- promocja
- W empik go
Girl, Goddess, Queen - ebook
Girl, Goddess, Queen - ebook
Brawurowy i zaskakujący retelling jednego z najpopularniejszych greckich mitów!
Tysiące lat temu bogowie skłamali, twierdząc, że Persefona była tylko pionkiem w ich politycznej grze. Że Hades porwał ją i zmusił do małżeństwa. Że rozpacz Demeter spustoszyła Ziemię.
To tylko mit. Prawdziwa historia jest o wiele ciekawsza!
Persefona wcale nie została porwana do świata umarłych – sama skoczyła w czeluść Hadesu. Nie miała bowiem zamiaru poślubić samolubnego, narcystycznego boga, bardziej zakochanego w sobie niż w niej. Zawitała do jego królestwa tylko po to, by zawrzeć pewien układ.
Teraz musi jedynie przekonać irytująco seksownego, aroganckiego i bardzo nieuprzejmego władcę zaświatów, by zgodził się na jej plan. Plan, który wstrząśnie Olimpem!
A konsekwencje mogą być zabójcze. Zwłaszcza jeśli już jesteś w piekle…
Świeże spojrzenie na świat bogów i ludzi, mit o Hadesie i Persefonie w nowatorskim, współczesnym ujęciu.
Wciągający romans fantasy, stworzony przez wschodzącą gwiazdę TikToka.
„Bea Fitzgerald wywraca do góry nogami wszystko, co wiemy o Persefonie i Hadesie, czyniąc z nich bohaterów zaskakującej, a przy tym tchnącej optymizmem komedii romantycznej.”
Jennifer Saint, autorka bestsellerowej Ariadny
„Jeśli lubisz fantastykę, mitologię, ale kochasz też romanse – bogowie są po twojej stronie, ponieważ te trzy rzeczy spotkały się właśnie w tej jednej książce!”
„Cosmopolitan” (Najlepsza książka lipca 2023)
„Debiut Bei Fitzgerald jest jak powiew świeżego powietrza. Ta dowcipna i wzruszająca historia dziewczyny, która z jednej strony jest doskonała, z drugiej – nieustannie przyciąga nieszczęścia, z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom.”
„Telegraph”
„Ponadczasowi bogowie, złożoność rodzinnych więzi, zaciekły protagonista i namiętny, acz powoli rozkręcający się romans.”
Sue Lynn Tan, autorka bestsellera „Sunday Timesa” Córka bogini księżyca
„Girl, Goddess, Queen jest po prostu boska. Bea zmiksowała klasyczny mit z elektryzującym romansem i dowcipnym, nowoczesnym twistem. Pięknie napisana, absolutnie wspaniała i niesamowicie mocna książka – obowiązkowa pozycja, która powinna znaleźć się na szczycie każdego stosu książek do przeczytania.”
Beth Reekles, autorka bestsellera The Kissing Booth
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-334-1 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka ta jest fikcją i wytworem fantazji, opiera się jednak na wielu aspektach naszego świata i dotyczy rzeczywistych problemów. Chociaż porusza poważne tematy, mam nadzieję, że sprawi radość czytelnikom. Aby tak się mogło stać, chcę pokrótce podsumować poruszone w tej książce kwestie, które mogą być emocjonalnie obciążające lub po prostu przykre. Istnieją tematy, które mnie poruszają i przynajmniej niektóre z nich rozwijam w tej książce, więc jeśli odnajdziesz w niej swoje problemy, ślę ci swoją miłość i życzenia wszystkiego najlepszego. Pamiętaj, by obchodzić się ze sobą dobrze i proszę, dbaj o siebie – czego wyrazem może być to, że porozmawiasz z ukochaną osobą, zaufanym dorosłym czy terapeutą albo znajdziesz jeszcze inne źródło wsparcia. Pamiętaj, że nie jesteś sama/sam.
• W tej książce pojawiają się odniesienia do tak zwanej kultury gwałtu i napaści seksualnej. Nie ma jednak tutaj drastycznych opisów z tym związanych.
• Jedna z postaci zmaga się z traumą wojenną i cierpi na niezdiagnozowany zespół stresu pourazowego (PTSD).
• Jedna z postaci doświadcza manipulacji emocjonalnej i przemocy psychicznej w złej relacji z rodzicami. Nie występuje przemoc fizyczna.
• Pojawiają się odniesienia do fizycznych obrażeń. Nie ma jednak w książce drastycznych opisów z tym związanych.
ROZDZIAŁ 1
Kiedy mnie spytali, czego chcę, odpowiedziałam:
– Świata.
– A co byś zrobiła ze światem? – spytał wtedy ojciec. W jego słowach pobrzmiewał ostry ton, jednak dopóki matka nie ścisnęła mnie za ramię, nie wyczułam w nich groźby. Dotyk jej palców raczej nie niósł pocieszenia.
Być może było to ostrzeżenie? Albo szczególne napomnienie z jej strony?
Spoglądałam kolejno na bogów, ale żaden niczym nie okazał, że postąpiłam niewłaściwie.
A teraz wszyscy patrzyli na mnie z zacienionych portyków megaronu, widziałam ich zniekształcone oblicza w odbiciach na powierzchni kolumn z brązu otaczających salę tronową. Nie miałam pojęcia, czego chcą ani dlaczego nagle zapanowało jakieś dziwne napięcie. Niektórzy zerkali na mojego ojca, bo wyraz jego twarzy był tak gniewny, że aż przypominał jedną z przedstawiających go rzeźb.
Zastanawiałam się nad odpowiedzią, a im dłużej milczałam, tym mocniej wbijały się we mnie paznokcie matki.
– Zapełniłabym go kwiatami – oznajmiłam.
Bicie serca przez krótką chwilę.
A potem mój ojciec się roześmiał. Śmiał się długo i głośno. To taki odgłos, który wgniata w krzesło. Ułamek sekundy później śmiechem wybuchnęli też zgromadzeni bogowie.
Chciałam odwrócić się do matki, by się przekonać, czy dobrze odpowiedziałam, lecz jej ręce zatrzymały mnie w miejscu, choć paznokcie już nie wbijały się tak mocno.
Do tego momentu przez cały wieczór nie spuszczała mnie z oczu.
– To właściwe, byś się miała na baczności, kiedy przebywasz pośród obcych, moje dziecko. – Tak kiedyś powiedziała.
