine Lamb na noszach. Samych zwłok, w zapiętym na suwak worku, nie było widać. Ale ich widok wrył jej się w pamięć. Kosmyki splątanych włosów, przylepione zaschniętą krwią do policzka. Siniaki kontrastujące z pośmiertną bladością. Podarte ubranie, świadectwo ostatniego, nieuchronnego upokorzenia Catherine. Czasami O’Donnell potrafiła postawić tamę i zachować profesjonalną rezerwę. Ale nie dzisiaj.
Dwaj ludzie z noszami uważnie lawirowali w salonie, żeby nie wdepnąć w wielką kałużę zaschniętej krwi. Gdy wyszli, O’Donnell koncentrowała się przez chwilę. Po usunięciu zwłok atmosfera na miejscu zbrodni zawsze się zmienia. Ludzie przestają szeptać. Policjanci odzyskują luz, przystępując do swoich obowiązków. Czasami ktoś rzuci jakiś dowcip. Wszystkich ogarnia poczucie ulgi. Trupa już nie ma. Nadszedł czas, by żywi robili swoje.
W łagodnym świetle wpadającym przez okno O’Donnell uważnie rozejrzała się dookoła. Dom był niewielki i przed tym makabrycznym incydentem zapewne całkiem miły. Przytulna sypialnia, przyjemny salon z kanapą i niewielkim telewizorem. Kuchnia była wprawdzie za mała, ale w tej ciasnocie Catherine Lamb dokonała istnych cudów, wieszając na ścianie garnki i patelnie w taki sposób, jakby były częścią wystroju. Przez kuchenne okno widać było kawałek podwórka za domem – zapuszczony trawnik, pełen chwastów i zwiędłych liści.
O’Donnell odwróciła się do Garzy, policjanta, który stał w kuchni i przeglądał swój szkicownik.
– A teraz zrób salon – powiedziała.
Skinął głową, acz z urażoną miną i nieco za późno. O’Donnell przywykła już do takich przejawów niechęci. Do gliniarzy patrzących na nią tak, jakby nie zasłużyła na miano śledczej czy w ogóle policjantki. I jakby w żadnym razie nie miała prawa im rozkazywać.
A tymczasem to ona tu rządziła, czy się to komu podoba, czy nie. Garza będzie musiał się podporządkować.
Wszedł do salonu z blokiem rysunkowym w ręce i zaczekał na nią. Zawahała się, irytowała ją wielka plama krwi na podłodze. Nie dałaby rady nad nią przejść. Taki drągal jak Garza nie miał z tym problemu, ale ona musiała ją przeskoczyć, co zresztą robiła już dwukrotnie. A w ochraniaczach na buty, które sama kazała wszystkim włożyć, łatwo mogła się pośliznąć i przewrócić. Nie mówiąc o tym, że jej zdaniem wyglądała śmiesznie, podskakując w taniej garsonce niczym królik.
Przeskoczyła nad krwią i – jakżeby inaczej – pośliznęła się i omal nie przewróciła. Odzyskawszy równowagę, spojrzała na Garzę, prowokując go, żeby się roześmiał. Ale się nie odważył.
Skupiła się na pracy i mierząc pokój taśmą, podawała wymiary Garzy, a ten zapisywał je w swoim bloku. To on i jego partner pierwsi zjawili się na miejscu. O’Donnell po przyjściu przydzieliła rolę rysownika Garzy, a drugiemu policjantowi zleciła pilnowanie terenu. Uporali się już z łazienką i sypialnią, a z salonem zaczekali na wyniesienie zwłok.
O’Donnell postawiła obok leżącego na podłodze telefonu ofiary znacznik dowodowy. Ten miał numer osiem. Dziewiątkę umieściła koło podartego stanika. Znaczniki z numerami od dziesięciu do piętnastu znalazły się przy krwawych śladach stóp w salonie. Po jednym z pierwszych dochodzeń, które prowadziła w sprawie morderstwa, omal nie przegrali w sądzie, bo oznaczyli trzy odciski butów tylko jednym numerem, przez co zdjęcie było do kitu. Nigdy więcej.
– Nie zapomnij zaznaczyć na szkicu kierunku, w którym prowadzą ślady – powiedziała.
– Nie zapomnę. – Garza mierzył odległość między telefonem ofiary a drzwiami pokoju.
– I przy każdym kroku zapisz jego długość.
Spojrzał na nią z niesmakiem, bez słowa. Przecież znał się na swojej robocie, nie musiała nim dyrygować. Ona jednak wolała dmuchać na zimne. W ostatnich miesiącach przyszło jej się kajać tak często, że miała tego powyżej uszu.
Krążyła po pokoju, uważając, żeby nie wdepnąć w krew, i sprawdzała, czy czegoś nie przegapiła. Nie zauważyła nic takiego. Wróciła więc do Garzy i rzuciła okiem na szkic. Niechętnie musiała przyznać w duchu, że dobrze się spisał. Szkic był staranny, pomiary skrupulatne i pedantyczne.
Jej uwagę przykuła głośna wymiana zdań. Policjant na zewnątrz z kimś się kłócił, szykowała się prawdziwa awantura. Dziennikarze już się zwiedzieli? Czy to tylko wścibski sąsiad?
Znowu przeskoczyła przez plamę krwi; tym razem się nie pośliznęła. W skakaniu przez kałuże krwi wyraźnie nabierała wprawy. Wyszła na dwór, mrużąc oczy w słońcu.
Dom Catherine Lamb wraz z maleńkim ogródkiem od frontu i kawałkiem chodnika odgrodzili taśmą. Partner Garzy, młodziak świeżo po akademii, stał na wydzielonym terenie, trzymając księgę wejść i wyjść na miejsce zdarzenia. Po drugiej stronie żółtej taśmy zatrzymali się mężczyzna i kobieta. Ona miała na sobie długi beżowy trencz oraz brązową wełnianą czapkę i taki sam szalik; ręce trzymała w kieszeniach. On był w czarnym płaszczu narzuconym na szary garnitur.
