- W empik go
Głód i miłość - ebook
Głód i miłość - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 221 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Panna Antonina Hałastrowiczówna w roku 1865 miała lat dwadzieścia i była bardzo piękna. Urodziła się ona w południowej części Królestwa Polskiego, na ziemi suto zroszonej wodą, bogatej w łąki, błonia – ubogiej w lasy i wydającej jeden z najsłynniejszych na świecie gatunków pszenicy. Ziemia to wesoła, pełna pieśni, mitów oraz chwały statutu mądrego króla. Wisła ze Szreniawą, Nidzicą i Nidą dają tu glebie płodność, ludziom – urodę.
Ale w przyjściu na świat pięknej Antosi odgrywały rolę inne jeszcze okoliczności.
Rozwojowo i w drodze etnicznego krzyżowania, na zasadzie procesu doboru przyrodniczego a w interesie uszlachetnienia typu gatunkowego wytwarzają się ludzkie piękności. Dosyć na przykład, aby się przytarły niektóre zgrubiałe krzywizny nosa semickiego – aby oczy pozyskały nieco łagodności, a już niebawem ukazuje się piękność w swoim rodzaju. Pulchna, okrągła Niemka, blondynka, wygląda jak polędwica świeża, włożona w muślinowy woreczek; ale jeżeli tu nastąpi przymieszka krwi południowej lub wschodniej, powstaje bardzo piękna nieraz kobieta. Nieco namiętności sprawia tu już inną grę mięśni i nadaje wyraz oku. Tak tedy piękny człowiek wydaje się być kombinacją daleko bardziej złożoną aniżeli człowiek o pospolitych rysach twarzy.
Tłuszcz, pod względem piękności fizycznej, jest tym, czym egoizm w życiu duchowym: kilka jego kropli zanadto gdy się podłoży pod szlaki, którymi kroczy szlachetne piękno ciała, stanowi to już embriony pucołowatych policzków i podwójnych oraz potrójnych podbródków, nie mówiąc o innych wypukłościach powszędy. Atoli dzielny organizm, kiedy jest w kwiecie wieku, umie przewyżkę odżywiania obrócić na cele inne niż na tycie. Podobnież energiczna człowiecza psyche niechętnie coś dorzuca do skarbca egoizmu, lecz w głębi swojej wypracowuje cenne, duchowe perły na rzecz całego ludzkiego gatunku.
Antosia – według mojego poglądu na wdzięki niewieście – była skończoną pięknością, niepodległą żadnemu zwyrodnieniu. Ale skądże się ona wzięła na świecie? Jacy byli jej przodkowie?
Prawdopodobnie każda nowożytna piękność jest wynikiem dawniejszych lub nowszych stosunków międzynarodowych. O mojej bohaterce mogę to twierdzić na pewno, gdyż posiadam dostatecznie wiarogodne świadectwa. Antosia, że tak powiem, była ilością wiadomą w równaniu, którego drugą wiadomą stanowiła jej matka, pani Hałastrowiczowa. Pomimo tych danych pan Hałastrowicz, mąż pani Hałastrowiczowej, nie wypadał żadną miarą w rezultacie temu, kto usiłował rozwiązać wspomniane równanie. Żyją jednakże dziśjeszcze ludzie, którzy dokładnie pamiętają i przysięgą gotowi są stwierdzić, jako w kilka dni po ślubie małżonków Hałastrowiczów widziano w domu tych państwa prześliczną, prawie trzechletnią dzieweczkę – Antosię. Więc nie chcemy tu przypuszczać żadnego cudu i konstatujemy następujące fakty: Mateusz Hałastrowicz, ekonom w dominium Pałki, ożenił się był z garderobianą księżnej Zbrojomirskiej z domu hrabianki Lutowojskiej, siostry dziedzica Pałek, hrabiego Alberta Lutowojskiego. Otóż, nie możemy taić przed czytelnikiem, że Antosia przypominała bardzo dokładnie piękne rysy szlachetnego rodu Zbrojomirskich, a była ona znacznie piękniejszą od najpiękniejszej w tej rodzinie niewiasty, księżniczki Olimpii, późniejszej hrabiny Albertowej Lutowojskiej.