Ale przecież ci tutaj to nie obcy, w każdym razie nie dla mojej matki. To jej siostry i bracia, a jeśli nie rodzeństwo, to w każdym razie tacy sami bogowie jak ona. Bogowie, których znała od dnia swoich narodzin.
Chciałam dowiedzieć się więcej, ale niestety: „Nie zadawaj pytań, moje dziecko”. Właśnie tak brzmiało jej ulubione powiedzonko.
Cóż, przynajmniej to bzdurne „dziecko” wkrótce miało odejść w niepamięć. Skończyłam już osiem lat, w każdym razie mniej więcej tyle. Trudno to policzyć, będąc nieśmiertelnym, zresztą wszyscy pozostali bogowie wciąż jeszcze toczyli wojnę z panem czasu, ten zaś przeinaczał go według swojego widzimisię.
Mniejsza jednak o mój wiek. Istotne, że tego dnia odbywała się ceremonia nadania mi imienia, amfidromia. Jako bogini miałam też otrzymać swoje królestwo, dziedzinę świata, za którą będę odtąd odpowiadała.
– Doskonale – rzekł ojciec, powstając z tronu. Śmiech urwał się natychmiast. – Niech tak będzie.
Umilkł, na jego ustach pojawił się uśmieszek, bo zauważył, z jakim niepokojem spoglądają na niego zgromadzeni, zwłaszcza zaś członkowie rady siedzący po obu jego bokach. To byli doradcy spojrzeli teraz po sobie, ten i ów powiedział coś szeptem. Potem zaś utkwili spojrzenia w Zeusie, czekając na jego osąd.
Wtedy ojciec się uśmiechnął, choć napięcie wcale przez to nie zelżało.
– Stanie się zatem boginią kwiatów.
Aż otwarłam usta ze zdumienia, a palce mojej matki znów się zacisnęły niczym imadło, utrzymując mnie w bezruchu. Znała mnie doskonale, wiedziała więc, że mało brakuje, bym podniosła krzyk, a mój gniew wzmagał jeszcze pomieszanie, jakiego doznałam, żądając tak wiele i otrzymując tak mało. Wszystkie moje nadzieje, wszystkie wygórowane ambicje legły w gruzach. Trzymałam jednak buzię na kłódkę, tylko zaciskałam pięści skryte w fałdach tuniki. Mój gniew nie był wart tego, by się sprzeciwić królowi bogów.
– Nadaję ci imię… Kore.
Kolejny cios, bo natychmiast uzmysłowiłam sobie znaczenie tego imienia. Dziewczę. Piękne i niepokalane. Właściwie dziewczyna, dziewczynka. A więc tym i tylko tym zawsze dla niego będę.
– Bogini kwiatów i piękna… – W tym momencie Afrodyta wydała ledwo słyszalny odgłos niezadowolenia, nim ojciec dokończył: – …przyrody.
Kiedy wzniecano ceremonialny ogień, ja połykałam łzy.
To było jak kara.
A przecież nie zrobiłam nic złego, prawda?
Rozmyślam teraz o tej ceremonii, a jednocześnie staram się nie krzyczeć, bo matka układa mi włosy i okropnie przy tym za nie ciągnie. Moje myśli często wracają do tamtego dnia. Sprawa jest złożona i trwało całe lata, nim to wszystko stopniowo rozwikłałam. Teraz jednak wracam pamięcią do czegoś, czym dotąd rzadko się zajmowałam, widzę oczami wyobraźni to morze twarzy ginących w cieniu.
Matka opowiedziała mi już wtedy o nich co nieco – tyle, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo, ale jednocześnie utrzymać w niewiedzy. Teraz, gdy zdradziła więcej, to wspomnienie miesza się ze strachem.
Tak wielu ich, a wszyscy na mnie patrzą. Otaczają mnie dwa z trzech dworów, bogowie olimpijscy i ci z Oceanu. Rzecz jasna nikogo z Hadesu, co to, to nie. Nigdy przedtem ani nigdy później nie znalazłam się w tak licznym gronie. Ledwie za kilka dni stanę się małżonką jednego z nich. Tymczasem nawet nie pamiętam ich na tyle dobrze, by móc sobie wyobrazić, kto będzie uczestniczył w uroczystości.
Jak powiadają, to zwyczajne, że przed ślubem ogarnia nas niepokój, nigdy jednak nie słyszałam, żeby było czymś normalnym tak bezmierne przerażenie i zgroza, od której aż ciężko oddychać.
– Trzymajże głowę nieruchomo, Kore.
Matka wzdycha, jej palce rozdzielają splątane kosmyki moich włosów.
Matko, ta głowa jest przymocowana do włosów. Kiedy za nie ciągniesz, ona też się porusza.
– Już powiedz, jaka to kąśliwa uwaga przyszła ci na myśl.
W znużonym tonie jej głosu słyszę echo w nieskończoność powtarzanych kazań: „Mężczyźni nie znoszą dobrze sarkazmu, moja Kore. Odbierają go jako wyzwanie rzucone ich autorytetowi”.
Zastanawiam się, czy kiedyś wchłonę jej nauki, czy też zawsze w moim umyśle będą rozbrzmiewać słowa wypowiadane jej głosem niczym oliwa wylewana na wodę. Słowa potępienia dla moich uczynków, niemające jednak dość mocy, by mnie powstrzymać przed tym, co ją tak denerwuje. Przed tym wszystkim, co ponoć czyni mnie odstręczającą.
Próbowałam. Klnę się na Mojry, że próbowałam.
– Demeter, czy na pewno chcesz, żeby te włosy były tak ulizane? Teraz w modzie są swobodniejsze uczesania – mówi Cyane, stając w drzwiach. W środku mojego malutkiego pokoiku i tak już nie ma dla niej miejsca, skoro jest w nim matka. Cyane to nimfa, której zazwyczaj powierza się tak ważną i pracochłonną czynność, jaką jest układanie moich włosów, a sądząc po tym, jak potrząsa własnymi lokami, dławi ją niema wściekłość, że w tak ważnym dniu matka postanowiła się wtrącić.
Brońcie bogowie, bym się pokazała potargana, to mógłby być koniec świata. W każdym razie wstyd dla naszego domu.
Zgrzytam zębami, gdy matka trafia na kolejny kołtun.
– Swobodniejsze? – obrusza się, co było do przewidzenia. – A cóż by to o niej mówiło? Ach, nie, najlepsza jest tradycyjna fryzura. Nada jej piękny, lecz zarazem dziewiczy wygląd. I o to właśnie chodzi.