Głos kobiety wybijał się ponad gwar ruchu ulicznego, kiedy sztorcowała młodego.
– Wystarczy nam kilka minut. W pańskim najlepszym interesie leży…
– Przepraszam, co tu się dzieje? – zawołała O’Donnell, podchodząc do nich; było tak zimno, że z jej ust unosiła się para.
– Federalni – odparł żółtodziób. – Chcą wejść na miejsce zbrodni.
O’Donnell zmarszczyła czoło i spojrzała na nich. Mężczyzna był wysokim, barczystym brunetem. Stał w przesadnie niedbałej pozie, nieco przygarbiony, niczym licealista zgrywający luzaka. Kobieta do pewnego stopnia stanowiła jego przeciwieństwo. Nie sięgała mu nawet do ramienia. Spod wełnianej czapki wymykały się kosmyki rudawych włosów, delikatne usta wykrzywiał grymas niezadowolenia i była tak spięta, jakby lada chwila miała się na kogoś rzucić. Jej długi, zakrzywiony nos był zaróżowiony z zimna. Spojrzała na O’Donnell, która omal nie cofnęła się o krok. Oczy tej kobiety miały kolor trawy, a przenikliwy wzrok wytrącał z równowagi. Ona nie patrzyła na O’Donnell; policjantka odniosła wrażenie, że bada każdy por jej skóry.
– Śledcza O’Donnell – przedstawiła się, próbując nie uciekać od świdrującego spojrzenia tej kobiety. – A wy jesteście…?
– Agent Gray. – Mężczyzna machnął legitymacją FBI. – A to jest doktor Bentley.
– To miejsce zbrodni podlega policji miejskiej Chicago. Nie możecie wejść. W każdym razie dopóki nie skończymy.
– To morderstwo może być związane ze śledztwem, które właśnie prowadzimy – powiedziała Bentley. – Wystarczy nam kilka minut, żeby się…
– Skąd wiecie, że to morderstwo? – spytała O’Donnell.
Gray z irytacją zerknął na swoją partnerkę, ale sprawiała wrażenie, że tego nie zauważyła. Westchnął.
– Dostaliśmy cynk od porucznika Martineza. Zadzwonił z informacją, że we własnym domu została uduszona niejaka Catherine Lamb, lat dwadzieścia pięć.
O’Donnell zachowywała kamienną twarz, próbując nie okazać gniewu. Do tej pory miała dobre zdanie o Martinezie, który, podobnie jak ona, pracował w Wydziale Kryminalnym rejonu Area Central. Co on sobie myślał, donosząc FBI o lokalnym morderstwie? A już dzielenie się wstępnymi, niepotwierdzonymi informacjami, takimi jak przyczyna śmierci, było błędem, jakiego nie popełniłby nawet żółtodziób.
– W jaki sposób to morderstwo wiąże się z waszą sprawą?
– Nie wolno nam o tym mówić – odparł szybko Gray, widząc, że Bentley otwiera usta.
O’Donnell posłała im sztuczny uśmiech.
– Muszę się zająć miejscem zbrodni. Miłego dnia.
– Chwileczkę! – rzuciła ostro Bentley; w jej oczach błysnął gniew.
O’Donnell odeszła. Później pogada sobie z Martinezem i dowie się, co tu jest grane.
– Pani śledcza! – zawołał za nią agent Gray. – Znajdzie pani dla mnie dwie minutki? Chyba mamy dla pani pewne informacje.
O’Donnell westchnęła i zawróciła. Gray miał pokorną minę, wyglądał na zawstydzonego.
– Pozwoli pani na słówko? – zapytał.
O’Donnell zgięła się, przeszła pod żółtą taśmą i oddaliła się o kilka metrów, by policjant nie mógł ich usłyszeć.
– O co chodzi? – spytała agentów, którzy ruszyli za nią.
– Prowadzimy śledztwo w sprawie seryjnego zabójcy, nazywa się Rod Glover – oznajmił agent Gray. – Przez mniej więcej dziesięć lat mieszkał w Chicago pod przybraną tożsamością.
– A co on ma wspólnego z tym morderstwem?
– Nie jesteśmy pewni, czy Rod Glover jest w to zamieszany. Ale on dusi swoje ofiary. A jego ostatni znany adres był w tej dzielnicy, w McKinley Park.
– To dosyć przypadkowy związek – zauważyła O’Donnell. – Zjawiacie się na miejscu każdego śledztwa w okolicy, jeśli zachodzi podejrzenie morderstwa przez uduszenie?
Bentley prychnęła niecierpliwie.
– W tej okolicy rzadko dochodzi do zabójstw na tle seksualnym, których ofiary są duszone…
– Do zabójstw na tle seksualnym? Martinez powiedział wam, że to jest mord o podłożu seksualnym?
– Powiedział, że ubranie ofiary zostało podarte.
– Po cholerę wam o tym mówił? To nie jego śledztwo i nic na ten temat nie trafiło jeszcze do raportów. On… – Nagle elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. – Doktor Bentley? Zoe Bentley, profilerka kryminalna? To pani pracowała z Martinezem nad sprawą Pętlarza z Zakładu Pogrzebowego.
– Tak.
Trzy miesiące wcześniej całe Chicago żyło w strachu przed seryjnym zabójcą, który mordował i balsamował młode kobiety, a ich zwłoki zostawiał upozowane w różnych częściach miasta. Kierujący śledztwem porucznik Martinez zwrócił się o pomoc do FBI. Doktor Bentley i agent Gray należeli do grupy dochodzeniowej, która w końcu złapała mordercę.
– Nie jesteście z delegatury FBI w Chicago.
– Nie – przyznał Gray. – Jesteśmy z Sekcji Analiz Behawioralnych.
– I przypadkiem akurat dzisiaj wpadliście do Chicago? – prychnęła sceptycznie O’Donnell. Sekcja Analiz Behawioralnych miała siedzibę w Quantico w Wirginii, kawał drogi stąd.
