Girl power. Nie odkładaj marzeń na jutro! - ebook
Girl power. Nie odkładaj marzeń na jutro! - ebook
Marzenia naprawdę się spełniają
Jeszcze kilka lat temu byłam zwykłą nastolatką z małego miasteczka, która marzyła o karierze w świecie mody. W wieku siedemnastu lat postanowiłam zawalczyć o siebie i zgłosiłam się do programu Top Model. Nie wygrałam, zajęłam drugie miejsce, jednak nie był to koniec mojej przygody z modelingiem, lecz dopiero początek.
Droga do spełnienia marzeń nie była prosta, ale dzięki wsparciu silnych kobiet, ciężkiej pracy i determinacji osiągnęłam to, czego tak bardzo pragnęłam.
Chciałabym Ci pokazać, że zawsze trzeba walczyć o swoje marzenia. Nie będzie łatwo, może spotkasz się z hejtem, niezrozumieniem, zazdrością, ale ostatecznie dowiesz się, że było warto.
Ja odnalazłam swoją życiową ścieżkę, teraz czas na Ciebie!
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6374-1 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak odnaleźć swoją życiową ścieżkę i spełnić marzenia?
Ostatnie sześć lat mojego życia przypominało jazdę rollercoasterem. Stałam się znana i niezależna finansowo. Doświadczałam niebywałej radości i głębokiego smutku. Poznałam, co to zdrada i rozczarowanie oraz jaką siłę daje lojalność i wsparcie bliskich. W moim mieszkaniu stoją zdjęcia kobiet, które mnie inspirują. Są wśród nich aktorka, reżyserka i aktywistka Angelina Jolie oraz tancerka, aktorka i piosenkarka Jennifer Lopez. Mają w sobie pasję, wrażliwość i zarazem ogromną determinację, by osiągać cele. Są inspiracją nie tylko dla mnie, ale dla tysięcy kobiet. Przeżyły wzloty i upadki, dzięki dyscyplinie i ciężkiej pracy zdobyły szczyty, o których inni marzą. Na ścianie wiszą też zdjęcia mamy i mojej przyjaciółki Gosi Leitner. To one sprawiły, że uwierzyłam w siebie i poczułam, czym jest prawdziwa _girl power._
Może ci się wydawać, że moje życie jest idealne, ale nic bardziej mylnego. Czasem miałam wrażenie, że stąpam wyłącznie po ostrych kolcach. Wiem, czym jest brak akceptacji rówieśników, hejt, samotność. Ale coś sprawiło, że po latach beznadziei zaczęłam się wspinać na szczyt i spełniać swoje marzenia. Nauczyłam się, jak przekuć ból w sukces, jak rozpoznawać wartościowych ludzi. Jak zacząć od nowa.
Jak spełniłam swoje marzenia? Opowiem ci moją historię.CAŁY ŚWIAT PRZECIWKO MNIE
Jako nastolatka nie byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Gdy byłam dzieckiem, często się przeprowadzaliśmy, zmieniałam szkoły, otoczenie, wciąż musiałam się przyzwyczajać, adaptować do nowych warunków. Ale najgorszy okres rozpoczął się w gimnazjum, gdy przyjaciółka, której ufałam, zwyczajnie mnie zdradziła.
Ale po kolei… Druga klasa. Poniedziałek, godzina jedenasta rano. Od tygodnia nie chodzę do szkoły, bo nie mogę wstać z łóżka. Moja najlepsza przyjaciółka złamała mi serce. Rozpuściła po klasie nieprawdziwe plotki na mój temat. Zrujnowała mi reputację, niemal doprowadziła do wydalenia z klasy. A ja jej ufałam! Gdy ją poznałam rok wcześniej, była samotna i sama borykała się z brakiem akceptacji rówieśników, nie miała rodziców. Zaprosiłam ją do swojego domu, mama i tata zaopiekowali się nią, pozwalali jej u mnie nocować, zabierali ze mną na wakacje. Zachęciłam ją do przeniesienia się do mojej klasy.
