Gieśki. Księga przygód - ebook
Gieśki. Księga przygód - ebook
Czy chodząc do zwykłej podstawówki, można przeżyć niecodzienne przygody? Oczywiście! Wystarczy być Gieśkiem – pełnym humoru, nieco zuchwałym, odważnym i psotnym dziewięciolatkiem z klasy III G.
Krzysiek, Czesiek i Misiek wplątują się w kolejne awantury, walczą z porywaczem, polują na czarownice, wywołują duchy, zastawiają zasadzki i snują filozoficzne rozważania o sensie życia. Wciąż wystawiają na próbę cierpliwość rodziców i ulubionej nauczycielki, a przy tym docinają sobie i kłócą się zawzięcie. Mimo to każdy wie, że w sprawach ważnych można na nich polegać, bo doskonale rozumieją, czym jest lojalność i co w życiu liczy się najbardziej.
Zajrzyj do świata Gieśków. Tam zawsze się wiele dzieje, jest mnóstwo śmiechu, świetna zabawa, a ponadto znajdziesz w nim przepis na prawdziwą przyjaźń.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66201-72-9 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam na imię Krzysiek i jestem Giedziem. Poza tym synem, bratem i przede wszystkim człowiekiem. Dlaczego? Moja mama upiera się, że błądzić jest rzeczą ludzką. A w zasadzie nie ona. Tak twierdził taki jeden rzymski mądrala – Seneka – prawie dwa tysiące lat temu, a mama tylko papuguje. Jeśli wierzyć Senece, jestem człowiekiem, bo wiecznie błądzę – czyli popełniam błędy. Bardziej w sensie: „Ups, znowu kłopoty”, niż ortograficzne. Zresztą temu Rzymianinowi też chyba nie chodziło o prawidłową pisownię łacińskich wyrazów.
Mama w ogóle lubi się wymądrzać. Myśli, że wie wszystko. Pisze książki i okropnie się wścieka, kiedy jej mówię, że nikt nie będzie czytał tych bzdur. Taka wrażliwa. Potem muszę ją przepraszać, bo mi głupio i jakoś tak ciężko na sercu. Bo serce mam na swoim miejscu. Czuję je nieraz, gdy chce mi wyskoczyć przez gardło podczas biegania za piłką.
Mój tata jest geografem. Uważa, że wie jeszcze więcej niż mama, i co rusz urządza mi pogadanki na każdy możliwy temat. Twierdzi, że dba w ten sposób o moją wiedzę ogólną. Sądzę, że chodzi mu raczej o trenowanie elastyczności mojej szczęki – ziewam przy tych nudziarstwach tak intensywnie, że pewnie kiedyś wyłamię sobie przez to jakiegoś zęba.
Na moje nieszczęście mam również siostrę. To dopiero dziwadło. Najmądrzejsza, najpiękniejsza i najbardziej uprzywilejowana. Właśnie skończyła trzynaście lat. Gra na skrzypcach, ciągle mnie strofuje i ma swoją własną kartę do bankomatu. Przez to wiecznie się wywyższa, umniejszając tym samym moją skromną, dziewięcioletnią osobę. Zwykle nie znoszę jej jak czyszczenia kociej kuwety, chociaż trzeba przyznać, że czasem się przydaje. Niestety rzadko. Brat byłby stanowczo lepszym rozwiązaniem. Nie da się ukryć, że w tej sprawie rodzice dali plamę.
Od kilku tygodni chodzę do trzeciej klasy. Ktoś nagle postanowił przerwać wakacje i brutalnie zarządził wrzesień. W duchu nawet się z tego cieszyłem, bo już mi zaczynało brakować tej atmosfery naukowego rozgardiaszu.
W naszej szkole jest siedem klas trzecich i każda czymś się wyróżnia. Trzecia A pływa jak stado morświnów, B to wybitni tancerze, w C nawijają po angielsku, jakby się urodzili po drugiej stronie kanału La Manche. D, E i F też mają swoje moce nie do zagięcia. Klasa G, to takie trochę nie wiadomo co. Pani Ania twierdzi, że geniusze, jednak nie jest chyba szczególnie obiektywna. Zbierając opinię reszty nauczycieli, można wnioskować, że G to: gałgany, gagatki, gadziny, gawrosze, gbury i grzmoty. Dobrze, że nie gamonie, bo tego bym chyba nie zniósł. Mamy swoją godność, ja i reszta tych na „g”.
Rozrabiamy, psocimy, pyskujemy, gadamy na lekcjach i nie możemy usiedzieć w ławkach. Wszyscy? Nie. Ale prawie… Większość… No dobrze, może przesadzam. W każdym razie nasza trójka.