– Niezupełnie. Jeździmy tropem Glovera. W Chicago jesteśmy od tygodnia.
– A teraz chcecie przejąć śledztwo? Tylko dlatego, że waszym zdaniem sprawa może mieć związek z…
– Niczego nie przejmujemy. – Gray uspokajająco uniósł ręce. – Chcemy tylko ustalić, czy to możliwe, że Glover jest w to zamieszany.
– Świetnie. – O’Donnell wzruszyła ramionami. – Pogadajcie ze swoimi w tutejszej delegaturze. Dostaną od nas materiały ze śledztwa, będziecie mogli je sobie obejrzeć.
– Byłoby znacznie lepiej, gdybym mogła zobaczyć miejsce zbrodni na własne oczy – palnęła Bentley.
– Lepiej? Dla kogo?
– Dla wszystkich. Mamy dużo większe doświadczenie w profilowaniu tego typu ataków. Jeśli obejrzymy miejsce…
O’Donnell miała dość protekcjonalnego zachowania tej kobiety.
– W aktach znajdziecie zdjęcia.
Bentley już miała coś odszczeknąć, ale Gray dotknął jej ramienia, więc zamknęła usta.
– Niech pani posłucha, możemy wam pomóc ze śledztwem – powiedział. – I udostępnić środki federalne.
Właśnie na to O’Donnell liczyła od samego początku. W Chicago testy DNA miały absurdalne opóźnienia. Ale gdyby federalni sami zaproponowali im skorzystanie ze swojego laboratorium? Przydałby jej się taki fart.
Poza tym zżerała ją ciekawość. Od wielu osób słyszała o Zoe Bentley i sprawie Pętlarza z Zakładu Pogrzebowego. Ludzie uwielbiali mówić o Bentley niemal w takim samym stopniu, jak lubili gadać o O’Donnell i niedawnym skandalu. Profilerkę kryminalną opisywano rozmaicie, jedni jako bajerantkę, inni jako geniusza. Podczas dochodzenia w sprawie Pętlarza z Zakładu Pogrzebowego coś poszło nie tak i Bentley odniosła poważne obrażenia. Zdaje się, że ona i jej partner zataili przed policją ważne informacje. O’Donnell słyszała nawet absurdalną plotkę o tym, że w chwili aresztowania mordercy Bentley była półnaga. Ta kobieta niewątpliwie sprawiała, że o niej mówiono.
O’Donnell chciała zobaczyć ją w akcji.
– Zgoda – powiedziała. – Możecie się rozejrzeć. Ale jeśli każę wam spadać, to spadacie.
– Jasne, pani tu rządzi. – Agent Gray błysnął zębami w uśmiechu.
Zaprowadziła ich do domu. Bentley i Gray wpisali się do księgi i weszli za O’Donnell do środka. Garza nadal szkicował coś w salonie. Fotograf, który do niego dołączył, robił zbliżenia jednego z krwawych odcisków stóp. O’Donnell zapisała sobie w pamięci, by kazać mu zrobić kilka ujęć wszystkich śladów razem.
– Rękawiczki i ochraniacze na buty. – Wskazała pudełka przy wejściu. Obserwowała minę Bentley, gdy ta dostrzegła wielką plamę krwi.
– Ofiara krwawiła – mruknęła Bentley, wkładając rękawiczki.
Jak dotąd nie zaimponowała policjantce zdolnością dedukcji.
– Martinez o tym nie wspominał? – spytała O’Donnell niewinnie. Choć wiedziała, że tego nie zrobił, ta informacja nie trafiła do wstępnego raportu policjantów, którzy pierwsi zjawili się na miejscu.
Bentley puściła jej słowa mimo uszu i włożyła ochraniacze na buty. Podeszła do plamy krwi i nie zatrzymując się, przeskoczyła nad nią do salonu.
O’Donnell to zirytowało. Zoe Bentley była od niej niższa, a mimo to zdołała przeskoczyć krwawą kałużę z gracją jakiejś cholernej gazeli.ROZDZIAŁ 3
Zoe uważnie przyjrzała się wielkiej plamie krwi i śladom stóp, które biegły po podłodze salonu. W pierwszej chwili trudno było wyłowić z tego jakiś sens. Odciski stóp były rozmazane i zachodziły na siebie. Stopniowo jednak ułożyła to sobie w głowie. Ktoś kilka razy zatoczył koło przy wejściu do pokoju, a potem poszedł w najdalszy kąt i z powrotem. Kilkakrotnie wszedł w kałużę krwi, co zapewne świadczyło o tym, że nie bardzo wiedział, co robić, albo był roztrzęsiony.
Leżący na podłodze stanik został rozerwany, metalowa sprzączka z tyłu była wygięta. A co z resztą ubrań? Też podarte? Odsunęła to oczywiste pytanie, nie chciała, żeby zmąciło jej osąd. Czy to wygląda na robotę Glovera?
Jeśli nie przestanie o nim myśleć, nieuchronnie zacznie dopasowywać fakty do założonej tezy. Ale nie była pewna, czy zdoła uniknąć tego pytania. Glover rósł w jej myślach niczym pasożytnicze pnącze, wdzierał się w każdy zakątek umysłu, dusząc wszelkie inne myśli.
Od kilku tygodni ona i Tatum metodycznie śledzili poczynania Glovera, cofając się o dziesięć lat. Przypominało to puszczony do tyłu film. Zaczęli od miejsca, gdzie go widziano ostatnio – od budynku, w którym sama mieszkała. Wynajął lokum jako Daniel Moore i przez ponad miesiąc śledził Zoe i jej siostrę Andreę. A kiedy Zoe w związku ze śledztwem wyjechała do Teksasu, zaatakował. Tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności Andrea nie ucierpiała i zdołała uciec. Podczas akcji Glover został postrzelony i zaszył się w swoim zawilgoconym mieszkaniu, gdzie dochodził do siebie. Technicy orzekli, że omal nie umarł, ale udało mu się powstrzymać krwawienie. A kiedy tylko stanął na nogi, zwiał.