– No, jasne. Bez dziewiczego wyglądu wytworni zalotnicy nie będą wiedzieli, że dziewczyna, której imię właściwie znaczy tyle co dziewictwo, a która całe swoje życie spędziła na opustoszałej wyspie, zachowała cnotę!
– Nie dzisiaj, moja Kore – mówi matka i znowu wzdycha. Ten odgłos stał się tak częsty, że moje imię w jej ustach dziwnie by bez niego zabrzmiało.
Jednak jej westchnienia akurat w tym dniu mają w sobie coś, od czego serce mi się ściska. Rozczarowuję ją, chociaż przystałam na największe ze wszystkich stawianych wobec mnie żądań.
Ostatnia szpilka znajduje się na swoim miejscu.
– Proszę! Wyglądasz tak pięknie, jak głoszą wieści o tobie.
Podsuwa mi lustro, bym mogła podziwiać jej dzieło: moje gęste, niesforne włosy są jak przyklejone do czaszki, choć pojedyncze czarne kosmyki już się próbują wymknąć. Ignorując to uczesanie, próbuję spojrzeć na siebie w taki sposób, jak mógłby patrzeć ktoś obcy, czyli mój przyszły mąż. Gładka oliwkowa skóra i długi prosty nos, gęste brwi i wydatne kości policzkowe. Oczy odrobinę za duże, za ciemne, tak że zawsze nadają mi ten ciekawski i zarazem naiwny wyraz twarzy, który doskonale pasuje do kogoś, kto ma na imię „dziewczynka”.
Matka ma rację. Jestem piękna. Oczywiście, że tak. Jesteśmy boginiami. Wszystkie jesteśmy więc piękne.
Dostrzegam jednak nie tyle swoją urodę, co rezygnację malującą się na twarzy. Pogodziłam się ze swoim losem.
Innymi słowy – wyglądam właśnie tak, jak powinnam wyglądać.
– Znajdziemy ci męża w mgnieniu oka – szczebiocze matka i odkłada lustro. Przedmiot odrobinę zbyt głośno stuka o blat, a ja zauważam, że jej ręka drży. Przykro mi wiedzieć dowód jej strachu o to, że nie zdobędę dobrej partii. Zwłaszcza kiedy ja obawiam się, że nie zdobędę żadnej.
Wygładzam na sobie tę śmieszną suknię, którą matka kazała mi włożyć: okropieństwo z jedwabiu koloru lila, tak udrapowane, żeby uwydatnić znajdujące się w ofercie ciało i zasłonić tyle, ile nakazuje skromność. Nie strój, lecz opakowanie towaru. Poza tym jest za długa, żeby mogła być wygodna, wprost wlecze się za mną. I nie da się w niej głębiej odetchnąć, jakby stworzona została specjalnie po to, by mi uniemożliwić ucieczkę.
Gdy idę za matką do kuchni, o mało nie spadam ze schodów. Cyane zostaje, aby posprzątać mój pokój, ale z pewnością dopiero co gotowała, bo w kuchni unoszą się kłęby pary. Jeśli ktoś mieszka w domu całkowicie zbudowanym z drewna oraz kilku drzew o krętych pniach, to w tak ciasnym miejscu zapach świeżo upieczonego chleba jest wprost dojmujący. Zazwyczaj nie mogę się doczekać i parzę palce, krusząc gorący jeszcze chleb, jednak teraz suknia tak ściska żołądek, że sama myśl o jedzeniu wywołuje mdłości. Odruchowo sięgam palcami, by poluzować wstęgi stroju, i natychmiast dostaję po łapie od matki, która przy okazji poprawia kokardę.
– Dla swojego męża musisz wyglądać jak najlepiej.
Co ty możesz wiedzieć? Przecież sama męża nie masz! – mam ochotę wykrzyczeć.
– A czy mąż będzie zawsze dla mnie wyglądał jak najlepiej?
Matka aż podskakuje, rozgląda się gorączkowo, jakby któryś z Olimpijczyków miał się czaić tuż za rogiem, jakby nie tkała przez ostatnią dekadę magicznej sieci odgradzającej naszą wyspę od nieproszonych gości.
– Nie mów takich rzeczy, Kore! – gromi mnie. – Nikt nie uwierzy, że dziewicą jest kobieta, która wygłasza opinie o tym, czy jej się podobają mężczyźni, czy nie. Chcesz, żeby cię brali za ladacznicę?
– Cóż. – Udaję, że się zastanawiam, czyli przywdziewam ochronną maskę naiwnej dziewczynki. – Może wtedy nikt by mnie nie chciał pojąć za żonę. I dobrze, bo to by oznaczało wolność.
Matka blednie, ujmuje moje obie dłonie.
– To nie jest wolność – stwierdza cicho. – Taka reputacja to w oczach mężczyzn zaproszenie.
– Nie rozumiem – mówię, trzepocząc rzęsami, choć przecież wszystko doskonale pojmuję. – Myślałam, że mnie trzymasz na tej wyspie, żebym znajdowała się z dala od mężczyzn. Jak to więc jest, że teraz muszę któregoś poślubić? To znaczy, że seks jest w porządku, ale tylko z mężem?
– Tak, tylko wtedy.
– Ale ty nie miałaś męża, kiedy mnie wydałaś na świat. – Marszczę brwi, bo teraz już rzeczywiście nie rozumiem. – Przypomnij mi, matko, jak zostałam poczęta.
– To się stało, zanim bogini małżeństwa została królową bogów. Na rzeki piekieł, może i nie przepadam za Herą, ale to szczęście, że doszła do władzy. Za jej sprawą ślub coś znaczy, bo nawet jej własnego męża do czegoś zobowiązuje.
Bogowie, znowu ta Hera jako przykład do naśladowania. Historia żony mojego ojca ma dawać nadzieję na udane małżeństwo? Przecież to on zmusił ją do ślubu, a teraz oboje są nieszczęśliwi.
– Nie wygląda, żeby czuł się do czegoś zobowiązany – odparowuję, chociaż mogłabym to sobie darować.
– Małżeństwo oznacza ochronę, moja Kore. Pierścień na palcu zobowiązuje cię do wierności jednemu mężczyźnie i wszyscy bogowie szanują tę zasadę.
– Aha, zasadę, że jest się czyjąś wyłączną własnością? – Kiedy raz zacznę, nie mogę już się powstrzymać.