A teraz siedzę skulona na łóżku i ze łzami w oczach czytam chat na grupie klasowej. Ta dziewczyna zmanipulowała moich kolegów i z osoby bardzo lubianej – stałam się kimś znienawidzonym.
Zaczęło się od tego, że mojej „przyjaciółce” spodobał się chłopak, który był zainteresowany mną. Gdy dałam mu kosza, przestał mnie lubić. Generalnie chłopcy, którym odmawiałam, nastawiali się do mnie wrogo. A ja byłam wtedy skupiona na czymś zupełnie innym – dla mnie istniał tylko sport.
To się może wydawać głupie, ale dla nastolatka czy nastolatki odrzucenie przez kogoś, kto mu się podoba, to niemal koniec świata. W tym wieku zaczynają się pierwsze fascynacje, chodzenie za rękę. I nagle dostaje się zimny prysznic, bo ta druga osoba nie jest zainteresowana rozwijaniem znajomości. To trudna sytuacja.
Chłopak, którego odrzuciłam, i moja „przyjaciółka” zaczęli opowiadać o mnie okropne rzeczy. Zapewne dużą rolę odgrywały negatywne emocje. W efekcie niemal cała klasa odwróciła się ode mnie. Teraz wiem, że w dużej mierze te działania były nieświadome, bo uczucia wzięły górę.
Zdałam sobie sprawę, że nie chcę mieć wokół siebie ludzi, przy których gasnę, którzy zabierają mi energię.
Na początku starałam się jeszcze coś robić, żeby koledzy i koleżanki nadal mnie lubili. Próbowałam być dla wszystkich miła. W gimnazjum zaczęły być modne domówki, wszyscy na nie chodzili. Więc ja też zaczęłam je organizować i przez chwilę byłam „fajna”. Miałam nadzieję, że dzięki temu „wkupię się” w łaskę grupy. Ale to nic nie dawało, a ja na tych spotkaniach czułam się nie na miejscu. Kompletnie tam nie pasowałam. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę mieć wokół siebie ludzi, przy których gasnę, którzy zabierają mi energię. Czułam, że rozmawiają ze mną z musu, przyszli do mnie, bo zrobiłam imprezę, a nie dlatego, że jestem wartościową osobą. W końcu przestałam organizować domówki.
Potem zaczęło się liceum i było coraz gorzej, bo trafiłam do klasy z chłopakami, którym kiedyś dałam kosza. Koledzy nie zapraszali mnie na swoje imprezy, więc ja także niczego nie organizowałam. Dlaczego miałabym to robić? Nie będę zapraszać osób, które nie zapraszają mnie. Zresztą i tak specjalnie nie bawiło mnie picie wódki, a na tym te imprezy w dużej mierze polegały.
Podczas lekcji siedziałam sama w ławce. Na przerwach nikt ze mną nie rozmawiał. Koledzy i koleżanki wyśmiewali się ze mnie, w paskudny sposób komentowali moje ubranie na wuef, oceny z matematyki, a nawet śniadanie, które przynoszę do szkoły. Tak się zaczęła moja dwuletnia depresja. Wtedy nie wiedziałam, że na nią cierpię. Po prostu leżałam w łóżku, nie chodziłam nigdzie po szkole, często opuszczałam lekcje. Nie miałam na nic siły. W klasie byłam wyzywana od pustaków – głównie z powodu wyglądu. Ładna osoba nie może być mądra, prawda? Jeśli ktoś myśli, że atrakcyjni ludzie mają w życiu łatwiej, to się mylą. Mówiąc brutalnie, trzeba mieć twardy tyłek, bo nie raz i nie dwa ktoś ci go skopie…
Mimo to zawsze jakoś dawałam sobie radę. Starałam się skupiać na dobrych rzeczach, które mnie spotykały. Jednak w pewnym momencie tego hejtu było już tak dużo, że przestałam widzieć jakiekolwiek pozytywy w swoim życiu.