To nie wszystko. Glover umierał. Nie od postrzału, powód był bardziej prozaiczny. Miał nieoperacyjnego raka mózgu, przez co stał się groźniejszy niż wcześniej. Zdychająca bestia nie ma nic do stracenia.
Zoe odwróciła się do O’Donnell. Śledcza stała po drugiej stronie pokoju, nie spuszczając ciemnych oczu z fotografa, który przykucnął, by zrobić serię ujęć krwawych odcisków stóp.
– Mogę zobaczyć zdjęcia zwłok? – spytała Zoe policjantkę.
O’Donnell zmarszczyła czoło i zastanawiała się przez chwilę, jakby była to wygórowana prośba. W końcu poleciła fotografowi, żeby pokazał zdjęcia.
Ten wstał, szczupłym palcem poprawił na nosie okulary w grubej oprawie i w skupieniu zaczął przewijać zdjęcia w aparacie.
Do salonu wszedł Tatum.
– Są plamy krwi w sypialni – poinformował, wskazując przez ramię za siebie. – Kolejne ślady stóp i smugi zostawione przez zakrwawiony palec na stoliku nocnym i na ścianie.
– Odciski palców? – spytała Zoe.
– Wątpię, gołym okiem ich nie zauważyłem… po prostu smugi i już. Technik twierdzi, że wyglądają tak, jakby ten, kto je zostawił, nosił rękawiczki.
– Rękawiczki wskazują na planowanie, a ten bajzel tutaj to kompletna prowizorka – powiedziała Zoe.
– Plamy krwi są także na umywalce i podłodze łazienki.
– Mył się tam?
– Na to wygląda.
Zoe próbowała sobie wyobrazić przebieg wypadków, gdy naraz odezwał się fotograf:
– O, mam.
Podszedł do nich i pokazał ekran z tyłu aparatu.
Przez chwilę Zoe nie mogła się połapać, na co patrzy.
– To są zwłoki? – spytała. – Były zakryte?
– Tak – powiedziała za jej plecami O’Donnell. – Była nakryta kocem.
– Kto ją znalazł? – włączył się Tatum.
– Jej ojciec, Albert Lamb – odparła O’Donnell.
– I to on ją zakrył?
– Twierdzi, że nie, podobno znalazł ją w takim stanie – odpowiedziała policjantka. – Potwierdzają to dowody rzeczowe. Widzi pani te plamy na kocu?
Fotograf przerzucił zdjęcia i znalazł zbliżenie dwóch dużych brązowych plam.
– Plamy krwi. – O’Donnell wskazała je palcem. – Kiedy ktoś ją nakrywał, krew była jeszcze świeża. Ale zanim tu dotarliśmy, nastąpiło poważne stężenie pośmiertne ciała, a krew wyschła. Ofiara nie żyła już od jakiegoś czasu. A zakryto ją kocem krótko po śmierci.
Czy policjantka rozważyła alternatywę? Zabójcą mógł być ojciec. Mógł nakryć zwłoki kocem, a na policję zadzwonić kilka godzin później.
– Czyli że zastał ją pod kocem i tak ją zostawił? – spytał Tatum z niedowierzaniem.
– Nie. Odkrył ją, zobaczył, że jest martwa i sztywna. Mimo to, według tego, co zeznał na początku, próbował ją ocucić. A w końcu zakrył ją z powrotem i zadzwonił pod dziewięćset jedenaście.
Fotograf przewinął jeszcze kilka zdjęć nakrytych zwłok, zrobionych pod różnymi kątami. Nagle się zatrzymał. Zdjęcie na ekranie pokazywało nagie ciało.
Nietrudno było zrozumieć, dlaczego ojciec z powrotem zakrył córkę.
Kobieta leżała zgięta wpół, nogi miała podkulone, a spódnicę zsuniętą do kostek. Koszulę podartą, lewą pierś odsłoniętą. Była bez majtek. Jeśli ojciec chciał przysłonić córkę, to trudno byłoby mu podciągnąć spódnicę przy takim ułożeniu nóg.
Zoe zerknęła na podarty stanik na podłodze, oznakowany numerkiem dowodowym.
– Znaleźliście jej majtki?
– Jeszcze nie. Wciąż przeglądamy śmieci.
– Skoro nie ma ich tutaj, raczej ich nie znajdziecie – powiedziała Zoe. – Zabrał je. To jego trofeum.
Uważnie obejrzała zdjęcie. Cała ręka ofiary była zlana krwią, jej twarz też była ochlapana; pasma włosów przylegały do zakrwawionego policzka. Na lewej nodze także miała plamy krwi, ale te raczej nie pochodziły bezpośrednio z rany. Zapewne na jakimś etapie noga ofiary otarła się o krew na podłodze. Szyję kobiety szpeciły siniaki – być może ślady po pętli, ale na tak małym ekranie trudno to było ocenić, zwłaszcza że zdjęcie zrobiono w szerokim planie.
Fotograf nadal przewijał zdjęcia, coraz szybciej, jakby nie mógł na nie patrzeć, co Zoe wydało się dziwne. Przecież sam je zrobił.
– Zaraz – rzuciła. – Wróć do poprzedniego.
Przewinął jedno zdjęcie do tyłu. Było to zbliżenie śladów na szyi. Rzeczywiście wyglądały jak po duszeniu, a jednak Zoe nadal nie miała pewności. Jej uwagę zwróciło co innego – delikatna srebrna nić na szyi kobiety.
– Czy miała jakąś biżuterię? – spytała.
– Krzyżyk na srebrnym łańcuszku. Jej ojciec twierdzi, że nigdy go nie zdejmowała – odpowiedziała O’Donnell.
– Dlaczego tego nie zabrał jako trofeum? – mruknęła Zoe.
– Może biżuteria go nie kręci – podsunął Tatum.