– Właśnie tak – odpala równie zjadliwym tonem. – Na Mojry, moja Kore, nie ja to wszystko wymyśliłam, więc przestań mnie winić. Skoro dla twojego bezpieczeństwa muszę cię wydać za mąż, to wydam.
– Przecież tutaj jestem bezpieczna. Dlaczego nie możemy po prostu dalej sobie mieszkać na Sycylii?
– Proszę, a odkąd to chcesz tu zostać? Od dziesięciu lat mnie zanudzasz, żebym ci pozwoliła zwiedzić inne kraje. – Potrząsa głową, ale kiedy znów się odzywa, w jej głosie już nie słychać złości. – Jesteś tu bezpieczna, bo sprzyjało nam szczęście, ale ochrona nie będzie działać wiecznie, zwłaszcza teraz, gdy dorosłaś. Naprawdę sądzisz, że gdybym miała dość mocy, aby samodzielnie cię chronić, to nie zatrzymałabym cię na zawsze przy sobie?
– Właśnie tak sądzę.
Nieprawda. Wiem, że tak nie jest, ale chcę, żeby ją zabolało.
Udaje mi się. Widzę, jak matka reaguje na moje słowa, czoło się marszczy, opada wyciągnięta dłoń. Nawet nie czuję się winna łez, które napływają jej do oczu. Chcę, żeby płakała. Chcę, żeby poczuła choć cząstkę cierpienia, o które przyprawia mnie myśl o małżeństwie. Niech zda sobie sprawę, co to dla mnie znaczy!
Jest zraniona, lecz w następnej chwili już wściekła. Doskonale. Niech krzyczy, to i ja będę krzyczeć.
– Uczyniłam tak, by cię chronić. Tylko po to zaszyłam się na tej wyspie, po to żebrałam u innych bogiń o talizmany i czary, rzadko zaglądałam na Olimp, prawie się stąd nie oddalałam, a wszystko wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa.
– Wcale o to nie prosiłam!
– A jednak to zrobiłam! Powinnaś być wdzięczna, moja Kore. Każdy z bogów uważa, że ma prawo sobie wziąć, cokolwiek zechce, czyli także ciebie. Oni szanują tylko siebie nawzajem. Nie pojmujesz, że jedynie związek małżeński może ci zapewnić bezpieczeństwo? Chyba nie muszę przypominać, jaki los spotkał te dziewczęta, które sądziły, że poradzą sobie same.
Mam ochotę wrzasnąć, że mnie to nie obchodzi, jednak w porę się powstrzymuję. Przez cały czas udawałam, że odpowiada mi ten układ, jednak tylko po to, by uśpić jej czujność i mieć szansę się wymknąć. A teraz nagle, w ostatniej chwili, przeczę sama sobie, wbrew swoim najskrytszym zamiarom. I to po co? Żeby wygrać kłótnię, w której i tak matka nie przyzna mi racji?
Wiem, że ona nigdy nie zrozumie, w czym rzecz: otóż bezpieczeństwo to dla mnie za mało. Wolałabym zginąć i stać się bohaterką kolejnej tragicznej opowieści, którą matki będą straszyć swoje córki, niż stać się rozciągniętym na całą wieczność żałosnym westchnieniem nieśmiertelnego życia.
Tymczasem dla matki najważniejsze są moje bezpieczeństwo i oczywiście reputacja.
– Wiem, że się boisz – mówi. Złość jej przechodzi, skoro trafia się możliwość wygłoszenia kazania. – Wiem, że gdybym ci pozwoliła, wybrałabyś się w świat, by go poznawać, rozsiewać kwiaty, i zapewne nosiłabyś się niestosownie, chodziła boso. Ale nic z tego. Świat jest zbyt niebezpieczny.
– A tobie wolno – odpowiadam jej, niby spokojnie, ale w moim głosie słychać zaczepkę.
– Kore. Powiem to tylko raz, a ty wysłuchaj mnie uważnie. – Znów do mnie podchodzi, gładzi po policzku. – Kocham cię, córeczko, ale nie masz mocy. Istnieją bogowie niewysłowienie potężni, a tobie Zeus dał kwiaty. Czy ich płatki zapewnią ci bezpieczeństwo? Nie jesteśmy takie same. Ja wywodzę się z pierwszego pokolenia bogów, podlega mi święte prawo natury i zbiorów. Wszystko to wiele znaczy, nie dość jednak, by cię chronić, bo prawdziwą potęgę Zeus powierzył męskim bogom. Zrządzeniem losu, gdy skończyła się wojna, dziedziny istotnej mocy rozdał swoim chłopakom, z których jeden miał dziesięć lat.
– Musisz przyznać, że nawet gdyby ktoś chciał ci dać świat podziemny, to byś go nie wzięła.
Za zimno, za ciemno, zbyt okropnie.
– Nie w tym rzecz – odpowiada matka. – Dla ciebie jedyny sposób, by zdobyć większą władzę i wywalczyć sobie miejsce w tym świecie, to znaleźć się u boku potężnego boga i połączyć się z nim węzłem małżeńskim. Wtedy dopiero będą się ciebie lękać, jego i ciebie. Zrozumiałaś?
Ręce mi drżą, ale udaje mi się zachować spokój. Chcę wykrzyczeć, że się myli, jednak wcale nie jestem tego pewna i obawiam się, że jeśli spróbuję coś powiedzieć, mogłabym się rozpłakać.
– Rozumiem – odpowiadam szeptem.
– Nie możesz bez końca tkwić na tej wyspie. – Przynajmniej w tej jednej sprawie się zgadzamy. – Wiem, że się lękasz, ale przecież jestem boginią roślin i nie ma takiego miejsca na ziemi, gdzie nic nie rośnie, więc zawsze cię odnajdę.
I ja o tym dobrze wiem.
– Nie rozstajemy się na zawsze – dodaje po chwili matka.
Tłumię w sobie ból, spycham go tam, gdzie cały mój strach i gniew tworzą mieszaninę niemożliwie ciężkiej nicości.
– Teraz jesteś kobietą.
Co za słowo.
Nie pamiętam, żeby w dniu moich ostatnich urodzin zaszła jakaś istotna zmiana, ale najwyraźniej coś się wydarzyło.
– Już ci nie przystoją takie fochy. Obiecaj mi, że nie będziesz się tak zachowywać przy ojcu.
No właśnie. Te słowa spłukują resztki mojego gniewu.
Wbijam wzrok w podłogę. Nawet to sprawia ból. Patrzę na pomarańczowe płytki, których mogę już nigdy więcej nie zobaczyć, bo opuszczam ten dom.