A któż znowu po kądzieli i po mieczu była owa garderobiana, to jest matka Antosia żona pana Hałastrowicza? Jest to nowe równanie do rozwiązania. Badając dosyć skrupulatnie różne świadectwa znalazłem tu niejakie prawdopodobieństwa.
I tak, z domu książąt Zbrojomirskich zniknęła niegdyś bez śladu guwernantka Francuzka. Opowiadano o niej, iż prowadziła życie bardzo smutne w pewnej leśnej ustroni, odległej o parę mil drogi od głównej rezydencji Zbrojomirskich; mówiono, iż kobieta owa cierpiała umysłowy obłęd i wreszcie zmarła pozostawiając po sobie niemowlę płci żeńskiej. Stara księżna, powodowana uczuciem litości chrześcijańskiej, wzięła dziecko do swego domu, wychowała je w cnotach i pobożności; gdy zaś dziewczynka ta podrosła, przeznaczono ją na garderobianę księżniczki Olimpii, której – bardzo być może – była ona także przyrodnią siostrą. Młody książę, brat Olimpii, spotykał – rzecz prosta – ową dziewczynę i ludzie powiadają, że mu bardzo w oko wpadła. Było jej zaś na imię Anielka.
W jakiś czas po wpadnięciu w oko książęce Anielka, podobnie jak niegdyś jej matka, zniknęła ze dworu Zbrojomirskich. Ale nie każda kobieta dostaje pomieszania zmysłów po swojej rozmowie z kusicielem wężem; nie przyszło na ten smutny koniec ani naszej pramatce Ewie, ani Anielce. Owszem, ówczesny pisarz prowentowy z Pałek, pan Hałastrowicz, rozgorzał ognistą miłością do Anielki, oświadczył jej się, prosił o rękę i dostał nie tylko rękę, lecz całą osobę.
Wielcy panowie lubią niekiedy biedakom zapychać usta i gardła za pomocą złotego kruszcu, przeto mąż Anielki miał dostać wcale niezłe wiano. I między nami mówiąc, ów pan Hałastrowicz rad był, iż wyzyskał sytuację; od chwili swojego ożenku stał on się człowiekiem zamożnym oraz szanowanym w okolicy. Częstokroć mawiał sam o sobie:
– Mój dom nie jest przecież z pierwszych lepszych.
Piękna Antosia była więc niby Hałastrowiczówną z domu; ale dużo za tym przemawia, że w gruncie rzeczy była to Zbrojomirska, urodzona ze Zbrojomirskiej. Przyroda, jak wiadomo, jest szczodrą; zaniosła ona znaczne niewieście wdzięki pod ekonomską strzechę zupełnie tak samo, jak zanosi nasiona oraz szczepia palm na dzikie, bezludne i skaliste wyspy oceanu.
Antosia, jej babka i jej matka – wszystkie odznaczały się pięknością. Z powodu wdzięków przyroda skazywała niejako te kobiety na heteryzm. W społeczeństwach, stojących energicznie przy związkach rodzinnych, wdzięki niewiasty nie zdają się być pożądane; atakują one bowiem niejako zdrowie psychologicznej matki pokoleń. Hałastrowiczówną była pięknością, ściągającą do siebie tłumy – pięknością, która wyrażała sobą grzech kazirodztwa książęcego. Przybrany ojciec Antosi przyjął na siebie grzech ów, zamaskował niejako fakta i postanowił w dalszym ciągu prowadzić dzieło mieszania się narodów. Człowiek ten miał za swoje z powodu takiego uszlachcenia domu. Albowiem żona nie tylko że go moralnie za nos wodziła, lecz nieraz staczała z nim czysto fizyczne wałki, a zawsze odnosiła stanowcze zwycięstwa.
Kiedy z biegiem czasu Hałastrowicz został generalnym rządcą w Pałkach, Anielka dokuczała mu jeszcze bardziej. Trzeba panu Mateuszowi przyznać, że był niepospolicie cierpliwym; on, co się umiał postawić hrabiemu, on, bicz boży dla chłopstwa, on – rzec można – wicedziedzic Pałek, a w każdym razie jedyna mądra głowa w Pałkach, on drżał jak małe dziecko wobec żony.