Zoe kiwnęła głową. Całkiem możliwe, chociaż seryjni zabójcy zbierający trofea zazwyczaj brali też biżuterię. Zwłaszcza jeśli – tak jak w tym przypadku – ofiarę uduszono, a łańcuszek miała na szyi. Zabójca nie mógł go przecież nie zauważyć. A może to nim udusił dziewczynę? Uważniej przyjrzała się zdjęciu. Nic na to nie wskazywało. Łańcuszek by pękł, stanowczo był zbyt delikatny.
– Mówiłeś, że na stoliku nocnym zostały smugi po palcach – zwróciła się Zoe do Tatuma. – Była tam jakaś biżuteria?
– Nie wiem.
– Była szkatułka na biżuterię – wyjaśniła O’Donnell. – A w niej dwie bransoletki.
– Dwie bransoletki i łańcuszek – posumowała Zoe. – Prawdopodobnie zabójca przeszukał jej rzeczy, znalazł łańcuszek i zapiął go jej na szyi już po dokonaniu morderstwa.
– Wątpię – powiedziała O’Donnell. – Jej ojciec mówił, że nigdy go nie zdejmowała. Dużo bardziej prawdopodobne, że zabójca po prostu szukał czegoś wartościowego, co mógłby zabrać. Bransoletki to tanie świecidełka, więc je zostawił. Spytamy ojca, czy miała jakąś cenną biżuterię.
Zoe poczuła przypływ irytacji, ale nie wdawała się w dyskusję. Patrzyła, jak fotograf przegląda resztę zdjęć – być może po dłuższym czasie znowu miała przed oczami dzieło Glovera.
Kiedy razem z Tatumem odkryli, jakie nazwisko przybrał Glover, ruszyli jego śladem. Wiedzieli już, że w ostatnich latach mieszkał w Chicago. Znaleźli jego dawne mieszkanie w McKinley Park, zajmowane teraz przez parę studentów. Dotarli do jego ostatniego miejsca zatrudnienia, ale sześć miesięcy wcześniej stracił tam posadę serwisanta. Kilka dni spędzili na rozmowach z jego dawnymi kolegami z pracy i przełożonymi, próbując zebrać jakiekolwiek informacje. Większość kolegów uważała go za świetnego faceta. Zawsze chętny do pomocy, skory do żartów i śmiechu. Jego szef użył nawet określenia: „miał ducha pracy w zespole”.
Dwie koleżanki z pracy uważały, że jest w nim coś niepokojącego, ale nie potrafiły tego sprecyzować.
Zoe znała to uczucie. Sama go doświadczyła, gdy miała czternaście lat, a Rod Glover był jej sąsiadem. Na początku wydawał się fajnym gościem, był czarujący i zabawny. Z czasem jego zachowanie stawało się dziwne, budziło lęk. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęły się zabójstwa młodych kobiet.
– To już ostatnie – rzekł fotograf i opuścił aparat.
– Są ślady broni? – spytał Tatum, odwracając się do O’Donnell.
– Zakładam, że użył dwóch narzędzi – odparła policjantka. – Ślady na jej szyi wskazują na uduszenie jakimś sznurem albo paskiem. A krwawienie było efektem paskudnej rany ciętej na jej ramieniu. Czyli posłużył się także jakimś ostrzem. Jej koszula też zresztą wygląda, jakby częściowo została przecięta. – Wskazała na ślady stóp. – Zdaje się, że zabójca przeszedł przez pokój, żeby coś podnieść z podłogi. Widzi pani, jak ślady kończą się tuż przed ścianą? Idę o zakład, że zatrzymał się tam, żeby przykucnąć.
Śledcza nieco urosła w oczach Zoe.
– Myśli pani, że to był nóż?
– Jestem tego prawie pewna. Jeśli pani tam podejdzie, zobaczy pani kilka kropli krwi tuż obok znacznika numer szesnaście. Moim zdaniem skapnęły z ostrza.
Zoe przeszła w róg pokoju, przykucnęła i obejrzała podłogę. Zobaczyła kilka idealnie okrągłych brązowych plam. Obok niej kucnął Tatum.
– Te krople spadły pionowo – orzekł. – Dlatego są okrągłe, nie eliptyczne. Co znaczy, że nie są rozbryzgiem z drugiej strony pokoju. Prawdopodobnie to tutaj rzucono narzędzie.
Zoe kiwnęła głową, próbując sobie to wyobrazić.
– Może podszedł tu z nożem w ręku. I zatrzymał się na kilka sekund. To by wyjaśniało pochodzenie tych kropli.
– Nie jestem technikiem kryminalistycznym – zastrzegł się Tatum. – Ale zobacz, nie ma rozbryzgów wokół kropli. Gdyby spadły z wysokości pół metra czy więcej, wokół każdej z nich byłby mały kolisty rozbryzg. Skoro ich nie ma, to znaczy, że krew kapała z wysokości zaledwie kilku centymetrów. Sądzę, że śledcza O’Donnell ma rację. Narzędzie leżało tutaj, z ostrza ciekła krew, więc zabójca podszedł, żeby je zabrać.
Zoe zgadzała się z nim. To było najprostsze wyjaśnienie. Wyobraziła sobie tę scenę. Zabójca zaatakował ofiarę, grożąc jej nożem. Wywiązała się szamotanina i nóż skaleczył kobietę w ramię. I co dalej? Czy ofierze udało się jakoś rozbroić napastnika i odrzucić nóż w kąt? Niewykluczone.
Wyprostowała się, próbowała myśleć. Cała ta scena wskazywała na sprzeczne zachowania. Wchodzenie w kałużę krwi, nakrywanie zwłok, zostawianie plam krwi w całym mieszkaniu. Wszystko to na odległość trąciło zagubieniem, strachem, a może i wstydem. Natomiast rękawiczki świadczyły o planowaniu. Brakująca bielizna stanowiła trofeum. Ale wisiorek za nic tu nie pasował. Czy śmierć nastąpiła wskutek wypadku? Trudno powiedzieć, Zoe nie była nawet pewna, czy ofiara zmarła na skutek upływu krwi czy uduszenia.