– Tak, matko.
– Jesteś piękna, Kore. Jesteś doskonała i gdy zechcesz, potrafisz być taka uległa i miła, tak godna miłości – mówi matka z naciskiem. – Ktoś taki jak ty może uszczęśliwić każdego mężczyznę.
No jasne, nic innego się nie liczy.
– Bierzesz pod uwagę tylko mieszkańców Olimpu? – udaje mi się wyjąkać.
– Oczywiście. Już ja ci znajdę odpowiednią partię. U boku Olimpijczyka będziesz nadal należeć do tego dworu. Poza tym nie ufam nikomu z królestwa Posejdona, tam nie znajdziesz godnego siebie małżonka.
Oczywiście, wszak rządy Zeusa są nieporównanie lepsze.
– A co powiesz na dwór Hadesa?
Słyszę jej ostry śmiech.
– Bardzo zabawne, moja Kore. Wiem, że w twoim mniemaniu posyłam cię na los gorszy od śmierci, jednak nie zamierzam kierować cię do jej królestwa.
– No, dobrze – odpowiadam, bo nie chcę już ciągnąć tej rozmowy, a raczej przeklinam siebie samą, że ją rozpoczęłam. – Mogę teraz iść do przyjaciółek? Zanim pojawi się ojciec?
– Och – mówi zaniepokojona. – Bardzo bym nie chciała, żebyś zabrudziła sobie suknię.
– Proszę cię, on sam mnie uczynił boginią kwiatów. Nie zdziwi się chyba na widok odrobiny ziemi?
– Ja jestem boginią zbiorów, a nie widziałaś w moich włosach ani słomki, prawda?
Właśnie, że kiedyś widziałam. Co prawda tylko raz. To było już po drugiej butelce wina w pewien „wieczór matek”, z Selene i Leto. Matka uwielbia zapraszać inne boginie, żeby i one raczyły mnie opowieściami grozy o tych mężczyznach, których trzeba się strzec. Zasiadały przy stole i oczywiście musiałam wysłuchiwać różnych potworności, najgorszych, jakie w życiu słyszałam, a do tego dochodziły jeszcze dobre rady. „Gdy się wybierasz w podróż, nie noś sukni. – To od Afrodyty. – Przebierz się za mężczyznę, jeśli to możliwe, a przynajmniej nie podróżuj samotnie”. Atena zaś klepała mnie po głowie i tłumaczyła, gdzie trzeba uderzyć mężczyznę, aby go obezwładnić, gdyby (nie dajcie bogowie) któryś z nich dostał się na wyspę, aby mnie porwać. Hestia, która jest ode mnie niewiele starsza, perorowała w kółko o tym, że najbezpieczniej siedzieć w domu, co może nie powinno mnie dziwić, skoro mianowano ją boginią domowego ogniska. Pouczyła mnie też, że gdybym kiedyś znalazła się niespodziewanie w obcym kraju, trzeba iść prosto do najbliższego pałacu lub innych włości, po czym zażądać tam gościny na mocy prawa zwanego xenia – przez nią właśnie ustanowionego – a wówczas każdego, kto ośmieliłby się mnie skrzywdzić, czekają dotkliwe konsekwencje. Mówiąc ściślej, nadal mogliby mnie skrzywdzić, ale nie bezkarnie. Przed nastaniem świętych zasad gościnności mężczyźni mogli wyczyniać, co tylko zechcieli z panienkami na tyle głupimi, że nie były przygotowane na ich zaloty.
– Przecież za parę dni mnie tu już nie będzie – mówię błagalnym tonem. – Kto wie, kiedy znowu je zobaczę.
– Wiesz, że nie lubię, jak się zadajesz z tymi dziewczynami. – Przygryza wargę. – Och, już niech ci będzie, nie mogłabym ci odmówić, skoro… No, wobec tego wszystkiego.
Ma to zapewne znaczyć, że skoro zmusza mnie do związania się z jakimś obcym mężczyzną, czułaby się niezręcznie, zabraniając mi jeszcze rozmów z przyjaciółkami.
– Cyane! – woła matka i nimfa pojawia się u stóp schodów. – Idź z nią nad rzekę, ale jeśli tamte dziewuchy będą ją psuły, to liczę na ciebie, że zamkniesz im usta.
Och, matko, zepsuły mnie już dawno temu. I całe szczęście, bo inaczej podczas czekającej mnie nocy poślubnej nie wiedziałabym, co się gdzie wkłada.
– Tylko wracaj niedługo – woła jeszcze, kiedy jestem już w drzwiach. – Ojciec będzie tu za godzinę.
Ech, ta godzina. Niemal słyszę szelest piasku w klepsydrze, bo jego ziarenka odliczają ostatnie chwile mojego dotychczasowego życia.ROZDZIAŁ 2
Gdy tylko wychodzę na dwór, od razu czuję się lepiej. Wciąż towarzyszące mi rozdrażnienie ustępuje, koi je łagodny zew otaczających mnie kwiatów: goździków, lwich paszczy, krokusów, nagietek, fuksji, jaskrów i stokrotek kwitnących pośród traw, a to przecież tylko łąka wokół naszej chaty. Kiedy wyjdę na otwartą przestrzeń, to uczucie się wzmoże i mnie upoi.
Na drodze do przywołującej natury stoi Cyane. Jej złote oczy przyglądają mi się uważnie, próbując odgadnąć przyczynę zmieszania, wokoło nich widzę cieniutkie kreseczki, co jest niemożliwe, bo nimfy przecież się nie starzeją, lecz najwyraźniej przysporzyłam Cyane tak licznych zmartwień, że troska wyrzeźbiła zmarszczki na jej twarzy.
Chciałabym paść w jej ramiona. Chciałabym, żeby mnie uściskała i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Kto wie, kiedy znów trafi się taka okazja? Cokolwiek się dzisiaj zdarzy, jakiegokolwiek wyboru dokonam, nie czeka mnie westchnienie ulgi.
Zamiast tego wszystkiego uśmiecham się do niej.
– Nic mi nie jest.
– Wiem, że ci trudno – mówi Cyane i dotyka mojego ramienia.
– Chodźmy stąd – odpowiadam. Nie chcę niczego udawać, a do tego boję się, że rozryczę się tak blisko domu.
Przez całe życie wydawał mi się za mały, stworzony tylko po to, by z niego uciec – zwłaszcza po tym, jak ujrzałam pałace Olimpu stworzone przez bogów biegłych w budowlanym kunszcie – czyli nie przez zdesperowane nimfy pragnące w niespokojnych wojennych czasach zapewnić schronienie ciężarnej bogini. Na Olimpie ulice są wybrukowane złotem, a u nas przecieka dach. Tylko że teraz… Teraz już nie jestem taka pewna. Kocham i nienawidzę, po równo.
Wędrujemy przez pola, pozwalam się owionąć aromatom sosnowych igieł, dębowych liści i cyprysów. Wytężam wzrok, wypatrując bzyczących owadów i ćwierkających ptaków. Spoglądałam wokoło, tak jakbym mogła to wszystko wchłonąć i zabrać ze sobą gdzieś tam, dokąd się udam.
– Wiesz, że twoja matka się z nim spierała, wstawiała za tobą? – odzywa się Cyane. – Chciała wybłagać jeszcze parę lat. Ale on odmówił. Wygląda na to, że niejeden ostrzy sobie na ciebie zęby.
– Cudownie.
– Dziwisz się? Przecież chodzi o mityczną Kore. Nikt jej nie widział, odkąd była małą dziewczynką, a wyrastała na tajemniczej wyspie, podczas gdy matka strzegła jej cnoty. W gronie bogów jesteś legendą, zdobyczą pożądaną nad wszystkie inne.
Zaraz się porzygam.
– Ale przecież to dobrze, Kore – dodaje i przyglądała mi się z zatroskaniem. – Skoro wszyscy ciebie pragną, rodzice będą mogli wybrać najlepszego z najlepszych. Będziesz miała wspaniałego małżonka.
Wiecznie to samo. Starać się, dbać o siebie, wstrzymywać oddech i milczeć. Być doskonałą, byle zyskać więcej opcji, zwiększyć swoje szanse na zdobycie w miarę znośnego małżonka.
A potem doskonalić się w doskonałości, byle ów małżonek nie przestał być w miarę znośny, kiedy już staniesz się jego własnością.
– Dlaczego matka nie powiedziała, że też tego nie chce? – udaje mi się w końcu wykrztusić, bo teraz dręczy mnie poczucie winy. – Nie kłóciłabym się tak z nią.
– Kłóciłabyś się, kłóciła – odpowiada Cyane, spoglądając w stronę domu. – Bo przecież z Zeusem kłócić się nie możesz, prawda?
Cóż, prawda.
Nawet myśl o tym, że mogłabym nie posłuchać rozkazu wydanego przez króla bogów, przyprawia mnie o jeszcze boleśniejszy skurcz żołądka i to taki, w którym nie chciałabym się zatracić.
– Pewnie Demeter sądziła, że będzie ci łatwiej, jeśli uznasz to za jej pomysł.
– Nic nie może sprawić, że byłoby… – zaczynam i urywam. Jeśli się nie będę pilnować, chlapnę w końcu coś, czego potem pożałuję. Na szczęście w tej właśnie chwili wychodzimy spomiędzy drzew na brzeg rzeki, nimfy z piskiem ruszają biegiem w naszą stronę.
Cyane też jest rzeczną nimfą, a konkretnie najadą, lecz także jedną z ulubienic matki. Zasadniczo matka nie przepada za nimfami, bo wyznają one całkiem inne zasady, i to ją przeraża.
Tyle że kiedy tu przybyła, to właśnie one otoczyły ją opieką, nazbierały drew do paleniska i pomogły zbudować schronienie. To dzięki nim ta wyspa stała się naszym domem.
Przypuszczam, że matka nie spodziewała się pozostać tu dłużej, także wtedy, gdy już się skończyła wojna, przed którą uciekła, ale pewnie też nie przewidziała, co bogowie zaczną wyczyniać po zwycięstwie – czyli tego właśnie, przed czym chciała mnie uchronić, ukrywając się na Sycylii.
Zakładam, że uważa zgodę na moją przyjaźń z nimfami za szczególne poświęcenie ze swojej strony – takie, na które jednak gotowa jest przystać, byle tylko mnie zatrzymać na tej wyspie, z dala od wielkiego świata.
Eudokia i Mirra podbiegają do mnie pierwsze, obejmują ramionami i krzyczą z zachwytu.
– Kore – mówi Eudokia – kto by uwierzył, że wreszcie nadejdzie ten dzień?
– Już nie mogę się doczekać, żeby poznać twojego mężczyznę – dodaje Mirra. – Założę się, że będzie rozkoszny, muskularny, o lśniącej skórze i falujących włosach.
– Ja tylko mam nadzieję, że będzie do zniesienia – odpowiadam. Cóż innego mogę powiedzieć? Gdybym podjęła ten temat, matka z pewnością by się dowiedziała i nie omieszkałaby wygłosić kolejnego kazania o pożądaniu.
– Daj spokój, powinnaś liczyć na coś więcej! – upomina Eudokia, nawijając cienkie blond włosy na palec. – Ja myślę, że będzie miał niesamowite spojrzenie, oczy koloru morza i włosy barwy słońca.
– Czyli mam wyjść za Apolla, tak? – pytam kąśliwym tonem. Eudokia buja się w nim, odkąd obie byłyśmy małymi dziewczynkami.
Czerwieni się teraz, marszczy opalony nosek.
– Pewnie, że tego bym ci życzyła, ale przecież nie bardzo możesz wyjść za kogoś, kto jest synem twojego ojca.
Co prawda wśród bogów takie rzeczy się zdarzały. Chodzą plotki, że także moi rodzice są rodzeństwem, chociaż pewności nie mam. Kronos, mój dziadek, obalił własnego ojca, bo pragnął stać się królem Tytanów i tak się obawiał, że ktoś stanie się na tyle potężny, by odebrać mu władzę, że porywał potomstwo innych Tytanów, po czym połykał te dzieci w całości. Potem przyszedł na świat rodzony syn, którego Kronos także postanowił pożreć. Jednak jego żona, Rhea, zdołała przechytrzyć Kronosa i bezpiecznie ukryła Zeusa. Kiedy ten podrósł, podstępem namówił ojca, by zwrócił pożarte potomstwo. Ponieważ Kronos, zanim je połknął, posłużył się swoją władzą nad czasem – zatrzymał go dla nich – dzieci powróciły z trzewi nietknięte. Wpierw przytomność odzyskała maleńka Hera, która potem miała się stać królową bogów. Parę miesięcy później w swej kolebce zakwiliła moja matka, po niej Posejdon, przyszły król oceanów. Zdaje się, że wszyscy już przestali liczyć na Hadesa oraz Hestię, lecz i oni w końcu z wrzaskiem się ocknęli, choć nastąpiło to wiele lat później. Pozostali bogowie tymczasem dojrzeli, lecz ogarnęło ich znużenie wojną. Za to Hades i Hestia byli jeszcze dziećmi. Gdy nadszedł kres zbrojnych zmagań, Hades został królem piekieł, a Hestia boginią domowego ogniska.
Lubię Hestię, naprawdę. Ale trochę też jej nienawidzę.
Ojciec zapewne wolałby, żeby to ona była jego córką, a nie ja. Hestia, bogini domowego ogniska. Szczęściara, to w sam raz dla niej, bo ona przecież uwielbia przebywać właśnie w domu, bardziej niż gdziekolwiek indziej. Hestia poprosiła mojego ojca, by pozwolił jej nie wychodzić za mąż, a on zgodził się tak szybko, że gdy się o tym dowiedziałam, ze złości aż spaliłam kawał łąki. Błagałam go przecież dokładnie o to samo, a on tylko zaśmiał mi się w twarz i oznajmił, że przez wieczne dziewictwo zmarnowały się już dwie jego córki; jeszcze jedna i bogowie olimpijskiego dworu się wściekną. Trzeba było całego mojego talentu do kwiatów, by ożywić martwe, zwęglone szczątki roślin. Hestia jest tą osobą, którą ja mogłabym być, gdybym tylko zaakceptowała swoją rolę w tym świecie. Gdybym była po prostu idealna.
I nie jest też głupia – wie, że domowe ognisko to potęga, którą Zeus zlekceważył. Xenia stanowi jedną z największych mocy w tym świecie, zaraz po przysiędze złożonej na rzekę Styks.
Chciała władzy i ją zdobyła – posługując się tym, co dostała od mojego ojca. Nie to co ja, u mnie upór wziął górę nad wyrachowaniem…
– Cóż, to znaczy, że Apolla możesz zostawić dla mnie – szczebiocze dalej Eudokia, nieświadoma, że ją podpuszczam.
– A co, chciałabyś zostać drugą Dafne? – pytam.
Biedna Dafne, zamieniona w drzewo, bo tak tylko mogła uniknąć lubieżnych zakusów Apolla. Mogłabym wiele powiedzieć o swojej matce, jednak zagrożenia, przed którymi chroni mnie od tylu lat, są całkiem rzeczywiste. Natomiast historię Dafne opowiedziano mi jako baśń z morałem: lepiej się przemienić w drzewo, niż postradać cnotę. I coś takiego wśród obywateli Olimpu nazywa się szczęśliwym zakończeniem.
Eudokia robi nadąsaną minę.
– Proszę cię, tylko nie kręć nosem na Apolla.
– A poza tym skoro Dafne nie chciała względów Apolla, to czego właściwie szukała na tamtym brzegu? – dopytuje Mirra.
No rzygać mi się chce.
– Dajcie spokój, nie macie o czym rozmawiać? A ty na pewno już nie możesz się doczekać – wtrąca Amaltea. – Chodź, posiedź z nami chociaż przez chwilę.
Dzień jest piękny, słońce tak przygrzewa, że powietrze aż faluje od gorąca, woda zaś i niebo mają odcienie błękitu, jakich nigdy nie zdołałam odtworzyć w kwiatach. Bryza niesie zapach oceanu, a gdziekolwiek spojrzeć, kwitnie życie. Bogini pomyślnych zbiorów i bogini kwiatów uwięzione na wyspie z boginkami natury? Istny raj.
Już za nim tęsknię.
Już od dawna nie mogę go znieść.
– Czy wiesz, z jakimi bogami prowadzi rozmowy twoja matka? – pyta Amaltea.
Kręcę głową.
– O nie, nie moją rzeczą jest wiedzieć. – Cytat żywcem z ust mojej matki, chociaż brzmi jak słowa wypowiedziane do niej przez mojego ojca. – A poza tym przecież osąd matki jest trafniejszy od mojego, z pewnością dokona lepszego wyboru. – To już w stu procentach matka.
– Ach, jak rozsądnie – kpi sobie ze mnie Eudokia. – Przestań wreszcie. Chcę wiedzieć, jakie są opcje.
Bogowie, kiedyś tak bardzo się z tymi dziewczynami przyjaźniłam. Skończyło się jednak, kiedy zaczęłam powtarzać, że wcale nie pragnę ożenku, na co one odpowiadały: „Ojej, po prostu się boisz, że Demeter cię wyda za jakiegoś starucha. Nie myśl o tym w ten sposób! Przecież tylu jest przystojniaków, którzy mogą ci się trafić. Choćby nawet sam Eros!”. Tak jakby piękne oblicze mogło sprawić, że małżeńskie okowy staną się łatwiejsze do zniesienia.
Albo: „Ale byłaby z ciebie taka wspaniała żona! I matka!”. I że niby nie chcę wychodzić za mąż, bo mi się wydaje, że najzwyczajniej w świecie nie sprostam postawionym przede mną wymaganiom. Kiedy sobie zdaję sprawę, że wszystko w moim życiu już zostało zaplanowane, czuję się jak w pułapce, całkiem prostej i oczywistej, lecz bez wyjścia.
Aha, jeszcze: „Ależ jasne, że chcesz wyjść za mąż!”. Jeden z ich ulubionych tekstów, tak jakby uparte przeczenie moim słowom mogło wpłynąć na moje zdanie.
Dla nich nie istniało żadne inne wyjście, nawet nie próbowały mnie zrozumieć.
O ile poczynania matki napawały mnie lękiem, o tyle od ich paplaniny mąciło mi się w głowie. Miały entuzjastyczne nastawienie do seksu, w ich mniemaniu, wyrzekając się takich rozkoszy, robiłam z siebie co najmniej dziwaczkę, a w każdym razie beznadziejną, pruderyjną cnotkę. Nie potrafią sobie wyobrazić świata, w którym można powiedzieć „nie” i to w dodatku całkiem szczerze.
– Ale czy ona bierze pod uwagę tylko dwór Olimpu? – Chce wiedzieć Mirra.
– No nie, skąd znowu – prycha sarkastycznie Eudokia. – Demeter już posłała do Hadesu, żeby z rzeki ognia sprowadzić płomienistego potwora. Nie zapomnij, Kore, weź ze sobą na ślub aloesową nimfę.