Hałastrowiczowa występowała do boju z mężem uzbrojona nie w jeden jakiś środek, ale w cały arsenał niewieścich środków i sposobów wielce skutecznych a nadzwyczajnie groźnych. Po matce odziedziczyła ona wdzięki, kokieterię, łzy na zawołanie i spazmy, po ojcu – niestałość postanowień oraz despotyzm nie znający granic. Dodajmy do tego głowę wstrętnie przewróconą, ogromną umysłową ograniczoność, uważanie siebie za najgłówniejszą osobę w Pałkach, a będziemy mieli pojęcie, jaką to była matka Antosi. Do młodych mężczyzn lubiła się ona mizdrzyć, stroiła się i fiokowała, o ile mogła, jak najwystawniej. Zresztą, ciągle wzrastający dobrobyt całej tej rodziny polegał głównie na braku pojęć Hałastrowicza o tym, co to jest cudza własność. Pałki rentowały im się wybornie i z tego powodu nasz, ekonom energicznie prowadził tu wzorowe gospodarstwo.
– Mają oni, mam i ja! – mawiał do ludzi rozumiejąc przez „oni” dziedziców Pałek.
Ród Lutowojskich i ich mienie znajdowały się na drodze rozwoju wstecznego: z pokolenia w pokolenie synowie byli głupsi od ojców. Natracili oni dużo ziemi własnej i dużo wziętej od cudzych rodzin jako posagi żon swoich. Ostatnim męskim potomkiem był tutaj hrabia Zizi, syn Alberta i Olimpii ze Zbrojomirskich; zabrnął on w szalone długi i Pałki, dziedzictwo jego, zlicytowano. Nowy nabywca, kapitalista niemiecki, rozkolonizował połowę tego majątku, drugą połowę urządził, podzielił na folwarki i sprzedał za trzy razy taką sumę, za jaką nabył cale Pałki.
Hałastrowicz przeto stracił posadę, ale za to kupił sobie w powiecie miechowskim piękną wioskę, Błogosławice. Jednakże już w trzecim roku swego dziedzictwa, po odbyciu czterdziestodniowego postu, w same święta wielkanocne, ziemianin ten padł ofiarą zamiłowania do głowizny na zimno, czyli po prostu mówiąc umarł z przejedzenia.
Pozostała wdowa wyprawiła nieboszczykowi bardzo suty pogrzeb, a dziś jeszcze na cmentarzu w Kozikowie można oglądać kamienny pomnik, wyobrażający anioła płaczącego nad mogiłą; u dołu zaś czyta się napis:
„Najlepszemu z mężów i ojców, Mateuszowi Hałastrowiczowi, postawiła wierna i kochająca żona Aniela”.
Po tym fatalnym wypadku matka i córka zmuszone były wyjechać na jakiś czas do Krakowa, a to w celu sprawienia sobie żałobnych kostiumów, w których obu tym paniom było bardzo do twarzy. Pobyt w Krakowie przeciągnął się parę miesięcy i w tym właśnie czasie miała miejsce w Błogosławicach pogorzel: spaliły się – dwór, obora oraz owczarnia. Mniej się jeszcze wtedy ubezpieczano, a raczej nie miano wiary do wszelkich towarzystw ubezpieczających, przeto klęska była znaczną. Jednakże Hałastrowiczowa zbyt się nie martwiła tym pożarem, albowiem stary dworek nie odpowiadał bynajmniej jej wymaganiom. Toteż teraz dziedziczka Błogosławic mało się troszcząc o brak krów i owiec postanowiła przede wszystkim wystawić sobie piękny pałacyk. Jakoż niespełna w rok na zgliszczach starego dworku stanął nowy, elegancki budynek. A że się skończył i czas żałoby po mężu, więc wdowa rozpoczęła żyć wystawnie, wesoło. Ni stąd, ni zowąd pojawiły się jakieś herby na guzikach przy liberii lokaja i stangreta, herb wystąpił także na drzwiczkach powozu, na szczycie pałacyku, na bramie wjazdowej, a gdzieś tylko rzucił okiem, spotykałeś koronę i pod nią cyfrę – A. H.