Przeważnie bez trudu wyobrażała sobie możliwe scenariusze. Tu jednak rozmaite szczegóły nijak nie pasowały do siebie.
Coś przegapili.ROZDZIAŁ 4
Tatum jeszcze raz rozejrzał się po pokoju, próbując się wczuć w sytuację ofiary.
Na tym polu akurat czuł się bezpiecznie. Widział, jak Zoe wnika w umysł mordercy tak łatwo, jakby wkładała sweter, co zawsze robiło na nim wrażenie, ale i trochę go irytowało. On akurat tego nie potrafił. Rzecz jasna, znał statystyki, czytał długaśne prace naukowe na temat seryjnych zabójców, wywiady z nimi i zapoznawał się z ich profilami tak gruntownie, że śnili mu się niemal co noc. Ale, odwołując się do analogii ze swetrem, w jego przypadku wczuwanie się w psychikę seryjnego zabójcy było jak wciskanie się w kaftan bezpieczeństwa, i to o dwa numery za mały. Było bolesne, niewykonalne, a po wszystkim czuł się obolały i wykończony.
Na szczęście znaczna część ich pracy obracała się wokół poznawania ofiar. Zrozumienie ich postępowania pozwala stwierdzić, co zwróciło na nie uwagę mordercy. Przydaje się także odkrycie tego, jak reagują, kiedy zostaną zaatakowane, co przy okazji wiele mówi o psychice zabójcy. Niektórzy napastnicy stają się brutalni w obliczu potulnej ofiary, inni zaś stają się groźni tylko wówczas, gdy ta próbuje walczyć. Poznaj ofiarę, a będziesz w pół drogi do zrozumienia mordercy.
Catherine Lamb była rozkojarzona, może nawet miała depresję. Cały dom nosił ślady zapuszczenia – niepodlane rośliny, zakurzone parapety, pełny po brzegi kosz z praniem. Owszem, mogło to świadczyć o tym, że jest fleją, ale mnóstwo rzeczy wskazywało na coś wręcz przeciwnego. Ubrania były starannie złożone; łazienka, pomijając świeże plamy krwi, lśniła czystością; jedzenie w lodówce było świeże. Brud i nieporządek były powierzchowne, świeżej daty – cienka powłoka gnębiącej ją zgryzoty.
Czy była samotna? Może się z kimś umawiała, zapewne przez internet. Jeśli była wyjątkowo nieostrożna, mogła się zgodzić, żeby facet podjechał po nią i zabrał ją na randkę. To by tłumaczyło brak śladów włamania. Ale nie, to nie pasowało do podartego ubrania, które widział na zdjęciach. Catherine nie planowała wyjścia do miasta, kiedy została zaatakowana.
Zerknął na Zoe i już miał wspomnieć o ubraniu, ale przygryzała wargę, marszcząc czoło. W ten sposób dawała znać, żeby jej nie przeszkadzać, bo nad czymś myśli.
O’Donnell też patrzyła na Zoe. Śledcza miała kręcone, sięgające niemal do ramion blond włosy; ubrana była w szare spodnie i granatowy żakiet. Podejrzliwie mrużyła czekoladowe oczy. Tatum uwielbiał czekoladę i miał słabość do egzotycznych smaków – czekolady słonej albo pikantnej – ale nigdy jeszcze nie widział czekolady podejrzliwej. Policjantka przekrzywiła głowę w lewo, tak jak zrobiła to wcześniej, kiedy wyszła im na spotkanie przed domem.
O’Donnell wyglądała jak zblazowany widz na pokazie iluzjonisty. Jakby czekała, aż ten wyciągnie królika z kapelusza, by mogła powiedzieć, że siedział tam cały czas albo że był ukryty w rękawie. Chodź obejrzeć Tatuma Graya, magika w dziedzinie profilowania kryminalistycznego. Wybierz kartę, dowolną. Twoja karta to… walet pik. Bezrobotny, prawdopodobnie biały, ma dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć lat, jako dziecko moczył się w łóżku i dręczył koty.
Zauważyła, że jej się przygląda.
– I jak? Myśli pan, że to robota waszego człowieka? – spytała.
– Za wcześnie, żeby o tym przesądzać – odparł odruchowo.
Uniosła brwi.
– Widzi pan tu coś, co ją łączy z innymi ofiarami? Czy jest do nich podobna? Czy po wcześniejszych morderstwach zabierał trofea? Czy zakrywał zwłoki?
– Rod Glover nie zakrywał poprzednich zwłok – przyznał Tatum. – Ale są podobieństwa…
– Wobec tego dlaczego akurat tę zakrył?
– Może być kilka powodów. – Tatum wzruszył ramionami. – Niektórzy seryjni zabójcy przykrywają czymś swoje ofiary, bo się wstydzą. Poza tym to forma abstrakcji… zamienianie ofiary w przedmiot.
– Zakrył ją z tego samego powodu, z którego zapiął jej łańcuszek na szyi. – Zoe odwróciła się do nich. – On ją znał.
O’Donnell splotła ręce pod biustem. Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, gdy naraz zawołał ją stojący przed domem policjant.
– Pani śledcza!
– Przepraszam – powiedziała O’Donnell i wyszła na dwór.
Tatum jeszcze raz zerknął na miejsce zbrodni i poszedł za nią. Na zewnątrz, po drugiej stronie policyjnej taśmy, stał jakiś mężczyzna. Miał przekrwione oczy i potargane włosy. Tatum ocenił go na sześćdziesiąt lat, chociaż ten człowiek, zgarbiony i z trzęsącymi się rękami, wyglądał raczej na dziewięćdziesiąt. Tatum znał te objawy, widywał je aż za często. Tak wygląda człowiek zmiażdżony przez żal. Prawdopodobnie był to Albert Lamb, ojciec Catherine, który znalazł jej zwłoki. W ręce miał niewielką foliową torbę.