Mam dwóch kumpli – takich najlepszych, od serca i po wsze czasy. Tworzymy drużynę nie do rozbicia. Podobno znacznie przyczyniamy się do legend krążących o naszej klasie. Krzysiek, Czesiek i Misiek. Podstawowe gnomy trzeciej G i największe utrapienie pani Ani.
Czesiek to najniższy, najszybszy i najlżejszy z nas. Kiedy boksujemy na przerwach, leci jak odbita piłka i wszyscy pękamy ze śmiechu. Pasjonuje się Gwiezdnymi wojnami i maniacko gra w Minecrafta. Obawiam się, że wkrótce dopadnie go choroba zwana pikselozą.
Misiek jest z nas najwyższy i chyba najspokojniejszy. Podobno kiedy zostaje sam, bywa nawet poważny, porządny i prostolinijny. Wszystko na „p”. To my wpływamy szkodliwie na jego charakter i osobowość. Mniej więcej tak, jak cukier na szkliwo zębów. Misiek się przez nas psuje. Uwielbia piłkę nożną, zbiera tony makulatury w formie kart piłkarskich i godzinami tłucze na konsoli kolejne mecze FIF-y. Na boisku też udaje chojraka i głęboko wierzy, że kiedyś prześcignie kunsztem samego mistrza Lewandowskiego.
Mnie pikseloza nie grozi, a z kart piłkarskich chyba już wyrosłem. Za to posiadam lasery w oczach. Ukrywam je pod okularami i czasem straszę dziewczyny, gdy nagle unoszę szkła i przeszywam je wzrokiem. Wierzą w moją moc i uciekają z krzykiem. Kupa śmiechu. Jestem całkiem zwyczajny, jeśli nie liczyć tego, że uczę się grać na gitarze i kręcą mnie ostre brzmienia. Jeśli lubicie Metallicę, Sepulturę albo chociaż Pearl Jam, możemy się zakumplować.
Łączy nas nić sympatii gruba jak lina okrętowa i wspólne hobby: doprowadzanie do szewskiej pasji naszej nauczycielki.
– Dlaczego zawsze, kiedy ktoś narozrabia, mogę mieć pewność, że jego imię kończy się na „siek”? – zapytała pani Ania kiedyś na lekcji i ciężko było temu zaprzeczyć. – Wystarczy, zależnie od sytuacji, żonglować wyłącznie pierwszą sylabą. Pajacujecie we trzech, a zła sława ciągnie się za całą klasą.
– To może niech pani tego nie wymienia? Skoro już i tak pozamiatane… – zaproponowałem. – Szkoda zdrowia.
– Świetny pomysł – podłapał Czesiek. – W tej klasie wszyscy jesteśmy jak jedno wielkie „gie”. Może pani mówić na nas: Gieśki.
– Trzej Gieśkowie – podsumował Misiek. – Prawie jak trzej muszkieterowie.
Pani Ania zerkała na nas bez słowa spod śmiesznie uniesionych brwi. Nie było tak źle. Kiedy tylko wędrowały w górę, wiedzieliśmy, że zdumienie i niedowierzanie mieszają się z rozbawieniem i jest szansa, że ujdziemy z życiem. Niepokój zaczynał się w momencie, kiedy się marszczyły. Wówczas należało jak najszybciej zamilknąć, bo sytuacja robiła się poważna i wojna domowa – tudzież klasowa – wisiała w powietrzu. A po niej następowały: spacer na dywanik do pani dyrektor lub rozmowy z rodzicami.
Zgroza.
– Mnie się podoba – oświadczyłem z zadowoleniem. – Trzej muszkieterowie to byli tacy kolesie z Francji. Biegali po ulicach ze szpadami. Zrobimy sobie eleganckie szpady z patyków. Gieśki to świetny pomysł, będzie pani łatwiej na nas krzyczeć.
– A całą resztę może pani nazywać Giedziaki – zaproponował Czesiek. – Bo przecież to dzieciaki z trzeciej G, więc pasuje.
– Nieee – zaoponowałem. – Giedziaki to obciachowo. Lepsze będą Giedzie. W końcu to podobno są ludzie.
Cała klasa pokładała się ze śmiechu. Pani Ania usiłowała zachować powagę, jednak kąciki jej ust drżały coraz wyraźniej. Sukces wisiał w powietrzu. Stanęliśmy przed nią w idealnym rzędzie, we trzech, objęliśmy się ramionami i sprawialiśmy wrażenie zintegrowanego trio. Czesiek machnął wyimaginowaną szpadą, szarpnął przy tym mnie, ja szarpnąłem Michała i runęliśmy jak ścięte kłosy zbóż u stóp nauczycielki pokotem. Była bez szans. Nim zadzwonił dzwonek, wypuściła powoli powietrze z płuc, jednym gestem odrzuciła do tyłu włosy i chichotała razem z resztą klasy.
A niech to, w takich chwilach nawet dawała się lubić. I to jak!