Pochodzę z małego miasta, ze Szczecinka. Tu mieszka raptem czterdzieści tysięcy osób. Moja rodzina nie była zbyt zamożna. Tata ciągle wyjeżdżał. Mama ciężko pracowała jako kelnerka. Oboje rodzice harowali, żeby utrzymać dom. Widziałam się z rodziną wieczorami, ale cały czas czułam się samotna.
Próbowała mi pomóc moja siostra Ola. Starała się wyciągnąć mnie na imprezy do swoich znajomych. Ale ona jest o pięć lat starsza. To było totalnie nie to. Źle się czułam wśród ludzi, którzy mnie nie rozumieli i których tak naprawdę nie interesowałam, choć wiem, że Ola chciała dobrze. Bardzo to doceniam.
W gimnazjum i na początku liceum byłam mocno zmobilizowana, żeby sobie udowodnić, że wcale nie jestem głupia, jak twierdzą inni, że nie jestem do niczego, że potrafię! Więc starałam się maksymalnie wypełnić dni. Rano szłam do szkoły, po południu na trening. Na boisku spędzałam całe godziny. To tam czułam się najlepiej. Sport był dla mnie formą ucieczki, gdy zmieniałam szkoły, miasta, poznawałam nowych ludzi.
Gdy się wchodzi w nowe środowisko, nie jest łatwo. Zawsze jest problem, żeby się wpasować w otoczenie. A kiedy idziesz na trening, to wszyscy rozmawiają o jednym: żeby jak najlepiej zagrać. W ten sposób próbowałam się zaaklimatyzować. Ze wszystkich sił, ciężko pracując, dążyłam do udoskonalenia techniki, polepszenia formy. Gdy moja praca dawała efekty, byłam akceptowana w grupie, która miała jeden cel – doprowadzić drużynę do zwycięstwa.
Zobaczyłam, że w domu może mi się nie układać, w szkole jest gorzej niż źle, ale wychodzę na boisko i wszystko znika. Jestem sama ze sobą, mierzę się ze swoimi słabościami, widzę swoje mocne strony.
Wtedy sport był dla mnie wszystkim. Teraz zdaję sobie sprawę, że to, co czułam na boisku, to była właśnie _girl power_. Zobaczyłam, że w domu może mi się nie układać, w szkole jest gorzej niż źle, ale wychodzę na boisko i wszystko znika. Jestem sama ze sobą, mierzę się ze swoimi słabościami, widzę swoje mocne strony. Jeśli się zmobilizuję, skupię i wezmę do roboty, to zobaczę efekt.
Rady
● Nie załamuj się hejtem.
● Nie pozwól, żeby słowa innych ludzi zawładnęły twoim życiem.
● Znajdź inne środowisko, takie, w którym będziesz akceptowana.RATUNEK W SPORCIE I W POMOCY SPECJALISTY
Sport pozwolił mi przetrwać najgorsze chwile. Dał mi siłę do walki o siebie i swoje marzenia. Dzięki treningom nauczyłam się dyscypliny, ciężkiej pracy, wytrwałości w dążeniu do obranego celu. Tutaj nie musiałam polegać na innych, nie musiałam czekać na ich akceptację. Wszystko mogłam osiągnąć własną ciężką pracą. Dawałam z siebie dwieście procent. Byłam bardzo zdeterminowana. To nie jest tak, że dążyłam do celu po trupach. Jeśli już, to po swoim, bo czasem po treningu ledwo się mogłam ruszać – każdy mięsień, ścięgno czy staw wołały o pomoc. Na boisku starałam się pomagać koleżankom z drużyny, w końcu zarówno siatkówka, jak i koszykówka czy piłka ręczna to gry zespołowe. Potrafiłam doprowadzić team do zwycięstwa. Takie momenty dawały mi siłę, energię i nadzieję. To był dowód, że potrafię coś robić dobrze. Że jestem coś warta.
Gdy byłam w gimnazjum, duże wsparcie dawała mi moja trenerka, która równocześnie była moją wychowawczynią. Zdawała sobie sprawę, z czym się mierzę. Przecież widziała, że w pierwszej klasie wszystko było okej, a w drugiej odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Mówiła mi, żebym się nie przejmowała, że dobrze sobie radzę, że jestem superbabka i mam się nie poddawać. Bardzo mnie motywowała, powtarzała, że wie, że jestem w stanie dobrze zagrać. Jej wiara była dla mnie wybawieniem. To właśnie ona zasiała we mnie ziarenko nadziei, że jestem coś warta, że coś potrafię. Każdy w życiu powinien mieć przy sobie choć jedną osobę, która w niego wierzy… Później kimś takim stała się moja mama, ale to temat na dalszą opowieść.
Każdy w życiu powinien mieć przy sobie choć jedną osobę, która w niego wierzy.
Gdy byłam w liceum, całą rodziną wyjechaliśmy na kilka miesięcy do Niemiec, miałam przerwę w uprawianiu sportu. Za granicą tata został oszukany przez wspólnika. Moja rodzina wpadła w kłopoty finansowe. Po powrocie do Polski chciałam wrócić do treningów, ale dręczyły mnie częste kontuzje. Wtedy dałam sobie spokój ze sportem zawodowym. Postanowiłam traktować go jako hobby – straciłam więc jedyną rzecz, która sprawiała, że czułam się coś warta, że widziałam jakiś sens w życiu.
Po powrocie do Polski w szkole było jeszcze gorzej. Skala hejtu, który się na mnie wylewał, była ogromna. Teraz rozumiem, że chłopak, którego odrzuciłam, był sfrustrowany, nie rozumiał swoich uczuć, bo nastolatek ma do tego prawo. I on ten żal, tę bezradność przekuł w nienawiść i pragnienie zemsty. Za nim i za moją „przyjaciółką” poszła cała grupa.
Nie rozumiałam, co się dzieje wokół mnie. Całymi dniami leżałam na łóżku, patrząc w sufit. Tata ciągle wyjeżdżał, mama cały czas była w pracy, a ja sama w domu zastanawiałam się, czy warto żyć. Brak akceptacji i otwarta niechęć kolegów sprawiały, że nic nie miało dla mnie sensu. To podcina skrzydła. Nikt nie widział we mnie niczego wartościowego, sama przestałam w siebie wierzyć.
Pamiętam, że kiedyś podeszła do mnie koleżanka z klasy, dziewczyna, której nigdy nic złego nie zrobiłam ani nie powiedziałam. Chyba miała wyrzuty sumienia, bo przyznała, że sama nie wie, dlaczego jest dla mnie taka okropna – wszyscy się tak zachowywali wobec mnie, więc ona także.
Uważam, że ludzie są z reguły dobrzy, czasem jednak nie są do końca świadomi swojego postępowania. Myślę, że chyba nikt nie chce celowo sprawić komuś przykrości, tylko w taki sposób odreagowuje swoje problemy i frustracje. Ta dziewczyna też tak się zachowywała, bo nie chciała odstawać od grupy. Ale ruszyło ją sumienie. Ona jedna przestała mnie prześladować.
Mama widziała, że coś złego się dzieje. Powiedziałam jej o wszystkim, pocieszała mnie, że jestem wartościową osobą, że przecież zawsze dążę do celu, że daję sobie radę. Trochę pomogło, poczułam się nieco lepiej, ale nie sprawiło, że problem przestał istnieć.
I wtedy mama zaprowadziła mnie do psychologa. W Europie Zachodniej czy w Stanach korzystanie z porad specjalisty jest sprawą najnormalniejszą w życiu. W USA niemal każdy ma swojego terapeutę. W Polsce, gdy ktoś przyzna się, że chodzi do psychologa, często jest wytykany palcami i stygmatyzowany. To idiotyczne! Jeśli boli cię ząb – idziesz do dentysty, jeśli kolano – do ortopedy. Naturalne jest to, że jeżeli czujesz ogromny smutek i wyraźnie widzisz, że problemy nie pozwalają ci normalnie funkcjonować, trzeba poszukać pomocy u kogoś, kto się na tym zna. Dzięki rozmowie z psychologiem poznajesz lepiej siebie, możesz spojrzeć na swoje kłopoty z innej perspektywy. Ludzie się tego boją, bo taka rozmowa wyzwala wiele bolesnych uczuć, ale w efekcie daje ogromną ulgę.
Nie bój się poprosić o pomoc specjalisty.
Sama przez wiele miesięcy także wszystko trzymałam w sobie, nie zwierzałam się nikomu. Ale z dnia na dzień było gorzej. Gdy w końcu zdecydowałam się opowiedzieć o tym, co mnie dręczy – najpierw mamie, potem terapeucie – sytuacja się zmieniła. Wyrzucenie z siebie tych negatywnych emocji, które siedziały we mnie i mnie niszczyły, bardzo mi pomogło. Problem nie zniknął, ale pozbyłam się choć części ciężaru z serca.
Każdy z nas ma gorsze chwile w życiu, mierzy się z kłopotami, których sam nie potrafi rozwiązać. Specjalista pozwoli zrozumieć pewne schematy, nakieruje na właściwą ścieżkę, wytłumaczy, co się dzieje. Rozmowa z osobą, która spojrzy na twoje życie obiektywnie, jest bezcenna. Psychologowie to ludzie, którzy widzą więcej.
Warto się przemóc i szukać pomocy. Wizyta u terapeuty była jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Zresztą nadal co jakiś czas, gdy czuję, że coś mnie przytłacza, kiedy chcę się wygadać albo gdy potrzebuję, żeby ktoś pomógł mi wejść na właściwą ścieżkę, korzystam z pomocy psychologa. Czasem wydaje mi się, że wiem, jak postąpić, ale dobrze jest usłyszeć, jaki pogląd na daną sprawę ma ktoś całkowicie bezstronny, kto obiektywnie spojrzy, oceni i powie, czy robię dobrze, czy źle, wyjaśni pewne zależności, które może intuicyjnie czuję, ale świadomie nie zdaję sobie z nich sprawy. Dzięki takim wizytom raz na jakiś czas czuję się świetnie i mam pewność, że mogę liczyć na wsparcie osoby, która rzeczywiście chce mi pomóc, a na dodatek ma do tego kwalifikacje.
Wtedy, w liceum, opuściłam się w nauce. Nie twierdzę, że wcześniej byłam wybitną uczennicą, ale też nie najgorszą. Mój stan psychiczny zrobił się tak fatalny, że na półrocze groziła mi jedynka z polskiego. Z polskiego! Przedmiotu, który lubiłam i z którego byłam dobra! Nie wiedziałam, jak to się stało, że doprowadziłam do tego zagrożenia. Ostatecznie zaliczyłam półrocze, ale ta sytuacja sprawiła, że postanowiłam wziąć się w garść. Moich rodziców nie było stać na korki. Pamiętam, że wracałam po treningu i musiałam się mobilizować do nauki. Siedziałam godzinami, bolała mnie głowa, ale nie wstawałam od książek. Zauważyłam, że jak się nauczyłam i dostałam superocenę, to czułam się lepiej sama ze sobą. Zaczęłam bardziej wierzyć w siebie. Nadrobiłam zaległości.
Nie pozwól, żeby jedna porażka zaważyła na twoim życiu. Przeanalizuj to, co się stało, wyciągnij wnioski i zacznij działać. Na pewno zobaczysz efekty.
Rady
● To, co mówią ludzie, którym na tobie nie zależy, nie ma znaczenia.
● Słowa, które mają ranić – mają ranić. Nie są prawdą o tobie.
● Nie pozwól sobie wmówić, że jesteś głupia, do niczego się nie nadajesz.
● Idź do psychologa, specjalista pomoże ci zrozumieć, co się dzieje i dlaczego. To bardzo pomaga i sprawia, że ból powodowany hejtem i brakiem akceptacji staje się mniejszy.
● Skupiaj się na pozytywnych rzeczach, które wydarzają się w twoim życiu, nawet jeśli to są drobiazgi.