– Panie Lamb. – Głos O’Donnell się zmienił, cała surowość znikła. – Bardzo mi przykro, ale nadal nie może pan…
– Przyniosłem jej trochę ubrań – przerwał jej Lamb ochryple. – Żeby ją ubrać. Miałem trochę jej ubrań w domu, więc pomyślałem…
– Proszę pana, w tej chwili to nie jest konieczne. Później przekaże pan jej ubrania do domu pogrzebowego, a tam…
– Ale jej ubranie było podarte! – Po twarzy mężczyzny pociekły łzy. – Ona by nie chciała… trzeba ją… proszę, ta koszula jest zapinana na guziki, łatwo będzie ją włożyć. Mogę to zrobić sam, potem sobie pójdę. Wpuśćcie mnie tylko na chwilkę… – Zgiął się wpół, chcąc przejść pod taśmą. Policjant z księgą wejść i wyjść już miał go złapać, ale uprzedziła go O’Donnell, która położyła Lambowi dłoń na ramieniu; wyglądało to, jakby chciała mu pomóc przejść do domu, a tymczasem skutecznie mu to uniemożliwiła.
– Pańskiej córki już tu nie ma – powiedziała. – Zabrali ją do kostnicy. Przeprowadzą sekcję zwłok. Potem będzie można zabrać ciało do domu pogrzebowego i wtedy da im pan rzeczy, w które mają ją ubrać.
Bezradnie spojrzał na torbę, łza skapnęła z jego brody na ziemię.
– Chce pan, żebym to zabrała do kostnicy? – spytała O’Donnell. – Powiem im.
Ciekawe, co im powiesz? – pomyślał Tatum, ale na twarzy mężczyzny zobaczył wyraz ulgi. Lamb usłyszał to, co chciał usłyszeć, a władcza postawa i rzeczowy ton policjantki przyniosły mu ulgę.
– Tak, dziękuję – szepnął.
– A czy teraz czuje się pan już na siłach, żeby odpowiedzieć nam na kilka pytań?
– Tak. Ja… przepraszam, że wcześniej nie… Ale po prostu nie mogłem…
– Nie ma problemu, proszę pana. – O’Donnell przewróciła kartkę w notesie. – Może mi pan powiedzieć…
– Czy to jest ten drugi policjant? – Lamb wskazał Tatuma.
O’Donnell obejrzała się przez ramię.
– Jaki drugi policjant?
– Nie powinno was być dwoje? Chyba prowadzicie śledztwa parami?
– Owszem – odparła zaskoczona O’Donnell.
Pojawił się problem. Rzecz jasna, jej partnera nie było na miejscu, ale wolała nie mówić tego Lambowi. Prawdopodobnie chciała, by nie odniósł wrażenia, że do śmierci Catherine Lamb policja wydelegowała tylko jedną śledczą.
Agent FBI zrobił krok w przód.
– Jestem Tatum Gray – przedstawił się. – Pracuję ze śledczą O’Donnell.
Lamb z roztargnieniem skinął głową. Tatum napotkał wzrok O’Donnell, która łypnęła na niego krzywo. Najwyraźniej z jej strony nie mógł oczekiwać niczego innego.
Odwróciła się do załamanego mężczyzny.
– Czy może mi pan opowiedzieć jeszcze raz, co się zdarzyło dziś rano?
– Zadzwoniłem do Cathy… Catherine. Wczoraj była chora. Ostatnio często chorowała, więc się martwiłem. Nie odbierała. Dzwoniłem kilka razy, ale bez skutku. Wobec tego przyjechałem. Pomyślałem, że może potrzebna jej pomoc.
– Która była wtedy godzina?
– Która…? Nie wiem.
– O której zadzwonił pan do niej po raz pierwszy?
– Około ósmej.
– A ile czasu minęło, zanim postanowił pan przyjechać?
– Myślę, że jakieś pół godziny.
– Zaraz po ostatnim telefonie?
– Tak… nie. Po drodze dzwoniłem do niej jeszcze dwa razy.
– Czyli wyszedł pan o ósmej trzydzieści i po drodze dwukrotnie dzwonił pan do córki. A o której pan tu dotarł?
– Spacerkiem to jest jakieś piętnaście minut. Czyli byłem tu gdzieś za kwadrans dziewiąta.
O’Donnell kiwnęła głową, zapisując to w notesie.
– Pukał pan?
– Kilka razy, ale nie otwierała, więc przekręciłem klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz.
– Czy to pana zaskoczyło?
– Tak, Catherine zawsze zamyka drzwi na klucz.
– Proszę mówić dalej.
– Wszedłem. W środku panował bałagan, na podłodze leżał jakiś koc. Zaplamiony. A jej… widziałem wystającą spod koca jej rękę.
– Proszę pana, czy jest pan pewien, że kiedy pan wszedł do domu, córka była zakryta kocem?
– Tak! – Jego głos się załamał. – Leżała pod kocem. Odrzuciłem go i… była zimna, a ubranie miała podarte. Na całym ciele miała krew i siniaki. Krzyknąłem jej imię, potrząsnąłem nią. Była sztywna. – Lamb miał nieobecny wzrok, wspominając te koszmarne chwile. – Zadzwoniłem pod dziewięćset jedenaście.
– A co pan zrobił potem?
– Powiedzieli, że już jadą. Miała podarte ubranie, więc… Więc zakryłem ją z powrotem. A potem wyszedłem z domu. Musiałem wyjść. Nie mogłem tam zostać. Czekałem na przyjazd policji na dworze.
– Kiedy się zjawiliśmy, miała na szyi łańcuszek. Srebrny łańcuszek z krzyżykiem. Czy był na jej szyi, kiedy pan ją znalazł?
– Tak. Prawie nigdy go nie zdejmowała.