Wskutek nierozsądnego używania znikała stopniowo cała fortuna, którą sobie niegdyś przywłaszczył od dziedziców Pałek nieboszczyk Hałastrowicz. Zachcenia pani Anieli rosły nieustannie i przeto z kolei rzeczy rozmaici ludzie poczęli ją wywłaszczać ze spadku po mężu.
Jakoś już w ósmym roku posiadania Błogosławic przez rodzinę Hałastrowiczów pojawił się tu wielki niedostatek; nie było czym służby opłacić, brakowało zboża na zasiewy, a kredyt pani dziedziczki upadł tak dalece, że w pobliskim miasteczku ani piekarz bułek, ani rzeźnik mięsa nie chcieli dawać na kwitki. Zrozpaczona Hałastrowiczowa przypisywała ten opłakany stan rzeczy złym rządom swego ekonoma i w ogóle kradzieży, której się jakoby dopuszczała cała służba, zbuntowana przeciwko szlachcie. Nareszcie nastąpił powszechnie przewidywany dzień sądny, to jest sądowe zajęcie przez wierzycieli spustoszonego i nadmiernie obdłużonego majątku. A ponieważ długów było daleko więcej niż Błogosławice miały wartości, przeto dziedziczka, zabrawszy ze sobą córkę, nieco garderoby, rozmaitych świecidełek i kosmetyków, schroniła się aż do Warszawy.II
Warszawa, jak każde wielkie miasto, robi użytek ze wszystkiego. Jest to niby maszyna społeczna, zamieniająca różne nieczyste odpadki na ważne, użyźniające materiały, zgniłe jabłka na ocet, wydobywająca ze starych kości czysty tłuszcz na delikatne olejki i pomady. Jest to także jakoby duże serce wielkiej rodziny, które przygarnia i ogrzewa każdego, kto się ku niemu tuli. Warszawa to ostatni ratunek dla upadłych dzieci, to nadzieja dla ludzi spragnionych wiedzy lub wyniesienia. Ona ma tysiące łóżek w swoich szpitalach dla chorych, ma tanie kuchnie i dobroczynności dla głodnych, ma więzienia dla zbrodniarzy, ma także domy rozpusty…
W dużym mieście moralność przemawia przez tysiące ust, a iluż ludzi trudzi się tu mozolnie i bez widocznego powodzenia nad uszlachetnieniem człowieka… Snadniej ściera się tutaj to, co moralnością zowiemy, snadniej i zdrowie ciała ulega tu ruinie. Synowie narodu z łatwością tracą w Warszawie fortuny, a córki – cnotę. Złodziej zaś i opryszek mają tu może lepsze pole do działania niż w lesie…
Mieszkańcy dużego miasta chcą prędko przeżyć jedną epokę i otworzyć drugą, gorączkowo więc pracują tu cnotliwi i zbrodniarze.
Jakże wesoło jest w Warszawie!,Na ulicach i podwórzach brzmią katarynki. Rozlegają się głosy donośne: „Garki do pobielania! Garki!” – „Kości kupuję! Kości, kości!” – „Weęgle do samowara! Weęgle do samowara!” – „Handeł! Handeł! Handeł!” – „Tanie śliwki, jabki smaczne, winagron tani!” Brzmią dzwonki tramwajów, huczy turkot powozów. Nędza i wykwint życia mieszają się ze sobą: żebrak ociera się o bankiera, szynk graniczy z salonem. I jakoś dobrze z tym ludziom, cieszą się, że im czas szybko uchodzi w tym zgiełku, w tej pstrokaciźnie; są oni jako drobne muszki w falach ciepłego światła: trzepią się, brzęczą, bezwiednie spełniają przemiany swoje, jak je spełnia wszystko na świecie.
Każdy bankrut, gdy już wszystko stracił, traci jeszcze przez czas jakiś to, czego sam nie posiada: robi długi; później, gdy mu i tę drogę zatamują, może się spostrzec, iż jeszcze ma coś własnego: siły do pracy, a w takiej nowej fazie może się znowu przeobrazić w kapitalistę, żyjącego z procentu od sił owych. Jeżeli zaś kto utracił i ten ostatni kapitał, wtedy ludzkość deleguje pewną niańkę, zwaną filantropią, ażeby piastowała niedołęgę.
Hałastrowiczowę bieda od razu przycisnęła w Warszawie; wdowa i jej córka szybko pozbyły się tutaj wszystkich błyskotek oraz łachmanków, a nareszcie zadłużyły się o tyle, o ile tylko uczynić miały możność. Czarna jak grób przyszłość otwierała się przed tymi niewiastami.
Trzeba przyznać, że kobiety w ogóle żywią w sobie gotowość rzucenia się w kierunku szlachetnych haseł; nie dochodzą jednakże zwykle do rzemieślniczej wytrwałości i rutyny w dobrym.
– Trzeba się wziąć do pracy! – zawołała jednego dnia zwątpiała matka.
Antosia zwiesiła na piersi piękną główkę, następnie podniosła na swą rodzicielkę wielkie czarne oczy, jakby oczekując rozwinięcia zapowiedzianej tezy, nareszcie rzekła:
– Ja bym chętnie pracowała, lecz nie wiem, moja mamo, co my będziemy robiły.
– Nie możemy wybierać! – odrzekła matka z pewną goryczą. – Trzeba wziąć taką robotę, jaka się zdarzy.
– Ja umiem jako tako szyć, może by się dało w ten sposób coś zarobić – mówiła córka.
– Szyć, prać, gotować. Wszystko jedno!… – odpowiedziała Hałastrowiczowa, ożywiona mocnym postanowieniem oddania się pracy.
– O, mnie się życie przykrzy w tej bezczynności i ciągłym braku! Gotowam wszystko robić! – mówiła bardzo poważnie Antosia.
Rozpoczęto więc niebawem poszukiwania pracy, a w kilka już dni Antosia znalazła zajęcie w szwalni bielizny męskiej i damskiej przy ulicy Senatorskiej. Naprzód wyznaczono jej tutaj wprawdzie bardzo skromne wynagrodzenie, zawsze atoli był to już jakiś zarobek, ocalający życie przed głodową śmiercią. Swoją drogą Hałastrowiczowa starała się o pracę dla siebie, jednakże bez powodzenia. Z początku wdowa utyskiwała na swoje bezrobocie, później stopniowo zasmakowała w uczęszczaniu na liczne nabożeństwa i nareszcie przywykła żyć kosztem sił córki, której zdolności do pracy i pilność coraz więcej oceniano oraz lepiej wynagradzano.
W roku 1865 upłynęło prawie dwa lata od przybycia Hałastrowiczowej do Warszawy. Pomimo biedy wdowa poczęła tyć, wśród czarnych jej włosów pojawiały się pasma srebrnych; jednak dawne pańskie fumy prawie wywietrzały z głowy. Przystojna niegdyś Anielka zapowiadała już teraz staruszkę o niemiłej fizjonomii.
Antosia spoważniała, twarz jej i cała postawa nabrały godności oraz spokoju; rzemiosło szwaczki było widocznie nieodpowiednim dla tej organizacji.
Pamiętajmy, jaki był rodowód pięknej dziewczyny; pamiętajmy, że każdy człowiek oprócz własnego ja nosi jeszcze w sobie cudze demony. Dziedzictwo cnót lub grzechów drzemie częstokroć spokojnie w głębinach organizmu, gdy dla rozwoju nie ma odpowiednich warunków. Nad sprawami tego rodzaju nikt nie panuje wolą, tak jak nikt z ludzi nie zarządza prawami życia i śmierci. Otóż zarówno Hałastrowiczowa jak i jej córka odziedziczyły wdzięki ciała, nadto duszę z rozmaitymi zaletami i wadami, a także z następstwami tych wad oraz zalet.