– Przecież wiadomo, że nie pytam o Hades. Co prawda, uczciwie mówiąc, niektórzy z tamtejszych bogów są całkiem…
– Przerażający? Odrażający? I raczej nadzieje cię na swój miecz niż na swojego…
– Nie, nie. Tylko Olimp – mówię pospiesznie.
– Ale dlaczego?
– Demeter uważa, że chętnych jest zbyt wielu i najprościej było wykluczyć całe królestwo Oceanu – wtrąca się Cyane. – A poza tym, cóż, wydaje się, że Zeus chce ją mieć na oku. Dlatego życzy sobie, by pozostała na jego dworze.
Mogłabym tylko westchnąć z ubolewaniem, ale przecież tu chodzi o moje życie. Na zawsze już pozostanę w cieniu podejrzenia, a to tylko dlatego, że jako mała dziewczynka zażądałam zbyt wiele, przez co podważyłam jego autorytet i zyskałam piętno kogoś, na kogo już zawsze trzeba będzie mieć baczenie.
Świadomość, że tylko olimpijscy dworzanie ubiegać się będą o moją rękę, nie jest żadną pociechą. Owszem, Ocean zawsze stanowił zagrożenie dla naszej wyspy, bo ją otacza, bo jego fale rozbijają się na tutejszych skałach – jakby pozostawało tylko kwestią czasu, kiedy pochłonie ją w całości. Jednak mieszkańcy Olimpu wcale nie są lepsi.
Sama władczyni bogów, Hera, musiała pojąć za małżonka tego, który ją posiadł przemocą – mojego ojca. Trudno w ich przypadku mówić o szczęśliwym związku, ale jest przecież boginią małżeństwa, nie może więc się z nim rozwieść. Co z tego, że ją zdradza i bije, że ją podwiesza na łańcuchach, gdy postąpi wbrew jego woli, i każe przysięgać na Styks, że już nigdy mu się nie przeciwstawi.
Kiedy wytykam to matce i mówię, że małżeństwo nie jest żadną gwarancją bezpieczeństwa, może i chroni przed tą całą zgrają, lecz oddaje w posiadanie jednego okrutnika, ona z całą prostotą stwierdza, że jeden jest lepszy niż wielu, a poza tym wyda mnie za kogoś o wiele porządniejszego niż mój ojciec. Powiada, że właśnie dlatego to ona dokona wyboru, nie ja. Ona już wyciągnęła naukę z błędów swojej młodości.
Jednocześnie jest jednak zazdrosna o Herę, mimo wszystko. Dlatego że dzięki małżeństwu Herze przypadła w udziale korona. Po tym, kiedy bogowie pokonali Tytanów, wyroki losów okazały się jednoznaczne: tylko ktoś pożarty przez Kronosa może sprawować władzę. Ojciec wziął jednak pod uwagę wyłącznie chłopaków: aby pozyskać sobie za zwolenników Posejdona i Hadesa, podzielił cały świat na trzy królestwa, ich także czyniąc królami – byle nie ważyli się sięgać po jego własną koronę. I co z tego, że Kronos miał sześcioro dzieci, skoro były wśród nich trzy córki.
Matka, jako jedna z nich, nigdy mu tego nie wybaczyła. W zasadzie też się zalicza do Olimpijczyków, a nawet należy do rady dwanaściorga sprawującej nadzór nad wszystkimi dworami. Najwięcej jednak czasu spędza tutaj, ze mną. Powtarza w kółko, że to dla mojego bezpieczeństwa, jednak dzieje się tak też z tego powodu, że samotne macierzyństwo jest czymś w rodzaju piętna, zwłaszcza odkąd Zeus poślubił Herę i bogini małżeństwa stała się królową bogów. Przyjaźnie mojej matki nagle skurczyły się do stłumionych szeptów i dyskretnych spotkań poza Olimpem.
Sycylia jest piękna, ale jest też więzieniem. Dla nas obu.
Nimfy nadal roztrząsają kwestię potencjalnych kandydatów, a ja przestaję słuchać ich paplaniny, przyglądam się, jak słońce tańczy na powierzchni rzeki i patrzę na kwiaty porastające każdy cal ziemi. Jeśli ojciec chce mnie wydać za Olimpijczyka, czy ma to znaczyć, że życzy sobie mojej obecności na Olimpie? Pałace są przepiękne, o wspaniałych łukach i kolumnadach, między nimi wiją się złote drogi, a powietrze jest gęste od ambrozji, aż czuć w ustach jej smak. Na ulicach śpiewają muzy, marmury są bielsze od obłoków, a budowle wznoszą się na cokołach z brązu. Wszystko lśni blaskiem doskonałości.
I do tego Akropol! Cały dwór położony jest na stromych zboczach góry, jednak im wyżej, tym silniej sobie uświadamiasz, że nie kroczysz po kamieniach, lecz po najprawdziwszych gwiazdach, a tam, pod samym sklepieniem nieba, znajduje się pałac Zeusa. Na swoją amfidromię wbiegałam po tych schodach, przeskakując po kilka stopni, oszołomiona otaczającym mnie pięknem.
Potem jednak rzadko myślałam o Olimpie, zachwyt przytłumiło ponure wspomnienie ceremonii nadania mi imienia.
Teraz próbuję sobie wyobrazić dworskie życie w otoczeniu bogów i dociera do mnie coś zupełnie innego. Uwięziona na tej wyspie, zawsze pragnęłam poznać świat. Nawet zdawało mi się, że właśnie spełnienie tego marzenia może pomóc mi znieść małżeństwo – o ile pojęłabym za męża kogoś zamieszkującego w pobliżu pokrytych śniegiem gór lub w sercu nieprzebytych leśnych ostępów, a może na skraju pustyni lub w dżungli… W każdym razie byle było to coś innego, coś nowego, coś tak bardzo z tego świata, który kocham.
Olimp jest zaś położony z dala od wszystkiego.
I nie pamiętam, bym widziała tam jakąkolwiek żywą roślinę.
– Patrzcie! – wykrzykuje Mirra, wskazując niebo, a ja wiem, że już jest za późno. Wiem, że jej okrzyk może znaczyć tylko jedno; wiem to, jeszcze zanim spojrzę w górę na pędzący ponad naszymi głowami rydwan i cztery rumaki młócące kopytami powietrze.
Oto przybył mój boski ojciec.