Nadal pytała go o to, co robił, dokładnie sprawdzając szczegóły. Tatum się przysłuchiwał. Zachowanie Alberta wskazywało, że jest zdezorientowany i zrozpaczony. Niektóre pytania policjantka musiała powtarzać kilkakrotnie, zanim odpowiedział. Tatum przyłapał się na tym, że ma nadzieję, iż śledcza da mu spokój. W pewnym momencie Zoe wyszła z domu, stanęła obok niego i też zaczęła słuchać.
– Czy wie pan o kimś, kto mógłby chcieć skrzywdzić Catherine? – spytała policjantka.
– Nie! Wszyscy ją kochali.
– Może się z kimś pokłóciła? Zauważył pan coś niezwykłego?
Chwila wahania, po czym odparł:
– Nie.
O’Donnell lekko przechyliła głowę na bok.
– Wspomniał pan, że w ostatnim tygodniu Catherine chorowała.
– Tak, nie chodziła do pracy.
– A gdzie pracowała?
– Jest zarządcą w moim kościele.
– W pańskim kościele? Pan jest pastorem?
– Zgadza się, w kościele baptystów Riverside.
O’Donnell przerwała na chwilę, żeby to sobie zapisać, oraz – jak się domyślał Tatum – spojrzeć na sprawę pod nowym kątem. Nie był zbyt obeznany z wewnętrzną polityką Chicago, ale zakładał, że morderstwo córki pastora, która sama też pracowała w kościele, z punktu widzenia mediów oraz oficjeli powinno być traktowane absolutnie priorytetowo.
– A zatem ostatnio brała wolne w pracy – podjęła O’Donnell. – Ile razy?
– Dwa… nie, w ostatnim tygodniu trzy razy. Ale… wcześniej też opuściła kilka dni.
– Mówiła, z jakiego powodu?
– Nie.
– Czy pańskim zdaniem wyglądała na chorą?
– Tak. Stale była zmęczona. Cathy jest taką energiczną i szczęśliwą kobietą, a w zeszłym miesiącu… – zawiesił głos. W powietrzu wisiał czas teraźniejszy, niewidoczny, ale ostry jak brzytwa. Po chwili Lamb odchrząknął. – Opuszczała się też jako wolontariuszka.
– Powiedział pan, że była wiecznie zmęczona – rzekła O’Donnell. – A czy wyglądała jak ktoś, kto jest chory? Skarżyła się, że coś ją boli? Że ma gorączkę? Czy miała katar? Coś jej dolegało?
– Nie, nic z tych rzeczy. Mówiła, że to kobiece sprawy.
– Czy jest możliwe, że miała kłopoty? Problemy natury osobistej, a nie fizycznej?
– Z takich powodów nigdy nie opuściłaby pracy. – Jego oczy zalśniły, mokre i pełne rozpaczy. – Kościół i wolontariat były dla niej wszystkim.
– A gdzie pracowała jako wolontariuszka?
– W kościele. Jako doradca religijny. Nasz kościół ma dwóch doradców religijnych, w tym moją córkę.
– Komu doradzała w sprawach religii?
– Każdemu w potrzebie.
– A czy doradzała komuś regularnie, proszę pana?
– Różnym takim. Nastolatkom mającym kłopoty, ludziom biednym albo takim, którzy tracili wiarę… – Mówił coraz wolniej, sprawiał wrażenie kogoś, kto nagle usiłuje szybciej myśleć, niż mówić. – Po prostu ludziom w potrzebie.
O’Donnell zmrużyła oczy. Pewnie zachowanie Lamba także zwróciło jej uwagę.
– Ludziom w potrzebie – powtórzyła. – Kobietom. I mężczyznom.
– Owszem – przytaknął Lamb.
– Takim, którzy chcieli wrócić na dobrą drogę? – podsunął Tatum.
– Otóż to.
– Byłym skazańcom? – dopytywał się dalej agent.
Zapadła długa cisza.
– Czy Catherine doradzała byłym skazańcom? – spytała w końcu O’Donnell. Szybko porozumiała się wzrokiem z Tatumem.
– Czasami. Zrozumcie, ci ludzie zrobiliby dla Catherine wszystko. Nigdy by jej nie… nie zrobiliby czegoś takiego.
– Rozumiem – powiedziała O’Donnell.
Zmieniła temat, jakby przestał ją interesować, ale kolejne pytania dotyczyły spraw zupełnie nieistotnych, miały na celu uśpić czujność pastora. Kiedy na koniec rozmowy poprosiła o namiary na kilka osób, podał je bez wahania. W tym dane drugiego doradcy religijnego.
A gdy już zdobyła wszystko, co chciała, pastor odszedł, zgarbiony i wycieńczony. To był najgorszy dzień w jego życiu.
– No cóż, stwierdziła pani, że zabójca Catherine ją znał – powiedziała O’Donnell.
– Tak uważam – przyznała Zoe.
– A jeśli jest nim były skazaniec z jej kościoła, to nie chodzi o waszego faceta, zgadza się?
– Rod Glover nigdy nie trafił do więzienia.
– Świetnie – rzuciła policjantka nieodwołalnym tonem. – Będę was informowała.
– A kiedy odbędzie się sekcja zwłok? – zapytał Tatum.
– Prawdopodobnie jutro z samego rana.
– Możemy w niej uczestniczyć? Jak tylko dostaniemy protokół z sekcji zwłok, będzie nas pani miała z głowy.
Kolejne wrogie spojrzenie i przekrzywienie głowy, ale w końcu ustąpiła.
– Zgoda. Zostawcie mi swój numer. Dam wam znać, jak się dowiem, o której to będzie.ROZDZIAŁ 7
Mężczyzna panujący nad sobą nie lubił spać. W każdym razie od pewnego czasu, konkretnie odkąd przestał brać lekarstwa.
Przedtem w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Rozmaite proszki, które zażywał, od razu ścinały go na dziesięć, dwanaście, a nawet czternaście godzin dziennie. W głębokim śnie miał wrażenie, że zanurza się w mokrym cemencie. I nic mu się nie śniło. Wiedział, że każdemu coś się śni, ale co za różnica, skoro i tak nic nie pamiętał?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki